wtorek, 17 grudnia 2024

Obciążenia podatkowe chocznian na początku XIX wieku

 Trzy lata po przejściu pod panowanie austriackie, 18 kwietnia 1775 roku, wprowadzono w Galicji, a  więc także i w Choczni, nowe obciążenie podatkowe - tak zwany podatek rustykalny. Wysokość tego podatku dla każdej gromady wiejskiej określały władze państwowe, a rozkład obciążeń na poszczególnych włościan właściciel wsi, w zależności od wielkości posiadanego przez nich gruntu.

Jeżeli chodzi o podatki państwowe, to w Choczni pobierano także podatek klasowy, obejmujący podatek od realności, pogłówne i właściwy podatek klasowy, płacony przez duchowieństwo, urzędników, kapitalistów bez realności, hurtowników i inne osoby zaliczone do tej osobnej kategorii.

W 1803 roku suma obu tych podatków wynosiła w Choczni 448 florenów oraz 19 i pół krajcara.

Ogół mieszkańców wsi płacił wtedy również podatek lokalny (gromadzki) w wysokości 129 florenów i jednego krajcara, który pobierano na ogół do spichrza gromadzkiego w odpowiednich ilościach żyta i owsa.

W życie i owsie płacono także podatek na rzecz kościoła (o wartości rocznej 59 florenów), ogół mieszkańców utrzymywał również organistę (z płacą 11 florenów rocznie) oraz kościelnego (3 floreny 36 krajcarów).

Tak więc ogólne obciążenie podatkami publicznymi wynosiło w 1803 roku nieco ponad 651 florenów. Przeliczając to na dawne złote polskie otrzymujemy kwotę 2865 złp, w tym podatek gromadzki 567 złp. Ponieważ przed rozbiorami sumaryczny podatek na rzecz państwa i kościoła wynosił 1017 złp (w 1764 r.), to w ciągu 30 lat rządów austriackich wzrósł on o nieco ponad 100%.

Do celów podatkowych Chocznia była podzielona na trzy okręgi podatkowe, obejmujące dolną, środkową i górną. Ściągalność podatków nie była pełna - o ile państwowy aparat skarbowy był bezwzględny, to z władze lokalne do pewnego stopnia tolerowały ewentualne opóźnienia lub były skłonne do rozkładania płatności na raty, czy wręcz ich umarzania. W omawianym tu 1803 roku z górnej części wsi pobrano nieco ponad 83 floreny podatku rustykalnego i gromadzkiego, w środkowej nieco ponad 163 floreny, a w dolnej nieco ponad 113 florenów, co dało łączną kwotę nieco ponad 360 florenów. Doliczając podatki od poddanych z majątku sołtysiego i plebańskiego zebrano nieco ponad 366 florenów z 427 wymaganych.


piątek, 13 grudnia 2024

Piwo i browarnictwo w dawnej Choczni

 

Dawne piwo było znacznie bardziej mętne, mniej gazowane i niekoniecznie chmielone, przez co miało inny smak, niż to, które znamy obecnie. Znacznie niższa zawartość alkoholu w dawnych piwach sprawiała, że podawano je także dzieciom. Uchodziło ono za znacznie zdrowszy napój, niż wchodząca przecież w jego skład woda, gdyż w procesie produkcji redukowano ilość chorobotwórczych bakterii i innych niekorzystnych dla zdrowia zanieczyszczeń. Było również ważnym źródłem kalorii i składników odżywczych. Stąd spożywano je powszechnie i w dużych ilościach, także z pewnością w Choczni.

Pierwsza pisemna wzmianka na temat produkcji piwa w Choczni pochodzi z 1579 roku, a dokładnie z „środy wstępnej” tegoż roku, co oznaczało Środę Popielcową. W choczeńskiej Księdze Sądowej zanotowano, że Wojciech Kołodziej z synem Urbanem zmówiwszy się, sprzedali wówczas za 70 złotych w polskiej monecie „swoy statek” Wojciechowi Galamie, a w skład owego „statku” oprócz roli i różnych sprzętów, czy zwierząt gospodarskich, wchodziły także „dwa achtelia y dwa polachtelky piwne, kocziel browarny, szesc kadzi”. Czyli rodzina Kołodziejów oprócz uprawy roli zajmowała się wtedy także piwowarstwem, do którego używała podanego wyżej kotła browarnego i kadzi, a także prawdopodobnie wyszynkiem wytworzonego przez siebie piwa, przechowywanego we wzmiankowanych achtelach i półachtelach – beczułkach o pojemnościach odpowiednio 16 i 8 litrów.

Kolejnym odnotowanym piwowarem z Choczni był Stanisław Szymonek (1630), który wytwarzał piwo dla folwarku Mikołaja Komorowskiego, właściciela majątku wójtowskiego w Wadowicach.

Trzy lata później (1633) przywilej między innymi prowadzenia własnego browaru dla Adama Szczura, właściciela majątku sołtysiego w górnej części wsi, potwierdzał król Władysław IV Waza.

Nie udało mi się potwierdzić w źródłach ciekawej historii z 1656 roku, kiedy to rzekomo pleban choczeński ks. Kacper Sasin miał zamówić u krakowskich piwowarów 36 wielkich beczek piwa, by uczcić ucieczkę wojsk Karola Gustawa z Wadowic. Podczas przeprawy przez Wisłę w okolicach Łączan transport miał utonąć w rzece i podobno długo jeszcze trwał spór procesowy, kto powinien zapłacić za niedoszłą dostawę.

Pod koniec życia ks. Sasina (1694) żołnierze wojsk koronnych pojawiwszy się w Choczni w mięsopusty (koniec karnawału) wypili na koszt mieszkańców piwa i gorzałki za 6 złotych, a łączna suma strat wynikłych z ich krótkiego pobytu wyniosła 70 zł. Petycję o zwrot tej kwoty wnieśli do zamku oświęcimskiego wójt Grzegorz Grządziel i przysiężny Jan Kumorek.

W zbiorach Archiwum Ziemskiego w Krakowie Stanisław Szczotka odnalazł w okresie międzywojennym zeznanie złożone w 1736 roku przez najsłynniejszego okolicznego zbójnika Józefa Baczyńskiego alias Skawickiego, których fragment dotyczy także …browaru w Choczni:

„Stamtąd (to znaczy z Inwałdu  - uwaga moja) poszliśmy do Choczni, już się dzień robił, na browar do żyda. Tam przyszedszy, związaliśmy tego żyda, który związany powiedział o pieniądzach na izbie w popiele, któreśmy sami wybrali. Było tych piniędzy tynfów sto. Wzięliśmy także parę pistoletów i szpadę, gorzałki baryłkę choćby półgarcową, oprócz tego piliśmiy tam gorzałkę i piwo, wzięliśmy także korali nitkę tamże w popiele z piniądzmi. Wychodząc rozwiązaliśmy żyda, aleśmy go nie bili, nie piekli.”

Tradycje browarnictwa podtrzymywano w Choczni w XIX wieku. W 1817 roku  dzierżawcą karczmy dworskiej (Bobrowskiego) wraz z browarem był Joachim Holcgrin (Holzgrün), a swój własny browar miał nadal majątek sołtysi (wtedy własność Duninów), w którym w 1827 roku braxatorem (piwowarem) był trzydziestokilkuletni Szymon Wolski rodem z Podolsza koło Zatora.

O piciu piwa podczas pobytu w Choczni w 1813 roku wspominał poeta Kazimierz Brodziński:

„Dobrego piwa kilka szklanek wypiwszy, pożegnałem go (ks. plebana – uwaga moja) i szedłem na przechadzkę pomiędzy dwoma rzędami wierzb, ciągnących się aż do lasu świerkowego.”

Piwo było powszechnie szynkowane w choczeńskich karczmach i w przeciwieństwie do gorzałki jego spożycie nie budziło kontrowersji. Jak wynika z pisemnej relacji chocznianina Kumorka, zachowanej w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Krakowie, piwo bywało nawet składnikiem wieczerzy wigilijnej.

W 1901 roku spożycie piwa stało się przyczyną kryzysu w zarządzie choczeńskiej gminy i rezygnacji wicewójta Jana Zająca, oskarżonego przez naczelnika gminy Antoniego Sikorę o pijaństwo i przesiadywanie w karczmach. Jak tłumaczył się Zając:

„Raz ten wypadek mnie się przytrafił, że wstąpiłem do członka Rady i asesora Malaty, a powodem tego była sprawa dróg gminnych … a że wypiłem szklankę piwa u Malaty, to przecież każdemu wolno, a pijanem nie byłem, abym dawał zgorszenie i zasłużył na takie szkalowanie”.

Piwo można było wówczas wypić także u Maurycego Münza przy granicy z Wadowicami. Pracującemu dla niego Józefowi Bąkowi w 1902 roku zarzucano w gazecie „Prawda”, że zamiast zatroszczyć się ratunek dla swojego poparzonego synka, jeździł dla szynkarza po piwo i staczał przywiezione beczki do piwnicy Münza.

W 1911 roku dzięki staraniom posła Antoniego Styły choczeńska gmina uzyskała prawo do pobierania opłat od serwowanych na jej terenie trunków, w tym 2 koron od każdego hektolitra piwa.

W okresie międzywojennym prawa do szynkowania piwa w Choczni posiadali między innymi: Franciszek Pędziwiatr, Stanisław Kryjak, Jan Fujawa, Szymon Łapka, czy Kółko Rolnicze. Zabroniła im tego prohibicja wprowadzona we wsi po plebiscycie antyalkoholowym z 1929 roku i ponowionym dwa lata później.

Jako ciekawostkę można podać, że w tym czasie (koniec lat 20. XX wieku) nauczycielką w obu choczeńskich szkołach była Antonia Rokosz, żona księgowego w żywieckim browarze.

Wątek piwny pojawia się wówczas także wśród choczeńskich emigrantów. W 1937 roku współwłaścicielem restauracji z browarem w urugwajskim Montevideo był Jose Tadeo Gurdek, ochrzczony w Choczni jako Józef Tadeusz, który był wnukiem wymienionego wyżej Antoniego Styły.

W „Kronice wsi Chocznia” Józefa Turały odnotowano, że w czasie II wojny światowej szwagier autora Franciszek Romańczyk był przymusowo zatrudniony w lodowni krakowskiego browaru, gdzie nabawił się astmy.

Piwo w latach 60. XX wieku było w Choczni uznawane nie za napój alkoholowy, a chłodzący, na równi na przykład z oranżadą. Nie można go było jednak sprzedawać w choczeńskich sklepach osobom nietrzeźwym. W 1965 roku w okresie letnich upałów pojawiły się problemy z dostępnością piwa butelkowego, a sprowadzenie piwa beczkowego nie wchodziło w grę, gdyż nie było gwarancji sprzedania całej beczki przed skwaśnieniem zawartości.

W 1967 r. Wydział Spraw Wewnętrznych Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wadowicach podał do publicznej wiadomości, iż Ob. W. J. zamieszkały w Choczni powiat Wadowice, został ukarany przez Kolegium Karno- Administracyjne przy Prezydium PRN w Wadowicach grzywną w wysokości 500 złotych za to że dnia 18 marca 1967 roku w Wadowicach jechał rowerem w stanie wskazującym na użycie alkoholu, co stanowi wykroczenie. Obwiniony przyznał się do zarzucanego mu wykroczenia, że w dniu krytycznym wypił dwa piwa, a następnie jechał rowerem przez miasto w Wadowicach.