Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1955. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1955. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 sierpnia 2024

Wykaz wozaków do wywozu drzewa z lasów państwowych (1953; 1955)

 10 lutego 1953 Gminna Rada Narodowa w Choczni w porozumieniu z leśniczym Mordarskim ustaliła wykaz wozaków, którzy mieli dokonać wywozu drewna z lasów państwowych leśnictwa Inwałd. Każdy z wyznaczonych musiał wywieźć do końca lutego 11 metrów sześciennych drewna na 3 raty, a za niewykonanie tego obowiązku groziła przykładna kara.

Na liście tej znaleźli się:

- Józef Guzdek spod nr 169,

- Tadeusz Kęcki spod nr 154,

- Antoni Burzej spod nr 494,

- Andrzej Kosycarz spod nr 554,

- Teofil Ramenda spod nr 486,

- Andrzej Polak spod nr 488,

- Piotr Ciejek spod nr 485,

- Jan Wójcik spod nr 535,

- Antoni Byrski spod nr 182,

- Jan Rzycki spod nr 472,

- Stanisław Gzela spod nr 158.

Podobny wykaz sporządziła Gromadzka Rada Narodowa w Choczni 18 lutego 1955. Tym razem każdy z wozaków miał do wywiezienia z lasu w Kaczynie po 2,5 kubika drewna.

Do wywozu zostali tym razem zobowiązani:

- Antoni Burzej spod nr 495,

- Stanisław Zięba spod nr 162,

- Józef Guzdek spod nr 169,

- Tadeusz Kęcki spod nr 154,

- Stanisław Gzela spod nr 158,

- Andrzej Kosycarz spod nr 554,

- Jan Rzycki spod nr 479,

- Jan Wójcik spod nr 535,

- Piotr Ciejek spod nr 485,

- Józef Gawęda spod nr 195,

- Mieczysław Chwałek spod nr 290,

- Edward Kudłacik spod nr 372,

- Franciszek Grabiec spod nr 554,

- Ignacy Ramenda spod nr 69,

- Jan Wider spod nr 210,

- Franciszek Bylica (nr domu nieczytelny),

- Karol Kiszczak spod nr 299,

- Tadeusz Lisak spod nr 322,

- Władysław Płonka spod nr 391

oraz 4 woźniców z Kaczyny.

piątek, 3 lipca 2020

"Gazeta Krakowska" o bibliotekarzu Stanisławie Dudzie

"Gazeta Krakowska" z 31 maja 1955 roku zamieściła reportaż Anny Strońskiej pod tytułem "Jak chleb", dotyczący choczeńskiej biblioteki, rozwoju czytelnictwa i pracy choczeńskiego bibliotekarza Stanisława Dudy:

Południe, a już szaro. Stoki obłych, gęstych wzgórz duszą się pod chmurami. Niebo jest szare i niskie: odbija, przelewa w krajobraz barwę asfaltu, mdłą jak płaska taśma wadowickiej szosy.
Południe, dzień świąteczny, a wieś, jakby wymieciona z ludzi. Błoto w górach bywa mniej może trwałe, ale groźniejsze niż na nizinie. Drzwi chałup szczelnie zamknęły się przed zalewem rozmiękłej gliny. Okna płucze nieustająca, szczelna ścianka wody. O takiej porze sąsiad sąsiada nie odwiedzi. Dziewczęta nie pochwalą się niedzielnymi sukienkami. Młodzi machną ręką na piwo w miejskiej, niedalekiej gospodzie. Samotność, nuda. Słota. Kiedy podzieliłam się współczuciem ze Stanisławem Dudą, wzruszył ramionami, mruknął:
— No. u nas... — w głosie niedwuznaczna uraza.
Potem jednak zaprosił mnie do siebie. Pod budynkiem Prezydium GRN konie niecierpliwiły się, strząsały z grzyw wodę. Do tego budynku zaprowadził mnie Duda, bibliotekarz gromadzki w Choczni Dolnej. Do siebie — to znaczy między książki, którymi gospodarzy. Duda spieszył się, ciągle kogoś popędzał, nakazywał ostrożność przy wynoszeniu dużych, owiniętych w papier paczek. Zaciekawił mnie ich kształt. Okazało się, że istotnie są to książki — sto nowiutkich tomów wymiennych dla punktu bibliotecznego w Kaczynie. Na odchodnem Duda powiedział:
— Radźcie sobie sama. Kaczyna —pamiętacie? Tak, pierwsza wieś w kraju, z której wykurzyliśmy analfabetyzm.Trzeba dobrze pilnować, żeby się nie wrócił. Zawożę sto książek, zabiorę drugie tyle przeczytanych. Wrócę... bo ja wiem? Chyba nocą.
Tak więc zostałam sama między półkami założonymi gęsto, ale niemniej gęsto przebranymi. Stos książek świeżo widać odniesipnych przez czytelników zalegał stół. Świeży i najwymowniejszy skoroszyt zainteresowań czytelniczych Choczni. Zobaczymy...
W miarę, jak rosło moje zdumienie, patrzyłam nie tylko na autorów, ale i na karty czytelnictwa wetknięte za okładki. To, że „Marta" przeszła od listopada przez 18 domów, „Komornicy" od grudnia— przez 21, że Sienkiewicz czy Kraszewski są przechwytywani dosłownie z rąk do rąk — mogłoby budzić zachwyt jeszcze dobrych parę lat temu; ale dzisiaj takie „nadzwyczajności" w co
czwartej wsi się spotka. Zadziwiło mnie coś innego. Leżały przede mną mocno już przyniszczone, licznymi palcami wytarte „Martwe dusze" Gogola (28 odbiorców), „Meksyk" Kischa (od grudnia — 11), „Nafta" Sinclaira. Maksym Gorki, Fadiejew, Żeromski, Szołochow, ba — Erenburg, Wiktor Hugo (np. „Rok 1798“ przewędrował 28 gospodarstw w kilkumiesięcznym zaledwie okresie), „Martin Eden" Londona, Breza— prawie nigdy nie odpoczywają na półkach. Bibliotekarz dopisuje tylko nowe nazwisko na karcie i tomy wracają na wieś. Zazwyczaj bywa tak, że jedna osoba zaopatruje w lekturę całą rodzinę. Czytają po kolei. Należałoby więc co najmniej po trzykroć przemnożyć owe ujęte spisem nazwiska, żeby uzyskać pełną, imponującą statystykę rozwoju
czytelnictwa w Choczni Dolnej.
...W 1948 roku dostał Duda pod swoje władanie 50 książek. Chętnych do czytania było wówczas niewielu. Dopominali się głównie o „starych" autorów. Dopiero z czasem, kiedy zaczęło się we wsi zanosić na spółdzielnię produkcyjną, ktoś tam zaryzykował, sięgnął po „Zorany ugór". Książka powędrowała z rąk do rąk, autor przypadł ludziom do smaku. Duda, kując żelazo póki gorące, podsuwał, „Cichy Don". Chwalili; zwolna biblioteka przestawała świecić pustką. Książek wciąż przybywało. Ekipy wadowickich robotników przywoziły w podarunku nowe tomy. Byli żołnierze, za namową bibliotekarza brali Simonowa, Putramenta. Dzieci zwiedziały się szybko o Krzemienieckiej czy Michałkowie. Młodzi przyciągali starszych, wybuchały pierwsze dyskusje nad przydatnością poradników rolniczych, gospodynie zaczęły się radzić książek w tajnikach gotowania, domowych robótek czy higieny osobistej. Pomógł także sporo amatorski zespół dramatyczny. Niejeden, ujrzawszy na własnej choczniańskiej scenie „Grzech", wziął się za Żeromskiego. Poznawali Czechowa i Fredrę. Wśród papierów bibliotecznych znalazłam małe pisemko. Prezydium GRN wzywa obywatelkę Jadwigę G. do zwrotu trzech wypożyczonych i zagubionych książek. Tłumaczy:
...„sprawę tę należy potraktować poważnie,
gdyż książki są dobrem publicznym..."
Zwykła urzędowa formułka? Gdzie indziej— może. Tutaj? Nie.
To właśnie książki stały się dla ludzi z Choczni Dolnej pięknym, bogatym zadośćuczynieniem za oddalenie od większych ośrodków kulturalnych, za niezawinione niedouctwo młodości. To książki ułatwiają im pojmowanie nie zawsze łatwych praw współczesności, pomagają im rozumieć dzieci, które poszły do szkół i przemysłu. Właśnie dzięki książkom Anna Dąbrowska pojęła istotę spółdzielczości produkcyjnej, Józef Maj, Jan Nowak czy Zofia Bąk podnieśli jakość i wydajność swoich gospodarstw. One wreszcie sprawiły, że Tymoteusz Turała mimo swoich sześciu klas ma wiedzę, której nie powstydziłby się nawet maturzysta. Wielkim, bardzo wielkim dobrem są książki dla ludzi z Choczni Dolnej. Uwolniły ich od nudy i samotności, chociażby takich słotnych dni jak dzisiejszy, dając w zamian niezmierną ciekawość świata i jego przemian, ucząc życia piękniejszego, lepszych, mądrzejszych pragnień i uczuć. Już by się bez nich wieś nie obeszła. Potrzebne jej się stały w tym krótkim dziesięcioleciu — jak powietrze, jak chleb.

środa, 20 maja 2020

Choczeńska kronika policyjna - część 7

Katowicki "Kurier Wieczorny" z 6 listopada 1938 roku podawał:

Skradł chlebodawcy 3800 zł
Na posterunku Policji Państwowej zgłosił się niejaki Władysław Pasowicz, kupiec, zamieszkały przy Placu T. Kościuszki 20 i zeznał, że pod nieobecność jego i żony skradziono mu z mieszkania 3.800 zł. oraz nową teczkę.
Na miejsce przybyła policja, która w dochodzeniach stwierdziła, że kradzieży mógł dopuścić się tylko ktoś z domowników.
Krytycznego dnia, t. j. 1. 11. na Wszystkich Świętych udali się Pasowiczowie do Cboczni pod Wadowicami na groby swojej rodziny w towarzystwie swego pomocnika handlowego Tadeusza Żabińskiego, który pracował u nich od 6-ciu lat. Żabiński wiedząc o pieniądzach i ich schowku, postanowił je zabrać. W tym celu udał się najbliższym pociągiem do Wadowic, gdzie po przybyciu udał się do mieszkania chlebodawców, otworzywszy wytrychem, czy też podrobionym kluczem drzwi. Wszedł do mieszkania, podniósł płytę od stołu, w którym znajdowały się pieniądze, zabrał całą gotówkę, złoty zegarek damski oraz teczkę.
Z zabranym łupem udał się z powrotem do Choczni do przyjaciela swego Józefa Malaty*, u którego schował pieniądze.
Po zabezpieczeniu rzeczy, spotkał się z Pasowiczami, z którymi powrócił do domu.
Tutaj z przerażeniem spostrzegli otwarte drzwi i rozbity stół. Przed nadejściem policji Żabiński ulotnił się z mieszkania i powrócił dopiero późną nocą. Zachowanie się więc jego zwróciło uwagę policji, która nabrała przekonania, że on jest sprawcą kradzieży.
Wzięty w krzyżowy ogień pytań, przyznał się do kradzieży i wskazał miejsce schowania pieniędzy. Pieniądze zostały w całości odebrane i zwrócone pokrzywdzonym, a Malatę, u którego ukrył całą gotówkę, aresztowano i odstawiono wraz z Żabińskim do więzienia w Wadowicach, gdzie pozostaną aż do czasu rozprawy.

* Józef Malata (1911-1978), syn Franciszka i Zuzanny z domu Czapik

"Echo Krakowskie" z 1 grudnia 1955 roku informowało:

Funkcjonariusze MO w czasie przeprowadzania kontroli drogowej, w ciągu jednego tylko dnia stwierdzili, że wielu kierowców nie stosuje się do przepisów drogowych:
m.in. Józef Pindel zam. Chocznia (pow. Wadowice) prowadził motocykl marki SHL, będąc w stanie nietrzeźwym. Sporządzone zostały zawiadomienia do Kolegiów Orzekających o ukaranie winnych. Kierowcom, prowadzącym wozy w stanie nietrzeźwym, odebrano prawo jazdy.

"Echo Krakowa" z 24 listopada 1967 roku donosiło:

Sprawca zatrucia wód Skawy aresztowany !
Wczoraj na wniosek prokuratora aresztowano 43-letniego A. Wandora ze wsi Chocznia w tym powiecie, obwinionego o zatrucie wód Skawy. Znajduje się on pod zarzutem "spowodowania niebezpieczeństwa dla zdrowia ludzkiego w dniu 16 bm w Makowie Podhalańskim, przez wylanie z cysterny na torach kolejowych około 1500 l substancji chemicznej, która spłynęła do Skawy". 
Śledztwo jest w toku.