Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1905. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1905. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 października 2024

Choczeńska kronika policyjna - część XIII

 Ilustrowany Kurier Codzienny w wydaniu z 23 marca 1931 donosił:

WŁAMANIE. W nocy włamali się nieznani sprawcy do kasy Stefczyka w Choczni, skąd po rozpruciu kasy ogniotrwałej skradli 1.162 zł gotówką. Włamywacze ulotnili się bezkarnie. Pościg policyjny za nimi trwa.

----

Krakowska "Prawda" z 3 czerwca 1905 informowała:

Na złodzieju czapka gore. W zeszłym miesiącu ukradł w nocy złodziej pewnemu gospodarzowi w Choczni konia. Gdy gospodarz zaglądnął w nocy do stajni, znalazł tylko jednego konia a z drugiego ani śladu. Siada więc co prędzej na konia i jedzie w stronę Wadowic, pytając po drodze przechodniów, czy kto z nich nie widział złodzieja. Tymczasem złodziej przejeżdżał przez miasto na koniu i spotkał dwóch stróżów nocnych. Ci, spotkawszy jadącego, żartem zawołali: Stój, już dawno na ciebie czekamy. Złodziej myśląc, że naprawdę go poznali, zeskoczył z konia i uciekł. Stróże zaprowadzili konia przed magistrat, gdzie ze zdziwieniem spotkali właściciela, który sobie konia odebrał. 

----

Nieco wcześniej w tym samym 1905 roku (9 kwietnia) "Nowa Reforma" zamieściła następującą wzmiankę:

 Dobry połów.  Dobrym połowem krakowskiej policji było odnalezienie skradzionej brylantowej broszki i kolczyków na szkodę Nachmana Englendera. Kradzież popełniła służąca Salomeja Łabaś w roku zeszłym we wrześniu; oddana wtedy na podstawie podejrzenia do sądu. wyrokiem ławy przysięgłych została uwolnioną od odpowiedzialności. Obecnie wyszło na jaw, że Łabasiówna istotnie tę kradzież popełniła, a skradzione klejnoty zostały przez jej siostrę przechowane w Choczni u jednego z mieszczan, gdzie je odnaleziono. 

----

"Echo Krakowa" w numerze z 29 września 1959 powiadamiało:

Motyw zbrodni nieznany. We wsi Chocznia pow. Wadowice został zamordowany Tadeusz Ramenda. Został on uderzony kilkakrotnie w głowę sztachetą przez 19-letniego Stanisława Holcmana. Ofiara napaści zmarła w szpitalu. Sprawca zabójstwa został zatrzymany, śledztwo wszczęła Prokuratura Powiatowa w Wadowicach.

poniedziałek, 8 lipca 2024

Choczeńska kronika policyjna - część XII

 Wydawany w Krakowie tygodnik "Prawda" w numerze z 10 stycznia 1903 informował:

Śmiały złodziej. W Choczni koło Wadowic przed świętami Bożego Narodzenia, wieczorem o godzinie 8. wyprowadził złodziej ze stajni jedyną krowę pewnej wdowie. Po drodze spotykał się z różnymi ludźmi, a także z wójtem tej wsi. Pytał się o drogę do Tomic i w tym kierunku uszedł. Dziwna rzecz, że dotąd go nie odkryto. 

Prawie 2,5 roku później ta sama "Prawda" donosiła o kolejnej kradzieży, tym razem konia (numer z 3  czerwca 1905):

Na złodzieju czapka gore. W zeszłym miesiącu ukradł w nocy złodziej pewnemu gospodarzowi w Choczni konia. Gdy gospodarz zaglądnął w nocy do stajni, znalazł tylko jednego konia, a z drugiego ani śladu. Siada więc co prędzej na konia i jedzie w stronę Wadowic, pytając po drodze przechodniów, czy kto z nich nie widział złodzieja. Tymczasem złodziej przejeżdżał przez miasto na koniu i spotkał dwóch stróżów nocnych. Ci, spotkawszy jadącego, żartem zawołali: Stój, już dawno na ciebie czekamy. Złodziej myśląc, że naprawdę go poznali, zeskoczył z konia i uciekł. Stróże zaprowadzili konia przed magistrat, gdzie ze zdziwieniem spotkali właściciela, który sobie konia odebrał.

Amerykański "Democrat and Chronicle" z 13 lipca 1915 roku przynosi następną notatkę o kradzieży, tym razem popełnionej przez choczeńskiego sprawcę:

Batavia 12 lipca. Frank Mlak z Choczni lat 25, zamieszkały przy Webster Avenue w Rochester został dziś aresztowany w Batavii i odstawiony przez policję z powrotem do Rochester pod specjalnym nadzorem. Zostało udowodnione, że Mlak włamał się do polskiego gimnazjum przy Sobieski Street i zabrał stamtąd pieniądze, papierosy, cygara i czekoladę.

11 lipca 1933 roku doszło w Krakowie do kradzieży, w której poszkodowanym był Tadeusz Tarasek, mąż choczeńskiej nauczycielki. Zajście opisał dziennik ilustrowany "Siedem groszy":

Tadeusz Tarasek usnął na ławce na Plantach w Krakowie obok Głównej poczty, z czego skorzystał złodziej, zabierając mu z kieszeni spodni zegarek i kwotę 35 zł. Podobne wypadki zdarzają się dość często na Plantach krakowskich, lecz mimo to, publiczność jeszcze ciągle jest mało ostrożna.  

Ostatni w tym odcinku przypadek wielu powtarzających się kradzieży w okolicy Wadowic, w tym i w Choczni, został zrelacjonowany przez korespondenta "Głosu Narodu" w numerze z 6 października 1908:

Od dwóch tygodni grasują w okolicy Wadowic z niezwykłą śmiałością złodzieje i awanturnicy różnego rodzaju. Napady i rabunki powtarzają się prawie codziennie. I tak w Woźnikach okradziono organistę na kilkadziesiąt koron, w Tomicach obrabowano Fr. Kujawskiego, a na szynk Kałza urządzono formalny napad z rewolwerami. W Choczni okradzionym został Ruliński i Zając, w Gorzeniu zabrano Zollmanowi przedmioty złote i srebrne wartości 300 koron. Wczoraj bandy złodziejskie przeniosły się do samych Wadowic i okradły już p. Hałatka na kwotę 386 koron, a propinatorowi zabrały dwa palta wartości 386 kor, nadto rozbili złodzieje w biały dzień biurka u geometry ewidencyjnego. Przy tem jednak włamaniu sprawcy zostali pochwyceni. Są to dwaj małoletni, źle po polsku mówiący złodzieje. Przy rewizji znaleziono u jednego nabity rewolwer. Aresztowni nie chcą dać żadnych wyjaśnień. W jednym z nich policja rozpoznała niejakiego Richtera z Misilesów. Przedsięwzięto następnie rewizję w bawiącym tu od dwóch dni taborze cygańskim i znaleziono kilka skradzionych przedmiotów. Policja zarządziła teraz liczne aresztowania cyganów i ma nadzieję, że wyśledzi wszystkich sprawców ostatnich kradzieży.


poniedziałek, 3 lipca 2023

Ochrona przeciwpożarowa w Choczni w drugiej połowie XIX wieku i na początku XX wieku

 

Jak przedstawiała się sprawa ochrony przeciwpożarowej w Choczni w II połowie XIX wieku i na początku wieku XX, możemy dowiedzieć się z protokołów posiedzeń miejscowej Rady Gminnej (Księga z lat 1867-1905):

30 czerwca 1867

Asesorowie gminni (członkowie zarządu gminy) zostali zobowiązani do przedstawienia radzie gminnej sprawozdania, jaki sprzęt przeciwpożarowy znajduje się w poszczególnych częściach wsi, w jakim stanie i w jakiej ilości. Chodziło przede wszystkim o osęki, czyli bosaki - tyczki z hakiem do zrywania słomy z dachu palących się zabudowań, ale także o drabiny i ręczne sikawki.

13 września 1874

Rada Gminna pod przewodnictwem wójta Franciszka Guzdka obradowała w sprawie „środków względem zabezpieczenia od ognia”.  Radny Józef Czapik stwierdził, że pierwszym środkiem w zabezpieczeniu się jest ostrożne obchodzenie się z ogniem. Uchwalono, by każdy gospodarz w Choczni był zaopatrzony w naczynia do gaszenia ognia, to znaczy „konewki lub pucierki (wiaderka) żelaznemi obręczami kute z wybiciem liter swego imienia i nazwiska, by w razie wybuchu (ognia) z takowym naczyniem szedł na ratunek, a nie z gołą ręką, jak dotąd po największej części się działo”. W razie wybuchu ognia każdy mieszkaniec  Choczni był zobowiązany iść na ratunek. Zwracano także uwagę, by zachowywać odpowiednią odległość między budynkami, co miało utrudniać przeskakiwanie płomieni z jednego zabudowania na drugie oraz by w każdym gospodarstwie była kadź lub beczka napełniona wodą. Zwracano też uwagę na dozór przy zakładaniu suszarni, które są częstym źródłem pożarów. Radny Czapik zaproponował, by zakupić dwie sikawki (czyli wozy konne z ręczną pompą wody obsługiwaną przez 2 do 4 mężczyzn) po 200 złotych reńskich, ale głosami radnych – szczególnie z górnej części wsi – odrzucono ten wniosek i postanowiono zakupić tylko jedną sikawkę.

26 listopada 1876 roku

Rada Gminna postanowiła przeznaczyć kwotę 81 złotych reńskich i 41 krajcarów jako pierwszą zaliczkę na sprawienie sikawki w 1877 roku. Jeżeli zakup sikawki nie doszedłby do skutku, miano wpłacić tę kwotę do wadowickiej kasy oszczędności z myślą o przyszłej realizacji tego zakupu.

28 października 1877 roku

Rada Gminna uchwaliła sprawienie sikawki z funduszów gminnych i zleciła obstalowanie tejże sikawki naczelnikowi gminy Józefowi Czapikowi.

17 marca 1878

Radni gminni polecili rozprowadzić wśród gospodarzy nowo zakupione z funduszy gminnych osęki. Jedna osęka miała przypadać na kilka gospodarstw. Jednocześnie naczelnik gminy miał odszukać dotychczas używane osęki i sporządzić ich wykaz. Zaś zakupiona sikawka gminna za zgodą proboszcza ks. Komorka miała być przechowywana w zabudowaniach plebańskich. W razie pożaru koni do sikawki byli zobowiązani użyczyć najbliżsi ich posiadacze.

13 kwietnia 1883

Jednym z punktów obrad rady gminnej były sprawy przeciwpożarowe. Postanowiono, że „co do  ostrożności niebezpieczeństwa ognia w każdej części (wsi) mają odbyć stosownie przynajmniej 4 razy do roku rewizye ogniowe z przybraniem (uczestnictwem) radnych”.

8 grudnia 1886 roku

Adolf Bichterle, ostatni posiadacz choczeńskiego majątku sołtysiego, sprawił wraz z żoną „dla ochrony od  piorunów” konduktor (piorunochron) na wieży choczeńskiego kościoła.

9 lutego 1890 roku

Rada gminna uchwaliła i zatwierdziła projekt złożony przez wójta Czapika, co do instrukcji o postępowaniu przy pożarach, podziale Choczni na okręgi w celu zaprowadzenia porządku podczas niekontrolowanego wybuchu ognia oraz indywidualnego i gminnego wyposażenia w naczynia do gaszenia pożarów.

17 października 1891

Oświęcimska straż ogniowa przysłała odezwę do Rady Gminnej w Choczni z zaproszeniem do wzięcia udziału w lipcu 1892 roku delegatów z Choczni w ośmiodniowym kursie strażackim i przeciwpożarowym. Radni przyjęli tę odezwę do wiadomości i pozostawili decyzję do późniejszej uchwały, do której jednak nie doszło.

28 lutego 1892

Wójt Czapik podał do wiadomości radnych, że zgodnie z przepisami prawa jedna sikawka ma przypadać na 200 domów we wsi. Zachęcał jednocześnie do zaprowadzenia ochotniczej straży ogniowej.

31 grudnia 1894

Wójt Czapik poinformował radnych, że złożył 100 złotych reńskich z funduszy gminnych na książeczkę Kasy Oszczędności w Wadowicach z myślą o przyszłym zakupie drugiej sikawki.

20 czerwca 1896

Uchwalono zakup 14 nowych osęk w celach przeciwpożarowych.

30 grudnia 1896 roku

Gmina choczeńska zgromadziła już 300 złotych reńskich na zakup nowej sikawki. Te środki zgromadzone były na książeczce Kasy Oszczędności w Wadowicach.

8 grudnia 1897 roku

Rada gminna na czele z nowym wójtem Antonim Sikorą przeznaczyła w budżecie gminnym na 1898 rok 50 złotych reńskich na „sprawienie przyborów pożarowych”. Taka sama kwota na ten cel znalazła się w budżecie na 1899 rok, uchwalonym 4 grudnia 1898 roku.

4 marca 1900 roku

W związku z planowanym zakupem sikawki rada gminna wydelegowała: Antoniego Styłę, Józefa Czapika, Jana Turałę, Adolfa Bichterle i Jakuba Sikorę, aby udali się wraz z naczelnikiem gminy Antonim Sikorą i znawcą tego sprzętu Józefą Sikorą z Zawadki do Magistratu w Wadowicach w celu wyboru sprzętu najodpowiedniejszej jakości.

24 maja 1900 roku

Wobec polecenia Wydziału Powiatowego w Wadowicach z 1 marca 1900 roku w sprawie zorganizowania ochotniczej straży pożarnej w gminie choczeńskiej radni widząc potrzebę powołania tejże straży wybrali jej kierownikiem wójta Antoniego Sikorę, a jego zastępcą Adolfa Bichterle z Sołtystwa. Mieli oni dobrać sobie „odpowiednio zdolnych ludzi”, aby utworzyć w Choczni straż ogniową. Ustalono także termin komisyjnych oględzin sikawek w Wadowicach na dzień kolejny.

22 lipca 1900 roku

Naczelnik Sikora i radny Antoni Styła sprowadzili do Choczni sikawkę w celu jej wypróbowania. Radni nie byli „koniecznie zadowolnieni” z tego sprzętu, ale zdecydowali o jego zakupie od właściciela, to jest Towarzystwa Ogniowego we Lwowie. Zdecydowano, ze ta nowa sikawka „pozostanie przy mieszkaniu” wójta Sikory w środkowej Choczni, a stara sikawka zakupiona w 1878 roku miała być przechowywana w obejściu Jana Drapy w górnej części wsi. Obejscia Sikory i Drapy stały się tym samym tymczasowymi remizami strażackimi. Do każdej sikawki miano przeznaczyć 4 do 5 par koni, których właściciele w razie pożaru mieli je niezwłocznie doprowadzić do miejsca przechowywania sikawki. Koszt zakupu sikawki miał zostać pokryty z wkładu na książeczce oszczędnościowej, a jeżeli z tych środków coś by jeszcze pozostało, to ta reszta miała być przeznaczona na zakup beczek na wodę.

9 września 1900 roku

Wójt Sikora poinformował radnych gminnych o zakupie drugiej sikawki. Rada jednogłośnie zaakceptowała ten zakup.

12 listopada 1900 roku

W budżecie na 1901 rok radni przewidzieli wydatek 50 koron na sprzęt przeciwpożarowy.

9 listopada 1902 roku

Według budżetu na 1903 roku na „sprawienie przyborów pożarnych” przeznaczono 100 koron.

29 listopada 1903 roku

Rada gminna przeznaczyła w budżecie na 1904 rok ponownie 100 koron na „sprawienie przyborów pożarnych”. Kolejne 100 koron uchwalono na wniosek radnego Czapika w celu wystawienia „szop do schowania sikawek”, nadal przechowywanych w obejściach Antoniego Sikory i Jana Drapy.

7 sierpnia 1904 roku

Radny Czapik skierował szereg zapytań do wójta Sikory, w tym także o sprawy związane z ochroną przeciwpożarową – czy są wyznaczeni ludzie i konie do obsługi gminnych sikawek i w jakim one są stanie, czy beczki na wodę są właściwie wykorzystane i dlaczego nie przedsięwzięto rewizyi (kontroli) przeciwpożarowej, tak jak wymagają tego odpowiednie przepisy.

20 listopada 1904 roku

Na „sprawienie przyborów pożarnych” przeznaczono w budżecie na 1905 rok kwotę 50 koron.

26 lutego 1905 roku

Na posiedzeniu Rady Gminnej radny Piotr Widlarz zwrócił się do wójta Sikory, by ten odszukał rachunki za 29 sztuk osęk zakupionych za kadencji jego poprzednika Czapika i podał radnym ile kosztowały, w jaki są stanie i komu z gminy zostały przydzielone. Natomiast Antoni Styła spytał wójta Sikorę, w jaki stanie są gminne sikawki i czy zorganizował on już straż pożarną. Na te pytania wójt Sikora udzielił odpowiedzi na następnym posiedzeniu 19 marca 1905 roku. Podał spis gospodarzy, u których są zakupione dawniej osęki (29 sztuk), a co do wartości i stanu sikawek, to poprosił radnych o ich oszacowanie. Na wniosek radnego Józefa Wójcika oceniono wartość starej sikawki na 60 koron, a nowszej na 500 koron.

18 czerwca 1905 roku

Antoni Styła na posiedzeniu Rady Gminnej postawił wniosek o „zaprowadzenie w gminie straży ogniowej”. Wniosek ten został poparty przez radnego Franciszka Wcisło. Wójt Sikora zaproponował, by na razie wybrać kilku gospodarzy i zaznajomić ich, jak mają się zachowywać z sikawką podczas pożaru. Antoni Styła uznał, że powinni to być ochotnicy, a nie ludzie pochodzący z wyboru. Zaproponował jednocześnie, aby przez kilka niedziel przeprowadzić po nieszporach szkolenia dla chętnych gospodarzy. Józef Wójcik postawił wniosek, by wszyscy radni zajęli się szkoleniem z kierowania sikawką, a w razie pożaru by komendę nad sikawką obejmował także któryś z radnych. Propozycje Styły i Wójcika przyjęto.

29 października 1905 roku

W budżecie na 1906 rok radni przeznaczyli 50 koron na sprzęt przeciwpożarowy. Antoni Styła zaproponował, aby zawiadomić Radę Powiatową w Wadowicach, że ochotniczą straż pożarną w Choczni „już się powoli zaprowadza”.

Stuletnia sikawka z OSP Dobrodzień


czwartek, 11 sierpnia 2022

Choczeńska kronika sądowa część VI

 W 1904 i 1905 roku krakowski "Dziennik Illustrowany Nowiny" relacjonował sprawę kradzieży brylantów, która swój finał znalazła na sali sądowej.

 We wrześniu 1904 roku, jak to donosiliśmy, zawiadomił policyę p. Nachman Englaender, że skradziono żonie jego broszkę złotą z dyamentami w kształcie półksiężyca i brylantowe kolczyki, ogółem wartości przeszło 2000 koron. Jako podejrzaną o tę kradzież aresztowała wówczas policya posługaczkę p. Englaendera, Salomeę Łabusiową z Kwaczały, liczącą lat 47, żonę fiakra, zamieszkałą przy ul. Krowoderskiej, którą jednakże sąd karny uwolnił od winy i kary dla braku dowodów.
Przed kilku jednak dniami zawiadomił sąd obwodowy w Wadowicach tut. policyę, że u gospodarza wiejskiego w Choczni Józefa Piegzy zakwestyonowano broszkę z dyamentami i brylantowe kolczyki, które p. Englaender poznał jako swoją własność. Wobec tego zaaresztowano Łabusiową, która wypiera się stanowczo kradzieży zakwestyonowanych kosztowności i twierdzi, że znalazła je jej córka. Kosztowności te sprzedała następnie aresztowana swej ciotce Rozalii Dudowej w Kwaczale, a ta, będąc obecnie w ciężkiem materyalnem położeniu, zastawiła je u Piegzy w Choczni. Łabusiowa po przeprowadzonem dochodzeniu odpowie przed sądem za zbrodnię kradzieży.

----

W drugiej notatce wartość skradzionej biżuterii wyceniono na mniejszą kwotę:

We wrześniu skradziono żonie tutejszego restauratora Nachmana Englaendera kolczyki i broszę brylantową, wartości powyżej 600 koron. Podejrzenie zwrócił poszkodowany przeciw obsługaczce Salomei Łabusiowej, którą też aresztowano. Dalsze dochodzenia wykazały, że aresztowana skradła rzeczywiście kosztowności i wręczyła swej siostrze Rozalii Dudowej, ta zaś zastawiła je u Józefa Piegzy, gospodarza w Choczni. Wszyscy troje stanęli za to w sobotę przed sądem przysięgłych i trybunałem, któremu przewodniczył sędzia Traunfellner. Oskarżał prokurator Chwalibogowski i to Łabusiową o kradzież, Dudową o współwinę, Piegzę o nabywanie podejrzanych przedmiotów. Oskarżonych bronili adwokaci: dr Bardel, dr Przeworski i dr Peiper. Łabusiowa tłómaczy się, że garnitur brylantowy znalazła, zaś reszta oskarżonych, że nie wiedzieli nic o tem, jakoby przedmioty te miały pochodzić z kradzieży. Na podstawie werdyktu przysięgłych skazał trybunał Łabusiową na 5 miesięcy, a Dudową na 2 miesiące ciężkiego więzienia. Piegza został uwolniony od winy i kary.

Wymieniony w notatkach Józef Piegza przybył do Choczni kilka lat wcześniej z Rozkochowa. W 1903 roku jego żona Anna urodziła w Choczni syna Józefa, który w późniejszym czasie był znanym w Choczni działaczem samorządowym i społecznym.

----

Druga z opisywanych dziś spraw została opisana przez Marcina Przewoźniaka w artykule "Sprawy karne żołnierzy z austro-węgierskiej c.k. wspólnej siły zbrojnej- Studium przypadków na podstawie materiałów archiwalnych, zgromadzonych w Austriackim Archiwum Państwowym w Wiedniu (Kriegsarchiv).

Sprawa Walentego Szczepaniaka

Kolejna sprawa prowadzona była przez Sąd Twierdzy Kraków przeciwko Walentemu Szczepaniakowi, żołnierzowi 16 pułku piechoty, stacjonującemu w Krakowie, pochodzącemu z Choczni koło Wadowic. W 1914 r. został on oskarżony przez prokuratora wojskowego o dokonanie w dniu 17 grudnia 1914 r. kradzieży gotówki o wartości 126 koron i 30 halerzy. Powyższe oskarżenie potwierdziła rewizja obwinionego, podczas której odnaleziono wyżej podaną kwotę oraz dodatkowo w portfel zawierający 43 korony i 66 halerzy. Obwiniony tłumaczył fakt posiadania przez siebie tak sporej sumy pieniędzy zaoszczędzeniem środków finansowych otrzymywanych z żołdu. Prokurator nie dał jednak wiary wyjaśnieniom Szczepaniaka, gdyż uznał, że nie jest możliwe zaoszczędzenie tak dużej sumy pieniędzy z żołdu wynoszącego 3 korony i 60 halerzy tygodniowo. Wobec powyższego prokurator postawił obwinionemu zarzut z § 466 Wojskowego Kodeksu Karnego, tzn. dokonanie kradzieży na wartość powyżej 5 złotych reńskich. Powyższa zbrodnia podlegała karze pozbawienia wolności od sześciu miesięcy do pięciu lat. Ponadto w trakcie śledztwa ustalono, że oskarżony był już karany w latach 1902, 1905, 1906 i 1909 za różne zbrodnie, w tym między innymi za kradzieże. Rozprawa odbyła się 25 marca 1915 r., żołnierz został uznany winnym popełnienia przestępstwa określonego przez §§ 457, 466 i 468 Wojskowego Kodeksu Karnego, tj. kradzieży portmonetki zawierającej kwotę 43 koron i 66 halerzy. Za tę zbrodnie oskarżony został skazany na karę więzienia w wymiarze od dwóch do ośmiu miesięcy, w tym dwa miesiące ciężkiego obozu. Dowodami świadczącymi o jego winie były zeznania pielęgniarki Róży Freissmuth, żołnierza Landwehry Józefa Szura i porucznika Oktawiana Petera, a także karty oskarżonego. Świadkowie zgodnie zeznali, że oskarżony, wraz z niejakim Butowskim, mieli zająć się rzeczami zmarłego w Szpitalu wojskowym Nr 10 szeregowego 59 pułku piechoty Augusta Läcker. Następnie przy oskarżonym została odnaleziona gotówka o wartości 126 koron i 66 halerzy. Szczepaniak nie potrafił wyjaśnić skąd wziął tak dużą ilość gotówki. W związku z tym przeszukano go i odnaleziono rzeczy należące do zmarłego wraz z portfelem zawierającym 43 korony i 66 halerze. Obwiniony tłumaczył ten fakt tym, że znalazł portfel na podłodze i chciał go zachować, jednak pieniądze zamierzał zwrócić. Poprosił też wszystkich, aby ze względu na jego żonę i dzieci nie zawiadamiali oni władz. Stało się jednak inaczej. Jeszcze w tym samym dniu kierownictwo szpitala fortecznego nr 10 powiadomiło o wszystkim Sąd Twierdzy Kraków. Nie wiadomo, czy oskarżony rozpoczął odbywanie kary, czy też jej wykonanie zostało odroczone, a on sam skierowany na front. Należy tutaj przypomnieć, że w okresie, w którym toczyła się wyżej opisana rozprawa sądowa trwały przygotowania do wiosennej ofensywy armii austro – węgierskiej i niemieckiej przeciwko okupującym znaczną część Galicji wojskom rosyjskim.

poniedziałek, 25 lipca 2022

Choczeńska kronika wypadków - część XVII

 "Nowiny" z 18 listopada 1905 roku podawały podobną informację, co "Deutsches Volksblatt" z 21 listopada tego samego roku (link):

Wypadek na kolei

Z Wadowic donoszą: Na tutejszej stacyi kolejowej najechał onegdaj pociąg osobowy nr 2.365 na konia z wozem, należącym do Władysława Widlarza z Choczni. Koń został ciężko pokaleczony, a wóz rozleciał się w drobne kawałki. Powodem wypadku było pozostawienie konia z wozem bez dozoru. 

----

Z kolei "Nowiny" z 27 lipca 1911 roku informowały:

W Choczni u Katarzyny Czech zajął się budynek mieszkalny, a ogień, dzięki energii komendanta straży pożarnej w Choczni, zlokalizowano.W Brodach ad Kalwarya budynek mieszkalny i budynki gospodarcze ze zbiorami Kołodzieja w samo południe spaliły się do szczętu — przytem spaliła się krowa, świnia i pies na łańcuchu. Dnia 23 b. m. spalił się w Wożnikach dom Sobków z całem urządzeniem o 10 rano. W tym samym dniu w Skawcach obrócił pożar w perzynę 18 domów ze stogami siana, zboża i wszelkiem urządzeniem, t. j. 1/5 część całej wioski.

----

O następnych pożarach w Choczni napisano w "Nowinach" z 22 sierpnia 1912 i 7 czerwca 1913 roku:

 W ubiegłym tygodniu zniszczył pożar kilka zabudowań gospodarskich we wsi Chobot koło Wadowic — z dymem poszły dotychczasowe zbiory. Szkoda nie była ubezpieczona. Pożar wznieciło uderzenie pioruna podczas szalejącej nad okolicą burzy. W tym samym czasie w pobliskiej wsi Tarnawie zabił piorun kobietę, uderzając w dzwonnicę kaplicy, w której zabobonna wieśniaczka dzwoniła „dla rozpędzenia chmur". W Choczni zniszczył pożar realność p. Józefa Zielińskiego, który po powrocie z Ameryki urządził sobie piękne gospodarstwo. Ubezpieczone było w tow. „Wisła", które dotąd nie wysłało komisyi, mimo, że od pożaru minęło już sporu czasu. W Wadowicach zapalił się d. 16-go bm. w realności 1. 88 w Rynku skład rupieci. Pożar groził rozszerzeniem się, mieszkańcy jednak nie wezwali straży, ale przez dwa dni gasili sami ogień — na próżno. Dopiero trzeciego dnia, kiedy ogień począł się wzmagać zawiadomiono straż, która pożar ugasiła. Niebezpieczeństwo było wielkie, zwłaszcza, że w kamienicy tej i dwu sąsiednich (jednego właściciela) niema studzien.

----

 Z Wadowic donosi nasz korespondent:

W Choczni, gminie odległej 3 km od Wadowic, po zburzeniu starego budynku mieszkalnego i stajni, przeniósł Andrzej Zając, woźny sądowy, całe urządzenie domowe i sprzęty do stodoły, gdzie dnia 29 bm o godzinie 12 w południe, wskutek nieostrożności robotników powstał w stodole tej pożar, w której spaliło się wszystko mienie Zająca. Szkodę oszacowano na 2000 koron. W trzy dni w tej samej wsi spaliło się gospodarstwo Widlarza, a równocześnie spalił się w Inwałdzie budynek, w którym 5-letnie dziecko poniosło śmierć w płomieniach.

----

Na koniec o pożarze, do którego nie doszło wprawdzie w Choczni, ale w opisie którego przewija się (w negatywnym świetle) chocznianin Antoni Pindel:

 W dniu 14-go lipca b. r. w Lipniku o g. wpół do 11-tej w nocy, wybuchł pożar szkolnego budynku przy 5-cio klasowej szkole niemieckiej, który doszczętu zgorzał. Przyczyna pożaru była następująca : Jak już kilkakrotnie w gazetach pisano, że kierownikiem tej to szkoły jest niejaki Antoni Pindel z Choczni rodem, polak ale dla judaszowkiego grosza duszą i ciałem oddany na usługi niemcom, posiada zaufanie i cieszy się ichże opieką za to, że w germanizacyi polskiej dziatwy w jego szkole jest mistrzem, według życzenia prusaków. Zato mu ta krzyżacka mać płaci z funduszów gminnych dodatku do jego stałej pensyi 500 K. rocznie i opał. Mając podostatkiem suchego opału — małżonka jego chcąc urządzić kąpiel dla siebie i dzieci swoich, rozpaliła o godzinie 1 i z południa, palił się aż do godziny 8 wieczór, przezto rozpalił się nietylko piec, ale i nawet i komin i wskutek gorąca wybuch pożar. Gdyby taka pani Pindlowa, za swoje pieniądze opał kupowała, myślę żeby go lepiej szanowała; ale że opał zadarmo, paliła całe półdnia gdyby w piekle tak ostrożną niebędąc, aż budynek spaliła. Spaliło się 25 ław szkolnych, które Wielmożna p. Pindlowa kazała z klas wynieść do stodoły spalonego budynku. Przez nieostrożność, naraziła gminę jak i sąsiada p. W. Rytko na znaczną szkodę, a kto odpowie za te szkody, wykaże śledztwo. ("Obrona Ludu" z 29 lipca 1906 roku)


piątek, 4 października 2019

Kółko Rolnicze w 1905, 1906 i 1910 roku

1905

Według sprawozdania z czynności kółek rolniczych za 1905 roku organizacja ta liczyła wtedy w Choczni 68 członków, którzy w ciągu roku odbyli 60 różnego rodzaju zebrań.
Kółko w Choczni nie posiadało jeszcze własnego budynku, ani fachowych książek, członkowie mogli się zapoznać tylko z jednym prenumerowanym czasopismem.
W 1905 roku sprowadzono do Choczni nawozów sztucznych za kwotę 2271 koron i sadzonek drzew owocowych za kwotę 80 koron, a ponadto: 7 wagonów węgla, 2 wagony otrąb i 5 kwintali makucha, czyli wytłoków- produktu ubocznego powstającego przy wytłaczaniu oleju z nasion maku.
Nie sprowadzono natomiast żadnych nasion ani maszyn rolniczych.
Wprowadzono do uprawy jedną nową roślinę pastewną (ale nie podano jaką) i zastosowano jedną nową zmianę w dotychczasowych uprawach.
Choczeńskie Kółko nie posiadało już wówczas własnego sklepu, choć wcześniej - w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku - miało ich dwa.
Znacznie liczniejsze i majętniejsze było wtedy Kółko Rolnicze w sąsiednich Frydrychowicach ze 122 członkami, własnym budynkiem o wartości 1200 koron i własną czytelnią/biblioteką.

1906

W 1906 roku odbył się w Choczni wykład inspektora Profica (9 kwietnia) i lustracja handlowa Kółka, dokonana przez Joachima Sołtysa.
W porównaniu z poprzednim rokiem liczba członków spadła o 6 osób- do poziomu 62 członków.
Odbyli oni 74 spotkania. 
Zwiększono liczbę prenumerowanych czasopism o jedno.
Sprowadzono podobną jak rok wcześniej ilość nawozów, eksperymentowano z uprawą kolejnej rośliny pastewnej i robotą krowami.

1910

W porównaniu z latami 1905-1906 znacznie spadła liczba członków Kółka Rolniczego w Choczni i na koniec 1910 roku należało do niego tylko 37 rolników. Aktywność członków także spadła, ponieważ odbyli oni tylko 28 spotkań. 
Prenumerowano jedno czasopismo.
Sprowadzono nasion za 1800 koron i nawozów sztucznych za 1500 koron.
Próbowano wprowadzić do uprawy jedną nową odmianę zboża.
Nie ubezpieczano domów ani towarów od ognia, choć robiły to np. kołka we Frydrychowicach, Ponikwi, czy w Marcyporębie.
Zbierano fundusze na budowę siedziby Kółka.
W powiecie wadowickim istniały 42 kółka, a 29 z nich nie posiadało własnych budynków.

środa, 25 października 2017

Choczeńska kronika wypadków- część XII

"Gazeta Lwowska" z 7 sierpnia 1850 roku informowała:

"Dochodzą nas wiadomości z Wadowskiego o wielkich klęskach z gradobicia, jakie poniosły w zeszłym miesiącu gminy nadwiślańskie: Radocza, Przybradz, Graboszyce, Spytkowice od Zatora, Grodzisko, Bachowice, Zygodowice i Woźniki. 
Nadzieja całorocznej pracy w znacznej części zniszczała, a szerokość tej klęski sięga niemal pod Wadowice same, gdzie piorun we wsi Choczni zabił strażnika drogowego, dwoje dzieci obok niego kontuzyą nabawił, a chałupę mu spalił. 
Podobne nieszczęście spotkało 31 z.m. o pół do ósmej wieczór okolicę górską koło Jordanowa. (...) W samym Jordanowie grad był tak silny, że wszystko zgoła wytłukł, a w takiej ilości, że jeszcze nazajutrz rano pola lodami pokryte były"
----
Wiedeński "Deutsches Volksblatt" z 21 listopada 1905 roku donosił:

"Piszą nam z Bielska, z datą 19-tego bieżącego miesiąca, że na dworcu kolejowym w Wadowicach pociąg osobowy najechał wczoraj na zaprzęg należący do gospodarza Władysława Widlarza z Choczni, który to pozostawił go bez dozoru.
Koń padł trupem, a wóz został rozbity na drobne kawałki".

----
"Nowy Dziennik" z 10 lipca 1932 roku podawał:

"Dnia 3 b.m. podczas kąpieli w "bojarach" rzeki Skawy utonął Józef Bąk (lat 21) z Choczni koło Wadowic. Woda w tragicznem miejscu przekracza 3 metry głębokości".
----



Część I kroniki wypadków- LINK

Część II kroniki wypadków- LINK

Część III kroniki wypadków- LINK

Część IV kroniki wypadków- LINK

Część V kroniki wypadków- LINK

Część VI kroniki wypadków- LINK

Część VII kroniki wypadków- LINK

Część VIII kroniki wypadków- LINK

Część IX kroniki wypadków- LINK

Część X kroniki wypadków- LINK

Część XI kroniki wypadków- LINK