Dlaczego młodzi chocznianie na początku XX wieku po
skończeniu miejscowej szkoły powszechnej niezbyt chętnie podejmowali dalszą
edukację?
Przyczyny tego stanu rzeczy były złożone. Część powodów
przedstawił w swoich niepublikowanych wspomnieniach Józef Putek, zwracając
uwagę na przestarzały i nieżyciowy program gimnazjalny oraz brak perspektyw na
uzyskanie konkretnego i cenionego zawodu (np. inżyniera, lekarza, czy prawnika):
Młodzi uczniowie szkoły „normalnej” w Choczni nie garnęli
się do dalszej nauki w gimnazjum, widzieli bowiem nie raz, jak sąsiad-student
przez naukę tylko swoją dolę pogorszył. A dola studenta ze wsi podmiejskiej
była najgorsza. Takiego bowiem studenta nie umieszczano w mieście na stancji, ale
musiał z górnej Choczni, czy Kaczyny, dwukrotnie codziennie odbywać podróż do
szkoły i ze szkoły, co razem było nawet 14 kilometrów, „per pedes apostolorum”
(czyli pieszo – uwaga moja). Gdy zaś w godzinach popołudniowych spożył lichy
obiad, trzeba było być pomocnym przy gospodarce. To wodę trzeba było przynieść bydłu,
to na tragarzu przywieźć ściernionkę, to kury, czy świnie wypędzić ze szkody.
Pół biedy, jak w domu było jeszcze rodzeństwo, bo to brata-studenta czasem
zastąpiło. Gdy jednak rodzina była nieliczna, student musiał obowiązki
wypełniać – i gospodarski i szkolny. Że na tym nauka cierpiała, to niewątpliwe.
W moich latach szkolnych z wadowickich wsi podmiejskich: Choczni, Gorzenia, Jaroszowic,
Tomic i Kleczy 17 chłopskich synów rozpoczęło „na piechotę” pielgrzymować do
wadowickiego gimnazjum. Ani jeden z nich nie zdołał dobić do matury. Pięciu z
nich naukę przerwała śmierć w domu, jeden zginął na wojnie, trzech wyjechało do
Ameryki, trzech na wojnie awansowało na oficerów zawodowych, reszta pięciu
pozostała na roli. Spośród tych ostatnich jeden został w sąsiedniej Kaczynie
wójtem, a drugi kolega z Choczni był moim zastępcą na stanowisku wójta przez
jedną kadencję (Antoni Romańczyk – uwaga moja). Żaden z tych rolników-studentów
nie wspominał, aby mu nauka w niższym gimnazjum jakiś pożytek społeczny w życiu
przyniosła. (…) Student – mówili – po dwóch latach nauki nic nie wie o własnym społeczeństwie,
jego życiu, ale za to wie, jak było w Atenach, czy też w Rzymie przed dwoma tysiącami
lat. Nie potrafi prostego podania napisać, a jak jakieś bramy pozdobywa
kopaniem balona (grą w piłkę nożną – uwaga moja) to chodzi dumny, jak co
najmniej Montecucculi (książę i wybitny teoretyk wojskowy – uwaga moja) albo
Radetzky (marszałek austriacki, wybitny dowódca – uwaga moja). Cepa i kosy za nic
w świecie do ręki by nie wziął. Cała rodzina wysila się na koszty szkoły, a tu
taki jej wychowanek po skończeniu 2, 3, czy 4 klas nieraz mniej wie od tego, co
skończył szkołę normalną w Jaroszowicach, czy też w Choczni. Potrafi wziąć na
plecy gitarę lub na bandolinie „trumbaj-trumbaj-trumbajlować”, czasem wypić coś
trzeba, to na taki cel trzeba coś w pularesie ojcowskim „wyśniuchać”. (…)
Zreformujcie gimnazjum tak, ab dało wsi zastęp potrzebnych ludzi na stanowiska
kierownicze w gminie, w Kółku Rolniczym, w Kasie Raiffeisena, w czytelni! Mogą
mniej wiedzieć o tym, jak greckie boginie cudzołożyły z faunami, za to niech
więcej mają wiadomości o poważnych sprawach życia codziennego. Niech niższe
gimnazjum przygotowuje młodzież wiejską tak, by pokochała wieś, z niej nie
uciekała na posady woźnych i pisarczyków, zupaków wojskowych i żandarmów i tym
podobnych amatorów „letkiego chleba”. (…) Na wyłożenie nakładu na szkolenie na
lekarza, adwokata, inżyniera, nikt nie mógł sobie pozwolić, bo to „koszta
wielgie”. Wójt Malata miał zamiar syna szkolić na lekarza. Interweniowałem u
profesora Godlewskiego, by go przyjęto na studia. Nic nie wskórałem. Profesor
odpowiadał, że obowiązuje „numerus clausus” (dyskryminacyjne ograniczenie
liczby osób chłopskiego pochodzenia przy przyjmowaniu na studia – uwaga moja).
Młody Malata został prawnikiem i wytwórcą pasty do butów (mowa o Tomaszu
Malacie – uwaga moja).
Na inny aspekt tej sprawy zwraca uwagę w swoich
wspomnieniach Józef Turała, opierając się o własne doświadczenia. Jego zdaniem
niczym nieuzasadniona dyskryminacja uczniów chłopskiego pochodzenia zaczynała
się już w gimnazjum (w jego przypadku w wadowickim), co dla wielu z nich powodowało
problemy z uzyskiwaniem kolejnych promocji z klasy do klasy i zdaniem egzaminu
maturalnego.
Młody Turała, już po kilku latach nauki zorientował się, że
oceny bywają wystawiane niesprawiedliwie. Podaje przykład profesora języka
niemieckiego, który bardzo źle traktował
synów chłopskich, a gdy nie był w humorze, to niesłusznie dwóje dawał, jedną za
drugą. Do odpowiedzi zawsze wtedy wywoływał synów chłopskich. Nierzadko zdarzały
się sytuacje, gdy syn miejscowego urzędnika, czy kupca zostaje oceniony wyżej od
syna chłopskiego, mimo że faktycznie opanował materiał w stopniu znacznie
gorszym. O tego drugiego jego rodzice nie mieli jednak odwagi się upomnieć, a
ich ewentualne zastrzeżenia wyśmiewano i na wywiadówkach nie dopuszczano ich do
głosu. Natomiast zamożniejsze pochodzenie oznaczało zdaniem Turały, że łatwiej
było „przemówić profesorowi do kieszeni
lub w knajpie do gardła”. Co ciekawe, negatywny stosunek do uczniów pochodzenia
chłopskiego („chamów”) mieli częściej ci profesorowie, którzy sami wywodzili
się ze wsi.
Gdy Turała zaczął podnosić te kwestię na zebraniach klasowych,
ściągnął na siebie przykre następstwa. Chociaż był bardzo dobrym i pilnym uczniem
jego oceny w niewytłumaczalny pozornie sposób zaczęły się pogarszać. Niektórzy
profesorowie zaczęli go inaczej odpytywać, zadając często dodatkowe i
podchwytliwe pytania. Przy przedłużającym się odpytywaniu każde jego
zastanowienie lub odpowiedź nie po myśli profesora były interpretowane na jego
niekorzyść i oceniane na stopień niedostateczny. Doszło do tego, że został
oblany na egzaminie maturalnym – ze wszystkich przedmiotów miał odpowiedzieć
pozytywnie, ale końcowy, łączny wynik był inny. Ostatecznie egzamin ten złożył
pół roku później.
Podsumowując można stwierdzić, że trudności młodych chocznian w uzyskaniu średniego wykształcenia na początku XX wieku wynikały z połączenia czynników ekonomicznych, społecznych i systemowych. Ograniczenia finansowe, konieczność łączenia nauki z pracą na roli oraz nieprzystosowany do potrzeb wiejskiej młodzieży program nauczania skutecznie zniechęcały do kontynuowania edukacji. Do tego dochodziła dyskryminacja uczniów pochodzenia chłopskiego, która dodatkowo utrudniała awans społeczny. Wspomnienia Putka i Turały ukazują, jak głęboko zakorzenione bariery uniemożliwiały młodym ludziom z Choczni i okolicznych wsi pełne wykorzystanie możliwości edukacyjnych, pozostawiając ich często na marginesie systemu oświaty.