środa, 20 stycznia 2016

Wspomnienia wojenne Józefa Widlarza

Józef Widlarz to zapewne jeden z ostatnich żyjących uczestników kampanii wrześniowej 1939 roku. 
Mimo 96 lat wciąż zadziwia fenomenalną pamięcią i dobrym zdrowiem oraz pozytywnym podejściem do życia.
W ciągu dwóch długich rozmów telefonicznych podzielił się ze mną swoimi wojennymi wspomnieniami, które zgodził się opublikować na tym blogu. Niewielka część z podanych przez niego faktów została uzupełniona na podstawie dostępnych źródeł historycznych.
Autor wspomnień urodził się 22 lutego 1920 roku w Choczni, jako syn Wojciecha Widlarza i Marii z domu Korczak. 
Od 1949 roku przebywa na emigracji w USA, aktualnie jest mieszkańcem Cicero pod Chicago.

Część I

Józef Widlarz wstąpił do wojska na ochotnika 14 lutego 1939 roku. Służył w Bielsku,  jako żołnierz  21 Pułku Artylerii Lekkiej, który wchodził w skład 21 Dywizji Piechoty Górskiej, tak zwanych podhalańczyków. 
Przysięgę wojskową odbierał od niego ksiądz kapelan Leon Bzowski, były wikariusz choczeński.  Pan Widlarz wspomina go dobrze, jako „cywilnego księdza”, który po odprawieniu mszy w Choczni, czy innych obowiązkach kościelnych chodził po wsi w cywilnym ubraniu i nie pozwalał parafianom całować się po rękach. Zachęcał, aby całować raczej babcie i inne starsze osoby, ale nie jego, bo to niehigieniczne. Przeciwieństwem ks. Bzowskiego był natomiast zawsze otoczony wianuszkiem kobiet wcześniejszy wikary- ksiądz Józef Kmiecik, nauczyciel religii w choczeńskiej szkole. Ks. Kmiecik źle zapisał się w pamięci p. Widlarza, jako ten, który bił i poniżał uczniów z byle powodu, na przykład brudnych nóg, co przy braku obuwia i chodzeniu boso zdarzało się często.
Dowódcą baterii, w której służył w Bielsku Józef Widlarz, był kapitan Kazimierz Ryłko, pochodzący z Choczni, syn byłego kierownika szkoły w Choczni Dolnej Adama Ryłki. 
Szkolenie wojskowe obejmowało oprócz ćwiczeń musztry, strzelania i zajęć poligonowych, także woltyżerkę, czyli różne ćwiczenia fizyczne na galopującym, kłusującym lub idącym stępa koniu. Wiązało się to z wykorzystywaniem koni w jego jednostce do przemieszczania się artylerzystów i ciągnięcia dział- każde działo było ciągnięte przez 3 pary koni. Podczas szkolenia wojskowego duży nacisk kładziono na to, aby każdy żołnierz mógł w razie potrzeby zastąpić swojego kolegę (w przypadku jego zranienia lub śmierci). Stąd brak było specjalizacji na celowniczych, ładowniczych, działonowych i amunicyjnych.  
Józef Widlarz zdążył jeszcze przed wojną ukończyć kurs podoficerski, ale nie doczekał się awansu. Część zajęć na kursie musiał zresztą opuścić z powodu dokuczliwego owrzodzenia.
Tuż przed wybuchem wojny został wysłany z dwoma innymi żołnierzami do Międzyrzecza, jeden z nich tam pozostał, a on z drugim kolegą wrócił pociągiem do Aleksandrowic koło Bielska. Dalej pociąg już nie jechał. Znali dobrze ten teren z wcześniejszych wart na miejscowym lotnisku.
Rano następnego dnia (1 września) w stodole, w której przenocowali, dały się słyszeć głośne wybuchy. To niemieckie bombowce nadleciały nad Bielsko, co uświadomiło im, że wojna właśnie wybuchła. Zgodnie z rozkazem zamierzali dotrzeć do Bielska, ale odległość była spora. Zatrzymali jadącą w przeciwnym kierunku ciężarówkę i usiłowali namówić kierowcę do podwiezienia ich do Bielska. Gdy ten stanowczo odmówił, zagrozili mu przestrzeleniem opon i dopiero po użyciu tej groźby zgodził się na ich przewiezienie.  
W Bielsku Józef Widlarz spotkał sprzedającą mleko kobietę- Nastkę Spisak z Choczni, która namawiała go do porzucenia służby i powrotu do domu. P. Widlarz odmówił, ale prosił o pozdrowienie rodziny i przekazanie matce, że wszystko z nim w porządku.
Z zapamiętanego przez Józefa Widlarza szlaku bojowego wynika, że w kampanii wrześniowej 1939 roku dzielił losy 65 rezerwowego Pułku Artylerii Lekkiej, mobilizowanego przez jego macierzysty 21 PAL.  Wśród żołnierzy przeważał początkowo wielki optymizm, co do wyniku wojny, odgrażano się, że nie oddadzą Niemcom ani guzika. Z niefrasobliwością podchodzono też do pierwszych nalotów, samoloty które pojawiały się nad kolumnami przemieszczającego się wojska brano omyłkowo za polskie.
Nastroje tonowali bardziej doświadczeni żołnierze, świadomi niemieckiej przewagi. Wśród nich był chocznianin Jan Ramenda, powołany do wojska jako rezerwista, który wiedzę o hitlerowskiej armii wyniósł z wyjazdów zarobkowych do Niemiec.
Ta część Armii Kraków, w której Józef Widlarz służył (II bateria I Dywizjonu), wzięła udział po raz pierwszy w starciach z wojskami niemieckimi w rejonie Mikołowa, jako wsparcie Grupy Operacyjnej Śląsk. Zaczęło się rutynowo- woźnice wyprzęgli ciągnące działa konie i schowali się w pobliskim zagajniku, a oficer-obserwator podawał w którym kierunku mają strzelać, po czym celowniczy nastawiał odpowiednio działo. Bateria pana Widlarza  używała do ostrzału dział o kalibrze 75 mm,  wcześniej ćwiczyła też z haubicami 105 mm.
Kolejne dni zapamiętał jako ciągły odwrót, choć w potyczkach zdarzyło im się rozbić nawet kilka nieprzyjacielskich czołgów. Po ominięciu Krakowa, 7 września koło Proszowic doszło do dużego starcia, w trakcie którego I dywizjon 65 pal stracił 19 zabitych i 32 rannych, wycofując się w kierunku Klimontowa i Kazimierzy Wielkiej. Później w dowodzeniu zapanował coraz większy chaos. Dawało się we znaki zmęczenie i ciągłe niedosypianie, a ciągnące działa konie z trudem dawały sobie radę na piaszczystych drogach. Dużo z nich odniosło wcześniej oparzenia i obtarcia, z powodu używania nowych uprzęży, wyciągniętych z magazynów po mobilizacji, które nie zdążyły odpowiednio zmięknąć. Woźnice narzekali również na jakość tej części używanych koni, którą zarekwirowano od rolników, tuż przed wybuchem wojny.
W czasie wycofywania spotkał wymienionego wcześniej Jana Ramendę, który namawiał go do porzucenia służby i powrotu razem z nim do Choczni. 
Po minięciu wsi Podklasztor koło Krasnobrodu w rejonie Tomaszowa Lubelskiego oddział pana Widlarza został otoczony na polach koło Ulowa i 19 września wzięty do niewoli. Jeńców przetrzymywano na polach uprawnych po drugiej stronie Sanu, pod nadzorem rozstawionych wart, uzbrojonych w broń maszynową. Właściwie nie dostawali nic do jedzenia, żywiąc się tym, co sami wykopali z pól w miejscu uwięzienia. Części bliżej mieszkających jeńców obiecano wypuszczenie do domu, ale tych którzy dali się na to nabrać, po zgłoszeniu się wywieziono do obozów jenieckich.
Po 10 dniach w niewoli Józef Widlarz uciekł pilnującym ich Niemcom i razem z dwoma innymi chocznianami: czołgistą Karolem Czaickim i piechurem Tadeuszem Fajfrem postanowili wrócić do Choczni. Przedzierali się wyłącznie nocami, dzięki czemu bez problemów wrócili 14 października do domów, cały czas ubrani w polskie wojskowe mundury.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz