Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypadek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wypadek. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 26 listopada 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIV

 "Echo Krakowa" w wydaniu z 14 października 1957 informowało:

Jakie następstwa może mieć po zostawianie nieletnich dzieci bez opieki, przekonały się bardzo boleśnie dwie matki. Jedna z Woli Filipowskiej (pow. Chrzanów), druga z Choczni (pow. Wadowice). Pierwsza z nich pozostawiła swojego synka — Tadeusza Gaja samego w domu. Dwuletni chłopiec wyszedł z zagrodv i bawiąc się w pobliżu miejscowej sadzawki wpadł do wody. Dziecka nie udało się uratować. Drugi malec — syn ob. Marii Kolach — pozostawiony sam  sobie — podpalił stodołę ze zbiorami. Straty wynoszą blisko 50 tys. zł.

Z kolei "Echo Krakowa" z 14 stycznia 1965 donosiło:

W Andrychowie do ruszającego pociągu wskakiwał 26-letni Marian Stuglik (zam. w Choczni). Wpadł on pod wagon i doznał ogólnych obrażeń ciała. 

Natomiast pięć i siedem lat później doszło na torach kolejowych w Choczni do wypadków śmiertelnych:

W Choczni (pow. Wadowice) na torach znaleziono zwłoki 18-letniej Jadwigi Kosycarz; wypadła ona z pociągu, ponosząc śmierć na miejscu. ("Echo Krakowa" z 20.04.1970)

Na torach w Choczni (pow. Wadowice), znaleziono zwłoki 36-letniego Tadeusza Laska. Został on przejechany przez pociąg. ("Echo Krakowa" z 31.01.1972)

Śmiertelne skutki miał również wypadek w choczeńskim kamieniołomie, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej:

Zabity w wapienniku. W Choczni w kamieniołomie p. Duninowej dzierżawionym przez Radę powiatową w Wadowicach, wskutek braku należy tego dozoru, został w zeszłym tygodniu robotnik zabity. ("Prawda z 22 sierpnia 1908)

Z kolei "Dziennik Polski" z 4/5 października 1964 zamieścił krótką notkę o pożarze w Choczni:

W Choczni spłonęła stodoła wraz ze zbiorami, własność Włodzimierza Kołodzieja.

Do nietypowego zdarzenia doszło 18 listopada 1980 w Wadowicach:

Na placu Getta przejeżdżający samochód ciężarowy spłoszył stojące w zaprzęgu konie. Usiłujący je zatrzymać Franciszek G. mieszkaniec Choczni, upadł i został przejechany kołami furmanki. Doznał ciężkich obrażeń i pozostał na leczeniu w szpitalu. ("Kronika nr 48 z 1980 r.)


poniedziałek, 16 września 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIII

 Krakowska "Prawda" z 7 czerwca 1902 donosiła:

 W Choczni przy granicy wadowickiej zdarzył się okropny wypadek u obsługacza żydowskiego J. B. W uroczystość Bożego Ciała wyszła żona jego do kościoła na sumę, on zaś pozostał w domu i zajmował się gotowaniem obiadu. Gdy odszedł na chwilę, zbliżył się 4-letni synek jego do ognia tak nieostrożnie, że cała odzież na nim się zapaliła. Na krzyk gorejącego chłopca przybiegł ojciec, ugasił wprawdzie ogień i zdarł z dziecka odzież, lecz ciało poparzone, powydymane, wyglądające gdzieniegdzie jak stara kora na drzewie, przedstawiało grozą przejmujący widok. Gdy dziecię skomliło już dłuższy czas z bólu, a matka, która nadeszła z kościoła, załamywała ręce z rozpaczy, ojciec czemprędzej przygotowywał wóz, zaprzęgał konia; sąsiedzi byli pewni, że wybiera się po lekarza, tymczasem — o zgrozo! — (...) pojechał — bez względu na tak wielką uroczystość i na straszne nieszczęście w domu — po piwo Żydowi — i staczał potem „ćwiartówki“ z hałasem do piwnicy żydowskiej... Chłopiec w okropnych boleściach i opuszczeniu skonał na drugi dzień rano. 

Ofiarą tego wypadku był Stanisław Bąk (ur. 1899), syn Józefa Bąka i Franciszki z domu Kręcioch z Zawala.

----

"Echo Krakowa" z 15 sierpnia 1969 informowało:

W Andrychowie podczas mycia okien wypadła z IV piętra, ponosząc śmierć, 47-letnia Alina Porębska (zam. w Choczni). 

----

Kolejne notki z różnych wydań "Echa Krakowa" o wypadkach drogowych:

W Choczni pow. Wadowice motocyklista Stanisław Mamica ur. w 1936 r. w Andrychowie wyprzedzając samochód ciężarowy zawadził o przyczepę. W wypadku Mamica i jadąca wraz z nim żona Helena doznali tak ciężkich obrażeń, że zmarli w drodze do szpitala. (wydanie z 24.07.1961)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący z nadmierną szybkością motocyklista, 23-letni Franciszek Wieja (zam. w Bielsku), najechał na zamkniętą rampę kolejową Wskutek doznanych obrażeń Wieja zmarł wkrótce po wypadku. (wydanie z 19.05.1964)

Dziś rano na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego PKS, potrącił 28-letnią Helenę Cholewa (zam. w Choczni). Wskutek doznanych obrażeń, zmarła ona wkrótce po wypadku. Kierowca został zatrzymany. (wydanie z 6.11.1966)

Na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego, Jan Targosz (zam. Bielsko-Biała), w czasie wyprzedzania, najechał na 56-letniego Stefana Trepkę (zam. w Wadowicach), który Jechał motorem. St. Trepka wskutek odniesionych obrażeń zmarł. (wydanie z 9.11.1966)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący motocykl potrącił znajdującego się na drodze w stanie nietrzeźwym 61 letniego Franciszka Hałata. (wydanie z 2.07.1969)




poniedziałek, 10 czerwca 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXII

 Katowicki dziennik "Polonia", wydawany przez Wojciecha Korfantego, w numerze z 22 grudnia 1929 roku podawał: 

Katastrofa automobilowa. 18 bm. miała miejsce w Choczni katastrofa autobusowa. Autobus jadący z Oświęcimia przez Wadowice i Andrychów do Białej, wpadł wskutek defektu w kierownicy w całym pędzie do przydrożnego rowu. przewracając się na bok. Z pięciu pasażerów wszyscy odnieśli większe lub mniejsze obrażenia.  Szofer wyszedł z katastrofy bez szwanku.  Autobus poważnie uszkodzony.

Nieco podobny wypadek wydarzył się prawie dokładnie 5 lata później, o czym informował krakowski "Nowy Dziennik" z 21 grudnia 1934 roku:

KATASTROFA AUTOMOBILOWA. P. Kramarz właściciel auta, jadąc z Wadowic do Andrychowa wskutek złamania osi kierownicy wpadł w Choczni do rowu. Przechodzący tam urzędnik pocztowy W. Ślusarczyk został potrącony przez auto i doznał ogólnych obrażeń cielesnych. W. Ślusarczyka przewieziono do Szpitala Powszechnego w Wadowicach. 

Z kolei "Gazeta Lwowska" w numerze z 19 lipca 1880 roku donosiła:

Wadowice. Śmierć w płomieniach znalazła służąca Teresa Klaczakówna w Choczni podczas gwałtownego pożaru, który nocną porą zniszczył całe mienie jej chlebodawcy. Przyczyna pożaru nie została sprawdzoną.  

Z metryki zgonu Teresy Klaczak, wynika, że do pożaru doszło 9 czerwca 1880 roku i ofiara nie skończyła jeszcze 18 lat - urodziła się bowiem 14 października 1862 roku (jako córka Ignacego i Marianny z domu Szczur).

O następnych pożarach w Choczni i w okolicy przeczytać można w krakowskich "Nowinach" z 27 lipca 1911 roku:

W Choczni u Katarzyny Czech zajął się budynek mieszkalny, a ogień, dzięki energii komendanta straży pożarnej w Choczni, zlokalizowano. W Brodach ad Kalwarya budynek mieszkalny i budynki gospodarcze ze zbiorami Kołodzieja w samo południe spaliły się do szczętu — przytem spaliła się krowa, świnia i pies na łańcuchu. Dnia 23 b. m. spalił się w Woźnikach dom Sobków z całem urządzeniem o 10 rano. 

Natomiast z krótkiej notatki w "Krakusie" z 30 lipca 1892 roku dowiadujemy się nie tylko o utonięciu w Choczni, ale i o ówczesnych sposobach postępowania z ofiarami tego typu wypadków:

W Choczni dziewczynka 3-letnia, córka p. Jana Pindla, chcąc zaczerpnąć wody ze studni garnuszkiem, wpadła do takowej. Rodzice natychmiast pospieszyli z ratunkiem, ale ratunek okazał się bezskutecznym, tym więcej, że ktoś z bardzo mądrych doradców kazał dziewczynę położyć twarzą do ziemi, zamiast, jak to się zwykle dzieje w utopieniach, tarzać ją i rozcierać. 


czwartek, 14 grudnia 2023

Choczeńska kronika wypadków - część XXI

"Katholische Volkszeitung" - pismo wychodzące w Rybniku w języku niemieckim - w numerze z 24 lipca 1935 roku przynosi informację o wypadku, który miał miejsce w Kaczynie, ale z udziałem jednego z mieszkańców Choczni:

Do zdarzenia doszło w Kaczynie koło Wadowic Kilka dni temu w kuźni doszło do poważnej eksplozji spowodowanej nieostrożną zabawą z detonatorem granatów. 17-letni syn mistrza kowalskiego Stanisław Bryndza znalazł detonator granatów na polu będącym niegdyś częścią poligonu wojskowego, zabrał go do domu i w obecności rolnika Józefa Gurdka rozbił go na pół młotkiem na kowadle. Detonator eksplodował. Chłopakowi oderwało rękę, a materiał wybuchowy rozciął mu brzuch. Zaś rolnika Gurdka odłamek żelaza trafił między oczy tak pechowo, że oślepł na miejscu. Obydwóch ciężko rannych przewieziono do szpitala w Wadowicach.

----

Katowicki dziennik "Polonia" w wydaniu z 5 września 1934 roku informował w krótkiej notatce pod tytułem "Wpadł do studni":

Niejaki Antoni Żurek z Choczni koło Wadowic, przechylił się tak nieszczęśliwie przez ocembrowanie studni, iż wpadł w gląb, doznając złamania nogi. Przy pomocy domowników został wydobyty.
----

Ten sam dziennik, ale 14 lipca 1934 roku donosił:

Skutki braku opieki nad dziećmi - śmierć dziecka pod kołami auta w Choczni

We wsi Chocznia (w powiecie Wadowickim) wydarzył się onegdaj nieszczęśliwy wypadek, który pociągnął za sobą śmierć 5-cio letniego chłopczyka. Mianowicie przez wieś przejeżdżał samochód, będący własnością browaru żywieckiego. W pewnym momencie przez drogę usiłował przebiec 5-letni syn tamtejszego mieszkańca Tadeusza Bałysa, lecz spostrzegłszy nadjeżdżający samochód, w ostatniej chwili zawahał się i chciał zawrócić. Z tego też powodu przytomny szofer, chcąc uniknąć wypadku, skręcił nagle w bok tak gwałtownie, że auto, zarzuciwszy się, uderzyło tylnym wachlarzem chłopczyka w głowę. Dziecko przewieziono natychmiast do szpitala, gdzie wskutek zdruzgotania czaszki w pół godziny później zmarło, nie odzyskawszy przytomności.

Autor tej notatki błędnie podał personalia ofiary. W rzeczywistości w tym wypadku zginął właśnie Tadeusz Bałys. pięcioletni syn Jana i Marii Anieli z domu Bąk.
----

Lwowski tygodnik "Niedziela" z 25 września 1887 roku zamieścił "Wykaz pogorzeli włościańskich, wydarzonych w sierpniu", gdzie pod datą 10 sierpnia znalazła się informacja, że "Drapie Szymonowi w Choczni, powiatu wadowickiego, zgorzał dom".
----
W numerze 30. tygodnika "Kronika" z 1979 roku zawiadamiano z kolei o prawie 100 lat późniejszym pożarze w Choczni:

22 lipca w Choczni pod Wadowicami spaliła się stodoła i szopa w gospodarstwie J.W. Straty — około 100 tysięcy złotych. Przyczyna — podpalenie przez dzieci.



czwartek, 18 maja 2023

Choczeńska koronika wypadków - część XX

 "Gazeta Lwowska" z 7 sierpnia 1850 roku informowała:

Dochodzą nas wiadomości z Wadowskiego o wielkich klęskach z gradobicia, jakie poniosły w zeszłym miesiącu gminy nadwiślańskie (?): Radocza, Przybradz, Graboszyce, Spytkowice od Zatora, Grodzisko, Bachowice, Zygodowice i Woźniki. Nadzieja całorocznej pracy w znacznej części zniszczała, a szerokość tej klęski sięga aż niemal pod Wadowice same, gdzie piorun we wsi Choczni zabił strażnika drogowego, dwoje dzieci obok niego kontuzyą nabawił a chałupę mu spalił. Podobne nieszczęście spotkało 31 zeszłego miesiąca o pół do ósmej wieczór okolicę górską koło Jordanowa. Wioski Naprawa, Malejowa, Bystra, Łętownia ucierpiały niesłychanie; w samym Jordanowie grad był tak silny, że wszystko zgoła wytłukł, a w takiej ilości, że jeszcze nazajutrz rano pola lodami pokryte były.

Wspomniana wyżej ofiara uderzenia pioruna w Choczni to Bartłomiej Chmielarczyk, lat 50, "opiekun dróg w Choczni", który mieszkał w domu pod nr 210, także spalonym w wyniku tego zdarzenia. Jedyną osobą z domowników, która nie poniosła żadnego uszczerbku na zdrowiu, była jego żona Katarzyna z domu Mytnik.

----

"Dziennik Polski" z 14 stycznia 1970 roku na pierwszej stronie opublikował artykuł pod tytułem "Rekord tragicznych wypadków w Krakowskiem. Gołoledź, zaniedbania drogowców i lekkomyślność przyczyną 51 kraks", w którym przeczytać można między innymi:

Najtragiczniejsze żniwo, spowodowane zaniedbaniami służb drogowych i lekceważeniem przez kierowców obowiązku jazdy z bezpieczną szybkością zebrano w powiecie oświęcimskim. Na prostym odcinku drogi między Oświęcimiem a Kętami w miejscowości Łęki zderzyły się o godzinie 7.30 dwa autobusy "san". Obeszłoby się w tej kolizji bez ofiar w ludziach, gdyby pasażerowie zachowali ostrożność i zeszli na pobocze drogi. Niestety, podróżni stali na jezdni, obserwując skutki zderzenia. W tym momencie z dwóch przeciwnych kierunków nadjechały dwa dalsze autobusy PKS, z których jeden prowadzony z nadmierną szybkością uderzył z całym impetem w stojących ludzi i pojazdy. Na miejscu ponieśli śmierć: Stanisław Gibas. lat 19 i Adam Socala, lat 20, zamieszkali w Sułkowicach 105 i 606, Stanisław Szewczyk, lat 32, zamieszkały w Choczni 426, Antoni Jaromin, lat 30, zamieszkały w Międzybrodziu Bialskim 129/1. Ciężkich obrażeń doznali: Adam Góralczyk - zamieszkały Zagórnik 127, Jan Zaremba - zamieszkały Andrychów, ul. Nowotki 1, Józef Gibas - zamieszkały Rzyki i Maria Babiuch - zamieszkała Kęty, ul. Nieznanego Żołnierza 1.

----

"Kronika Beskidzka" w rubryce "Życie od podwórka" zanotowała pod datą 27 marca 1984 roku:

W Kaczynie, do lasu, w którym dokonywano wyrębu drzew, wjechał mimo ostrzeżenia pojazdem konnym Florian S. z Choczni. Gdy niewidoczny dla drwali pojazd wyjeżdżał z wąwozu, padające drzewo przygniotło konia, zabijając go na miejscu. Woźnica doznał ogólnych obrażeń i został przewieziony do szpitala.

czwartek, 23 marca 2023

Choczeńska kronika wypadków - część XIX


"Nowy Dziennik" z 22 maja 1930 roku informował:

Onegdaj znalazł Jan Wider z Choczni zwłoki mężczyzny na torze kolejowym w Inwałdzie, pow. wadowickiego, przejechane przez pociąg. Przeprowadzone dochodzenia ustaliły, że są to zwłoki Ludwika Rusinka z Inwałdu, który był umysłowo chory i od dłuższego czasu zdradzał zamiary samobójcze.

"Echo Krakowa" w numerze z 16 maja 1963 roku podawało:

W Choczni (pow. wadowicki) zginął pod kołami pociągu 46-letni Jan Guzdek, zamieszkały w Andrychowie.

 To samo "Echo Krakowa", ale w wydaniu z 1 października 1973 roku donosiło:

W Choczni (pow. Wadowice) samochód osobowy potrącił 7-letniego Bogdana Grucę (prawidłowo Gracę- uwaga moja), który trakcie zabawy wybiegł nagle na jezdnię. Ciężko ranny chłopiec zmarł w szpitalu.

"Kronika Beskidzka" w 1985 roku zamieściła krótką wzmiankę następującej treści:

Czwartek, 7 marca. Po zejściu lodów z rzeki Frydrychówki we Frydrychowicach znaleziono tu zwłoki Stanisława N. (45) z Choczni, poszukiwanego od 16 listopada 1984 roku. Lekarz nie potrafił ustalić ani przyczyny ani daty zgonu.

Wychodzące w śląskiej gminie Pawłowice "Gminne Racje" w nr 23 z 1999 roku opisały następujące zdarzenie: 

21 listopada, około 15.40, skrzyżowanie ul. Zjednoczenia z ul. Pszczyńską w Pawłowicach forsowała Fiatem 126p pewna pani, mieszkanka miejscowości Chocznia. Pani, jak to dama, uznała, że zawsze się jej należy pierwszeństwo, więc zajechała drogę mieszkańcowi Jastrzębia, jadącemu Fordem Transit. Nastąpiło zderzenie czołowe, z kolei fiat tej pani zjechał na lewy pas ul. Zjednoczenia i uderzył w prawidłowo posuwający się Daewoo Matiz, którym kierował mieszkaniec Żor. Mieliśmy więc w Pawłowicach konflikt aż trzech miejscowości, co świadczy jakim jesteśmy węzłem drogowym. Dama nie dama - mandat opiewał na 100 złotych.


poniedziałek, 23 stycznia 2023

Choczeńska kronika wypadków - część XVIII


Dziennik "Iskra" z 1 lipca 1926 roku informował:

Straszna katastrofa samochodowa.

W niedzielę rano wyjechało z Krakowa samochodem większe towarzystwo w stronę Białej. Koło godz. 2 w nocy z niedzieli na poniedziałek na drodze między Chocznią a Wadowicami samochód wracając do Krakowa, uległ katastrofie. Mianowicie kierowca wozu Mieczysław Mikucki, syn aptekarza i radcy miejskiego z Krakowa, uderzył samochodem w rampę kolejową, zamkniętą z powodu mającego nadjechać pociągu, wskutek czego samochód odrzucony o kilka metrów, wywrócił się, nakrywając sobą wszystkich pasażerów. Skutki katastrofy okazały się straszne. Student UJ Kazimierz Umlauf, poniósł śmierć na miejscu; porucznik 73 p.p. z Katowic, Stanisław Kwieciński i p. Bohdan Warchałowski z Krakowa zostali ciężko ranni, zaś doktor Felicjan Pinkowski, sekretarz krakowskiego YMCA doznał lekkich obrażeń. Prowadzący samochód p. Mikucki oraz p. Elżbieta Umlauf wyszli bez szwanku.

"Nowy Dziennik" z 30 kwietnia 1935 roku zamieścił krótki artykuł pt. "Tajemniczy dramat miłosny w Krakowie. Samobójstwo 19-letniej dziewczyny.", w którym czytamy:

Wczoraj nad ranem rozegrał się tajemniczy dramat miłosny w jednym z domów przy ul. Syrokomli w Krakowie. Było to około godz. 2-giej nad ranem, kiedy mieszkańcy domu przy ul. Syrokomli L. 16 zaalarmowani zostali przeraźliwym krzykiem, któremu wtórował głuchy łoskot, dochodzący od strony podwórza. Oczom zbudzonych ze snu lokatorów straszny przedstawił się widok. Na bruku podwórza leżała młoda dziewczyna, brocząc obficie krwią z ran powstałych naskutek upadku. Wezwany lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził liczne obrażenia i przewiózł denatkę w stanie beznadziejnym do Szpitala Ubezpieczalni Społecznej.Jak się okazało, denatką jest 19-letnia Marja Baster, rodem z Choczni w powiecie krakowskim. Była ona na posadzie służącej u jednego z lokatorów tego domu. Wczoraj nad ranem chlebodawcy Basterówny zostali zbudzeni krzykiem i bieganiną w domu i  wówczas dowiedzieli się o strasznym wypadku. I gdy wbiegli do pokoju denatki, zastali tam nieznanego mężczyznę. Obok na stole znajdował się list, pozostawiony prawdopodobnie przez Basterównę, wyjaśniający przyczynę rozpaczliwego kroku. Towarzyszem denatki oraz pozostawionym przez nią listem zajęły się władze śledcze.

"Echo Krakowa" z 1 lipca 1974 roku donosiło:

W Choczni (pow. Wadowice) zderzyły się czołowo 2 samochody osobowe- śmierć poniosła żona kierowcy "syreny" Zofia Białkowska, natomiast obaj kierowcy- "syreny" 49-letni Stefan Białkowski z Nowej Huty oraz "fiata" - 45-letni Stanisław Wykręt z Andrychowa zostali przewiezieni do szpitala.


poniedziałek, 25 lipca 2022

Choczeńska kronika wypadków - część XVII

 "Nowiny" z 18 listopada 1905 roku podawały podobną informację, co "Deutsches Volksblatt" z 21 listopada tego samego roku (link):

Wypadek na kolei

Z Wadowic donoszą: Na tutejszej stacyi kolejowej najechał onegdaj pociąg osobowy nr 2.365 na konia z wozem, należącym do Władysława Widlarza z Choczni. Koń został ciężko pokaleczony, a wóz rozleciał się w drobne kawałki. Powodem wypadku było pozostawienie konia z wozem bez dozoru. 

----

Z kolei "Nowiny" z 27 lipca 1911 roku informowały:

W Choczni u Katarzyny Czech zajął się budynek mieszkalny, a ogień, dzięki energii komendanta straży pożarnej w Choczni, zlokalizowano.W Brodach ad Kalwarya budynek mieszkalny i budynki gospodarcze ze zbiorami Kołodzieja w samo południe spaliły się do szczętu — przytem spaliła się krowa, świnia i pies na łańcuchu. Dnia 23 b. m. spalił się w Wożnikach dom Sobków z całem urządzeniem o 10 rano. W tym samym dniu w Skawcach obrócił pożar w perzynę 18 domów ze stogami siana, zboża i wszelkiem urządzeniem, t. j. 1/5 część całej wioski.

----

O następnych pożarach w Choczni napisano w "Nowinach" z 22 sierpnia 1912 i 7 czerwca 1913 roku:

 W ubiegłym tygodniu zniszczył pożar kilka zabudowań gospodarskich we wsi Chobot koło Wadowic — z dymem poszły dotychczasowe zbiory. Szkoda nie była ubezpieczona. Pożar wznieciło uderzenie pioruna podczas szalejącej nad okolicą burzy. W tym samym czasie w pobliskiej wsi Tarnawie zabił piorun kobietę, uderzając w dzwonnicę kaplicy, w której zabobonna wieśniaczka dzwoniła „dla rozpędzenia chmur". W Choczni zniszczył pożar realność p. Józefa Zielińskiego, który po powrocie z Ameryki urządził sobie piękne gospodarstwo. Ubezpieczone było w tow. „Wisła", które dotąd nie wysłało komisyi, mimo, że od pożaru minęło już sporu czasu. W Wadowicach zapalił się d. 16-go bm. w realności 1. 88 w Rynku skład rupieci. Pożar groził rozszerzeniem się, mieszkańcy jednak nie wezwali straży, ale przez dwa dni gasili sami ogień — na próżno. Dopiero trzeciego dnia, kiedy ogień począł się wzmagać zawiadomiono straż, która pożar ugasiła. Niebezpieczeństwo było wielkie, zwłaszcza, że w kamienicy tej i dwu sąsiednich (jednego właściciela) niema studzien.

----

 Z Wadowic donosi nasz korespondent:

W Choczni, gminie odległej 3 km od Wadowic, po zburzeniu starego budynku mieszkalnego i stajni, przeniósł Andrzej Zając, woźny sądowy, całe urządzenie domowe i sprzęty do stodoły, gdzie dnia 29 bm o godzinie 12 w południe, wskutek nieostrożności robotników powstał w stodole tej pożar, w której spaliło się wszystko mienie Zająca. Szkodę oszacowano na 2000 koron. W trzy dni w tej samej wsi spaliło się gospodarstwo Widlarza, a równocześnie spalił się w Inwałdzie budynek, w którym 5-letnie dziecko poniosło śmierć w płomieniach.

----

Na koniec o pożarze, do którego nie doszło wprawdzie w Choczni, ale w opisie którego przewija się (w negatywnym świetle) chocznianin Antoni Pindel:

 W dniu 14-go lipca b. r. w Lipniku o g. wpół do 11-tej w nocy, wybuchł pożar szkolnego budynku przy 5-cio klasowej szkole niemieckiej, który doszczętu zgorzał. Przyczyna pożaru była następująca : Jak już kilkakrotnie w gazetach pisano, że kierownikiem tej to szkoły jest niejaki Antoni Pindel z Choczni rodem, polak ale dla judaszowkiego grosza duszą i ciałem oddany na usługi niemcom, posiada zaufanie i cieszy się ichże opieką za to, że w germanizacyi polskiej dziatwy w jego szkole jest mistrzem, według życzenia prusaków. Zato mu ta krzyżacka mać płaci z funduszów gminnych dodatku do jego stałej pensyi 500 K. rocznie i opał. Mając podostatkiem suchego opału — małżonka jego chcąc urządzić kąpiel dla siebie i dzieci swoich, rozpaliła o godzinie 1 i z południa, palił się aż do godziny 8 wieczór, przezto rozpalił się nietylko piec, ale i nawet i komin i wskutek gorąca wybuch pożar. Gdyby taka pani Pindlowa, za swoje pieniądze opał kupowała, myślę żeby go lepiej szanowała; ale że opał zadarmo, paliła całe półdnia gdyby w piekle tak ostrożną niebędąc, aż budynek spaliła. Spaliło się 25 ław szkolnych, które Wielmożna p. Pindlowa kazała z klas wynieść do stodoły spalonego budynku. Przez nieostrożność, naraziła gminę jak i sąsiada p. W. Rytko na znaczną szkodę, a kto odpowie za te szkody, wykaże śledztwo. ("Obrona Ludu" z 29 lipca 1906 roku)