Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Władysław Świętek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Władysław Świętek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 maja 2020

Nowa/stara książka o historii Choczni

Z inicjatywy Marii Biel Pająk ukazała się książka dotycząca historii Choczni w czasie II wojny światowej i związanych z nią losów chocznian: poniżanych, wysiedlanych, okradanych, więzionych i mordowanych przez niemieckich oraz rosyjskich okupantów.
Pretekstem do jej wydania była przypadająca w tym roku 75 rocznica zakończenia tej wojny.
Zasadniczą i "starą" część książki stanowi reprint wierszowanego pamiętnika choczeńskiego sołtysa Władysława Świętka pod tytułem "Śmierć i wygnanie", wydanego ponownie za zgoda spadkobierców po 73 latach od pierwszego wydruku.
Natomiast nowością są dołączone do reprintu objaśnienia i przypisy do pierwotnego tekstu, życiorys Władysława Świętka, a także próba posumowania ofiar i strat poniesionych przez chocznian w czasie II wojny światowej,  w tym:
  • lista jeńców niemieckich i rosyjskich,
  • zestawienie więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych i rosyjskich gułagów,
  • rejestr cywilnych i wojskowych ofiar II wojny światowej,
  • wyszczególnienie choczeńskich konspiratorów i uczestników ruchu oporu,
  • wykaz żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i I Armii Wojska Polskiego,
  • bilans strat materialnych.
Czytelnik dostanie do ręki książkę o takiej okładce:


ilustrowanej od wewnątrz zdjęciami nagrobków i tablic upamiętniających ofiary wojny i jej uczestników.
Stanowiący wkładkę reprint wierszowanego pamiętnika zachował oczywiście swoją oryginalną obwolutę:


Publikacja ukazała się dzięki staraniom autorów, indywidualnych sponsorów i środków Gminy Wadowice, przy pomocy Stowarzyszenia Wadowickich Inicjatyw Obywatelskich.
Została wydrukowana przez "Grafikon" w nakładzie 300 egzemplarzy, a opracowania graficznego dokonała Beata Wajdzik.
Autorzy mają nadzieję, że uda się im zaprezentować swoją książkę chocznianom podczas spotkania promocyjnego we wrześniu, o ile pozwolą na to przepisy sanitarne.

czwartek, 18 kwietnia 2019

Egzekucja braci Świętków w Wielki Czwartek 1942 roku

W Wielki Czwartek 1942 roku, który wypadał wówczas 2 kwietnia, okupanci niemieccy dokonali w Żywcu egzekucji 11 Polaków, wśród których znajdowało się dwóch mieszkańców Choczni. Byli to bracia Jan i Józef Świętkowie, synowie choczeńskiego sołtysa Władysława Świętka.
Jan Świętek, starszy z braci, w chwili egzekucji miał 31 lat. Przed wojną przewodniczył Katolickiemu Stowarzyszeniu Młodzieży Męskiej w Choczni, był delegatem na wojewódzki zjazd tej organizacji w 1935 roku. W ramach stowarzyszenia prowadził między innymi amatorski zespół teatralny. Jednocześnie pracował w sporym gospodarstwie rolnym swojego ojca. W czasie wojny był uczestnikiem tajnych kompletów i przygotowywał się podobno do egzaminów maturalnych.


Jan Świętek
Młodszy o półtora roku Józef Świętek był handlowcem, właścicielem sklepu towarów mieszanych. W styczniu 1938 roku poślubił o pięć lat młodszą Helenę Malata, bratanicę znanego choczeńskiego wójta Maksymiliana Malaty. Ich małżeństwo trwało niespełna dwa lata, jako że już w październiku 1939 roku Helena zmarła „na suchoty”. Przedwcześnie owdowiały Jan ożenił się po raz drugi w lutym 1941 roku. Tym razem jego wybranką była Maria z domu Balon, siostra księdza Józefa Ferdynanda Balona. Efektem ich związku był syn Henryk Świętek, który urodził się 26 marca 1942 roku, czyli w czasie, gdy jego ojciec przebywał już w areszcie.
Józef z pierwszą żoną Heleną
Powodem aresztowania braci Świętków był ich czynny udział w konspiracyjnej organizacji, która zajmowała się wprowadzaniem do obrotu handlowego fałszowanych kart odzieżowych, co było traktowane przez Niemców jako sabotaż gospodarczy.
Imienne karty odzieżowe (Reichskleiderkarte) zostały wprowadzone przez okupantów w ramach racjonowania towarów. Przydział materiałów dla Polaków był dużo mniejszy, niż dla Niemców, a zaopatrzenie w odzież na podstawie przydziałów kartkowych nie przedstawiało się najlepiej. Poszczególnym artykułom odzieżowym przypisane były punkty, np.: sukienkę można było kupić za 30, płaszcz typu prochowiec lub żakiet za 25, koszulę nocną za 18, pas
do pończoch za 8 punktów. Ilość punktów,  na które opiewała karta, nie wystarczała np. na zakup ubrania roboczego.
Organizacja, w której działali Świętkowie, zajmowała się wykradaniem z urzędów druków niemieckich kart odzieżowych, fałszowaniem wpisów i wprowadzaniem kart do obrotu handlowego. Jej zasięg działalności obejmował nawet Pragę i Wiedeń, ponieważ można było tam nabyć materiały w najlepszym gatunku i z mniejszymi ograniczeniami, niż na obszarze polskich terenów przyłączonych do Rzeszy. Świętkowie starali się pozyskać zaufanie tamtejszych kupców przez wręczanie im paczek z wyrobami wędliniarskimi, organizowanymi przez pracujących w masarniach innych członków ich organizacji. Rozprowadzane przez konspiratorów kartki umożliwiały nie tylko osiągnięcie im osobistych korzyści, ale i zakup odzieży przez potrzebujących i wysyłanie jej do więzień, obozów, dla jeńców wojennych, a także przekazywanie osobom będącym w ciężkiej sytuacji materialnej.
Do aresztowania braci Świętków doszło 24 lutego 1942 roku w Choczni. 
Ich ojciec Władysław opisał to wydarzenie w swoim wierszowanym pamiętniku "Śmierć i wygnanie":

Czterdziesty drugi rok wstąpił na scenę,
Pamiętny wielce dla mnie i mej żony,
W nim me dwa syny wprzód już wymienione
Popadły w niemieckie szpony.
Z Bielska policja autem przyjechała
Wiosną, prawie w dzień świętego Macieja,
Aresztując ich, obydwu zabrała
Została tylko nadzieja.

Zostali przewiezieni do Bielska, gdzie przetrzymywano ich przez miesiąc, a następnie trafili do więzienia w Mysłowicach. W śledztwie byli brutalnie bici i poddawani torturom, więziono ich w zimnych celach i głodzono. Nie dopuszczono do ich widzenia z rodzicami, zezwolono jedynie na wysłanie wiadomości z Mysłowic.
W śledztwie dotyczącym fałszywych kart odzieżowych zatrzymano łącznie 34 osoby, 11 spośród nich skazano na karę śmierci przez powieszenie.

Tak o tym pisał Władysław Latkiewicz w artykule „Egzekucja na targowicy w Żywcu 2 IV 1942”:

Publiczna egzekucja miała na celu zastraszenie ludności i zniszczenie wszelkich przejawów przeciwstawiania się zarządzeniom władz hitlerowskich. Dzień lub dwa przed egzekucją zbudowano w Żywcu na placu targowym szubienicę i aresztowano 100 zakładników, których na pół godziny przed przywiezieniem skazańców, ustawiono za szubienicą i oświadczono, że w razie jakiegoś zaburzenia i wrogiej akcji ze strony tłumu, wszyscy oni zostaną rozstrzelani. Po chwili nadjechały trzy samochody z Mysłowic. W pierwszym była grupa gestapowców, w drugim skazańcy, a w trzecim więźniowie, którzy mieli wykonać egzekucję. Kolumna ta zatrzymała się najpierw przed budynkiem Liceum Ogólnokształcącego, siedziby żywieckiej placówki gestapo, gdzie również znajdował się szpital wojskowy. Tam wprowadzono skazańców i dano im jakieś zastrzyki odurzające, następnie ponownie załadowano ich do samochodu i ta sama kolumna ruszyła w kierunku targowicy. Każdy ze skazańców miał ręce skute z tyłu kajdankami, co bardzo utrudniało im zeskakiwanie z samochodu i prawie każdy z nich zeskakując przewracał się i nie mógł wstać o własnych siłach; wówczas więźniowie, którzy z nimi przyjechali podchodzili, brali ich za ręce i ustawiali na nogach. Następnie każdy skazaniec prowadzony był pod ramię - z prawej strony przez więźnia, a z lewej przez gestapowca - na podium pod ustawioną szubienicę, gdzie na poprzecznej belce zwisały przygotowane pętle. Wśród tych gestapowców rozpoznany został wyżej wymieniony Olma, Volksdeutsch z Mikuszowic. Po ustawieniu wszystkich jedenastu pod pętlami wystąpił Hering, landrat w Żywcu, wysoki mężczyzna w okularach, członek NSDAP, który osobiście kierował egzekucją i czuwał, aby ta zbrodnia dokonała się zgodnie z przepisami prawa niemieckiego. (…)
Hering w końcu wezwał gestem oficera gestapo do odczytania wyroku po niemiecku, a następnie po polsku. Potem, na dany przez Heringa znak ruchem pejcza, przystąpiono do zakładania pętli, a na drugi gest podbito skazańcom stopnie spod nóg i wszyscy zawiśli na szubienicy. Ginęli w jakimś zamroczeniu, nieprzytomnie, jedynie Antoni Ryczek w ostatniej chwili zawołał "Niech żyje Polska". Henio Błaszczyński budził szczególną litość i ogólne wzruszenie, gdyż był niskiego wzrostu i oprawcy nic mogli mu założyć pętli. Gestapowiec w cywilnym ubraniu musiał go podnieść i przy tym szamotaniu chłopak oprzytomniał i zawołał rozpaczliwym głosem: "Puścić mnie! .Mamo, tatusiu ratujcie! Ja chcę żyć." To były jego ostatnie słowa, potem ciało zawisło w krótkich konwulsyjnych drgawkach. Wśród tłumu oddalonego około 50 metrów od szubienicy oprócz płaczu rozległ się krzyk ciotki Henia, pani Przybyszowej, która zawołała: "Heniu! Dziecko moje, i tyś tu!" Wówczas jeden z policjantów podskoczył do niej i uderzył ją w twarz i kolba w plecy. Przed dalszymi razami zasłonił ją stojący w pobliżu mąż, na widok którego policjant odstąpił i pozwolił odprowadzić ją w głąb tłumu. Wśród szlochów dał się również słyszeć rozpaczliwy głos ojca Jeziorskiego, który na widok syna zawołał: "Robertku! Synu mój!" - i upadł zemdlony. Odgłosy rozpaczliwych szlochów żegnały skazańców, a w sercach tłumu zamiast strachu i niewolniczego poddaństwa obudziło się uczucie zemsty i chęć odwetu. Po chwili niebo pokryło się ciemna, śniegowa chmura i tłum w ciszy i skupieniu zaczął rozchodzić się do domów, Po 15 minutach zwolnili Niemcy 100 zakładników. Teraz dopiero rodziny napływowych Niemców oraz Volksdeutschów przyszły oglądać pozostawione ciała pomordowanych. Zbrodnia ta wywarła na wszystkich wstrząsające wrażenie. Powracający ludzie byli do tego stopnia zdenerwowani, że tracili wprost pamięć i orientację i nie mogli trafić do swych domów.

Zwłoki powieszonych wywieziono do KL Auschwitz w celu spalenia w tamtejszym krematorium.

Po wojnie mieszkańcy Żywca w miejscu, gdzie stała szubienica wznieśli pomnik, który po sprzedaniu przez miasto targowicy w prywatne ręce, przeniesiony w nieco inne miejsce.

wtorek, 23 stycznia 2018

Spółdzielnia Mleczarska w Choczni w świetle dokumentów niemieckich

Po nastaniu okupacji niemieckiej Główny Urząd Powierniczy (Haupttreuhandstelle- HTO) przystąpił do systematycznej konfiskaty majątku należącego do Polaków na ziemiach wcielonych bezpośrednio do Rzeszy Niemieckiej.
Przedmiotem zainteresowania HTO stała się również Spółdzielnia Mleczarska w Choczni.
27 kwietnia 1940 roku urzędnicy HTO z Katowic dokonali rekonesansu na miejscu w Choczni, a następnie sporządzili raport/sprawozdanie, w którym znalazły się interesujące dane na temat choczeńskiej mleczarni. To sprawozdanie jest o tyle ciekawe, że nie zachowały się przedwojenne akta polskie, z których można by zaczerpnąć podobne informacje.
Spółdzielnia Mleczarska spółka z ograniczoną odpowiedzialnością (Molkereigenossenschaft eGmbH) w Choczni została założona w 1930 roku i tego samo roku rozpoczęła swoją działalność. W momencie sporządzania raportu liczyła 466 członków, którzy posiadali 501 udziałów, o wartości 15 złotych (7,5 reichsmarek) od krowy.
W zarządzie SM zasiadali wówczas:
  • Władysław Świętek (przewodniczący),
  • Tomasz Szczur (skarbnik),
  • Józef Piegza.
W marcu 1940 roku do mleczarni dostarczono 17066 litrów mleka od 120 dostawców. Dostawy mleka systematycznie spadały z miesiąca na miesiąc. Dla porównania w 1939 roku 204 dostawców dostarczyło aż 29480 litrów mleka. Autorzy raportu tłumaczyli ten spadek zwiększonym indywidualnym obrotem mlekiem i masłem oraz brakiem dostępu do wydajnych pasz dla krów.
Codzienna dostawa około 600 litrów mleka była w całości przerabiana na masło, a odtłuszczone pozostałości zwracano rolnikom. Wyprodukowane masło przeznaczano dla potrzeb lokalnego rynku wadowickiego.
Masło wytwarzano za pomocą urządzeń ręcznych, czyli niewymagających napędu siłowego. Niemcy ocenili je jako prymitywne, ale dobrze zachowane i utrzymywane. Teoretyczne możliwości przerobu mleka na masło wynosiły 8000 litrów dziennie.
Spółdzielnie posiadała 4 zlewnie- oprócz Choczni także w Zawadce, Tomicach i Wilamowicach. Zatrudniała na stałe tylko trzy osoby: fachowego kierownika i dwóch robotników fizycznych. Prowadzeniem księgowości zajmował się członek zarządu Tomasz Szczur.
Mleczarnia działała w pomieszczeniu przy Domu Ludowym (dawnym Sokole) rozbudowanym w 1936 roku. Oprócz pomieszczenia do odbioru i przeróbki mleka znajdowało się tam też laboratorium i biuro. Na jej wyposażeniu znajdowały się między innymi kadzie na mleko, beczki na masło, wanny, wirówki, chłodziarki i sprzęt laboratoryjny o łącznej wartości wycenionej na ponad 656 reichsmarek (na koniec 1940 roku).
Spółdzielnia posiadała również niewielki budynek w Tomicach, w którym znajdowała się zlewnia.
Ogólny stan spółdzielni oceniono jako dobry.
Na koniec 1939 roku aktywa spółdzielni (27.949,03 złotych) były zbilansowane z pasywami.
Do aktywów zaliczały się między innymi papiery wartościowe na kwotę 200 złotych oraz akcje o wartości 110 złotych. W pasywa wchodziły przede wszystkim fundusz zapasowy i amortyzacja, a także kredyt bankowy w wysokości 2300 złotych.
Dłużnicy byli winni spółdzielni 765,86 RM – najwięcej, bo 266,40 RM armia niemiecka, 174,93 RM Franciszek Brońka (kierownik) i po 100 RM obrona przeciwlotnicza  oraz Józef Piegza (członek zarządu).
Ostatecznie Urząd Powierniczy przekazał choczeńską mleczarnię pod zarząd komisaryczny, na którego czele stał dr Huettner z Wrocławia.
Do 15 października 1944 roku nie została nikomu sprzedana, o czym świadczy ostatnie zachowane pismo z tą właśnie datą.
Podporządkowano ją mleczarni w Wieprzu, podobnie jak spółdzielnie mleczarskie z Frydrychowic, Inwałdu, Mucharza, Bachowic i Gierałtowic.



piątek, 27 listopada 2015

Władysław Świętek o rozwiązaniu rady gminnej w Choczni w 1929 roku

Rozwiązania choczeńskiej rady gminnej w 1929 roku dotyczy również wcześniejsza notatka- LINK.

Tym razem wypowiedź na ten temat Władysława Świętka, członka rozwiązanej rady, który na łamach "Wyzwolenia" z 30 marca 1930 roku polemizuje z przytoczonymi wcześniej zarzutami ministra Sławoja Składkowskiego i podkreśla zarówno dokonania rozwiązanej rady, jaki i zasługi jej przewodniczącego Józefa Putka.

Wojewódzkie salomony

Z Choczni pow. Wadowice.

„Jeszcze się ten nie narodził, aby wszystkim wygodził". Krocie przykładów świadczą o prawdziwości niniejszego przysłowia. W związku z powyższem przysłowiem poddaję ku rozwadze wyrok województwa krakoskiego z przed trzech miesięcy nakazujący rozwiązanie Rady Gminnej w Choczni. 
Rada ta składająca się z 40 członków wybrana przez obywateli nie tak większością, ale niemal wszystkiemi głosami obywateli, wybrała w tajnem głosowaniu naczelnika gminy w osobie p. dr. Putka nie mniej tylko 39 głosami. Rada ta prawie w tym samym składzie, z tymże samym naczelnikiem urzędowała już w poprzedniej kadencji i swemi uchwałami i staraniem o postęp i kulturę swej niezamożnej, a ładnie położonej gminy: odrestaurowała kościół wraz z magazynem i parkanami, wybudowała na rzece Choczence cztery mosty żelazno-betonowe i jeden drewniany, zakupiła kamieniołom i przy nim cztery morgi lasu, uruchomiła ten kamieniołom, rozszerzyła drogę gminną na długości 5 kilometrów, przejęła na gminę i odrestaurowała kilka studni, zaprowadziła bibliotekę gminną, uporządkowała cmentarz gminny i różne pożyteczne rzeczy, czego nikt nie może zaprzeczyć.
Prócz tego przeprowadziła Plebiscyt przeciw alkoholowy i dziś w porównaniu z sąsiedniem miastem Wadowice może się tem poszczycić, że niema karczem. Ta rada gminna według słów komisarza starostwa Dańkowskiego, rzekomo "prawnie nie istnieje". 
Zaiste dziwne są wyroki salomonów urzędowych. Może kto, czytając pomyśli: musiało tam być coś niedobrego, jakieś ważne punkta, skoro tę radę nakazano rozwiązać?! 
Otóż jeden z głównych zarzutów, to pisemna odpowiedź ob. dr. J. Putka staroście wadowickiemu na zapytanie, w których godzinach Urząd gminny w Choczni urzęduje, że rada. gminna i zwierzchność gminy urzęduje w niedzielę od 2 po południu, aż do wyczerpania spraw samorządowych.
I słusznie, jakie zapytanie, taka odpowiedź. Ponieważ wójt, względnie jego zastępca, urzęduje wciąż nawet w nocy, albowiem różne wypadki w gminie zmuszają go do tego, a zwłaszcza w dużej gminie. A to, że w niedzielę po południu na wsi ludziom, którzy całe dni robocze pracą są zajęci, wójt z własnej woli, zamiast  -wzorem. wielu starostów - spać, czy pić, czy w karty rżnąć, załatwi sprawy urzędowe, to jest zbrodnią? 
Przecież wyraźne i zrozumiałe są słowa amerykańskiego prezydenta, że właśnie oto chodzi "jak wykorzystujemy wolne chwile ?".
Charakterystycznem w tym wypadku jest to, że starostwo nie chce wiedzieć, o pracy niedzielnej urzędu gminnego, a nie pyta się o te godziny Urzędu parafjalnego. Również i to przez cały dzień w niedzielę Urząd parafialny załatwia sprawy urzędowe, a nikt się tem nie irytuje, nie zakazuje, być może dlatego, że w Urzędzie gminnym za darmo lub też za małą opłatą komunalną sprawy się załatwia, tam zaś za „ofiarowane" nieograniczone, z uśmiechem przyjmowane sumki. 
Wierzę, że wielu pankom nie jest to na rękę, gdy chłop po całotygodniowej pracy, w niedzielę po południu gazety czyta, za pióro chwyta, do Urzędu gminnego, do Kasy Stefczyka, do Kółka Rolniczego, do Stowarzyszenia „Wyzwolenia'', do czytelni i. t. p. wychodzi. 
Milejby im było widzieć chłopa po nabożeństwie śpiącego lub pod ścianą o "koszałkach - opałkach" gwarzącego. 
W takim to celu nakazano rozwiązać, naśladowania godną Radę gminną w Choczni, a przez to ob. dr. Putkowi, posłowi na Sejm, uczyniono za jego wielce owocne trudy i pracę, niezmierna, krzywdę. Zaś prawo obywateli w Choczni w wolnej Ojczyźnie, zostało pogwałcone w niesłychany sposób. To też z tysięcy pier si protest przeciw bezprawiu grzmi: Bo takiego wójta pracowitego, uczciwego i umiejącego gospodarzyć w gminie jak ob. i dr. J. Pulek, daj Boże by każda gmina w Polsce miała. 
Uczciwym kierownikom wszelkich instytucji społecznych cześć! 
Władysław Świątek członek rady gminnej w Choczni.



poniedziałek, 26 października 2015

Choczeńscy ludowcy- współpracownicy Józefa Putka

Na różnych etapach działalności Józefa Putka w ruchu ludowym współpracowało z nim wielu choczeńskich aktywistów i działaczy społeczno-politycznych, wspierających go w jego decyzjach i wyborach.

Do grona najbardziej znanych postaci z tego grona należeli:
  • Andrzej Zając (1877-1960) działacz Kasy Stefczyka, przedwojennej spółdzielni mleczarskiej i "Sokoła", zastępca przewodniczącego "Chłopskiego Stowarzyszenia Wydawniczego" wydającego "Chłopski Sztandar", radny- członek zarządu rady gminnej w Choczni, korespondent "Przyjaciela ludu". Z zawodu rolnik, ogrodnik i dozorca więzienny w Wadowicach
  • Władysław Świętek (1886-1956) działacz Kasy Stefczyka, PSL "Wyzwolenie" i "Chłopskiego Stowarzyszenia Wydawniczego", wieloletni sołtys wsi. Z zawodu rolnik i mierniczy. Szerzej o nim w osobnym artykule (LINK)
  • Karol Ścigalski (1887-1920) wice-wójt Choczni przed I wojną światową, działacz "Sokoła", kasy zapomogowo- pożyczkowej, kółka rolniczego i PSL Lewica. Z zawodu rolnik. Współpracował z Józefem Putkiem na wczesnym etapie jego działalności społeczno-politycznej
  • Tomasz Szczur (1887-1963) działacz "Sokoła", Kasy Stefczyka, radny gminny i gromadzki, sekretarz "Chłopskiego Stowarzyszenia Wydawniczego" i gminnego koła PSL "Wyzwolenie". Po II wojnie światowej zastępca przewodniczącego Gminnej Rady Narodowej w Choczni i ławnik sądu okręgowego w Wadowicach
  • Kazimierz Szczur (1883-1957) członek zarządu gminy Chocznia w okresie międzywojennym, a potem radny gromadzki, działacz kasy zapomogowo-pożyczkowej i ruchu ludowego. Po II wojnie światowej wiceprezes powiatowego zarządu PSL, członek prezydium Gminnej Rady Narodowej w Choczni, ławnik i przewodniczący Komitetu Elektryfikacyjnego. Brat wymienionego wyżej Tomasza Szczura
  • Antoni Styła (1863-1933) polityczny mentor Józefa Putka i jego teść. Między innymi: poseł do Galicyjskiego Sejmu Krajowego we Lwowie, działacz rady naczelnej PSL Lewica, zarządu PSL Wyzwolenie i "Chłopskiego Stowarzyszenia Wydawniczego", kółek rolniczych, kasy zapomogowo- pożyczkowej. Szerzej o nim w osobnym artykule (LINK)
  • Wojciech Rokowski (1865-?) po powrocie z emigracji zarobkowej w USA sekretarz gminnego PSL, członek Rady Naczelnej Polskiego Stronnictwa Ludowego Lewica, działacz "Sokoła", kółka rolniczego i Kasy Stefczyka 
  • Antoni Romańczyk (1891-1948) wice-wójt Choczni po I wojnie światowej, działacz PSL Lewica, PSL Wyzwolenie i Kasy Stefczyka, pełnomocnik wyborczy, radny gromadzki
  • Maksymilian Malata (1871-1945) wieloletni wójt, zatrudnił na stanowisku pisarza gminy młodego Józefa Putka, będącego wówczas na początku swojej drogi politycznej. W późniejszym okresie jego doradca, współpracownik i przyjaciel. Działacz PSL Lewica, PSL Wyzwolenie, "Sokoła", kasy zapomogowo- pożyczkowej, "Chłopskiego Stowarzyszenia Wydawniczego". Szerzej o nim w osobnym artykule (LINK)
  • Kacper Legut (1878-1974) członek rad nadzorczych: PSL Wyzwolenie i Kasy Stefczyka, z zawodu szewc
  • Klemens Guzdek (1880-1950) członek zarządu: PSL Wyzwolenie i gminy Chocznia w okresie międzywojennym, rady nadzorczej Kasy Stefczyka, radny powiatowy i gromadzki, wiceprzewodniczący komitetu parafialnego
  • Leon Bąk (1898-1968) przed II wojną światową działacz Kasy Stefczyka w Choczni i radny gromadzki, a po jej zakończeniu wójt Choczni, wiceprzewodniczący Komitetu Elektryfikacyjnego, sekretarz prezydium GRN  w Choczni. Szerzej o nim w osobnym artykule (LINK)
  • Władysław Babiński (1916-1989) działacz młodszej generacji współpracujący z Józefem Putkiem po II wojnie światowej, pełnił funkcję wójta Choczni.
Część wymienionych osób znajduje się na zbiorczej fotografii, zamieszczonej tutaj (LINK) oraz na starszym, przedwojennym zdjęciu działaczy kasy zapomogowo- pożyczkowej:


Od lewej siedzą: Klemens Guzdek, Władysław Świętek, Józef Putek, Andrzej Zając, Maksymilian Malata. Pierwszy z siedzących od prawej strony to Tomasz Szczur, pierwszy z stojących od lewej strony to Kacper Legut.




piątek, 18 lipca 2014

Władysław Świętek

Władysław Świętek- sołtys wsi Chocznia, działacz ludowy i samorządowy, rolnik oraz mierniczy. 
Urodził się 15 lutego 1886 w Choczni jako syn Jana Świętka i Marianny z domu Brańka z Jaroszowic. W dzieciństwie uczęszczał do szkoły ludowej w Choczni, w której każdą z klas kończył z wyróżnieniem za pilność w nauce. W ostatnim roku szkolnym jako nagrodę otrzymał książkę „Pan Tadeusz”, którą czytywał tak często, że do końca życia potrafił wyrecytować ją niemal w całości. Dalsza edukacja Władysława przerastała możliwości rodziców, tym bardziej, że w seminarium kształcił się jego starszy brat Antoni. 
Po obowiązkowej służbie wojskowej w armii austriackiej ożenił się w maju 1911 roku z osiem lat od siebie młodszą Heleną z domu Styła. Na początku I wojny światowej jako żołnierz C. K. dostał się do niewoli rosyjskiej w bitwie pod Nowym Korczynem. Jako jeniec wojenny spędził trzy lata na Syberii. Opanował w tym czasie język rosyjski w mowie i piśmie oraz grę na kilku instrumentach muzycznych. Oprócz przymusowej pracy pisał kolegom listy do rodzin, miejscowej ludności układał podania, a wieczorami przygrywał do tańca. 
 Po wojnie wrócił do Choczni i pracy na roli, nie stroniąc przy tym od działalności społecznej na rzecz wsi i jej mieszkańców. Od 1921 roku był członkiem rady nadzorczej choczeńskiej Kasy Stefczyka, a od 1925 roku jej skarbnikiem. Wspierał działalność Chłopskiego Towarzystwa Wydawniczego, wydającego w Choczni „Chłopski Sztandar”, działał w Polskim Stronnictwie Ludowym, uczestniczył w wiecach, manifestacjach i protestach chłopskich. Został również zaprzysiężony jako mierniczy gruntu. W okresie sanacyjnym, po reformie administracyjnej i likwidacji gminy w Choczni wybrano go w czerwcu 1935 roku na stanowisko sołtysa z wynagrodzeniem 480 zł rocznie. W marcu 1939 roku został ponownie wybrany radnym gromadzkim (z największą liczbą głosów) i sołtysem. 
 W okresie II wojny światowej został z nakazu okupantów niemieckich we wsi i nadal sprawował swój urząd. Wspomnienia z tego okresu zawarł w wierszowanym pamiętniku pod tytułem „Śmierć i wygnanie, czyli wojenny pamiętnik sołtysa wierszem”, wydanym drukiem w 1947 roku. W czasie wojny dotknęła go duża tragedia osobista- w kwietniu 1942 roku w egzekucji w Żywcu zginęło dwóch jego synów: Jan i Józef Świętkowie. 
Urząd sołtysa sprawował Władysław Świętek do 1945 roku, uczestnicząc zaraz po wojnie w przywracaniu normalnego życia we wsi i porządkowaniu sytuacji związanej z powrotem jej wysiedlonych mieszkańców. Od lipca 1946 roku po ukonstytuowaniu się choczeńskiej gminy został jej radnym z ramienia Stronnictwa Ludowego. W 1947 roku ponownie znalazł się w zarządzie reaktywowanej Kasy Stefczyka. Zasiadał także w Prezydium Zarządu Gminnej Rady Narodowej w Choczni (1946-1950) i komisji scaleniowej przy komasacji gruntów. W sierpniu 1949 roku został na krótko zatrzymany przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Wadowicach. Z funkcji w gminie został usunięty wraz z innymi zwolennikami Putka w październiku 1950 roku.
Zmarł 13 kwietnia 1956 roku i został pochowany na cmentarzu parafialnym w Choczni.

W notatce wykorzystano materiały zawarte w artykule Marii Biel-Pająk "Pamiętnik sołtysa wierszem pisany", który ukazał się w "Kalendarzu Beskidzkim".