Sprawą, która wywoływała duże poruszenie wśród mieszkańców dolnej części Choczni w połowie lat 60. XX wieku były pożary budynków gospodarczych, których przyczyną najczęściej było podpalenie.
Już 15 listopada 1964 "Echo Krakowa" poinformowało w krótkiej notatce o pierwszym z nich:
"Wczoraj w Choczni w powiecie wadowickim pastwą pożaru padła stodoła Heleny i Michała Wójcików."
Dwa tygodnie później (1 grudnia) wprowadzono na terenie wsi obowiązek pełnienia przeciwpożarowych wart nocnych. Ich organizację powierzono Józefowi Mojskiemu i Julianowi Stuglikowi.
Już 15 listopada 1964 "Echo Krakowa" poinformowało w krótkiej notatce o pierwszym z nich:
"Wczoraj w Choczni w powiecie wadowickim pastwą pożaru padła stodoła Heleny i Michała Wójcików."
Dwa tygodnie później (1 grudnia) wprowadzono na terenie wsi obowiązek pełnienia przeciwpożarowych wart nocnych. Ich organizację powierzono Józefowi Mojskiemu i Julianowi Stuglikowi.
Natomiast 27 stycznia 1965 roku Gromadzka Rada Narodowa w Choczni podjęła uchwałę o wyposażeniu wszystkich właścicieli gospodarstw i
zabudowań w podręczny sprzęt przeciwpożarowy. Jak wyjaśniano, bosaki są do nabycia w sklepach żelaznych, rolę tłumnic mogły pełnić zwykłe miotły- owinięte w szmaty i o dłuższym sztylu, a zamiast
beczek na wodę o pojemności 200 l można wykorzystywać betonowe kręgi lub inne naczynia.
10 marca 1965 roku Władysław Stuglik, naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Choczni przyznał, że na terenie wsi stale występują pożary, których przyczyna do tej
pory nie została wyjaśniona. Stwierdzono konieczność przeprowadzenia kontroli ppoż,
korzystając z pomocy organów MO.
Szczegóły pożarów ujawniono w sobotnio- niedzielnym wydaniu "Gazety Krakowskiej" z 28/29 sierpnia 1965 roku:
"Pożar stodoły Jana Dębowskiego zam. w Choczni zobaczyło naraz kilka
osób. Był zimowy wieczór 26 stycznia, dochodziła godzina 21. Jak ustalili
funkcjonariusze MO, trzy osoby widziały w tym czasie mężczyznę uciekającego w
kierunku Wadowic. Ubrany był w ciemny trzyćwierciowy płaszcz, gumowe buty i
czapkę „uszatkę". Natychmiast prokurator przez radiostację połączył się z
Komendą Powiatową MO zalecając spenetrowanie przystanku PKS, dworca kolejowego
oraz zapoznanie z rysopisem miejskich taksówkarzy. Jednak akcja ta nie dała żadnych rezultatów.
Nie dało ich i wszczęte śledztwo. Ktoś widział biegnącego mężczyznę, komuś błysnął latarką w oczy i
zniknął w ciemności. Przypomniano sobie także, że był anonim mówiący o tym, iż
w Choczni musi się jeszcze spalić 20 stodół i dopiero będzie spokój. W ciągu
kilku miesięcy płonęło ich kilka. Już w listopadzie ub. r. spłonęła w Choczni
stodoła i stajnia należąca do Heleny Wajdzik (według "Echa" Heleny Wójcik- uwaga moja).
Sąsiedzi, świadkowie pożaru jednogłośnie stwierdzili, że było to
podpalenie. I tym razem sprawca pozostał nieodkryty. 27 marca o godz. 17.50
znów to Choczni pojawił się podpalacz.
Podkłada ogień pod stodołę Wojciecha Czechowicza (na obecnym Osiedlu Komanim- uwaga moja), lecz spłoszony
przez jego sąsiada ucieka w kierunku Oberwanej Góry. Sąsiad i inni mieszkańcy
Choczni nie pobiegli za nim zajęci lokalizacją pożaru. O godz. 18.40 na miejsce
przybywa grupa operacyjno- dochodzeniowa z psem służbowym, który jednak nie
podjął śladu. Ustalono rysopis sprawcy: wiek około 40 lat, wzrost średni,
ubrany był w ciemną kurtkę, na głowie „uszatka". Widziano go na kilka
minut przed podpaleniem, gdy wyszedł z tak zwanego „ Księżego lasu” i szedł w kierunku
stodoły Czechowicza.
Szedł wolno zataczając się. podskakiwał, przypadał do ziemi.
Sprawiał wrażenie umysłowo chorego.
Po kilku tygodniach bezskutecznych dochodzeń 3 maja śledztwo zostało
umorzone; a już 9 maja w pobliskie) Radoczy następuje kolejne zbrodnicze
podpalenie. 15 maja o godz. 23.20 Komenda Powiatowa MO w Wadowicach została
powiadomiona przez Ryszarda Jutkę, że przed kilku minutami nieznany sprawca usiłował
podpalić jego stodołę. Podpalacza nie widział, lecz tylko słyszał jak ucieka od
stodoły w pola. Nie gonił go zajęty lokalizacją pożaru. Natychmiast przyjeżdża
grupa operacyjna
z psem służbowym, który rusza śladem przestępcy. Doprowadził na
miejsce drugiego pożaru. Płonęła w Wadowicach stodoła sióstr zakonnych
Albertynek. Podpalacz przepadł bez śladu. 10 lipca o godz. 23.30 wybuchł pożar
w zabudowaniach Stanisława Czermińskiego (na granicy Zawala i Wadowic/Łazówki- uwaga moja). I tym razem spłonęła stodoła.
Ustalono, że pożar wybuchł na skutek podpalenia. Kim jest
nieuchwytny podpalacz? W jego ustaleniu przeszkadza brak jakichkolwiek motywów
przestępstwa.
Czyżby to był jakiś obłąkany współczesny Herostrates? Na razie
opowieść o nim pozostaje bez zakończenia. Zostały podjęte odpowiednie kroki by
zagadka tajemniczych podpaleń została rozszyfrowana.
Może już wkrótce będę się mógł podzielić z czytelnikami finałem tej
niecodziennej historii."
Według świadków tych wydarzeń podpalono wówczas również stodoły:
- Franciszka Grabca przy Zawalu,
- Władysława Szczura przy Zawalu,
- nauczycielki Ireny Zofii Palewicz na granicy Zawala i Wadowic,
- Edwarda Rychlika przy Zawalu,
- oraz kilka stodół na terenie Wadowic.
Podjęto także próbę podpalenia stodoły Brońków, usytuowanej blisko połączenia obecnej obwodnicy Wadowic i dawnego gościńca na Andrychów, ale podłożony ogień nie uległ rozprzestrzenieniu.
W akcjach ratunkowych oprócz strażaków czynny udział brali sąsiedzi poszkodowanych, wyprowadzający poza zasięg ognia zwierzęta gospodarskie i ratujący zgromadzone w podpalonych obiektach sprzęty i maszyny. W wartach nocnych uczestniczyli też słuchacze szkoły milicyjnej. Jedynym efektem ich pełnienia było schwytanie pijanego sąsiada, wracającego nocą do domu, żołnierza na przepustce, który połaszczył się na owoce z przylegającego do jednej ze stodół sadu i obserwacje nocnego życia zwierząt.
12 września 1965 roku na posiedzeniu Gromadzkiej Rady Narodowej jej przewodniczący Klemens Guzdek stwierdził, że Chocznia Dolna narażona została na niepowetowane straty z powodu
częstych pożarów zabudowań gospodarczych. Obowiązkiem jest wznowienie czujności,
należyte pełnienie wart nocnych ppoż, ponieważ zdarzają się wypadki, że nie
wszyscy mieszkańcy pełnią je należycie, dlatego ostrzega się wszystkich
zainteresowanych, że zaniedbujący te obowiązki będą karani przez Kolegium
Orzekające. Równocześnie należy zwracać baczną uwagę na przepisy ppoż w akcji
omłotowej, gdyż bardzo często stwierdza się brak beczki z wodą i innego
koniecznego sprzętu ppoż. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na dzieci, by
nie pozostawały same bez opieki, ponieważ na terenie gromady zdarzały się przykre
doświadczenia,- na przykład u obywatelki Pasieki Anieli pozostawione dzieci bez opieki
podpaliły stodołę.
Zobligowano ponadto Ochotniczą Straż Pożarną do złożenia sprawozdania ze swojej działalności.
Sprawozdanie przedstawił naczelnik Władysław Stuglik w dniu 22 września. Poinformował, że OSP w Choczni liczy 28 członków, z
czego w przeważającej części są to członkowie starsi, mający długoletni
staż pracy w tej organizacji. Jednostka jest podzielona na dwie sekcje, w
górnej i dolnej części wsi i każda z nich dysponuje własną remizą (obie do
remontu). Posiada 2 motopompy, dostateczną ilość węży oraz innego wyposażenia
potrzebnego do akcji, z wyjątkiem
toporków, które są jednak w każdym budynku i mogą być wykorzystane w razie
konieczności. Planuje się zakup pojazdu pożarniczego typu GM. Do celów
alarmowych OSP posiada 2 syreny elektryczne i gong na wypadek braku prądu oraz
całodobowe połączenia telefoniczne w dwóch punktach i w okresie dziennym w
sześciu punktach. W 1965 roku z niewyjaśnionych przyczyn wynikło w Choczni 5 pożarów, w
których likwidacji jednostka brała udział. Dwukrotnie w ciągu roku- wiosną i
jesienią- członkowie OSP dokonują kontroli ppoż około 1800 budynków. Trwa warta
nocna wprowadzona w grudniu 1964 roku oraz dodatkowe dyżury w czasie żniw i
omłotów.
Klemens Guzdek w imieniu Gromadzkiej rady Narodowej uznał, że działalność OSP można uznać za dobrą, biorąc pod uwagę warunki, w
których pracuje. Opracowywany jest plan zabezpieczenia ppoż na lata 1966-1970,
który obejmie znaczne środki (423.500 zł) na zakup sprzętu i umundurowania. Należy jednak podjąć działania w celu szybkiego odmłodzenia kadr OSP.
Do wykrycia sprawcy podpaleń doszło nie przez celowe działania operacyjne Milicji Obywatelskiej, OSP, czy warty pełnione przez chocznian, ale przez jego nieuwagę. Okazał się nim Stanisław M., strażak-piroman i członek Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO), który pozostawił na miejscu swojego przestępstwa pokwitowanie na wypożyczony sprzęt strażacki wraz z własnoręcznym podpisem.
Wobec wykrycia sprawcy choczeńska Gromadzka Rada Narodowa podjęła 22 grudnia uchwałę o odwołaniu wart nocnych do 24 grudnia, gdyż dalsze ich pełnienie w zaistniałych okolicznościach uznano za nieuzasadnione.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz