Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etnografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą etnografia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 24 stycznia 2025

Choczeńska czarownica

 Według relacji Józefa Smolca (1894-1978), spisanej przez etnografów w latach 60. XX wieku, znana mu osobiście choczeńska czarownica nazywała Katarzyna Banaś:

"We wsi była czarownica Katarzyna Banaś, która bardzo wierzyła w czary i bawiła się w nie. Miała ona jedną krowę Okularę, która dawała najwięcej mleka z wszystkich krów we wsi. Mleko Banaśka woziła do Wadowic. Jak ją wyganiała z obory na pastwisko zawsze musiała ją trzy razy opluć, bo uważała, że taka krowa nie dostanie uroku. W Wielki Piątek chodziła ona po domach i zbierała gnój z obornika, podkładała go potem Okularze i przez 8 dni leżała ta krowa we gnoju, a potem go wyrzucała. Wpłynęło to na mleczność krowy i nikt jej nie urzykł. Zbierała ona trowę w Wielki Piątek przed wschodem słońca, potem szła nad strumyk i puszczała tą trowę. Która trowa zatrzymała się albo cofnyła się do tyłu, zbierała ją, suszyła, a następnie nacierała krowie gardziel i układała tę trowkę. Dlatego jej krowa była tak ogromnie mleczna. Banaśka ogromnie lubiła dzieci, ogromnie wykłócała się z rodzicami, jak ich bili, zawsze im tłumaczyła, że od bicia tracą one rozum. Banaśka umarła przed I wojną światową.

Do dzisiejszego dnia są we wsi gospodynie, które po zachodzie słońca nie sprzedadzą mleka, bo uważają, że im sąsiadka to mleko odbierze. Inne sprzedające mleko po zachodzie słońca muszą je posolić. To samo odnosi się do sprzedaży jajek. Robią to z obawy przed tym, żeby kury nie odbiły się od gniazda, to znaczy, żeby nie poszły gdzie indziej składać jajek."

Czarownica wspominana przez Józefa Smolca nie była więc szkodliwa dla innych ludzi, co więcej warto podkreślić jej troskę o bite dzieci. Trudno ją jednak jednoznacznie zidentyfikować. W latach 1900-1939 nie zmarła w Choczni żadna Katarzyna Banaś, osoba o takich danych nie pojawia się też w innych dokumentach dotyczących Choczni. Być może p. Smolec niedokładnie zapamiętał imię tej czarownicy. Nie jest wykluczone, że chodziło nie o Katarzynę, lecz o Franciszkę Banaś (1838-1919), samotną matkę mieszkającą z nieślubnym synem Józefem, co już samo w sobie było nietypową sytuacją w ówczesnej Choczni. Co ciekawe, owa Franciszka Banaś to ciotka Ludwiki Banaś, znanej pod zakonnym imieniem Maria Magdalena, której proces beatyfikacyjny toczy się w Rzymie (został już wydany dekret o uznaniu heroiczności jej cnót, czyli przysługuje jej tytuł Służebnicy Bożej).

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Rozprawka Wojciecha Capa z Choczni o "Obyczajach Słowian" (1863)

 W "Księdze wypracowań literackich członków towarzystwa młodzieży polskiej w Gimnazjum Katolickim w Cieszynie pod nazwą Towarzystwo Narodowe" zachowała się rozprawka 15-letniego Wojciecha Capa z Choczni, syna miejscowego organisty, wójta i nauczyciela, zatytułowana "Obyczaje Słowian". Należy dodać, że praca Wojciecha Capa to nie zadanie szkolne, nakazane przez nauczyciela gimnazjalnego, ale rozprawa powstała w ramach samokształcenia, zgodnie z ideami Towarzystwa Narodowego, do którego "utwórca" należał. Rzeczywiście, tak jak pisze recenzent, Wojciech Cap musiał być naocznym świadkiem dużej części z opisanych przez niego zwyczajów, przez co "Obyczaje Słowian" stanowią cenne źródło do poznania etnografii Choczni z połowy XIX wieku. Z przytaczanego poniżej tekstu można dowiedzieć się między innymi:

- że podczas Wigilii Bożego Narodzenia pito wódkę, a oprócz siana pod obrusem obowiązkowy na stole był też czosnek,

- że kolędowano z wypchanym wilkiem,

- dlaczego podczas wesela bito panny młode?

Wiedzę o pozostałych obrzędach i próby wytłumaczenia ich pochodzenia autor wyniósł zapewne z wykładów w cieszyńskim gimnazjum lub z samodzielnej lektury książek pierwszych encyklopedystów, zielarzy i "ludoznawców". Niektóre z wymienionych przez niego zwyczajów są podtrzymywane w podobnej formie do dziś, inne uległy zupełnemu zapomnieniu lub znacznej zmianie. 

A oto pełna treść "Obyczajów Słowian" zgodnie z pisownią oryginału:

Przypatrzmy się na kulę ziemską i narody, które jak piasek na puszczy libejskiej1 się rozpostarły, a spostrzeżemy, że ani jednego zpomiędzy nich nieznajdziemy, któryby nie miał własnych obyczajów, które w czasie pogaństwa na cześć bogom rodzinnym ofiarował. Tak mieli starożytni Rzymianie, Grecy, Persowie i Celtowie bożków swoich, którym na cześć rozmaite zabawy i igrzyska odprawiali. Wzwyżej pomienionym nieustępuję w niczem Sławianie, naród który w starożytności największą przestrzeń od Elby i Sali2aż do Wołgi, a od morza czarnego i rzeki Dunaju aż do morza bałtyckiego i Dźwiny zamieszkiwał i obyczaje przodków swoich skapliwie przejął, które na cześć bożków swoich obchodził i takowym ważne zdarzenia przypisował.

Do najważniejszych świąt jeszcze dodziśdnia w całej Sławiańszczyznie obchodzonych, należą niezawodnie kolędy3. Mimo wszelkich śladów odległej starożytności przybrała uroczystość ta również, jak i pieśni o tym czasie śpiewane, po większej części barwę religii chrześcijańskiej. Uroczystość ta zaczyna się  po zachodzie słońca w wilią Bożego Narodzenia. Wieczorem zaścielają wieśniacy swe świetlice wewnątrz słomą lub sianem, pod obrusem zaś na stole także sianem zasłanym kładą przed każdą osobą kilka główek czosnku, ażeby odpędzić wszelkie choroby. Gospodarz siadając do stołu z domownikami i łamiąc się z tymi wzajemnie opłatkiem, częstuje ich wódką i życzy nowego roku. Potem następuje wieczerza, przy której kukiałka przenna4, czarnuszką posypana, wielką rolę odgrywa. Wieczór ten prócz wieczora Sobótki trzymają wieśniacy za najmistyczniejszy. Wtedy wieśniacy udzieliwszy po trosze potraw święconych bydlętom, zamykają je troskliwie przed napaścią czarownic. Po miasteczkach wróżą sobie panienki tym sposobem: Wychodząc koło północy na dwór, a od której strony pies zawyje, z tej mają się spodziewać przyszłego męża. W drugi dzień świąt rano chodzą małe chłopczyki przebrane za pastuszków od chaty do chaty, recytując rozmaite mowy. Wieczorem zaś tego dnia zebrani parobcy, przebrawszy się w różne postacie, wodząc czasem z sobą wilka wypchanego, obchodzą z muzyką i śpiewem po kolei gospodarzy, za co od tych nieco potraw świątecznych w darze otrzymują. Uroczystość tę obchodzono w ostatnich dniach grudnia na cześć bóstwa Kolady. Otym czasie zapominali nieprzyjaciele dawne urazy, a zawierali nowe przymierza i ugody. Ztąd to u nas nazwa tych świąt gody.

Drugą uroczystością połączoną z różnemi śpiewami, a odprawianą jeszcze w całej Galicyi są Haiłki5. Uroczystość ta u Mazurów podkarpackich odprawia się w ten sposób, że lud wychodzi na pole ku jakiej figurze, szczególniej zaś na Kościelisko, śpiewając i radując się, a to zowią Emaus6. W Krakowie zaś to święto w trzeci dzień świąt Wielkanocnych na mogile Krakusa na Krzemionkach odprawiane, nazywają rękawką, ponieważ lud na usypanie tej mogiły Krakusowi nosił ziemię w rękawach. Uroczystość ta jest zabytkiem owego święta odprawianego w całej Sławiańszczyźnie w pierwszych dniach wiosny na cześć bóstwa życia i śmierci, które Długosz świętem Marzanny zowie.

Trzecia uroczystość zwana gaikiem lub majówką utraciła już wiele ze swej dawnej pierwotności. Gdy chrześciaństwo nad pogaństwem zwyciężyło, łączono dawne uroczystości z chrześciańskiemi w celu zmitygowania ludu, który do dawnych uroczystości był przywiązany. To sprawiło wielkie zamięszanie w owych starożytnich zabytkach. Kolędy, Haiłki również tego losu doznały, a najwidoczniej odwieczny Światowid, którego na świętego Wita zamieniono.

Uroczystość majówki odprawia się gdzieniegdzie w pierwszych dniach miesiąca maja, zwykle zaś podczas zielonych świąt. Przy tej uroczystości zdobią wieśniacy wszystkie chaty i kościoły majem. Po oktawie tej uroczystości zabierają parobcy i gospodarze gałęzie z Kościoła i im kto większą weźmie, wnioskuje z tejże na urodzaj lnu. Bóstwo opiekujące się kwitnącą przyrodą, któremu na cześć święto to odprawiano, zwało się Tur7 i było w wszystkich krainach sławiańskich czczone.

Do najważniejszych i najdawniejszych świąt rodzaju ludzkiego należy Sobótka, które na cześć dobroczynnego żywiołu ognia nie tylko w całej Sławiańszczyźnie, lecz także u Greków i Rzymian odprawiane było. W Polszcze zwie się Sobótką, który to wyraz od bożka Sobót na górze Sobótce w Szlązku czczonego pochodzi. Przed zapaleniem wieczornej sobótki mężczyźni i kobiety idą szukać ziół różnego rodzaju, które tego dnia zbierane osobliwszą moc mają i najznakomitszemi są podług Szczepana Falimierza8: Bylica, Dziewanna i Macierzanka. Dnia tego o północy mają podług podania gminnego czarownice największą moc i zgromadzają się w Galicyi na Łysą lub  Babią górę. Używają do tej nocnej jazdy mioteł starych, podkółków od wozów, bydląt, a czasem i ludzi. Dlatego też tej nocy gospodarze mają koło bydląt pilne staranie. W Galicyi panuje jeszcze podanie, iż dnia tego o północy paproć kwitnie, której kwiatu ognistego, gdy kto pozyska, wszystkie skarby posiadać będzie. Lecz kwiatu tego trudno dostąpić, w chwili bowiem pękania jego powstaje grzmot i łysk straszny, a wiedźma okropna ukazuje się chcącemu tenże zerwać. Miało się jednak przytrafić, iż wieśniakowi idącemu w tym czasie wpadł przypadkowo w buty tenże kwiatek. Miał szczęście wielkie i widział skarby ukryte, lecz ukazała mu się postać złośliwa, dająca wieśniakowi nowe buty. Łakomy wieśniak obuł podane mu buty, a wtej chwili wypadł kwiat i wszystko zniknęło.

Wzwyżwspomnianej uroczystości nie ustępuje w niczem uroczystość śmigustu. W poniedziałek Wielkanocny chodzą chłopcy od domu do domu polewając młode dziewczęta- po miastach wodą pachnącą, po wsiach zaś wodą czystą studzienną, recytując przy tem rozmaite mowy, za od gospodarzy nieco z potraw święconych i pieniędzy otrzymują. Zwyczaj polewania się wodą w niektórych okolicach także śmigustem lub dyngusem zwany, rozszerzony jest na całej Sławiańszczyźnie. W poniedziałek Wielkanocny polewane bywają dziewczęta i panienki przez chłopców, nazajutrz zaś czynią toż samo panienki młodzieńcom. U Franciszka Siarczyńskiego9 ma bydź początkiem zwyczaju tego polewania wodą zaszłe na drugim dniu świąt Wielkanocnych przy chrzcie Litwinów za czasów Władysława Jagiełły, Chmielowski10zaś w dziele swoim początek ten aż do czasów Wandy posuwa, mówiąc iż zwyczaj polewania wodą zaprowadzony został przez dziewice na pamiątkę topienia się w Wiśle Krolowej Wandy.

Następującą uroczystością są Letnice. Uroczystość tę odprawiają parobcy zebrawszy się razem w czasie pięknej pogody w lecie, osobliwie zaś po ukończeniu żniw, przyczem śpiewają piosnki rozmaite, a szczególniej o Madeju, który podług podania gminnego był najokrutniejszym rozbójnikiem. Przygotowane było na niego za karę łoże w piekle, Madejowem zwane, jednak po odprawieniu najściślejszej pokuty, uniknął rozbójnik tak wielkiej kary.

Opiszę tutaj jeszcze wesele, w jaki sposób w Galicyi i w całej Sławiańszczyźnie dawniej i teraz się odprawia. Dni kilka przed weselem chodzą drużbowie, których Pan młody wysyła, po wsi od gospodarza do gospodarza. Starosta zaprasza na wesele całą rodzinę w imieniu Pana młodego mową żartobliwą. Przed ślubem rano schodzą się goście do rodziców Panny młodej, tu sadzają swaszki Pannę młodą najczęściej na dzieży, rozplatują jej warkocz i stroją głowę w kwiaty i wstążki. Ubrana Panna młoda rzucą się wśród rzewnego płaczu wraz z Panem młodym do nóg rodzicom, którzy nowożeńców błogosławią. Starosta prosi wszystkich do ślubu. Siadają na wozy i jadą z muzyką do Kościoła, drużbowie zaś wyprzedzają ich konno. Po ślubie chowa się Panna młoda za ołtarz, zkąd ją drużbowie wyprowadzają. Z Kościoła udaje się cały orszak weselny do domu rodziców, albo najczęściej do karczmy, gdzie się uczta i tańce odbywają. Późno w nocy następuje najważniejszy akt weselny, czepiny. Stara się Panna młoda zemknąć, lecz drużbowie ostro ją pilnują i ułapioną sadzają na dzieży. Starościna zdejmuje jej z głowy wianek z wstążkami, bije ją ztłuczonym garnkiem po plecach, aby się jej w nowym stanie naczynie nie tłukło i uderza się ją trzy razy w lico, aby pamiętała na te trzy przyrzeczenia, które przy ślubie publicznie wypełnić się zobowiązała. Rozebraną z oznaków panieństwa prowadzą z śpiewem do łożnicy, a Pana młoda zadzieje się odtąd między mężatki. W kilka dni po weselu schodzą się znowu na ucztę i tańce, co poprawinami zowią.

Opisałem więc niektóre obyczaje sławiańskie, o których jakikolwiek pogląd rzeczy miałem.

Utwórca: WCap11 VI klasa

Cieszyn, dnia 6 grudnia 1863.

W wyżej wymienionej księdze znalazła się także recenzja pracy Capa, napisana przez starszego członka tego samego Towarzystwa Narodowego:

Ocenienie

Skreślenie pojedynczych obrazów, wziętych z obyczajów Słowiańskich, pojedyńcze, niewymuszone i łatwo zrozumiale, połączenie tychże w jedną całość zupełnie samowolne, bez sztucznego albo raczej może naturalnego uporządkowania, mowa niedobierana w wyrazach, lecz płynna i treści stosowna; na koniec w całym utworze przebija niejaka naoczna świadomość opisanych obyczajów. Dalszego i szczegółowego rozbioru zadanie to dla swej nader wyrozumiale i przystępnie każdemu wyłożonej treści wcale nie wymaga; w ogóle zaś każdemu może przynieść korzyść i pożytek, dlatego wybór dobry.

Na zakończenie przytaczam tu jednak niektóre niezrozumiałości i usterki:

- pierwsze zdanie jest nie prawdziwe, albowiem patrząc się na kulę ziemską i narody, nie możemy jeszcze rozróżnić ich obyczajów, zresztą temu zdaniu brakuje tylko, bo można poznać, co utwórca chciał powiedzieć, zrozumiały układ,

- powtóre nie wiem wcale dlaczego utwórca kwiat paproci nazywa ognistym?

- na ostatek w zdaniu „U Fr. Siarczyńskiego itp.” niemaż podmiotu.

Hilary Filasiewicz

VII klasa 1863

1 puszcza libejska = pustynia libijska

2 Elba i Sala to rzeki w Niemczech, Elba=Łaba
3 nazwa kolęda pochodzi prawdopodobnie z łaciny, od wyrazu colendae "pierwszy dzień miesiąca" 
4 pisząc "kukiałka przenna" autor miał na myśli kukiełkę- rodzaj bułki/wypieku z mąki pszennej, często ze słodkiego ciasta 
5 Haiłki lub Gaiłki to mityczne istoty zamieszkujące gaje- od nich miało powstać określenie na pieśni śpiewane podczas wielkanocy i na poczatku maja, szczególnie w Galicji Wschodniej (Lwów)
6 Emaus- zwyczaj związany z Poniedziałkiem Wielkanocnym, najbardziej popularny jest w Krakowie (w formie odpustu) 
7 Tur- jedno z wcieleń bóstwa Welesa/Wołosa 
8 Szczepan Falimierz- autor pierwszego dzieła botanicznego i lekarskiego w języku polskim, nadworny lekarz kasztelana krakowskiego 
9 Franciszek Siarczyński (1758-1829) ksiądz, geograf, historyk, zbierał materiały do "Słownika historyczno-statystyczno-geograficznego Galicji" 
10 Benedykt Chmielowski (1700-1763) ksiądz, jeden z pierwszych polskich encyklopedystów
11 Wojciech Cap (1848-1895), od 1874 roku używający nazwiska Czapik, w latach 1870-72 uczył w choczeńskiej szkole

czwartek, 23 grudnia 2021

Dawne stroje mieszkanek Choczni

 Pierwsze konkretne informacje na temat, jakie stroje nosiły dawne mieszkanki Choczni, przynosi kontrakt przedślubny z 1798 roku pomiędzy Maciejem Szczurem, synem młynarza z dolnej części wsi a „uczciwą Panną” Magdaleną Wątrobską (prawidłowo Wątrobą) z obecnego Zawala. Obydwoje wywodzili się z rodzin o dochodach przewyższających ówczesną choczeńską średnią. W kontrakcie wymieniono ze szczegółami majątek posiadany przez Magdalenę, na który w dużej mierze składały się różnego rodzaju ubrania.

Magdalena miała więc 3 codzienne koszule lniane i także trzy odświętne (świętalne), używane w niedzielę i święta kościelne, na wesela, chrzciny, jarmarki i odpusty, o wartości czterokrotnie przewyższającej te codzienne. Lżejsze koszule były zakładane na gołe ciało i stanowiły jedyną bieliznę żyjących wtedy w Choczni kobiet, a te wykonane z grubszego płótna mogły stanowić ubiór zewnętrzny. Określano je jako ciasnochy. Bardziej osobista bielizna pojawiła się w Choczni dopiero kilkadziesiąt lat później, a upowszechniła na przełomie kolejnych wieków.

Kolejnym elementem garderoby były długie spódnice, noszone czasem w ilości większej niż jedna. Na wyposażeniu Magdaleny znajdowały się trzy rodzaje spódnic: bawełniana, dymowa i katamaykowa. Bawełniana tkana była z przędzy z włókien bawełnianych, być może w Andrychowie lub w nawet w samej Choczni. Spódnica dymowa wykonana była również z bawełny i charakteryzowała się gładkością uzyskaną przez splot atłasowy. Mogła być biała, zabarwiona na jeden kolor  lub pasiasta, z doszytą z dołu płócienną falbaną lub bez falbany. Takie spódnice nosiły też ówczesne szlachcianki, ale zapewne posiadały ich więcej niż jedną. Z kolei spódnica katamaykowa wykonana była z wełny barwionej w paski i mogła być noszona w zimniejsze pory roku. Występowała też w wersji połyskującej.

Na spódnicę zakładano fartuch lniany lub zapaskę. Magdalena miała „fartuszków cienkich dwa” oraz dwie zapaski bagazyowe. Zapaska była ogólnie rzecz biorąc wykonana  z grubszego materiału niż fartuch. Wymieniona tu bagazja to materiał tkany rzadkim splotem płóciennym, o wątku i osnowie w innych kolorach.

Do spódnicy (kiecki) na górną część ciała nakładano gorset. W kontrakcie z 1798 roku podano, że „uczciwa Panna” Magdalena posiadała ich dwie sztuki i były to gorsety kamlotowe. Oznaczało to, że były uszyte z kamlotu, czyli miękkiej tkaniny o ukośnym splocie, przeznaczonej na okrycia zewnętrze i wykonanej z wełny czesankowej. Ten rodzaj wełny powstaje na skutek specjalistycznej obróbki włókna przed przędzeniem, które - jak wynika z samego nazewnictwa – podlega czesaniu odpowiednimi szczotkami, a następnie układaniu na płasko, równolegle do siebie, formując długie i zwarte pasy. W efekcie, jest idealnie gładka i wyglądem przypomina sznur. Zamiast wełny czesankowej w kamlocie mogła być użyta mieszanka wełny i bawełny. Gorsety były najczęściej czarne, ale zdarzały się też granatowe lub ciemnozielone.

Zamiast spódnicy i gorsetu mieszkanka Choczni z przełomu XVIII i XIX wieku mogła założyć na koszulę sukienkę, występującą w wersji lżejszej lub zimowej (podszytej futrem).

Alternatywą dla gorsetu mógł być też kabotek, czyli bluzka z cienkiego płótna.

Ubiór wierzchni stanowiła górnica (w kontrakcie zapisana jako gurnica), którą nosili też mężczyźni. Górnica była używana na co dzień i od święta. Zazwyczaj niezapinana, choć posiadała z przodu mosiężne haftki lub guziki. Świąteczne szyte były z płótna samodziałowego, wybielonego, codzienne z grubego lnu samodziałowego albo samodziału konopnego. Długość do kolan lub poniżej kolan. Służyła nie tylko do noszenia, ale i niekiedy jako okrycie podczas snu.

Zimą podstawowym wierzchnim okryciem był kożuszek, a podczas zimna i słoty łochtuszka, zwana też łostuszką, czyli gruba chusta kobieca dużych rozmiarów, płachta, okrywająca nie tylko głowę, ale i całe ciało.

Okrycie głowy stanowiła chustka, biała, lub kolorowa, wykonana z płótna albo w wersji cieplejszej z wymienionej wyżej bagazji. Ponieważ była jeszcze panną, to wychodząc z domu nie zakładała koronkowego czepka, właściwego dla mężatek.

Magdalena posiadała 1 parę butów, używanych raczej od święta. W cieplejszych okresach roku chodziła na co dzień boso lub w prostych, skórzanych sandałach (kierpcach), a zimą na stopy zakładała papucie, wykonane z sierści i wełny. Również zimą dodatkowe zabezpieczenie stóp przed zimnem stanowiły wełniane skarpety (kopyce), a nóg rodzaj wełnianych pończoch, czy getrów.

Magdalena Wątroba nosiła też na szyi korale, wycenione na 9 złotych ryńskich (reńskich), co stanowiło równowartość 6 jej zapasek lub półtorej ceny jej sukienki. Wynikało to z faktu, że były wykonane z prawdziwych korali. Były uważane za lokatę kapitału i przechodziły w ramach dziedziczenia z matki na córkę. Poszczególne korale mogły być tej samej wielkości lub ich wielkość zwiększała się ku środkowi sznurka. Wielkość korali i liczba sznurków świadczyły o zamożności właścicielki. Noszono zwykle nieparzystą liczbę sznurów korali- od 3 do 5. Najbiedniejsze kobiety nie mogły sobie pozwolić na prawdziwe korale i używały ich zamienników, wykonanych z zabarwionej żywicy i skrobi.

Podobnie jak w przypadku stroju męskiego, również ubrania choczeńskich kobiet na przełomie XVIII i XIX wieku nawiązywały do wzorów krakowskich i góralskich, a różniły się od strojów ówczesnych szlachcianek czy mieszczek.

Kilkadziesiąt lat później w choczeńskiej modzie kobiecej zmieniło się niewiele. Częściej jedynie używano gotowych elementów garderoby, zakupionych na jarmarkach lub od obnośnych handlarzy. Pojawiły się też nowe materiały, a  pod koniec XIX wieku rozpoczęła się fabryczna produkcja odzieży.

Bolesław Marczewski w wydanej w 1897 roku książce „Powiat wadowicki pod względem geograficznym, statystycznym i historycznym” nie podaje wprawdzie, jak ubierały się wtedy chocznianki, ale zawarte tam bardziej ogólne informacje na temat kobiecych strojów z okolicy można odnieść także do Choczni.

Marczewski pisze między innymi, że kobiety:

- „Spódnic wykrochmalonych wdziewają w niedzielę niektóre aż po sześć, a im szerzej to wszystko i szerzej wygląda, tem ładniej”.

- „Wdziewają na święto najpierw krótką koszulę, „kabotek”, haftowaną, na to kaftanik, „jubka” albo „burka”, ozdobiony lamówkami”.

- „W Wieprzu (…) mają w zimie flanelowe, silnie fałdowane spódnice i ciepłe chustki. Koszula haftowana z kreską koło szyi i z haftowanymi mankietami; gorsety noszą wyszywane i gładkie, a u korali zawiązują albo jedną długą i szeroką wstążkę, albo kilkanaście małych różnokolorowych. W zimie przywdziewają na gorset kaftaniki, obszywane czasem barankami; w lecie ubierają w jasne spódnice, perkalowe, batystowe lub ostre (…) Buciki o wysokich obcasach, niekiedy buty z cholewami lepszego wyrobu, są oznaką elegancyi.”

- „Mają włosy splecione w dwa warkocze i ułożone w kółko, które chowają pod chustką bielutką, muszlinową (muślinową – uwaga moja), związaną lub upiętą w tak zwaną chomytkę, od której czuba spada koniec 40 cm długi, w kształcie podwójnej piramidy, z przykopką od samego czuba, czyli rowkiem. Koniec ten jest cały haftowany lub przerabiany staweczkami, a po krajach obszyty szeroką koroneczką. Aby się chustki od głowy nie brukały, wdziewają jeszcze przed nią czepiec szychowy krakowski, odbijający ładnie przez wstaweczki. Na białą koszulkę, u której kołnierz lub kreska, przodki i manszety — zwane obszywkami - są haftowane, wdziewają gorset manczestrowy lub atłasowy, szychem wybijany, albo galonami ozdobiony. Czasem w porze letniej wdziewają tak kobiety jak i dziewczęta zamiast gorsetu wizytkę, t. j. kaftanik pojedynczy, perkalowy; w zimie „jubkę" czyli podszywany albo watowany różnego koloru kaftanik, z tą różnicą, że kobiety okrywają się jeszcze chustką tybetową lub burnusową w lecie, a wełnianą w zimie. Szyję ozdabiają dużymi koralami, wartości 50-100 złr., a nawet i 200 złr., które w sznurkach spadają w coraz większych kołach na gors; u najniższego sznura przyczepiony bywa srebrny medalik lub krzyżyk. Do srebrnej sprzączki u korali przywiązują szeroką wstążkę, która związana w małe kokardy, spada na plecy, po wierzchu chustki, sięgając do połowy spódnicy. Na nogi wdziewają w lecie trzewiki sznurowane, w zimie zwykłe buty.”

Stroje opisane przez Marczewskiego, udało się utrwalić częściowo na najstarszych fotografiach przedstawiających mieszkanki Choczni:









Oczywiście zupełnie inne stroje nosiły mieszkające w Choczni Żydówki- przykładem jest niestety słabej jakości fotografia Reginy Zolmann z młodszą siostrą, wykonana około 1912 roku:


Wcześniejszy artykuł o dawnych choczeńskich strojach męskich- link

poniedziałek, 12 października 2020

Chocznianie w oczach swoich i spojrzeniach innych

 Jak głosi tekst piosenki:

 

Choczniany to zuchy

Mają po dwa brzuchy

Jeden na kapustę

Drugi na prażuchy

 

Z kolei w ludowej rymowance chocznianie postrzegani byli pozytywnie, w przeciwieństwie to większości bliższych lub dalszych sąsiadów:

 

W Choczni chłopi mocni

W Inwałdzie nic nie znajdzie

W Nidku nie ma pożytku

A z Witanowic wcale nic

We Frydrychowicach: co pagórek, to dworek

A co chałupa, to szlachcic

 

Inna ocena chocznian zawarta jest w książce Antoniny Obrębskiej „Stryj, wuj, swak w dialektach i historji języka polskiego”, wydanej w 1929 roku.

Autorka opierając się o kwestionariusz gwarowy z Choczni pisze tak:

„Wszystkich mieszkańców Choczni nazywają okoliczne wsie uuikami- Ty uuiku chocyński, wypowiedziane do gospodarza lub parobka z tutejszej wioski to powód do bitki (powód obraza).”

Jeżeli autorka nie przekręciła czegoś w określeniu „uuiku”, to taka opinia mogła oznaczać, że mężczyźni z Choczni byli uważani za osoby nieco wywyższające się, zarozumiałe, czy też wiedzące wszystko lepiej.

Taki stereotyp chocznianina, posiadającego o sobie dość wysokie mniemanie, wiarę we własne umiejętności i możliwości, a  przy tym honornego i dumnego ma uzasadnienie historyczne. W odróżnieniu od mieszkańców większości sąsiednich wsi chłopi z Choczni, jako poddani królewscy cieszyli się stosunkowo dużą wolnością osobistą, samorządnością i niezależnością, podczas gdy ich sąsiedzi skazani byli na wolę, humory, czy kaprysy miejscowych dziedziców. Ten stan rzeczy nie zmienił się zbytnio nawet w latach 1776-1848, gdy również Chocznia stała się prywatną własnością.

Natomiast co do kobiet z Choczni, to można spotkać się było z powiedzeniem:

„Krowa z Kleczy to jak baba z Choczni, jedna i druga narowista”.

Jak łatwo zauważyć, wszystkie powyższe przykłady odnoszą się do cech charakterologicznych i fizycznych mieszkańców Choczni.

Za kogo jednak uważali się i byli uważani dawni chocznianie w sensie etnicznym, czyli przynależności do większej wspólnoty?

Istnieje spisane świadectwo, że w połowie XIX wieku chocznianie nazywali „Lachami” mieszkańców wsi położonych na północ od Choczni.

Owi Lachowie to potoczna nazwa Polaków, używana przez Słowian wschodnich lub ludności z terenów położonych na północ od miejsc zamieszkania górali karpackich- do dziś znane jest na przykład pojęcie Lachów Sądeckich.

Joseph von Mehoffer (dziadek znanego malarza) w książce „Der Wadowizer Kreis im Königreich Galizien“ z 1843 roku (Powiat wadowicki w królestwie Galicji) usiłował wyznaczyć granicę między Góralami a Krakowiakami, wiodąc ją wzdłuż gościńca prowadzącego z Białej przez Wadowice i Myślenice.

Według tego podziału Chocznia znalazła się w strefie przejściowej/mieszanej między wpływami góralskimi a krakowskimi (lachowskimi), do czego przychylają się późniejsi badacze, przesuwający zresztą zakres góralszczyzny nieco bardziej na południe.

Podobne stwierdzenie zawarte jest w artykule zawartym w „Ludzie- organie Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego” z 1902 roku, gdzie napisano:

„Gorzeń, Zawadka, Inwałd, Andrychów, Bulowice i Kęty należą w całości do Lachów- Chocznia częścią do Lachów, częścią do Goroli”.

W połowie XIX wieku na mieszkańców Choczni i okolic używano również określenia „Podgórzanie”, jak na przykład w relacji o przejeździe przez Chocznię arcyksięcia Ferdynanda Habsburga d`Este w 1836 roku, którą zamieściła „Kronika emigracji polskiej”.

Natomiast w 1897 roku Bolesław Marczewski w książce "Powiat wadowicki pod względem geograficznym, statystycznym i historycznym" tak pisze o chocznianach:

"Ludność tutejszą stanowią mazurzy nadwiślańscy, którzy posiadają wiele odmiennych cech od ludności sąsiednich wsi. Oświata silnie już tu zapuściła korzenie, lud bierze się ochoczo do książek, gazet, słuch odczytów i świadomy jest spraw publicznych, to też nietrudno tu o ludzi światłych.

Jednocześnie Marczewski zaliczył chocznian do Podgórzan. 

Na ten temat głos zabierał także Józef Putek, który nie negując wpływów krakowskich i wołosko/góralskich na ludność Choczni, podnosił także jej śląskość, jako dawnych mieszkańców Księstwa Oświęcimskiego. Postulował przy tym nawet włączenie Choczni i terenów sąsiednich do województwa katowickiego, ale głównie w celu zmiany stosunków narodowościowych w tej jednostce administracyjnej na korzyść żywiołu o polskiej świadomości narodowej.

Oprócz tego, że jak wspomniano wyżej sami chocznianie nie uważali się za Lachów, to nie są znane żadne inne zapisy na temat ich samoświadomości etnicznej.

Przez analogie z mieszkańcami terenów sąsiednich mogli uważać się najpierw za „królewskich” (jako poddani kolejnych królów polskich, a nie lokalnych właścicieli ziemskich), a później pod panowaniem austriackim za „cesarskich”. Powstanie Listopadowe w 1830 roku, w którym mieli brać udział Dunin z sołtystwa i jeden z Widlarzów rozgrywało się dla nich w Polsce, rozumianej jako położone za Wisłą ziemie zaboru rosyjskiego. Świadomymi Polakami stali się powszechnie dopiero w II połowie XIX wieku pod wpływem polskiego duchowieństwa, szkoły i działaczy ludowych, wprowadzających w Choczni obchody grunwaldzkie, kościuszkowskie czy mickiewiczowskie.

W tym kontekście warto pamiętać, że wcześniej część chocznian uczyła się pisać i czytać podczas służby wojskowej w armii austriackiej i według Putka niektórzy radni podpisywali się, czy dokonywali krótkich wpisów w księgach gminnych szwabachą, czyli używali liter typowych dla narodowego pisma niemieckiego.

Zaskakujące spojrzenie na chocznian zaprezentowane zostało natomiast w toczonej współcześnie dyskusji użytkowników portalu historycy.org. Wspomniano w niej wprawdzie o wołoskich korzeniach części chocznian, ale jednocześnie przypisano im pochodzenie ...tatarskie, podobnie jak w przypadku mieszkańców Jaroszowic, czy Zembrzyc. Autor Andrzej Zieliński vel Zielenski napisał:

A co do tatarów to jak są rozgrywki lokalnych drużyn piłkarskich z choczniakami to do tej pory mówi się grają z "mongołami".

W świetle współczesnych badań genetycznych mieszkańcy Choczni wykazują po pierwsze duże wzajemne pokrewieństwo, spowodowane powszechnym niegdyś zawieraniem małżeństw w obrębie tej samej miejscowości, a po drugie znaczne podobieństwo genetyczne do populacji zamieszkujących współcześnie i historycznie tereny położone na wschód i południe od Polski (zachodnia Ukraina, Słowacja, Czechy, Węgry, Rumunia). (link)

Na koniec można wspomnieć jeszcze o określeniu „królicorze” powstałym zapewne w okresie międzywojennym, gdy rozwinęła się w Choczni hodowla królików. Tego określenia chocznian nie wymienił jednak papież Jan Paweł II podczas wizyty w Wadowicach w 1999 roku, gdy wspominał „ogórcorzy” z Kalwarii, „flacorzy” z Wadowic i „szczupaków” z Żywca.

 

 

czwartek, 10 września 2020

Wyposażenie izb

W 1968 roku studenci etnografii, przebywający na obozie naukowo- badawczym w Wieprzu zbierali w Choczni materiały na temat łowiectwa (link) i wyposażenia izb.
Informatorami na drugi z wymienionych tematów byli Józef (ur. 1891) i Maria (ur. 1900) Pietrasowie.

Informatorzy słyszeli z opowiadań rodziców o istnieniu chat kurnych, sami ich jednak nie pamiętali. Nie najlepiej świadczy to o ich pamięci, ponieważ 15 lat wcześniej w Choczni istniało jeszcze osiem tego typu domostw (link). Według Pietrasów chaty kurne miały istnieć za czasów młodości ich rodziców, to znaczy przed około 100 laty. Składały się z trzech pomieszczeń: sieni, piekarni i izby. W piekarni stał piec z nalepą ulepioną z kamieni i gliny. Na nalepie palono ogień i gotowano. Gotowanie odbywało się w glinianych i żeliwnych garnkach stawianych na dynarku, czyli żelaznym trójnogu. W powale piekarni istniał otwór, którym dym wychodził na strych. Po ukończeniu palenia otwór ten był zakrywany deseczką. Piece chlebowe były tak duże, że mógł się do nich zmieścić człowiek. Nad piecem nie były kapy do odprowadzania dymu, a pod piecem według informatorów znajdowała się piwniczka. W chacie kurnej pod powałą biegły przy dwóch przeciwległych ścianach żerdzie (po dwie) zwane poleniami. Na poleniach suszone było drewno, wełna, czy serki. Podłogi drewnianej w chatach kurnych nie było. 
U bogatszych gospodarzy za sienią dobudowane były stajnie. Podłogi drewniane kładzione były dopiero w czasie I wojny światowej lub zaraz po wojnie. W pierwszej kolejności w izbach, następnie w piekarni. Ten proces rozpoczęli bogatsi gospodarze. Izba służyła gospodarzom do spania oraz do przyjmowania gości. Urządzona i trzymana była bardzo czysto, nikt nie mógł w niej przebywać w dzień. W izbie oprócz łóżek znajdowały się skrzynie do przechowywania ubrań świątecznych i innych cennych przedmiotów. Skrzynie były na kółkach, przeważnie zielone, malowane w kwiaty. Wykonywali je stolarze w Kalwarii. W izbie stał piec ogrzewczy połączony z piecem w piekarniku. Sprzęty nie miały swojego ustalonego miejsca, rozkład ich zależał od upodobań gospodarza. Codzienne ubrania były wieszane na żerdce umocowanej w dwóch deseczkach, przybitych do belek powały. Reszta rodziny spała w piekarniku na łóżkach (wykonywanych przez miejscowych stolarzy lub kupowanych na targu w Wadowicach) i  ławach (prostych i  z oparciem). W piekarniku stała też szafka na naczynia wykonana przez miejscowego stolarza i stół. 
Sprzęty te były proste, pozbawione ozdób. Niekiedy do spania służyły też chowanki lub wsuwanki, czyli ławy z rozsuwanym bokiem. Małe dzieci umieszczane były w dużej chuście zawieszanej u powały. Do spania dla dzieci używane były również drewniane niecki, służące zwykle do wypieku chleba. Kolebki wprowadzono po I wojnie światowej. Nie znano spania w izbie/piekarniku na słomie rozpostartej na ziemi lub na zapiecku. Do siedzenia służyły ławy z oparciem lub bez. Ławy z oparciem stawiane były wzdłuż boków łóżka, by się dzieci po nich "nie walały". Używano również małych stołeczków do siedzenia. Jako sprzęt schówkowy używane były skrzynie, ale jeszcze przed I wojną wypierane były z wolna przez komody z trzema szufladami, wykonywane na zamówienie u stolarzy. 
Do jedzenia służył stół, nieznane było jedzenie na ławie. Informatorka słyszała jednak od swojej matki o zwyczaju jedzenia z jednej miski stawianej na ziemi, wkoło której siadały przeważnie dzieci. Starsze osoby dostawały czasem jedzenie na progu chałupy. Najstarszym sposobem oświetlenia było oświetlanie szczypkami smolnymi. Kładzione były one na brzegu nalepy i w miarę wypalania były przesuwane. Po I wojnie zostały zastąpione lampami naftowymi z szklanym kloszem. 
Informatorom znane było trzymanie zwierząt w wewnątrz chałupy, pamiętali gospodarzy, u których ten zwyczaj występował niedawno. Zwierzęta trzymano w rogu piekarni. Były to przeważnie cielęta, czasami starsze sztuki. 
W okresie międzywojennym plan chałup nie uległ zmianie. W większości wypadków przebudowywane były piece, były one mniejsze, niż przed I wojną, posiadały blachę, pod którą palono i na której gotowano. Nalepa była zmniejszona lub całkiem zanikła. Wyparte zostały skrzynie malowane, na ich miejsce pojawiły się komody i szafy, a w piekarniku kredensy na naczynia. Rozkład sprzętów był bardzo różny, zależny od gustów i wielkości pomieszczeń.
Młodzi etnografowie opisali wnętrze chaty Juliana Góry z 1887 roku, która została przez niego zakupiona 8 lat wcześniej. Właściciel był wyrobnikiem, a jego żona pracowała w AZPB. Nie posiadali ziemi i przeprowadzili się do Choczni z Zagórnika. Chałupa miała typowe rozplanowanie: sień, kuchnia, izba. Na rogach filary z cegły przygotowane do obmurowania. Izba posiadała podłogę. Stały w niej:
- szafa produkcji fabrycznej,
- łóżko,
- stara komoda przywieziona z Zagórnika,
- wózek dziecinny nowy.
Nad łóżkami wisiały obrazy: Serce Jezusa, Serce Matki Boskiej, obrazki pamiątkowe z I komunii dzieci.Wzdłuż łóżek duże kilimy. Brak ołtarzyka na komodzie i wszelkich przyozdobień obrazów. Nad drzwiami wisiał obrazek na kartonie z dwoma gołębiami. 
W kuchni znajdowały się:
- piec kaflowy w żelaznych ramach,
- stary stół w złym stanie,
- łóżko żelazne stare,
- umywalka,
- kredens.
Brak przyozdobień oprócz małych obrazków o charakterze religijnym. Mieszkanie było pomalowane- wzory z rolki malarskiej. Część sieni była przerobiona prowizorycznie na miejsce do spania  w lecie (łóżko, chodniczek). 
Natomiast w izbie rolnika Józefa Pietrasa (3 ha ziemi) stały:
- kredens nowy produkcji fabrycznej,
- bardzo szeroka ława z oparciem z tyłu i na bokach służąca jako miejsce do spania,
- komoda po ojcu wykonana przez stolarza z Kalwarii,
- stara szafa po ojcu,
- łóżko,
- stół, 
- ławka prosta bez oparcia,
- piec przebudowany w okresie międzywojennym.
Izba była pomalowana- wzory z rolki malarskiej. Na komodzie kapliczka z drzewa pomalowana na biało, wykonana przez ojca informatora. W kapliczce gipsowa figurka Matki Boskiej średniej wielkości, przybrana sztucznymi kwiatami. Nad komodą wisiały dwa stare obrazy: Święta Rodzina i Jezus na krzyżu (po rodzicach). Nad łóżkiem nowy obraz Pana Jezusa. W pobliżu okna zdobiona półka z lusterkiem. Ponadto dwa krzesła, stołeczek szewski (z wgłębieniem) na trzech nogach, wykonany przez ojca informatora. Stoły przykryte ceratą. Izba posiadała podłogę. 

Materiały udostępniła Artur Oboza.

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Łowiectwo

Wywiady przeprowadzone w Choczni w 1968 roku przez studentów etnografii - uczestników obozu naukowo- badawczego.
Informacji na temat udzielali Władysław Żak i Władysław Bąk.
Materiały udostępnił Artur Oboza.

Władysław Żak (1916-1987):

  • powszechną nazwą kłusownika jest ropsik lub rapśnik (od niemieckiego słowa Raubschütz- uwaga moja).
  • sidła podrywane, nazywane "okami",  przywiązywane były do zgiętej części przygiętego do ziemi młodego drzewka. Do jednego drzewa przywiązuje się jedno "oko". Zgięty koniec drzewka przywiązywano sznurkiem do innego drzewa. Szarpnięcie się zwierzyny w "oku" powodowało wyprostowanie się drzewa. Takie "oka" zastawiano na lisy, na ścieżkach którymi chodziły oraz na sarny.
  • sidła na zające również nazywano "okami". Przywiązuje się je do drzewa lub kołka wbitego w ziemię.
  • doły na dziki kopano w lesie i przykrywano je gałązkami świerkowymi. Na dnie dołu nie było nigdy żadnych kołków. Zdarzało się, że wpadały do nich sarny.
  • trucie zwierzyny nie występuje i nie występowało, "dlatego że nie można kupić dobrej trutki".
  • na bażanty zastawia się na polach "oka" z cienkiego drutu lub końskiego włosia. Przywiązuje się je do kołków wbitych w ziemię. "Ok" tych jest przy kołku kilka do kilkunastu. Czasem stosuje się posypywanie "ok" ziarnem, aby przywabić ptaki.
Władysław Bąk (1893-1982):

  • ptaki chwyta się na rodzaj wędki, gdzie przez ziarno przewleczona jest nić. Na drobne ptaki stosuje się ziarna pszenicy, na bażanty używa się ziaren grochu, przez które przewleczona jest szewska dratew.
  • bażanty chwyta się też na ziarno moczone w denaturacie. Przeważnie stosuje się pszenicę, rzuca się w jednym miejscu na polu kilkanaście lub więcej ziaren. Wystarczy by bażant połknął 2-3 ziarna, to jest tak pijany, że się wywraca i bez trudu chwyta się go ręką.
  • paści lub paści żelazne zastawia się na szczury i tchorze (tchórze). Większe zastawia się na sarny, ale rzadko, bo jest to surowo karane. Czasem zastawia się je na lisy, ale lisa bardzo trudno schwytać. Na tchórze i szczury wkłada się do paści przynętę w postaci mięsa. Na sarny i lisy przynęty się nie daje, jedynie stawia się je na drogach uczęszczanych przez te zwierzęta. Lis nie ruszy przynęty, a paści trzeba wyparzyć wrzątkiem, żeby nie poczuł zapachu. Próbowano zastawiać paści na dziki, ale bezskutecznie, "bo dzik jest za silny".
  • paści drewniane lub drążki to inna pułapka na szczury i tchórze. Składa się z 3 beleczek, gdzie środkowa podnoszona jest do góry i obciążona. Poruszenie deseczki z przynętą powoduje opadnięcie środkowej beleczki, "mechanizm" wykonany jest z drewna i sznurka.
  • zatrzaskiwanie lisa w pomieszczeniu- ten sposób informator obserwował we wsiach położonych bardziej na południe, gdzie zagrody położone bliżej lasu są nawet w dzień odwiedzane przez lisy. Przygotowuje się jedno puste pomieszczenie- na przykład chlew, wyprowadziwszy z niego zwierzęta. Pomieszczenie nie może być zbyt duże i prócz drzwi nie może być z niego innego wyjścia. Do drzwi przywiązuje się długi sznurek, by po szarpnięciu można było zatrzasnąć zamek. Drzwi zostawia się uchylone, bo lis o wiele chętniej wchodzi przez drzwi uchylone, niż otwarte na oścież. Człowiek trzymający koniec sznurka czeka gdzieś ukryty i gdy lis wejdzie do pomieszczenia, szarpie za sznurek zatrzaskując drzwi. Złapanego lisa zabija się najczęściej widłami.
  • innych sposobów łowieckich, jak np. łapanie "na lep" informator nie zna.
  • wszystkie wymienione przez niego sposoby są używane obecnie (to jest w 1968 roku- uwaga moja).

piątek, 10 kwietnia 2020

Stare zwyczaje wielkanocne

Dziewiętnastowieczne zwyczaje ludowe z Choczni związane z Wielkanocą:

  • Przy powszechnej spowiedzi wielkanocnej składano specjalne datki na kościół. które były istotną pozycją w budżecie parafii, wymienianą corocznie w spisach jej dochodów.
  • Wielki Piątek był dniem, w którym chocznianie myli się i kąpali przed świętami. Jeszcze w nocy ktoś z domu szedł po wodę ze studni lub z Choczenki i zmówiwszy pacierz przynosił ją izby. Ten wysłannik czy wysłanniczka mógł też obmyć się już na zewnątrz, by zabezpieczyć się przed febrą (dreszczami, gorączką). W przyniesionej wodzie myli się lub kąpali pozostali domownicy, co oprócz doprowadzenia się do czystości przed świętami miało zabezpieczać przed wrzodami.
  • Okadzano bydło dymem z poświęconego ziela.
  • Wymiatano wcześnie rano dom, a wymiecione śmieci wynoszono daleko od chałupy, najlepiej na miedzę sąsiada, by robactwo od domu oddalić.
  • Masło zrobione w Wielki Piątek z zebranej  z poprzedniego tygodnia śmietany miało mieć dobroczynne i lecznicze właściwości i po jego poświęceniu w Wielką Sobotę używane było do smarowania ran i bolących miejsc.
  • W cały Wielki Tydzień a szczególnie w Wielki Piątek choczeńscy tkacze wstrzymywali się od przędzenia, aby nie kręcić powrozów dla Pana Jezusa.
  • W Wielką Sobotę gróbarz (grabarz) wyciągał wiązkę porąbanych gałęzi z tarniny, którą suszył i przechowywał specjalnie na tę okazję, po czym rozdawał te gałązki uczestniczącym w ceremonii poświęcenia ognia chłopcom, a ci przykładali je do ognia i nadpalone przynosili do domów, by odpalić od nich świecę, kaganek lub ogień pod piecem. Natomiast w XX wieku poświęcony ogień przenoszono na wysuszonych hubach.
  • Z tychże nadpalonych gałązek, na których przenoszono poświęcony ogień, robiono małe krzyżyki i zatykano je w II Święto na skrajach obsianych pól, by zabezpieczyć zboże przed nawałnicami i gradem. Niekiedy krzyżyki zatykano też na rogach domostw lub kalenicy dachu, jako zabezpieczenie od piorunów.
  • Święcono chleb, jaja, masło, chrzan, kiełbasę, szołdrę (szynkę wielkanocną), sól, a niekiedy też ser, szperkę (boczek), kołacz, miód, ziemniaki, a nawet wino.
  • Posiłek w Niedzielę Wielkanocną zaczynał się od chrzanu i jajek, a ich skorupki wysypywano na zagony kapusty dla ochrony przed gąsienicami.
  • W II Święto chłopcy chodzili "po śmiguście", co było odpowiednikiem kolędowania bożonarodzeniowego.
Na ten temat przeczytać można także we wcześniejszych notatkach:

środa, 1 kwietnia 2020

Choczeńskie opowieści

Zasłyszane krótkie opowieści z Choczni, które miały wydarzyć się w okresie międzywojennym:

Kupił jeden chłop z Choczni trumne w Wadowicach i wiezie ją do chałupy. Po drodze wzion jednego znajomego na wóz. A że temu sie spać okropnie chciało, wloz do tej trumny, nakrył sie wiekiem i usnoł.
Na granicy choczeńskiej spotkoł chłop następnego znajomka. I ten sie go pyto, czy może sie przysiońś.
A siednij se - mówi chłop - bedzie już wos dwóch.
Znajomy se pomyśloł, że sie rozchodzi o tego nieboszczyka w trumnie, ale nic nie powiedzioł, ino se siod i jadom dalej. 
Za chwile zaś ten co społ w trumnie sie obudził, podniós wieko i wystawio noge.
Jak to ten drugi zoboczył, to ze strachu z wrzaskiem wyskoczył z wozu, wykopyrtnoł sie i złamoł renke.
----
Była w Choczni baba, co jeździła wózkiem zaprzęgniętym w wielkiego, kudłatego psa. Do Wadowic woziła nim mleko, a z powrotem to, co se tam kupiła, albo sama nawet na wózek siadła.
I jeździła by tym wózkiem jeszcze długo, ale pewnego razu pies, co zwykle był spokojny i nic go nie ruszało, polecioł nagle za jakimś kotem, wózek wpod do rowu i sie połomoł, a babe wyrzuciło w krzoki i tornie, że se mało oczu nie wybiła, a gębę okropnie podropała. Odtąd już wiencej psa nie zaprzęgała.
----
W Olszynkach między Malatowskim Pagorkiem a Góralską Drogą mieszkała przed wojną rodzina O., co im potem Niemcy chałupę spalili.
Roz do młodej O. przyszły swaty, za żone ją prosić. A wtedy stara O. doiła krowe i nic nie wiedziała o gościach. 
Jak udoiła, to woła do córki: Józka ! Dej te ojcowe stare gacie, bo mleko trza przecedzić !
Jak sie domyślacie, z tego małżeństwa młodej O. nic nie wyszło...


środa, 15 stycznia 2020

Zwyczaje związane z Nowym Rokiem

Dziewiętnastowieczny folklorysta Eugeniusz Janota w opracowaniu "Lud. Jego zwyczaje i obyczaje" zawarł kilka odniesień do obrzędowości związanej z początkiem nowego roku w Choczni:

Piekąc chleb na Nowy Rok, dla każdego członka rodziny robią jeden bochenek, dla każdego ze sług kukiełkę, a dla pasterza lub pasterki robią tak zwana oborę, to jest, ile mają sztuk bydła, tyle narobią klusek i obsadzają niemi naokoło placek, w środku zaś umieszczona oznacza pasterza lub pasterkę. To pieczywo rozdaje się ludziom w przeddzień Nowego roku. Gdyby się przypadkiem coś zepsuło z tego pieczywa, ma to być znakiem, że właściwa osoba będzie chorowała, a gdyby zgoła przeznaczone dla kogo pieczywo zginęło, śmierć mu wróżą.
Po upieczeniu tych tak zwanych nowych lat kładą na piec chlebowy węgle żarzące w tylu kupkach, ile stajań (odległości przebytych przez pracującego konia między odpoczynkami- uwaga moja) mają już zasianych lub dopiero obsiewać i zasadzać będą. Z której kupki najwięcej zostanie popiołu, z stajania oznaczonego tą kupką ma być najwięcej zboża. 

Wodą święconą w wigilią Trzech Króli kropią dom, potem wszyscy z niej piją. aby dobrze spali; używają jej także do pokropienia nowo nabytego bydła, tudzież gdy się bydło na wiosnę pierwszy raz w pole wypuszcza.

Od Nowego roku do Trzech Króli bywa zwyczaj , że przyszedłszy jeden do drugiego, skoro tylko drzwi otworzy, mówi: „Na szczęście, na zdrowie na ten Nowy rok, aby was nie bolała głowa ani żaden bok, żebyście byli zdrowi cały rok, aby się wam rodziła pszenica, groch i żytko, a na ostatku wszytko."

Życzenia noworoczne w podanej przez Janotę formie lub nieco zmodyfikowanej były wygłaszane również przez kolędników odwiedzających domy chocznian.
Popularne było chodzenie od domu do domu z własnoręcznie przygotowaną szopką, a znacznie rzadsze odwiedzanie domostw przez przebierańców, urządzających całe przedstawienia, nawiązujące zarówno do treści religijnych/biblijnych, jak i choczeńskiej codzienności.
W skład takiego zespołu przebierańców wchodzili między innymi: żołnierz/żandarm, śmierć z kosą, wysmarowany sadzą rogaty diabeł, wyposażony w widły, Herod i anioł. Diabeł usiłował wysmarować sadzą wszystkie przyglądające się mu dziewczyny oraz dzieci, a na koniec nabijał Heroda na widły i przeganiał go z izby ze słowami: " Za twe grzechy, za twe zbytki, idź do piekła, boś ty brzydki".

Charakterystyczne były też przyśpiewki kolędnicze z prośbą o obdarowanie kolędujących- na przykład:

Mości gospodarzu, domowy szafarzu
Dej chleba białego i masła do niego 
Każ stoły nakrywać i talerze zmywać !
Hej, kolędą kolęda!

Każ dać obiad hojny, boś pan bogobojny
Kaczka do rosołu, sztuka mięsa z wołu
Z gęsi przysmażanie, zjemy to mospanie
i comber zajency i do niego wiency !
Hej, kolęda, kolęda ! 

Dla większej ochoty, dej czerwony złoty,
Albo talar bity, będziesz znakomity
Dej i żupan stary, byle jeszcze cały ! 
Hej, kolęda, kolęda! 

Mości gospodarzu, domowy szafarzu
Każ spichrze otworzyć i miechy nasporzyć
Żyta ze trzy wory i woły z obory !
Hej, kolęda, kolęda! 

Mości gospodyni, domowa mistrzyni
Okaż swoją łaske, każ nam dać kiełbaske  
Którą kiedy zjemy, to podziękujemy
Jeżeliś nie sknera, dej jaj kope, sera !
Hej kolęda, kolęda !

Mości gospodarzu, domowy szafarzu
nie bądź tak ospały, racz nam dać gorzały
dobrej z alembika i do niej piernika !
Hej kolęda, kolęda !

Natomiast w podziękowaniu za otrzymaną kolędę, czasem z sugestią, że gospodarze mogliby jeszcze coś dołożyć, śpiewano tak:

Za kolędę dziękujemy !
Zdrowia, szczęścia wam życzymy !
Byście byli szczęśliwymi oraz błogosławionymi na ten Nowy Rok !

U powały wisi sadło- dejze Boże zeby spadło !
Zebyśmy sie podzielili, wincy do nik nie chodzili !
Na ten Nowy Rok !

A w tej chałpie corno kura !
Zarosła jej w d... dziura !
Nie bendzie im jojek niesła na tyn Nowy Rok !
tabacka i groch ! tabacka i groch !

Powyższe trzy przykłady podane zostały przez Ireneusza Ramendę, któremu przekazał je z kolei ojciec Aleksander i dziadek Stefan Świętek.

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Dawne zwyczaje i wierzenia związane ze Świętami Bożego Narodzenia

Ten temat poruszany był już w notatkach:

ale w Choczni istniało więcej zwyczajów i wierzeń związanych ze Świętami Bożego Narodzenia, które dziś uległy zapomnieniu. Przeczytać o nich można na przykład w dawnych rocznikach "Ludu"- organu Towarzystwa Ludoznawczego ze Lwowa:
  • Jeżeli w Boże Narodzenie jasno, to będzie w stodole ciasno (czyli urodzaj- uwaga moja), jeżeli chmurno, to durno.
  • Jeżeli w Wigilię niebo jest pochmurne, to następnego roku biedne dziewczęta wydawać się będą, a jeżeli pogodne, to bogate.
  • Jaka pogoda w Wigilię, taka przez cały następny rok.
  • Jak w Boże Narodzenie jest wiatr, to w nadchodzącym roku będzie mór (czyli zaraza- uwaga moja).
  • Podłaźniczkę, to jest choinkę zawieszoną na Boże Narodzenie u powały przystraja się tuż przed wieczerzą wigilijną jabłkami. Wedle przesądu ludowego w Choczni, jabłka pozostałe na podłaźniczce święci się w dniu św. Błażeja  (3 lutego - uwaga moja) i zjada przeciwko bólowi ust.
  • Bólowi ust miało zapobiegać również zjedzenie w Wigilię owoców głogu, najlepiej zerwanego rano, podczas drogi do kościoła.
  • Natomiast remedium na ból zębów było wbicie w Wigilię gwoździa we framugę drzwi lub inny drewniany element domostwa.
  • W Choczni stół wigilijny zasłany był sianem, ustawiano na nim świece i wierzono, że „gdyby w czasie wieczerzy wigilijnej świeca sama zgasła, śmierć to któremuś z obecnych zapowiada."
  • Jakiś w Wilię (Wigilię), takiś w cały rok. Kto by się w Wilię pogniewał, ściągnąłby na siebie gniew przez cały rok.
  • Szczególnie uważać na swoje zachowanie w Wilię powinny dzieci, ponieważ ewentualna kara cielesna powtarzałaby się przez cały rok ("w Wilię chłopców biją, a w Święta dziewczęta").
  • W Wigilię należało wstać wcześnie, by nie być ospałym cały rok.
  • Należało spróbować każdej potrawy wigilijnej, choćby trochę, a co pozostało, zjadano następnego dnia.
  • Podczas spożywania wieczerzy wigilijnej należało zachowywać się cicho- jedynie gospodarz mógł odezwać się głośniej. Czyniono to dlatego, by nie było w domu kłótni przez cały rok.
  • Należało uważać, by podczas spożywania wieczerzy wigilijnej nie spadła komuś łyżka, ponieważ wróżyło mu to śmierć w przeciągu następnego roku. Taki sam efekt mogło spowodować wstanie i odejście od stołu przed spożyciem wieczerzy- wyjątkiem była tu gospodyni donosząca potrawy na stół.
  • Śmierć w przeciągu następnego roku wróżono także podczas Wigilii z soli. Usypywano na deseczce tyle kupek soli, ile osób zasiadało do wieczerzy i wsuwano ją pod stół. Po jutrzni (modlitwie odmawianej przed wschodem słońca- uwaga moja) wyjmowano deseczkę i czyja kupka soli była najbardziej wilgotna, ten mógł spodziewać się najgorszego.
  • W Wigilię można było również wywróżyć sobie charakter przyszłego partnera (najczęściej męża). Należało podejść do płotu i dotykać po kolei wszystkich sztachet. Jeżeli ostatnia dotknięta okazała się być chropawa, to taki miał być też przyszły partner. Lepiej oczywiście, by ostatnia sztacheta była w dotyku gładka.
  • Po wieczerzy można było zaczerpnąć wody z dna Choczenki, Konówki lub najbliższego strumyka. Jeżeli wyciągnięto z niej ziarnko zboża, to wróżyło to urodzaj.
  • Z każdej potrawy wigilijnej ubierano trochę dla bydła, za wyjątkiem potraw z grochem, by się bydło w lecie nie gziło (nie wpadało w szał od ukłuć owadów- uwaga moja). 
  • W św. Szczepana (drugi dzień Świąt) karmiono kury, podając im w obręczy pozostały z wieczerzy wigilijnej groch, by jaj nie roznosiły po cudzych domach lub stodołach.
  • W ten dzień wcześnie starały się wstać niezamężne dziewczęta i wysypać coś dla dzikiego ptactwa. Z której strony ptaki nadleciały,  z tej miał pochodzić przyszły mąż.
  • Poświęcony w dzień św. Szczepana owies zanoszono i wysiewano na pole, mówiąc przy tym: "Uciekaj diable z ostem, bo idzie św. Szczepan z owsem!"
Część z tych zwyczajów i wierzeń przypomniała też Joanna Pytlowska-Bajak w wydanej niedawno książce "Dusza moja czuje się tutaj jak w domu".

piątek, 30 sierpnia 2019

Zwyczaje i wierzenia ludowe z przeszłości cd.

Kilka kolejnych przykładów wierzeń i zwyczajów ludowych z Choczni, spisanych przez dziewiętnastowiecznych folklorystów.
Tego tematu dotyczyły wcześniejsze notatki:
  • Wierzenia i zwyczaje ludowe w XIX wieku- link
  • Zwyczaje i obyczaje w dawnej Choczni - link
  • Zwyczaje ludowe z przeszłości - "Maj" - link
  • O strzygoniach - link
----
  • Kto pierwszy raz na wiosnę ujrzy jaskółkę, niech naciera sobie oczy jakąkolwiek wodą, nawet śliną, aby go oczy nie bolały
  • Od bólu oczu chronią też kobiety noszone przez nie na szyi korale
  • Gdy pasterz pasie pierwszy raz na wiosnę, powinien mieć buty na nogach, by bydło raci nie zbijało (nie uszkadzało kopyt)
  • Gdy bydło ma wyjść pierwszy raz w pole na świętego Jerzego (23 kwietnia) gospodyni daje pasterzowi do kieszeni dwa gotowane jaja, które ma oddać pierwszemu napotkanemu ubogiemu, by ten uprosił Boga, żeby się bydło darzyło
  • Na kilka dni przed uroczystością Matki Bożej Zielnej zbierają zioła po łąkach, zaroślach i miedzach, ale tylko w swoich obszarach. Ze zbieraniem ziół uwijają się dziewczęta żwawo, bo gospodynie, które je na zbiórkę wysłały, za złą wróżbę biorą, gdy dziewczyna niewiele ziela uzbiera. Ziela zbierają tylko do południa, albowiem po południu czarownice zwykły zbierać
  • By drzewa owocowe dobrze rodziły obsypuje je się po jutrzni (liturgii odmawianej o wschodzie słońca) makiem święconym poprzedniego roku na Matkę Boską Zielną (15 sierpnia)
  • Wianki oświęconego na Boże Ciało siedmiorakiego ziela (rozchodnik, lubczyk, przywrotek, targownik, macierzanka, kupalnik i dzwonek) używa się jako lekarstwo dla ludzi i bydła, okłada się też nimi chałupę
  • Idąc do kościoła w wigilię Bożego Narodzenia zbierają owoce głogu, które jedzą przed wieczerzą, aby uchronić od bólu gardła i ust
  • Gdy psy wyją pod oknami, ktoś w tym domu umrze
  • Kruk lub wrona kraczące komuś nad głową wrózy mu rychłą śmierć- by jej zapobiec należy się przeżegnać i powiedzieć "obyś się ozdarła od d...py do garła"
  • Kret ryjący tuż pod progiem chałupy zwiastuje, że ktoś z domowników umrze
  • Nie ścina się drzewa, na którym są owoce, albowiem nieurodzaj to na cały sad przynosi i brak szczęścia dla jego właściciela
  • Do okadzania kobiety w połogu używają suszonego ziela werbeny, zwanej koszyczkami Najświętszej Panny, której przypisują moc uspokajającą i chłodzącą
  • Kobieta ciężarna nie powinna przypatrywać się rzeczom brzydkim, kalekom lub oprawianym zwierzętom, bo dziecko urodzi się potworem. Nie powinna uczestniczyć też w pogrzebach, bo dziecko urodzi się martwe
  • Przed porodem trzeba ugotować koguta na rosół i dać zjeść położnicy w przekonaniu, że poród będzie szczęśliwy
  • Gdy dziecko ssie mleko matki przez dwa Wielkie Piatki, to w przypadku chłopca wyrośnie na złodzieja, a gdy to dziewczynka, będzie nierządnicą
  • Aby dziecko zaczęło wcześnie mówić, matka świeżo po komunii musi chuchnąć trzy razy do ust niemowlaka
  • Nie należy się kąpać w rzece, potoku lu w stawie przed dniem św. Jana Chrzciciela (24 czerwca), bo św. Jan jeszcze wody nie ochrzcił i kąpiący się może dostać wrzodów/boloków
  • Deszczówka marcowa oraz  woda zebrana w czasie czasie grzmotów i piorunów utrzymuje płeć piękną i chroni od piegów
  • Każdy człowiek musi mieć w sobie robaki, bo gdyby ich nie miał, toby nie żył. Robaki dostaje się, gdy się zje owoc robaczywy, słodkie pokarmy z miodem (szczególnie pierniki) lub gdy pije się wodę robaczywą. Na każdym nowiu robaki w człowieku odżywają, sprawiając różne przypadłości: wzdęcie brzucha i jego bolenie, zapychają gardło, a nawet mogą przedziurawić serce. Najlepszym lekiem na robaki jest wódka, w której moczy się przez tydzień czosnek.

czwartek, 28 marca 2019

Gadka ludowa z XIX wieku

W zbiorach dziewiętnastowiecznego krajoznawcy, przyrodnika i taternika Bronisława Gustowicza zachowała się zanotowana przez niego opowieść ludowa z Choczni, udostępniana tutaj dzięki życzliwości pracowników Muzeum Etnograficznego w Krakowie.

Raz znaleziono w stawie dziecko utopione i odtąd strach wyprawiał psoty.
Raz mimo tego stawu żęły dziewki pszenicę i gwarzyły o tem i owem, aż jedna wspomniała o tem utopionem dziecku i wskazała ręką, gdzie się utopiło.
Nagle powstał wicher, porwał zżętą pszenicę w górę, a dziewki aż powywracał i znowu nastała nagła cisza.
W tem samem miejscu, gdy innego razu grabiono wieczór owies, ujrzano konia bez głowy biegającego i rżącego przeraźliwie, niby nacierającego na ludzi.
Gdy się jednak wszyscy przeżegnali, koń kopnął się w staw i już się nie pokazał.
Raz pasterka jedna, pędząc bydło do domu, ujrzała psa kulejącego i bardzo chudego.
Wzięła go więc i niosła na ręce. Atoli gdy już była blisko domu, zeskoczył pies- mniemana chudoba, zamienił się w małego zucha i zaśmiawszy się szyderczo znikł.

O strzygoniach w dziewiętnastowiecznej Choczni - link

Wierzenia i zwyczaje ludowe w XIX wieku - link

czwartek, 12 lipca 2018

Nauczyciele w Choczni - Robert Zanibal

Dla znawców kultury ludowej Śląska, a Śląska Cieszyńskiego w szczególności, wiązanie postaci Roberta Zanibala z Chocznią może wydawać się zaskakujące. Tymczasem ten znany badacz kultury ludowej, nazywany „śląskim Kolbergiem”,  przez dwa lata mieszkał i pracował w Choczni, jako nauczyciel w szkole ludowej.
Robert Jan Franciszek Zanibal urodził się 23 października 1843 roku w Błogocicach pod Cieszynem. Był synem Franciszka Zanibala, urzędnika arcyksiążęcego oraz członka Wydziału Gminnego miasta Cieszyna i Anny z domu Kasperek. Wyrastał w rodzinie, w której silna była polska świadomość narodowa i chęć przeciwstawiania się próbom germanizacji Śląska Cieszyńskiego. Jedna z jego sióstr wyszła później za mąż za Karola Miarkę, znanego działacza na rzecz polskości Śląska, patrona wielu szkół na dzisiejszym Górnym Śląsku.
Sam Robert Zanibal, z powodu swoich propolskich przekonań, był stale przerzucany z miejsca na miejsce przez austriackie władze szkolne. Po ukończeniu dwuletniego seminarium nauczycielskiego w Cieszynie pracował między innymi w placówkach szkolnych w: Szonowie, Zarzeczu, Jaworzu, Końskiej nad Olzą (około 1867 roku) i w Janowicach pod Łysą Górą (Beskid Śląsko-Morawski). Był aktywnym działaczem Czytelni Ludowej i teatru amatorskiego w Cieszynie, członkiem Towarzystwa Rolniczego oraz animatorem ruchu dążącego do powołania polskiego, ponadwyznaniowego stowarzyszenia nauczycielskiego. Zasłyszane w kolejnych miejscach zatrudnienia: podania, opowieści ludowe, bajki, legendy oraz wiadomości historyczne i topograficzne spisał w sześciu zeszytach, opatrzonych wspólnym tytułem “Księstwa Cieszyńskiego powieści, osobliwości, lud i jego obyczaje, śpiewy”. Publikował również w „Gwiazdce Cieszyńskiej” cykliczne powieści oparte na podaniach ludowych i historycznych. Ponieważ nie ustawał w propagowaniu posługiwania się językiem polskim w szkołach i urzędach, został karnie przeniesiony do pracy w Galicji.
W Choczni pojawił się pierwszego września 1877 roku, jako drugi nauczyciel (obok Antoniego Gajdy) w szkole dwuklasowej, w dolnej części wsi. Jak podaje Józef Putek w „Choczeńskiej księdze zdarzeń i ludzi 1863-1963”, nowy nauczyciel kładł nacisk na naukę śpiewu i krzewił sadownictwo przy budynku szkoły. Po roku pracy w Choczni zmagający się z depresją Robert Zanibal, popełnił samobójstwo przez zastrzelenie się. Ten smutny dla wielu fakt miał miejsce 13 grudnia 1878 roku w Janowicach- miejscowości, z którą czuł się szczególnie związany.
Czerpiąc z zasłyszanych tam opowieści, napisał sześć lat wcześniej swoją najbardziej znaną powieść „Ondraszek. Dowódca zbójców”.  Ten „obrazek z przeszłego wieku, według opowiadań ludowych” był drukowany przez „Gwiazdkę Cieszyńską” od numeru 18 do 32 z 1872 roku. Robert Zanibal opisał tam Ondraszka, w konwencji zbliżonej do znanego wszystkim Janosika, jako wyidealizowanego zbójnika, człowieka niepospolitego. Miał zostać zabity przez kompana Juraszka, który chciał zamiast niego zostać zbójnickim hersztem. A zgromadzone przez niego skarby nie zostały nigdy odnalezione. 


Pisząc „Ondraszka” Zanibal miał już spore doświadczenie literackie. W tej samej „Gwiazdce Cieszyńskiej” ukazywały się wcześniej oparte na wątkach ludowych inne jego powieści: „Dwór Adama Wacława”, „Chłopi spod Cieszyna”, czy „Hrabia Prażma, czyli kościółek św. Antoniego na górze Praszywce” (w numerach 44-50 z 1867 roku). W tej ostatniej przedstawił losy występnego Hanryka hrabiego Prażmy, który został ciężko ukarany za swój żywot przez Boga, ale jednocześnie cudownie wybawiony od straszliwej śmierci. W podzięce w miejscu uratowania z opresji wybudował za pokutę skromny kościółek pod wezwaniem św. Antoniego. Wystawił również murowany kościół na Łysej Górze, „z cegieł przez dziewczęta od cnoty odpadłych”.
Natomiast inna „powieść ludowa” Roberta Zanibala pod tytułem „Panek, czyli kochanek i rywal. Prawdziwe zdarzenie spod Łysej Góry”, traktująca o przygodach przemytników,  nie została nigdy wydrukowana, a jej rękopis zachował się jedynie w zbiorach księdza Józefa Londzina.
Wspomniane wcześniej zapiski etnograficzne Roberta Zanibala pod tytułem„Księstwa Cieszyńskiego powieści, osobliwości, lud i jego obyczaje, śpiewy” były wykorzystywane przez innych badaczy folkloru ziemi cieszyńskiej, na przykład Franciszka Popiołka, czy Ludwika Brożka. Ten ostatni opublikował całość zbiorów Zanibala w 1975 roku, na łamach kilkunastu numerów „Głosu Ziemi Cieszyńskiej”. Fragmenty pojawiały się też w piśmie „Nasz kraj” z 1930 i 1931 roku (autor Jerzy Szczurek), „Kalendarzu Śląskim” i w „Kalendarzu Cieszyńskim”, w formie podań o górach, pagórkach, krzyżach przydrożnych i niektórych miejscowościach.
Nie wiadomo niestety, czy Robert Zanibal swoje notatki folklorystyczne prowadził także w Choczni…

Do dziś nie zachował się żaden jego portret ani żadna fotografia. Co prawda zdjęcie domniemanego Roberta Zanibala publikował kiedyś Ludwik Brożek, ale zdaniem większości badaczy przedstawia ono jego ojca Franciszka, który zresztą znacznie przeżył swojego zmarłego tragicznie syna.

Nauczyciele w Choczni do 1939 roku - link

czwartek, 29 marca 2018

Wielkanoc

Tradycyjnym zwyczajem związanym z Wielkanocą, podtrzymywanym w Choczni od co najmniej okresu międzywojennego, jest straż przy Grobie Chrystusa, którą pełnią w kościele parafialnym choczeńscy strażacy. Przed wojną byli to członkowie Straży Ogniowej, obecnie Ochotniczej Straży Pożarnej.
O tym zwyczaju wspomina w swoich wspomnieniach Ryszard Woźniak- link.

Lata siedemdziesiąte XX wieku- archiwum Ireneusza Ramendy
2017
Ciekawym zwyczajem wielkanocnym było również przenoszenie do domów poświęconego w Wielką Sobotę ognia. Zajmowali się tym kilku-i kilkunastoletni chłopcy, używając do tego celu wysuszonych hub, które wkładali od ogniska płonącego przed kościołem. Huby nie paliły się pełnym ogniem, a jedynie tliły. Aby nie zgasły w drodze do domu wywijano nimi dookoła, trzymając je oczywiście nie w dłoniach, a w przygotowanych wcześniej uchwytach z drutu lub słabo palnych linek, sznurków, czy łozy.
Ten zwyczaj kultywowany jest do dziś w kościele przy klasztorze ojców Karmelitów w Wadowicach.
Natomiast o innych tradycyjnych zwyczajach wielkanocnych- związanych miedzy innymi z mszą rezurekcyjną, przeczytać można w "Kronice wsi Chocznia" Józefa Turały lub w wymienionych wyżej wspomnieniach Ryszarda Woźniaka.












środa, 12 kwietnia 2017

Wielkanoc we wspomnieniach Ryszarda Woźniaka

Nastał rok 1936. Zbliżały się święta wielkanocne, które na równi z Bożym Narodzeniem obchodzone były u nas uroczyście, z zachowaniem wszelkich tradycyjnych zwyczajów. Preludium do nich stanowiła Niedziela Palmowa; co prawda nie urządzano w naszej parafii specjalnego konkursu, ale w każdej rodzinie starano się, aby ich palma wyglądała jak najpiękniej. Przez cały Wielki Tydzień obowiązywał ścisły post, nic więc dziwnego, że gdy nadeszła Wielka Sobota, nie mogliśmy się wprost doczekać, kiedy będzie można dorwać się do smakowicie wyglądających specjałów z koszyczka, który z należną atencją nieśliśmy do poświęcenia w kościele.

Wieczorem całą rodziną szliśmy na uroczystą rezurekcję1. Przy dźwięku dzwonków ministrantów proboszcz z monstrancją w dłoniach zstępował ze stopni ołtarza i dostojnym krokiem kroczył przez nawę. Pochylały się sztandary, wierni padali na kolana, a na dziedzińcu kościelnym formowała się procesja. Na przedzie posuwał się baldachim, niesiony przez szczególnie zasłużonych parafian, po nim postępowały poczty sztandarowe i feretrony2, wreszcie cały mnogi ludek boży. Wiatr łopotał chorągwiami, dzwony dzwoniły, a wszyscy gromko śpiewali „Wesoły nam dzień dziś nastał”.

Przy sposobności godzi się w tym miejscu wspomnieć o dawnej tradycji, która była kultywowana jeszcze w okresie międzywojennym. W Wielką Sobotę, podczas procesji na rezurekcję i w odpust oraz w czasie procesji po uroczystej sumie, gdy rozmodlony i rozśpiewany tłum kroczył wkoło kościoła, rozlegały się co parę minut 3 strzały moździerzowe, które oznajmiały wszem i wobec o tych doniosłych ceremoniach kościelnych. W taki oto sposób Wojciech Wójcik, zamieszkały blisko kościoła parafianin, uświetniał ich przebieg. Własnym sumptem zdobywał materiał wybuchowy i osobiście kierował akcją strzelania, w czym chętnie i ofiarnie pomagała mu grupa co większych chłopaków. Niestety, po II wojnie światowej oryginalny ten zwyczaj odszedł do lamusa.


Utrzymała się jednak inna piękna tradycja. Oto w Wielki Piątek grupa strażaków z choczeńskiej Ochotniczej Straży Pożarnej pełniła straż przy Bożym Grobie – po dwie osoby na zmianę – aż do rezurekcji w Wielką Sobotę. Zmieniali się co godzinę, dyżurowali w mieszkaniu starszego strażaka Góralczyka, który mieszkał blisko kościoła; stamtąd dochodzili z komendantem do kościoła i po zmianie wracali na wypoczynek. Wystrojeni w galowe strażackie uniformy, w błyszczących hełmach stali z halabardami na baczność przy Grobie. I dziś także choczeńscy strażacy - wnukowie i prawnukowie tych przedwojennych - kultywują ów chwalebny, już przeszło stuletni, obyczaj.

Wracajmy jednak do wspomnień. 12 kwietnia, w poniedziałek wielkanocny, przydarzyła mi się na poły zabawna, na poły przykra historia. Z okazji świąt, a przede wszystkim z racji zbliżającej się mojej I Komunii Św., uszyto mi nowe ubranie, o którym marzyłem już od dawna. A było to tak:
Od jakiegoś czasu Mama frasowała się wielce, skąd wytrzasnąć pieniądze na zakup materiału na moje komunijne ubranie, bo w domu - jak już wspominałem - nigdy się nie przelewało. Dowiedział się o tym wujciu Staszek (kuśnierz z zawodu) i przy najbliższej u nas bytności powiedział:
- Ady nie trap się, Marysiu, przecież szyję też pelisy3 to i pokrycia mi z nich trochę zostaje. Coś na pewno się znajdzie.
Na te słowa stroskane oblicze Mamy się wypogodziło, a ja wręcz nie posiadałem się ze szczęścia. Wujciu, naturalnie, słowa dotrzymał i przysłał granatową „sztukę”4 materiału, której w sam raz starczyło na marynarkę i krótkie spodenki.
Rzecz jasna, ubranie od razu stało się przedmiotem mej dumy i śniło mi się po nocach. Kiedy nadeszły święta włożyłem to cudo na siebie i przechadzałem się koło domu z hardo podniesioną głową, byłem bowiem święcie przekonany, że wszyscy mnie podziwiają i pękają wprost z zazdrości. Mama co prawda zastrzegła, abym się nigdzie nie oddalał, ale gdy usłyszałem wesołe głosy chłopaków urządzających w pobliżu śmigus-dyngus, pokusa zwyciężyła i pobiegłem zobaczyć.
Rezultat mych obserwacji folklorystycznych był zgoła fatalny. Dwóch dryblasów chwyciło mnie za ręce i nogi; nie zważając na moje rozpaczliwe protesty, wrzucili mnie do głębiny rzecznej - tzw. beła. Kiedy wyszedłem z wody, wyglądałem jak zmokła kura, a moje piękne ubranie przypominało niewyżętą szmatę do podłogi.
Wrażenie jakie wywołałem swym powrotem do domu graniczyło z lekkim szokiem. I tylko dzięki temu, że na święta przyjechał do nas brat Mamy, wujciu Kazek z Krakowa, który odegrał rolę mediatora, nie dostałem zwykłej porcji lania, lecz ulgową. Pogrążony w rozpaczy do kościoła poszedłem w starym ubraniu.

Drugi dzień świąt wielkanocnych wiązał się z jeszcze jednym dawnym zwyczajem: chodzenia w pole z krzyżykami. Z poświęconych w Wielki Czwartek przy kościele prętów leszczyny przygotowywałem zawczasu odpowiednią ilość krzyżyków, a w poniedziałek wielkanocny wcześnie rano Mama budziła mnie i Julę, abyśmy szli w pole dopełnić ceremonii. Była to bardzo stara tradycja, kultywowana w naszym regionie, która polegała na tym, że trzeba było wejść na każde poletko, wbić na każdym jego rogu krzyżyk, polać święconą wodą i odmówić modlitwę. W ten sposób prosiliśmy Pana Boga, aby raczył w swej łaskawości chronić te spłachcie ziemi od zarazy, gradu i zniszczenia, i abyśmy mogli doczekać dobrych zbiorów, kiedy przyjdzie na nie czas.
Zaspani, w całkowitym mroku wyruszaliśmy tedy w pole, zaopatrzeni w dużą torbę pełną wspomnianych krzyżyków oraz pękaty dzban święconej wody. Wówczas nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawy z doniosłości pełnionej misji, mimo to staraliśmy się rzetelnie wykonać swoje zadanie. I chociaż połączone to było z pewnym poświęceniem z naszej strony – wszak trzeba było wstać bardzo wcześnie, a i zmarzło się przy tym porządnie, boć i święta nieraz wypadały w marcu5 – to jednak byliśmy szczęśliwi, celebrując z pietyzmem6 piękny, tradycyjny obyczaj.
Wracając do domu po zakończeniu owych rytualnych obrzędów, zauważyliśmy, że na górce w „Stawach” stoi jakiś zagadkowy biało-czarny przedmiot. Nagle obiekt ów poruszył się i zaczął się oddalać. Zaintrygowani podeszliśmy bliżej i ku swojemu zdumieniu skonstatowaliśmy, iż był to najprawdziwszy w świecie bocian, poszukujący tutaj swego przysmaku. Jak sama nazwa okolicy wskazuje, niedaleko znajdowały się stawy, a w nich oczywiście żaby; pewnikiem nasz bociek chciał sobie wyprawić wielkanocną ucztę.





[1] rezurekcja (z łac. resurrectio – zmartwychwstanie) - uroczyste nabożeństwo w Kościele katolickim połączone z procesją, którego celem jest obwieszczenie światu Dobrej Nowiny o zmartwychwstaniu Jezusa. W procesji obok monstrancji niesiony jest krzyż procesyjny ozdobiony na tę okazję czerwoną stułą oraz figurka Jezusa Zmartwychwstałego. Odprawiane jest na zakończenie Wigilii Paschalnej, albo w wielkanocny poranek przed pierwszą mszą świętą.
[2] feretron (z łac.) - przenośny ołtarzyk, statua lub obraz umieszczone na podstawie i noszone na drążkach w czasie procesji w Kościele katolickim.
[3] pelisa (z fr.) - zimowy płaszcz damski na futrze.
[4] sztuka - daw. określona ilość tkaniny, sprzedawana jako całość; tu: żartobliwie.
[5] w opisywanym okresie czasu święta wielkanocne w marcu wypadały w roku 1932 i 1937.
[6] pietyzm (z łac.) - poszanowanie połączone z troskliwością, wielką dbałością, głębokim szacunkiem dla czegoś, rzadziej dla kogoś.