Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śmierć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śmierć. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 stycznia 2025

Zgony w Choczni w latach 1930-39

 

Według choczeńskich metryk zgonów  latach 1930-39 umierało w Choczni rocznie niemal tyle samo osób co współcześnie. Liczba zgonów wahała się w tym czasie od 44 do 88 osób rocznie. Jeżeli nie uwzględniać jednak nadmiarowych 22 zgonów z 1939 roku, wynikłych z wydarzeń wojennych, to zakres ten zmniejsza się (44-71), a średnia roczna liczba zgonów wynosiłaby wtedy 60 rocznie. Dla porównania w 2018 roku odnotowano w księgach parafialnych 58 zgonów, a w ubiegłym roku około 70. Należy wziąć jednak pod uwagę, że obecna liczna ludności Choczni (około 6.000) znacznie przewyższa tę z lat 30. (około 4.000 osób w 1939 roku). Czyli średnia roczna liczba zgonów w latach 1930-39 była o połowę wyższa niż obecnie. Główny wpływ miała na to bardzo duża wtedy śmiertelność noworodków i niemowląt – średnio rocznie umierało 18 dzieci poniżej roku życia, co stanowiło wtedy 1/3 wszystkich zgonów. Licząc zgony wszystkich niedorosłych (poniżej 18 roku życia) ta proporcja wzrasta do 43%.

Średni wiek zmarłego w omawianych latach to zaledwie 36 lat. To oznacza, że nie wzrósł on wiele od XVIII wieku – żadne późniejsze zdobycze cywilizacyjne nie wpłynęły więc na znaczne zwiększenie długości życia w przedwojennej Choczni. Tę średnią wieku trudno też porównywać do obecnych danych – w 2023 r. przeciętne trwanie życia mężczyzn w Polsce wyniosło 74,7 roku, natomiast kobiet 82 lata.

Zaledwie czterech zmarłych przekroczyło 90. rok życia, a najdłużej (97 lat) żyła Agnieszka Król, która przyszła na świat w Kaszowie i zmarła w Choczni 14 lutego 1938. Na kolejnych miejscach znaleźli się 93-letni Józef Michalak, żebrak z Głębowic i 92-letni Józef Gazda, rodowity chocznianin.

Większość odnotowanych wówczas zgonów miała przyczyny naturalne – z obecnej perspektywy dziwić może dość często podawany uwiąd starczy, jako przyczyna śmierci osób w wieku poniżej 70 lat.

Oprócz wymienionych wyżej ofiar bombardowania i ostrzału choczeńskiego gościńca we wrześniu 1939 roku zapisano w metrykach także 3 zgony osób porażonych uderzeniem pioruna, 2 ofiary wypadków kolejowych, dwoje samobójców i jeden wypadek śmiertelny przy pracy w gospodarstwie. Nie zapisano żadnego śmiertelnego wypadku samochodowego, choć  z innych źródeł wiadomo, że do takich wówczas w Choczni dochodziło. Ich ofiary nie pochodziły jednak z Choczni i nie zostały pochowane na miejscowym cmentarzu, a ich śmierć odnotowano zapewne tylko w księgach metrykalnych właściwych dla miejsc ich zamieszkania. Nie ujęto również w metrykach (a właściwie w ich kopiach przekazanych do Urzędu Stanu Cywilnego) tragicznego zgonu byłego posła Antoniego Styły na torach kolejowych w Kleczy, którego błędnie zidentyfikowane zwłoki złożono najpierw na cmentarzu w Wadowicach.

Rok

Liczba zgonów

naturalnych

nienaturalnych

Śr. wiek

Dzieci do 1 r.

Dzieci poniżej 18

1939

85

61

24

35

17

28

1938

56

55

1

39

13

19

1937

56

56

0

35

14

23

1936

68

68

0

35

19

31

1935

70

70

0

39

22

29

1934

44

44

0

36

11

21

1933

56

56

0

34

19

27

1932

56

51

5

41

15

21

1931

61

61

0

34

22

26

1930

71

71

0

32

27

39

 

 

wtorek, 26 listopada 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIV

 "Echo Krakowa" w wydaniu z 14 października 1957 informowało:

Jakie następstwa może mieć po zostawianie nieletnich dzieci bez opieki, przekonały się bardzo boleśnie dwie matki. Jedna z Woli Filipowskiej (pow. Chrzanów), druga z Choczni (pow. Wadowice). Pierwsza z nich pozostawiła swojego synka — Tadeusza Gaja samego w domu. Dwuletni chłopiec wyszedł z zagrodv i bawiąc się w pobliżu miejscowej sadzawki wpadł do wody. Dziecka nie udało się uratować. Drugi malec — syn ob. Marii Kolach — pozostawiony sam  sobie — podpalił stodołę ze zbiorami. Straty wynoszą blisko 50 tys. zł.

Z kolei "Echo Krakowa" z 14 stycznia 1965 donosiło:

W Andrychowie do ruszającego pociągu wskakiwał 26-letni Marian Stuglik (zam. w Choczni). Wpadł on pod wagon i doznał ogólnych obrażeń ciała. 

Natomiast pięć i siedem lat później doszło na torach kolejowych w Choczni do wypadków śmiertelnych:

W Choczni (pow. Wadowice) na torach znaleziono zwłoki 18-letniej Jadwigi Kosycarz; wypadła ona z pociągu, ponosząc śmierć na miejscu. ("Echo Krakowa" z 20.04.1970)

Na torach w Choczni (pow. Wadowice), znaleziono zwłoki 36-letniego Tadeusza Laska. Został on przejechany przez pociąg. ("Echo Krakowa" z 31.01.1972)

Śmiertelne skutki miał również wypadek w choczeńskim kamieniołomie, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej:

Zabity w wapienniku. W Choczni w kamieniołomie p. Duninowej dzierżawionym przez Radę powiatową w Wadowicach, wskutek braku należy tego dozoru, został w zeszłym tygodniu robotnik zabity. ("Prawda z 22 sierpnia 1908)

Z kolei "Dziennik Polski" z 4/5 października 1964 zamieścił krótką notkę o pożarze w Choczni:

W Choczni spłonęła stodoła wraz ze zbiorami, własność Włodzimierza Kołodzieja.

Do nietypowego zdarzenia doszło 18 listopada 1980 w Wadowicach:

Na placu Getta przejeżdżający samochód ciężarowy spłoszył stojące w zaprzęgu konie. Usiłujący je zatrzymać Franciszek G. mieszkaniec Choczni, upadł i został przejechany kołami furmanki. Doznał ciężkich obrażeń i pozostał na leczeniu w szpitalu. ("Kronika nr 48 z 1980 r.)


poniedziałek, 16 września 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIII

 Krakowska "Prawda" z 7 czerwca 1902 donosiła:

 W Choczni przy granicy wadowickiej zdarzył się okropny wypadek u obsługacza żydowskiego J. B. W uroczystość Bożego Ciała wyszła żona jego do kościoła na sumę, on zaś pozostał w domu i zajmował się gotowaniem obiadu. Gdy odszedł na chwilę, zbliżył się 4-letni synek jego do ognia tak nieostrożnie, że cała odzież na nim się zapaliła. Na krzyk gorejącego chłopca przybiegł ojciec, ugasił wprawdzie ogień i zdarł z dziecka odzież, lecz ciało poparzone, powydymane, wyglądające gdzieniegdzie jak stara kora na drzewie, przedstawiało grozą przejmujący widok. Gdy dziecię skomliło już dłuższy czas z bólu, a matka, która nadeszła z kościoła, załamywała ręce z rozpaczy, ojciec czemprędzej przygotowywał wóz, zaprzęgał konia; sąsiedzi byli pewni, że wybiera się po lekarza, tymczasem — o zgrozo! — (...) pojechał — bez względu na tak wielką uroczystość i na straszne nieszczęście w domu — po piwo Żydowi — i staczał potem „ćwiartówki“ z hałasem do piwnicy żydowskiej... Chłopiec w okropnych boleściach i opuszczeniu skonał na drugi dzień rano. 

Ofiarą tego wypadku był Stanisław Bąk (ur. 1899), syn Józefa Bąka i Franciszki z domu Kręcioch z Zawala.

----

"Echo Krakowa" z 15 sierpnia 1969 informowało:

W Andrychowie podczas mycia okien wypadła z IV piętra, ponosząc śmierć, 47-letnia Alina Porębska (zam. w Choczni). 

----

Kolejne notki z różnych wydań "Echa Krakowa" o wypadkach drogowych:

W Choczni pow. Wadowice motocyklista Stanisław Mamica ur. w 1936 r. w Andrychowie wyprzedzając samochód ciężarowy zawadził o przyczepę. W wypadku Mamica i jadąca wraz z nim żona Helena doznali tak ciężkich obrażeń, że zmarli w drodze do szpitala. (wydanie z 24.07.1961)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący z nadmierną szybkością motocyklista, 23-letni Franciszek Wieja (zam. w Bielsku), najechał na zamkniętą rampę kolejową Wskutek doznanych obrażeń Wieja zmarł wkrótce po wypadku. (wydanie z 19.05.1964)

Dziś rano na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego PKS, potrącił 28-letnią Helenę Cholewa (zam. w Choczni). Wskutek doznanych obrażeń, zmarła ona wkrótce po wypadku. Kierowca został zatrzymany. (wydanie z 6.11.1966)

Na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego, Jan Targosz (zam. Bielsko-Biała), w czasie wyprzedzania, najechał na 56-letniego Stefana Trepkę (zam. w Wadowicach), który Jechał motorem. St. Trepka wskutek odniesionych obrażeń zmarł. (wydanie z 9.11.1966)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący motocykl potrącił znajdującego się na drodze w stanie nietrzeźwym 61 letniego Franciszka Hałata. (wydanie z 2.07.1969)




czwartek, 15 sierpnia 2024

Rocznica egzekucji w Kocierzu Moszczanickim

 W tym roku mija 80 lat od egzekucji 15 Polaków w Kocierzu Moszczanickim dokonanej przez niemieckich okupantów 14 sierpnia 1944 w odwecie za zabójstwo 5 donosicieli. Wśród ofiar egzekucji znalazło się także dwóch chocznian.

Tak pisało o tym fakcie katowickie gestapo (w obwieszczeniu w łamanym języku polskim):

 „Dnia 23. lipca 1944 r. w godzinach rannych została rodzina kupca Mieszak w Rychwald w ich mieszkaniu przez bandytów napadnięta. Matka i dwoje do rosłych dzieci zostali przez strzały pistoletu zamordowani. W tym samym dniu zostali także polski naczelnik gminy w Rychwald, Johann Bielsko i Polak Wincent Przyworek w ich mieszkaniu napadnięci i zamordowani.“

W odwecie Niemcy przywieźli 15 więźniów:

- Karola Garusa z miejscowości Kryry (powiat pszczyński)

- Karola Bogackiego z Jaroszowic,

- Jana Bryndzę z Choczni,

- Józefa Słowiaka z Bielska,

- Jana Jakubca,

- Stefana Chodzyńskiego z Łaz,

- Władysława Piegzę z Choczni (zamieszkałego później w Będzinie),

- Jana Bistę z Koźmina,

- Władysława Ochmańskiego z Jaworzna,

- Mieczysława Meyera z Bobrka,

- Czesława Jaseczko z Babic,

- Feliksa Klimkiewicza z Chrzanowa,

- Teodora Wójcikiewicza z Oświęcimia,

- Adolfa Waligórę z Żywca,

- Leopolda Hałaczka z Orłowej

i stracili ich przez powieszenie w publicznej egzekucji w Kocierzu. Ciała powieszonych przewieziono do obozu KL Auschwitz i spalono w krematorium.

Po wojnie Okręgowa Komisja Badań Zbrodni Niemieckich przeprowadzała dochodzenia w celu ustalenia sprawców śmierci ww. Polaków.

W 1947 roku zostali oni upamiętnieni na marmurowym pomniku wzniesionym w pobliżu szkoły w Kocierzu Moszczanickim (przy ulicy Beskidzkiej 57).

Jeżeli chodzi o choczeńskie ofiary tej egzekucji, to:

- Jan Bryndza miał wówczas 20 lat (ur. 4.01.1924 jako syn Wojciecha i Marii z domu Filek), przed wojną pracował jako górnik w Bytomiu, w czasie okupacji działał w konspiracji, a do KL Auschwitz trafił za posiadanie broni - pod tym samym zarzutem aresztowano także jego siostrę Stanisławę, która została wywieziona w niewiadomym kierunku i jej dalszy los nie jest znany.

- Władysław Piegza miał 24 lata, urodził się w Choczni 20.01.1920 i był synem Jana oraz Agaty z domu Kowalik, w KL Auschwitz zginął wcześniej jego młodszy brat Jan.

czwartek, 14 grudnia 2023

Choczeńska kronika wypadków - część XXI

"Katholische Volkszeitung" - pismo wychodzące w Rybniku w języku niemieckim - w numerze z 24 lipca 1935 roku przynosi informację o wypadku, który miał miejsce w Kaczynie, ale z udziałem jednego z mieszkańców Choczni:

Do zdarzenia doszło w Kaczynie koło Wadowic Kilka dni temu w kuźni doszło do poważnej eksplozji spowodowanej nieostrożną zabawą z detonatorem granatów. 17-letni syn mistrza kowalskiego Stanisław Bryndza znalazł detonator granatów na polu będącym niegdyś częścią poligonu wojskowego, zabrał go do domu i w obecności rolnika Józefa Gurdka rozbił go na pół młotkiem na kowadle. Detonator eksplodował. Chłopakowi oderwało rękę, a materiał wybuchowy rozciął mu brzuch. Zaś rolnika Gurdka odłamek żelaza trafił między oczy tak pechowo, że oślepł na miejscu. Obydwóch ciężko rannych przewieziono do szpitala w Wadowicach.

----

Katowicki dziennik "Polonia" w wydaniu z 5 września 1934 roku informował w krótkiej notatce pod tytułem "Wpadł do studni":

Niejaki Antoni Żurek z Choczni koło Wadowic, przechylił się tak nieszczęśliwie przez ocembrowanie studni, iż wpadł w gląb, doznając złamania nogi. Przy pomocy domowników został wydobyty.
----

Ten sam dziennik, ale 14 lipca 1934 roku donosił:

Skutki braku opieki nad dziećmi - śmierć dziecka pod kołami auta w Choczni

We wsi Chocznia (w powiecie Wadowickim) wydarzył się onegdaj nieszczęśliwy wypadek, który pociągnął za sobą śmierć 5-cio letniego chłopczyka. Mianowicie przez wieś przejeżdżał samochód, będący własnością browaru żywieckiego. W pewnym momencie przez drogę usiłował przebiec 5-letni syn tamtejszego mieszkańca Tadeusza Bałysa, lecz spostrzegłszy nadjeżdżający samochód, w ostatniej chwili zawahał się i chciał zawrócić. Z tego też powodu przytomny szofer, chcąc uniknąć wypadku, skręcił nagle w bok tak gwałtownie, że auto, zarzuciwszy się, uderzyło tylnym wachlarzem chłopczyka w głowę. Dziecko przewieziono natychmiast do szpitala, gdzie wskutek zdruzgotania czaszki w pół godziny później zmarło, nie odzyskawszy przytomności.

Autor tej notatki błędnie podał personalia ofiary. W rzeczywistości w tym wypadku zginął właśnie Tadeusz Bałys. pięcioletni syn Jana i Marii Anieli z domu Bąk.
----

Lwowski tygodnik "Niedziela" z 25 września 1887 roku zamieścił "Wykaz pogorzeli włościańskich, wydarzonych w sierpniu", gdzie pod datą 10 sierpnia znalazła się informacja, że "Drapie Szymonowi w Choczni, powiatu wadowickiego, zgorzał dom".
----
W numerze 30. tygodnika "Kronika" z 1979 roku zawiadamiano z kolei o prawie 100 lat późniejszym pożarze w Choczni:

22 lipca w Choczni pod Wadowicami spaliła się stodoła i szopa w gospodarstwie J.W. Straty — około 100 tysięcy złotych. Przyczyna — podpalenie przez dzieci.



czwartek, 18 maja 2023

Choczeńska koronika wypadków - część XX

 "Gazeta Lwowska" z 7 sierpnia 1850 roku informowała:

Dochodzą nas wiadomości z Wadowskiego o wielkich klęskach z gradobicia, jakie poniosły w zeszłym miesiącu gminy nadwiślańskie (?): Radocza, Przybradz, Graboszyce, Spytkowice od Zatora, Grodzisko, Bachowice, Zygodowice i Woźniki. Nadzieja całorocznej pracy w znacznej części zniszczała, a szerokość tej klęski sięga aż niemal pod Wadowice same, gdzie piorun we wsi Choczni zabił strażnika drogowego, dwoje dzieci obok niego kontuzyą nabawił a chałupę mu spalił. Podobne nieszczęście spotkało 31 zeszłego miesiąca o pół do ósmej wieczór okolicę górską koło Jordanowa. Wioski Naprawa, Malejowa, Bystra, Łętownia ucierpiały niesłychanie; w samym Jordanowie grad był tak silny, że wszystko zgoła wytłukł, a w takiej ilości, że jeszcze nazajutrz rano pola lodami pokryte były.

Wspomniana wyżej ofiara uderzenia pioruna w Choczni to Bartłomiej Chmielarczyk, lat 50, "opiekun dróg w Choczni", który mieszkał w domu pod nr 210, także spalonym w wyniku tego zdarzenia. Jedyną osobą z domowników, która nie poniosła żadnego uszczerbku na zdrowiu, była jego żona Katarzyna z domu Mytnik.

----

"Dziennik Polski" z 14 stycznia 1970 roku na pierwszej stronie opublikował artykuł pod tytułem "Rekord tragicznych wypadków w Krakowskiem. Gołoledź, zaniedbania drogowców i lekkomyślność przyczyną 51 kraks", w którym przeczytać można między innymi:

Najtragiczniejsze żniwo, spowodowane zaniedbaniami służb drogowych i lekceważeniem przez kierowców obowiązku jazdy z bezpieczną szybkością zebrano w powiecie oświęcimskim. Na prostym odcinku drogi między Oświęcimiem a Kętami w miejscowości Łęki zderzyły się o godzinie 7.30 dwa autobusy "san". Obeszłoby się w tej kolizji bez ofiar w ludziach, gdyby pasażerowie zachowali ostrożność i zeszli na pobocze drogi. Niestety, podróżni stali na jezdni, obserwując skutki zderzenia. W tym momencie z dwóch przeciwnych kierunków nadjechały dwa dalsze autobusy PKS, z których jeden prowadzony z nadmierną szybkością uderzył z całym impetem w stojących ludzi i pojazdy. Na miejscu ponieśli śmierć: Stanisław Gibas. lat 19 i Adam Socala, lat 20, zamieszkali w Sułkowicach 105 i 606, Stanisław Szewczyk, lat 32, zamieszkały w Choczni 426, Antoni Jaromin, lat 30, zamieszkały w Międzybrodziu Bialskim 129/1. Ciężkich obrażeń doznali: Adam Góralczyk - zamieszkały Zagórnik 127, Jan Zaremba - zamieszkały Andrychów, ul. Nowotki 1, Józef Gibas - zamieszkały Rzyki i Maria Babiuch - zamieszkała Kęty, ul. Nieznanego Żołnierza 1.

----

"Kronika Beskidzka" w rubryce "Życie od podwórka" zanotowała pod datą 27 marca 1984 roku:

W Kaczynie, do lasu, w którym dokonywano wyrębu drzew, wjechał mimo ostrzeżenia pojazdem konnym Florian S. z Choczni. Gdy niewidoczny dla drwali pojazd wyjeżdżał z wąwozu, padające drzewo przygniotło konia, zabijając go na miejscu. Woźnica doznał ogólnych obrażeń i został przewieziony do szpitala.

poniedziałek, 1 listopada 2021

Dawne nekrologi

 Kilka przykładów dawnych nekrologów byłych mieszkańców Choczni:

Nekrolog z 1911 roku zamieszczony w rocznym sprawozdaniu Prywatnego Wyższego Gimnazjum Żeńskiego w Krakowie:

Więcej na jego temat w artykule "Chocznianin w "Zmorach" Zegadłowicza".

----
Nekrolog z "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" wydanie z 30 grudnia 1914 roku:


Szymon Dąbrowski (recte Balon) urodził się 8 października 1863 roku w Choczni Jako syn Franciszka i Rozalii z Janikowskich.
----

Nekrolog zamieszczony w "Polonia revue" nr 9 z 1917 roku:


Zmarły Michał Kręcioch urodził się 21 września 1889 roku w Choczni, jako syn Tomasza i Ludwiki z domu Styła. W czasie I wojny światowej zaciągnął się do polskiego Legionu Bajończyków we Francji i wziął udział w bitwie z Niemcami pod Arras-Carency w 1915 roku, w której został ranny w nogę. Po pobycie w szpitalu wstąpił do Legii Cudzoziemskiej.
----
Zygmunt Bernacik, urodzony w 1902 roku w świętokrzyskim Klimontowie, był choczeńskim rzeźnikiem, zamieszkałym od 1927 roku pod numerem 103. Bywał również nazywany "Grosikiem". Na szyldzie jego sklepu widniał tylko inicjał imienia i nazwisko "Z. Bernacik", stąd  w świadomości części chocznian jego imię i nazwisko zlewało się w jedno słowo "Zbernacik", określające miejsce, w którym zaopatrywali się w mięso.
----
"The Taunton Daily Gazette" z 27 listopada 1974 roku:


Zmarła w szpitalu Union Hospital w East River w Massachusetts Agnieszka (Agnes) Moskal z domu Cap, zamieszkała w Berkley przy Bayview Avenue 119, była wodwą po Janie (Johnie) Moskalu.
Urodziła się w 19 stycznia 1895 roku w Choczni na Zawalu, jako córka Jana Capa i jego żony Magdaleny z domu Kręcioch (w tekście błędnie jako Krenchuk). Do Berkley przeprowadziła się z Fall River w 1928 roku i prowadziła tam wraz z mężem niewielką farmę mleczną. Pozostawiła po sobie trzech synów: Stanley'a (Stanisława), Franka i Johna oraz dwie córki- Annę Chodkowski i Celię Kenney. Dwadzieścia dni wcześniej zmarł jej najstarszy syn Paul. W nekrologu wymieniona jest także siostra zmarłej, mieszkająca w Choczni żona Józefa Malaty, której imię podano błędnie (powinno być Aniela, a nie Frances/Franciszka).




wtorek, 12 listopada 2019

Śmierć matki Józefa Putka w 1930 roku

11 września 1930 roku grupa posłów opozycyjnych w stosunku do ówczesnych władz sanacyjnych została aresztowana pod zarzutem przygotowywania zamachu na rząd. Wśród aresztowanych znalazł się także poseł Józef Putek, usunięty nieco wcześniej  ze stanowiska wójta Choczni. 
Aresztowanie Putka nastąpiło w Warszawie, gdzie przybył on z Choczni w sprawie wydania kolejnego numeru pisma "Wyzwolenie", którego był redaktorem. W swoim domu w Choczni zostawił ciężko chorą matkę Annę, która znajdowała się pod opieką państwa Styłów. 
Gdy Putek dowiedział się od komisarza policji, że zostaje aresztowany, napisał list do swojej kuzynki Kalinowskiej, zawiadamiając ją o tym fakcie i prosząc jednocześnie o przekazanie umierającej matce 150 złotych, które pozostawia w tym celu w hotelu sejmowym.
Po aresztowaniu Putek został osadzony w Brześciu, gdzie oczekiwał na proces. Prokuratura obwiniała go między innymi o:
  • rewolucyjne i podburzające wystąpienia przeciwko władzom sanacyjnym- na przykład podczas Kongresu Obrony Prawa w Krakowie twierdził, że rządy sanacyjne to kult bezprawia i gwałtów doprowadzony do potęgi, rządy te zamiast ulg dla ludu oddawały ten lud pod okupację głupiej i dokuczliwej biurokracji, a Piłsudski ma krew na rękach, za co powinien być pociągnięty do odpowiedzialności,
  • zorganizowanie nielegalnego pochodu z Choczni do Wadowic w obronie zawieszonego samorządu choczeńskiego, 
  • posiadanie 35 egzemplarzy skonfiskowanej odezwy Kongresu Obrony Prawa.
Ponieważ aresztowanie posłów wywołało bardzo duże zainteresowanie ówczesnej opinii publicznej oraz prasy, to dziennikarze z całej Polski prześcigając się w relacjach na ten temat, poruszali także wątek chorej matki Józefa Putka.
Poważnie chorą panią Putkową odwiedził w Choczni redaktor Stanisław Szczepański, po czym zamieścił w krakowskim piśmie "Naprzód" następujący artykuł:

"Znam ze 25 lat 78-letnią staruszkę (w rzeczywistości o 5 lat młodszą- uwaga moja), matkę dra Putka, b. posła do Wszystkich trzech Sejmów polskich, zamieszkałą w Choczni, w powicie wadowickim. Niejednokrotnie będąc gościem mego osobistego i politycznego przyjaciela, spotykałem ową skromną osobę, która dochowała się syna należącego do bezsprzecznie najzdolniejszych polskich parlamentarzystów, świetnych mówców i pisarzy politycznych i zarazem wiceprezesa „Wyzwolenia".
Wypadki wrześniowe; aresztowanie b. posła dra Putka do głębi wstrząsnęły i tak już starczym i wątłym organizmem kobiety - matki i powaliły ją na łoże boleści, z którego więcej się z pewnością nie podniesie. Ciężka choroba wytlewa organizm, a zmartwienie, tęsknota za dzieckiem jedynem dobija ostatki życia. Podeszły wiek nie idzie w pomoc przy chorobie.
Wybrałem się w odwiedziny, jakoże przypuszczałem, iż sprawię staruszce przyjemność zjawieniem się w Jej domu. Uprzedziłem o przyjeździe opiekujących się Nią pp. Stylów i w Choczni wiedziano o tem. Wiedziała widocznie i policja, a nawet jej przedstawiciel był na dworcu przy moim przyjeździe, zapewne czuły na to,bv mi ktoś z Choczni krzywdy jakiej nie zrobił... choć Chocznianie rzetelną przyjaźnią zawsze mnie darzyli.
U podwoi domu przywitał mnie dobry znajomy pies „wilczek"'. Nieraz mnie witał, gdym przychodził z jego panem. Przywitał mnie dziwnie rzewnem skomleniem, jakby z zarzutem, że nie przychodzę z jego żywicielem- sam tylko.
W skromnym pokoiku na łóżku leżącą zastałem panią Putkową. Ożywiła się na chwilę na przywitanie. Ściskała mi rękę i dziękowała, żem się pokazał. Uprosiłem, by nie forsowała się w mowie, by pomału mówiła i nie denerwowała się i nie płakała. Leży na łóżku mała, zanikająca osóbka, o małej buzi, w której świeci blado para oczu, o wyschniętych rękach spracowanych, o wyszczuplonych, a opuchłych nogach, barwy biało-zielonkawo-żółtej, uchyla uchyla, kołdry, by pokazać wzdęty brzuch. Skarży się na brak snu, na kolki w bokach, na których nie może leżeć, boli ją serce, pokazując to miejsce, nie może nic jeść. Pije wodę sodową. Lekarz bywa, ale miał powiedzieć, że niema ratunku i tylko środki na uśmierzenie boleści stosuje. Zaufanym powiedział, że to carcinoma (rak) żołądka.
— Mój Panie — zagaduje po chwili, - po wiedz mi Pan za co Józusia aresztowano? Co on takiego zrobił?
Odpowiadam, że nie wiem. Mówiłem prawdę i nikomu nie umiałem powiedzieć, za co dr. Putek dostał się do Brześcia.
Ale się na Nim zemścili — dodaje staruszka po chwili 
— robili w domu dwa razy rewizję - opowiada. Sprzewracali dom do góry nogami. Nawet kasetkę żelazną chcieli zabrać, ale telefonowali gdzieś do Sądu i zostawili.
Przerywa.
— A wnet ich puszczą? — zapytuje dalej.
Pocieszam Ją, że lada dzień śledztwo się skończy i doktór wróci do Choczni.
— Panie!! — woła usilnie, — ja bez niego nie umrę, ja go muszę widzieć przed śmiercią a jak go zobaczę zaraz umrę. Wysłaliśmy prośbę do Pani Prezydentowej, by się wstawiła za Nimi. Myślę, że to pomoże. Przecież oni nie uciekną, jakby ich ii puścili.
Znowu przerywa.
W pokoiku kilka osób odwiedzających. Coraz to inni. Przychodzą jedni, odchodzą drudzy. Rozmawiamy, wzajem pocieszamy staruszkę jak możemy. Opowiada mi sąsiadka, że biedne matczysko, gorączkując po nocach, ciągle rozmawia „z Józusiem", woła go, zrywa się i idzie do drugiego pokoju go szukać. W dzień ciągle się pyta, czy nie przyjechał i czy może tylko siedzi w "Sokole", czy w Kasie Stefczyka. 
Wie, że wkrótce umrze. Prosi, żeby ją nie chowano w Choczni, tylko w Wadowicach, gdzie leży mąż i inne dzieci.
Przesądne sąsiadki opowiadają, że psy bardzo wyją po nocach przeraźliwie. We wsi powszechny smutek. Najpoważniejsi obywatele przygnębieni. Ze względów cenzuralnych nie wspominam o ich przypuszczeniach. Tylko od szpicli ma się wszędzie roić, a marne indywidua piją i uganiają po okolicy.
Z godzinę trwała moja wizyta u dogorywającej matki dr. Putka. Pożegnałem staruszkę z przygnębieniem, bo w tym domu tak nigdy smutno nie było. A dużo przeżywało się i przeżyło z dzisiejszym więźniem stanu, wykradając mu niejedną tajemnicę jego pracy dla polskiego chłopa."

Z kolei w ukazującym się w Tychach piśmie "Silesia" podano, że po aresztowaniu Putka nieznani sprawcy powybijali szyby w jej domu, a ona sama została obrzucona obelgami, przez co stan jej zdrowia uległ pogorszeniu.
Czując zbliżający się koniec 73- letnia Anna Putek podyktowała pielęgniarce Annie Klisiak list do aresztowanego syna o treści:

„Kochany Synu!
Jestem na śmiertelnej pościeli, każda godzina moja policzona, cierpienia moje straszne, myśląc sobie jednego tylko Ciebie, kochany Józku, miałam i całą opiekę przy Tobie, tymczasem Bóg zmienił mój los i odebrał Cię ode mnie, rozpacz mię ogarnia, życie przez Ciebie skończyć nie mogę, choć na jeden dzień lub godzinę przed śmiercią widzieć się z Tobą pragnę, kochany synu, to życzenie moje ostatnie. Józku, komu dom oddam, nie mam nikogo z rodziny, jeżeli mię Pan Bóg powoła do siebie.
Boże, żebym Cię mogła zobaczyć; życia nie mogę zakończyć, czego się doczekałam w tak podeszłym wieku.
Gdy już doczekać Ciebie się nie będę mogła, to żegnam się z Tobą, kochany synu, polecając Cię opiece Bogu. Może jeszcze nie przeczytasz tych słów ode mnie, a ja już przeniosę się do wieczności.
Anna Putkowa"

Ten list został przekazany na początku października do sędziego śledczego przez PSL Wyzwolenie, z prośbą o udzielenie zgody na wizytę Józefa Putka u konającej matki.
Przewlekłe procedury- w tym między innymi konieczność wyrażenia zgody przez samego Piłsudskiego spowodowały jednak, że dni mijały, a stan chorej stale się pogarszał.
11 października dotarła do Choczni prośba o dosłanie świadectwa lekarskiego Anny Putek, ale dwa dni później przyszła z Choczni wiadomość o jej zgonie.
W pogrzebie, który odbył się 15 października w Wadowicach, Józef Putek także nie mógł uczestniczyć.
W 1973 roku, na rok przed śmiercią Józefa Putka, szczątki jego matki przeniesiono na cmentarz w Choczni.

środa, 20 grudnia 2017

Śmierć Adama Turały w Księżym Lesie w grudniu 1944 roku

Adam Turała, urodzony w Choczni 12 grudnia 1912 roku, był synem Jana Turały i jego żony Marii również pochodzącej z rodu Turałów.
W czasie okupacji niemieckiej brał udział w konspiracyjnej działalności jako żołnierz Armii Krajowej.
21 grudnia 1944 roku został aresztowany przez Niemców w Jaroszowicach i odtąd słuch o nim zaginął.
Gdy nieco ponad miesiąc później Niemcy opuścili Chocznię, rodzina Adama wszczęła jego poszukiwania. Ponieważ znanym w okolicy miejscem kaźni schwytanych Polaków był Księży Las w Choczni, nazywany też Księżą Barcią lub Sosiną, to powstało podejrzenie, że wśród znajdujących się tam bezimiennych grobów może znajdować się i miejsce pochówku Adama.
Mieszkający w pobliżu Księżego Lasu często wieczorami słyszeli dobiegające z lasu wystrzały, które łączyli z jednej strony z prowadzeniem do lasu więźniów, eskortowanych przez uzbrojonych Niemców, a z drugiej ze znajdowanymi na następny dzień świeżo usypanymi kopczykami z ziemi, które oznaczali prowizorycznymi krzyżykami.
Według wspomnień Jana Kapały, przytoczonych w „Kronice wsi Chocznia” Jana Turały, przed Świętami Bożego Narodzenia  1944 roku widział w rejonie parku w Wadowicach niemieckie auto zmierzające w kierunku Księżego Lasu, przewożące 4 Niemców oraz być może Adama Turałę, po czym słyszał później dobiegające z okolic Księżego Lasu wystrzały.
Natomiast cytowany w tej samej „Kronice wsi Chocznia” stolarz Władysław Świętek, mieszkający przy Góralskiej Drodze, przed Świętami w 1944 roku znalazł w Księżym Lesie kawałek szmaty, służący jako onuca i powiesił go na gałęzi obok świeżej mogiły.
Te informacje dotarły do Ludwika Turały, wuja Adama, który po ustąpieniu ostrej i śnieżnej zimy 20 marca 1945 roku przystąpił wraz z ze szwagrem Józefem Malatą i Franciszkiem Dąbrowskim do poszukiwań w Księżym Lesie. Jeszcze tego samego dnia natrafili na onucę zawieszoną na gałęzi w pobliżu jednego z grobów, którą Ludwik Turała skojarzył ze szmatami używanymi przez Adama Turałę, noszącego zbyt duże sportowe buty.
21 marca trójka poszukiwaczy powróciła do lasu z łopatami i rozpoczęła rozkopywanie grobu w pobliżu znalezionej onucy. Po odrzuceniu wierzchniej warstwy gleby w powstałym zagłębieniu zaczęła gromadzić się woda z roztopów i kopanie przerwano. Do sondowania grobu użyto zaostrzonego kija, który zagłębiany w ziemi szybko natrafił na opór. Ludwik Turała zanurzył rękę w błocie i natrafił na jakiś materiał, który wydobyto przy użyciu kopaczki. Jak się okazało, była to marynarka identyczna z tą, którą przed zatrzymaniem nosił Adam Turała. Ostrożne wydobycie kolejnych warstw ziemi pozwoliło na odsłonięcie zamarzniętych zwłok, które po wyciągnięciu, obmyciu i ułożeniu na przyniesionej z pobliskiego domu desce jednoznacznie zidentyfikowano jako doczesne szczątki Adama Turały. Wieść o znalezisku szybko rozniosła się po wsi i do Księżego Lasu zaczęły docierać  grupy ludzi komentujących całą sytuację, ale i odmawiających modlitwy za zmarłych.
Około południa Franciszek Romańczyk przywiózł z Wadowic komisję, która przesłuchała poszukiwaczy, a wchodzący w jej skład lekarz zbadał zwłoki, stwierdzając na plecach nieboszczyka siedem ran wlotowych po kulach, z który wypływała krew. Zwłoki zachowały się w dobrym stanie z powodu mroźnej zimy, a twarz Adama Turały nie wykazywała widocznych zmian. Zwłoki były bose, nie znaleziono swetra i kurtki, które Turała miał na sobie w chwili aresztowania.
Wobec zezwolenia komisji na pochówek zwłoki Adama Turały złożono do trumny przygotowanej szybko przez stolarza Leona Bąka. Trumnę zaś załadowano na wóz konny i w asyście licznych chocznian powieziono w kierunku kościoła parafialnego w Choczni. 
W pobliżu cmentarza oczekujący na ten kondukt ksiądz proboszcz Dyba pokropił trumnę wodą święconą i odmówił stosowne modlitwy, po czym trumnę przewieziono do kościoła i pozostawiono do następnego dnia na katafalku.
Pogrzeb zaplanowano na 7.30 dnia następnego. Po odprawieniu modłów w kościele trumnę ze zwłokami Adama Turały złożono w grobie rodzinnym obok jego zmarłej szesnaście lat wcześniej matki Marii i siostrzyczki Kazimiery.

Tablica nagrobna z cmentarza choczeńskiego, na której znajduję się napis dotyczący Adama Turały.
Obok Adama wymieniono jego dziadków ze strony matki (Jana i Julię),
matkę Marię, siostrę Kazię i dziadka ze strony ojca (Wojciecha).
Informacja dotycząca Kazi Turała jest błędna- w rzeczywistości żyła w latach 1924-1925.
Fotografia- grobonet.

W pogrzebie nie uczestniczył ojciec Adama- Jan Turała, od drugiej połowy lat dwudziestych mieszkający na stałe w USA.
Jesienią 1968 roku staraniem rodziny Turałów w Księżym Lesie został postawiony kilkumetrowej wysokości pamiątkowy krzyż żelazny, a na umieszczonej na nim tabliczce przeczytać było można:

Przechodniu ! Turysto !
Wiedz o tym, że szlakiem, którym zdążasz kroczyli pod silną eskortą SS na rozstrzelanie działacze konspiracyjni, którzy ginęli od kul zbirów hitlerowskich w „Księżej Barci” i tu są ich groby.
W grudniu 1944 roku został z innymi rozstrzelany żołnierz AK Adam Turała, lat 32 z Choczni.
W lesie tym spoczywa w zapomnianych mogiłach około 20 działaczy podziemia, którzy walczyli o Polskę Spawiedliwą.

Cześć Poległym Bohaterom !