Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cap. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Cap. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 grudnia 2023

Historia kolejnego choczeńskiego młyna w górnej części wsi

 

Niezbyt daleko młyna Burzejów w górnej części Choczni znajdował się drugi tego typu obiekt, którego historia również sięga XVII wieku.

27 lutego 1693 roku Marcin Dziadek sprzedał za 35 złotych reńskich młyn ze stawem 29-letniemu Piotrowi Capowi i jego żonie Katarzynie.

Z tekstu tego zapisu wynika, że tenże młyn miał kilkadziesiąt lat i należał kiedyś do choczeńskiego sołtystwa. Gdy Marcin Dziadek pełnił funkcję wójta (1682-1683), odebrał ten młyn na rzecz gromady choczeńskiej, ponieważ stał on na gruncie gromadzkim, a nie przynosił żadnych korzyści, ani dochodów gromadzie i dzierżawcy wsi.  Czytamy dalej, że „ miała gromada ochotę wielką bes to y Państwo”, by ten stan rzeczy zmienić. Dlaczego Marcin Dziadek „pozwolił go trzymać” Wojciechowi Kłapouchowi, który wpłacił na rzecz gminy 15 złotych, „a każdy złoti licząc po grosi 30”. Niestety Wojciech Kłapouch posiadając młyn przez dziewięć lat nie mógł sobie dać rady z jego prowadzeniem („młyn spustosził, bo temu radziec nie mógł”) i na dodatek ociemniał. Stąd pomysł poszukiwania następnego młynarza i sprzedaż młyna Capowi „któremu będzie wolno go przedać, dać, darować, komu sie będzie podobało”. Z kwoty wpłaconej przez Capa część (7 złotych i 15 groszy) otrzymał Marcin Dziadek, a resztę Wojciech Kłapouch.

Sprzedany młyn, mimo że należał kiedyś do choczeńskich sołtysów, nie leżał w obrębie tak zwanego Sołtystwa, ale wyżej - „pod zarębkiem gazdowem i kowalowem zarębkiem”. Z powodu jego zapuszczenia kwota odstępnego była niska – o wiele niższa, niż na przykład koszt zakupu młyna Burzejów (150 zł).

Cztery lata później (1697) Piotr Cap odkupił za 30 złotych połowę Zarębka Gazdowskiego i połowę zagrody od Łukasza Gazdy, poszerzając teren wokół swojego młyna.

Bliskość młynów Burzejów i Capów powodowała zatargi między ich właścicielami. W wyniku jednego z nich Piotr Cap musiał zapłacić Franciszkowi Burzejowi 30 zł odszkodowania.

W rękach Capów opisywany młyn pozostał do 1732 roku. Wtedy to Urban Cap/Czapik, spadkobierca Tomasza i Piotra Capów oraz Jakub i Józef Capowie sprzedali go Stanisławowi Romańczykowi zwanemu także Sobołkiem lub Sobalą i jego żonie Agnieszce. Stanisław pochodził prawdopodobnie z rodziny młynarzy z pogranicza Ponikwi i Chobotu. Data tej transakcji cofa o osiem lat znaną dotąd z ksiąg metrykalnych obecność Romańczyków w Choczni.

Tenże Stanisław był ojcem urodzonego w 1750 Benedykta Romańczyka, kolejnego właściciela tego młyna. Następcą Benedykta był Błażej Romańczyk, urodzony w 1765 roku, który był jego bratankiem – synem Wojciecha Romańczyka, jego starszego brata. W 1815 roku młyn ten wraz ze stawem młyńskim chwilowo przeszedł w ręce Jacka Burzeja, syna młynarza Ludwika z pobliskiego młyna. Jackowi wniosła go wianie Anna Romańczyk, córka Błażeja. Po czterech latach (w 1819 roku) Jacek Burzej oddał go z powrotem teściom, ponieważ ci kupili dla niego 1/8 roli, stanowiącej wcześniej własność Wojciecha Burzeja, stryja Jacka.

Po Błażeju głównym młynarzem w tym młynie został jego syn, też Błażej, urodzony w 1798 roku, który ożenił się z Franciszką Wróblowską, córką innego choczeńskiego młynarza. W prowadzeniu młyna pomagali mu bracia i kuzyni.  Kolejnym znanym właścicielem tego młyna był Józef Romańczyk. Ten dobrodziej kościoła parafialnego w Choczni był podpisany jeszcze w 1886 roku w dokumencie dla potomnych umieszczonym w kościelnej wieży po ukończeniu jej budowy.

Następną informację o tym młynie podał Józef Turała w „Kronice wsi Chocznia”, w której pisał o drugim obok Burzejów młynie na Zarąbkach, należącym przed II wojną światową do Józefa Drożdża (1873-1948), męża Bronisławy Romańczyk, córki Jana i Marianny z domu Sikora. Według Turały miał on zdolność przemiału 500 kg zboża na mąkę w ciągu doby i 20 cetnarów osypki dla świń ze zboża gorszej jakości oraz owsa i jęczmienia, czyli nieco większą, niż młyn Burzejów. Był zasilany wodą z Choczenki, doprowadzaną przez specjalny rów (młynówkę). Ilość wody dopływająca do młyna była regulowana zastawkami przez młynarza. Na koniec Turała informuje, że młyn został zlikwidowany przez Niemców w czasie okupacji.

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Rozprawka Wojciecha Capa z Choczni o "Obyczajach Słowian" (1863)

 W "Księdze wypracowań literackich członków towarzystwa młodzieży polskiej w Gimnazjum Katolickim w Cieszynie pod nazwą Towarzystwo Narodowe" zachowała się rozprawka 15-letniego Wojciecha Capa z Choczni, syna miejscowego organisty, wójta i nauczyciela, zatytułowana "Obyczaje Słowian". Należy dodać, że praca Wojciecha Capa to nie zadanie szkolne, nakazane przez nauczyciela gimnazjalnego, ale rozprawa powstała w ramach samokształcenia, zgodnie z ideami Towarzystwa Narodowego, do którego "utwórca" należał. Rzeczywiście, tak jak pisze recenzent, Wojciech Cap musiał być naocznym świadkiem dużej części z opisanych przez niego zwyczajów, przez co "Obyczaje Słowian" stanowią cenne źródło do poznania etnografii Choczni z połowy XIX wieku. Z przytaczanego poniżej tekstu można dowiedzieć się między innymi:

- że podczas Wigilii Bożego Narodzenia pito wódkę, a oprócz siana pod obrusem obowiązkowy na stole był też czosnek,

- że kolędowano z wypchanym wilkiem,

- dlaczego podczas wesela bito panny młode?

Wiedzę o pozostałych obrzędach i próby wytłumaczenia ich pochodzenia autor wyniósł zapewne z wykładów w cieszyńskim gimnazjum lub z samodzielnej lektury książek pierwszych encyklopedystów, zielarzy i "ludoznawców". Niektóre z wymienionych przez niego zwyczajów są podtrzymywane w podobnej formie do dziś, inne uległy zupełnemu zapomnieniu lub znacznej zmianie. 

A oto pełna treść "Obyczajów Słowian" zgodnie z pisownią oryginału:

Przypatrzmy się na kulę ziemską i narody, które jak piasek na puszczy libejskiej1 się rozpostarły, a spostrzeżemy, że ani jednego zpomiędzy nich nieznajdziemy, któryby nie miał własnych obyczajów, które w czasie pogaństwa na cześć bogom rodzinnym ofiarował. Tak mieli starożytni Rzymianie, Grecy, Persowie i Celtowie bożków swoich, którym na cześć rozmaite zabawy i igrzyska odprawiali. Wzwyżej pomienionym nieustępuję w niczem Sławianie, naród który w starożytności największą przestrzeń od Elby i Sali2aż do Wołgi, a od morza czarnego i rzeki Dunaju aż do morza bałtyckiego i Dźwiny zamieszkiwał i obyczaje przodków swoich skapliwie przejął, które na cześć bożków swoich obchodził i takowym ważne zdarzenia przypisował.

Do najważniejszych świąt jeszcze dodziśdnia w całej Sławiańszczyznie obchodzonych, należą niezawodnie kolędy3. Mimo wszelkich śladów odległej starożytności przybrała uroczystość ta również, jak i pieśni o tym czasie śpiewane, po większej części barwę religii chrześcijańskiej. Uroczystość ta zaczyna się  po zachodzie słońca w wilią Bożego Narodzenia. Wieczorem zaścielają wieśniacy swe świetlice wewnątrz słomą lub sianem, pod obrusem zaś na stole także sianem zasłanym kładą przed każdą osobą kilka główek czosnku, ażeby odpędzić wszelkie choroby. Gospodarz siadając do stołu z domownikami i łamiąc się z tymi wzajemnie opłatkiem, częstuje ich wódką i życzy nowego roku. Potem następuje wieczerza, przy której kukiałka przenna4, czarnuszką posypana, wielką rolę odgrywa. Wieczór ten prócz wieczora Sobótki trzymają wieśniacy za najmistyczniejszy. Wtedy wieśniacy udzieliwszy po trosze potraw święconych bydlętom, zamykają je troskliwie przed napaścią czarownic. Po miasteczkach wróżą sobie panienki tym sposobem: Wychodząc koło północy na dwór, a od której strony pies zawyje, z tej mają się spodziewać przyszłego męża. W drugi dzień świąt rano chodzą małe chłopczyki przebrane za pastuszków od chaty do chaty, recytując rozmaite mowy. Wieczorem zaś tego dnia zebrani parobcy, przebrawszy się w różne postacie, wodząc czasem z sobą wilka wypchanego, obchodzą z muzyką i śpiewem po kolei gospodarzy, za co od tych nieco potraw świątecznych w darze otrzymują. Uroczystość tę obchodzono w ostatnich dniach grudnia na cześć bóstwa Kolady. Otym czasie zapominali nieprzyjaciele dawne urazy, a zawierali nowe przymierza i ugody. Ztąd to u nas nazwa tych świąt gody.

Drugą uroczystością połączoną z różnemi śpiewami, a odprawianą jeszcze w całej Galicyi są Haiłki5. Uroczystość ta u Mazurów podkarpackich odprawia się w ten sposób, że lud wychodzi na pole ku jakiej figurze, szczególniej zaś na Kościelisko, śpiewając i radując się, a to zowią Emaus6. W Krakowie zaś to święto w trzeci dzień świąt Wielkanocnych na mogile Krakusa na Krzemionkach odprawiane, nazywają rękawką, ponieważ lud na usypanie tej mogiły Krakusowi nosił ziemię w rękawach. Uroczystość ta jest zabytkiem owego święta odprawianego w całej Sławiańszczyźnie w pierwszych dniach wiosny na cześć bóstwa życia i śmierci, które Długosz świętem Marzanny zowie.

Trzecia uroczystość zwana gaikiem lub majówką utraciła już wiele ze swej dawnej pierwotności. Gdy chrześciaństwo nad pogaństwem zwyciężyło, łączono dawne uroczystości z chrześciańskiemi w celu zmitygowania ludu, który do dawnych uroczystości był przywiązany. To sprawiło wielkie zamięszanie w owych starożytnich zabytkach. Kolędy, Haiłki również tego losu doznały, a najwidoczniej odwieczny Światowid, którego na świętego Wita zamieniono.

Uroczystość majówki odprawia się gdzieniegdzie w pierwszych dniach miesiąca maja, zwykle zaś podczas zielonych świąt. Przy tej uroczystości zdobią wieśniacy wszystkie chaty i kościoły majem. Po oktawie tej uroczystości zabierają parobcy i gospodarze gałęzie z Kościoła i im kto większą weźmie, wnioskuje z tejże na urodzaj lnu. Bóstwo opiekujące się kwitnącą przyrodą, któremu na cześć święto to odprawiano, zwało się Tur7 i było w wszystkich krainach sławiańskich czczone.

Do najważniejszych i najdawniejszych świąt rodzaju ludzkiego należy Sobótka, które na cześć dobroczynnego żywiołu ognia nie tylko w całej Sławiańszczyźnie, lecz także u Greków i Rzymian odprawiane było. W Polszcze zwie się Sobótką, który to wyraz od bożka Sobót na górze Sobótce w Szlązku czczonego pochodzi. Przed zapaleniem wieczornej sobótki mężczyźni i kobiety idą szukać ziół różnego rodzaju, które tego dnia zbierane osobliwszą moc mają i najznakomitszemi są podług Szczepana Falimierza8: Bylica, Dziewanna i Macierzanka. Dnia tego o północy mają podług podania gminnego czarownice największą moc i zgromadzają się w Galicyi na Łysą lub  Babią górę. Używają do tej nocnej jazdy mioteł starych, podkółków od wozów, bydląt, a czasem i ludzi. Dlatego też tej nocy gospodarze mają koło bydląt pilne staranie. W Galicyi panuje jeszcze podanie, iż dnia tego o północy paproć kwitnie, której kwiatu ognistego, gdy kto pozyska, wszystkie skarby posiadać będzie. Lecz kwiatu tego trudno dostąpić, w chwili bowiem pękania jego powstaje grzmot i łysk straszny, a wiedźma okropna ukazuje się chcącemu tenże zerwać. Miało się jednak przytrafić, iż wieśniakowi idącemu w tym czasie wpadł przypadkowo w buty tenże kwiatek. Miał szczęście wielkie i widział skarby ukryte, lecz ukazała mu się postać złośliwa, dająca wieśniakowi nowe buty. Łakomy wieśniak obuł podane mu buty, a wtej chwili wypadł kwiat i wszystko zniknęło.

Wzwyżwspomnianej uroczystości nie ustępuje w niczem uroczystość śmigustu. W poniedziałek Wielkanocny chodzą chłopcy od domu do domu polewając młode dziewczęta- po miastach wodą pachnącą, po wsiach zaś wodą czystą studzienną, recytując przy tem rozmaite mowy, za od gospodarzy nieco z potraw święconych i pieniędzy otrzymują. Zwyczaj polewania się wodą w niektórych okolicach także śmigustem lub dyngusem zwany, rozszerzony jest na całej Sławiańszczyźnie. W poniedziałek Wielkanocny polewane bywają dziewczęta i panienki przez chłopców, nazajutrz zaś czynią toż samo panienki młodzieńcom. U Franciszka Siarczyńskiego9 ma bydź początkiem zwyczaju tego polewania wodą zaszłe na drugim dniu świąt Wielkanocnych przy chrzcie Litwinów za czasów Władysława Jagiełły, Chmielowski10zaś w dziele swoim początek ten aż do czasów Wandy posuwa, mówiąc iż zwyczaj polewania wodą zaprowadzony został przez dziewice na pamiątkę topienia się w Wiśle Krolowej Wandy.

Następującą uroczystością są Letnice. Uroczystość tę odprawiają parobcy zebrawszy się razem w czasie pięknej pogody w lecie, osobliwie zaś po ukończeniu żniw, przyczem śpiewają piosnki rozmaite, a szczególniej o Madeju, który podług podania gminnego był najokrutniejszym rozbójnikiem. Przygotowane było na niego za karę łoże w piekle, Madejowem zwane, jednak po odprawieniu najściślejszej pokuty, uniknął rozbójnik tak wielkiej kary.

Opiszę tutaj jeszcze wesele, w jaki sposób w Galicyi i w całej Sławiańszczyźnie dawniej i teraz się odprawia. Dni kilka przed weselem chodzą drużbowie, których Pan młody wysyła, po wsi od gospodarza do gospodarza. Starosta zaprasza na wesele całą rodzinę w imieniu Pana młodego mową żartobliwą. Przed ślubem rano schodzą się goście do rodziców Panny młodej, tu sadzają swaszki Pannę młodą najczęściej na dzieży, rozplatują jej warkocz i stroją głowę w kwiaty i wstążki. Ubrana Panna młoda rzucą się wśród rzewnego płaczu wraz z Panem młodym do nóg rodzicom, którzy nowożeńców błogosławią. Starosta prosi wszystkich do ślubu. Siadają na wozy i jadą z muzyką do Kościoła, drużbowie zaś wyprzedzają ich konno. Po ślubie chowa się Panna młoda za ołtarz, zkąd ją drużbowie wyprowadzają. Z Kościoła udaje się cały orszak weselny do domu rodziców, albo najczęściej do karczmy, gdzie się uczta i tańce odbywają. Późno w nocy następuje najważniejszy akt weselny, czepiny. Stara się Panna młoda zemknąć, lecz drużbowie ostro ją pilnują i ułapioną sadzają na dzieży. Starościna zdejmuje jej z głowy wianek z wstążkami, bije ją ztłuczonym garnkiem po plecach, aby się jej w nowym stanie naczynie nie tłukło i uderza się ją trzy razy w lico, aby pamiętała na te trzy przyrzeczenia, które przy ślubie publicznie wypełnić się zobowiązała. Rozebraną z oznaków panieństwa prowadzą z śpiewem do łożnicy, a Pana młoda zadzieje się odtąd między mężatki. W kilka dni po weselu schodzą się znowu na ucztę i tańce, co poprawinami zowią.

Opisałem więc niektóre obyczaje sławiańskie, o których jakikolwiek pogląd rzeczy miałem.

Utwórca: WCap11 VI klasa

Cieszyn, dnia 6 grudnia 1863.

W wyżej wymienionej księdze znalazła się także recenzja pracy Capa, napisana przez starszego członka tego samego Towarzystwa Narodowego:

Ocenienie

Skreślenie pojedynczych obrazów, wziętych z obyczajów Słowiańskich, pojedyńcze, niewymuszone i łatwo zrozumiale, połączenie tychże w jedną całość zupełnie samowolne, bez sztucznego albo raczej może naturalnego uporządkowania, mowa niedobierana w wyrazach, lecz płynna i treści stosowna; na koniec w całym utworze przebija niejaka naoczna świadomość opisanych obyczajów. Dalszego i szczegółowego rozbioru zadanie to dla swej nader wyrozumiale i przystępnie każdemu wyłożonej treści wcale nie wymaga; w ogóle zaś każdemu może przynieść korzyść i pożytek, dlatego wybór dobry.

Na zakończenie przytaczam tu jednak niektóre niezrozumiałości i usterki:

- pierwsze zdanie jest nie prawdziwe, albowiem patrząc się na kulę ziemską i narody, nie możemy jeszcze rozróżnić ich obyczajów, zresztą temu zdaniu brakuje tylko, bo można poznać, co utwórca chciał powiedzieć, zrozumiały układ,

- powtóre nie wiem wcale dlaczego utwórca kwiat paproci nazywa ognistym?

- na ostatek w zdaniu „U Fr. Siarczyńskiego itp.” niemaż podmiotu.

Hilary Filasiewicz

VII klasa 1863

1 puszcza libejska = pustynia libijska

2 Elba i Sala to rzeki w Niemczech, Elba=Łaba
3 nazwa kolęda pochodzi prawdopodobnie z łaciny, od wyrazu colendae "pierwszy dzień miesiąca" 
4 pisząc "kukiałka przenna" autor miał na myśli kukiełkę- rodzaj bułki/wypieku z mąki pszennej, często ze słodkiego ciasta 
5 Haiłki lub Gaiłki to mityczne istoty zamieszkujące gaje- od nich miało powstać określenie na pieśni śpiewane podczas wielkanocy i na poczatku maja, szczególnie w Galicji Wschodniej (Lwów)
6 Emaus- zwyczaj związany z Poniedziałkiem Wielkanocnym, najbardziej popularny jest w Krakowie (w formie odpustu) 
7 Tur- jedno z wcieleń bóstwa Welesa/Wołosa 
8 Szczepan Falimierz- autor pierwszego dzieła botanicznego i lekarskiego w języku polskim, nadworny lekarz kasztelana krakowskiego 
9 Franciszek Siarczyński (1758-1829) ksiądz, geograf, historyk, zbierał materiały do "Słownika historyczno-statystyczno-geograficznego Galicji" 
10 Benedykt Chmielowski (1700-1763) ksiądz, jeden z pierwszych polskich encyklopedystów
11 Wojciech Cap (1848-1895), od 1874 roku używający nazwiska Czapik, w latach 1870-72 uczył w choczeńskiej szkole

poniedziałek, 9 listopada 2020

Choczeńskie rody- Capowie/Czapikowie

 Już w najdawniejszych dokumentach nazwisko tego rodu było zapisywane na różne sposoby. Występowało w nich w formach Cap, Czap, Capik, Czapik, a nawet Copik, Czopik, przy czym warianty Czapik, Capik i Czopik pochodzą od pierwotnego Cap lub Czap,  zgodnie z ówczesną tendencją, by przedstawicieli młodszego pokolenia odróżniać od ich ojców przez dodanie odpowiedniej, zdrobniającej końcówki (w tym przypadku –ik). W XIX wieku utrwaliła się forma Cap, aż do 1874 roku, kiedy to wójt i organista Józef Cap powołał się na stare zapisy metrykalne nazwisk jego przodków i urzędowo zmienił nazwisko z Cap na Czapik. Za jego przykładem poszli wadowiccy przedstawiciele tego rodu. „Zwykli” Capowie, niepiastujący jakiś wyższych stanowisk, pozostali czas jakiś przy tym wariancie swojego nazwiska, które kojarzyło się z samcem kozy, by już w XX wieku zmieniać je, na przykład na Czerwiński. Tymczasem nie jest wcale pewne, czy nazwisko to pochodzi od źle postrzeganego i niezbyt ładnie pachnącego kozła. Równie dobrze mogło wywodzić się od słowa „czap” wymawianego w Choczni jako „cap”, które dawniej oznaczało czaplę, nakrycie głowy lub kopy siana, czy zboża, śnieg z deszczem, a w języku czeskim bociana.

W archiwalnych dokumentach związanych z Chocznią Capowie, Czapowie, czy Czapikowie pojawiają się najwcześniej w styczniu 1654 roku, za sprawą Tomasza Capika, który był świadkiem na ślubie Jakuba Guzdka i Katarzyny Buchała. Rok później tenże Tomasz wraz z żoną Ewą ochrzcili w Choczni córkę Konstancję. W kolejnych latach Tomasz figuruje także jako ojciec dwóch synów o imionach Jan, syna Piotra i córki Agnieszki. Ojcem chrzestnym dwojga z tych dzieci był choczeński pleban ks. Kasper Sasin. Tomasz zmarł w 1731 roku, według metryki zgonu w wieku 90 lat, choć ten zapis nie należy traktować ściśle, lecz wyłącznie orientacyjnie. Co nie zmienia faktu, że dożył wieku sędziwego.

Na przełomie XVII i XVIII wieku rozrośnięta już rodzina Capów/Czapów/Czapików odgrywała dużą rolę w Choczni:

  • według metryki zgonu z 1703 roku Jakub Czap był wcześniej wójtem,
  • urodzony w 1689 roku Maciej, syn Józefa i Zofii Czapików był także wójtem (advocatusem według metryki zgonu),
  • Jan, syn Tomasza i Ewy piastował funkcję wytrykusa, czyli kościelnego, posiadającego klucze do skarbca kościelnego i skarbony, w 1683 roku po ślubie z córką młynarza Zofią (Wider?) przejął młyn teścia,  w którym jego następcą był syn Tomasz (imię po dziadku). Z kolei Mateusz Czap, syn Tomasza, był kościelnym kantorem (śpiewakiem),
  • młynarzem był także Piotr Cap (1698), syn Tomasza,
  • natomiast funkcję kolejnego kościelnego sprawował Jakub Cap (ok. 1694-1754).

Pierwotna rola Capowska rozpościerała się od Choczenki w kierunku Frydrychowic i sąsiadowała z rolą plebańską (kościelną). W 1711 roku gospodarował na niej Tomasz Capik, a jego syn Jan posiadał pórolek (połowę roli) nieco bardziej przesunięty w stronę Wadowic.

W subrepartycji z 1775 roku wymienionych jest sześciu Capów: Sebastian, Szymon, Jan i Wiktor (prawidłowo raczej Wit/Wincenty), których gospodarstwa leżały w sąsiedztwie, na pierwotnej Capówce oraz Błażej i Maciej, posiadający swoje parcele bliżej Wadowic. Ogółem Capowie posiadali wtedy 9 krów 2 woły i 3 konie, a najbogatszym z nich był Szymon (1719-1781), którego czynsz pańszczyźniany wynosił ponad 11 złotych. Wiadomo ponadto, że Błażej Cap (1734-1802) trudnił się dodatkowo szewstwem i z żoną Zofią z domu Przybyła miał piętnaścioro dzieci.

Czternaście lat później w subrepartycji spisanej po sporządzeniu Metryki Józefińskiej widnieje siedmiu przedstawicieli tego rodu: 

  • choczeński radny Sobestyan (Sebastian), żyjący w latach 1762-1806, 
  • Mateusz, syn Szymona (ur. 1745), gospodarujący razem z bratem Dyzmą (1755-1795), 
  • Jan (ur. 1728, mąż Agnieszki z domu Malata), 
  • Wincenty (mąż Teresy z domu Kręcioch), 
  • Kasper (następca Błażeja) i Jan, syn Macieja, żonaty z Gertrudą z domu Guzdek. Wspomniany Kasper (ok. 1739-1799) to także choczeński karczmarz i kupiec, mąż Teresy z domu Szczur.
Najbogatszym z rodu był w 1789 roku Sebastian, wnuk wójta Macieja (1762-1806).

W 1772 roku urodził się inny Sebastian Czap, syn Wincentego i Teresy z domu Kręcioch, który po poślubieniu Małgorzaty ze Źródłowskich z Wadowic zapoczątkował tamtejszą linię tego rodu. Był między innymi dziadkiem Franciszka Czapa (1838-1895) zawiadowcy stacji kolejowej w Wadowicach i Stanisława Czapika, wadowickiego rzeźnika oraz pradziadkiem księdza Ludwika Czapieńskiego (1867-1944), proboszcza w Grywałdzie i prawnika Jana Franciszka Czapika (ur. 1867).

W kolejnym austriackim spisie własności (Grundparzellen Protocoll) z lat 1844-1852 ujęto gospodarstwa już tylko trzech Capów: Grzegorza, Szymona i Józefa. 

Pierwszy z nich żył w latach 1787-1850 i był synem Dyzmy, wymienionego w subrepartycji z 1789 roku. Po śmierci pierwszej żony Jadwigi z domu Cibor Grzegorz ożenił się ponownie z pochodzącą z Dankowic Zofią z domu Bobak. Łącznie miał jedenaścioro dzieci, a  zamieszkiwał w pobliżu obecnego zjazdu z ulicy Kościuszki na osiedle Komanie i Malatowskie.

Następny zapisany w "Grundparzellen Protocoll", czyli Szymon Cap (1800-1870) był synem Sebastiana i Reginy z domu Żak. Podobnie jak ojciec sprawował funkcję przysiężnego (radnego) i zamieszkiwał na dzisiejszym osiedlu Putka. Z żoną Teresą z domu Pindel miał sześcioro dzieci.

Ostatni, czyli Józef Cap, noszący później nazwisko Czapik, był bratankiem Szymona (po jego bracie Jakubie) i najbardziej znanym chocznianinem drugiej połowy XIX wieku. Nie dość, że w Choczni był siedmiokrotnie wybierany na wójta, a ponadto przez 17 lat był nauczycielem oraz przez 61 lat organistą, a także zainicjował budowę aktualnego kościoła, to również działał aktywnie w Radzie Powiatowej, kandydował do Sejmu Krajowego, prezesował Ludowemu Towarzystwu Zaliczkowemu i Ochrony Własności Ziemskiej w Wadowicach (od 1889 roku) i przewodniczył delegacji chłopów galicyjskich na uroczystościach pochówku Adama Mickiewicza w Krakowie (1890).

Podobnie jak stryj Szymon mieszkał na pierwotnej Capówce, na skraju obecnego osiedla Putka. Miał trzy żony: Zofię z domu Drapa, Magdalenę z domu Pietruszka i Franciszkę z domu Widlarz i w sumie dwanaścioro dzieci. Wraz z jego śmiercią skończył się ostatni okres świetności Capów/Czapików w Choczni.

Choć później wyróżniającymi we wsi postaciami byli także jego syn Wojciech Czapik (1848-1895), nauczyciel w choczeńskiej szkole i jego wnuk Józef Antoni Czapik (1873-1962), syn Wojciecha, uczeń wadowickiego gimnazjum, a później przedwojenny radny gromadzki.

Przed I wojną światową wyemigrowały do USA:

  • Agnieszka Cap (1895-1974), córka Stanisława i Magdaleny Kręcioch, która z mężem Johnem Moskalem zamieszkiwała w Fall River w stanie Massachusetts,
  • Maria Balbina Cap (1891-1974), córka Antoniego i Balbiny z domu Gawęda (kuzynka Agnieszki), która z mężem Janem Franciszkiem Witkowskim żyła w Detroit w stanie Michigan. Jej siostra Franciszka (ur. 1910) wstąpiła z kolei do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Regularnych Zakonu Premonstratensów (norbertanek) w Krakowie na Zwierzyńcu,
  • Honorata Czapik (1879-1910), córka Wojciecha i Marianny z domu Gancarz (wnuczka wójta Józefa), która najpierw była żoną Andrew Koziola a później Stanisława Trzaski.

W czasie I wojny światowej zaginął bez wieści Piotr Cap (ur. 1897), prawnuk Grzegorza ze spisu własności 1844-1852 i brat emigrantki Agnieszki.

Według danych z Referendum Ludowego z 1946 roku Capowie zamieszkiwali w Choczni w dwóch domach, a Czapikowie w jednym:

  • Jan Cap (1899-1951) z żoną Agnieszką z Bryndzów pod nr 112,
  • Balbina Cap (1872-1948), wdowa po Antonim i matka Jana pod nr 556,
  • Józef Antoni Czapik z żoną Marią z domu Widlarz i dziećmi pod numerem 348.

Jan Cap posiadał prawie 10 hektarów gruntu, a jego straty powstałe w wyniku II wojny światowej (w tym wysiedlenie) wyceniono na 15540 przedwojennych złotych. W jego rodzinie nazwisko Cap zostało zastąpione przez Czerwiński.

Z kolei Józef Antoni Czapik był posiadaczem niespełna 7 hektarów, a jego straty wojenne oszacowano na 6826 przedwojennych złotych.

Znanymi postaciami po II wojnie światowej były jego dzieci:

  • Tomasz Czapik (1912-1991) magister prawa,
  • Albina Czapik (1920-2001) nauczycielka,
  • Kazimierz Czapik (1925-2012) magister ekonomii, dyrektor w firmie transportowej w Wadowicach,
  • Jan Czapik (1930-1968) z zawodu stomatolog, mąż Marii z domu Warmuz i ojciec m.in. Jadwigi Czapik (1959-2013) nauczycielki w Choczni Dolnej i Górnej.

W 2002 roku mieszkało w Polsce:

  • 1081 osób o nazwisku Cap (563 kobiety i 518 mężczyzn), najwięcej w powiecie przemyskim (145) i biłgorajskim (66)- w bliższej okolicy 51 osób o tym nazwisku mieszkało w powiecie myślenickim, 10 w wielickim, 7 w bocheńskim,
  • 92 osoby o nazwisku Czap, najwięcej w powiecie bełchatowskim (14), mińskim na Mazowszu (11) i w Łodzi (10),
  • 184 osoby o nazwisku Czapik, najwięcej w Krakowie (32), powiecie śremskim w Wielkopolsce (20) i w powiecie wadowickim (19).

poniedziałek, 2 września 2019

Frank Moskal - nekrolog

Frank Moskal zmarł 27 sierpnia tego roku w Berkley w amerykańskim stanie Massachusetts w wieku niespełna 88 lat. Był synem chocznianki Agnieszki Cap (1895-1974) z Zawala i pochodzącego z Dąbrowy Jana Moskala (1893-1959). 
Frank był długoletnim członkiem Kościoła Kongregacyjnego w Berkley oraz Wspólnoty Kościelnej Dighton. Należał do Berkley Lions Club (pozarządowej organizacji filantropijnej działającej na zasadzie wolontariatu) i organizacji kombatanckiej American Legion.
Przez swoich krewnych i znajomych został zapamiętany jako niezwykle pracowity człowiek, który poświęcał znaczną część swojego życia służbie obywatelskiej i na rzecz lokalnej społeczności. 
W swoim rodzinnym Berkley służył jako selectman- osoba, której funkcja polega na zwoływaniu spotkań w mieście, proponowaniu budżetów, ustalaniu porządku publicznego, zwoływaniu wyborów, licencjonowaniu, ustalaniu niektórych opłat, nadzorowaniu niektórych ochotników i wyznaczonych organów oraz tworzeniu podstawowych przepisów. Był także przewodniczącym komitetu szkoły Berkley Plymouth School. Za działalność społeczną wyróżniono go nagrodą Outstanding Citizens Award for Public Service.
Dał się poznać jako patriota, który służył honorowo swojemu krajowi w czasie wojny koreańskiej.  Był także oddanym nauczycielem, doradcą i asystentem dyrektora liceum rolniczego w hrabstwie Bristol, pedagogiem, który bardzo troszczył się o swoich uczniów.
Z żoną June przeżył 60 lat. Doczekał się trojga dzieci- córek Stephanie i Tracy oraz syna Petera, a ponadto trojga wnucząt.
Jego pogrzeb odbędzie się jutro (3 września). Po uroczystości w domu pogrzebowym Crapo-Hathaway w Taunton planowany jest pochówek z ceremoniałem wojskowym na cmentarzu MA National Cemetery w Bourne.
Frank Moskal nigdy nie odwiedził kraju przodków. Natomiast w ubiegłym roku udało się to jego córce Stephanie, która wraz z mężem Paulem spędziła w Choczni tydzień. Odwiedziny Stephanie w Choczni nastąpiły po 104 latach od wyjazdu do Ameryki jej babki Agnieszki Cap.
Choczeńskie korzenie Franka Moskala nie ograniczają się oczywiście do rodziny Capów/Czapików. Jego choczeńscy przodkowie nosili także nazwiska: Bandoła, Cibor, Guzdek, Kręcioch, Kumorek, Łopata,  Odrobina, Przybyła, Ramenda, Ruła, Szczur, Twaróg, Wątroba i Widlarz.
Tym samym Frank Moskal był spokrewniony w mniejszym lub większym stopniu ze znaczą częścią współcześnie żyjących chocznian.


Frank z siostrami na rodzinnej farmie

Z żoną June (1959)

Z żoną June (2012)