piątek, 31 grudnia 2021

Najpopularniejsze notatki z 2021 roku

Przeważają notatki z pierwszej połowy 2021 roku. Nowsze będą zapewne "odrabiały straty" do wcześniejszych już w kolejnym 2022 roku, tak jak to było w przeszłości. Gdyby na przykład dokonać teraz ponownego podsumowania najchętniej czytanych artykułów z 2020 roku, to kolejność byłaby zupełnie inna, a w pierwszej trójce znalazłaby się notatka, której rok temu nie było nawet w czołowej dziesiątce.

W nazwiązaniu do najpopularniejszej tegorocznej notatki można dodać, że 13 grudnia papież Franciszek zatwierdził promulgację (ogłoszenie) dekretu o heroiczności cnót Służebnicy Bożej s. Marii Małgorzaty Banaś, co stanowi kolejny krok ku jej beatyfikacji.

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Uzupełnienia

 Uzupełnienia w różnych wątkach na koniec 2021 roku:

Dodano Ferdynanda Bandołę, urodzonego w Wadowicach w 1884 roku, jako syn chocznianina Jakuba Bandoły i Marii z Żeglińskich z Wadowic. Był komendantem posterunku policji w Krakowie i urzędnikiem zarządu miejskiego. Mieszkaniec Czerwonego Prądnika. Zmarł w 1942 roku.

Dodano Marię Bąk, urodzoną 25.10.1899 w Choczni, jako córkę Józefa Bąka i Bronisławy z domu Woźniak. W 1921 roku poślubiła murarza Dominika Woźniaka z Zawadki. Obydwoje przebywali na emigracji w Montevideo w Urugwaju razem z urodzonymi w Choczni dziećmi: Władysławą, po mężu Nalborczyk (z 1921 roku) i Zytą Dominiką (z 1926 roku).

Oprócz wymienionych wyżej należy dodać Władysława Korzenia, urodzonego wprawdzie w 1888 roku w Wadowicach, ale mieszkającego w Choczni, gdzie urodziła się jego córka Stefania Płonka (1923) i syn Tadeusz Korzeń (1924).

W tekście podano ochrzczone w Choczni dzieci niemieckich osadników, ale w II połowie 1942 roku ksiądz proboszcz Dyba stracił prawa do udzielania takich chrztów, w związku z tym nie uwzględniono na przykład Marii Wurdak, urodzonej 23 października 1942 roku, która była siostrą ochrzczonej wcześniej Eriki Wurdak. Po II wojnie światowej Maria Wurdak mieszkała w Altenrath w niemieckim landzie Pónocna Nadrenia-Westfalia, gdzie poznała belgijskiego żołnierza Jeana Botron. Po wyjściu za niego za mąż zamieszkała w Namur w Belgii.

Dodano rozprawkę pod tytułem "Obyczaje Słowian", którą napisał w roku szkolnym 1863/64 uczeń Katolickiego Gimnazjum w Cieszynie Wojciech Cap. To syn znanego w Choczni wójta i organisty Józefa Capa, który w 1874 roku wraz z całą rodziną zmienił urzędowo nazwisko na Czapik. Wojciech Cap był w Cieszynie kolegą szkolnym innego chocznianina Józefa Bylicy, przyszłego księdza. Po powrocie do rodzinnej wsi pracował krótko jako nauczyciel szkoły ludowej, zmarł w wieku 47 lat w 1895 roku.

W biografii księdza Józefa Bylicy uzupełniono jego przynależność do tajnego Towarzystwa Narodowego, utworzonego przez uczniów Katolickiego Gimnazjum w Cieszynie w 1861 roku. Przyszły ksiądz był z pewnością jego członkiem w 1863 i 1864 roku. Do Towarzystwa należał też wspomniany wyżej Wojciech Cap. To jeden z najdawniejszych przykładów przynależności chocznian do organizacji typu politycznego.

Zaskakujące dla mnie spojrzenie na chocznian zaprezentowane zostało w toczonej współcześnie dyskusji użytkowników portalu historycy.org. Wspomniano w niej wprawdzie o wołoskich korzeniach części chocznian, ale jednocześnie przypisano im pochodzenie ...tatarskie, podobnie jak w przypadku mieszkańców Jaroszowic, czy Zembrzyc. Autor Andrzej Zieliński vel Zielenski napisał na ten temat tak:

A co do tatarów to jak są rozgrywki lokalnych drużyn piłkarskich z choczniakami to do tej pory mówi się grają z "mongołami".

Pan Ryszard Góralczyk, zajmujący się historią Lgoty, poinformował mnie, że wnuczka choczeńskich Duninów ze Sołtystwa, Leontyna (Leoncja) Olimpia Helm, urodzona w 1863 roku w Choczni, w wieku 18 lat poślubiła w Witanowicach Juliusza Franciszka Kadora z Czerniowic na Bukowinie. Juliusz Kador był inżynierem, który wstąpił na służbę do austriackich kolei państwowych i pracował jako urzędnik w Czerniowcach, Lwowie, morawskim Szumperku i Ołomuńcu, gdzie zmarł w 1895 roku w wieku 46 lat. Co ciekawe, Eugenia Sylwia Maria Helm, czyli siostra Leontyny Olimpii, była żoną Jana Kadora, młodszego brata Juliusza.

czwartek, 23 grudnia 2021

Dawne stroje mieszkanek Choczni

 Pierwsze konkretne informacje na temat, jakie stroje nosiły dawne mieszkanki Choczni, przynosi kontrakt przedślubny z 1798 roku pomiędzy Maciejem Szczurem, synem młynarza z dolnej części wsi a „uczciwą Panną” Magdaleną Wątrobską (prawidłowo Wątrobą) z obecnego Zawala. Obydwoje wywodzili się z rodzin o dochodach przewyższających ówczesną choczeńską średnią. W kontrakcie wymieniono ze szczegółami majątek posiadany przez Magdalenę, na który w dużej mierze składały się różnego rodzaju ubrania.

Magdalena miała więc 3 codzienne koszule lniane i także trzy odświętne (świętalne), używane w niedzielę i święta kościelne, na wesela, chrzciny, jarmarki i odpusty, o wartości czterokrotnie przewyższającej te codzienne. Lżejsze koszule były zakładane na gołe ciało i stanowiły jedyną bieliznę żyjących wtedy w Choczni kobiet, a te wykonane z grubszego płótna mogły stanowić ubiór zewnętrzny. Określano je jako ciasnochy. Bardziej osobista bielizna pojawiła się w Choczni dopiero kilkadziesiąt lat później, a upowszechniła na przełomie kolejnych wieków.

Kolejnym elementem garderoby były długie spódnice, noszone czasem w ilości większej niż jedna. Na wyposażeniu Magdaleny znajdowały się trzy rodzaje spódnic: bawełniana, dymowa i katamaykowa. Bawełniana tkana była z przędzy z włókien bawełnianych, być może w Andrychowie lub w nawet w samej Choczni. Spódnica dymowa wykonana była również z bawełny i charakteryzowała się gładkością uzyskaną przez splot atłasowy. Mogła być biała, zabarwiona na jeden kolor  lub pasiasta, z doszytą z dołu płócienną falbaną lub bez falbany. Takie spódnice nosiły też ówczesne szlachcianki, ale zapewne posiadały ich więcej niż jedną. Z kolei spódnica katamaykowa wykonana była z wełny barwionej w paski i mogła być noszona w zimniejsze pory roku. Występowała też w wersji połyskującej.

Na spódnicę zakładano fartuch lniany lub zapaskę. Magdalena miała „fartuszków cienkich dwa” oraz dwie zapaski bagazyowe. Zapaska była ogólnie rzecz biorąc wykonana  z grubszego materiału niż fartuch. Wymieniona tu bagazja to materiał tkany rzadkim splotem płóciennym, o wątku i osnowie w innych kolorach.

Do spódnicy (kiecki) na górną część ciała nakładano gorset. W kontrakcie z 1798 roku podano, że „uczciwa Panna” Magdalena posiadała ich dwie sztuki i były to gorsety kamlotowe. Oznaczało to, że były uszyte z kamlotu, czyli miękkiej tkaniny o ukośnym splocie, przeznaczonej na okrycia zewnętrze i wykonanej z wełny czesankowej. Ten rodzaj wełny powstaje na skutek specjalistycznej obróbki włókna przed przędzeniem, które - jak wynika z samego nazewnictwa – podlega czesaniu odpowiednimi szczotkami, a następnie układaniu na płasko, równolegle do siebie, formując długie i zwarte pasy. W efekcie, jest idealnie gładka i wyglądem przypomina sznur. Zamiast wełny czesankowej w kamlocie mogła być użyta mieszanka wełny i bawełny. Gorsety były najczęściej czarne, ale zdarzały się też granatowe lub ciemnozielone.

Zamiast spódnicy i gorsetu mieszkanka Choczni z przełomu XVIII i XIX wieku mogła założyć na koszulę sukienkę, występującą w wersji lżejszej lub zimowej (podszytej futrem).

Alternatywą dla gorsetu mógł być też kabotek, czyli bluzka z cienkiego płótna.

Ubiór wierzchni stanowiła górnica (w kontrakcie zapisana jako gurnica), którą nosili też mężczyźni. Górnica była używana na co dzień i od święta. Zazwyczaj niezapinana, choć posiadała z przodu mosiężne haftki lub guziki. Świąteczne szyte były z płótna samodziałowego, wybielonego, codzienne z grubego lnu samodziałowego albo samodziału konopnego. Długość do kolan lub poniżej kolan. Służyła nie tylko do noszenia, ale i niekiedy jako okrycie podczas snu.

Zimą podstawowym wierzchnim okryciem był kożuszek, a podczas zimna i słoty łochtuszka, zwana też łostuszką, czyli gruba chusta kobieca dużych rozmiarów, płachta, okrywająca nie tylko głowę, ale i całe ciało.

Okrycie głowy stanowiła chustka, biała, lub kolorowa, wykonana z płótna albo w wersji cieplejszej z wymienionej wyżej bagazji. Ponieważ była jeszcze panną, to wychodząc z domu nie zakładała koronkowego czepka, właściwego dla mężatek.

Magdalena posiadała 1 parę butów, używanych raczej od święta. W cieplejszych okresach roku chodziła na co dzień boso lub w prostych, skórzanych sandałach (kierpcach), a zimą na stopy zakładała papucie, wykonane z sierści i wełny. Również zimą dodatkowe zabezpieczenie stóp przed zimnem stanowiły wełniane skarpety (kopyce), a nóg rodzaj wełnianych pończoch, czy getrów.

Magdalena Wątroba nosiła też na szyi korale, wycenione na 9 złotych ryńskich (reńskich), co stanowiło równowartość 6 jej zapasek lub półtorej ceny jej sukienki. Wynikało to z faktu, że były wykonane z prawdziwych korali. Były uważane za lokatę kapitału i przechodziły w ramach dziedziczenia z matki na córkę. Poszczególne korale mogły być tej samej wielkości lub ich wielkość zwiększała się ku środkowi sznurka. Wielkość korali i liczba sznurków świadczyły o zamożności właścicielki. Noszono zwykle nieparzystą liczbę sznurów korali- od 3 do 5. Najbiedniejsze kobiety nie mogły sobie pozwolić na prawdziwe korale i używały ich zamienników, wykonanych z zabarwionej żywicy i skrobi.

Podobnie jak w przypadku stroju męskiego, również ubrania choczeńskich kobiet na przełomie XVIII i XIX wieku nawiązywały do wzorów krakowskich i góralskich, a różniły się od strojów ówczesnych szlachcianek czy mieszczek.

Kilkadziesiąt lat później w choczeńskiej modzie kobiecej zmieniło się niewiele. Częściej jedynie używano gotowych elementów garderoby, zakupionych na jarmarkach lub od obnośnych handlarzy. Pojawiły się też nowe materiały, a  pod koniec XIX wieku rozpoczęła się fabryczna produkcja odzieży.

Bolesław Marczewski w wydanej w 1897 roku książce „Powiat wadowicki pod względem geograficznym, statystycznym i historycznym” nie podaje wprawdzie, jak ubierały się wtedy chocznianki, ale zawarte tam bardziej ogólne informacje na temat kobiecych strojów z okolicy można odnieść także do Choczni.

Marczewski pisze między innymi, że kobiety:

- „Spódnic wykrochmalonych wdziewają w niedzielę niektóre aż po sześć, a im szerzej to wszystko i szerzej wygląda, tem ładniej”.

- „Wdziewają na święto najpierw krótką koszulę, „kabotek”, haftowaną, na to kaftanik, „jubka” albo „burka”, ozdobiony lamówkami”.

- „W Wieprzu (…) mają w zimie flanelowe, silnie fałdowane spódnice i ciepłe chustki. Koszula haftowana z kreską koło szyi i z haftowanymi mankietami; gorsety noszą wyszywane i gładkie, a u korali zawiązują albo jedną długą i szeroką wstążkę, albo kilkanaście małych różnokolorowych. W zimie przywdziewają na gorset kaftaniki, obszywane czasem barankami; w lecie ubierają w jasne spódnice, perkalowe, batystowe lub ostre (…) Buciki o wysokich obcasach, niekiedy buty z cholewami lepszego wyrobu, są oznaką elegancyi.”

- „Mają włosy splecione w dwa warkocze i ułożone w kółko, które chowają pod chustką bielutką, muszlinową (muślinową – uwaga moja), związaną lub upiętą w tak zwaną chomytkę, od której czuba spada koniec 40 cm długi, w kształcie podwójnej piramidy, z przykopką od samego czuba, czyli rowkiem. Koniec ten jest cały haftowany lub przerabiany staweczkami, a po krajach obszyty szeroką koroneczką. Aby się chustki od głowy nie brukały, wdziewają jeszcze przed nią czepiec szychowy krakowski, odbijający ładnie przez wstaweczki. Na białą koszulkę, u której kołnierz lub kreska, przodki i manszety — zwane obszywkami - są haftowane, wdziewają gorset manczestrowy lub atłasowy, szychem wybijany, albo galonami ozdobiony. Czasem w porze letniej wdziewają tak kobiety jak i dziewczęta zamiast gorsetu wizytkę, t. j. kaftanik pojedynczy, perkalowy; w zimie „jubkę" czyli podszywany albo watowany różnego koloru kaftanik, z tą różnicą, że kobiety okrywają się jeszcze chustką tybetową lub burnusową w lecie, a wełnianą w zimie. Szyję ozdabiają dużymi koralami, wartości 50-100 złr., a nawet i 200 złr., które w sznurkach spadają w coraz większych kołach na gors; u najniższego sznura przyczepiony bywa srebrny medalik lub krzyżyk. Do srebrnej sprzączki u korali przywiązują szeroką wstążkę, która związana w małe kokardy, spada na plecy, po wierzchu chustki, sięgając do połowy spódnicy. Na nogi wdziewają w lecie trzewiki sznurowane, w zimie zwykłe buty.”

Stroje opisane przez Marczewskiego, udało się utrwalić częściowo na najstarszych fotografiach przedstawiających mieszkanki Choczni:









Oczywiście zupełnie inne stroje nosiły mieszkające w Choczni Żydówki- przykładem jest niestety słabej jakości fotografia Reginy Zolmann z młodszą siostrą, wykonana około 1912 roku:


Wcześniejszy artykuł o dawnych choczeńskich strojach męskich- link

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Choczeńscy twórcy- Edward Staniek

 O Edwardzie Stańku i jego twórczości rzeźbiarskiej można przeczytać w książce Marii Biel-Pająk "Dotknięci iskrą Bożą- o artystach, twórcach i pasjonatach w dzieje Choczni wpisanych...", ale interesujące szczegóły na jego temat znajdują się także w "Karcie twórcy ludowego", sporządzonej przez pracowników Wadowickiego Centrum Kultury w pierwszej połowie lat 70-tych minionego wieku.

Edward Staniek nie był rodowitym chocznianinem, ponieważ przyszedł na świat w czeskiej Karwinie (30 stycznia 1912 roku), jako syn pochodzącego z Frydrychowic Jakuba Stańka i jego żony Marii z domu Brusik. 11 lutego został ochrzczony w Karwinie przez ks. Czarnotę, otrzymując imiona Edward Jakub. 

Metryka chrztu Edwarda Stańka w Karwinie

Sześć lat później Stańkowie przeprowadzili się do Frydrychowic, gdzie Edward ukończył 4-klasową szkołę powszechną. Już jako dziecko przejawiał talenty artystyczne. Maria Biel-Pająk pisze, że (...) będąc uczniem drugiej klasy, w niedzielę przy kościele zobaczył auto i naszkicował je na skrawku papieru. Zauważył to profesor ASP z Krakowa i zaciekawiony poprosił, by narysował stojący przed stodołą pług, a obejrzawszy rysunek zaproponował rodzicom chłopca, że weźmie go do Krakowa, by tam mógł doskonalić swój talent. Odpowiedź: A kto będzie pasł krowy? Edward pamiętał do końca życia. Został w domu, a przy pasieniu próbował rzeźbić w drewnie.(...) Sam Edward Staniek w wypowiedzi dla pracowników WCK podaje tylko, że w dzieciństwie strugał klatki na ptaki i "głowy", ale zarzucił to z braku czasu.

W 1928 roku rodzina Stańków sprowadziła się do Choczni. Edward odbył czteroletnią praktykę w piekarni Franciszka Frysia w Andrychowie, zdobywając zawód piekarza. W 1938 roku ożenił się w Choczni z Agnieszką Woźniak, z którą prowadził wcześniej sklep. Żona nosiła wprawdzie stare choczeńskie nazwisko, ale związana była z Chocznią nie przez pochodzącego z Wadowic ojca, lecz przez matkę, wywodzącą się ze Styłów "Kotusiów"- właścicieli największego młyna w Choczni. Wspólnie doczekali się czworga dzieci: księdza Edwarda Stańka, Jadwigi (po mężu Wcisło), Anny Marii (po mężu Bartkowskiej) i zmarłej w dzieciństwie Marii Małgorzaty.

We wrześniu 1939 roku Edward Staniek, jako żołnierz 12 pułku piechoty, brał udział w walkach z niemieckimi najeźdźcami. W czasie wojny znalazł zatrudnienie w piekarni w Wadowicach. Posądzony o sabotaż trafił do karnej kompanii, pracującej przy torach kolejowych i w zakładach chemicznych w Oświęcimiu. Po wojnie był pracownikiem zakładów włókienniczych "Lenko" w Bielsku-Białej, a od 1964 roku w piekarni PSS Społem w Kętach. Zajmowął się również własnym półhektarowym gospodarstwem. W 1969 roku przeszedł na rentę inwalidzką, po wypadku, w którym stracił nogę. Wtedy powrócił do rzeźbiarstwa, gdyż jak twierdził "to zajęcie pozwalało mu lepiej znieść kalectwo i podnieść poczucie własnej wartości".

Co ciekawe, wykonywał wyłącznie rzeźby świeckie: muzykantów, królów, żołnierzy, rycerzy, sportowców i przedstawicieli innych zawodów. Motywował to w ten sposób: "nie wiem, jak wygląda Bóg czy święci, to ich nie rzeźbię, żeby nie obrazić". Wyrzeźbione figurki miały przeważnie 15-30 centymetrów wysokości, rzadko więcej. Wykonywał je w drewnie lipowym, nie używając żadnych dłutek, lecz tylko kozika. Większości z nich nie malował- farbami olejnymi pokrywał tylko te, które wystawiał w przydomowym ogródku, by zabezpieczyć je przed zniszczeniem. Postacie na rzeźbach przedstawiane były w bezruchu, posiadały prawidłowe proporcje ciała, a rysy ich twarzy były uproszczone. Nigdy nie rzeźbił w celach zarobkowych, ale niekiedy wycieczkowicze, czy letnicy, widząc wystawione przed domem przykłady jego twórczości, nalegali, by im je sprzedał. Czynił to jednak niechętnie i za niewielką cenę (małe rzeźby za około 10 złotych za sztukę, największe za 50 złotych). W 1973 roku wziął po raz pierwszy udział w konkursie na sztukę ludową, zorganizowanym we Frydrychowicach, w którym otrzymał II nagrodę i 300 złotych. Później brał udział w kolejnych konkursach i wystawach, między innymi w Wadowicach i w Nowym Sączu. Jego twórczość jest wspomniana  także w książce Antoniego Kroha "Współczesna rzeźba ludowa Karpat polskich" z 1979 roku.

Edward Staniek zmarł 4 czerwca 1976 roku i spoczął na choczeńskim cmentarzu, położonym w pobliżu jego domu.

Fotografie z książki "Dotknięci iskrą Bożą":




czwartek, 16 grudnia 2021

Choczeńskie rody- Rokowscy

 

Nazwisko Rokowski/Rokowska należy najprawdopodobniej do tej samej grupy nazwisk, co na przykład Wadowski, Choczeński, czy Krakowski, czyli pochodzących od nazw miejscowości. W przypadku Rokowskich jest to niewielki Roków, położony po drugiej stronie Skawy, z którego wywodzą się także przodkowie choczeńskich Jończyków.

Na podstawie ksiąg metrykalnych i spisów podatkowych można stwierdzić, że Rokowscy mieszkali już w Choczni w II połowie XVII wieku. Niejaki Marcin Rokowski gospodarował wówczas na roli w górnej części wsi, mając za sąsiadów Graboniów, Niedźwiedzi i Dziadków. Według niektórych spisów dzielił ową rolę z Czajkami. Ten sam Marcin Rokowski z żoną Reginą w 1657 roku ochrzcił w Choczni syna Sebastiana. Ostatni zapis związany z Marcinem Rokowskim powstał w 1679 roku, później aż do 1711 nazwisko Rokowski nie jest wymieniane wśród choczeńskich kmieci, płatników podatku kościelnego (taczma), choć nieliczni Rokowscy (Maciej i Jan) nadal chrzcili swoje dzieci w Choczni. Gdy w 1746 roku Michał Rokowski, urodzony 24 lata wcześniej jako syn Franciszka i Teresy, zamierzał poślubić w Choczni Magdalenę z Kumorków, musiał otrzymać specjalną dyspensę od biskupa, ze względu na dość bliskie pokrewieństwo z narzeczoną. Świadczy to o wrośnięciu Rokowskich w lokalną społeczność, mimo braku pisanych źródeł potwierdzających ten fakt. Michał Rokowski był kowalem oraz poddanym plebańskim, a z Magdaleną doczekał się sześciorga dzieci. Zmarł w 1767 roku, więc nie ujęto go w subrepartycji z 1775 roku, wymieniającej powinności i stan posiadania choczeńskich kmieci. Znalazł się tam jego młodszy brat Franciszek (ur. w 1736 r.), posiadacz 2 wołów i 2 krów, którego roczny czynsz pańszczyźniany wynosił nieco ponad 7 złotych. Dla porównania- najbogatsi choczeńscy gospodarze odprowadzali czynsz w wysokości trzykrotnie większej. Oprócz Franciszka Rokowskiego w subrepartycji z 1775 roku widnieją także nieco bardziej ubodzy od niego: Wojciech Rokowski i Jan Rokowski, urodzony w 1726 roku, jako syn Michała i Doroty z Pietruszków. Wymieniony Wojciech Rokowski był również z zawodu kowalem, co może wskazywać na jakieś powiązania rodzinne z kowalem Michałem Rokowskim, zmarłym 8 lat wcześniej. W każdym razie ów Wojciech, z poślubioną w 1774 roku Gertrudą, stali się założycielami linii rodowej Rokowskich, która przetrwała w Choczni do czasów współczesnych. W kolejnej subrepartycji z 1789 roku figuruje nadal kowal Wojciech, oraz po raz pierwszy Antoni i Franciszek Rokowscy, synowie kowala Michała. Obciążenia pańszczyźniane całej trójki były poniżej choczeńskiej średniej, więc tak samo musiały kształtować się ich dochody. Bardziej precyzyjne informacje o mieszkających w Choczni Rokowskich przynosi Metryka Józefińska, sporządzona w tym samym czasie, co druga subrepartycja. Znajdujemy w niej znanych już:

  • Antoniego Rokowskiego pod numerem 8, czyli w dolnej części obecnego Zawala,
  • kowala Wojciecha Rokowskiego, na roli Styłowskiej pod numerem 161, czyli przy dzisiejszej ulicy Głównej, mniej więcej w połowie drogi między szkołą a remizą,
  • Jana Rokowskiego, pod numerem 38, czyli niemalże w sąsiedztwie kościoła parafialnego i obecnego cmentarza,
  • Franciszka Rokowskiego pod numerem 180, poniżej kościoła, przy obecnej ulicy Kościuszki. Franciszek był choczeńskim kościelnym i wieloletnim radnym gminnym.

14 lat później (w 1803 roku) właścicielami domów w Choczni byli Antoni Rokowski z Zawala, kościelny Franciszek Rokowski oraz Stanisław Rokowski, syn i spadkobierca kowala Wojciecha, który trudnił się dodatkowo kupiectwem.

Wgląd w stan majątkowy i status Rokowskich z połowy XIX wieku umożliwia austriacki Grundparzellen Protocoll, sporządzony  w latach 1846-1852. I tak:

  • majątek po zmarłym Janie Rokowskim (w 1843 roku), synu Antoniego z Zawala, przekraczał areałem (prawie 9 morgów) i dochodem rocznym choczeńską średnią,
  • Jan Rokowski, wnuk i spadkobierca kowala Wojciecha pod nr 161 (obecna ul. Główna), także przewyższał dochodami choczeńską średnią, a jego gospodarstwo obejmowało ponad 9 morgów,
  • Piotr Rokowski, wnuk kowala Wojciecha i mąż Marianny z Guzdków, kuzyn i rówieśnik Jana spod nr 161 (ur. w 1819 r.), zamieszkiwał w nowo wybudowanym domu pod nr 336 (środkowa część Białej Drogi). Posiadał prawie 14 morgów gruntu, z których osiągał najwyższy dochód z wszystkich Rokowskich, a zarazem wyższy od dochodów większości współczesnych mu chocznian.

W 1860 roku Jan Rokowski spod nr 161 pełnił funkcję choczeńskiego wójta. Za jego kadencji podjęto decyzję o budowie pierwszej drewnianej szkoły w Choczni, a on sam został przedstawicielem gminy do spraw budowy. Budynek oddano do użytku w 1862 roku. Był usytuowany na tej samej parceli, gdzie obecnie znajduje się szkoła w Choczni Dolnej. W tym samym czasie znany w Choczni był także sklepikarz Tomasz Rokowski, wywodzący się z Rokowskich z Zawala. W 1875 roku był on jednym z ofiarodawców na zakup i powiększenie choczeńskich dzwonów.

Pod koniec XIX i na początku XX wieku aż dwanaścioro Rokowskich wyemigrowało z Choczni do USA: dwóch Wojciechów, dwóch Józefów, Karol, Balbina, Józefa, Katarzyna, Leokadia, Wiktoria i dwie Marianny. Najbardziej znanymi z nich byli:

  • Józef Rokowski (1892-1943), mąż Stelli Sowinski, który dwukrotnie stawał do amerykańskiego poboru (w 1917 i 1942 roku). Początkowo zamieszkiwał w Chicago, ale ostatecznie znalazł zatrudnienie jako górnik w Pensylwanii.
  • Karol Rokowski (1889-1962), emigrant do USA z 1903 roku, w czasie I wojny światowej kapral w kwatermistrzostwie armii USA (301 Auxiliary Remount Depot 1917-1919), odpowiedzialny za przyjmowanie, pielęgnację, wydawanie i wysyłkę zwierząt armii. Służył w Camp Devens i we Francji. Naturalizowany w 1918 roku, mieszkał w stanie Massachusetts. Spoczywa na cmentarzu Mater Dolorosa w South Hadley.

Jeden z wymienionych wyżej emigrantów – Wojciech Rokowski (ur. w 1865 roku), który znalazł się w Holyoke w Massachusetts już w 1892 roku, jeszcze przed pierwszą wojną światową powrócił z rodziną do Choczni i zamieszkał na granicy Choczni i Wadowic. Mocno zaangażował się w silny w Choczni ruch ludowy, był sekretarzem gminnego koła PSL i członkiem Rady Naczelnej PSL (1911-1912). Działał również aktywnie w choczeńskim Sokole oraz w zarządach choczeńskiej Kasy Zapomogowo- Pożyczkowej i Kółka Rolniczego. Przewodniczył zgromadzeniu ludowemu w Choczni w listopadzie 1912 roku, gdzie wypowiadał się za silną organizacją polityczną i gospodarczą chłopów i regulacją stosunków kościelnych W 1913 roku w jego domu odbył się wiec przedwyborczy PSL, na którym poparto kandydaturę Antoniego Styły na posła. Sam Rokowski również wystawił swoją kandydaturę, ale nie zyskała ona poparcia większości zgromadzonych. W 1919 roku jako wdowiec poślubił Wiktorię z domu Płonka i wyprowadził się z Choczni- pewne ślady wskazują, że mógł przeprowadzić się do Wielkopolski. Jako ciekawostkę można podać fakt, że Wojciech Rokowski był pra- pradziadkiem amerykańskiej pływaczki Carly Piper-Ryan, złotej medalistki olimpijskiej w 2004 roku.

W tym samym czasie znanym w Choczni człowiekiem był inny Wojciech Rokowski (1860-1932), mieszkaniec Zawala, murarz i kamieniarz, biorący udział w budowie klasztoru Karmelitów w Wadowicach. W okresie międzywojennym przewodniczył Komitetowi Kościelnemu. Był ojcem trzech z wymienionych wcześniej choczeńskich emigrantek- Marianny Sękowskiej, Wiktorii Galica i Balbiny Sandacz.

Pierwszy z prawej siedzi kamieniarz Wojciech Rokowski.
Zdjęcie ze ślubu jego córki Marianny z Andrzejem Sękowskim.

W czasie I wojny światowej ranny został jego syn Piotr Rokowski (ur. 1892), żołnierz 56 pułku piechoty, przedwojenny członek Choczeńskiej Sokolej Drużyny Polowej i aktor choczeńskiego teatru amatorskiego.

Bezpośrednio po II wojnie światowej (1946) Rokowscy mieszkali w Choczni w trzech domach:

  • pod numerem 268 Władysław i Józefa Rokowscy,
  • pod numerem 547 Piotr i Stefania Rokowscy,
  • pod numerem 550 wiekowa Magdalena Rokowska z domu Strzeżoń, wdowa po Andrzeju.

Wszystkie te osoby były ze sobą powiązane. Władysław (ur. 1911) był młodszym bratem Piotra (ur. 1900), a Magdalena to ich ciotka, czy też właściwie stryjenka.

Obecność w Choczni tylko tej linii Rokowskich potwierdza spis do głosowania w 1973 roku, w którym znajdują się dwaj synowie Piotra z rodzinami: Stanisław (ur. w 1927 roku) i Jan (ur. w 1936 roku). Wszyscy powojenni choczeńscy Rokowscy byli także powiązani z wymienionym wcześniej emigrantem i działaczem Wojciechem Rokowskim. To stryj Piotra i Władysława, wymienionych w 1946 roku i szwagier Magdaleny Rokowskiej z domu Strzeżoń.

Czyli tak jak już wcześniej wspomniałem, w czasach współczesnych, nazwisko Rokowski nosili w Choczni wyłącznie potomkowie kowala Wojciecha Rokowskiego z XVIII wieku. Wywodzili się oni od jego syna Jakuba Rokowskiego (ur. 1778) i dalej: Piotra Rokowskiego (ur. 1819), wspomnianego przy okazji omawiania Grundparzellen Protocoll, a następnie Ignacego Rokowskiego (ur. 1864), który był ojcem Piotra i Władysława ze spisu w 1946 roku. 

Na choczeńskim cmentarzu parafialnym zachowały się wyłącznie nagrobki tej linii Rokowskich.

W bazie PESEL w 2002 roku znajdowało się 783 Rokowskich (386 kobiet i 397 mężczyzn). Zdecydowanie najwięcej z nich zamieszkiwało powiat wadowicki (442 osoby),  a następnie powiat oświęcimski (43 osoby) i Bielsko-Białą (37 osób).

poniedziałek, 13 grudnia 2021

Choczeńscy wikariusze- arcybiskup Stanisław Nowak

 Wczoraj (12 grudnia) zmarł w Częstochowie arcybiskup Stanisław Nowak, który w latach 1958-1961 pracował jako wikariusz w parafii choczeńskiej.

Źródło- niedziela.pl

Stanisław Nowak urodził się 11 lipca 1935 roku w Jeziorzanach pod Krakowem, należących wówczas do parafii w Tyńcu. Po ukończeniu II Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej i rozpoczął studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 22 czerwca 1958 roku otrzymał święcenia kapłańskie z rąk arcybiskupa Eugeniusza Baziaka i jako neoprezbiter został skierowany do parafii w Choczni. Tu oprócz posługi duszpasterskiej prowadził także lekcje religii w szkole podstawowej w Choczni Dolnej, a później w Domu Katolickim.

Przed szkołą w Choczni
z kierownikiem Tadeuszem Nowakiem (z lewej )
 i nauczycielem Władysławem Gołdą (z prawej)

Z Choczni trafił do parafii w Ludźmierzu na Podhalu, gdzie brał udział w tworzeniu nowej parafii św. Andrzeja Boboli w pobliskim Rogoźniku i budowie tamtejszego kościoła. Od 1963 do 1979 roku ks. Stanisław Nowak pełnił funkcję ojca duchownego w Krakowskim Seminarium Duchownym, z przerwą na studia specjalistyczne z teologii w Instytucie Katolickim w Paryżu w latach 1967-1971, uwieńczone doktoratem (tytuł dysertacji: "Koncepcja kapłaństwa w szkole francuskiej w I połowie XVIII wieku"). Od roku 1971 prowadził katedrę teologii życia wewnętrznego Papieskiego Wydziału Teologicznego w Krakowie, a od roku 1981 – Wydziału Teologicznego Papieskiej Akademii Teologicznej. Był autorem szeregu publikacji z zakresu teologii życia wewnętrznego. W roku 1979 objął funkcję rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie i otrzymał godność kapelana honorowego Jego Świątobliwości. W 1982 roku został ustanowiony kanonikiem gremialnym kapituły archikatedralnej w Krakowie.

8 września 1984 roku papież Jan Paweł II mianował go biskupem częstochowskim. Święcenia biskupie przyjął 25 listopada 1984 roku w częstochowskiej bazylice katedralnej i dzień później objął kanonicznie diecezję częstochowską. Uroczystego ingresu do bazyliki katedralnej dokonał 8 grudnia 1984 roku. Do godności arcybiskupa metropolity częstochowskiego został podniesiony 25 marca 1992 roku, a paliusz arcybiskupi przyjął 29 czerwca 1992 roku w Rzymie. Podczas sprawowania urzędu biskupa doprowadził do przeniesienia Częstochowskiego Seminarium Duchownego z Krakowa do Częstochowy, utworzył Studium Duchowości Chrześcijańskiej i Studium Katolickiej Nauki Społecznej. Ustanowił lokalny oddział Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży i Akcję Katolicką Archidiecezji. Brał udział w utworzeniu Domu Samotnej Matki i Dziecka w Żarkach, lokalnego Caritasu, Komitetu Wsparcia Bezrobotnych, katolickiej rozgłośni Radio Fiat i archidiecezjalnego muzeum. Erygował 90 parafii. W 1992 roku administrował także diecezją sosnowiecką. 

W ramach prac Episkopatu Polski był przewodniczącym Komisji Maryjnej (1989-1996), Zespołu do spraw Sanktuariów i Zespołu ds. Kontaktów z Episkopatem Francji. Brał udział w synodach biskupów w Rzymie w 1990 i 1994 roku. 24 czerwca 2004 roku papież Jan Paweł II ustanowił go drugim wiceprzewodniczącym Papieskiej Akademii Niepokalanej.

Po ukończeniu 75 roku życia arcybiskup Nowak złożył rezygnację z urzędu (2010). 29 grudnia 2011 roku papież Benedykt XVI zwolnił go z funkcji arcybiskupa metropolity częstochowskiego.

Zmarł w 63 roku kapłaństwa podczas sprawowanej przy jego łóżku mszy świętej.

czwartek, 9 grudnia 2021

Wspomnienia legionisty z pobytu w Choczni- część III i ostatnia

 

Kilkanaście kroków za karczmą zobaczyłem obywatela Stryja.

 - Czekaj psiakrew, jak teraz czapki nie dostanę, to już chyba nigdy - pomyślałem  sobie. Wdziałem mój melonik na głowę i sześć kroków przed nim lewą ręką zdjąłem kapelusz a  prawą walę do gołej głowy.

- Stój! - stoję na baczność i nie wiem, czy wdziać melon, czy nie?

- Co wy Obywatelu - pyta mię Stryj - błazna ze siebie robicie?

- Żadnego błazna, obywatelu kompanijny- odpowiadam.

 - Tylko naprawdę nie wiem, jak się kłaniać, czy po cywilnemu, czy wojskowo? Czapki mi nie dali, a kupić nie mogę, bo w Wadowicach też niema.

Zawołał mnie ze sobą i dał mi czapkę, legjonkę. Wróciłem się do karczmy i poszedłem z kolegami do Wadowic. I tam, co prawda nie ma co robić, bo nie znam nikogo. Przenieśli nas na nowe kwatery do stodół. Teraz to już naprawdę jesteśmy wojskiem, niedługo podobno mamy wyjechać, ale coś zaczynają przebąkiwać, że nie do Królestwa, lecz do Węgier. Nikt temu jednak nie wierzy i wszyscy jesteśmy pewni, że połączymy się z Piłsudskim. Pluton nasz kompletny i już chyba mieszać nas nie będą. Szarży się narobiło, a więc zastępcą dowódcy plutonu jest plutonowy Englicht, filozof i literat1, sekcyjnym pierwszej sekcji Korytko, student chemji z Genewy, drugiej Kumienga, chłop z pod Tarnobrzega2, trzeciej Mirski, uczeń gimnazjum, brat ob. Wojteckiego, czwartej Chorwat, robotnik, przyjechał do Legjonów z Rumunji. Co prawda, niezbyt nam te ich szarże imponują i wiara mówi, że kapral niemianowany na froncie nic nie znaczy. Zupełnie nie żałuję, żem się w Krakowie zrzekł tej funkcji, gdy mnie sekcyjnym chcieli zrobić, dlatego, że dosyć dobrze jeszcze z gimnazjum znam komendę. W nocy o 3-ciej alarm. Dostaliśmy niedogotowanej herbaty i kawy do manierek, bo kucharze nie zdążyli na czas ugotować, po dwa bochenki  chleba, jednej konserwie. Przegląd broni i ładunków, czy każdy ma jeszcze po 120 sztuk naboji werndlowskich i ciemno jeszcze było, gdyśmy odmaszerowali do Wadowic. Śpiewamy wszystkie nasze piosenki, a umiemy już całą masę, bo ciągle ktoś jakąś nową ułoży, albo sobie przypomni, drzemy się co chwilę „Hurra !”, bo już teraz wszyscy wiemy, że idziemy na Moskali, no i radość szalona. Skończyły się już te przewściekłe nudy w Choczni i nudne ćwiczenia. Inne życie się zacznie, każdy myśli, jak to pierwsza bitwa będzie wyglądała. Werndle3 nasze mają tą dobrą stronę, że w walce na bagnety są o wiele dłuższe od innych karabinów, wprawdzie przy strzelaniu robią huku i dymu jak nieszczęście, ale jak Moskal dostanie taką werndlowską kulę, to mu najzupełniej do śmierci wystarczy, bo zakażenie krwi pewne. Po drodze nas zatrzymali i jakby coś bardzo ważnego dali nam - o kpiny - opaski czarno- żółte i kazali wdziać na rękawy od płaszczy. Opaski te dają mam prawa kombatantów i mają nas uchronić od wieszania przez Moskali. Z początku całkiem zgłupieliśmy wszyscy, potem coraz głośniejsze staje się pytanie, czy te opaski, jak będziemy tłuc austrjaków, też nas od ich szubienicy uchronią? Wreszcie wszystkie prawie znalazły się w rowie. Ja sobie opaskę swoją schowałem do innego użytku, a za moim przykładem poszło i kilku innych. Nad ranem przyszliśmy do Wadowic. Ustawili nas niedaleko dworca kolejowego, trafił się jakiś chłop z wódką z pieprzem i bułkami i po mniej więcej godzinie oczekiwania, wchodzimy do wagonów. Dzień był smutny i mglisty, słońce jakaś nie mogło zabłysnąć i otrząsnąć się z mgły, jakby jakieś leniwe i zaspane. Późną jesień czuć w całej pełni. Na dworcu kolejowym z cywilnych nie było nikogo, jakaś orkiestra stała z boku. Dwa wagony na jeden pluton. Ob. Wojtecki w naszym wagonie. Gdyśmy się roztasowali, zobaczyliśmy, że nasze kotły kuchenne, tabory i t d. też wnoszą do

wagonów, a gdy już wszystko było gotowe, orkiestra zagrała: "Boże coś Polskę", "Z dymem pożarów" i przy pieśni "Jeszcze Polska nie zginęła" odjechaliśmy. Długo jeszcze, jadąc, słyszeliśmy orkiestrę, grającą bez przerwy; jakaś tęsknota za serce nas szarpnęła, coś jakby ból, niewiadomo dlaczego, dreszczem nas przeniknął, w oczach stanęła wizja powstańców 63 roku i smutny epilog ich trudów i śmierci. Sybir, kajdany, szubienice, Polska skrwawiona, w niewoli. Lecz ktoś z tyłu w sam czas zakrzyknął: "Co tam wiara, my się nie damy!" i dla rozrywki zaczęliśmy śpiewać, coraz bardziej oddalając się od Wadowic.

1 Józef Englicht, urodzony w 1891 roku w Dąbrowie Górniczej, w 1917 roku awansował na podporucznika. W niepodległej Polsce oficer Sztabu Generalnego. Brał udział w kampanii wrześniowej 1939 roku w stopniu pułkownika. Przez Rumunię i Francję dostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie służył jako oficer sztabowy. Zmarł w 1954 roku w Edynburgu.
2 być może chodzi o Wojciecha Kumięgę, urodzonego w 1887 roku w Kamieniu koło Rzeszowa.W niepodłegłej Polsce służył jako podoficer w żandarmerii wojskowej. 
3 Werndl- austriacki karabin jednostrzałowy skonstruowany przez Josefa Werndla w 1867 roku. Miał długość 128 cm i ważył ponad 4 kg.

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Jan Cibor- uratowany z "Czeczotta"

 Bohaterem reportażu Anny Lubiejewskiej, zamieszczonego w "Trybunie Górniczej" z 1 grudnia 1994 roku, był Jan Cibor, górnik pochodzący z Choczni, ocalały z zawału w nieistniejącej już dziś Kopalni Węgla Kamiennego "Czeczott" w Woli (gmina Miedźna, powiat pszczyński).

Można powiedzieć, że przyprowadził nas do nich los. Tę parę sfotografował reporter w chwili, gdy w lipcu tego roku, po 35 godzinach akcji ratunkowej, pięciu górników "Czeczotta" uwięzionych pod ziemią, szczęśliwie znów wyszło na słońce. 

Wzruszenie oczekujących rodzin, kolegów z kopalni, ekip dziennikarskich było tak wielkie, że nawet nie notowano nazwisk. Wystarczyło wiedzieć, że z życiem wyszli z zawału wszyscy: Mieczysław Bartula, Grzegorz Doniec, Włodzimierz Świerkosz, Marek Targosz i przodowy Jan Cibor. To właśnie on, czterdziestolatek z dobrze przystrzyżonym wąsem, czeka na nas teraz, w niedzielę poprzedzającą "Barbórkę" u wejścia domu, który sam wybudował w Choczni koło Wadowic. Przystojny, opanowany mężczyzna. Ładny piętrowy dom. A wewnątrz dziecięce gaworzenie i żona Halina. Ta sama, która w godzinach niepewności tkwiła wraz z przyjaciółmi pod kopalnią murem, aż odzyskała męża. Teraz przyrządza dla nas kawę z ekspresu, podaje herbatniki. Nie słyszy tego, co Jan mówi o ich pierwszym spotkaniu i zakochaniu. A mówi pięknie - że pochodziła z sąsiedniej wsi, że świetnie tańczy, że wszystko robi najlepiej. Wspaniała dziewczyna, bardzo ładna, zgrabna, zwracająca uwagę. Jan był już wtedy, kilkanaście lat temu, górnikiem kopalni "Borynia"1 z dorobkiem w postaci czerwonego samochodu Fiat 125p. Oboje z wielodzietnych rodzin2, poza świadectwami szkolnymi, czerwonym autem i małym kawałkiem gruntu posiadali niewiele. Wesele z poprawinami odbyło się w lipcu, na wolnym powietrzu, w zielonej scenerii rodzinnej wioski panny młodej. Wkrótce potem zamieszkali w Choczni i z pomocą rodzeństwa, poświęcając na ów wielki cel wszystkie zarabiane pieniądze, zaczęli budować dom. Zrezygnowali z auta i nowej garderoby, ale uwinęli się z budową w trzy lata. Dom piętrowy, z wygodami i (pustym) garażem - szczyt marzeń lub prawie że szczyt. W tym czasie Jan zdobył kwalifikacje górnika kombajnisty i zaczął pracować w kopalni "Czeczott". Kolejno odznaczano go krzyżami - brązowym. srebrnym i złotym, które kiedyś pokaże córce. Zmiana kopalni oznaczała m. in., że jeśli wcześnie) musiał wstawać piętnaście po trzeciej, to teraz wystarczy nastawić budzik na wpół do piątej, jeśli wypada pierwsza zmiana.

- 4 lipca, w najczarniejszym dniu naszego małżeństwa - mówi Halina - stało się coś dziwnego. Po południu Jan nie chciał podnieść się z leżanki, narzekał na ból kości, spóźnił się na autobus. Ale autobus też sie spóźnił i odjechali na trzecią zmianę. Zjechali na dół do oddziału przygotowawczego. Wkrótce potem zatrzęsło, zagrzmiało, nastąpił zawał. Jeszcze mieli za sobą 10 metrów przestrzeni. Po drugim wstrząsie już tylko 7 metrów. Zaczęła wypływać woda. Usiedli razem przy kombajnie i modlili się. Jan zaśpiewał: "Mario, Królowo Polski". Przestało trząść chodnikiem. Po kilku godzinach usłyszeli stukanie po rurach, odstuknęli pięć razy, na znak, że jest ich pięciu.

- Ratownicy zrozumieli, że żyjemy. Wołali po imieniu - Jasiu! Jasiu! Po jakimś czasie puścili nam tlen i wodę. Czekanie bardzo się dłuży. Pierwszy wyszedł Włodek Świerkosz, bo znalazł się najbliżej wywierconego otworu, ostatni Jan Cibor. Lekarz, nosze - nie skorzystali z nich. Półprzytomni, z nadsztygarem Jerzym Jurasem, który pocieszał ich przez cały czas, doszli pod szyb. Na górze łzy radości.

- Ja nie płakałem - twierdzi Jan. A może już nie pamięta? Ze szpitala, do którego odwieziono całą piątkę na wszelki wypadek, wyszedł po kilku godzinach i autobusem wrócił do domu. Halina i Jan z ogromną wdzięcznością wspominają sąsiedzką pomoc, jaką w krytycznych chwilach okazali drżącej z niepokoju żonie przyjaciele. Potem kopalnia sprawiła uratowanym górnikom i ich rodzinom prezent. Wczasy nad morzem w Jarosławcu. Ich pierwszy i jedyny jak dotąd wspólny urlop poza domem. Po kilku miesiącach pracy na powierzchni, od 1 grudnia Jan z całym zespołem wraca na dół. Do górniczej emerytury brakuje mu już tylko kilku lat. Czuje się młodo i jest młody. Co będzie robił w przyszłości? Halina po urlopie wychowawczym wróci do pracy, a mąż zajmie się gospodarstwem. może jakąś hodowlą, może dokupi do małej parceli kawałek ziemi? Wkraczamy w sferę marzeń i Jan wyznaje wreszcie - chciałby znowu mieć auto, choćby używane, niekoniecznie czerwone, jakiś delikatniejszy, bardziej stateczny kolor.



Autorka skończyła swój reportaż ogólną uwagą:

Z Choczni pochodzi wielu górników. W ogóle górale w kopalni nie są zjawiskiem wyjątkowym. W tej wsi górnicy na tyle cenią swoją zawodową odrębność, że kilka lat temu zamówili piękny haftowany sztandar przechowywany w kościele, a w dniu św. Barbary składają sie na mszę za pomyślność w pracy i w domu, za rodzinne szczęście.

----

Pierwszym górnikiem z Choczni, który uległ wypadkowi, zwiazązanemu ze swoją pracą, był Jan Widlarz, kopacz w szybie Eugeniusz w Pietrzwałdzie (obecne Czechy- powiat Karwina). 4 lipca 1913 roku doznał rozszczepienia kości w nodze. Natomiast 1 września 1919 roku wraz z pięcioma innymi kolegami zginął w czeskiej kopalni 26-letni Józef Turała, syn chocznianina Piotra. Co ciekawe, jego syn Josef Turala także zginął tragicznie śmiercią górnika w 1949 roku.

----

1 KWK Borynia- istniejąca do dzis kopalnia węgla kamiennego w Jastrzębiu Zdroju.
2 Jan Cibor (ur. 1954), syn Kacpra i Antoniny z domu Żak, ma pięcioro rodzeństwa.

czwartek, 2 grudnia 2021

Chocznianie z 1973 roku w porównaniu do dawniejszych

 Przeglądając choczeńską listę wyborców z 1973 roku, czyli niemal sprzed półwiecza, można bez trudu zauważyć, że pojawiają się na niej nazwiska, występujące w Choczni już w XVI, czy w XVII wieku. Skłaniać to może do refleksji,  w jakim stopniu chocznianie z 1973 roku byli potomkami tych, którzy zamieszkiwali w tej samej miejscowości 200, 300, czy 400 lat wcześniej. 

Inaczej mówiąc- jak wyglądała ciągłość zasiedlenia Choczni między 1537 a 1973 rokiem ?

Tytułem wyjaśnienia: rok 1537 pojawia się w tych rozważaniach nieprzypadkowo, ponieważ właśnie wtedy sporządzono najdawniejszy znany do dziś spis nazwisk mieszkańców Choczni- listę płatników podatku rogowego.

Biorąc pod uwagę tylko nazwiska choczeńskich wyborców z 1973 roku i porównując je do nazwisk dawnych chocznian, zapisanych w różnych źródłach historycznych, można stwierdzić, że:

  • nieco ponad 5 % choczeńskich wyborców z 1973 roku nosiło nazwiska używane w Choczni już w XVI wieku (na przykład Burzej, Dziadek, Świętek, Koman, Szczur, czy Guzdek),
  • 27 % choczeńskich wyborców z 1973 roku nosiło nazwiska, które pojawiły się w Choczni już w XVII wieku (na przykład Balon, Bylica, Styła, Kręcioch, Pietruszka, Wcisło, Ramenda, Woźniak, Wątroba, Malata, Szymonek, Wider, Bryndza, Drapa, Gazda, Graboń, Turała, Zając, Garżel, Gzela, czy Bąk),
  • ponad 10% choczeńskich wyborców z 1973 roku nosiło nazwiska, które pojawiły się w Choczni już w XVIII wieku (na przykład Paterak, Bandoła, Dąbrowski, Widlarz, Kobiałka, Kolber, Cibor, Romańczyk, Góralczyk, czy Sikora). Część z nich (4%) to ci, których nazwiska pojawiły się w Choczni wprawdzie w XVIII wieku, ale których przodkowie mieszkali w Choczni już wcześniej, tyle że używając innych nazwisk (Paterak=Turała, Cibor=Nota, Widlarz=Wawrzyńczak/Matejczyk, Dąbrowski=Balon, Bandoła=Twaróg).
Ogółem w 1973 roku 43% choczeńskich wyborców używało nazwisk obecnych w Choczni przed 1800 rokiem, Mniej więcej tyle samo nosiło natomiast nazwiska, które pojawiły się w Choczni po 1900 roku.

Oczywiście samo porównanie nazwisk nie pozwala na wysnuwanie jednoznacznych wniosków na temat ciągłości zasiedlenia Choczni, choć na pewno stanowić może pewną wskazówkę. Aby zweryfikować ciągłość zasiedlenia Choczni, należałoby sprawdzić, w jakim stopniu choczeńscy wyborcy z 1973 roku wywodzili się rzeczywiście od przodków mieszkających w Choczni w XVI, XVII, czy XVIII wieku. Niestety genealogia żadnego współczesnego chocznianina nie sięga XVI wieku – to znaczy, że na podstawie zachowanych metryk kościelnych nie można udowodnić, że któryś z nich wywodzi się od przodków żyjących w Choczni już w XVI wieku. Dlatego tą metodą można badać ciągłość zasiedlenia Choczni począwszy od XVII wieku. Kolejną trudność stanowi skala przedsięwzięcia- nawet pobieżne sprawdzenie genealogii ponad 3000 osób, a tyle znajduje się na liście wyborczej z 1973 roku, zajęłoby wiele tygodni. Można natomiast w miarę szybko dokonać wglądu w genealogie mniejszej grupy osób, a uzyskane wyniki starać się przenieść na całość, mając świadomość, że będą to dane przybliżone, a nie ścisłe.

W tym celu z grupy ponad 3000 wyborców z 1973 roku wyłoniłem próbkę dwustuosobową, biorąc pod uwagę co piętnastego wyborcę. Uzyskane wyniki wyglądają następująco:

  • 56 % osób z próbki miało przodków żyjących w Choczni przed 1700 rokiem,
  • a w przypadku 42 % osób ich przodkowie lub oni sami pojawili się w Choczni dopiero w XX wieku.

Choczeńskie korzenie sprzed 1700 roku miało 80% osób noszących "historyczne" choczeńskie nazwiska, ale także 37% z tych, których nazwiska pojawiły się w Choczni w XX wieku.

Ponieważ sprawdzenie na tej samej próbce ciągłości nazwisk dało wyniki zbliżone do rzeczywistych (rozbieżność do 3%), to można oszacować, że w 1973 roku nieznaczna większość osób mieszkających w Choczni wywodziła się od populacji zamieszkującej tę samą miejscowość przed 1700 rokiem, a nieco poniżej 50% mieszkańców było dwudziestowiecznymi przybyszami lub potomkami takich przybyszów. Prawdopodobnie od 1973 roku te proporcje się odwróciły i obecnie wśród mieszkańców Choczni przeważają ci, których przodkowie nie mieszkali w niej przed 1900 rokiem.

Na koniec ciekawostka- około 55 % choczeńskich wyborców z 1973 roku (czyli 55 % wszystkich ówczesnych dorosłych chocznian) posiadało ze mną wspólnych przodków i to najczęściej więcej niż jedną parę.  


poniedziałek, 29 listopada 2021

Choczeńskie zabytki - obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku"

 W kościele parafialnym w Choczni do dziś eksponowany jest obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku", który pochodzi z drugiej połowy XVII wieku.



Źródło- chocznia.pl (strona parafii)
Obraz widoczny koło ambony

Kompozycja obrazu jest w zasadzie symetryczna- postać Chrystusa, zajmująca przeważającą część obrazu, umieszczona jest na jego osi pionowej. Chrystus został ujęty na obrazie od pasa w górę, zwrócony w prawo, z wyeksponowaniem prawego boku. Ma narzucony na ramiona płaszcz, owinięty wokół bioder i zakrywający lewą rękę z wyjątkiem dłoni. Na szacie poniżej rąk jest namalowana wijąca się biała banderola z napisem "Otwieram ci grzeszniku me boskie wnętrzności Bys się przeyzrał w nich a krwią zmył swe nieprawości". Lewa dłoń wskazuje na ranę w boku, rozwartą między kciukiem a palcem serdecznym prawej dłoni. Wyraz twarzy Chrystusa, zamyślonej i cierpiącej, podkreślony jest przez podniesienie brwi, zmarszczone czoło, szeroko otwarte oczy i wpół otwarte usta. Choć jego postać jest statyczna, to przez zwrócenie głowy i torsu w kierunku widza, mocną mimikę twarzy, czy gesty rąk malujący go artysta starał się osiągnąć efekt ruchu. Ciało Chrystusa ma zachowane prawidłowe proporcje, a przez mocne kontrasty światłocieniowe wydobyto jego muskulaturę. Obraz utrzymany jest w ciepłej tonacji, z przewagą brązów, ugrów i czerwieni. Wpatrując się w niego można dostrzec nawet tak niewielkie szczegóły, jak przekrwione białka oczu Chrystusa, czy rany na grzbietach dłoni, powstałe po przebiciu gwoździami.

Obraz ten został namalowany przez nieznanego artystę w technice olejnej na płótnie lnianym, na zaprawie bolusowej (czyli na czerwonej glince stosowanej w zaprawach pod malarstwo olejne). Jego wymiary wynoszą 137 x 78 cm (płaszczyzna malowania), a grubość 2,5 cm. Z pierwotnych dwóch podobrazi (płóciennego i drewnianego) zachowało się tylko to pierwsze, przymocowane wtórnie do drewnianego krosna. Do tej pory obraz był trzykrotnie konserwowany- po raz ostatni w 1986 roku, kiedy to między innymi zrekonstruowano jego pierwotny kształt i dodano nowe podłoże drewniane, składające się z czterech świerkowych desek.

Zleceniodawcą namalowania tego obrazu był choczeński proboszcz ksiądz Kacper Sasin, który rozpoczął posługę w tutejszej parafii w 1651 roku. Doprowadził on do powiększenia kościoła przez wybudowanie od strony północnej (czyli od strony Choczenki) kaplicy Matki Boskiej oraz połączenie nawy kościoła z dzwonnicą. W powiększonym kościele dotychczasowa liczba ołtarzy (3) uległa podwojeniu. I właśnie w jednym z nowopowstałych ołtarzy umieszczony został nowy obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku". Znajdował się on w ołtarzu usytuowanym na pewnym podwyższeniu naprzeciwko wejścia, nad przejściem od dzwonnicy do nawy. Proboszcz Sasin zlecił wówczas również wykonanie swojego portretu, który najprawdopodobniej wyszedł spod ręki tego samego malarza. Wskazują na to zarówno analizy stylistyczno- porównawcze obu obrazów, jak i ich badania chemiczne. Obydwa te obrazy powstały przed 1679 rokiem.

Po wybudowaniu  nowego kościoła, poświęconego w 1808 roku, obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku" został umieszczony w ołtarzu głównym i był odsłaniany na czas dni postów. W drugiej połowie XIX wieku obraz poddano konserwacji i naprawie, po czym trafił do kolejnego ołtarza, już w obecnym kościele parafialnym. W 1902 roku ówczesny proboszcz ks. Dunajecki wystosował prośbę do biskupa krakowskiego o udzielenie ołtarzowi Pana Jezusa "łaski ołtarza uprzywilejowanego". Umieszczony w nim omawiany obraz otoczony był kultem wiernych. Dlatego nie wiadomo właściwie dlaczego, obraz ten po II wojnie światowej został usunięty z ołtarza i złożony w pomieszczeniu nad zakrystią kościoła, pełniącym rolę magazynu. Tam znajdował się do 1983 roku, czyli rozpoczęcia kolejnych prac konserwatorskich.

Przedstawienie "Chrystusa wskazującego na ranę w boku", jako XVII-wieczne wyobrażenie Chrystusa bolejącego, wywodzi się z malarstwa bizantyjskiego. Było bardzo popularne w średniowieczu, z tym że we Francji, czy we Włoszech, Chrystus przedstawiany był na ogół jako człowiek martwy, a w środkowej i wschodniej Europie malarze przedstawiali go jako żywego, z otwartymi oczami i ranami. Porównując obraz z Choczni z innymi zabytkowymi obrazami z terenu Polski, można stwierdzić, że najbliższy jest mu obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku" z Imbramowic (na północ od Krakowa, obecnie w diecezji kieleckiej), powstały w XVII wieku. Różnice są nieznaczne. Na obrazie z Imbramowic jest inny napis na banderoli (ale bardzo podobny krój liter), Chrystus ma nieco bardziej ekspresyjną twarz i brakuje aureoli. Duże podobieństwo istnieje także między obrazem z Choczni, a zaginionym obrazem o tej samej tematyce z Raciborza, który znany jest z XIX-wiecznej grafiki. Obrazy z Choczni i Imbramowic mogły wyjść spod jednej ręki, natomiast obraz choczeński i raciborski opierały się prawdopodobnie na tym samym pierwowzorze.

Te interesujące informacje można przeczytać w pracy magisterskiej Łukasza Stawowiaka z Wydziału Konserwacji Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, która powstała w 1986 roku.

Podziękowania za udostępnienie dla dr hab. Pawła Pencakowskiego z WK ASP  Kraków i dla MM za jej skopiowanie.

Grafika z pracy magisterskiej z 1986 roku
----

Co ciekawe, autor pracy magisterskiej ani słowem nie wspomina o innym, bardzo podobnym obrazie, którego fotografia widnieje w książce "Wadowice koło Choczni" z sugestią, że to on właśnie znajduje się na stanie parafii:



To też "Chrystus wskazujący na ranę w boku", ale w porównaniu z obrazem wiszącym koło ambony (czyli konserwowanym w 1986 roku) ma inny napis na banderoli: "Patrz grześniku com cierpiał zatwe nieprawości Dałem bok mój Otwozyc dla ciebie zmiłosci". Inne jest też na przykład ułożenie głowy Chrystusa, czy ułożenie jego włosów.




czwartek, 25 listopada 2021

Choczeńskie rody- Grządzielowie

 

Nazwisko Grządziel było kiedyś w Choczni tak popularne, jak obecnie Guzdek, czy Bryndza. I choć nie dotrwało do dzisiejszych czasów, to geny dawnych Grządzielów są obecne u wielu współczesnych chocznian, ich potomków po liniach żeńskich. Grządziel to także jedno z najstarszych nazwisk, które odnotowano na terenie Choczni. Już w 1537 roku, czyli prawie 500 lat temu, w spisie płatników podatku rogowego (od posiadanych krów) figuruje niejaki Rzondiolek (właściciel 9 sztuk bydła) i Grondzielowa, posiadająca 6 krów. Oczywiście Rzondiolek i Grondzielowa to przekręcone formy nazwiska Grządziel, które już dokładnie w tej postaci zapisano po raz pierwszy w 1598 roku. W tym czasie (1598-1602) choczeńscy kmiecie i zagrodnicy utrzymywali nauczyciela, którym był Wojciech Grządziel.  Szkoła  mieściła się w jego domu przy kościele. Wojciech Grządziel nie zajmował się rolnictwem- oprócz domu posiadał tylko ogród, a utrzymywał się z opłat od rodziców uczniów, które wynosiły 2 grosze w przypadku kmieci i grosz od mniej zasobnych zagrodników. Ponieważ Chocznia nie posiadała wówczas własnego proboszcza, to Grządzielowie, tak jak i inni chocznianie, chrzcili swoje dzieci w Wadowicach. W latach 1601-1604 w tamtejszych metrykach chrztów zapisano dzieci: Jana i Anny Grządziołków, Mikołaja i Anny Grządzielczyków, Grzegorza i Małgorzaty Grządziołków, Jana i Łucji Grządzielczyków oraz Wojciecha i Agnieszki Grządzielów. To świadczy o dużym rozrośnięciu rodu Grządzielów- żadne inne nazwisko (prócz Szczurów) nie jest tak licznie reprezentowane w tych zapisach.

 W połowie XVII wieku, gdy zaczęto prowadzić w Choczni własne księgi metrykalne, nazwisko Grządziel jest w nich także bardzo częste. Spis płatników podatku kościelnego z 1663 roku wykazuje istnienie w Choczni gospodarstw prowadzonych przez: Janka, Grzesia i Bartka Grządzielów, a dodatkowo niewymieniony z imienia Grządzielczyk był zagrodnikiem (posiadaczem zagrody bez większych własnych gruntów). Wymienieni Grządzielowie mieszkali na dzisiejszym Osiedlu Malatowskim i zajmowali 3 z czterech tamtejszych  ról, sąsiadując od strony Wadowic z młynarzem Wątrobą a z zachodu z Komanim Pagórkiem. Z rodu Grządzielów wywodził się jeden z siedemnastowiecznych wójtów choczeńskich. Był nim Grzegorz Grządziel, zmarły dokładnie w 1700 roku, który 5 lat wcześniej jako wójt przedkładał w zamku w Oświęcimiu petycję w sprawie szkód wyrządzonych przez stacjonujące w Choczni w okresie zimowych wojsko królewskie.

W 1711 roku, w ostatnim znanym spisie płatników taczma, wymieniono czterech kmieci o nazwisku Grządziel (Łukasza, Jędrzeja, Franka i bezimiennego) oraz jednego zarębnika (Adama). Tylko ów bezimienny gospodarował nadal na Pagórku Malatowskim, natomiast pozostali posiadali gospodarstwa w środkowej części wsi, w sąsiedztwie Świętków i Turałów. Ponieważ nazwisko Grządziel było w Choczni bardzo liczne, to poszczególni przedstawiciele tego rodu otrzymywali dodatkowe przezwiska, takie jak: Polak, Wilk/Wilczek, Giza, Łopata, Sczepan czy Gocał/Gaczoł, które w niektórych przypadkach stały się osobnymi nazwiskami. Przez związki małżeńskie Grządzielowie byli skoligaceni właściwie z wszystkimi dawnym choczeńskimi rodami.

W metrykach kościelnych z drugiej połowy XVIII wieku można zaobserwować znaczny spadek wpisów z nazwiskiem Grządziel. Część dawnych Grządzielów występowała w nich jako Gocałowie/Gaczołowie, inni być może także „ukryli się” pod jakimś niezidentyfikowanym przeze mnie nazwiskiem. W każdym razie spadek liczby Grządzielów w Choczni był zauważalny. A co za tym idzie także spadek znaczenia tego rodu we wsi.  Doszło do tego, że w subrepartycji z 1775 roku, czyli w spisie zobowiązań pańszczyźnianych, nie mam żadnego kmiecia o nazwisku Grządziel ! Występuje tam jedynie Paweł Gocał, wnuk Wojciecha Grządziela z XVII wieku. Ów Paweł mieszkał na obecnym Zawalu i dzielił gospodarstwo z Antonim Guzdkiem. Jego synem był kupiec Tomasz Grządziel Gaczoł (1756-1802), wójt choczeński w 1790 roku, ostatni wyróżniający się przedstawiciel tego rodu. W sporządzonych w podobnym czasie Metryce Józefińskiej i kolejnej subrepartycji znaleźć można: Mateusza Grządziela, zamieszkałego w górnej części obecnego Zawala i Wojciecha Grządziela, który posiadał 8 parcel gruntowych oraz karczmę w dolnej części Zawala (dom nr 6). Nie byli to wszyscy Grządzielowie żyjący wtedy w Choczni, ale ci z nich, którzy posiadali grunta rolne i domy.

W austriackim spisie własności (Grundparzellen Protocoll) z połowy XIX wieku ujęto tylko jednego Grządziela. Był to Antoni, syn Kacpra i Katarzyny z domu Jucha (a wnuk karczmarza Wojciecha), urodzony w 1830 roku, który zamieszkiwał pod numerem 147 przy obecnej ulicy Głównej. Jego grunty ciągnęły się wąskim paskiem od Choczenki po obecne wysypisko komunalne. Zarówno posiadany areał, jak i roczne dochody, plasowały go poniżej choczeńskiej średniej. W 1875 roku Antoni Grządziel (nr 357 – po renumeracji) ofiarował 2 floreny na przeróbkę dotychczasowych dzwonów kościelnych i zakup nowych w obecnej Słowenii. Antoni był dwukrotnie żonaty – z Franciszką Żurek i Reginą Buldończyk, ale dzieci miał tylko z pierwszą żoną. Łącznie 9,  w tym dwóch synów. Najmłodszym z nich był Wojciech, urodzony w 1867 roku. To przedostatnia osoba o nazwisku Grządziel ochrzczona do tej pory w Choczni. Ponadto w czasie I wojny światowej zginął Wojciech Grządziel (w 1914 roku), który według austriackich List Strat urodził się w Choczni w 1891 roku. W metrykach chrztów z Choczni brak jest jednak takiego zapisu. Brak jest również nagrobków Grządzielów na choczeńskim cmentarzu parafialnym, choć z pewnością niektórzy na nim spoczywają. Większość pochowana została wokół kościoła, gdzie mieścił się cmentarz w okresie rozkwitu tego rodu.

Ostatnią osobą o nazwisku Grządziel, która została ochrzczona w Choczni, była Balbina, córka Stanisława i Marii (w 1919 roku). Ewentualne związki tej rodziny z wcześniejszymi choczeńskimi Grządzielami nie są jasne. Stanisław nosił zresztą nazwisko Grządziel po matce (Marii), a nie po ojcu. Mógł być teoretycznie synem jednej z córek wymienionego wcześniej Antoniego, lub przybyszem, który zamieszkał w Choczni około 1916 roku (data śmierci jego syna Andrzeja).  To nazwisko nie ograniczało się tylko do Choczni- Grządzielów można znaleźć także w starych księgach metrykalnych z Wadowic, Jaroszowic, Andrychowa, Frydrychowic, Inwałdu, Zagórnika, Przybradza, czy Zygodowic.

W 2002 roku według danych PESEL mieszkały w Polsce 1633 osoby o nazwisku Grządziel. Najwięcej w Katowicach (129), powiecie brzozowskim na Podkarpaciu (104) i w powiecie miechowskim (82). W powiecie wadowickim takich osób było 27, a w oświęcimskim 19.

Co pochodzenia nazwiska Grządziel, to badające to zagadnienie Teresa Kolber i Ewa Widlarz, wysuwają przypuszczenie, że wywodzi się ono od słowa grządziel, oznaczającego dyszel od pługa.

poniedziałek, 22 listopada 2021

Ludzie związani z Chocznią na cmentarzu w Andrychowie

 Dzięki uruchomionej niedawno stronie internetowej andrychow.grobonet.com zdecydowanie łatwiej można odszukać osoby pochowane na tamtejszym cmentarzu komunalnym oraz zlokalizować ich groby. Wśród nich znajdują się także ludzie urodzeni w Choczni lub związani z Chocznią miejscem zamieszkania:

  • Maksymilian Bryndza (1897-1969)
  • Jan Burzej (1892-1947),
  • Klemens Bury (1920-2004), mistrz masarski,
  • Władysław Gazda (1951-2020),
  • Jadwiga Jończyk z domu Cholewa (1912-1985),
  • Maria Kasperkiewicz z domu Malata (1895-1941),
  • Helena Łapot z domu Stuglik (1924-2000), inżynier,
  • Antonina Mrugacz z domu Woźniak (1938-2010),
  • Stefania Penkala z domu Graca (1913-2016), matka ks. Władysława Penkali,
  • Edward Pędziwiatr (1931-1999), lekarz,
  • Józefa Pyka z domu Graboń (1946-2018)
  • Józef Ramenda (1909-1985), zootechnik,
  • Kazimierz Ramenda (1951-2012),
  • Stanisław Ramenda (1924-2013),
  • Wiesław Ramenda (1944-2017),
  • Franciszka Sordyl z domu Kobiałka (1900-1988), urzędniczka pocztowa,
  • Izydor Synowiec (1888-1951), kolejarz,
  • Karolina Synowiec z domu Chrapkiewicz (1891-1940),
  • Feliks Widlarz (1932-2018),
  • Marian Antoni Widlarz (1930-2004),
  • Magdalena Wnęk z domu Spytkowska (1873-1942),
  • Barbara Bronisława Zgrzybacz z domu Kudłacik (1939-1978),
  • Maria Żydek z domu Gawęda (1909-1994).
Związani z Chocznią miejscem pracy:

  • Guenther Berndsen (1934-2016), nauczyciel w Choczni Dolnej w latach 1999-2001,
  • Maria Dalewska (1889-1938), nauczycielka w Choczni Dolnej w latach 1919-1927,
  • Stanisław Kluska (1876-1937), ksiądz, wikariusz w Choczni w latach 1907-1910,
  • Maria Kowalczyk z domu Orłowska (1901-1983), nauczycielka w Choczni D. w latach 1929-32,
  • Stanisław Lenartowicz (1896-1968), nauczyciel w Choczni Dolnej w latach 1922-1924,
  • Maria Wygoda z domu Komendera (1906-1993), nauczycielka w Choczni Dolnej,


Lista będzie uzupełniana w miarę napływu nowych informacji.

czwartek, 18 listopada 2021

Jak daleko przemieszczali się dawni chocznianie

 Dawni mieszkańcy Choczni nie podróżowali dla przyjemności, w celach określanych obecnie jako turystyczne. Gdy opuszczali Chocznię na dalsze odległości, czynili to najczęściej w poszukiwaniu pracy, prowadząc handel, w celu podjęcia nauki, czy służąc w wojsku. Oddalaniu się od Choczni nie sprzyjały kiepskie drogi oraz brak szybkich środków transportu. Te ostatnie pojawiły się w okolicy dopiero w 1888 roku wraz z uruchomieniem przebiegającej przez Chocznię linii kolejowej (przystanek otwarto pięć lat później). Oczywiście dla wielu istotną przyczyną rzadkiego przemieszczania się była konieczność codziennej, żmudnej pracy, aby po prostu przeżyć do kolejnego zbioru plonów. Z drugiej strony dawne podróże były znacznie mniej zbiurokratyzowane- nie potrzebne były paszporty, wizy, czy inne pozwolenia- wystarczało tylko posiadanie niezbędnych środków finansowych.  

Już w 1581 roku poprzeczkę wysoko ustawił Grzegorz Scurzyk (Szczur), żołnierz piechoty wybranieckiej króla Stefana Batorego, który odznaczył się podczas oblężenia Pskowa, znajdującego się w odległości 1058 kilometrów w linii prostej od Choczni. Ponadto Scurzyk oddalił się wtedy daleko na północ od Choczni (Psków leży na 57 stopniu i 49 minucie szerokości geograficznej północnej- prawie jak Goeteborg w Szwecji), co także stanowiło długo niepobity rekord. 

W XVIII wieku brak świadectw na równie odległe przemieszczanie się chocznian. Niestety nie wiadomo, skąd dokładnie w 1725 listy do brata przesyłał chocznianin Tomasz Zając- wiadomym jest tylko, że znajdował się wtedy w niemieckiej Saksonii, czyli około 425 km od Choczni w kierunku zachodnim. Natomiast Grzegorz Twaróg, żołnierz armii austriackiej, dotarł w 1791 roku pod Chocim (dziś w południowo- zachodniej Ukrainie), gdzie zresztą zachorował i zmarł, czyli na odległość 533 km od Choczni. Współrzędne geograficzne Chocimia (48º 30' 24", 26º 29' 9") sprawiają jednak, że Twaroga można uznać za chwilowego rekordzistę w oddaleniu się od Choczni na południe (i wice-rekordzistę w przemieszczeniu się od Choczni na wschód). 

Kolejne rekordowe osiągnięcia przyniósł dopiero wiek XIX: 

  1. W 1814 roku Marcin Wątroba, żołnierz 56 pułku piechoty i uczestnik słynnej Bitwy Narodów pod Lipskiem, zmarł w wojskowym lazarecie w miejscowości Waldkirch w niemieckiej Badenii-Wirtembergii, gdzie stacjonował po przekroczeniu Dunaju. Czyli pokonał (pieszo) odległość 860 km dzielącą Waldkirch od Choczni, wprawdzie nie rekordową, ale za to najdłuższą w kierunku na zachód od Choczni. 
  2. W 1850 roku w miejscowości Piacenza we Włoszech zmarł na płuca chocznianin Jan Guzdek, żołnierz 56 pułku piechoty, uczestniczącego w nadzorowaniu pokoju po stłumieniu włoskiej Wiosny Ludów. Piacenza leży 923 km od Choczni, na 40 stopniu i 50 min szerokości geograficznej północnej, czyli Guzdek oddalił się wtedy najdalej na południe w porównaniu do położenia Choczni.

Pod koniec tego wieku i na początku następnego rozpoczęła się emigracja chocznian do USA i Kanady, czyli na niespotykaną dotąd odległość od Choczni. Dość powiedzieć, że do wyspy Ellis Island koło Nowego Jorku, gdzie przybywała większość statków z emigrantami, jest prawie 6900 km. A do Chicago, gdzie trafiało wielu chocznian, prawie 7600 km w linii prostej. Ówcześni emigranci z Choczni nie osiedlali się natomiast na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie jest jeszcze dalej.  

Jednak na rekordową odległość od Choczni dotarł wtedy nie emigrant do USA, lecz do Brazylii. W 1902 roku szewc Piotr Garżel (1878-1954) osiadł w brazylijskim stanie Parana, a od kojarzonej z nim miejscowości Paulo Fortin dzieli Chocznię odległość 10907 km. Żaden z chocznian przed nim nie dotarł także tak daleko na południe- na 26 równoleżnik szerokości geograficznej południowej. Natomiast w 1916 roku choczeński emigrant Tomasz Guzdek (1888-1918), mieszkaniec amerykańskiego stanu Massachusetts, służył w amerykańskiej armii na granicy z Meksykiem, co oznaczało, że znajdował się co najmniej 9861 km od Choczni, ale jednocześnie najdalej na zachód. W Europie trwały wówczas krwawe zmagania I wojny światowej, w wyniku których wielu choczeńskich żołnierzy trafiło do rosyjskiej niewoli i zostało wywiezionych daleko na wschód, w tym także za Ural, stanowiący granicę Europy i Azji. Najdalej od Choczni więziono Jana Szczura (ur. 1878). Barnauł, w którym się znalazł, dzieli od Choczni 4309 km i była to najdalej położona na wschód od Choczni miejscowość, biorąc pod uwagę wszystkie miejsca katorgi choczeńskich jeńców. Niewiele bliżej, bo 4025 km od Choczni, znajduje się Tomsk, miejsce uwięzienia Józefa Turka (urodzonego w 1884 roku) i Andrzeja Wcisło (1883-1931). Tomsk leży nieco na zachód od Barnaułu, ale za to najbardziej na północ z wszystkich miejsc pobytu chocznian (58 stopień i 36 minuta szerokości geograficznej północnej). Wybuch rewolucji w Rosji spowodował,  że części jeńców udało się wrócić do Choczni. Najbardziej okrężną drogą, przez Władywostok, Szanghaj i Francję, uczynił to Eugeniusz Bielenin (1891-1979). Władywostok na Dalekim Wschodzie, najdalszy punkt na jego trasie, dzieli od Choczni 7780 km w linii prostej i ponad 112 stopni długości geograficznej. Z kolei Szanghaj położony jest znacznie bardziej na południe, na szerokości geograficznej odpowiadającej północnym wybrzeżom Afryki. Na kolejny rekord oddalenia się od Choczni trzeba było czekać do 1926 roku, kiedy to grupa choczeńskich murarzy pod przywództwem Klemensa Turały (1898-1972) wybrała się w poszukiwaniu pracy do Montevideo w Urugwaju. Odległość z Choczni do Montevideo to aż 11995 kilometrów w linii prostej.  Montevido leży też 8 stopni na południe od brazylijskiej Parany, dokąd trafił dotychczasowy rekordzista Piotr Garżel. Do II wojny światowej żadnemu z chocznian nie udało się dotrzeć dalej od Choczni (w sensie odległości w kilometrach) i dalej na południe. Dopiero powojenni emigranci do Argentyny i Australii poprawili “osiągnięcie” Turały i grupy jego murarzy. Osiągnięcie zostało celowo ujęte w nawias, ponieważ Turała i jego kompanii swojego wyjazdu z pewnością nie traktowali w tych kategoriach. 


Podsumowanie do rozpoczęcia II wojny światowej: 

  1. Najdalej od Choczni dotarli choczeńscy murarze pod przewodnictwem Klemensa Turały, to jest na odległość prawie 12.000 km.
  2. Nikt inny z chocznian nie dotarł również bardziej na południe.
  3. Najdalej na zachód zawędrował Tomasz Guzdek, to jest na granicę między USA, a Meksykiem.
  4. Najdalej na wschód przebił się Eugeniusz Bielenin (do Władywostoku).
  5. Najdalej na północ od Choczni przebywali Józef Turek i Andrzej Wcisło (w syberyjskim Tomsku). To najmniej imponujące z wszystkich wymienionych osiągnięć, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia. Aby go pobić, wystarczyłoby na przykład udać się do fińskiego Rovaniemi, umownej stolicy św. Mikołaja, czy choćby do szwedzkiej Uppsali.