Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niemcy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Niemcy. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 28 stycznia 2025

Przemarsz wojsk niemieckich przez Chocznię i jej okolice we wrześniu 1939 roku w relacji austriackiej gazety

 Austriacka gazeta "Oberdonau Zeitung" w wydaniu z 6 lutego 1940 roku zamieściła wspomnienia majora  Kühlweina z niemieckiego 130. Pułku Piechoty, który we wrześniu 1939 roku przemieszczał się między innymi przez Chocznię, spędzając w niej kilka godzin na odpoczynku.

Gdy wybuchła II wojna światowa, 130. Pułk Piechoty,  czyli jednostka macierzysta autora wspomnień, stacjonował od pół roku w garnizonie w Czeskich Budziejowicach, blisko granicy austriackiej. Gdy Hitler "wezwał ich do marszu w celu zabezpieczenie terytorium Wielkich Niemiec" opuścili w kilka godzin koszary i pociągiem zostali przetransportowani do Frydlantu na Morawach. Stamtąd wyruszyli marszem na północ. W ciągu pierwszego półtora dnia pokonali 50 kilometrów, by dotrzeć do Ustronia. Mocno świecące słońce utrudniało przemarsz kolumny wojskowej. Major Kühlwein nie omieszkał dodać, że gdy tylko zostawili za sobą polskie biało-czerwone słupki graniczne, to z gardeł żołnierzy wyrwało się spontanicznie trzykrotne "Sieg Heil!" na cześć Führera i ojczyzny. Podczas tego pierwszego dnia marszu jedyny raz w całej kampanii zauważyli na niebie polski samolot. Drogi stawały się coraz gorsze. Przekroczono pierwsze zniszczone mosty "ale najczęściej wysadzane w powietrze lub spalone w tak prymitywny sposób", że dla jednostek inżynieryjnych były łatwe do prowizorycznej naprawy. Również poziom wody był tak niski, że można było przejść przez nią w bród. Niemieckie wojsko nie wstrzymywało marszu na posiłek - "dojrzałe jabłko, szklanka wstrząśniętych śliwek lub kieliszek rumu powstrzymywały burczenie w brzuchu." Wisłę przekroczyły na południe od Skoczowa i wkroczyły do Bielska.

 Pierwsze spotkanie z wrogiem

Gdy słońce wysyłało ostatnie promienie, pierwsze kule świszczą w naszą stronę. Strzały nadchodzą z żywopłotów i odosobnionych krzewów Jaworza. Kompania strzelecka rozwija się szybko w tyralierę. Przeszukano podejrzane domy, tam gdzie stawiano opór wrzucano granat ręczny do pokoju lub na strzechę, które natychmiast stawały w płomieniach. Podejrzani o strzelaninę zostali aresztowani. W domach kryje się zgraja osób. Są tam zbiegli żołnierze, niegroźni wędrowcy i pracownicy gospodarstw rolnych. Codziennie duże ilości ludzi przechodzą obok nas wierząc, że to dobra okazja, aby utrudnić postępy w marszu szybkich Niemców. Odpoczynek w nocy - spędzamy na świeżym powietrzu tylko kilka godzin. Wczesny poranek jest piękny i rześki. Bielskie ulice o świcie są prawie puste. Uchodźca polsko-niemiecki wita nas z radością. Jego brat został zamordowany dzień wcześniej. My byliśmy świadkami promiennego spotkania z jego matką. Kilka innych osób szybko przyprowadzono z opuszczonych koszar - polskie rogatywki i chorągiewki. Docieramy do Czańca, Andrychowa i Choczni. Szosa znów jest lepsza, ale żołnierze są nieskończenie zmęczeni. Tu właśnie pojawia się koleżeństwo. Każdy, kto ma więcej siły, nosi karabiny maszerujących słabszych kolegów. Równość żołnierska, świadomość czego oczekuje od nas ojczyzna powoduje, że zapominamy o swoich stopach. To oznacza pokonanie samego siebie. Coraz częściej pojawiają się również oznaki walki z Polakami.  Tu i ówdzie leje na poboczu lub na drodze to znak, że niemieckie bomby lotnicze szybko przyniosły skutek i czyniły to bezlitośnie. Z ciekawością patrzymy na pierwsze zniszczone polskie wagony amunicyjne, pojazdy mechaniczne i artylerię. Końskie ciała w niektórych miejscach leżą ułożone w grubych stosach (Dział Choczeński - uwaga moja). Polscy żołnierze ofiary megalomanii swoich rządzących, rozbite domy, których pozostałe kominy jak upiorne wieże górowały nad niebem, są świadectwem brutalnej i bezlitosnej rzeczywistości wojny.

 Pierwszy poważny opór.

Mamy tylko pięć godzin odpoczynku (w Choczni - uwaga moja) i znowu marsz i marsz. Przez Wadowice, Kalwarię w kierunku Krakowa. Tutaj Polak stawia pierwszy poważny opór. Nasza kompania przeciwpancerna napotkała go i wzięła udział w walkach. Doświadczamy pierwszych strat. Pod wieczór kompanie strzeleckie przesuwają się na przód. W nocy szykują się do ataku, Gęsta poranna mgła jest nie do przebicia, kiedy zaczynamy 6 września o godzinie  3:00 wypierać Polaków z ich stanowiska. Do Mogilan szlak prowadzi szeroko przez trudny terenu, ale wróg wolał zniknąć w nocy. Tylko kilku więźniów pozostało w naszych rękach. Nasza nadzieja na zdobycie Krakowa legła w gruzach. Nasz pułk zwraca się na wschód, tak że możemy widzieć tylko wieże Krakowa i kłęby dymu z wielkich pożarów unoszące się nad miastem. Byszyce (gmina Wieliczka - uwaga moja) dały nam pierwszy dłuższy odpoczynek od początku wymarszu. 7. dnia nie wyruszamy przed południem. Jaką ulgę daje rozluźnienie kończyn, możliwość rozciągnięcia się na słomie, to że znów można się porządnie umyć, odpocząć, spokojnie zadbać o żołądek i wyleczyć piekące, obolałe stopy.


czwartek, 16 marca 2023

Migawki z czasów niemieckiej okupacji

 

Okupanci niemieccy zamierzali zmienić nazwę Choczni na lepiej brzmiącą w ich języku. Wysunięta przez nich propozycja nowej nazwy w postaci Hotzenwald nigdy jednak nie weszła w życie.

Jako ciekawostkę można podać proponowane nazwy dla innych okolicznych miejscowości:

  • Frydrychowice: Teichenfriedrichsdorf (pierwszy człon nazwy od stawów),
  • Gorzeń Dolny: Schauenbrand (dosłownie wyglądający na oparzenie- Gorzeń skojarzył się twórcom propozycji ze słowem gorze/ogień- po  niemiecku Brand),
  • Kaczyna: Entenbach (dosłownie Kaczy Potok),
  • Radocza: Freudenhöhe (gdzie człon Freuden oznacza radość, co może kojarzyć się z początkiem nazwy polskiej Rado-)
  • Tomice: Thomsrode,
  • Wadowice: Frauenstadt,
  • Zawadka: Wenigenmauthen.
----

Wśród obostrzeń, które dotknęły chocznian w czasie okupacji niemieckiej, znalazły się też takie, które ograniczały ich życie religijne.

Już 31 października 1939 roku wydano zarządzenie zezwalające na odprawianie nabożeństw tylko od godziny 9 do 11 przed południem, a od 1940 roku wolno było odprawiać msze tylko w  niedziele i najważniejsze święta kościelne. Polakom nie wolno było też chodzić na nabożeństwa niemieckie. Zgodnie z niemiecką tendencją do regulowania wszystkiego przepisami, spowiedź dorosłych była dozwolona tylko w soboty między 14.00 a 18.00. Wprowadzono również zakaz zawierania małżeństw dla Polaków poniżej określonego wieku- 28 lat dla mężczyzn i 25 lat dla kobiet. Zdarzało się, że pary, które nie spełniały tego warunku, w porozumieniu z miejscowymi proboszczami zawierały małżeństwa potajemne. Jednym z nich był związek Marii Kręcioch i Bolesława Tomiczka z Targanic, który został zawarty w 1944 roku w prywatnym mieszkaniu w Andrychowie tylko w obecności świadków, a bez asysty księdza, któremu po ewentualnym ujawnieniu takiego faktu groziłaby surowa odpowiedzialność karna. Przebieg ceremonii był konsultowany wcześniej z dziekanem wadowickim ks. Prochownikiem. Po wojnie pojawił się problem z ważnością tego małżeństwa, ponieważ strony nie wyraziły na nie zgody słownej, lecz tylko zaakceptowały związek przez podpisanie umowy. To stało się dla Tomiczka jednym z pretekstów do próby podważenia ważności jego małżeństwa, ale Trybunał Kościelny nie podzielił tej opinii i nie wyraził zgody na unieważnienie związku.

----

24 marca 1943 roku Izba Cywilna Sądu Krajowego w Bielsku orzekła o rozwodzie i podziale majątku:

- Józefa Wołka, zamieszkałego Bielitz Ost, Radomerstrasse 19

i

- Marii Wołek z domu Ruła, zamieszkałej Bielitz Ost, Hettwerstarsse 90

którzy zawarli małżeństwo 25 listopada 1936 roku w Choczni w miejscowym kościele katolickim.

Fragment nagłówka pisma z decyzją

To jedno z pierwszych orzeczeń o rozwodzie osób związanych z Chocznią.

Maria Ruła urodziła się w Choczni w 1912 roku, jako córka Marcina i Ludwiki z domu Widlarz.

W 1960 roku wyszła ponownie za mąż w Bielsku za Ignacego Byrskiego.

Zmarła w 1982 roku.

----

Według Józefa Turały autora „Kroniki wsi Chocznia” niemiecki kierownik szkoły w Choczni zarządził zniszczenie polskich książek z biblioteki szkolnej i pomocy naukowych, które spalono na szkolnym podwórzu. W podobny sposób zniszczono część archiwum Jozefa Putka

Osobą odpowiedzialną za ten akt wandalizmu był  Alwin Adolf Ruppelt, który pochodził z Wielkopolski. Urodził się w 1890 roku w Krzywinie, jako syn Paula i Idy Werner. Przed wojną był nauczycielem w Otorowie koło Szamotuł i w Niederröblingen w Saksonii-Anhalt. Ruppelt uniknął jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje decyzje.

Żył jeszcze długo po wojnie- zmarł 12 września 1971 roku we wsi  Bexhövede w Dolnej Saksonii.

A oto jego fotografia:

----

2 marca 1943 roku niemieccy żandarmi zabili w Choczni uciekiniera z transportu do KL Auschwitz 23-letniego Józefa Lecha z Krakowa. Według niektórych źródeł Lech zbiegł już 20 lutego, czyli 10 dni przed tym, zanim został wytropiony i zabity.

poniedziałek, 12 września 2022

Potomkowie chocznian w niemieckiej Kolonii

 

W niemieckiej Kolonii (Köln) nad Renem oraz w jej okolicach mieszkali i mieszkają nadal potomkowie Jana Edwarda Widlarza, który urodził się w Choczni 4 września 1862 roku, jako drugi z kolei syn rzeźnika Józefa Widlarza i Marianny z domu Kloss. Mimo obco brzmiącego nazwiska matka Jana Edwarda była także rodowitą chocznianką, ale o morawskich korzeniach (link).

Odpis metryki chrztu Jana Edwarda Widlarza

Jan Edward Widlarz, podobnie jak jego starszy brat Karol, wyuczył się w Bielsku na stolarza. W wieku 29 lat poślubił w Skoczowie o sześć lat młodszą od siebie Paulinę Gembalczyk, córkę miejscowego garncarza (1891). 

Jan Edward i Paulia Widlarz- odpis metryki ślubu

Młoda para zamieszkała w Morawskiej Ostrawie, gdzie Jan Edward nadal zajmował się stolarstwem. Zamieszkanie w Ostrawie było dla niego niejako powrotem w rodzinne strony jego dziadka Ignacego Klossa. Wkrótce, bo już w październiku 1892 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Arnold Edward Widlarz. W 1894 roku Widlarzom urodziła się w Ostrawie córka Janina (Joanna) Wiktoria, a rok później syn Bronisław Józef, wpisany w metryce chrztu jako Bruno Josef. Później rodzina Widlarzów przeniosła się do nieodległych Vitkovic, gdzie powiększyła się o syna Roberta (1896), który zmarł  niestety w wieku siedmiu miesięcy (w domu nr 343).

Arnold Widlarz- metryka chrztu

Bruno Widlarz - odpis metryki chrztu

Jan Edward Widlarz prawdopodobnie chorował już wtedy na gruźlicę, która była przyczyną jego śmierci 13 stycznia 1899 roku, czyli w wieku niespełna 37 lat.  Dwa dni później spoczął na cmentarzu w Vitkovicach. 

Jan Edward Widlarz - metryka zgonu

Kolejnym  dokumentem, który pozwala nam dowiedzieć się o dalszych losach jego rodziny, jest świadectwo urodzenia Marii Pauliny Widlarz z 29 grudnia 1899 roku, występującej w tym dokumencie jako córka Pauliny Widlarz z domu Gembalczyk z Vitkovic. Jej ojcem nie mógł być jednak Jan Edward Widlarz, który zmarł ponad 11 miesięcy wcześniej, o czym zresztą wspomniano w tym akcie. Nie jest wykluczone, że ojcem Marii Pauliny był zgłaszający w urzędzie fakt jej narodzin robotnik Izydor Sladczyk. Dla poznania losów potomków Jana Edwarda Widlarza istotnym jest natomiast, że świadectwo urodzenia Marii Pauliny zostało wystawione nie w Vitkovicach, a w Małym Zabrzu na obecnym Górnym Śląsku, a wdowa po Janie Edwardzie zamieszkiwała wówczas w pobliskiej osadzie Dorotheendorf (polska nazwa Kolonia Dorota- obecnie część Zabrza).

Maria Widlarz- świadectwo urodzenia

Nie wiadomo, z jakich przyczyn i kiedy dokładnie potomkowie Jana Edwarda Widlarza oraz wdowa po nim trafili z Kolonii Dorota na Górnym Śląsku do niemieckiej Kolonii nad Renem. Stało się to z pewnością przed 8 stycznia 1929 roku, kiedy to Bruno (Bronisław) Widlarz poślubił w Kolonii o sześć lat młodszą Christel Hennsberg. W październiku tego samego roku przyszła na świat ich córka Irmgard. Bruno i Christel Widlarz mieli jeszcze jedną córkę- Wilmę, która zmarła jednak w 25 godzin po porodzie (w 1936 roku). Wiadomo, że Bruno Widlarz był z zawodu kelnerem. Na zdjęciu rodzinnym z 1932 roku oprócz niego, jego żony i córki, znajduje się także jego matka Paulina, jej drugi mąż (Izydor Sladczyk?) i Arnold Widlarz, który z żoną Lilli (Elisabeth) mieszkał w Friedrich-Wilhelms-Hütte koło Siegburga, położonego między Kolonią a Bonn.

Kolonia około 1932
Siedzi Paulina Widlarz i jej drugi mąż
Stoją od lewej Bruno, Irmgard i Arnold Widlarzowie

Arnold Widlarz z żoną przed swoim domem

Bruno Widlarz, podobnie jak jego ojciec Jan Edward, zmarł w stosunkowo młodym wieku (niespełna 47 lat), dokładnie  18 listopada 1941 roku o godzinie 4.00. Pozostała po nim córka Irmard Widlarz (1929-2015), z zawodu krawcowa, wyszła za mąż za Karla-Heinza Schmitza (1925-2020), wywodzącego się z poważanej w Kolonii rodziny. Miała dwoje dzieci, w tym córkę Annelie, która została żoną Klausa Bartonitschka. To właśnie jemu zawdzięczamy  część z prezentowanych tu interesujących dokumentów i zdjęć rodzinnych przysłanych dla Chocznia-kiedyś.

Bruno Widlarz - nekrolog


piątek, 15 maja 2020

Dokumenty z czasów niemieckiej okupacji - część II

Niemieckie dokumenty - Ausweisy - wydawane chocznianom w czasie II wojny światowej- kontynuacja wcześniejszej notatki (link):

 

Jan Świerkosz urodzony 8 grudnia 1918 roku w Choczni, jako syn Franciszka i Janiny z domu Kulig. Zamieszkiwał w pobliżu granicy z Wadowicami- obok mostu na Choczence. Żołnierz kampanii wrześniowej 1939 roku (podoficer), wzięty do niewoli pod Biłgorajem 12 września 1939. Do sierpnia 1940 roku przebywał w stalagu w Villingen (jeniec numer 1550). Potem przymusowy robotnik rolny w Tutschfelden. Po wojnie właściciel gospodarstwa ogrodniczego, radny gminny i gromadzki. Zmarł w 2006 roku.



Antoni Żurek urodzony w Choczni 10 grudnia 1899 roku jako syn Wawrzyńca i Agnieszki z domu Młodzik. Przed wojną stolarz, wybrany zastępcą radnego gromady Chocznia w 1939 roku. Żołnierz kampanii wrześniowej 1939 roku, wzięty do niewoli i przetrzymywany w stalagu. Po zwolnieniu robotnik przymusowy w Krapkowicach, Legnicy i w Wałbrzychu. Zmarł w Choczni w 1949 roku.

Wojciech Paterak urodzony w Choczni 19 marca 1913 roku jako syn Józefa i Janiny z domu Gruca. Żołnierz 12 pułku piechoty w kampanii wrześniowej 1939 roku, wzięty do niewoli w okolicach Annopola i przetrzymywany w stalagu Greifswald. Po zwolnieniu robotnik przymusowy w Szczecinie. Zmarł w Choczni w 1990 roku. Mąż Franciszki z domu Szczur, ojciec sześciorga dzieci.



wtorek, 7 kwietnia 2020

Dokumenty z czasów niemieckiej okupacji

W czasie II wojny światowej niemiecki Ausweis był rodzajem dokumentu identyfikacyjnego związanego z miejscem zatrudnienia. Był wystawiany przez zakłady pracy, czy przedsiębiorstwa i pełnił rolę dokumentu tożsamości okazywanego władzom policyjnym lub strażnikom przemysłowym. Ausweis dla robotników przymusowych pełnił rolę przepustki umożliwiającej poruszanie się w miejscu pracy i jej okolicy.
Zawierał podstawowe dane na temat pracownika:
  • nazwisko i imię (Name und Vorname)
  • datę i miejsce urodzenia (Geburtstag und -ort)
  • zawód (Beruf)
  • stan rodzinny, liczba dzieci (Familienstand, Zahl der Kinder))
  • wyznanie (Religion)
  • miejsce zamieszkania (Heimatort)
a także fotografię wraz z numerem Ausweisu i odciski palców (Fingerabdrücke)- lewego i prawego kciuka.

Na drugiej stronie ausweisów znajdowały się informacje o miejscu pobytu posiadacza (Aufenthalt des Zivilarbeiters):
  • okres pracy od-do (von-bis)
  • pracodawca i jego adres (Arbeitsgeber: Name, Ort, Strasse)
  • zakwaterowanie (Unterkunft)

A oto przykłady tego rodzaju dokumentów wydanych mieszkańcom Choczni:


Ignacy Ramenda/Ramęda to syn Andrzeja i Marii Jureckiej pochodzącej z Polanki.
Był mężem Anny z domu Kuczka z Przybradza, poślubionej w 1946 roku we Frydrychowicach (stąd w dokumencie figuruje jako kawaler). Miał syna i dwie córki.
Zmarł 25 lutego 1986 roku- spoczywa na cmentarzu w Choczni.


Feliks Widlarz był synem Józefa i Anny z Kamińskich. W 1934 roku poślubił Helenę z domu Skoczylas, z którą miał czterech synów. Zmarł 17 lutego 1946 roku- spoczywa na cmentarzu w Choczni.


Aniela Wider była córką Wojciecha i Franciszki z domu Ramęda. Po wojnie poślubiła Edwarda Szymańskiego, z którym miała trzech synów.


Maria Wider z domu Góralczyk była córką Władysława i Marii z domu Paterak oraz żoną Franciszka Klemensa Widra (od 1937 roku), z którym miała dwie córki. Zmarła 19 maja 1987 roku- spoczywa na cmentarzu w Choczni.


Franciszek Klemens Wider był mężem w/w Marii i bratem w/w Anieli. Zmarł 15 sierpnia 1975 roku- spoczywa na cmentarzu w Choczni.




wtorek, 17 grudnia 2019

Zakazany romans

15 września 1935 roku niemiecki parlament (Reichstag) wprowadził tak zwane „norymberskie ustawy rasowe”, na mocy których zabroniono małżeństw pomiędzy Niemcami a Żydami i Niemcami a Cyganami, natomiast intymne stosunki między Niemcami a przedstawicielami tych dwóch wymienionych wyżej nacji podlegały surowej karze.
W czasie niemieckiej okupacji terenów Polski „Ustawy  o ochronie niemieckiej krwi i czci” rozciągnięto także na stosunki Niemców z Polakami, z wyjątkiem kontaktów z prostytutkami.
Ofiarą przepisów o „zhańbieniu rasy” (Rassenschande) padło w czasie II wojny światowej co najmniej dwoje osób pochodzących z Choczni.
Jedną z nich była Franciszka, najmłodsze dziecko Antoniego Kręciocha i jego żony Magdaleny z Bąków, która urodziła się w Choczni 3 października 1900 roku.
Po ukończeniu w Choczni 4 klas szkoły ludowej Franciszka Kręcioch pracowała sezonowo przez cztery lata jak robotnica rolna. Gdy skończyła 18 lat, znalazła zatrudnienie jako robotnica- sortowniczka w odlewni żelaza we Francji, w bliżej nieznanej miejscowości, która ona sama określała nazwą „Frichtat”. Tam dwa lata później poślubiła Filipa Bulatniego, pracującego jako konserwator maszyn w Luksemburgu.
Franciszka nie była szczęśliwa w tym związku. Mąż nadużywał alkoholu i stosował wobec niej przemoc. W końcu w 1933 roku po powtarzających się pobiciach opuściła go ostatecznie i wróciła do Polski, ale zachowała nazwisko Bulatni. Do wybuchu II wojny światowej imała się różnych zajęć.
23 listopada 1939 roku Franciszka Bulatni została wysłana przez niemiecki urząd pracy (Arbeitsamt) w Wadowicach na przymusowe roboty. Skierowano ją do pomocy w pracach rolnych w gospodarstwie Thalerów w Molln w Górnej Austrii.
Według opinii jej pracodawczyni Marii Thaler Franciszka nie przykładała się do pracy. Często miała robić sobie przerwy na papierosa, nie chciała wstawać wcześnie do pracy, a nawet przesypiała cały dzień na trocinach. Podkreślała też, że znane jej życie we Francji jest znacznie lepsze, niż to, które zastała w Austrii.
1 lutego 1940 roku Thalerowie odesłali Franciszkę Bulatni do urzędu pracy w mieście Steyr, który z kolei nakazał ją aresztować. Bulatni wytłumaczyła w urzędzie, że być może nie wykonywała należycie swojej pracy, ale tylko z powodów zdrowotnych, jako że choruje na serce. Potwierdziła tylko swój nałóg nikotynowy, którego nie była w stanie zwalczyć. Uskarżała się na bóle w plecach od zleconych jej prac w gospodarstwie i prosiła o skierowanie do pracy w dowolnej fabryce w mieście.
Po odbyciu kary aresztu Arbeitsamt skierował Franciszkę Bulatni do pracy u rolnika Josefa Obermanna w miejscowości Gruendberg. 12 kwietnia 1940 roku Franciszka zgłosiła się do szpitala w Steyr z powodu znacznego spadku ciśnienia krwi.
Tam po pewnym czasie została aresztowana za samowolne opuszczenie miejsca przymusowej pracy. W areszcie w Steyr przebywała do 30 kwietnia 1940 roku, a następnie przewieziono ją do aresztu w Linzu.
W czasie śledztwa wyszedł na jaw jej romans z miejscowym listonoszem, który zaczął się jeszcze w Molln. Jej wcześniejsza pracodawczyni Maria Thaler wiedziała na ten temat tylko tyle, że Bulatni otrzymywała papierosy od jakiegoś Ludwika, a inne pracujące u niej kobiety zidentyfikowały go jako emerytowanego listonosza Ludwika Bolterauera, z którym widywały Franciszkę na schadzkach w drewutni.
Dzieląca wówczas z pokój z Franciszką Bulatni Maria Gaisbachgrabner, opiekunka dzieci Thalerów, opowiedziała władzom, że Polka całowała się z Bolterauerem w drewutni lub za domem. Nie zauważyła żadnych bardziej intymnych relacji między tą parą, ale miała ostrzegać Franciszkę, że tego rodzaju kontakty są zakazane, co tamta rzekomo miała skomentować, iż w Polsce Niemcy też sypiają z Polkami.
Natomiast pomoc domowa Theresia Schedt zeznała, że Franciszka sama opowiadała o swoim zażyłym związku z Ludwikiem.
Z kolei Franciszka Bulatni wyznała w śledztwie, że mieszkający w sąsiednim domu obok jej miejsca pracy Ludwik Bolterauer, od początku ich znajomości wielokrotnie się do niej zalecał i często dawał jej w prezencie papierosy. Pewnego niedzielnego popołudnia w grudniu 1939 roku Franciszka zobaczyła Ludwika, stojącego w oknie sąsiedniego domu. Mężczyzna zaprosił ją do siebie i pokazał jej swoje mieszkanie. Oświadczył jej przy tym, że za rok, gdy Franciszka ma skończyć przymusową pracę, może zamieszkać razem z nim. Podczas tej wizyty Ludwik rozłożył prześcieradło na podłodze w kuchni i tam miało dojść do ich pierwszego zbliżenia.  Drugi raz zdarzył się następnego dnia w podobnych okolicznościach. Franciszka twierdziła, że nic nie wiedziała o zakazie, bądź karalności kontaktów płciowych między Niemcami a Polkami. Miała się o tym dowiedzieć dopiero w areszcie, od dwóch przetrzymywanych wraz z nią Niemek, oskarżonych o romans z polskimi robotnikami przymusowymi.
Po tym zeznaniu sprawę przejęło gestapo. Ludwik Bolterauer został zatrzymany 29 maja 1940 roku.
25 lipca 1940 roku Franciszkę Bulatni wysłano do obozu koncentracyjnego Ravensbrueck, a 56-letniego Bolterauera do obozu koncentracyjnego Dachau, gdyż „poprzez intymny stosunek z Polką rażąco naruszył zdrowe odczucie narodu”.
Ich dalszy los nie jest znany.

O uwięzieniu Franciszki zawiadomiono jej matkę Magdalenę Kręcioch w Choczni, ponieważ ojciec już wówczas nie żył. 

środa, 27 listopada 2019

"Przyjaciel Ludu" o volksdeutschach w Choczni

Tygodnik społeczno- polityczny "Przyjaciel Ludu" z 24 maja 1947 roku zamieścił korespondencję z Choczni, dotyczącą tych chocznian, którzy w czasie II wojny światowej podpisali tak zwaną volkslistę, czyli niemiecką listę narodowościową. 
Podstawą prawną do utworzenia volkslisty było zarządzenie z 4 marca 1941 roku, podpisane przez ministra spraw wewnętrznych Fricka oraz Hessa i Himmlera.
Celem tego zarządzenia było odseparowanie ludności uznanej za niemiecką od mniej wartościowej reszty mieszkańców terenów anektowanych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej.
We wcielonej bezpośrednio do III Rzeszy Choczni volksdeutsche/folksdojcze cieszyli się przywilejami, dostępnymi tylko dla Niemców- otrzymywali większe przydziały reglamentowanych towarów, wyższe wynagrodzenia, czy też świadczenia z tytułu ubezpieczeń społecznych.
W przeciwieństwie do pozostałych chocznian nie podlegali także wysiedleniom i choć mogli być wysyłani na roboty do Niemiec, to na zasadach wolnościowych. 
W zamian podlegali oczywiście obowiązkowej służbie wojskowej w niemieckiej armii, co w jednym przypadku skończyło się śmiercią na froncie wschodnim, a w innym amputacją nogi i trwałym kalectwem.
Przyczyny wpisywania się chocznian na volkslistę były oczywiście różne. Niekiedy decydowały o tym jawne sympatie do Niemiec i ideologii nazistowskiej, okazywane już przed wojną lub niemieckie pochodzenie małżonków chocznian. Wpływ na taką decyzję nielicznych chocznian miała też chęć uchronienia ich niepełnosprawnych krewnych przed wywózką do obozów koncentracyjnych. Częściej jednak decydowały o tym względy koniunkturalne i chęć poprawy swojego bytu.
Co ciekawe, jeden z mieszkańców Choczni wpisał się w czasie okupacji nie na niemiecką, lecz ukraińską listę narodową, co wynikało zresztą z jego faktycznego pochodzenia.
Po zakończeniu wojny wszyscy volksdeutsche/folksdojcze podlegali internowaniu i poddaniu przymusowej pracy, niezależnie od ich odpowiedzialności karnej.
Przejściowy obóz internowania utworzono również w Wadowicach, a jego komendantem był chocznianin Edward Bąk.
Taka polityka ówczesnych władz cieszyła się powszechnym poparciem w społeczeństwie, czego przykładem jest korespondencja w "Przyjacielu Ludu":

Do wiadomości Obywatela Prokuratora w Wadowicach 

Z Choczni piszą nam: Na walnym zgromadzeniu Stronnictwa Ludowego wybraliśmy nowy zarząd i omówiliśmy sprawę elektryfikacji. Potem ob. Borek poruszył sprawę tutejszych szpiclów niemieckich T. Guzdka i Płonki. Cała sala poparła jego przemówienie oklaskami i okrzykami: „precz z nimi!" 
Żona Guzdka przepisała się na volksdeutscherkę i teraz z gminy uciekła. Zaś Guzdek dostąpił łaski od Niemców, bo go nie wysiedlili i jeszcze mu gruntu przyczynili. Ten Guzdek taki był bezczelny, że na każdym kroku ,,heilował" na cześć zbrodniarza Hitlera i przez policję straszył ludzi. Był w łaskach u Niemców, bo żonie dał jako volksdeutscherce koncesję, aby z żandarmami niemieckimi germańską „rasę poprawiała". 
Zaś młody Płonka oskarżył nauczycielkę, że w Suchej do harcerzy wygłosiła mowę antyniemiecką. Gdyby była nie uciekła z Choczni, poszłaby do Oświęcimia. Zbrodniarzom niemieckim Płonka honory czynił, bo chodził do kościoła tylko na niemieckie nabożeństwa, był tam za kościelnego i wybierał ofiary dla niemieckiego księdza, z nabożeństw polskich uciekał i tak okazywał „rasową wyższość swoją" i wzgardę dla Polaków. Guzdek i Płonka procesują się z Polakami, ale dziwne to jest, że w sądowych papierach są spisane wszystkie ich sprawki i zeznania świadków, ale jakoś że tego nikt nie pokazuje obywatelowi Prokuratorowi, aby zrobił z tego użytek i obu tych rasowych szpiclów niemieckich wsadził do kryminału. Nijak tego wyrozumieć nie możemy. 

Korespondencja podpisana jest inicjałami L. B.- zapewne jej autorem był wymieniony w treści Ludwik Borek.

środa, 18 września 2019

Chocznianie w Arolsen Archives cd

Dokumenty z archiwum w Bad Arolsen (link) dostarczają interesujących informacji na temat wojennych losów tych chocznian, którzy po II wojnie światowej pozostali z różnych względów za granicą- głównie na terenie Niemiec i starali się o uzyskanie statusu uchodźcy politycznego.

  • Walenty Buldończyk urodził się w Choczni 14 stycznia 1902 roku, w Choczni ukończył także pięć klas szkoły powszechnej. Przed wojną mieszkał w Andrychowie i pracował jako tkacz w fabryce braci Czeczowiczka. Wziął czynny udział w kampanii wrześniowej 1939 roku jako plutonowy 5 pułku saperów. Pod Zamościem dostał się do niewoli niemieckiej i był więziony w Krakowie oraz we Wrocławiu, skąd zbiegł. W grudniu 1939 roku próbował dostać się nielegalnie do Rumunii, ale ponownie został schwytany przez Niemców i uwięziony w czeskiej Opavie. W więzieniu spędził półtora roku, a następnie został wysłany do pracy przymusowej na zdobytych przez Niemców terenach Związku Radzieckiego. Wykonywał między innymi pracę traktorzysty w rejonie Homla i Smoleńska, później trafił także na Litwę. W latach 1944-45 pracował natomiast przymusowo jako palacz i robotnik w Niemczech i okupowanej Belgii. Po wojnie znalazł się w obozie dla uchodźców i pracował tam jako kucharz, kierowca i mechanik. Związał się z przebywającą w tym samym obozie Agnieszką Konkol, o 13 lat od niego młodszą Kaszubką pochodzącą z Chałup i razem starali się o uzyskanie statusu uchodźcy politycznego. W 1949 roku urodziła się w Lubece ich córka Krystyna.
  • Magdalena Płonka, według wszystkich danych z aplikacji o status uchodźcy miała urodzić się w Choczni 7 maja 1895 roku. Tymczasem w metrykach chrztów choczeńskich jest podawana zupełnie inna jej data urodzenia- 16 maja 1891 roku. Magdalena była córką Antoniego Płonki i jego żony Marianny z domu Drapa. W kwestionariuszu osobowym napisała, że w latach 1902-1909 uczęszczała do szkoły powszechnej w Choczni, a w latach 1937-39 pracowała jako służąca w Pas-de-Calais we Francji. W grudniu 1939 roku powróciła do Choczni, a następnie znalazła zatrudnienie w Krakowie i w podkrakowskich miejscowościach jako gospodyni i opiekunka do dzieci. W lutym 1941 roku trafiła na przymusowe roboty do Niemiec, na farmie w Willich koło Krefeld i pozostała tam także po wojnie. We wrześniu 1949 roku otrzymała status uchodźcy i propozycję emigracji do Australii, USA lub Kanady.
  • Anna Jurecka, córka choczeńskiego organisty, urodziła się 2 lipca 1918 roku. Ukończyła szkołę realną i handlową. Od grudnia 1938 roku pracowała w Szwajcarii jako gospodyni polskiego wicekonsula. Po wojnie zamieszkała w Bazylei, ukończyła odpowiednie kursy i została zatrudniona jako laborantka w firmie JR Geigy. W 1949 roku otrzymała status uchodźcy politycznego, ponieważ dwaj jej bracia walczyli w armii generała Andersa i Jurecka obawiała się po ewentualnym powrocie do Polski represji ze strony władz. Zgodnie z jej życzeniem umożliwiono jej emigrację do Australii, gdzie mieszkała w Melbourne (1968), Kooyong (1972), Kalgoorie (1977).
  • Jan Cibor urodził się w Choczni 4 lutego 1920 roku, jako syn Franciszka Cibora i Franciszki z domu Bandoła. W 1934 roku ukończył szóstą klasę szkoły powszechnej w Choczni. Pracował jako ślusarz/robotnik fabryczny w Wadowicach (1936-1942). Od 1942 roku był robotnikiem przymusowym (tokarzem) w istniejących do dziś zakładach Himmelwerk w Tybindze. Po wojnie pozostał w Niemczech i do 1947 roku mieszkał w Ludwigsburgu. W 1947 roku został żołnierzem Polskich Oddziałów Wartowniczych przy armii USA stacjonującym w Mannheim. Po otrzymaniu statusu uchodźcy wyemigrował do USA wraz z żoną Heleną z domu Stanek i urodzoną w Niemczech 1949 roku córką Krystyną. Helena- żona Jana także urodziła się w Choczni (w 1925 roku) i od 1942 roku pracował przymusowo jako robotnica w zakładach Himmelwerk, a po wojnie znalazła zatrudnienie w kantynie Polskich Oddziałów Wartowniczych. Na emigracji Ciborowie zamieszkali w stanie Michigan. W 1954 roku Jan otrzymał amerykańskie obywatelstwo, a w 1957 roku przyszedł na świat ich syn Steve. Jan Cibor zmarł 24 czerwca 2011 roku w Lincoln Park, a Helena dwa lata później.
  • Aniela Byrska urodziła się 12 grudnia 1906 roku w Choczni w rodzinie Wojciecha i Heleny z domu Mrzygłód. Poślubiła Edwarda Piekarza, pochodzącego ze Słotwiny i zamieszkała z nim w czeskiej Ostrawie. Tam w 1928 roku przyszła na świat ich córka Ludmiła. W 1930 roku Piekarzowie otrzymali czeskie obywatelstwo, a w czasie okupacji hitlerowskiej niemieckie (1941). Do końca wojny Edward pracował jako mechanik na kopalni. W 1945 roku Aniela i Ludmiła zostały wydalone z Czechosłowacji do Niemiec, a Edwarda ten sam los spotkał w 1946 roku. Z żoną i córką spotkał się w Heidelbergu. W 1947 roku Edward powrócił na krótko do Czechosłowacji, gdzie został uwięziony i skierowany na ciężkie roboty w kopalni. Udało mu się zbiec i nielegalnie dostać do Niemiec. W 1948 roku władze amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech odmówiły Piekarzom prawa do statusu uchodźców politycznych, motywując to dobrowolną kolaboracją z władzami faszystowskimi. 
  • Józef Oleksy urodził się 14 lutego 1914 roku w Choczni. Był synem Michała i Antoniny z domu Bąk. W latach 1921-1928 uczęszczał do szkoły powszechnej w Choczni, a od 1937 roku odbywał zasadniczą służbę wojskową (Lida na obecnej Białorusi). Po jej zakończeniu pracował w gospodarstwie rolnym w Mikuszowicach. Żołnierz 3 Pułku Strzelców Podhalańskich Wojska Polskiego w kampanii wrześniowej 1939 roku, wzięty do niewoli pod Tomaszowem Lubelskim (16 września 1939) i osadzony w stalagu Konau, a później w Villingen. W 1942 roku po zwolnieniu ze stalagu pracował jako przymusowy robotnik rolny w Niemczech. Po wojnie pozostał na terenie Niemiec (Dorsten, Cuxhaven, Flensburg, Bochum, Düsseldorf) i znalazł zatrudnienie jako kierowca. Należał do polskiej organizacji kombatanckiej i YMCA (Young Men's Christian Association). W 1950 roku otrzymał status uchodźcy politycznego od władz brytyjskiej strefy okupacyjnej.

czwartek, 18 kwietnia 2019

Egzekucja braci Świętków w Wielki Czwartek 1942 roku

W Wielki Czwartek 1942 roku, który wypadał wówczas 2 kwietnia, okupanci niemieccy dokonali w Żywcu egzekucji 11 Polaków, wśród których znajdowało się dwóch mieszkańców Choczni. Byli to bracia Jan i Józef Świętkowie, synowie choczeńskiego sołtysa Władysława Świętka.
Jan Świętek, starszy z braci, w chwili egzekucji miał 31 lat. Przed wojną przewodniczył Katolickiemu Stowarzyszeniu Młodzieży Męskiej w Choczni, był delegatem na wojewódzki zjazd tej organizacji w 1935 roku. W ramach stowarzyszenia prowadził między innymi amatorski zespół teatralny. Jednocześnie pracował w sporym gospodarstwie rolnym swojego ojca. W czasie wojny był uczestnikiem tajnych kompletów i przygotowywał się podobno do egzaminów maturalnych.


Jan Świętek
Młodszy o półtora roku Józef Świętek był handlowcem, właścicielem sklepu towarów mieszanych. W styczniu 1938 roku poślubił o pięć lat młodszą Helenę Malata, bratanicę znanego choczeńskiego wójta Maksymiliana Malaty. Ich małżeństwo trwało niespełna dwa lata, jako że już w październiku 1939 roku Helena zmarła „na suchoty”. Przedwcześnie owdowiały Jan ożenił się po raz drugi w lutym 1941 roku. Tym razem jego wybranką była Maria z domu Balon, siostra księdza Józefa Ferdynanda Balona. Efektem ich związku był syn Henryk Świętek, który urodził się 26 marca 1942 roku, czyli w czasie, gdy jego ojciec przebywał już w areszcie.
Józef z pierwszą żoną Heleną
Powodem aresztowania braci Świętków był ich czynny udział w konspiracyjnej organizacji, która zajmowała się wprowadzaniem do obrotu handlowego fałszowanych kart odzieżowych, co było traktowane przez Niemców jako sabotaż gospodarczy.
Imienne karty odzieżowe (Reichskleiderkarte) zostały wprowadzone przez okupantów w ramach racjonowania towarów. Przydział materiałów dla Polaków był dużo mniejszy, niż dla Niemców, a zaopatrzenie w odzież na podstawie przydziałów kartkowych nie przedstawiało się najlepiej. Poszczególnym artykułom odzieżowym przypisane były punkty, np.: sukienkę można było kupić za 30, płaszcz typu prochowiec lub żakiet za 25, koszulę nocną za 18, pas
do pończoch za 8 punktów. Ilość punktów,  na które opiewała karta, nie wystarczała np. na zakup ubrania roboczego.
Organizacja, w której działali Świętkowie, zajmowała się wykradaniem z urzędów druków niemieckich kart odzieżowych, fałszowaniem wpisów i wprowadzaniem kart do obrotu handlowego. Jej zasięg działalności obejmował nawet Pragę i Wiedeń, ponieważ można było tam nabyć materiały w najlepszym gatunku i z mniejszymi ograniczeniami, niż na obszarze polskich terenów przyłączonych do Rzeszy. Świętkowie starali się pozyskać zaufanie tamtejszych kupców przez wręczanie im paczek z wyrobami wędliniarskimi, organizowanymi przez pracujących w masarniach innych członków ich organizacji. Rozprowadzane przez konspiratorów kartki umożliwiały nie tylko osiągnięcie im osobistych korzyści, ale i zakup odzieży przez potrzebujących i wysyłanie jej do więzień, obozów, dla jeńców wojennych, a także przekazywanie osobom będącym w ciężkiej sytuacji materialnej.
Do aresztowania braci Świętków doszło 24 lutego 1942 roku w Choczni. 
Ich ojciec Władysław opisał to wydarzenie w swoim wierszowanym pamiętniku "Śmierć i wygnanie":

Czterdziesty drugi rok wstąpił na scenę,
Pamiętny wielce dla mnie i mej żony,
W nim me dwa syny wprzód już wymienione
Popadły w niemieckie szpony.
Z Bielska policja autem przyjechała
Wiosną, prawie w dzień świętego Macieja,
Aresztując ich, obydwu zabrała
Została tylko nadzieja.

Zostali przewiezieni do Bielska, gdzie przetrzymywano ich przez miesiąc, a następnie trafili do więzienia w Mysłowicach. W śledztwie byli brutalnie bici i poddawani torturom, więziono ich w zimnych celach i głodzono. Nie dopuszczono do ich widzenia z rodzicami, zezwolono jedynie na wysłanie wiadomości z Mysłowic.
W śledztwie dotyczącym fałszywych kart odzieżowych zatrzymano łącznie 34 osoby, 11 spośród nich skazano na karę śmierci przez powieszenie.

Tak o tym pisał Władysław Latkiewicz w artykule „Egzekucja na targowicy w Żywcu 2 IV 1942”:

Publiczna egzekucja miała na celu zastraszenie ludności i zniszczenie wszelkich przejawów przeciwstawiania się zarządzeniom władz hitlerowskich. Dzień lub dwa przed egzekucją zbudowano w Żywcu na placu targowym szubienicę i aresztowano 100 zakładników, których na pół godziny przed przywiezieniem skazańców, ustawiono za szubienicą i oświadczono, że w razie jakiegoś zaburzenia i wrogiej akcji ze strony tłumu, wszyscy oni zostaną rozstrzelani. Po chwili nadjechały trzy samochody z Mysłowic. W pierwszym była grupa gestapowców, w drugim skazańcy, a w trzecim więźniowie, którzy mieli wykonać egzekucję. Kolumna ta zatrzymała się najpierw przed budynkiem Liceum Ogólnokształcącego, siedziby żywieckiej placówki gestapo, gdzie również znajdował się szpital wojskowy. Tam wprowadzono skazańców i dano im jakieś zastrzyki odurzające, następnie ponownie załadowano ich do samochodu i ta sama kolumna ruszyła w kierunku targowicy. Każdy ze skazańców miał ręce skute z tyłu kajdankami, co bardzo utrudniało im zeskakiwanie z samochodu i prawie każdy z nich zeskakując przewracał się i nie mógł wstać o własnych siłach; wówczas więźniowie, którzy z nimi przyjechali podchodzili, brali ich za ręce i ustawiali na nogach. Następnie każdy skazaniec prowadzony był pod ramię - z prawej strony przez więźnia, a z lewej przez gestapowca - na podium pod ustawioną szubienicę, gdzie na poprzecznej belce zwisały przygotowane pętle. Wśród tych gestapowców rozpoznany został wyżej wymieniony Olma, Volksdeutsch z Mikuszowic. Po ustawieniu wszystkich jedenastu pod pętlami wystąpił Hering, landrat w Żywcu, wysoki mężczyzna w okularach, członek NSDAP, który osobiście kierował egzekucją i czuwał, aby ta zbrodnia dokonała się zgodnie z przepisami prawa niemieckiego. (…)
Hering w końcu wezwał gestem oficera gestapo do odczytania wyroku po niemiecku, a następnie po polsku. Potem, na dany przez Heringa znak ruchem pejcza, przystąpiono do zakładania pętli, a na drugi gest podbito skazańcom stopnie spod nóg i wszyscy zawiśli na szubienicy. Ginęli w jakimś zamroczeniu, nieprzytomnie, jedynie Antoni Ryczek w ostatniej chwili zawołał "Niech żyje Polska". Henio Błaszczyński budził szczególną litość i ogólne wzruszenie, gdyż był niskiego wzrostu i oprawcy nic mogli mu założyć pętli. Gestapowiec w cywilnym ubraniu musiał go podnieść i przy tym szamotaniu chłopak oprzytomniał i zawołał rozpaczliwym głosem: "Puścić mnie! .Mamo, tatusiu ratujcie! Ja chcę żyć." To były jego ostatnie słowa, potem ciało zawisło w krótkich konwulsyjnych drgawkach. Wśród tłumu oddalonego około 50 metrów od szubienicy oprócz płaczu rozległ się krzyk ciotki Henia, pani Przybyszowej, która zawołała: "Heniu! Dziecko moje, i tyś tu!" Wówczas jeden z policjantów podskoczył do niej i uderzył ją w twarz i kolba w plecy. Przed dalszymi razami zasłonił ją stojący w pobliżu mąż, na widok którego policjant odstąpił i pozwolił odprowadzić ją w głąb tłumu. Wśród szlochów dał się również słyszeć rozpaczliwy głos ojca Jeziorskiego, który na widok syna zawołał: "Robertku! Synu mój!" - i upadł zemdlony. Odgłosy rozpaczliwych szlochów żegnały skazańców, a w sercach tłumu zamiast strachu i niewolniczego poddaństwa obudziło się uczucie zemsty i chęć odwetu. Po chwili niebo pokryło się ciemna, śniegowa chmura i tłum w ciszy i skupieniu zaczął rozchodzić się do domów, Po 15 minutach zwolnili Niemcy 100 zakładników. Teraz dopiero rodziny napływowych Niemców oraz Volksdeutschów przyszły oglądać pozostawione ciała pomordowanych. Zbrodnia ta wywarła na wszystkich wstrząsające wrażenie. Powracający ludzie byli do tego stopnia zdenerwowani, że tracili wprost pamięć i orientację i nie mogli trafić do swych domów.

Zwłoki powieszonych wywieziono do KL Auschwitz w celu spalenia w tamtejszym krematorium.

Po wojnie mieszkańcy Żywca w miejscu, gdzie stała szubienica wznieśli pomnik, który po sprzedaniu przez miasto targowicy w prywatne ręce, przeniesiony w nieco inne miejsce.

środa, 13 lutego 2019

Świadectwo ocalonej z Holokaustu córki choczeńskiej Żydówki

Świadectwo ocalonej z Holokaustu Renee Companez - córki Elwiry Fantl z domu Münz. 
Elwira (używająca jednak imienia Irena) urodziła się w Choczni w 1900 roku, jako córka miejscowego karczmarza Maurycego Münza. Po I wojnie światowej Elwira/Irena zamieszkała w Wiedniu i w 1925 roku poślubiła austriackiego biochemika doktora Paula Fantla. W 1929 roku przyszła na świat ich córka Renee.
Oto jej wspomnienia:

Mój ojciec do listopada 1938 roku był naukowcem w Wilhelminenspital i Wiener Allgemeines Krankenhaus . Na początku listopada 1938 roku, przed Nocą Kryształową, tata przyjechał do domu około południa i powiedział: 
-Straciłem pracę. 
Kiedy zapytałam dlaczego? 
- Bo jestem Żydem. 
W wieku 9 lat i pół nastąpił koniec mojego dzieciństwa. Kilka dni później Żydzi z naszej okolicy zostali zabrani. Moja matka dosłownie wypchnęła ojca za drzwi. Gdy schodził po schodach, naziści minęli go w drodze do naszego mieszkania. Gdy zadzwonił dzwonek i stanęli w drzwiach, jego już tam nie było.
Wtedy weszli do środka, zabrali cenne rzeczy, wyrzucili matkę i mnie i zaplombowali zamek woskiem. Zostałyśmy tylko w ubraniach, które miałyśmy na grzbiecie. 
Nasi sąsiedzi dali nam schronienie, a kilka dni później pozwolono nam wrócić do mieszkania, które zostało splądrowane.
Wszystkie żydowskie dzieci zostały usunięte z publicznych szkół i umieszczone w szkołach dla Żydów
To nie było dla mnie dobre doświadczenie, gdy austriackie dzieci po drodze obrzucały nas kamieniami. 
Miałam wtedy 9 lat i pewne wydarzenia z tego czasu zapisały się w moim umyśle krystalicznie jasno, ale inne wprost przeciwnie. Jak udało się mojej matce uzyskać pozwolenie na pracę w Anglii, gdzie przez kilka miesięcy pracowała jako pokojówka? Mieszkałam tam razem z nią. 
Na początku sierpnia 1939 roku wsiedliśmy na statek Ormonde, którym przybyliśmy do Australii we wrześniu 1939 roku, dwa tygodnie po rozpoczęciu II wojny światowej. 
Tacie udało się uciec do Trynidadu, gdzie podkradał banany z drzew i dawał lekcje w lokalnych instytucjach. Instytut naukowy Baker Medical Research z Melbourne wiedział o jego badaniach i zaproponował mu stanowisko. Moim rodzicom i mnie trudno było przystosować się do życia w Australii (...) Dorastałam w Melbourne, uczyłam się bez dyskryminacji i w 1950 roku uzyskałam kwalifikację fizjoterapeutki. Do dziś wciąż mam pacjentów, jestem szanowanym członkiem społeczności. Na zakończenie chciałbym wspomnieć, że moja matka nigdy w pełni nie przystosowała się do nowego życia.

Elwira/Irena Fantl zmarła w Melbourne 20 grudnia 1986 roku. Jej mąż Paul odszedł 14 lat wcześniej.

Od lewej: Renee, Paul i Irena Fantl
Tekst wspomnień Renne Companez i zdjęcie rodzinne udostępniła pani Barbara Kośmicka ze Szczecina - bardzo dziękuję !

piątek, 15 czerwca 2018

Przejmowanie przez Niemców choczeńskich warsztatów rzemieślniczych w 1941 roku

W 1939 roku zarówno Chocznia, jak i sąsiednie miejscowości, zostały wcielone bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej. Okupanci niemieccy rozpoczęli wkrótce akcję przejmowania z rąk polskich zakładów rzemieślniczych, handlowych i przemysłowych. Konfiskaty majątku w Choczni dokonywał urząd powierniczy (Treuhandstelle), utworzony 1 listopada 1939 roku, którym kierował nadprezydent Prowincji Górnośląskiej w Katowicach.
Niemieckie procedury z 17 września 1940 roku przewidywały najpierw dokładną inwentaryzację stanu majątkowego i upewnienie się, czy właściciel nie wpisał się na listę osób pochodzenie niemieckiego (Deutsche Volksliste),  a następnie ustanowienie zarządu komisarycznego nad polskim zakładem i próbę jego sprzedania.

W praktyce zakłady rzemieślnicze w Choczni przejmowane były przez niemieckich przesiedleńców od początku 1941 roku, a dopiero później sporządzano inwentaryzację majątku i odpowiednie dokumenty, sankcjonujące te przejęcia.

W Archiwum Państwowym w Katowicach zachowały się akta dotyczące przejęć ośmiu zakładów rzemieślniczych z terenu Choczni:
  • zakładów szewskich: Ignacego Kudłacika spod nr domu 372, Jana Kiznera spod numeru domu 474 i Józefa Wawera spod numeru domu 772,
  • zakładów rzeźniczych: Zygmunta Bernacika spod numeru domu 103 i Jakuba Porębskiego spod numeru domu 515,
  • zakładów kowalskich: Franciszka Skowrona spod numeru domu 301, Józefa Mojskiego spod numeru domu 324 oraz Szymona Koska spod numeru domu 564.


Rejestracja zakładu Kudłacika
Zarządcą komisarycznym wymienionych wyżej majątków zakładów szewskich i kowalskich był Johann Kupiec, okręgowy mistrz rzemiosła z Bielska, a zakładów rzeźniczych Karl Grösmann, również zamieszkały w Bielsku.

Ustanowienie zarządu komisarycznego
 nad warsztatem Skowrona
Pierwszych inwentaryzacji majątku dokonano 30 maja 1941 roku, a ostatnich 21 listopada 1941 roku.

Zakłady szewskie Kudłacika, Kiznera i Wawera przejął 20 czerwca 1941 roku osadnik niemiecki Johann Hebler, który zamieszkał w domu Wawera.
Tytułem przejęcia był zobowiązany zapłacić 24 marki (Reichsmark w skrócie RM) na rzecz urzędu powierniczego HTO (Haupttreuhandstelle Ost), co odpowiadało wartości wyceny warsztatu Kudłacika i Kiznera.
Formalny rachunek został mu wystawiony dopiero na jesieni 1943 roku i nie wiadomo, czy Hebler ostatecznie dokonał tej płatności.

Natomiast właścicielem wszystkich trzech zakładów kowalskich został niemiecki osadnik Leopold Stadler, zamieszkały w domu Mojskiego.
Jak donosił Franz Bresler, starszy wachmistrz żandarmerii (Oberwachtmeister der Gendarmerie) w Choczni, Stadler wprowadził się do domu Mojskiego w styczniu 1941 roku i zaraz przejął jego warsztat.
Jednak inwentaryzację majątku przeprowadzono dopiero 30 maja 1941 roku. Wartość kuźni Mojskiego oszacowano najpierw na 289,50 RM, a później obniżono tę kwotę na 247 RM.
Łączna suma, którą Stadler miał zapłacić za trzy kuźnie, wynosiła ostatecznie 357 RM,  w tym 60 RM za kuźnię Skowrona i 70 RM za kuźnię Koska. W cenie uwzględniono 15% upustu należne Stadlerowi, jako nowemu osadnikowi. Data formalnego aktu sprzedaży to dopiero 3 maja 1944 roku, tak że nie wiadomo- podobnie jak w przypadku Heblera – czy Stadler ostatecznie zapłacił urzędowi powierniczemu.
 
Przejecie kuźni Mojskiego
Z kolei nowym właścicielem zakładów rzeźniczych (Bernacika i Porębskiego) został osadnik Jakob Dietrich, który za przejęty majątek Porębskiego zapłacił 27,98 RM gotówką w dniu 27 listopada 1941 roku, przy czym wartość tego majątku oszacowano na 150, 28 RM.

Dietrich osiadł w domu Bernacika i urząd powierniczy nie domagał się od niego zwrotu kosztów, na jakie wyceniono przydomowy warsztat (77,87 RM), ale w marcu 1944 roku wystawił mu rachunek za przejętą gotówkę w kwocie 7,67 RM.