poniedziałek, 18 listopada 2019

Członkowie Kasy Stefczyka w Choczni w latach 1947-1948

W maju 1948 roku udziały w choczeńskiej Kasie Stefczyka, czyli lokalnej instytucji zapomogowo- pożyczkowej, posiadało 260 osób indywidualnych oraz choczeńska Spółdzielnia Mleczarska i Gromada Zawadka. Wśród udziałowców indywidualnych znajdowały się 234 osoby z Choczni, a także 7 osób z Kaczyny i 21 osób z Zawadki.
Miejsca zamieszkania członków Kasy w chwili nabycia przez nich udziałów różniły się w niektórych przypadkach od tych, które wskazywano w 1948 roku. 28 osób mieszkało już wtedy poza Chocznią,  w tym dwie za granicą (Francja, Niemcy), sześć na Ziemiach Odzyskanych, a pozostałe w: Wadowicach, Bielsku, Krakowie, Kielcach, Gdańsku, Barwałdzie, Kleczy Górnej, Radoczy, Tomicach i w Oświęcimiu.
Ponadto 5 osób zmarło, a kilka kobiet po wyjściu za mąż zmieniło nazwisko.
Ponieważ 9 maja 1948 roku miało odbyć się walne zebranie członków Kasy i zdecydować między innymi o podniesieniu wysokości wkładu z 10 do 500 złotych, to od wszystkich nominalnych udziałowców wymagano złożenia podpisu na liście członków i podanie aktualnego adresu.
Co ciekawe, dwie osoby niepiśmienne złożyły podpis w formie trzech krzyżyków, a w kilkunastu przypadkach podpisały się inne osoby z rodziny.
Oczywiście na liście najwięcej było przedstawicieli znanych i licznych choczeńskich rodów, takich jak: Bryndza (15), Guzdek (13) i Widlarz (8).



czwartek, 14 listopada 2019

Andrzej Gondek - kierownik szkoły w Choczni

Andrzej Gondek urodził się 21 stycznia 1879 roku w miejscowości Bolesław koło Dąbrowy Tarnowskiej. Był synem rolnika Michała Gondka i Józefy z domu Skoczylas.
W 1898 roku zdał egzamin maturalny w seminarium nauczycielskim w Tarnowie i rozpoczął pracę jako nauczyciel. W 1902 roku został nauczycielem patentowym, rok później zdał w Krakowie egzamin kwalifikacyjny, w 1906 roku wszedł do zarządu Koła Powiatowego Związku Nauczycielstwa Ludowego, natomiast w 1924 roku ukończył Wyższy Kurs Nauczycielski w grupie humanistycznej.
Pierwszym miejscem pacy Andrzeja Gondka, a właściwie służby w zawodzie nauczycielskim, były Rzyki, gdzie kierował miejscową szkołą od roku szkolnego 1908/1909 do 1900 roku, kiedy to został powołany do odbycia służby wojskowej (1900-1901). W 1902 roku mianowano go kadetem rezerwy w 57 pułku piechoty ck.
Przed I wojną światową Gondek pracował w: Rzykach (1898-1900), Zygodowicach, Bachowicach, Wieprzu, Nidku i w Głębowicach, w których spędził kilkanaście lat. Wspominał później, że dotarł do Głębowic jako skromny nauczyciel jednokonną furmanką z niedużym bagażem, a opuszczał je z liczną rodziną, zapakowaną wraz z dobytkiem na czternaście dwukonnych wozów, zaopatrzony obficie w żywność "ażeby nie zaznał biedy" przez wdzięcznych rodziców swoich uczniów.
Od 1914 roku Andrzej Gondek został zmobilizowany i znalazł się w stopniu porucznika w 32 pułku piechoty armii austro- węgierskiej. 
W bitwie pod Opatowcem w grudniu 1914 roku został ciężko ranny w usta. Kula przebiła lewą stronę górnej wargi, miażdżąc pięć zębów, których odłamki utkwiły w jego języku, po czym przebiwszy język, utknęła w mięśniach gardła, przy zbiegu żył i tętnicy głównej.
Nieprzytomnego Gondka przewieziono nocą 22 grudnia na furze wymoszczonej słomą do szpitala garnizonowego w Krakowie, mieszczącego się Pałacu "Pod Baranami".
Po operacji, siedmiotygodniowym pobycie w szpitalu i rekonwalescencji pozostał w wojsku, ale w służbie wartowniczej, jako dowódca batalionu wartowniczego w obozie jeńców wojennych w Wadowicach. Już w stopniu kapitana był od października 1917 roku komendantem tegoż obozu, a od 1918 roku służył w tym samym charakterze w Wojsku Polskim. Następnie rozkazem z 8 października 1920 roku został przydzielony do szpitala wojskowego w Wadowicach na stanowisko dowódcy Oddziału Sanitarnego, dekretem z 23 października zatwierdzono jego stopień kapitański z armii austriackiej,  a dekretem z 2 kwietnia 1921 roku przeniesiono go do rezerwy.
W 1918 roku Andrzej Gondek objął kierownictwo siedmioklasowej szkoły w Choczni Dolnej. Dotarł tu wraz z żoną Marią z domu Karczmarczyk (1879-1948) i pięciorgiem dzieci:
  • synem Józefem, urodzonym w 1903 roku, który w dorosłym życiu był doktorem rolnictwa, pracownikiem naukowym Akademii Rolniczej w Krakowie,
  • synem Czesławem, urodzonym w 1905 roku, późniejszym  nauczycielem i działaczem związkowym,
  • synem Adamem, urodzonym w 1906 roku, który dosłużył się stopnia kapitana w Wojsku Polskim, a po wojnie był pracownikiem biurowym w Krakowie,
  • córką Kazimierą Marią, urodzoną w 1910 roku, która została nauczycielką i poślubiła mgr Jana Gruszeckiego, 
  • córką Ireny, urodzoną w 1913 roku, która zmarła po maturze w seminarium nauczycielskim w Wadowicach.

Państwo Gondkowie mieli jeszcze jednego syna- Michała (ur. w 1908 roku), który zmarł jako dziecko na dyfteryt i został pochowany na cmentarzu w Głębowicach.
Ponieważ Andrzej Gondek i jego żona Maria dużo czasu poświęcali pracy zawodowej i społecznej, to prowadzeniem ich domu oraz pomocą w wychowaniu dzieci zajmowała się Józefa Karczmarczyk, siostra pani Gondkowej. Z rodziną Gondków zamieszkiwał również w Choczni przez pewien czas ich uczeń z Głębowic Mikołaj Szostak, nad którym sprawowali opiekę.

Józef Turała w "Kronice wsi Chocznia" tak charakteryzuje kierownika Gondka:

(...) Cechowała go ogromna pracowitość i sumienność, wysokie poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Nie tolerował  braku poszanowania mienia społecznego, godności osobistej i narodowej. (...) Bronił swoich zasad zawzięcie i nieprzejednanie, co niejednokrotnie przysparzało mu wielu trudności i kłopotu. Nigdy "nie składał broni" i wolał cierpieć, czego nigdy nie dał poznać po sobie, ale też nigdy nie uważał się za pokonanego. (...) Mówił, że wychowankowie szkoły w Choczni powinni być najlepszymi ludźmi i pracownikami w swoim zawodzie i urzędzie, w szkole i na niwie społecznej. (...) Kierownik szkoły był dość twardy, nie zawsze ustępliwy, a ogromnie wymagający. (...)

Oprócz pracy nauczycielskiej Andrzej Gondek prowadził zajęcia świetlicowe, teatr amatorski i chór, organizował występy okolicznościowe z okazji świąt państwowych i kościelnych oraz wycieczki szkolne. Wspierał Katolickie Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej i Żeńskiej, kierował Ligą Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej oraz prowadził kursy przysposobienia rolniczego
Był politycznym oponentem wójta i posła Józefa Putka, jak również przeciwnikiem obozu Piłsudskiego i dokonanego przez niego zamachu majowego. 
W wyborach samorządowych 1927 roku startował jako kandydat koalicji „Chjeno-Piasta”. 
30 września 1933 roku przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Krakowie wraz z rodziną przy ulicy ks. biskupa Bandurskiego.
Został odznaczony Brązową Odznaką Honorową LOPP (1933). W 1935 roku zasiadał w zarządzie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej archidiecezji krakowskiej. 
W czasie II wojny światowej został wysiedlony przez Niemców ze swojego mieszkania i znalazł schronienie u krewnych na Osiedlu Urzędniczym.
Zmarł 3 lipca 1951 roku w Krakowie i spoczął na Cmentarzu Rakowickim.


wtorek, 12 listopada 2019

Śmierć matki Józefa Putka w 1930 roku

11 września 1930 roku grupa posłów opozycyjnych w stosunku do ówczesnych władz sanacyjnych została aresztowana pod zarzutem przygotowywania zamachu na rząd. Wśród aresztowanych znalazł się także poseł Józef Putek, usunięty nieco wcześniej  ze stanowiska wójta Choczni. 
Aresztowanie Putka nastąpiło w Warszawie, gdzie przybył on z Choczni w sprawie wydania kolejnego numeru pisma "Wyzwolenie", którego był redaktorem. W swoim domu w Choczni zostawił ciężko chorą matkę Annę, która znajdowała się pod opieką państwa Styłów. 
Gdy Putek dowiedział się od komisarza policji, że zostaje aresztowany, napisał list do swojej kuzynki Kalinowskiej, zawiadamiając ją o tym fakcie i prosząc jednocześnie o przekazanie umierającej matce 150 złotych, które pozostawia w tym celu w hotelu sejmowym.
Po aresztowaniu Putek został osadzony w Brześciu, gdzie oczekiwał na proces. Prokuratura obwiniała go między innymi o:
  • rewolucyjne i podburzające wystąpienia przeciwko władzom sanacyjnym- na przykład podczas Kongresu Obrony Prawa w Krakowie twierdził, że rządy sanacyjne to kult bezprawia i gwałtów doprowadzony do potęgi, rządy te zamiast ulg dla ludu oddawały ten lud pod okupację głupiej i dokuczliwej biurokracji, a Piłsudski ma krew na rękach, za co powinien być pociągnięty do odpowiedzialności,
  • zorganizowanie nielegalnego pochodu z Choczni do Wadowic w obronie zawieszonego samorządu choczeńskiego, 
  • posiadanie 35 egzemplarzy skonfiskowanej odezwy Kongresu Obrony Prawa.
Ponieważ aresztowanie posłów wywołało bardzo duże zainteresowanie ówczesnej opinii publicznej oraz prasy, to dziennikarze z całej Polski prześcigając się w relacjach na ten temat, poruszali także wątek chorej matki Józefa Putka.
Poważnie chorą panią Putkową odwiedził w Choczni redaktor Stanisław Szczepański, po czym zamieścił w krakowskim piśmie "Naprzód" następujący artykuł:

"Znam ze 25 lat 78-letnią staruszkę (w rzeczywistości o 5 lat młodszą- uwaga moja), matkę dra Putka, b. posła do Wszystkich trzech Sejmów polskich, zamieszkałą w Choczni, w powicie wadowickim. Niejednokrotnie będąc gościem mego osobistego i politycznego przyjaciela, spotykałem ową skromną osobę, która dochowała się syna należącego do bezsprzecznie najzdolniejszych polskich parlamentarzystów, świetnych mówców i pisarzy politycznych i zarazem wiceprezesa „Wyzwolenia".
Wypadki wrześniowe; aresztowanie b. posła dra Putka do głębi wstrząsnęły i tak już starczym i wątłym organizmem kobiety - matki i powaliły ją na łoże boleści, z którego więcej się z pewnością nie podniesie. Ciężka choroba wytlewa organizm, a zmartwienie, tęsknota za dzieckiem jedynem dobija ostatki życia. Podeszły wiek nie idzie w pomoc przy chorobie.
Wybrałem się w odwiedziny, jakoże przypuszczałem, iż sprawię staruszce przyjemność zjawieniem się w Jej domu. Uprzedziłem o przyjeździe opiekujących się Nią pp. Stylów i w Choczni wiedziano o tem. Wiedziała widocznie i policja, a nawet jej przedstawiciel był na dworcu przy moim przyjeździe, zapewne czuły na to,bv mi ktoś z Choczni krzywdy jakiej nie zrobił... choć Chocznianie rzetelną przyjaźnią zawsze mnie darzyli.
U podwoi domu przywitał mnie dobry znajomy pies „wilczek"'. Nieraz mnie witał, gdym przychodził z jego panem. Przywitał mnie dziwnie rzewnem skomleniem, jakby z zarzutem, że nie przychodzę z jego żywicielem- sam tylko.
W skromnym pokoiku na łóżku leżącą zastałem panią Putkową. Ożywiła się na chwilę na przywitanie. Ściskała mi rękę i dziękowała, żem się pokazał. Uprosiłem, by nie forsowała się w mowie, by pomału mówiła i nie denerwowała się i nie płakała. Leży na łóżku mała, zanikająca osóbka, o małej buzi, w której świeci blado para oczu, o wyschniętych rękach spracowanych, o wyszczuplonych, a opuchłych nogach, barwy biało-zielonkawo-żółtej, uchyla uchyla, kołdry, by pokazać wzdęty brzuch. Skarży się na brak snu, na kolki w bokach, na których nie może leżeć, boli ją serce, pokazując to miejsce, nie może nic jeść. Pije wodę sodową. Lekarz bywa, ale miał powiedzieć, że niema ratunku i tylko środki na uśmierzenie boleści stosuje. Zaufanym powiedział, że to carcinoma (rak) żołądka.
— Mój Panie — zagaduje po chwili, - po wiedz mi Pan za co Józusia aresztowano? Co on takiego zrobił?
Odpowiadam, że nie wiem. Mówiłem prawdę i nikomu nie umiałem powiedzieć, za co dr. Putek dostał się do Brześcia.
Ale się na Nim zemścili — dodaje staruszka po chwili 
— robili w domu dwa razy rewizję - opowiada. Sprzewracali dom do góry nogami. Nawet kasetkę żelazną chcieli zabrać, ale telefonowali gdzieś do Sądu i zostawili.
Przerywa.
— A wnet ich puszczą? — zapytuje dalej.
Pocieszam Ją, że lada dzień śledztwo się skończy i doktór wróci do Choczni.
— Panie!! — woła usilnie, — ja bez niego nie umrę, ja go muszę widzieć przed śmiercią a jak go zobaczę zaraz umrę. Wysłaliśmy prośbę do Pani Prezydentowej, by się wstawiła za Nimi. Myślę, że to pomoże. Przecież oni nie uciekną, jakby ich ii puścili.
Znowu przerywa.
W pokoiku kilka osób odwiedzających. Coraz to inni. Przychodzą jedni, odchodzą drudzy. Rozmawiamy, wzajem pocieszamy staruszkę jak możemy. Opowiada mi sąsiadka, że biedne matczysko, gorączkując po nocach, ciągle rozmawia „z Józusiem", woła go, zrywa się i idzie do drugiego pokoju go szukać. W dzień ciągle się pyta, czy nie przyjechał i czy może tylko siedzi w "Sokole", czy w Kasie Stefczyka. 
Wie, że wkrótce umrze. Prosi, żeby ją nie chowano w Choczni, tylko w Wadowicach, gdzie leży mąż i inne dzieci.
Przesądne sąsiadki opowiadają, że psy bardzo wyją po nocach przeraźliwie. We wsi powszechny smutek. Najpoważniejsi obywatele przygnębieni. Ze względów cenzuralnych nie wspominam o ich przypuszczeniach. Tylko od szpicli ma się wszędzie roić, a marne indywidua piją i uganiają po okolicy.
Z godzinę trwała moja wizyta u dogorywającej matki dr. Putka. Pożegnałem staruszkę z przygnębieniem, bo w tym domu tak nigdy smutno nie było. A dużo przeżywało się i przeżyło z dzisiejszym więźniem stanu, wykradając mu niejedną tajemnicę jego pracy dla polskiego chłopa."

Z kolei w ukazującym się w Tychach piśmie "Silesia" podano, że po aresztowaniu Putka nieznani sprawcy powybijali szyby w jej domu, a ona sama została obrzucona obelgami, przez co stan jej zdrowia uległ pogorszeniu.
Czując zbliżający się koniec 73- letnia Anna Putek podyktowała pielęgniarce Annie Klisiak list do aresztowanego syna o treści:

„Kochany Synu!
Jestem na śmiertelnej pościeli, każda godzina moja policzona, cierpienia moje straszne, myśląc sobie jednego tylko Ciebie, kochany Józku, miałam i całą opiekę przy Tobie, tymczasem Bóg zmienił mój los i odebrał Cię ode mnie, rozpacz mię ogarnia, życie przez Ciebie skończyć nie mogę, choć na jeden dzień lub godzinę przed śmiercią widzieć się z Tobą pragnę, kochany synu, to życzenie moje ostatnie. Józku, komu dom oddam, nie mam nikogo z rodziny, jeżeli mię Pan Bóg powoła do siebie.
Boże, żebym Cię mogła zobaczyć; życia nie mogę zakończyć, czego się doczekałam w tak podeszłym wieku.
Gdy już doczekać Ciebie się nie będę mogła, to żegnam się z Tobą, kochany synu, polecając Cię opiece Bogu. Może jeszcze nie przeczytasz tych słów ode mnie, a ja już przeniosę się do wieczności.
Anna Putkowa"

Ten list został przekazany na początku października do sędziego śledczego przez PSL Wyzwolenie, z prośbą o udzielenie zgody na wizytę Józefa Putka u konającej matki.
Przewlekłe procedury- w tym między innymi konieczność wyrażenia zgody przez samego Piłsudskiego spowodowały jednak, że dni mijały, a stan chorej stale się pogarszał.
11 października dotarła do Choczni prośba o dosłanie świadectwa lekarskiego Anny Putek, ale dwa dni później przyszła z Choczni wiadomość o jej zgonie.
W pogrzebie, który odbył się 15 października w Wadowicach, Józef Putek także nie mógł uczestniczyć.
W 1973 roku, na rok przed śmiercią Józefa Putka, szczątki jego matki przeniesiono na cmentarz w Choczni.