środa, 27 sierpnia 2025

Trudności młodych chocznian z początku XX wieku z uzyskaniem średniego wykształcenia

 

Dlaczego młodzi chocznianie na początku XX wieku po skończeniu miejscowej szkoły powszechnej niezbyt chętnie podejmowali dalszą edukację?

Przyczyny tego stanu rzeczy były złożone. Część powodów przedstawił w swoich niepublikowanych wspomnieniach Józef Putek, zwracając uwagę na przestarzały i nieżyciowy program gimnazjalny oraz brak perspektyw na uzyskanie konkretnego i cenionego zawodu (np. inżyniera, lekarza, czy prawnika):

Młodzi uczniowie szkoły „normalnej” w Choczni nie garnęli się do dalszej nauki w gimnazjum, widzieli bowiem nie raz, jak sąsiad-student przez naukę tylko swoją dolę pogorszył. A dola studenta ze wsi podmiejskiej była najgorsza. Takiego bowiem studenta nie umieszczano w mieście na stancji, ale musiał z górnej Choczni, czy Kaczyny, dwukrotnie codziennie odbywać podróż do szkoły i ze szkoły, co razem było nawet 14 kilometrów, „per pedes apostolorum” (czyli pieszo – uwaga moja). Gdy zaś w godzinach popołudniowych spożył lichy obiad, trzeba było być pomocnym przy gospodarce. To wodę trzeba było przynieść bydłu, to na tragarzu przywieźć ściernionkę, to kury, czy świnie wypędzić ze szkody. Pół biedy, jak w domu było jeszcze rodzeństwo, bo to brata-studenta czasem zastąpiło. Gdy jednak rodzina była nieliczna, student musiał obowiązki wypełniać – i gospodarski i szkolny. Że na tym nauka cierpiała, to niewątpliwe. W moich latach szkolnych z wadowickich wsi podmiejskich: Choczni, Gorzenia, Jaroszowic, Tomic i Kleczy 17 chłopskich synów rozpoczęło „na piechotę” pielgrzymować do wadowickiego gimnazjum. Ani jeden z nich nie zdołał dobić do matury. Pięciu z nich naukę przerwała śmierć w domu, jeden zginął na wojnie, trzech wyjechało do Ameryki, trzech na wojnie awansowało na oficerów zawodowych, reszta pięciu pozostała na roli. Spośród tych ostatnich jeden został w sąsiedniej Kaczynie wójtem, a drugi kolega z Choczni był moim zastępcą na stanowisku wójta przez jedną kadencję (Antoni Romańczyk – uwaga moja). Żaden z tych rolników-studentów nie wspominał, aby mu nauka w niższym gimnazjum jakiś pożytek społeczny w życiu przyniosła. (…) Student – mówili – po dwóch latach nauki nic nie wie o własnym społeczeństwie, jego życiu, ale za to wie, jak było w Atenach, czy też w Rzymie przed dwoma tysiącami lat. Nie potrafi prostego podania napisać, a jak jakieś bramy pozdobywa kopaniem balona (grą w piłkę nożną – uwaga moja) to chodzi dumny, jak co najmniej Montecucculi (książę i wybitny teoretyk wojskowy – uwaga moja) albo Radetzky (marszałek austriacki, wybitny dowódca – uwaga moja). Cepa i kosy za nic w świecie do ręki by nie wziął. Cała rodzina wysila się na koszty szkoły, a tu taki jej wychowanek po skończeniu 2, 3, czy 4 klas nieraz mniej wie od tego, co skończył szkołę normalną w Jaroszowicach, czy też w Choczni. Potrafi wziąć na plecy gitarę lub na bandolinie „trumbaj-trumbaj-trumbajlować”, czasem wypić coś trzeba, to na taki cel trzeba coś w pularesie ojcowskim „wyśniuchać”. (…) Zreformujcie gimnazjum tak, ab dało wsi zastęp potrzebnych ludzi na stanowiska kierownicze w gminie, w Kółku Rolniczym, w Kasie Raiffeisena, w czytelni! Mogą mniej wiedzieć o tym, jak greckie boginie cudzołożyły z faunami, za to niech więcej mają wiadomości o poważnych sprawach życia codziennego. Niech niższe gimnazjum przygotowuje młodzież wiejską tak, by pokochała wieś, z niej nie uciekała na posady woźnych i pisarczyków, zupaków wojskowych i żandarmów i tym podobnych amatorów „letkiego chleba”. (…) Na wyłożenie nakładu na szkolenie na lekarza, adwokata, inżyniera, nikt nie mógł sobie pozwolić, bo to „koszta wielgie”. Wójt Malata miał zamiar syna szkolić na lekarza. Interweniowałem u profesora Godlewskiego, by go przyjęto na studia. Nic nie wskórałem. Profesor odpowiadał, że obowiązuje „numerus clausus” (dyskryminacyjne ograniczenie liczby osób chłopskiego pochodzenia przy przyjmowaniu na studia – uwaga moja). Młody Malata został prawnikiem i wytwórcą pasty do butów (mowa o Tomaszu Malacie – uwaga moja).

Na inny aspekt tej sprawy zwraca uwagę w swoich wspomnieniach Józef Turała, opierając się o własne doświadczenia. Jego zdaniem niczym nieuzasadniona dyskryminacja uczniów chłopskiego pochodzenia zaczynała się już w gimnazjum (w jego przypadku w wadowickim), co dla wielu z nich powodowało problemy z uzyskiwaniem kolejnych promocji z klasy do klasy i zdaniem egzaminu maturalnego.

Młody Turała, już po kilku latach nauki zorientował się, że oceny bywają wystawiane niesprawiedliwie. Podaje przykład profesora języka niemieckiego,  który bardzo źle traktował synów chłopskich, a gdy nie był w humorze, to niesłusznie dwóje dawał, jedną za drugą. Do odpowiedzi zawsze wtedy wywoływał synów chłopskich. Nierzadko zdarzały się sytuacje, gdy syn miejscowego urzędnika, czy kupca zostaje oceniony wyżej od syna chłopskiego, mimo że faktycznie opanował materiał w stopniu znacznie gorszym. O tego drugiego jego rodzice nie mieli jednak odwagi się upomnieć, a ich ewentualne zastrzeżenia wyśmiewano i na wywiadówkach nie dopuszczano ich do głosu. Natomiast zamożniejsze pochodzenie oznaczało zdaniem Turały, że łatwiej było  „przemówić profesorowi do kieszeni lub w knajpie do gardła”. Co ciekawe, negatywny stosunek do uczniów pochodzenia chłopskiego („chamów”) mieli częściej ci profesorowie, którzy sami wywodzili się ze wsi.

Gdy Turała zaczął podnosić te kwestię na zebraniach klasowych, ściągnął na siebie przykre następstwa. Chociaż był bardzo dobrym i pilnym uczniem jego oceny w niewytłumaczalny pozornie sposób zaczęły się pogarszać. Niektórzy profesorowie zaczęli go inaczej odpytywać, zadając często dodatkowe i podchwytliwe pytania. Przy przedłużającym się odpytywaniu każde jego zastanowienie lub odpowiedź nie po myśli profesora były interpretowane na jego niekorzyść i oceniane na stopień niedostateczny. Doszło do tego, że został oblany na egzaminie maturalnym – ze wszystkich przedmiotów miał odpowiedzieć pozytywnie, ale końcowy, łączny wynik był inny. Ostatecznie egzamin ten złożył pół roku później.

Podsumowując można stwierdzić, że trudności młodych chocznian w uzyskaniu średniego wykształcenia na początku XX wieku wynikały z połączenia czynników ekonomicznych, społecznych i systemowych. Ograniczenia finansowe, konieczność łączenia nauki z pracą na roli oraz nieprzystosowany do potrzeb wiejskiej młodzieży program nauczania skutecznie zniechęcały do kontynuowania edukacji. Do tego dochodziła dyskryminacja uczniów pochodzenia chłopskiego, która dodatkowo utrudniała awans społeczny. Wspomnienia Putka i Turały ukazują, jak głęboko zakorzenione bariery uniemożliwiały młodym ludziom z Choczni i okolicznych wsi pełne wykorzystanie możliwości edukacyjnych, pozostawiając ich często na marginesie systemu oświaty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz