Najstarsza znana mi informacja o
tym, co można było kupić w sklepie w Choczni (i za ile) pochodzi z 1945 roku,
ale dotyczy sytuacji z okresu przedwojennego. W sporządzanych wtedy zestawieniach szkód i
strat spowodowanych przez wojnę i niemiecką okupację znalazł się również
kwestionariusz wypełniony przez Marię Świętek, wdowę po przedwojennym
sklepikarzu Józefie Świętku, w którym podaje ona spis towarów z magazynu sklepu
jej męża, częściowo przejętych przez Niemców w 1942 roku oraz utraconych w
styczniu 1945 roku podczas przejścia frontu przez Chocznię.
Według tego kwestionariusza w Sklepie
Towarów Mieszanych Świętka (Chocznia nr 103) można było kupić między innymi:
- cukier w cenie 1 zł
za kg (cena z 1939 roku),
- owsiankę - 0,96 zł
za kg,
- mąkę pszenną - 0,5 zł za kg,
- mąkę żytnią - 0,3 zł za kg,
- grysik - 0,5 zł za kg,
- kaszę jęczmienną - 0,45 zł za kg,
- kawę mieszaną - 0,8 zł za kg,
- „kawę” z palonego korzenia cykorii - 0,7 zł za kg,
- naftę - 0,4 zł za litr,
- proszek do prania - 0,2 zł za kg,
- proszek do szorowania - 0,2 zł za kg,
- proszek do mycia rąk - 0,15 zł za kg,
- farbę - 5 zł za l,
- mydło piaskowe - 0,10 zł za sztukę,
- mydło zwykłe - 0,15 zł za sztukę,
- bibułę marszczoną - 0,20 zł za arkusz,
- bibułę gładką - 0,05 zł za arkusz,
- zeszyt szkolny po 0,10 zł za sztukę,
- masło - 3,6 zł za kg,
- margarynę - 2 zł za kg.
W tym samym 1945 roku doszło do
napadu na sklep Kółka Rolniczego ulokowany w budynku choczeńskiego Sokoła, w
wyniku którego prowadzący ten sklep Józef Malata stracił między innymi towary,
które można było kupić wtedy tylko na przydziały kartkowe:
- kawę paloną (3 kg),
- mąkę żytnią (25 kg),
- konserwy mięsne (6 sztuk),
- kiszki krwawe (4 sztuki),
- śledzie (20,5 kg),
- mydło do prania (5 l i 2 kawałki),
- mydło toaletowe (20 kawałków),l
- mleko (7 puszek),
- cukierki (2 kg),
- sok pomidorowy (6 puszek),
- herbatę (2,5 kg).
W 1955 roku Tadeusz Nowak,
kierownik szkoły w Choczni Dolnej, interweniował w Prezydium Gromadzkiej Rady
Narodowej w sprawie zaopatrzenia miejscowych sklepów w pieczywo, ponieważ chleb
dostarczany przez wadowicką Gminną Spółdzielnię często nie nadawał się do
jedzenia. Na posiedzeniu GRN w dniu 15 lipca przedstawicielka GS uznała, że
zaopatrzenie w napoje chłodzące jest wystarczające, odczuwa się tylko brak wyrobów
emaliowych i innych metalowych.
W czasie akcji żniwnej w 1960
roku zwracano uwagę, że pilną sprawą jest zaopatrywanie w tym czasie sklepów w
chleb, ponieważ zapracowani rolnicy nie mają wtedy czasu na wypiek chleba w
domu i muszą go kupić, nie odrywając się na dłużej od pracy. Ważne było również
zapewnienie odpowiednich dostaw napojów chłodzących, koniecznie we flaszkach, a
nie w beczkach. Sklepy w tym okresie pracowały w godzinach przedpołudniowych i
wieczorem między 16.00 a 21.00.
Na posiedzeniu władz gromadzkich
w dniu 30 października 1962 roku Helena Studnicka ze sklepu w Choczni Dolnej zaopatrzenie
uznała za dobre, ale nieregularne, przez co czas oczekiwania np. na chleb
bardzo się wydłuża. Brakowało towarów kolonialnych (np. pieprzu), których dostawy
były rzadkie i niewielkie. Inne sklepowe wypowiadały się podobnie, twierdząc, że
towaru brakuje jedynie w chwilach, gdy na skutek plotek i nieuzasadnionego
popłochu ludność masowo wykupuje wszystkie dostępne produkty, a przede
wszystkim cukier, mąkę i ryż.
27 sierpnia 1963 roku
przedstawiciel GS zapewniał zebranych radnych gromadzkich, że sytuacja z zaopatrywaniem
sklepów jest w miarę dobra, nie brakuje podstawowych produktów, jak: chleb,
mąka, sól, czy cukier oraz napojów chłodzących: piwa, oranżady i napojów
płynnych (!) – to znaczy soków. Gorzej jest natomiast z dostawami mięsa i
wędlin i tu sytuacja nie ulegnie szybkiej poprawie.
Rok później GS wystosował pismo
do GRN w Choczni, zapewniając że: jakość pieczywa uda się polepszyć, podobnie
jak terminowość dostaw. Upomniano kierowników sklepów, by w dni świąteczne nie
sprzedawać wina, a osobom nietrzeźwym nawet piwa.
19 maja 1965 roku stan
zaopatrzenia choczeńskich sklepów oceniała na swoim posiedzeniu Gromadzka Rada
Narodowa w Choczni. Halina Widlarz, kierowniczka sklepu w Choczni Dolnej
oceniła, że zaopatrzenie tej placówki jest dobre, oprócz takich towarów, jak
pieprz, czy cytryny, które są dostarczane w niewystarczającej ilości. W okresie
zwiększonego zapotrzebowania podczas upałów brakuje również napojów chłodzących:
piwa i oranżady. Problem ten można rozwiązać, sprowadzając piwo beczkowe, ale
nie ma z kolei gwarancji, że po otwarciu beczki udałoby się sprzedać ją całą
przed zepsuciem zawartości. Helena Moskała, kierowniczka sklepu masarskiego
stwierdziła, że brakuje wędlin i mięsa wołowego – po zaopatrzeniu przedszkola w
Choczni niewiele tego rodzaju mięsa pozostaje do sprzedaży rynkowej. Lepsza
sytuacja jest z mięsem wieprzowym, ale i tu występują braki w zaopatrzeniu. Klemens
Guzdek, przewodniczący GRN, zwrócił uwagę, że te niewystarczające dostawy towarów
deficytowych powinny być dzielone tak, by jak największa ilość obywateli miała
możliwość je kupić oraz by nie sprzedawać wina osobom nietrzeźwym. Zdaniem
Haliny Widlarz ten przepis był przestrzegany, ale nietrzeźwi pijący nie
kupowali sami, lecz posługiwali się znajomymi przechodniami.
Nad sprawą zaopatrzenia
sklepów ponownie obradowano 25 sierpnia 1965 roku w obecności: Heleny Moskały
(kierowniczki sklepu masarskiego), Haliny Widlarz (kierowniczki sklepu w
Choczni Środkowej), Anny Guzdek (kierowniczki sklepu w Choczni Dolnej) oraz
Kazimiery Gazdy (ze sklepu w Choczni Górnej). Nie przybył żaden przedstawiciel
Gminnej Spółdzielni zaopatrującej te sklepy, ponieważ trwała tam właśnie
kontrola związana z nadużyciami, których dopuścił się jeden z zaopatrzeniowców,
zatrzymany w areszcie do wyjaśnienia sprawy. Zabierająca glos Anna Guzdek
uznała, że zaopatrzenie jest ogólnie rzecz biorąc lepsze, niż w latach
poprzednich i ludność jest zadowolona. Podobnie oceniły sytuację zaopatrzenia Halina
Widlarz i Kazimiera Gazda. Natomiast Helena Moskała przyznała, że brakuje
wędlin, ale udało się przywrócić należyte dostawy tłuszczów – słoniny i smalcu.
W soboty, gdy zapotrzebowanie jest większe, brakuje też kotletów, czy karczku.
Zaś braki mięsa wołowego są spowodowanie koniecznością zaopatrzenia kolonistów
spędzających w Choczni ferie letnie. Bolączką były też nieregularne dostawy mięsa,
wędlin i tłuszczów.
Coroczne ocenianie sytuacji zaopatrzeniowej
przez choczeńską gromadę w 1966 roku odbyło się w dniu 19 maja. Wymienione już
wcześniej Halina Widlarz i Helena Moskała oraz Leokadia Giełdoń złożyły pisemne
sprawozdania z działalności podległych im sklepów. Sklep nr 2 prowadzony przez
Halinę Widlarz był według niej wystarczająco zaopatrzony, chleb dowożony był
codziennie między 10.00 a 11.00, w bieżącej sprzedaży były m.in.: konserwy,
oleje, masło, śmietana, czy margaryna. Niewystarczające były dostawy piwa, nie
brakowało za to soków, oranżad, wody sodowej i lemoniad. Roczny obrót sklepu wynosił około
2 mln złotych. Sklep masarski kierowany przez Helenę Moskała był otwarty od
wtorku do soboty w godzinach od 8.00 do 17.00. Poniedziałek był dniem
bezmięsnym i sprzedaży wtedy nie prowadzono. Towar przywożono dwa razy w
tygodniu w ilościach niezaspokajających zapotrzebowaniu. Brakowało szczególnie mięsa
wołowego i żeberek wieprzowych, bez problemu można było kupić nóżki wieprzowe,
ogony, uszy świńskie, czy kości. Leokadia Giełdoń z Punktu Sprzedaży
Pomocniczej w Choczni Górnej przyznała w sprawozdaniu, że dostawy chleba są co
drugi dzień. W bieżącej sprzedaży były tłuszcze roślinne i zwierzęce. Pani Giełdoń
prowadziła sprzedaż za prowizję w wysokości 3,5%, pokrywając z tego podatki,
koszty ogrzewania i oświetlenia. Nie była objęta ubezpieczeniem zdrowotnym, czy
emerytalnym.