wtorek, 6 maja 2025

Wspomnienia Feliksa Misia z powojennej wywózki do Związku Radzieckiego - część I

 


Chocznianin Feliks Miś w chwili wybuchu II wojny światowej miał 15 lat. W 1943 roku trafił do KL Auschwitz, skąd zwolniono go rok później. Kres wojny nie przyniósł w jego przypadku wyzwolenia, lecz oznaczał dla niego kolejne 3 lata niewoli i poniewierki. Swoje przeżycia z tego okresu zawarł w spisanych wspomnieniach, które przechowywane są w Archiwum Ośrodka Karta w Warszawie - poniżej omawiam pierwszą część z nich.

Po ucieczce Niemców i przejściu frontu 28 stycznia 1945 roku pojawili się Sowieci, którzy zrabowali wszystko, co wpadło im w ręce. 2 lutego, w święto Matki Boskiej Gromnicznej, Feliks wraz z ojcem udał się z Patryji, gdzie mieszkali, do kościoła we wsi. Z obawy przed łapankami na roboty zawrócili jednak do domu. Około godziny 10 czekało na niego dwóch funkcjonariuszy NKWD. Kazali mu zaprowadzić ich do miasta, lecz w rzeczywistości to oni zaprowadzili go do sądu w Wadowicach, gdzie przekazali go sowieckiemu oficerowi.

Oficer wypytywał Feliksa, czy był więźniem obozu w Auschwitz, jak wyglądał obóz i dlaczego go zwolniono. Sugerował, że musiał podpisać volkslistę lub zobowiązać się do współpracy z Niemcami. Naciskał, by się do tego przyznał, choć Feliks nie miał nic na sumieniu. Sporządzono protokół z jego opowieści oraz zapisano coś na kartce, której treści nie znał. Feliks odmawiał podpisania dokumentu, ponieważ nie rozumiał rosyjskiego, a tłumaczeniu nie ufał. Po groźbach pistoletem i jego rezygnacji ostatecznie złożył podpis.

Zamknięto go w ciasnej celi, gdzie przebywało już dwóch Francuzów schwytanych pod Oświęcimiem oraz niejaki Kublin z Wadowic. Do poniedziałku trzymano ich w tej celi, po czym przeniesiono na dużą salę, gdzie było więcej aresztowanych. Feliks spotkał tam Podgórczyka, Józefa Ogiegłę z Wadowic, Elżbieciaka z Ponikwi i wielu innych, głównie z okolic Bielska. Po trzech dniach głodu otrzymali 30 dekagramów chleba i ciepłą wodę z kiszonej kapusty.

Do 5 marca 1945 roku spali na podłodze, w ubraniach. Co noc wzywano ich pojedynczo na przesłuchania. Feliks przeszedł jeszcze jedno, podczas którego przez dwie godziny musiał powtarzać swój życiorys. Kontakt ze światem zewnętrznym utrzymywano przez grypsy wysyłane procą przez okno.

5 marca przyjechały ciężarówki z plandekami. Załadowano ich i pod eskortą przewieziono do Nowego Sącza, gdzie dotarli nocą. Następnego dnia trafili do Sanoka na nocleg, gdzie dostali zupę z bobu. Rano 8 marca wsadzono ich do towarowych wagonów i wysłano w głąb Związku Radzieckiego.

Podróż była koszmarna. W wagonach brakowało opału, wody do picia i mycia. Zima dawała się we znaki, a więźniowie przymarzali do ścian wagonu. Zakazano głośnych rozmów i śpiewu. Co jakiś czas otrzymywali dwukilogramowy bochenek kukurydzianego chleba na dziewięć osób oraz ćwierć litra rzadkiej zupy. Pociąg rzadko się zatrzymywał, głównie by załadować drewno na opał lokomotywy. Gdy stawał w stepie, otaczał ich tylko śnieg. Czasem w oddali widać było przysypane śniegiem wsie i cerkwie.

Wychodząc z wagonów, myli się w brudnym śniegu przy torach, który smakował jak lody. W wagonie były dwa drewniane pomosty, na których spali niektórzy, inni na podłodze. Nikt nie był przygotowany na zimową podróż, więc marzli. Z pragnienia lizali szron ze śrub. Palacze tytoniu palili sęki, resztki koniczyny z wagonów, a nawet okruchy chleba owinięte w papier. Żelazny piecyk w wagonie był bezużyteczny z braku opału. W podłodze znajdował się otwór służący za toaletę, co powodowało nieznośny smród przy czterdziestu osobach w wagonie.

Chleb kukurydziany kruszył się i nie dawał się kroić. Ważono go na prowizorycznej wadze z patyka i sznurka, a okruchy zbierano do czapek, by nic się nie zmarnowało. Podczas podróży Feliks nauczył się cyrylicy, odczytując nazwy mijanych stacji, choć rozumiał niewiele.

Trasa wiodła przez Lwów, Winnicę, Charków, Woroneż i Penzę. W Penzie zabrano ich do łaźni. Ubrania oddano do odwszenia w wysokiej temperaturze, a ich poddano kąpieli. Woda szybko zrobiła się zimna, a mydło nie zdążyło się spłukać. Przed odwszeniem zabrano im wszystkie rzeczy z kieszeni, a medaliki z szyi zrywano, mówiąc, że są niepotrzebne. Po kąpieli każdy odbierał ubranie, ale gorące metalowe haki parzyły ręce.

Z Penzy ruszyli przez Wołgę, po długim moście, aż do Swierdłowska. Około 200 km za Swierdłowskiem dotarli do łagru Bułanasz (lub Kukasza Bułanasz) 1 kwietnia 1945 roku, w Wielkanoc.

Łagier składał się z trzech drewnianych baraków, jednego starego i dwóch nowych, oraz szpitala. Błoto sięgało powyżej kostek. Spali na gołych pryczach, bez koców, w ubraniach. Do maja trwała kwarantanna. Feliks pracował w szpitalu jako sanitariusz, opiekując się szesnastoma pacjentami z krwawą biegunką, prawdopodobnie czerwonką. Woda z kopalni węgla zawierała ołów, a jedzenie, choć tłuste (z amerykańskiej pomocy Czerwonego Krzyża), było zabójcze dla chorych na biegunkę. Ludzie umierali, nawet do czternastu dziennie, głównie na opuchlinę i czerwonkę.

Podłogi i prycze były brudne od odchodów. Feliks codziennie czyścił je wodą, skrobiąc szkłem lub nożem. Zmarłym zapisywano nazwisko na piersi i wynoszono do przedsionka, skąd zabierano ich do lasu i grzebano w nieznanych dołach. Leczenia nie było, a jedyną skuteczną metodą, którą Feliks stosował, było podawanie zwęglonego chleba zamiast zupy. Nieliczni, którzy się na to decydowali, zdrowieli. Oficer, zwany lekarzem, sprawdzał tylko czystość, nie lecząc nikogo.

W maju przeszli komisję lekarską, która przydzielała kategorie pracy. Feliks otrzymał pierwszą kategorię i trafił do ósmej brygady, prowadzonej przez wyrozumiałego Słowaka nazwiskiem Kość. Słowacy, znając rosyjski, zajmowali różne stanowiska w łagrze, ale okradali więźniów, handlując jedzeniem za ich rzeczy.

Życie w łagrze było walką o przetrwanie. Pracowali w lesie, tartaku, kopalniach czy przy budowach. Brygady liczyły po trzydzieści osób, a baraki dzielono na sale zwane komnatami. Spali na gołych pryczach, w ubraniach i butach, bo kradzieże były powszechne. Pluskwy były plagą, ale zmęczenie pozwalało zasnąć mimo wszystko.

Codzienne racje żywnościowe to 600 gramów wilgotnego, ciężkiego chleba, czarna kawa zbożowa i pół litra wodnistej zupy z mąki, kaszy lub ryb. Każdy okruszek był cenny, a głód zmuszał do jedzenia nawet solonych śledzi z głowami. W łagrze Feliks nauczył się przetrwania, ale tęsknota za domem i bliskimi nigdy nie ustawała.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz