wtorek, 26 grudnia 2023

Tułacze i pracowite życie Marii Gawenda z domu Stuglik

 

Z obfitującego w różne wydarzenia życiorysu Marii (Marianny) Stuglik pierwsze dwa znane fakty związane są z Chocznią. To data jej urodzenia i rok emigracji do Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Maria przyszła na świat 10 czerwca 1888 roku, jako trzecia z kolei córka Jana Stuglika i pochodzącej z Zagórnika Anny z domu Bury. Poprzez ojca wywodziła się z takich znanych choczeńskich rodów jak: Bryndzowie, Kręciochowie, Bylicowie, czy Drapowie. Po urodzeniu się Marii Jan i Anna Stuglikowie doczekali się jeszcze trojga dzieci. Niespełna sześć lat po urodzeniu najmłodszej córki Walerii Anna Stuglik zmarła. W tym czasie żyła już tylko połowa z jej sześciorga dzieci – oprócz Marii jej starsza siostra Balbina i młodszy brat Jan.

W 1910 roku Maria Stuglik podjęła decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych Ameryki, by dołączyć do przebywającego tam już rodzeństwa. Ostatecznie dotarła do Nowego Jorku statkiem z  Antwerpii dokładnie 11 stycznia 1911 roku. Zamieszkała u brata Jana w South Bend w stanie Indiana i rok po przybyciu do USA wyszła za mąż za starszego o 6 lat Karola Gawendę, który do Ameryki wyemigrował w 1906 roku z nieodległego od Choczni Wieprza. Według wspomnień rodzinnych Karol zbierał pieniądze na podróż za wielką wodę pracując jako woźnica w szlacheckim dworze.

Maria Stuglik i Karol Gawenda
źródło - Rokietnickie Archiwum Cyfrowe

Maria urodziła w South Bend czworo dzieci: córkę Pelagię (w 1913 roku), córkę Walerię (w 1914 roku), syna Teofila (w 1915 roku) i drugiego syna Edwarda (w 1918 roku). Gdy jej mąż Karol stawał w 1917 roku do amerykańskiego poboru wojskowego był robotnikiem w zakładach Singera produkujących znane maszyny do szycia i posiadaczem domu przy Kościuszko Street. Maria wówczas nie pracowała zawodowo, zajmowała się dziećmi i domem, którego część pomieszczeń była wynajmowana dla pracujących w South Bend Polaków.

Po 1918 roku w publicznie dostępnych archiwach amerykańskich nie ma żadnych dalszych wzmianek na temat rodziny Gawendów. Co się z nimi działo po zakończeniu I wojny światowej można się dowiedzieć z dwóch polskich źródeł: artykułu Bernadetty Ryńskiej pod tytułem „Społecznicy od pokoleń”, zamieszczonego w magazynie rolniczym „Agro Profil” oraz wspomnień Doroty Gawendy z 2013 roku, udostępnianych przez Rokietnickie Archiwum Cyfrowe.

Okazało się, że około 1920 roku Gawendowie zdecydowali się na powrót do niepodległej już Polski. Maria z dziećmi udała się do Choczni, a Karol wyruszył do Wielkopolski z zamiarem zakupu gospodarstwa rolnego. Dorota Gawenda pisze o tym tak:

Będąc jeszcze w Stanach, przeczytał w gazetach, że w Wielkopolsce są do kupienia gospodarstwa rolne, dlatego też Karol od razu przyjechał w te właśnie okolice. Pierwsze gospodarstwo zgodził na Jeżycach, które w tym okresie były jeszcze wsią. Dzisiaj, to narożnik ul. Dąbrowskiego i ul. Przybyszewskiego (w Poznaniu – uwaga moja). Stwierdził jednak, że jest za blisko miasta i obawiał się, że okoliczni mieszkańcy będą mu podkradać płody rolne. W związku z tym wycofał się i pojechał do Kobylnik wiedząc, że tutaj też były na sprzedaż gospodarstwa. Tego też dowiedział się z gazet.

Do Kobylnik przyszedł pieszo, skromnie ubrany, podszedł do grupy ludzi, którzy zbierali kamienie na polu koło stawku (wtedy działka numer 12) i chciał rozmawiać z właścicielem. Właścicielem był wtedy Niemiec, który podszedł do Gawendy i rozmawiali ze sobą chwilę, około 10 minut. Ten czas wystarczył i transakcja została wstępnie zawarta.

Karol Gawenda zakupił to 25-hektarowe gospodarstwo na spółkę z krewnym. Według pani Doroty (żony wnuka Marii i Karola Gawendów) była to kuzynka Karola, która także przebywała w USA, natomiast według Przemysława Kiejnicha (prawnuka Marii i Karola) tym krewnym był kuzyn- lekarz z Krakowa. Pan Przemysław zapamiętał także, że Maria była w tym czasie nie w Choczni, ale nadal w South Bend. Obie strony są z kolei zgodne, że osoba będąca współwłaścicielem gospodarstwa w podpoznańskich Kobylnikach nie potrafiła lub nie chciała pracować na roli i w prowadzeniu gospodarstwa była raczej zawadą. Dlatego Karol postanowił wrócić do Ameryki, aby zarobić tam pieniądze na odkupienie drugiej połowy majątku w Kobylnikach. Pozostawił więc Marię (będącą wówczas w ciąży) z dziećmi, prowadzenie zakupionego gospodarstwa powierzył Józefowi Litewce i statkiem „Estonia” z Gdańska dotarł do Nowego Jorku 8 listopada 1922 roku.  Prawie miesiąc później pod Poznaniem przyszła na świat jego kolejna córka Genowefa.

Karol Gawenda pracował bardzo ciężko w odlewni aluminium przez około dwa lata. Jego prawnuk opowiada o tym tak:

W okropnych warunkach, przy bardzo wysokiej temperaturze pracuje na dwie zmiany, czyli po 16 godzin na dobę. Gorączka panująca w odlewni była niewyobrażalna. Jak wynika z rodzinnych opowiadań, Karol w ciągu jednej tylko zmiany wypijał aż dwa wiadra wody!

Pieniądze na wykup drugiej połowy udało się ostatecznie zgromadzić i Karol Gawenda mógł powrócić do rodziny. Musiało się to stać najpóźniej w drugiej połowie 1924 roku, skoro 8 kwietnia 1925 roku urodził się w Kobylnikach jego najmłodszy syn Tadeusz. Karol Gawenda spłacił wszelkie należności i mógł odtąd gospodarzyć samodzielnie. Niestety w 1928 roku zmarł z powodu zakażenia krwi Tadeusz, syn Marii i Karola, który wcześniej skaleczył się w nogę.

Marii i Karolowi Gawendom nie było dane cieszyć się długo swoim gospodarstwem. Gdy w 1939 roku wybuchła II wojna światowa i do Kobylnik wkroczyli Niemcy, ziemię Gawendów przejął Fritz Bleichrott. Pani Dorota Gawenda napisała o tym tak:

Fritz Bleichrott mieszkał w Kobylnikach i posiadał mniejsze gospodarstwo, ale po wybuchu wojny jako obywatel Niemiec miał prawo zająć najlepsze gospodarstwo w Kobylnikach, czyli to należące do Marii i Karola Gawendów. Fritz Bleichrott po zajęciu gospodarstwa dał dawnym właścicielom dwa pokoje na poddaszu, dobrze ich traktował, nie robił im krzywdy, a jednak Gawendowie przeszkadzali mu przebywając w tym samym domu, więc postarał się aby ich wywieziono. Tak też się stało. W 1940 roku Karol, Maria i ich córka Genia zostali wywiezieni w okolice Zamościa.

Stamtąd w maju 1943 roku Marię i jej córkę Genowefę skierowano na przymusowe roboty do Niemiec, gdzie pracowały przy budowie fabryki amunicji w zakładach Deutsche Spreng Chemie w Dreetz w Brandenburgii. Schorowany Karol pozostał na miejscu na łasce obcych ludzi. 23 października 1944 roku zmarł w Wojsławicach na zapalenie płuc (według pani Doroty) lub ciężką grypę (według pana Przemysława Kiejnicha).

Maria dowiedziała się o śmierci męża dopiero po powrocie do Kobylnik, czyli już po zakończeniu wojny. Gospodarstwo rodzinne przejął jej syn Edward, a w sąsiedztwie mieszkała także jej córka Waleria, która w 1932 roku poślubiła Ignacego Kiejnicha. W 1950 roku Marię dotknęło kolejne nieszczęście – jej syn Edward trafił do więzienia z powodów politycznych. Według inwentarza IPN już jako więzień został oskarżony dodatkowo przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Zielonej Górze o antypaństwowe wystąpienia na terenie więzienia w Międzyrzeczu. Podczas jego nieobecności na gospodarstwie pomocą Marii służyła jej córka Genowefa, która wyszła za mąż za poznanego w Niemczech Władysława Budaja.

Po raz kolejny można powołać się tu na wspomnienia rodzinne spisane przez panią Dorotę:

Kiedy Edward wyszedł z więzienia, Genia z mężem wybudowali dom w Psarskim koło Kiekrza, a na gospodarstwie z Marią został Edward. Ten ostatni ożenił się w 1953 roku z Anielą Górską. Babcia Maria pomagała młodym w gospodarstwie, między innymi pasła krowy. Kiedyś przeziębiła się, później przyszło zapalenie płuc i niestety w 1954 roku zmarła. Miała 66 lat. Takie to mieli życie, krótkie, pracowite i tułacze. Byli jednymi z najbogatszych rolników w okolicy, ale nie mieli kiedy tym się cieszyć.

Gawendówka w Kobylnikach w 1950 roku
źródło - Rokietnickie Archwium Cyfrowe

Jeżeli chodzi o jej dzieci, to najstarsza córka Pelagia była najpierw żoną Kazimierza Szymańskiego, a później Antoniego Kołodzieja, z którym miała dwóch synów i córkę. Przez Niemcy wyjechała z rodziną do USA i zamieszkała w tym samym South Bend, w którym przyszła na świat. Doczekała się pięciorga wnuków i czworga prawnuków. Zmarła w 1998 roku.

Wspomniana już wyżej Waleria, żona Ignacego Kiejnicha miała czworo dzieci. Jej mąż w 1960 roku założył w Kobylnikach Kółko Rolnicze i świadczył usługi sąsiadom sprzętem rolniczym. Był radnym gminy Rokietnica i prezesem oddziału PSL. Zmarł w 1990 roku, a jego żona Waleria w następnym 1991 roku. Spoczywają na cmentarzu w Lusinie. Gospodarstwo rodzinne przejął ich syn Henryk, który podobnie jak ojciec był radnym, a ponadto sołtysem Kobylnik. Obecnie prowadzi je syn Henryka - Przemysław Kiejnich.

Ignacy Kiejnich ze swoimi końmi
źródło - artykuł w Agro Profilu

Teofil Gawenda, starszy syn Marii i Karola, uczestniczył w kampanii wrześniowej 1939 roku,  a następnie był więziony w obozie jenieckim. Poślubił Martę Musielak, z którą miał dwoje dzieci. Prowadził w Poznaniu sklep i zmarł w 1988 roku.

Wymieniany wyżej Edward Gawenda miał aż siedmioro dzieci, a po jego śmierci w 1982 roku spadkobiercą gospodarstwa rodzinnego został jego syn Jan Gawenda.

Edward Gawenda i Aniela z domu Górska
źródło - Rokietnickie Archwium Cyfrowe

Najmłodsza Genowefa opiekowała się dziećmi i domem pod Kiekrzem oraz prowadziła z mężem ogrodnictwo. Zmarła w 2005 roku.

Na koniec jako ciekawostkę można podać, że ulica w Kobylnikach prowadząca do działek spadkobierców Gawendów została nazwana oficjalnie Karolewską, by w ten sposób uczcić Karola Gawendę. Zamierzano także nazwać kolejną ulicę Góralską, ponieważ jak pisze pani Dorota „Maria i Karol pochodzili z gór”. Jednak patrząc na współczesną mapę Kobylnik widać, że tego pomysłu nie udało się wdrożyć w życie.

czwartek, 21 grudnia 2023

Historia kolejnego choczeńskiego młyna w górnej części wsi

 

Niezbyt daleko młyna Burzejów w górnej części Choczni znajdował się drugi tego typu obiekt, którego historia również sięga XVII wieku.

27 lutego 1693 roku Marcin Dziadek sprzedał za 35 złotych reńskich młyn ze stawem 29-letniemu Piotrowi Capowi i jego żonie Katarzynie.

Z tekstu tego zapisu wynika, że tenże młyn miał kilkadziesiąt lat i należał kiedyś do choczeńskiego sołtystwa. Gdy Marcin Dziadek pełnił funkcję wójta (1682-1683), odebrał ten młyn na rzecz gromady choczeńskiej, ponieważ stał on na gruncie gromadzkim, a nie przynosił żadnych korzyści, ani dochodów gromadzie i dzierżawcy wsi.  Czytamy dalej, że „ miała gromada ochotę wielką bes to y Państwo”, by ten stan rzeczy zmienić. Dlaczego Marcin Dziadek „pozwolił go trzymać” Wojciechowi Kłapouchowi, który wpłacił na rzecz gminy 15 złotych, „a każdy złoti licząc po grosi 30”. Niestety Wojciech Kłapouch posiadając młyn przez dziewięć lat nie mógł sobie dać rady z jego prowadzeniem („młyn spustosził, bo temu radziec nie mógł”) i na dodatek ociemniał. Stąd pomysł poszukiwania następnego młynarza i sprzedaż młyna Capowi „któremu będzie wolno go przedać, dać, darować, komu sie będzie podobało”. Z kwoty wpłaconej przez Capa część (7 złotych i 15 groszy) otrzymał Marcin Dziadek, a resztę Wojciech Kłapouch.

Sprzedany młyn, mimo że należał kiedyś do choczeńskich sołtysów, nie leżał w obrębie tak zwanego Sołtystwa, ale wyżej - „pod zarębkiem gazdowem i kowalowem zarębkiem”. Z powodu jego zapuszczenia kwota odstępnego była niska – o wiele niższa, niż na przykład koszt zakupu młyna Burzejów (150 zł).

Cztery lata później (1697) Piotr Cap odkupił za 30 złotych połowę Zarębka Gazdowskiego i połowę zagrody od Łukasza Gazdy, poszerzając teren wokół swojego młyna.

Bliskość młynów Burzejów i Capów powodowała zatargi między ich właścicielami. W wyniku jednego z nich Piotr Cap musiał zapłacić Franciszkowi Burzejowi 30 zł odszkodowania.

W rękach Capów opisywany młyn pozostał do 1732 roku. Wtedy to Urban Cap/Czapik, spadkobierca Tomasza i Piotra Capów oraz Jakub i Józef Capowie sprzedali go Stanisławowi Romańczykowi zwanemu także Sobołkiem lub Sobalą i jego żonie Agnieszce. Stanisław pochodził prawdopodobnie z rodziny młynarzy z pogranicza Ponikwi i Chobotu. Data tej transakcji cofa o osiem lat znaną dotąd z ksiąg metrykalnych obecność Romańczyków w Choczni.

Tenże Stanisław był ojcem urodzonego w 1750 Benedykta Romańczyka, kolejnego właściciela tego młyna. Następcą Benedykta był Błażej Romańczyk, urodzony w 1765 roku, który był jego bratankiem – synem Wojciecha Romańczyka, jego starszego brata. W 1815 roku młyn ten wraz ze stawem młyńskim chwilowo przeszedł w ręce Jacka Burzeja, syna młynarza Ludwika z pobliskiego młyna. Jackowi wniosła go wianie Anna Romańczyk, córka Błażeja. Po czterech latach (w 1819 roku) Jacek Burzej oddał go z powrotem teściom, ponieważ ci kupili dla niego 1/8 roli, stanowiącej wcześniej własność Wojciecha Burzeja, stryja Jacka.

Po Błażeju głównym młynarzem w tym młynie został jego syn, też Błażej, urodzony w 1798 roku, który ożenił się z Franciszką Wróblowską, córką innego choczeńskiego młynarza. W prowadzeniu młyna pomagali mu bracia i kuzyni.  Kolejnym znanym właścicielem tego młyna był Józef Romańczyk. Ten dobrodziej kościoła parafialnego w Choczni był podpisany jeszcze w 1886 roku w dokumencie dla potomnych umieszczonym w kościelnej wieży po ukończeniu jej budowy.

Następną informację o tym młynie podał Józef Turała w „Kronice wsi Chocznia”, w której pisał o drugim obok Burzejów młynie na Zarąbkach, należącym przed II wojną światową do Józefa Drożdża (1873-1948), męża Bronisławy Romańczyk, córki Jana i Marianny z domu Sikora. Według Turały miał on zdolność przemiału 500 kg zboża na mąkę w ciągu doby i 20 cetnarów osypki dla świń ze zboża gorszej jakości oraz owsa i jęczmienia, czyli nieco większą, niż młyn Burzejów. Był zasilany wodą z Choczenki, doprowadzaną przez specjalny rów (młynówkę). Ilość wody dopływająca do młyna była regulowana zastawkami przez młynarza. Na koniec Turała informuje, że młyn został zlikwidowany przez Niemców w czasie okupacji.

poniedziałek, 18 grudnia 2023

Uwłaszczenie chłopów w Choczni w 1848 roku

 

Podstawą do uwłaszczenia chłopów w Choczni był patent ogłoszony we Lwowie 22 kwietnia 1848 roku przez hrabiego Franza Stadiona, sprawującego od 1847 roku urząd gubernatora Galicji. Według tego patentu powinności pańszczyźniane miały ustać z dniem 15 maja 1848 roku, a uprawiana przez chłopów ziemia miał być im nadana na własność. Patent regulował również zwolnienia właścicieli ziemskich z pewnych podatków i zobowiązań oraz przewidywał powołanie specjalnej komisji, która miała określić ich straty i wyliczyć za nie odszkodowania. Kolejnym krokiem na drodze do uwłaszczenia był patent cesarza Ferdynanda Habsburga z 7 września 1848 roku, którego postanowienia szły nieco dalej, niż wcześniejszego patentu Stadiona. Patent cesarski znosił stosunki poddańcze, władzę opiekuńczą dziedziców nad poddanymi, różnice prawne między gruntami  pozostającymi w użytkowaniu chłopów (rustykalnymi) i będącymi własnością pańską (dominikalnymi) oraz ciężary, powinności i daniny wynikające ze stosunku poddańczego, z tytułu własności gruntowej, dworskiej, itd.

Po uwłaszczeniu choczeńscy chłopi uzyskiwali więc formalny tytuł prawny do użytkowanej przez nich ziemi, którą wcześniej i tak mogli swobodnie dysponować, to znaczy sprzedawać, zastawiać, czy przekazywać następcom (dzieciom, krewnym lub innym osobom). Kolejną korzyścią z uwłaszczenia było ustanie obowiązku wykonywania pańszczyzny i odprowadzania czynszów pańszczyźnianych na rzecz właścicieli wsi, którymi w 1848 roku byli spadkobiercy hrabiego Wincentego Ferrariusza Bobrowskiego: jego syn Ignacy oraz córki Marianna Siemońska i Albina Dunin.

Podsumowanie uwłaszczenia chłopów w Choczni przynosi aneks do książki Krzysztofa Ślusarka „Uwłaszczenie chłopów w Galicji zachodniej”.

Według autora tej publikacji ogółem zostało uwłaszczonych w Choczni 206 gospodarstw chłopskich o łącznej powierzchni 2797 morgów i 814 sążni (pozostałe grunta stanowiły własność dominikalną, plebańską i Piotra Dunina z folwarku sołtysiego). W rzeczywistości w Choczni było w 1848 roku znacznie więcej niż 206 gospodarstw. Ta liczba odnosi się do gospodarstw sprzed kilkudziesięciu lat, które istniały w momencie wprowadzenia obowiązujących regulacji pańszczyźnianych i które do 1848 roku uległy przeważnie znacznemu rozdrobnieniu. Wartość obciążeń rozkładała się więc w 1848 roku na ogół nie na jedno gospodarstwo, ale na całą ich grupę.

Chłopi choczeńscy na mocy uwłaszczenia zostali zwolnieni z odprowadzania zobowiązań pańszczyźnianych w naturze za kwotę 4 złotych reńskich i 24 krajcarów oraz z wykonywania:

 - 104 dni pańszczyzny sprzężajnej rocznie,

- 4177 dni pańszczyzny pieszej,

- 133 motków przędzy rocznie,

o łącznej wartości 481 złotych reńskich i 33 krajcarów oraz odprowadzania czynszów pańszczyźnianych w wysokości 346 złotych reńskich i 48 krajcarów rocznie. Czynsze pańszczyźniane stanowiły więc w Choczni prawie 42 % łącznej wartości świadczeń na rzecz właściciela i niemal 72% wartości robocizny pieszej, w zaprzęgu i przędzenia.

Na jedno uwłaszczone gospodarstwo w Choczni (według nomenklatury Krzysztofa Ślusarka) przypadało średnio pół dnia pańszczyzny konnej, 20 dni pańszczyzny pieszej, 0,65 motka przędzy i 2,33 zł czynszu.

Dla porównania w sąsiednich miejscowościach wyglądało to tak:

- Frydrychowice- 13 dni pańszczyzny konnej, 98 dni pańszczyzny pieszej i niemal brak czynszu,

- Inwałd - niemal 24 dni pańszczyzny konnej, 45 dni pańszczyzny pieszej i 0,57 zł czynszu,

- Tomice – 31 dni pańszczyzny konnej, ponad 81 dni pańszczyzny pieszej i 0,79 zł czynszu,

- Ponikiew – 0,1 dnia pańszczyzny konnej, półtora dnia pańszczyzny pieszej i 0,44 zł czynszu.

Chocznianie znacznie częściej niż sąsiedzi płacili więc czynsz pańszczyźniany i znacznie rzadziej osobiście odrabiali pańszczyznę (z wyjątkiem Ponikwi).

Wykaz konkretnych nazwisk właścicieli gospodarstw z Choczni oraz ich obciążeń pańszczyźnianych znalazł się w dokumentach przygotowanych przez Komisję Ministerialną do Zniesienia Ciężarów Gruntowych w Krakowie. Nosi on tytuł „Wykaz powinności poddańczych w ziemiopłodach (naturaliach), w robociźnie i daninach pieniężnych obowiązanej gminy za słusznem wynagrodzeniem zniesionych”. Komisja pracowała w Choczni do 1855 roku, także przy uwłaszczeniu majątku plebańskiego i sołtysiego. Pod jej pracami zachował się podpis urzędnika Grzegorza Plichty.



Najwyższe czynsze i daniny pieniężne do czasów uwłaszczenia odprowadzali:

  • 15 zł i 6 kr Gzela spod nr 105 z Rzyckim spod nr 344,
  • 14 zł 57 kr Ruła spod nr 146 razem z: Guzdekiem spod nr 151, Kolbrem spod nr 230, Komanem spod nr 368 i Grządzielem spod nr 147,
  • 14 zł i 15 kr Ścigalski z Gąsiorem spod nr 38 razem z Zającem spod nr 239,
  • 12 zł i 52 kr Guzdek spod nr 148 razem z: Dąbrowskim spod nr 149, Balonem spod nr 253 i innym Guzdkiem spod nr 142,
  • 12 zł i 36 kr Dąbrowscy spod nr 168 i 170 razem z Guzdkiem spod nr 314,
  • 11 zł i 9 kr  Dąbrowscy spod nr 150 i 259 oraz Drapa spod nr 238,
  • 10 zł i 26 kr Kręcioch spod nr 141 razem z: Drapami spod nr 354 i 142 oraz Styłą spod nr 345,
  • 10 zł i 12 kr Świętkowie spod nr 155 i 369 razem z: Bryndzą spod nr 54 i Romańczykiem spod nr 321,
  • 10 zł i 3 kr Burzejowie spod numerów 115, 330 i 116,
  • 10 zł Tomasz Widlarz spod nr 2 razem z: Sebastianem Widlarzem spod nr 3 i 269, Tomaszem Bąkiem spod nr 253 i Józefem Kumorkiem spod nr 56.

Największą liczbę dni pańszczyzny pieszej odrabiali rocznie do 1848 roku:

  • 50 Guzdek spod nr 156 razem z Balonem spod nr 220,
  • 49 Ruła spod nr 146 razem z: Guzdekiem spod nr 151, Kolbrem spod nr 230, Komanem spod nr 368 i Grządzielem spod nr 147,
  • 43 Guzdek spod nr 148 razem z: Dąbrowskim spod nr 149, Balonem spod nr 253 i innym Guzdkiem spod nr 142,
  • 35 Kręcioch spod nr 141 razem z: Drapami spod nr 354 i 142 oraz Styłą spod nr 345,
  • 34 Świętkowie spod nr 155 i 369 razem z: Bryndzą spod nr 54 i Romańczykiem spod nr 321,
  • 34 Gzela spod nr 105 z Rzyckim spod nr 344,
  • 33 Burzejowie spod numerów 115, 330 i 116,
  • 33 Tomaszek spod nr 355 razem z Pietruszką spod nr 231,
  • 32 Nowak spod nr 144,
  • 32 Dąbrowscy spod nr 150 i 259 oraz Drapa spod nr 238,
  • 30 Gzela spod nr 65 z Hanusiakiem spod nr 66,
  • 30 Ramza spod nr 262.

czwartek, 14 grudnia 2023

Choczeńska kronika wypadków - część XXI

"Katholische Volkszeitung" - pismo wychodzące w Rybniku w języku niemieckim - w numerze z 24 lipca 1935 roku przynosi informację o wypadku, który miał miejsce w Kaczynie, ale z udziałem jednego z mieszkańców Choczni:

Do zdarzenia doszło w Kaczynie koło Wadowic Kilka dni temu w kuźni doszło do poważnej eksplozji spowodowanej nieostrożną zabawą z detonatorem granatów. 17-letni syn mistrza kowalskiego Stanisław Bryndza znalazł detonator granatów na polu będącym niegdyś częścią poligonu wojskowego, zabrał go do domu i w obecności rolnika Józefa Gurdka rozbił go na pół młotkiem na kowadle. Detonator eksplodował. Chłopakowi oderwało rękę, a materiał wybuchowy rozciął mu brzuch. Zaś rolnika Gurdka odłamek żelaza trafił między oczy tak pechowo, że oślepł na miejscu. Obydwóch ciężko rannych przewieziono do szpitala w Wadowicach.

----

Katowicki dziennik "Polonia" w wydaniu z 5 września 1934 roku informował w krótkiej notatce pod tytułem "Wpadł do studni":

Niejaki Antoni Żurek z Choczni koło Wadowic, przechylił się tak nieszczęśliwie przez ocembrowanie studni, iż wpadł w gląb, doznając złamania nogi. Przy pomocy domowników został wydobyty.
----

Ten sam dziennik, ale 14 lipca 1934 roku donosił:

Skutki braku opieki nad dziećmi - śmierć dziecka pod kołami auta w Choczni

We wsi Chocznia (w powiecie Wadowickim) wydarzył się onegdaj nieszczęśliwy wypadek, który pociągnął za sobą śmierć 5-cio letniego chłopczyka. Mianowicie przez wieś przejeżdżał samochód, będący własnością browaru żywieckiego. W pewnym momencie przez drogę usiłował przebiec 5-letni syn tamtejszego mieszkańca Tadeusza Bałysa, lecz spostrzegłszy nadjeżdżającj samochód, w ostatniej chwili zawahał się i chciał zawrócić. Z tego też powodu przytomny szofer, chcąc uniknąć wypadku, skręcił nagle w bok tak gwałtownie, że auto, zarzuciwszy się, uderzyło tylnym wachlarzem chłopczyka w głowę. Dziecko przewieziono natychmiast do szpitala, gdzie wskutek zdruzgotania czaszki w pół godziny później zmarło, nie odzyskawszy przytomności.

Autor tej notatki błędnie podał personalia ofiary. W rzeczywisrości w tym wypadku zginął właśnie Tadeusz Bałys. pięcioletni syn Jana i Marii Anieli z domu Bąk.
----

Lwowski tygodnik "Niedziela" z 25 września 1887 roku zamieścił "Wykaz pogorzeli włościańskich, wydarzonych w sierpniu", gdzie pod datą 10 sierpnia znalazła się informacja, że "Drapie Szymonowi w Choczni, powiatu wadowickiego, zgorzał dom".
----
W numerze 30. tygodnika "Kronika" z 1979 roku zawiadamiano z kolei o prawie 100 lat późniejszym pożarze w Choczni:

22 lipca w Choczni pod Wadowicami spaliła się stodoła i szopa w gospodarstwie J.W. Straty — około 100 tysięcy złotych. Przyczyna — podpalenie przez dzieci.



poniedziałek, 11 grudnia 2023

Rok 1591 - Krzysztof Komorowski ceduje na syna dożywocie na Choczni

 

W 1591 roku Chocznia była wsią królewską należącą do starostwa niegrodowego barwałdzkiego, które od kilku lat dzierżawił Krzysztof Komorowski, jako kolejny przedstawiciel rodu Komorowskich herbu Korczak.

Krzysztof Komorowski, w młodości kształcący się w Padwie i Lipsku, od 1588 roku nosił tytuł kasztelana sądeckiego, a wcześniej także kasztelana oświęcimskiego. Tytułował się między innymi panem na: Żywcu, Rychwałdzie, Krzeszowie, Łodygowicach, Ślemieniu, Stroniu, Śleszowicach, Gołuchowcu, Ochodzy i Zakrzowie. Ze swojego pierwszego małżeństwa z Jadwigą z Lutomirskich oprócz czterech córek miał syna Jana Komorowskiego, któremu w 1585 roku darował połowę sumy dochodów na Jaroszowicach.

W Archiwum Głównym Akt Dawnych (AGAD) w Warszawie zachował się ponadto dokument z 1591 roku informujący o kolejnych staraniach Krzysztofa Komorowskiego w celu zapewnienia dochodów swojemu synowi Janowi.

Nagłówek dokumentu z 1591 roku

Dokładnie 1 maja 1591 roku król Zygmunt III Waza wystawił w Krakowie akt, w którym stwierdza, że Krzysztof Komorowski, kasztelan sądecki, cedował swemu synowi Janowi dożywocie na wsiach królewskich Jaroszowice, Chocznia (zapisanej jako Choczina) i Stronie, na wójtostwach w mieście królewskim Wadowice i we wsi Leśnica oraz połowę kwoty zapisanej w dokumentach. Król nadał Janowi Komorowskiemu dożywocie na tych dobrach, z racji którego Krzysztof Komorowski, w imieniu swego syna, upuścił z kwoty zapisanej na tych dobrach (z wyjątkiem zapisu na wspomnianych wójtostwach, ponieważ to należało do praw króla). Ponadto król polecił wpisać ten dokument do akt kancelarii, co stało się 30 czerwca 1591 roku. Pod dokumentem figuruje podpis Jana Tarnowskiego, prepozyta krakowskiego, włocławskiego, łęczyckiego i podkanclerzego koronnego.

Zabezpieczony w ten sposób Jan Komorowski zmarł młodo i nie przeżył swojego ojca Krzysztofa.  W historii Polski i regionu niczym specjalnym się nie zapisał.

Natomiast jego ojciec Krzysztof już w 1592 roku pożyczył od Andrzeja Lipskiego 4.600 złotych i zapisał ten dług na wszystkich swych dobrach dziedzicznych i zastawnych, ruchomych i nieruchomych, a więc także i Choczni. Ponieważ Komorowski nie zwrócił długu w wyznaczonym terminie, to Andrzej Lipski żądał wydania mu dóbr, na których dług był zapisany. Cała sprawa ciągła się przez wiele lat, a Lipski starał się uzyskać korzystną dla siebie decyzję na drodze sądowej. Dopiero w 1615 roku sąd przyznał mu rację i nakazał Mikołajowi Komorowskiemu, innemu synowi wymienionego wyżej Krzysztofa, a zarazem jego sukcesorowi, oddanie zastawionych wsi: Chocznia, Jaroszowice i Stronie. Jednak tego wyroku nie udało się wyegzekwować i Chocznia pozostała nadal w dzierżawie Komorowskich.

Przyczynami oddawania w dzierżawę dóbr królewskich, była chęć nagrodzenia przez władców dochodami z tych dóbr osób dla nich zasłużonych („jako chleb dobrze zasłużonych”) lub tych, o poparcie których zabiegali. Część dzierżaw królewszczyzn wynikała także z zaciągania przez królów długów u osób prywatnych, które miały być spłacane z dochodów osiąganych z wydzierżawionych im ziem. Dzierżawcy mogli cedować część swych dochodów z dzierżaw na inne osoby (jak widać z podanego wyżej dokumentu z 1591 roku), zastawiać lub podnajmować dzierżawione dobra.

Ponieważ dzierżawione przez Komorowskich starostwo barwałdzkie było niegrodowe (z łac. tenuta), to jako dzierżawcy (tenutariusze) mogli czerpać z niego dochody (w tym z pracy i podatków chocznian), nie posiadając jednak uprawnień policyjnych i egzekucyjnych na tym terenie.

czwartek, 7 grudnia 2023

Choczeńskie rody - Szczepaniakowie

 

Nazwiska utworzone od imienia Szczepan występowały w Choczni już w XVI wieku. W spisie płatników podatku rogowego z 1537 roku występuje na przykład majętny Szczepan, który posiadał aż 12 krów, a w wadowickich księgach metrykalnych z początku XVII wieku odnotowano nazwiska chocznian: Szczepkowicz (1602) i Szczepek (1603). Te nazwiska pojawiają się również w pierwszej choczeńskiej Księdze Sądowej oraz w prowadzonych od połowy XVII wieku choczeńskich księgach metrykalnych - w różnych formach (Szczepkowicz, Szczepek, Szczepan, Szczepkowski i Szczepański), ale w odniesieniu do tych samych osób, by zaniknąć w II dekadzie XVIII wieku. Ostatni wpis w księdze małżeństw z nazwiskiem Szczepkowicz datowany jest na 1699 rok, a do ostatniego chrztu dziecka Szczepków doszło w 1717 roku.

Prawie wiek później, a dokładnie 24 listopada 1810 roku 24-letni Józef Szczepaniak poślubił 20-letnią Helenę Kowalczyk z Choczni i zapoczątkował kolejny okres obecności w tej wsi osób z nazwiskiem wywodzącym się od Szczepana. Jak zapisano w metryce małżeństwa, Józef pochodził z „Borussia parte”, czyli części Królestwa Prus. Zważywszy na współczesny rozkład występowania nazwiska Szczepaniak w Polsce, mógł przybyć on z Wielkopolski, gdzie Szczepaniaków jest obecnie najwięcej (w powiatach: ostrowskim, konińskim i średzkim). Wykluczyć nie można także Górnego Śląska, skąd do Choczni miałby najbliżej, ale tam z kolei nazwisko Szczepaniak nie jest i nie było zbyt popularne.

Józef i Helena Szczepaniakowie zamieszkali pod nr 172 niedaleko kościoła - na obecnym Osiedlu dr Józefa Putka i utrzymywali się z pracy na polach plebańskich. Pierwsze z ich pięciorga dzieci było dziewczynkami: Marianna (ochrzczona w 1811 roku), bliźniaczki Katarzyna i Marianna w 1813 roku oraz kolejne bliźniaczki Agnieszka i Marianna w 1816 roku. Dopiero jako siódme dziecko z kolei, a drugi syn, przyszedł w 1819 roku na świat Błażej Szczepaniak, najbardziej zasłużony dla Choczni przedstawiciel tego rodu. Był wieloletnim kościelnym, zastępował też czasem organistę i przez co najmniej pięć lat (1834-38) uczył choczeńskie dzieci w przyparafialnej szkółce. W 1867 roku został wybrany choczeńskim radnym. Oczywiście jak zdecydowana większość chocznian zajmował się także rolnictwem. W spisie własności z lat 1846-52 Błażej i jego ojciec Józef widnieją nadal pod nr domu 172, jako posiadacze w sumie czterech mórg gruntu, z których prawie trzy przypisane były do Błażeja, od 1838 roku męża Marianny z Zarawnych. Błażej Szczepaniak ujęty jest też w spisie członków Towarzystwa Trzeźwości w 1844 roku, w zestawieniach rozchodów zboża ze spichrza plebańskiego, jako darczyńca na zakup i przeróbkę dzwonów kościelnych (w 1875 roku) oraz w dokumencie dla potomnych, umieszczonym w kościelnej wieży po wybudowaniu obecnego kościoła parafialnego. Począwszy od 1892 roku aż do śmierci (6 czerwca 1897 roku) Błażej Szczepaniak otrzymywał od choczeńskiej gminy zapomogę, początkowo w wysokości 2 złotych reńskich, a następnie 5 zł. 

Szczepaniakowie w II połowie XIX wieku mieli w Choczni wiele dzieci, ale na ogół umierały one przedwcześnie. Jako przykład można podać tu małżeństwo Piotra Szczepaniaka i Katarzyny z Iglarskich, które doczekało się siedmiorga dzieci (w latach 1873-91), ale tylko jedno z nich przeżyło więcej niż rok (zmarło w wieku 9 lat). Ów Piotr, podobnie jak jego ojciec Błażej Szczepaniak, był choczeńskim kościelnym, a ponadto w latach 80. i 90. XIX wieku kierował wartami nocnymi w Choczni. Cieszył się zaufaniem księdza proboszcza Józefa Komorka, który powierzył mu legat w wysokości 167 florenów. Od lat 70. XIX wieku Piotr spłacał go po 3% rocznie.

Liczni Szczepaniakowie wyprowadzali się też z Choczni w poszukiwaniu pracy i lepszych perspektyw do życia:

- Franciszka Paw z domu Szczepaniak (siostrzenica kościelnego Błażeja) została żoną krakowskiego dorożkarza, 

- Ludwik Szczepaniak był służącym w Krakowie, 

- Ignacy Szczepaniak przeniósł się do Inwałdu, 

- Walenty Szczepaniak (wnuk kościelnego Błażeja po jego córce Ludwice) terminował u szewca Ignacego Zembatego w Wadowicach i w 1891 roku został wyzwolony na czeladnika, a w 1908 roku był mieszkańcem czeskiego Hruszowa.

W czasie I wojny światowej Józef Szczepaniak (ur. w 1889 roku) żołnierz 56. Pułku Piechoty zmarł w szpitalu w Innsbrucku po postrzale w głowę. W tym czasie niechlubnie zapisał się  w annałach wspomniany już Walenty Szczepaniak, który służył w 16. Pułku Piechoty w Krakowie i w 1914 roku został oskarżony o kradzież ponad    126 koron z rzeczy żołnierza zmarłego w szpitalu fortecznym nr 10. W 1915 roku skazano go na 8 miesięcy więzienia, w tym 2 ciężkiego obozu. Przy okazji procesu okazało się, że był on wcześniej 4-krotnie karany w latach 1902, 1905, 1906 i 1909 za różne przestępstwa, w tym kradzieże. Tenże Walenty w 1925 roku figurował wykazie adresowym, jako szewc w Choczni. 

Ostatni Szczepaniak z tej rodziny został ochrzczony w Choczni w 1918 roku, a w metrykach ślubu ostatni Szczepaniak jako pan młody został odnotowany cztery lata wcześniej. Po II wojnie światowej to nazwisko w Choczni już nie występowało, nie ma go także na współczesnych nagrobkach cmentarza parafialnego.

 

poniedziałek, 4 grudnia 2023

Choczeńska kronika sądowa - część VIII

 "Dziennik Cieszyński" z 9 listopada 1921 roku informował między innymi o wykazie kar nałożonych przez Urząd Walki z Lichwą w Bielsku:

  • Wójcik Marya z Choczni za lichwę mlekiem otrzymała karę 3 dni aresztu i 3.000 marek grzywny,
  • Brusik Elżbieta z Choczni (później po mężu Wider - uwaga moja) za lichwę mlekiem otrzymała karę 2 dni aresztu i 2.000 marek grzywny,
  • Paluś Rozalia (właściwie Baluś Rozalia, później po mężu Odribec - uwaga moja) za lichwę mlekiem otrzymała karę 3 dni aresztu i 3.000 marek grzywny,
  • Guzdek Anna z Choczni za lichwę mlekiem otrzymała karę 12 godzin aresztu i 3.000 marek grzywny,
  • Woźny Stanisław z Choczni za lichwę masłem na 5.000 marek grzywny.

Urząd Walki z Lichwą i Spekulacją utworzono przy Ministerstwie Aprowizacji na wniosek Rady Ministrów RP dekretem z 11 stycznia 1919 roku. Miał za zadanie walkę ze wszelkimi przejawami lichwy oraz spekulacją artykułami pierwszej potrzeby. Przysługiwało mu prawo konfiskaty mienia i nakładania kar do 3 miesięcy aresztu oraz grzywien do 50.000 marek. 

----

"Kurier Wieczorny" z 29 września 1936 roku zamieścił notatkę pod tytułem "3 lata więzienia za pobicie woźnego" o następującej treści:

"Do właściciela nocnego lokalu "Eden" w Białej zawitał 23 czerwca bieżącego roku woźny urzędu skarbowego Mikołajczyk z Białej, celem wręczenia mu edyktu licytacyjnego. Ponieważ właściciel 27-letni Władysław Guzdek nie chciał przyjąć niemiłego dokumentu, woźny pozostawił mu pismo na stole i w księdze pokwitowań zanotował, że pismo zostało przymusowo doręczone. Za wychodzącym woźnym wybiegł Guzdek, schwycił w najbliższej bramie domu Mikołajczyka za gardło i groził mu pobiciem. Przy powstałej szarpaninie krewki restaurator podarł woźnemu ubranie. Za znieważenie urzędnika w służbie odpowiadał obecnie Guzdek przed sesją wyjazdową wadowickiego Sądu Okręgowego w Białej, który po przesłuchaniu poszkodowanego i świadków skazał właściciela nocnego lokalu na 7 miesięcy więzienia z warunkowym zawieszeniem kary na 3 lata oraz na zapłacenie kosztów sądowych."

Skazany Władysław Guzdek urodził się w 1907 roku w Czańcu, był więc nieco starszy, niż podano w artykule. Przynależał do Choczni jako syn chocznianina Karola Guzdka. Rok później będąc wdowcem poślubił w Choczni Elżbietę ze Ścigalskich, a ich wesele należało do najgłośniejszych wydarzeń towarzysko-rodzinnych w międzywojennej Choczni. Wyrzucony przez Niemców z Białej zamieszkał w 1939 roku w Choczni, skąd wysiedlono go do Krakowa. Po wojnie powrócił do Bielska.

----

Wychodzący w okupowanym przez Niemców Krakowie "Dziennik Poranny" w numerze z 22 maja 1940 roku podał,  że:

"Za oszustwo skazany został przed sądem grodzkim w Wadowicach Stanisław Guzdek z Choczni na 3 miesiące więzienia. Oskarżony wniósł apelację i sąd karny na rozprawie apelacyjnej zniósł wyrok pierwszej instancji, wydając wyrok uniewinniający."

Ponieważ nie podano wieku wymienionego w powyższej notatce Stanisława Guzdka, to nie wiadomo, czy chodziło o Stanisława Guzdka, urodzonego w 1889 roku, męża Marianny z Widrów, czy też o Stanisława Guzdka, który przyszedł na świat w 1908 roku i był mężem Salomei z domu Burzej.