poniedziałek, 29 kwietnia 2024

Choczeński wątek w próbie porwania samolotu w 1970 roku

 

W okresie PRL doszło w Polsce do kilkudziesięciu prób porwań samolotów. Ich sprawcy na ogół nie stawiali żądań finansowych, czy politycznych – chcieli się w ten ekstremalny sposób po prostu wydostać z kraju, by wylądować na którymś z zachodnioeuropejskich lotnisk, czyli w praktyce najczęściej na terenie Niemiec.

Nie inaczej było w przypadku próby porwania, do której doszło 7 sierpnia 1970 roku. Gdy samolot Polskich Linii Lotniczych Lot wystartował o 19.20 ze Szczecina w stronę Katowic, jeden z pasażerów zagroził załodze użyciem granatu i zażądał, by AN-24 zmienił kierunek lotu i wylądował na lotnisku w Hamburgu. Kapitan samolotu Kwiatek pozornie zgodził się na żądanie terrorysty, ale po nawiązaniu kontaktu z ośrodkiem lotów w Niemieckiej Republice Demokratycznej i uzyskaniu zgody wylądował we wschodnim Berlinie na lotnisku Schönefeld. Tam polski samolot został otoczony kordonem przez wojsko. Brutalna prawda dotarła do porywacza w momencie, gdy jeden z żołnierzy odezwał się po rosyjsku. Wtedy próbował odpalić trzymany w ręce granat, ale do wybuchu nie doszło. Jednocześnie gorączkowo ewakuowano z pokładu pozostałych 38 pasażerów. Na szczęście nikt z nich nie ucierpiał. Porywacz został obezwładniony i zatrzymany, a po pewnym czasie przekazano go stronie polskiej.

Całe zajście tak relacjonowała jedna z pasażerek:

To był elegancki, dobrze ubrany i przystojny mężczyzna w płaszczu. Siedział przede mną w piątym rzędzie. Po pół godzinie spokojnego lotu ten elegancki pan wstał i wyjął z kieszeni granat. Powiedział, że samolot jest porwany i że on chce lecieć do Hamburga. Zrobiło się zamieszanie, ale stewardesy nas uspokajały. Prosiły, żeby spokojnie siedzieć. Kapitan powiedział przez mikrofon, że lecimy do Hamburga, a porywacz do końca lotu stał z tym granatem w przejściu. Akurat koło mnie, bo przecież siedziałam za nim. Kiedy samolot wylądował, było już ciemno. Kapitan wyszedł z kabiny i powiedział, że jesteśmy w Hamburgu(za „Do Rzeczy Historia”)

Terrorystą okazał się 27-letni Waldemar Jakub Frey z Imbramowic na Dolnym Śląsku, który pracował jako kierownik warsztatów szkolnych PKP we Wrocławiu.

16 września 1970 roku przed Wrocławskim Sądem Wojewódzkim rozpoczęła się rozprawa, w której na ławie oskarżonych obok Freya zasiedli jego dwaj znajomi z Imbramowic, oskarżeni o pomoc w przygotowaniach do porwania. Byli to 29-letni Witold Ścierko i 19-letni Stanisław Kręcioch, przedstawiany jako przyrodni brat Freya. Ojciec tego drugiego – Ludwik Kręcioch – był rolnikiem z Choczni, który po II wojnie światowej mieszkał ze swoją żoną Marią w Mrowinach niedaleko Imbramowic.

W trakcie procesu okazało się, że cała trójka oskarżonych była dobrze znana miejscowym organom ścigania. Frey uchodził za przywódcę grupy młodych ludzi, dokonujących rozbojów i pobić na festynach i zabawach miejskich. Sam Frey był także sprawcą brutalnego gwałtu na przypadkowo poznanej dziewczynie, uchylał się od płacenia alimentów dwóm byłym żonom i przywłaszczył sobie pieniądze ze zbiórki na komitet rodzicielski. Planując porwanie samolotu banda Freya usiłowała bezskutecznie zaszantażować miejscowego proboszcza księdza Józefa Galka, wysyłając do niego anonim z żądaniem przekazania 100.000 złotych, 100 dolarów i biżuterii o wartości 20.000 złotych pod groźbą utraty życia. Podobno zamierzali porwać także jednego z okolicznych milicjantów i zabrać mu broń.

Frey tłumaczył się, że próbował dokonać porwania samolotu, ponieważ odmówiono mu wydania paszportu i tym samym nie miał szans na legalny wyjazd za granicę.

W trakcie trzydniowej rozprawy przesłuchano 35 świadków. Ostatecznie sąd uznał winę wszystkich trzech oskarżonych za udowodnioną i wymierzył Freyowi karę 13 lat więzienia i pozbawienia praw obywatelskich na 5 lat oraz zobowiązał go do zwrotu prawie 6.000 złotych zagarniętych na szkodę komitetu rodzicielskiego. Była to łączna kara za porwanie, gwałt i przywłaszczenie mienia społecznego. Sąd wziął przy tym pod uwagę, że Frey nie okazał podczas rozprawy żadnej skruchy, próbując jedynie wykrętnymi zeznaniami złagodzić swoją winę (za „Trybuną Robotniczą” nr 224 z 1970 roku).

Natomiast Kręcioch usłyszał wyrok 5 lat więzienia i 2 lat utraty praw obywatelskich, a Ścierko 4 lat więzienia.

Po serii prób porwań samolotów, jakie miały miejsce w latach 70. XX wieku władze państwowe wprowadziły dodatkowe środki ostrożności – na przykład poprzez obowiązek obecności uzbrojonego funkcjonariusza na pokładzie. Złapanych sprawców skazywano na długoletnie kary więzienia, co jednak wcale nie zniechęcało kolejnych porywaczy.

czwartek, 25 kwietnia 2024

Lekarze z Choczni - Bogdan Kałuża



 



Bogdan (lub Bohdan) Mieczysław Kałuża był synem Ignacego Kałuży i pochodzącej z Choczni nauczycielki Balbiny Czapik. Ze strony matki był praprawnukiem Józefa Czapika, wieloletniego choczeńskiego wójta, nauczyciela i organisty z XIX wieku. Urodził się w Choczni 10 kwietnia 1928 roku.

W 1948 roku zdał egzamin maturalny w Liceum Ogólnokształcącym w Wadowicach, a jego kolegą z równoległęj klasy był inny przyszły choczeński lekarz Tadeusz Drapa.  Po wakacjach 1948 roku Kałuża rozpoczął studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej we Wrocławiu, które ukończył pomyślnie w 1953 roku.

Właściwie całe swoje zawodowe życie był związany z północną częścią obecnego województwa śląskiego. Mieszkał w Myszkowie i już od 1954 roku kierował tamtejszą Pracownią Anatomopatologiczną Szpitala Miejskiego. Później był także pracownikeim Przychodni Rejonowej w Myszkowie, którą kierował w latach 1976-1981 i Wydziału Zdrowia w Myszkowie (jako kierownik w latach 1962-1964 i 1972-1985). Wykonywał również sekcje w prosektorium szpitala miejskiego w Blachowni (1976-1982), w prosektorium w Lublińcu (1976-1982 i 1991-1993) oraz w ramach zastępstw w szpitalu w Zawierciu i w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Częstochowie (1963-1997). Był biegłym sądowym w Myszkowie z zakresu medycyny sądowej od 1956 roku, oraz  członkiem oddzialu śląskiego PTAP od 1958 roku - w latach 1973-76 zasiadał w komisji rewizyjnej tego stowarzyszenia.

Zmarł 20 sierpnia 2004 roku. Spoczywa na cmentarzu w Myszkowie - w tym samym grobie złożono doczesne szczątki jego żony Adolfiny, którą poślubił w Jaźwinie w 1952 roku, czyli jeszcze przed ukończeniem studiów oraz syna Mariana.

Źródło - grobonet


W notatce wykorzystano zdjęcie i fakty zawarte w książce "Zarys rozwoju patomorfologii w regionie działania Śląskiej Akademii Medycznej" pod redakcją Daniela Sabata.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Kaplica Widlarzów na cmentarzu parafialnym

 

Źródło - "Wadowice koło Choczni"

W 1911 roku Ignacy Widlarz (ur. 1853), syn byłego wójta Wojciecha Widlarza i jego żona Magdalena z Widrów (ur. 1855) ufundowali murowaną kaplicę na cmentarzu w Choczni. Była to jak na warunki choczeńskie dość zamożna rodzina, zamieszkała na tak zwanej Lecierówce w środkowej części wsi. Widlarzowie doczekali się jedenaściorga dzieci - kilkoro z nich zmarło, dwoje kolejnych wyemigrowało do Stanów Zjednoczonych Ameryki, a tylko troje założyło własne rodziny w Choczni. Dodatkowo pod opieką Ignacego i Magdaleny znajdowała się Aleksandra Woźniak, siostrzenica Ignacego, która później po mężach nosiła nazwiska Kręcioch i Klisiak. Oprócz ufundowania opisywanej kaplicy Ignacy Widlarz przeznaczył także środki na budowę Domu Ludowego w Choczni, pierwszej drewnianej remizy strażackiej i mleczarni oraz Klasztor Karmelitów w Wadowicach. W jego domu odbyło się spotkanie założycielskie choczeńskiego gniazda „Sokoła” (w 1911 roku), a przez kilka lat służył on również na potrzeby szkolne, wobec szczupłości miejsca w starej szkole. Z kolei w ogrodzie Widlarzów odbywały się festyny, zabawy ludowe i dożynki.

Fundatorzy kaplicy na cmentarzu pragnęli zostać pochowani w jej wnętrzu,  a gdy oboje zmarli tego samego dnia – 31 maja 1920 roku, uszanowano ich wolę i trumny z ich doczesnymi szczątkami złożono „w niskim parterze tej kaplicy”, jak pisze Józef Turała w „Kronice wsi Chocznia”.

Budowla ma kształt prostokątny i jest pokryta dwuspadowym daszkiem. Ołtarz w kaplicy został złożony z fragmentów starego, rokokowego ołtarza, który pochodził jeszcze z drewnianego kościoła parafialnego, rozebranego na przełomie XVIII I XIX wieku. Umieszczono w nim Obraz Trójcy św. o cechach barokowych i antypodium klasycystyczne.

Niestety ten obraz nie dotrwał w kaplicy do dziś, ponieważ w październiku 1993 roku został wykradziony przez nieznanych sprawców. Obecnie jak podaje strona it.wadowice.pl znajduje się tam obraz „Jezu Ufam Tobie” i figura Matki Bożej Niepokalanej, a sam obiekt sakralny jest określany jako Kaplica Chrystusa Miłosiernego.