środa, 30 sierpnia 2017

Choczeńskie rody- Garżelowie

Najdawniejsze informacje o Garżelach z Choczni pochodzą z połowy XVII wieku. Dokładnie 29 listopada 1652 roku ślub w choczeńskim kościele parafialnym brali: Krzysztof i Ewa, przy czym nazwisko pana młodego zapisano jako Garzorek. Ta forma obecnego nazwiska Garżel pojawiała się w starych metrykach dość często, ale nie była jedyna. Ówczesnych Garżelów odnotowywano także jako: Garzołków, Gaczorków, Ganzorków, Gardzelów lub Gardzielów. Wobec tak licznych wersji lub przekręceń tego nazwiska nie wiadomo właściwie, jakie było jego pierwotne brzmienie. Widać za to, że zapisanie go w jednej postaci sprawiało kościelnym urzędnikom dużą trudność. Współcześni językoznawcy odnoszą się jedynie do aktualnej formy Garżel, wywodząc to nazwisko od dużego, pojedynczego gruczołu na szyi, związanego z niedoborem jodu.
Wspomniani wyżej Krzysztof i Ewa „Garżelowie” według choczeńskich zapisów metrykalnych dochowali się tylko jednego dziecka- córki Katarzyny, ochrzczonej w czasie okupacji szwedzkiej (tak zwanego potopu) w 1656 roku. Wydaje się jednak, że Krzysztof z Ewą mogli mieć więcej dzieci, tyle tylko, że zapisanych nie pod którymś z wariantów nazwiska Garżel, lecz jako… Cudak. 
W podobnym czasie swoje dzieci chrzcili także inni przedstawiciele tego rodu- Paweł z żoną Reginą z Kleśniaków (Turałów) oraz Bartłomiej z żoną Katarzyną. Paweł nazywany był też niekiedy Kaczmarkiem, zapewne od wykonywanego zawodu, co mogło być związane z jego ożenkiem z przedstawicielką rodu choczeńskich karczmarzy- Kleśniaków/Turałów. 
W następnej dekadzie, czyli latach sześćdziesiątych XVII wieku zanotowano ponadto liczne potomstwo Balcera (Baltazara) i Walka (Walentego) Garżelów. Właśnie Walenty został zapisany jako pierwszy z rodziny pod nazwiskiem Garżel (1679). Balcer i Walek wymienieni zostali również w spisie płatników taczma (podatku kościelnego) prowadzonego przez proboszcza Sasina od 1663 roku. Obydwaj byli sąsiadującymi z sobą mieszkańcami górnej części wsi, ale nie rolnikami, lecz zarębnikami. Oznacza to, że gospodarowali na gruntach leśnych, które musiały wcześniej zostać pozbawione drzew i być przystosowane do uprawy. Z tego tytułu zarębnicy zwolnieni byli  z licznych obciążeń na rzecz starostwa, które ponosili rolnicy. Powierzchnia zarębku nie była jednolita i wynosiła od 24 do 48 mórg. O ile Garżelowie byli „pierwotnymi” gospodarzami swoich zarębków, a nie nabyli ich od poprzedników, to z dużym prawdopodobieństwem można ich zaliczyć do osadników na prawie wołoskim, rekrutujących się z ludności przybyłej z południa- z terenów obecnej Słowacji i pasm karpackich położonych na wschód od Choczni. Wołosi zwani na Słowacji Walasami stanowili mieszankę etniczną (właściwych Wołochów, Słowian i Węgrów), przy zachowaniu wspólnoty kulturowej, opartej na tradycyjnym pasterstwie.
W 1699 roku Balcer Garżel gospodarował już na własnej roli, sąsiadującej z Widrami i Bylicami/Styłami (okolice dzisiejszej remizy OSP), kolejny Garżel o imieniu Szczęsny (Feliks) posiadał pórolek (30-36 mórg) powyżej kościoła (w sąsiedztwie Guzdków i Ramendów), a Franek Garżel, spadkobierca zmarłego właśnie Walka (a syn Pawła) trzymał w swoich rękach rodowy zarębek.
W pierwszej połowie XVIII wieku swoje dzieci chrzcili w choczeńskim kościele: wspomniany już Szczęsny Garżel z żoną Krystyną, Wit Garżel z żoną Anną, Maciej Garżel z żoną Anną, Kazimierz Garżel (syn zarębnika Franciszka) z żoną Apolonią z Pindlów oraz Antoni Garżel (syn Macieja) z żoną Katarzyną.
W sporządzonej dla Choczni w latach 1785-1789 Metryce Józefińskiej- pierwszym galicyjskim spisie własności do celów podatkowych, role „Gardzielowskie” występują w trzech różnych obszarach wsi:
  • w Niwie Zakościelnej (parcele na południe od Choczenki), co odpowiadałoby dawnej własności Szczęsnego Garżela,
  • w Niwie „Od Lasu Gornia”, czyli na terenie dawnych zarębków,
  • w Niwie „Srzedniej nad Sołtystwem”, co pokrywałoby się z dawnymi gruntami Balcera Garżela w sąsiedztwie Widrów.

W 1789 roku Gertruda Garżel poślubiła młynarza Błażeja Romańczyka, z którym miała syna także o imieniu Błażej, kontynuującego zawód młynarza w Choczni Górnej.
Natomiast Stanisław Garżel, syn Kacpra, a wnuk Macieja, wykonywał zawód karczmarza przy sołtystwie do śmierci w 1810 roku w wieku zaledwie 35 lat.
Nazwiska Garżel (lub podobnych) brak jest wśród płatników podatku kościelnego (messaliów) w 1836 roku, a w sporządzanym w latach 1844-1852 kolejnym austriackim spisie do celów podatkowych znaleźć można zaledwie dwóch Gardzielów- Franciszka spod numeru 136 i Józefa spod numeru 334. Obydwaj posiadali około sześciomorgowe parcele w Niwie Zakościelnej „Północnej” (od Choczenki w stronę Frydrychowic), przynoszące roczny dochód poniżej średniej choczeńskiej.
Do założonych w tym samym czasie Towarzystw Trzeźwości i Wstrzemięźliwości należało 11 osób o nazwisku Garżel, co przy powszechnym członkostwie dorosłych chocznian w tych organizacjach świadczy o niewielkiej populacji Garżelów w ówczesnej Choczni.
W 1862 roku przyszedł na  świat Aleksy Garżel, syn Jakuba i Franciszki, który w 1875 roku rozpoczął naukę w wadowickim gimnazjum i kontynuował ją co najmniej do 1879 roku. Niestety jego dalsze losy nie są mi znane. Co istotne Aleksy Garżel był młodszym bratem Anny Garżel, która po poślubieniu Franciszka Putka wydała na świat syna Józefa Aleksego (1892), znanego później polityka, działacza ludowego, doktora praw, publicystę i wieloletniego wójta Choczni.
Przed I wojną światową znany był w Choczni również Józef Garżel, murarz zaangażowany w budowę szkoły w Choczni Dolnej (1910), który dziesięć lat wcześniej w pożarze stracił dom i stodołę.
W 1903 roku Franciszek Garżel z Choczni otrzymał zapomogę z Fundacji Lewińskiego „dla zubożałych nie z własnej winy włościan”.
Kilku choczeńskich Garzelów znaleźć można w zestawieniach emigrantów, którzy docierali statkami przez ocean do USA.
Wśród nich trwałe korzenie za „wielką wodą” zapuścili:
  • Jan Garżel urodzony w 1891 roku syn Józefa i Marianny, emigrant z 1913 roku, który zmarł w Rochester w Stanie Nowy Jork w 1965 roku,
  • Walenty Garżel urodzony w 1884 roku syn Franciszka i Marii, emigrant z 1907 roku, który zmarł w Detroit w stanie Michigan w 1934 roku,
  • Józef Garżel urodzony w 1892 roku, syn Franciszka i Marii, który po poślubieniu w 1913 roku w Detroit Ludwiki zmarł 7 lat później,
  • Władysław (Walter) Garżel urodzony w 1895 roku, syn Franciszka i Marii, który w 1915 roku poślubił w Detroit Eleonorę Anielę Babińską i miał z nią dwóch synów: Mieczysława „Mackie” (1916-2003) oraz Bolesława „Williama” (1919-1977).

Na emigrację zarobkową udawał się również kilka razy Kacper Garżel, urodzony w 1891 roku, brat wymienionych wyżej Józefa, Władysława i Walentego.
Natomiast Piotr Garżel, rodzony brat Kacpra, Józefa, Władysława i Walentego w 1902 roku wyjechał na stałe do Brazylii. Wraz z żoną Ludwiką dochowali się tam siedmiorga dzieci. Ich potomkowie mieszkają do dziś w stanie Parana, a Joao Carlos Garzel Leodoro da Silva jest profesorem ekonomii na uniwersytecie w Kurytybie.
W okresie międzywojennym aktywną działalnością w choczeńskim kole Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej wyróżniała się Emilia Garżel.
Najazd niemiecki w 1939 roku i późniejsza okupacja dotknęły wspomnianego wyżej Kacpra Garżela, który najpierw został ranny (1939), a następnie wywłaszczony.
Nazwisko Garżel wydaje się być specyficznie choczeńskie. W tej formie zapisu nie było notowane nigdzie indziej w Polsce. Na początku XXI nosiło go w Polsce zaledwie 26 osób, zamieszkałych wyłącznie w powiecie wadowickim. Podobne w brzmieniu i zapisie nazwiska:
  • Garzel w liczbie 2 osób odnotowano w powiecie mieleckim,
  • Garzeł w liczbie 134 osób najliczniej występowało w Krakowie (73 osoby).
W spisie sporządzonym na podstawie numerów PESEL występują również nazwiska Garzoł (5 osób w Bochni) i Gardziel (312 osób; najwięcej w Przeworsku, Bochni i Brzesku), identyczne ze starymi zapisami dotyczącymi choczeńskich Garżelów.

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Kalendarium choczeńskie - wydarzyło się między 28 sierpnia a 3 września

28 sierpnia

  • 1805- urodził się Jakub Woźniak, nauczyciel w Choczni w 1838 i 1839 roku. Wcześniej uczeń Kolegium Pijarów w Podolińcu w latach 1822-1824 (klasa II i III) oraz gimnazjum w Kremnicy w roku szkolnym 1824/25 (IV klasa). 
  • 1887- urodziła się Tekla Widlarz, później po mężu Samborski, aktorka choczeńskiego teatru amatorskiego, która w 1909 roku wyemigrowała do USA, gdzie pozostała do śmierci. 
  • 1890- dwudniowe kwaterowanie w Choczni zakończył 20 pułk piechoty armii c.k i szwadron ułanów podczas przemarszu na manewry cesarskie, które odbywały się na austriackim Śląsku. Za dyscyplinę i wzorową postawę kwaterujących dziękował na łamach prasy wójt Choczni Józef Czapik.
  • 1898- krakowski "Czas" poinformował o przeniesieniu do Choczni księdza wikariusza Jana Nowaka.
  • 1904- urodziła się Helena Kręcioch, w czasie II wojny światowej więźniarka i ofiara KL Auschwitz.
  • 1937- w Czańcu zmarł tamtejszy proboszcz ksiądz Teofil Papesch, były wikariusz choczeński (1901-1903).
  • 1971- zmarł Antoni Widlarz, młynarz, elektryk i rolnik. W latach 1929-1936 przewodniczący Rady Nadzorczej Kasy Stefczyka w Choczni. W marcu 1939 roku został wybrany radnym gromadzkim. W czasie okupacji został wyrzucony przez Niemców z własnego domu, ale pozostał w Choczni. Po wojnie radny Gminnej Rady Narodowej w Choczni (1946-1951). Członek Komisji Kontroli Gospodarki Publicznej. Od maja 1947 roku kierował z ramienia gminy robotami szarwarkowymi, związanymi z elektryfikacją wsi.

29 sierpnia

  • 1907- urodził się Stefan Piątek, choczeński listonosz i członek orkiestry strażackiej.
  • 1911- kolaudacja nowo wybudowanego budynku szkolnego, powstałego siłami miejscowych rzemieślników i mieszkańców, przy subwencji w wysokości 50000 koron od krajowych władz szkolnych.
  • 1942- w obozie koncentracyjnym w Auschwitz zginął Jan Kręcioch, górnik z Homecourt we Fracji, aresztowany 2 marca 1942 wraz z pięcioma innymi Polakami za sabotaż (uszkodzenie transformatora) w kopalni „Fond de la Noue”, wstrzymujący jej pracę. Do Auschwitz trafił 6 lipca po pobycie w obozie internowania w Compiegne. Jan Kręcioch był w czasie I wojny światowej żołnierzem Legionów Polskich.
  • 1944- w szpitalu w Ankonie we Włoszech zmarł w  wyniku silnego poparzenia po pożarze wozu bojowego starszy strzelec Włodzimierz Wcisło, żołnierz armii gen. Andersa, 

30 sierpnia

  • 1885- urodził się Stefan Wronka, rolnik, pszczelarz, członek Batalionów Chłopskich pseudonim „Żubr” w czasie II wojny światowej oraz organizacji „Wici”. Organizował zbiórkę pieniędzy na zakup żywności dla więźniów KL Auschwitz, wysyłał paczki do obozu. Po wojnie zamieszkiwał w Bulowicach, był członkiem Gminnej Komisji Oświatowej oraz skarbnikiem PSL w powiecie bialskim.
  • 1988- w Andrychowie zmarła Franciszka Sordyl z domu Kobiałka, urzędniczka pocztowa w Wadowicach (od 1921 roku), organizatorka i urzędniczka Urzędu Pocztowego w Choczni (1926-27), urzędniczka pocztowa w Krakowie (od 1934 roku), a potem w Kielcach. Po II wojnie światowej zamieszkiwała w Andrychowie.

31 sierpnia

  • 1812- urodził się Franciszek Dąbrowski recte Balon, przysiężny i podwójci gromadzki w 1874 roku. 
  • 1852- Dominium Rudze wprowadziło zakaz wszelkich zgromadzeń i pielgrzymek na odpust kalwaryjski z powodu zagrożenia epidemią cholery.
  • 1904- urodziła się Franciszka Burzej, woźna, sprzątaczka i stróż w szkole w Choczni Górnej.
  • 1906- urodziła się Mieczysława Kumala, później po mężu Szewczonek, nauczycielka na kresach wschodnich, w Zagórzu koło Mucharza i w Wadowicach.
  • 1924- urodziła się Maria Bator, później po mężu Ramult, sekretarz Spółki Wodnej w Choczni (1971), radna Gminnej Rady Narodowej w Wadowicach od 1973 roku. Przed wojną zamieszkiwała z rodziną na Wołyniu w Janowej Dolinie.
  • 1925- urodził się Zbigniew Duda, radny Gromadzkiej Rady Narodowej w Choczni wybrany w 1958 roku. Przewodniczący Komisji Finansów (1958). Członek ZSL, znany kolekcjoner znaczków i okolicznościowych wydawnictw pocztowych. 

1 września
  • 1815- urodził się Szczepan Bandoła, który w 1852 roku potwierdzał prawidłowość sporządzenia choczeńskiego katastru gruntowego (spisu nieruchomości do celów podatkowych).
  • 1872- urodził się Kazimierz Leśniak, członek Rady Nadzorczej Kasy Zapomogowo- Pożyczkowej w Choczni (1910-1913). 
  • 1920- w Wadowicach zmarł Ludwik Jura, handlarz dewocjonaliami, który sprowadził się do Choczni z Bujakowa w 1899 roku po ślubie z Antoniną Siepak.
  • 1919- w Śląskiej Ostrawie zmarł Józef Turała, górnik w kopalniach węgla kamiennego północnych Moraw od 1889 roku. 
  • 1922- urodziła się Jadwiga Klisiak, później po mężu Baciak, łączniczka Armii Krajowej w czasie II wojny światowej, zaangażowana w przekazywanie informacji z nasłuchu radiowego i pomoc przekraczającym granicę na Skawie. Zmarła na emigracji w USA, w stanie Michigan. 
  • 1922- w Helenowie urodził się Franciszek Rogacewicz, strzelec 27 pułku piechoty Wojska Polskiego od 1944 roku, odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wojnie mieszkaniec Choczni (Komaniego Pagorka). 
  • 1939- po inwazji Niemiec na Polskę Chocznię opuścił stacjonujący w niej przez tydzień niepełny batalion 12 Pułku Piechoty Wojska Polskiego.
  • 1939- kapral-pilot Stanisław Widlarz uczestniczył w pierwszej bitwie powietrznej II wojny światowej- lecąc nad Warszawą na samolocie PZL P 7 dokonał razem z podporucznikiem Czerniakiem zestrzelenia niemieckiego bombowca He 111.
  • 1944- Włodzimierz Wcisło, żołnierz 2 Korpusu Polskiego, został pochowany na cmentarzu wojskowym w Loreto we Włoszech.
  • 1952- Aleksander Widlarz objął kierownictwo szkoły podstawowej w Bierutowie.
  • 1978- chocznianin mgr inż. Michał Kręcioch rozpoczął pracę w Zespole Szkół Rolniczych w Radoczy.
  • 2002- zmarł Józef Ruła, żołnierz kampanii wrześniowej 1939 roku, wzięty do niewoli niemieckiej (we Lwowie) i przetrzymywany w stalagu Hemer do 1940 roku. Później do 1944 na przebywał na przymusowych robotach.
  • 2004- zmarł Stanisław Malec, były kierownik mleczarni w Choczni w latach 50-tych XX wieku. Był także przewodniczącym Obwodowej Komisji Wyborczej w Choczni w 1956 roku.

2 września

  • 1831- zmarł Antoni Świętek, były choczeński wójt (ok. 1807-ok. 1813).
  • 1871- urodził się Maksymilian Malata, wójt choczeński (1909-1919), działacz samorządowy i ludowy. Skarbnik Komitetu Budowy Domu Ludowego, jeden z czterech inwestorów przy budowie szkoły w Choczni. Był inicjatorem powstania w Choczni kasy oszczędnościowo- zapomogowej Raiffeisen (1909), przemianowanej potem na Kasę Stefczyka, jej kasyerem (wybieranym w 1909 i 1914 roku), protokolantem i działaczem nadzoru. Od 1911 roku członek Związku Walki Czynnej w Wadowicach, pełnił też funkcję wiceprezesa nowo powstałego koła „Sokoła” w Choczni, realizującego cele ZWCz. Przewodniczący gminnego koła PSL (1911). W kwietniu 1912 wystąpił z powodzeniem w roli tytułowej w przedstawieniu „Bartosz Głowacki”, wystawianym przez „Sokół” w Wadowicach. W 1913 roku wszedł w skład powiatowego komitetu wyborczego Polskiego Stronnictwa Ludowego, jako zastępca przewodniczącego. W tym samym roku był członkiem choczeńskiej Sokolej Drużyny Polowej. Od 17 stycznia 1914 roku przewodniczył choczeńskiemu komitetowi parafialnemu. W kwietniu 1914 roku został wybrany do Rady Naczelnej PSL-Lewica. W 1922 roku pełnił funkcję skarbnika Chłopskiego Towarzystwa Wydawniczego, wydającego w Choczni od września 1922 r. „Chłopski Sztandar”. W 1927 był członkiem Okręgowej Komisji Wyborczej w Wadowicach. W tym samym roku wybrano go na przewodniczącego PSL „Wyzwolenie” w gminie Chocznia. W 1929 roku był w zarządzie Gminy Chocznia, rozwiązanym przez Urząd Wojewódzki. Po utworzeniu w 1933 roku zbiorczej dla 15 wsi gminy wiejskiej Wadowice, został w niej wybrany wice wójtem. W 1935 roku ponownie przewodniczył Komitetowi Parafialnemu. W 1942 roku został wysiedlony bez rodziny z Choczni na Lubelszczyznę. Koniec wojny spędzał w Chobocie koło Ponikwi. Powojenna Krajowa Rada Narodowa odznaczyła go medalem „Zwycięstwo i Wolność”, który jednak nigdy nie został wręczony mu osobiście.
  • 1894- urodził się Józef Gazda, radny gromadzki wybrany w marcu 1939 roku, W 1947 roku znalazł się w zarządzie choczeńskiej Kasy Stefczyka a w 1948 roku w jej Radzie Nadzorczej. Prezes Ochotniczej Straży Pożarnej w Choczni w 1951 roku (wcześniej w 1948 roku wiceprezes), członek komitetu elektryfikacyjnego w Choczni w latach 1950-51 i Stronnictwa Ludowego. 
  • 1896- koło Frydka Mistka urodził się Franciszek Wójcik, choczeński poborowy do armii austriackiej w czasie I wojny światowej (56 pułk piechoty), ranny w czasie działań wojennych. 
  • 1899- urodził się Stefan Guzdek, rolnik, sierżant odrodzonego Wojska Polskiego po I wojnie światowej. Brał udział w walkach z sowietami na froncie wschodnim. Członek choczeńskiego teatru amatorskiego w okresie międzywojennym. Ławnik Sądu Okręgowego w Wadowicach w 1947 roku. 
  • 1939- szosą od strony Inwałdu przemieszczały się przez Chocznię w tumanach kurzu i wielkim nieładzie  tłumy uchodźców cywilnych i oddziały wojskowe. Ewakuacja przebiegała również koleją.
  • 1959- zmarł Jan Kiznar, szewc, wymieniany w 1941 roku w zestawieniu przygotowanym przez niemieckiego okupanta. Po wojnie szewc w spółdzielni w Wadowicach i strażnik w Spółdzielni Inwalidów. Od 1948 roku członek Ochotniczej Straży Pożarnej w Choczni (gospodarz, a w 1951 roku zastępca gospodarza) oraz Stronnictwa Ludowego. 

3 września

  • 1861- w sadzawce utonął trzyletni Wojciech Pindel.
  • 1903- urodził się Piotr Guzdek, urzędnik celny w Gdyni po I wojnie światowej.
  • 1910- urodził się Władysław Bolesław Kręcioch, uczeń wadowickiego gimnazjum, absolwent szkoły podchorążych, uczestnik kampanii wrześniowej 1939 roku. Przez Węgry przedostał się do Francji, a potem do Anglii, gdzie służył w formacjach pomocniczych. Po II wojnie światowej pozostał na emigracji w Szkocji (Kilmarnock). Pracował jako majster w przędzalni wełny (1951) i zmienił nazwisko na Kershaw.
  • 1919- urodził się Stanisław Zając, ofiara II wojny światowej- zmarł w więzieniu w Mysłowicach.
  • 1920- urodził się Klemens Bury, mistrz masarski. W czasie II wojny światowej i krótko po właściciel sklepu rzeźniczo- masarskiego w Katowicach. Następnie pracownik spółdzielni spożywczej i Andrychowskich Zakładów Przemysłu Bawełnianego. 
  • 1922- walne zebranie Spółki Oszczędności i Pożyczek w Choczni. Zatwierdzono rachunki spółki za 1921 rok, przyjęto absolutorium dla zarządu i kasjera. Dywidendę i czysty zysk (17054,88 marek) przeznaczono na fundusz rezerwowy. Nowym przełożonym zarządu został Władysław Świętek (i jednocześnie kasjerem urzędującym), jego zastępcą Władysław Bąk. Nowym przewodniczącym Rady Nadzorczej wybrano Józefa Bylicę, a członkiem Kazimierza Gawędę.
  • 1939- trwało nieprzerwanie przemieszczanie się uchodźców. Rano nad Chocznią pojawiły się dwa samoloty niemieckie, ostrzelane przez wojskowy patrol polski, ze stanowisk na Dziale, w pobliżu szkoły i pod Pagorkiem Malatowskim. Około południa rozpoczął się ostrzał gościńca przez samoloty niemieckie, grad kul karabinów maszynowych poranił wielu uchodźców. Część wychodzących z niedzielnej mszy chocznian zawróciła i schroniła się we wnętrzu kościoła. Zarząd miejscowej mleczarni i Kasy Stefczyka wyniósł z Domu Ludowego i zabezpieczył przed zniszczeniem akta tych spółek. Około 18.00 nastąpił nalot 13 samolotów niemieckich, które zrzuciły bomby na zapchaną uchodźcami szosę. Pierwsza z nich spadła w niezbyt dużej odległości od szkoły w Choczni Dolnej, wyrywając w ziemi dużych rozmiarów jamę i powodując wypadnięcie szyb z wielu pobliskich domów, plebani, a także uszkodzenia dachówek. Na Dziale Choczeńskim bomby zabiły 29 osób, w tym 11 żołnierzy 21 PAL z Bielska oraz ponad 50 koni i kilka sztuk bydła. Uszkodzone zostały 2 lub 3 działa II baterii 21 PAL, a także jaszcze z amunicją i 18 wozów taboru żywnościowego. Ranni zostali pozbierani przez sanitariuszy "Czerownego Krzyża", opatrzeni przez przybyłego po godzinie lekarza i odwiezieni do szpitala w Wadowicach. Spośród miejscowych obrażenia odnieśli: Kacper Garżel i Stanisław Dębak. Po bombardowaniu gościniec opustoszał, pozostały na nim tylko rozbite wozy i uszkodzony sprzęt wojskowy. Uchodźcy nocowali wprost na polach, w zaroślach lub w piwnicach i stodołach choczeńskich gospodarzy. Trwały również poszukiwania rozpierzchniętego bydła i pogubionego podczas ucieczki dobytku. Nocą rozpoczął się ostrzał artyleryjski, uszkadzając budynki mieszkalne i zabudowania gospodarcze. Spłonęła stodoła Stanisława Zająca na Komanim Pagorku, uszkodzony został budynek mieszkalny, którego właścicielem był Wojciech Copija i stodoła Kurka.  Na Zawalu wyleciały szyby z okien domów: Antoniego i Piotra Szymonków, Tomasza Szczura i wielu innych. Pociski padały także na ogrody na Komanim Pagórku i łąkę plebańską nad Konówką. Mimo ostrzału ciemności wykorzystywali złodzieje, kradnąc pozostawiony bez opieki dobytek uchodźców, a nawet obdzierając trupy zabitych.
  • 1973- zmarła Irena Podrazik, nauczycielka w Choczni Dolnej w latach 1911-1929. 
  • 2004- zmarł Franciszek Balcer, absolwent szkoły rolniczej w Czernichowie, instruktor rolny w powiatowym zarządzie Związku Samopomocy Chłopskiej i nadzorca drogowy w Choczni, pracownik prezydium Gminnej Rady Narodowej w Choczni w 1953 roku oraz radny (od października 1950 roku). Członek Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Frontu Narodowego w Choczni, sekretarz Związku Samopomocy Chłopskiej w Choczni (w 1955 roku). Członek zarządu choczeńskiej Spółki Wodnej (1971). 

piątek, 25 sierpnia 2017

Czterdziesty czwarty część II - wspomnienia Ryszarda Woźniaka

Lato miało się ku końcowi. Nadszedł dzień 13 września [1]. Pamiętam ten uroczy, letni poranek. Słoneczne promienie odbijały się złotym blaskiem od okien, spoza których wraz z innym ozdrowieńcem oglądaliśmy ten - bądź co bądź piękny dla nas świat. Od drzew i kwiatów z pobliskich ogrodów wionęły upajające zapachy, z oddali dolatywał nawet różnorodny świergot ptasi. Było cicho i spokojnie. W powietrzu jednak wisiało coś nieokreślonego, coś nieuchwytnego, czego nie da się opisać. Ta cisza wróżyła coś niedobrego...
Jakby na potwierdzenie tych słów nagle zawyły syreny alarmowe. Niedawną ciszę rozdarły wrzaski i okrzyki:
- Alle zum Schutzraum!!! [2]
Pobiegliśmy wszyscy do schronu w pobliskim szpitalu. Prawa strona pomieszczenia przeznaczona była dla chorych z oddziału zakaźnego i tam też skierowały nas siostry zakonne. Wyczerpany przebytą drogą i zupełnie oszołomiony sytuacją przycupnąłem gdzieś w pośrodku i zamknąwszy oczy z rezygnacją poddałem się losowi. Z odrętwienia wyrwał mnie pewien Czech, towarzysz niedoli, który ciągnąc mnie za rękę tłumaczył, że podczas nalotu nie można przebywać w środku, bo jak rąbnie bomba, to lepiej siedzieć przy ścianie. Bezwolnie pozwoliłem się tam zaprowadzić i razem już czekaliśmy na dalszy rozwój wypadków.
Po pewnym czasie rozległ się pomruk silników samolotowych i dudnienie niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Nic jednak nie wskazywało na tragedię, która miała za chwilę się rozegrać. Wtem rozległa się seria silnych detonacji, aż ziemia w schronie zafalowała. Opiekująca się nami zakonnica przeżegnała wszystkich; podczas jej błagalnej modlitwy dał się słyszeć potężniejący wizg [3] spadającej bomby. Ogromne, okute drzwi zaczęły dygotać jak liść na wietrze, powietrzem wstrząsnął nagle straszliwy huk eksplozji, zakołysały się ściany, posypały się cegły, belki i część szpitala zawaliła się jak domek z kart. Na chwilę straciliśmy przytomność...
Kiedyśmy ją odzyskali, ujrzeliśmy się pod ścianami budynku, wśród opadającego pyłu, szczątków belek i gruzu cegieł. Tu i ówdzie rozlegały się jęki i wołania o pomoc. Prawa strona szpitala nie została zburzona, chociaż środek pomieszczenia - tam, gdzie pierwotnie miałem zamiar pozostać - był zasypany resztkami stropu. Tak więc bezimiennemu Czechowi zawdzięczam, że wyniosłem całą głowę z niebezpieczeństwa.
Nadzwyczajne szczęście miał też polski lekarz dyżurny - w momencie uderzenia bomby znajdował się na strychu po prawej stronie budynku i to tylko go ocaliło. Był cokolwiek potłuczony i pokaleczony, ale żyw i cały; zaraz też zaczął organizować akcję ratunkową dla poszkodowanych. Najpierw trzeba było wybić dziurę w murze, aby wydostać uwięzionych wewnątrz rannych i chorych, potem dopiero udzielić im pomocy.
Po wyjściu ze schronu-pułapki szybko przyszedłem do siebie i skierowałem swe kroki w kierunku naszych baraków. Jak się okazało, już pierwsze bomby zmiotły je z powierzchni ziemi. Spoglądałem na ten smutny widok i nagle pewien szczegół przykuł moją uwagę. Przyjrzałem się bliżej - ależ tak! Wśród gruzów i rumowiska dostrzegłem swoją własną kurtkę, a pod nią - cudem chyba ocalałą - mą ukochaną książkę „Ogniem i mieczem”. Takie nadzwyczajne przypadki nieczęsto się zdarzają: nie dość, że właściciel wyszedł cało z opresji, to jeszcze i książkę (że o kurtce nie wspomnę) zastał nienaruszoną. Zapewne sam Zagłoba, jako że „był mądrych sentencyj pełen”, skwitowałby to zdarzenie słowami: mors certa, hora incerta [4].
Po zakończeniu akcji ratunkowej okazało się, że w wyniku eksplozji dużej, tonowej bomby i zawalenia się szpitala i schronu śmierć pod gruzami znalazło kilkudziesięciu ludzi. W tej sytuacji część chorych (w tej liczbie znalazłem się i ja) wywieziono do Chrzanowa. Odetchnęliśmy z ulgą, mieliśmy bowiem nadzieję, że tam nie będzie nalotów. Niestety, przyszłość pokazała, że byliśmy w błędzie.
Na razie jednakowoż cieszyliśmy się, że żyjemy i choć powoli, ale wracamy do zdrowia. Z przyjemnością stwierdziłem, iż lekarze i pielęgniarki byli bez zarzutu. Na naszym oddziale zakaźnym tak zwany średni personel medyczny składał się z samych Ukraińców - kolaborantów [5], łaskawie widzianych przez Niemców. O ile zatem swe obowiązki spełniali dobrze, nie darzyli wcale Polaków sentymentem.
Niedługo po przyjeździe do Chrzanowa spotkała mnie bardzo miła niespodzianka: zaniepokojone o mój los przyjechały w odwiedziny Mama i Basia. Ponieważ byłem już ozdrowieńcem, nie było niebezpieczeństwa zarażenia – mogliśmy choć przez parę godzin porozmawiać i nacieszyć się sobą.
Pewnego dnia zdarzyła się zabawna historia. Jeden z pielęgniarzy, Iwan, kazał mi iść do łazienki i się wykąpać. Łazienka tam była jedna, wchodzę więc i cóż widzę: siostra Tamara akurat zażywa kąpieli w wannie. Narobiła wrzasku - skonsternowany wyszedłem pośpiesznie, a tu Iwan spotyka mnie na korytarzu i śmieje się na cały głos:
- Ty chadił Tańku podsmotrywać, a? [6]
Okazało się, że w ten sposób podpuszczał także innych chłopaków. A siostra Tamara wzięła pełny rewanż: zebrała nas wszystkich w łazience, kazała się rozebrać, wzięła się pod boki i powiedziała:
- Wy mene podsmotrywali, tak teper ja na was posmotriu! [7] - śmiechów i żartów na ten temat było wtedy co niemiara.
Ale nie zawsze było tak wesoło w Chrzanowie. Przeżyliśmy kilka szarpiących nerwy nalotów alianckich, których celem była pobliska fabryka lokomotyw. Ten zamiar się co prawda nie powiódł, natomiast niedaleka rafineria w Trzebini została doszczętnie rozbita [8].
Czas wciąż płynął, urozmaicany rozmaitymi wieściami o zbliżającej się wolności, której wyczuwalne tchnienie przywiewał październikowy wiatr. Żyło się jak w gorączce - radość i nadzieja przeplatały się ze smutkiem i niepewnością. Wtedy szukałem samotności, aby móc porozmawiać sam ze sobą. Stary ogród przylegający do baraków szpitalnych był moim ulubionym miejscem, gdzie mogłem korzystać ze swoistego splendid isolation [9]. Wtedy przychodził czas rozmyślań i refleksji o tragediach ludzkich, męce dnia powszedniego i o tym nieznanym, co ma nastąpić. Jesienne słońce prześwitywało przez liście, barwiąc je złotem i purpurą, a chłodny wiatr poruszał gałęziami; odczuwało się jakiś smutny nastrój, wypełniający serce i myśli. W świadomości mej tkwiło przeświadczenie, że szczęśliwym trafem zostałem uratowany z tej zbiorowej mogiły, że Opatrzność czuwała nade mną. Czy tak miało być nadal, o tym miała zadecydować niedaleka przyszłość.
W połowie listopada wreszcie zostałem wypisany ze szpitala. Parę najbliższych dni spędziłem w Choczni, we wspominanej starej chacie koło Dąbrowskich.Witano mnie bardzo serdecznie; co prawda z grubsza moi najbliżsi wiedzieli co się ze mną działo, ale ciekawi byli szczegółów. Musiałem wszystko dokładnie opowiedzieć, a słuchano mnie z zapartym tchem...
Miłe chwile wśród swoich minęły - trzeba było wracać do Oświęcimia, a tam już od dawna było niespokojnie. Prawie codziennie ogłaszano alarmy przeciwlotnicze, zarówno w ciągu dnia jak i w nocy. Kiedy rozlegało się wycie syren, tysiące ludzi wybiegało w popłochu nad Wisłę i przypadało do skarpy rzecznej; poprzez łomotanie własnych serc słychać było niski warkot przelatujących samolotów i ogłuszający huk spadających bomb. Leżałem plackiem wraz z innymi i czułem drżenie całego ciała. Naraz ręka leżącego obok współtowarzysza niedoli wyciągnęła się w przyjacielskim geście i jakby z oddali doleciały uspokajające słowa:
- Niczewo, tawariszcz - zakuri! Niczewo, wsio budiet charaszo! [10]
Kiedy się wciągnęło w płuca kilka haustów zatykającego oddech dymu, przychodziło uspokojenie, a widmo śmierci odsuwało się wraz z oddalającymi się samolotami...
Był dzień 18 grudnia [11]. Pamiętam to jak dziś - było to późnym wieczorem - wyszedłem z baraku do łaźni i zobaczyłem nad naszym lagrem płonącą „choinkę” - flarę płynącą w powietrzu i mieniącą się barwami różnokolorowych światełek. Cały lager był tak oświetlony, że można było znaleźć przysłowiową szpilkę. Alarmu nie było, jednak wysoko w górze dał się słyszeć warkot przelatującego samolotu. Niektórzy z kolegów widząc to żartowali, że to nocne ćwiczenia samolotów niemieckich. Uznałem to za oczywisty nonsens, dopatrując się w tym wszystkim czegoś bardzo niedobrego.
Po chwili niebo rozbłysło i jakby setka gromów naraz uderzyła o ziemię. Baraki poczęły się chwiać i trzeszczeć niczym małe pudełka, a ludzie w panicznym strachu jęli wypadać na zewnątrz. Jak olbrzymi zbiornik wody, który przerwie opasujące go wały, tak ta fala ludzka ruszyła niepowstrzymanym pędem drogą ku Wiśle. Nalot zastał niektórych we śnie - wyskakiwali z baraków w bieliźnie bądź wpół ubrani i biegli, przewracali się w śniegu, podnosili się i uciekali dalej, ile tchu w piersiach. Nad tym mrowiem unosił się ryk bombowców, łoskot niemieckiej artylerii przeciwlotniczej i detonacja eksplodujących bomb.
Ludzie, niczym spłoszone ptaki, wszędzie szukali schronienia. Grupka, w której znalazłem się i ja dotarła do potężnej pogłębiarki zwanej bagrem; nie zwlekając wśliznęliśmy się pod nią. Słyszeliśmy jak o dach bagra raz po raz uderzały odłamki pocisków artyleryjskich; przypominało to częste, acz nieregularne bicie w bęben. Przymusowy pobyt na mrozie w tej żelaznej klatce trwał do czwartej nad ranem - do momentu odwołania alarmu. Całkiem skostniali wróciliśmy do lagru albo raczej do tego, co z niego zostało. Bilans „nocnej wycieczki” był bowiem tragiczny: wielu ludzi zamarzło na śmierć, jeszcze więcej było zabitych i rannych. Wszystkim tym, którzy szczęśliwie przetrwali koszmar wojny ta noc grozy pozostała z pewnością głęboko w pamięci.
Żyliśmy w tych dniach w ciągłej trwodze i niepokoju - na pograniczu życia i śmierci. Ludzie mniej odporni psychicznie załamywali się - tracili wiarę w przetrwanie, ci znów, którzy potrafili wykrzesać w sobie iskierkę nadziei i optymizmu zdobywali się na to, by śmiać się wesoło i swą wesołością podtrzymywali na duchu innych. Trzeba się było zaprzeć w sobie, kiedy czarne myśli chciały odebrać resztę chęci do naszego i tak nader smutnego życia. Ja szukałem takiego wsparcia u mego przyjaciela, Karola.
Przychodziłem do niego skołatany i przygnębiony; on wesoły i pogodny, jak zawsze śmiejąc się, opowiada kawały i zaraża humorem innych - jak gdyby nalot, który być może wkrótce się rozpocznie, nie miał dla nas większego znaczenia. Po chwili wszyscy byliśmy weseli i roześmiani, jakby syreny za chwilę miały nam zagrać do tańca - zapominamy o ponurym memento mori [12], brzmiącym w ich złowróżbnym głosie.
Jeszcze wtedy nie pojmowałem tego, że umiejętność panowania nad sobą wyzwala w człowieku moc przetrwania i zwalczenia swoich słabości. Hart ducha w połowie przybliża do osiągnięcia celu w życiu. Ileż to razy miałem możliwość przekonania się, że na tej właśnie filozofii opiera się szekspirowska maksyma: „być albo nie być”…
Od pewnego czasu pozwolono nam jeździć do domu w co drugą niedzielę. Oczywiście, korzystałem z tego skwapliwie, ale musiałem koniecznie pamiętać o tym, by przywieźć dla Władzia i Kazi sztuczny miodek, co dla obojga stanowiło nadzwyczajny specjał. Kupując go, zawsze przypominałem sobie nie tak dawną zabawną przygodę z Jędrkiem i plebańskimi pszczołami.
Tak upływał dzień za dniem w dramacie wojny i okupacji. Kończył się rok 1944; po szarugach jesiennych nastała mroźna zima, zwiastująca pośpiesznie nadchodzący przełom. Nadeszły święta Bożego Narodzenia, które pozwolono mi spędzić wśród najbliższych. Były to pierwsze święta (nie licząc wielkanocnych) bez naszego drogiego Ojca, więc nie obyło się bez łez. Puste krzesło wraz z nakryciem do stołu przypominało nam tę bolesną prawdę.
Wieczór wigilijny spędziliśmy razem z wujciem Józkiem i wujciem Władkiem Bandołami w bardzo miłej, prawdziwie rodzinnej atmosferze. Odwiedził nas także, mieszkający wówczas u Bargla, wujciu Jasiek z rodziną. W blasku jarzącej się świeczkami choinki łamaliśmy się opłatkiem i składaliśmy sobie wszyscy życzenia, aby jak najszybciej zakończyła się ta okrutna wojna. Tkwiło w nas głębokie przeświadczenie, że to ostatnie święta w hitlerowskiej niewoli. A na razie cieszyliśmy się chwilą - śpiewaliśmy w radosnym uniesieniu kolędy i wspominaliśmy dawne lata. Mama podawała nam na stół potrawy (które udało się jej przygotować) i radosnym wzrokiem ogarniała nasze grono. Pamiętam, że była nawet ulubiona przez nas kukiełka, tyle, że bez miodu.
Po kolędach, jak każe tradycja, śpiewaliśmy kantycki, do których obydwaj z wujciem Józkiem układaliśmy zabawne teksty. Zapamiętałem nawet jedną z nich:

Raz Maciek na święta wypił flaszkę całą,
Poszedł doić kozę, bo pić mu się chciało;
Wziął kozę za wymię, wsadził se do gęby,
A koza fiknęła, wybiła mu zęby.

Na Nowy Rok przyjechała niespodziewanie do nas Terenia. Radości było co niemiara - opowiadała co słychać u dziadków i chciwie słuchała tego wszystkiego co zdarzyło się u nas. Spotkała się również ze swym bratem - wujciem Józkiem, bo też dawno się nie widzieli ze sobą. Ale po kilku dniach musiała wrócić na daleką Lubelszczyznę, gdyż jeszcze u nas nie nadszedł dzień wolności.
Tymczasem ostatnie tygodnie niewoli przepełniły nam serca smutkiem i przyniosły ze sobą nowe cierpienia i śmierć. Oto w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia [13] zbombardowano Westlager, a nalot zupełnie zaskoczył będących w barakach ludzi. Zginęli wówczas Anglicy, Francuzi, Włosi - znów polała się obficie krew niewinnych ludzi. Taki sam los spotkał żołnierzy angielskich widzących rychłe wybawienie w nadlatujących eskadrach samolotów. A Niemcy, dla których były przeznaczone owe śmiercionośne bomby (chodziło o Lager I), pozostali żywi i cali, kpiąc sobie z przekory losu, który gdzie indziej zebrał swoje straszne żniwo.
Ale niedługo już miała trwać krzyżacka buta i poczucie bezkarności dokonywanych zbrodni. Wiatry ze wschodu przynosiły powiew nadchodzącej nieuchronnie klęski tysiącletniej Rzeszy hitlerowskiej.
Grom uderzył z początkiem 1945 roku: 12 stycznia wojska radzieckie ruszyły znad linii Wisły. Wystarczyły zaledwie dwa tygodnie, aby front oparł się o Skawę. Pogłoski o zbliżającej się ofensywie były alarmujące. Głuche odgłosy kanonady artyleryjskiej stanowiły zwiastun nadchodzącej burzy. Niemcom zaczynał się palić grunt pod nogami - radzieckie kleszcze frontu zaciskały się coraz bardziej. Hitlerowcy jęli spiesznie zacierać ślady swej zbrodniczej działalności oraz niszczyć najważniejsze urządzenia w zakładach w Oświęcimiu. Był już wielki czas uciekać z tego obozu śmierci, gdzie los nasz był tak niepewny.
Na niebie pojawiały się wieczorami czerwone łuny - znak, że front, a wraz z nim wyzwolenie były już niedaleko. SS-mani otoczyli kordonem tereny Oświęcimia - wpaść w ich łapy oznaczało koniec - popędziliby nas do Rzeszy [14]. Umówiliśmy się z Karolem i działając według obmyślonego planu, udało nam się sprytnie wymknąć z ich pułapki.
Do Zatora szliśmy pieszo, bo pociągi na tej trasie nie kursowały - tory były zbombardowane. Z Zatora do Wadowic jechaliśmy pociągiem, lecz podróż ta trwała całą noc, ze względu na ciągłe naloty. Dopiero rano dotarliśmy do Wadowic, a stamtąd już bez przeszkód pomaszerowaliśmy do Choczni.
W domu wszyscy się zdumieli i ucieszyli zarazem na mój widok - jak zawsze musiałem im wszystko dokumentnie opowiedzieć. Nakarmiony i szczęśliwy, że koszmar Oświęcimia nareszcie przestał dla mnie istnieć, położyłem się spać. Gdy się obudziłem był już wieczór - przespałem cały dzień. Rano skoczyłem do Janoszków; jakież było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że Karol pojechał na rowerze do... Oświęcimia. Zawsze miałem go za ryzykanta wierzącego w swą szczęśliwą gwiazdę, ale tym razem chyba przesadził. Najlepiej zilustruje to sentencja: fortuna favetfortibus [15]...
Styczeń tej pamiętnej zimy był śnieżny, mroźny i siarczysty. Szosą jechały samochody i toczyły się chłopskie furmanki, wszystkie pełne rannych Niemców. Od czasu do czasu maszerowały grupki wynędzniałych żołnierzy - krok ich był powolny i ociężały, głowy i ręce nierzadko owinięte bandażami. To już nie byli owi zdobywcy Europy, którzy z butnymi minami na cały głos śpiewali: Heute gehört uns Deutschland und morgen die ganze Welt! [16] -teraz była to jedynie czereda wystraszonych żołdaków, którzy chętnie zdjęliby mundur i oddali wraz z karabinem za jakieś cywilne łachy, które stanowiły dla nich ostatnią deskę ratunku.
Któregoś dnia wybrałem się ze swym kolegą, Władkiem Wójcikiem, do Wadowic. W mieście słychać było coraz wyraźniejsze odgłosy zbliżającego się frontu. I wtedy właśnie przyszwendał się do nas pewien niemiecki feldfebel [17]. Był prawdopodobnie z pochodzenia Czechem, bowiem mówił do nas łamaną czeszczyzną, a już w sposób szczególny upodobał sobie mnie. Ciągnął mnie do koszar, obiecując dużo jedzenia, koniak i „wiele innych dobrych rzeczy”. Tak mnie bajerował, że może bym się i zgodził, gdyby nie stanowcze veto Władka. W pewnym momencie odciągnął mnie na bok i nuż mnie strofować:
- Czyś ty zwariował? W żadnym wypadku nie możesz tam pójść! Przecież on potrzebuje twojego ubrania! Skąd wiesz, że cię gdzieś w kącie nie rąbnie w łeb albo nie zastrzeli? Co, życie ci niemiłe? - po czym odważnie naskoczył na feldfebla, żeby się od nas natychmiast odczepił, bo my nigdzie z nim nie pójdziemy. Pociągnął mnie za rękę i czym prędzej daliśmy nogę.
Muszę stwierdzić, że wdzięczny byłem Władkowi za tę stanowczą interwencję, bo kto wie, czy nie uratował mi wtedy życia.
Nadchodził kres niezwyciężonego niemieckiego Wehrmachtu. Nie mogły uratować niemieckiej armii przed upadkiem ciągnące na jej tyłach hordy różnych narodowości Azjatów [18], Ukraińców, Rumunów i własowców [19]. Charakterystyczną scenką była moja rozmowa z pewnym Ukraińcem, noszącym niemiecki mundur. Tenże właśnie wojak poufnym tonem powiedział mi, że Rosjanie mają stare karabiny na sznurkach, naboje noszą w kieszeniach, a na nogach zamiast butów mają dziurawe chodaki. Na to ja,również zniżając głos, spytałem:
- Jeżeli Rosjanie to banda takich dziadów, to dlaczego tacy potężni i dobrze uzbrojeni Niemcy uciekają przed nimi?
To pytanie bardzo go zdeprymowało, lecz po chwili odparł, że jest to konieczne, ponieważ w ten sposób wojska niemieckie oderwą się od nieprzyjaciela, wciągną go na teren Rzeszy, następnie otoczą i zniszczą. W taki oto sposób goebbelsowska propaganda podtrzymywała mit swej niezwyciężonej armii.
Osobny rozdział niemieckiego wojska stanowili Tatarzy. Ci skośnoocy mieszkańcy stepów, odziani w mundury z hakenkreuzem [20] na ramieniu stali się „podporą” hitlerowskiej armii. Pamiętam, jak przyszli do naszego domu - przynieśli pół wyłamanego płotu i kawał cuchnącego mięsa, które kazali ugotować. Po spożyciu posiłku wyciągnęli zielone płótno i sznury, po czym zaczęli się modlić do Allacha, zawodząc przy tym i kiwając się rytmicznie. Dopełniwszy swych obrzędów, sprokurowali sobie z machorki [21] i gazet grube jak palec skręty i oddali się przyjemności palenia. Całą izbę wypełnił gęsty, gryzący dym, ale oni nie zwracali na to uwagi. Z równą niefrasobliwością zresztą niedopałki porzucili w słomie, na której spali. Był to prawdziwy cud, że ten stary, słomianą strzechą kryty dom wtedy nie spłonął - może sprawiły to owe modlitwy do Allacha. A co do hitlerowców - nawet najpokorniejsze modły wszystkich Allachowych czcicieli nie były w stanie uratować ich od ostatecznej klęski.
Strzały, które odzywały się z bliskiej już linii frontu, było słychać coraz lepiej, co budziło w potomkach nogajców [22] narastającą trwogę. Mieli ku temu powody - wiedzieli bowiem dobrze, że w razie czego Ruscy zrobią im, jako zdrajcom, kęsim [23]. Stąd też uciekali, aż się za nimi kurzyło.




[1] 13 września 1944 r. zgrupowanie 96 bombowców B-24 Liberator przeprowadziło drugie bombardowanie terenu zakładów IG Farbenindustrie, które trwało 13 minut.
[2] Alle zum Schutzraum! (niem.) - Wszyscy do schronu!
[3] wizg (ros.) - wysoki, ostry, przenikliwy głos, dźwięk; gwizd, świst.
[4] mors certa, hora incerta (łac.) - śmierć pewna, ale jej godzina nieznana.
[5] kolaborant (z łac.) - ten, kto współpracuje z nie popieraną przez większość społeczeństwa władzą; obywatel kraju okupowanego współpracujący z władzami okupacyjnymi ze szkodą dla własnego kraju.
[6] Ty chadił Tańku podsmotrywać, a? (ukr.) - Chodziłeś Tańkę podglądać, co?
[7] Wy mene podsmotrywali... (ros.) - Wyście mnie podglądali, to teraz ja na was popatrzę!
[8] Bombardowanie rafinerii w Trzebini odbyło się 7 sierpnia 1944, w ramach operacji wahadłowej o kryptonimie „Frantic 5”. Przeprowadziły ją siły amerykańskiej 8 Armii Powietrznej, bazującej w Wielkiej Brytanii. 6 sierpnia 75 samolotów Boeing B-17 Flying Fortress w eskorcie 64 myśliwców P-51 Mustang wyruszyło z Anglii nad zakłady FockeWulfa w Rumii koło Gdyni, gdzie zrzuciły 103 tony bomb. Po misji Amerykanie lądowali w bazach udostępnionych przez ZSRR na terenie Ukrainy. Następnego dnia 60 Latających Fortec pod osłoną 36 Mustangów wystartowało z tych baz, unicestwiło rafinerię w Trzebini i powróciło na Ukrainę.
[9] splendid isolation (ang.) - doskonałe odosobnienie.
[10] Niczewo tawariszcz... (ros.) – To nic, towarzyszu - zapal! To nic - wszystko będzie dobrze!
[11] 18 grudnia 1944 grupa 49 bombowców B-17 i B-24 przeprowadziła trzecie bombardowanie terenu zakładów IG Farben.
[12] memento mori (łac. pamiętaj o śmierci) - przypomnienie, że nie można uniknąć śmierci: każdy w końcu umrze i nie można tego zmienić, ponieważ człowiek nie ma na to żadnego wpływu. Pozdrowienie „memento mori” używane jest przez wiele zgromadzeń zakonnych, przede wszystkim przez kamedułów, kartuzów i trapistów. Treść tej formuły stanowi argument przeciwko zbytnim dążeniom ku sprawom przyziemnym, które przemijają wraz ze śmiercią.
[13] 26 grudnia 1944 r. grupa 95 bombowców B-24 przeprowadziła czwarte i ostatnie bombardowanie zakładów IG Farben.
[14] 18 stycznia 1945 r. z Auschwitz III - Monowitz wyprowadzono wszystkich zdolnych do marszu w kolumnie ewakuacyjnej, konwojowanej przez silnie uzbrojonych esesmanów. Więźniowie szli pieszo, bez żywności, w czasie wielkich mrozów. Wielu z nich straciło życie podczas tej tragicznej „ewakuacji” nazywanej marszem śmierci. Esesmani nie nadążali zabijać więźniów, którzy z braku sił nie byli w stanie maszerować dalej. Poprowadzono ich do Gliwic, a następnie przewieziono koleją do obozów koncentracyjnych Buchenwald i Mauthausen.
[15] Fortuna favet fortibus (łac.) - los sprzyjasilnym.
[16] Heute gehört uns Deutschland… (niem.: dziś należą do nas Niemcy, a jutro cały świat) – początkowe słowa refrenu nazistowskiej pieśni „Es zittern die morschen Knochen” (niem.: Drżą gnijące kości).
[17] feldfebel (z niem. Feldwebel) - niemiecki podoficerski stopień wojskowy, odpowiednik polskiego sierżanta (wachmistrza).
[18] Legiony Wschodnie (niem. Ostlegionen) – ochotnicze kolaboracyjne formacje zbrojne złożone z żołnierzy z narodów nierosyjskich ZSRR pochodzących z Kaukazu i Azji Środkowej w niemieckiej armii podczas II wojny światowej.Formowanie Legionów Wschodnich rozpoczęło się już wiosną 1942. Odbywało się niemal równocześnie na obszarze Generalnym Gubernatorstwie (GG) i okupowanej Ukrainy. W GG w latach 1942-1943 (m.in. w Legionowie, Jabłonnej, Puławach i Jedlni) w ramach Legionów Wschodnich Niemcy sformowali 64 bataliony (w tym 21 turkmeńskich, 8 gruzińskich, 8 północnokaukaskich, 9 azerbejdżańskich, 8 armeńskich i 10 Tatarów nadwołżańskich).
[19] własowcy (od nazwiska Andriej Własow, generała-lejtnanta Armii Czerwonej) – potoczna nazwa żołnierzy Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej (Russkoj Oswoboditielnoj Armii, ROA) kolaboracyjnej formacji zbrojnej (złożonej głównie z Rosjan) w czasie II wojny światowej. Praktycznie ROA składała się z dwóch dywizji piechoty sformowanych we wrześniu 1944 z jeńców rosyjskich, po uzyskaniu zgody władz III Rzeszy.
[20] hakenkreuz (niem. krzyż z hakami) - godło państwa hitlerowskiego w postaci krzyża o ramionach załamanych w połowie pod kątem prostym; swastyka.
[21] machorka (ros.) – tytoń bakun, mocny tytoń gorszego gatunku.
[22] nogajcy (od nazwiska Nogaj – jeden z wybitnych wodzów Złotej Ordy) – Tatarzy z Ordy Nogajskiej, konfederacji plemion koczowniczych powstałej na Stepie Pontyjskim. W jej skład wchodziły terytoria pomiędzy Wołgą, Irtyszem, Morzem Kaspijskim i Morzem Aralskim. Orda Nogajska została utworzona przez Edygeja po uniezależnieniu się od Złotej Ordy około 1390 roku.
[23] kęsim (z tur.) – ucięcie głowy.

środa, 23 sierpnia 2017

Poświęcenie sztandaru ŻRD w 1947 roku

Po II wojnie światowej nie doszło do wznowienia działalności prężnie rozwijającego się w Choczni w okresie Międzywojennym Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej. (link)
W to miejsce powołano Żywy Różaniec Dziewcząt (ŻRD).
W 1947 roku członkinie ŻRD w Choczni przeprowadziły zbiórkę w celu ufundowania sztandaru nowej organizacji. Zebrano kwotę 33.000 zł, stanowiącą połowę kosztów nowego sztandaru. Wśród 304 darczyńców znaleźli się także liczni sympatycy stowarzyszenia, w tym między innymi nauczyciele Tadeusz Nowak i Waleria Pamuła i samorządowcy: Leon Bąk oraz Klemens Guzdek.
Wykonania sztandaru podjęły się Siostry Serafitki z Oświęcimia.
22 czerwca 1947 roku w uroczystość odpustową dokonano poświęcenia nowego sztandaru, a przy tej okazji wykonano wspólne zdjęcie części uczestników:


Na zdjęciu widnieje między innymi ówczesny choczeński wikariusz i katecheta ks. Stanisław Walter, który zginął półtora roku później "pobity przez nieznanych sprawców".
Imienny spis darczyńców i podpisy uczestników uroczystości zachowały się do dziś.

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

Kalendarium choczeńskie- wydarzyło się między 21 a 27 sierpnia

21 sierpnia

  • 1847- w Podegrodziu zmarł ksiądz Wojciech Komorek, były choczeński proboszcz (1826-1842), którego następcą w Choczni był jego przyrodni brat ks. Józef Komorek.
  • 1848- w Białce urodził się Wincenty Sałapatek, który po wyświęceniu na księdza w 1875 roku podjął posługę wikariusza w Choczni.
  • 1894- krakowski "Czas" poinformował o przenosinach do Choczni z Wieprza księdza wikariusza Jana Szewczyka.
  • 1894- urodził się Rudolf Klisiak, mieszkaniec Choczni wysiedlony przez Niemców do Gorzenia, gdzie prowadził nasłuch radiowy i przekazywał wiadomości do IV batalionu piechoty AK „Orzeł-Ważka”. 
  • 1927- w Międzybrodziu Bialskim urodził się Wiktor Kliś, podporucznik Ludowego Wojska Polskiego, członek choczeńskiej Gromadzkiej Komisji Obrony (1970). 
  • 1930- urodził się Andrzej Woźniak, absolwent wadowickiego Liceum Ogólnokształcącego w 1948 roku, potem student w Państwowym Centrum Wychowania Morskiego w Gdyni i w Morskim Instytucie Rybackim. W 1953 roku ukończył Szkołę Specjalistów Morskich Marynarki Wojennej z tytułem nawigatora. Pracownik przedsiębiorstwa połowów dalekomorskich "Dalmor". Od 1956 roku kapitan statków. 

22 sierpnia

  • 1857- urodził się Franciszek Kręcioch, krawiec, który przed I wojną światową przebywał na emigracji zarobkowej w Stanach Zjednoczonych, gdzie pomagał bratu w prowadzeniu sklepu spożywczego. Po powrocie do Choczni nabył część gruntów majątku sołtysiego razem z przynależną karczmą, w której prowadził sklep wielobranżowy i wyszynk trunków. Po pewnym czasie przejął drugi sklep i wyszynk od Wolfa Goldbergera. Zajmował się także pszczelarstwem we własnej pasiece.  Prowadził pielgrzymki z Choczni do Kalwarii i Częstochowy, był członkiem rady parafialnej i kościelnym kantorem (śpiewakiem). 
  • 1860- w Inwałdzie urodził się Ludwik Skowron, gminny policjant w Choczni, zamieszkały w pobliżu „Domu Ludowego”. 
  • 1891- w Choczni urodził się Edward (Irving Lee) Rosenberg, emigrant do USA w 1910 roku. W 1917 roku stawał do amerykańskiego poboru jako mieszkaniec Pittsburgh City w Pennsylwanii, zatrudniony w charakterze szofera w North Diamond and Moody. W 1942 ponownie został wezwany do poboru, jako mieszkaniec Nowego Jorku. Według klepsydry wykonywał, zawód kwatermistrza.
  • 1898- orzeczeniem c.k. Rady Szkolnej Krajowej dwuklasowa szkoła ludowa w Choczni Dolnej od 1 września miała zostać została przekształcona w czteroklasową.
  • 1917- po powołaniu do służby w wojsku austriackim zmarł w szpitalu Franciszek Malata, rolnik i działacz społeczny. Był zaangażowany w budowę szkoły w Choczni Dolnej, ofiarował parcelę pod budowę Domu Ludowego. Członek choczeńskiej Sokolej Drużyny Polowej w 1913 roku.
  • 2006- zmarła Lidia Kiełb z domu Skonieczna, absolwentka wadowickiego liceum w 1947 roku oraz anglistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pracowała jako nauczycielka w liceum w Nowej Hucie.

23 sierpnia

  • 1841- urodził się Ludwik Strzeżoń, zastępczy nauczyciel w Choczni Górnej w 1885 roku (przez dwa miesiące). 
  • 1846- w Tuchowie zmarł pochodzący z Choczni ksiądz Piotr Woźniak, znany abstynent i działacz antyalkoholowy. Przed święceniami w 1832 roku pracował jako nauczyciel w choczeńskiej szkole przyparafialnej.
  • 1880- rozpoczęto budowę nowego kościoła murowanego. Kamień węgielny został poświęcony przez proboszcza ks. Józefa Komorka. Każdy z choczeńskich gospodarzy zobowiązał się do płacenia na rzecz budowy 2 złotych rocznie od chaty, a pozostali mieszkańcy powyżej 15 roku życia po 0,5 zł. Jednocześnie parafianie zadeklarowali nieodpłatną robociznę.
  • 1890- urodził się Stefan Strzeżoń, żołnierz armii austriackiej w czasie I wojny światowej (56 pułk piechoty), który dostał się do niewoli i był więziony w Tiumeniu w guberni tobolskiej. 
  • 1903- urodził się Jan Gruszecki, tymczasowy kierownik szkoły w Choczni Dolnej przed II wojną światową, mąż Kazimiery Gondek, córki wcześniejszego kierownika szkoły. W czasie II wojny światowej porucznik I pułku strzelców podhalańskich. Został ranny w 1939 roku w bitwach pod Gdowem i Lwowem. Przez Węgry i Rumunię dostał się do Francji, skąd z polskim wojskiem został ewakuowany do Szkocji. Służył w Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej, między innymi w bitwie pod Arnhem. Po wojnie wizytator kuratorium w Krakowie i dyrektor Liceum Kulturalno-Oświatowego. 
  • 1910- w Choczni prezentowana była ruchoma wystawa ligi pomocy przemysłowej, połączona z  wykładami o przemyśle krajowym.
  • 1971- zmarł Zygmunt Suchan, zastępca radnego Gromady Chocznia, wybrany w marcu 1939 roku.
  • 1993- zmarł Antoni Zięba, ławnik Sądu Powiatowego w Wadowicach od 1956 roku. 
  • 1996- zmarła Kazimiera Studnicka z domu Guzdek, księgowa w Gminnej Spółdzielni w Wadowicach, członkini Koła Gospodyń Wiejskich w Choczni i Ochotniczej Straży Pożarnej, kandydatka w wyborach do Gromadzkiej Rady Narodowej (1954). 
  • 2015- zmarł Adam Kręcioch, wójt Tomic pochodzenia choczeńskiego. Inżynier mechanik, absolwent Politechniki Krakowskiej, członek Polskiego Stronnictwa Ludowego.

24 sierpnia

  • 1816- wezbrane wody Choczenki podmyły i uszkodziły cmentarz usytuowany wokół kościoła, odsłaniając resztki trumien i kości.
  • 1864- do Choczni sprowadził się Antoni Gajda z Mucharza, który otrzymał posadę nauczyciela. 
  • 1871- zmarł Błażej Romańczyk, choczeński młynarz. 
  • 1893- urodził się Jan Ścigalski, członek „Sokoła” i amatorskiego choczeńskiego kółka teatralnego. W maju 1910 roku został wraz kilkoma innymi chocznianami poturbowany podczas zlotu „Sokołów” w Białej przez niemieckie bojówki z Bielska. Do 1914 roku pracował jako murarz. Przed I wojną światową znalazł się na emigracji we Francji, gdzie znalazł zatrudnienie jako jako robotnik rolny i ogrodnik. W 1919 roku wstąpił do polskiej armii generała Hallera. W 1921 roku wrócił do Polski i od 1922 roku zamieszkał w Krakowie. Prowadził sklep spożywczy. Członek i chorąży Związku Hallerczyków, działacz społeczny i katolicki, członek Ligi Ochrony Przyrody, Ligi Obrony Kraju, PTTK. Odznaczony: Krzyżem Niepodległości i Krzyżem 10-lecia. 
  • 1920- w wyniku ran odniesionych podczas walk pod Lwowem zmarł Stefan Widlarz, starszy szeregowy 12 pułku piechoty.
  • 1948- zmarł Antoni Romańczyk, w 1922 roku choczeński podwójci oraz pełnomocnik listy okręgowej PSL „Lewica”. W 1927 roku (i ponownie w 1932 roku) został wybrany członkiem zarządu PSL „Wyzwolenie” w gminie Chocznia i członkiem zarządu Gminy. Radny Gromady Chocznia (1935-39), członek komisji skrutacyjnej oraz arządu choczeńskiej Kasy Stefczyka (1929-1935)- od 1932 roku wiceprzewodniczący zarządu. Ponownie wybrany radnym gromadzkim w marcu 1939 roku. Od lipca 1946 roku radny Gminy Chocznia i członek jej prezydium. W 1947 roku znalazł się w zarządzie reaktywowanej Kasy Stefczyka.

25 sierpnia

  • 1764- ochrzczony został Ludwik Burzej, choczeński młynarz (notowany w latach 1804-1810).
  • 1836- przez Chocznię- z Wadowic w kierunku Andrychowa przejeżdżał powozem arcyksiążę Ferdynand Habsburg d’Este (1781-1850), gubernator Galicji.
  • 1906- urodził się Józef Ramęda, wiejski rzeźnik, konował i wyrwiząb. Po II wojnie światowej zamieszkał na Ziemiach Odzyskanych. 
  • 1926- w Gliniku urodził się Franciszek Cedrowski, mieszkaniec Choczni, magister inżynier budownictwa, kierownik pracowni projektowej PW-2 w Krakowie, radiesteta. Członek Związku Kombatantów i Osób Represjonowanych. Autor książki „Radiestezja” (2008).  
  • 1929- wiec PSL „Wyzwolenie” w Choczni w asyście uzbrojonej policji. Przewodniczył Władysław Mokwa z Wieprza. Poseł Putek w godzinnym przemówieniu poddał ostrej krytyce obóz sanacyjny. Przemawiali również posłowie Fidelus i Szczepański. Uchwalono, że obecny system polityczny szkodzi państwu, nie należy wspierać prób zmian konstytucji przez obóz sanacyjny, a zarządy komisarskie w radach powiatowych muszą zostać usunięte.
  • 1978- zmarł Feliks Góralczyk, żołnierz kampanii wrześniowej 1939 roku (12 pułk piechoty), wzięty do niewoli niemieckiej i przetrzymywany w stalagu (do 1940 roku). 
  • 1981- zmarł Józef Janik, inżynier, prezes Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej w okresie międzywojennym, w 1929 roku ukończył kurs instruktorski dla naczelników okręgowych. Od 1931 roku prezes reaktywowanego gniazda „Sokoła” w Choczni, instruktor rolny. W latach 70-tych XX wieku mieszkał i pracował w Warce. Był pracownikiem Instytutu Przemysłu Fermentacyjnego i korespondentem Polskiej Akademii Nauk. 
  • 1988- w Katowicach Piotrowicach zmarł Tymoteusz Widlarz, absolwent wadowickiego gimnazjum w 1931 roku.

26 sierpnia

  • 1887- urodził się Michał Płonka, żołnierz armii c.k. podczas I wojny światowej (36 pp), który poległ na froncie w 1915 roku.
  • 1975- zmarł Ignacy Guzdek, nauczyciel, absolwent wadowickiego gimnazjum w 1929 roku. Pracował między innymi w szkole podstawowej w Świniewie koło Brześcia nad Bugiem (1932), w Czechowicach-Dziedzicach, a przed emeryturą w powiecie olkuskim. 
  • 1976- zmarł Tomasz Zawada, mieszkaniec Choczni, przwedwojenny pracownik firmy obuwniczej „Bata” w Chełmku, kontroler i instruktor w oddziałach tej firmy w Polsce. Po wojnie pracownik sklepu obuwniczego w Wadowicach. 
  • 2012- w Krakowie zmarł ksiądz Czesław Skowron, doktor historii Kościoła, były wikariusz w Krzeszowicach, Bieńczycach i w Krakowie oraz pracownik Kurii Biskupiej. W 1964 roku wyjechał do Rzymu i został zaangażowany przez watykańską Kongregację do Spraw Beatyfikacji i Kanonizacji. Zbierał dokumentację kultu królowej Jadwigi. Uczestniczył także przy procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych kilku innych błogosławionych i świętych. W 1972 r. zakończył urlop naukowy w Rzymie i wrócił do Polski. Autor między innymi książek: Błogosławiona Jadwiga Królowa. Historia jej kultu – Beatyfikacja – Formularze liturgiczne” i „Fundacja Klasztoru Jasnogórskiego w świetle nowej interpretacji źródeł”. Współautor opracowania "Wadowice koło Choczni".

27 sierpnia

  • 1909 w Niemczech urodził się Władysław Kaczor, kupiec, pracownik umysłowy spółdzielni produkcyjnej w Choczni, od października 1950 roku zastępca przewodniczącego prezydium Gminnej Rady Narodowej w Choczni. 
  • 1915- na froncie I wojny światowej zginął Józef Woźniak, żołnierz 16 pułku piechoty.
  • 1936- w Krakowie zmarł Jan Widlarz, nauczyciel i inspektor szkolny, absolwent seminarium nauczycielskiego w Krakowie (1875). Pracował w: Andrychowie, Oświęcimiu, Lanckoronie, Lipniku, Grzegórzkach, Krośnie i w Żywcu. Radny miejski w Żywcu i prezes tamtejszej Miejskiej Kasy Oszczędności.
  • 1946- w Chicago zmarł Jan Turała, emigrant do USA w 1912 roku, żołnierz armii amerykańskiej na froncie francuskim podczas I wojny światowej (1918). Mieszkaniec Chicago, naturalizowany w 1921 roku. Członek komitetu polonijnego do spraw zakupu dzwonów kościelnych, który odwiedził Chocznię w 1927 roku. 
  • 1986- w Krakowie zmarł Franciszek Ścigalski, ochroniarz prezydenta RP Ignacego Mościckiego i przewodnik wycieczek po zamku wawelskim, gdzie służbowo zamieszkiwał. W 1939 roku brał udział w ewakuacji arrasów wawelskich do Rumunii. W 1940 roku znalazł się w Wojsku Polskim we Francji w 202 pułku artylerii ciężkiej. W starciach z Niemcami ulega wypadkowi, jego jednostka przekracza granicę szwajcarską, a żołnierze zostają internowani. Z internowania powrócił w 1945 roku jako inwalida wojenny. Do przejścia na emeryturę pracował jako mechanik precyzyjny w warsztatach Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Odrodzenia Polski.