Kilkanaście kroków za karczmą zobaczyłem obywatela Stryja.
- Czekaj psiakrew, jak teraz czapki nie dostanę, to już chyba nigdy - pomyślałem sobie. Wdziałem mój melonik na głowę i sześć kroków przed nim lewą ręką zdjąłem kapelusz a prawą walę do gołej głowy.
- Stój! - stoję na baczność i nie wiem, czy wdziać melon, czy nie?
- Co wy Obywatelu - pyta mię Stryj - błazna ze siebie robicie?
- Żadnego błazna, obywatelu kompanijny- odpowiadam.
- Tylko naprawdę nie wiem, jak się kłaniać, czy po cywilnemu, czy wojskowo? Czapki mi nie dali, a kupić nie mogę, bo w Wadowicach też niema.
Zawołał mnie ze sobą i dał mi czapkę, legjonkę. Wróciłem się do karczmy i poszedłem z kolegami do Wadowic. I tam, co prawda nie ma co robić, bo nie znam nikogo. Przenieśli nas na nowe kwatery do stodół. Teraz to już naprawdę jesteśmy wojskiem, niedługo podobno mamy wyjechać, ale coś zaczynają przebąkiwać, że nie do Królestwa, lecz do Węgier. Nikt temu jednak nie wierzy i wszyscy jesteśmy pewni, że połączymy się z Piłsudskim. Pluton nasz kompletny i już chyba mieszać nas nie będą. Szarży się narobiło, a więc zastępcą dowódcy plutonu jest plutonowy Englicht, filozof i literat1, sekcyjnym pierwszej sekcji Korytko, student chemji z Genewy, drugiej Kumienga, chłop z pod Tarnobrzega2, trzeciej Mirski, uczeń gimnazjum, brat ob. Wojteckiego, czwartej Chorwat, robotnik, przyjechał do Legjonów z Rumunji. Co prawda, niezbyt nam te ich szarże imponują i wiara mówi, że kapral niemianowany na froncie nic nie znaczy. Zupełnie nie żałuję, żem się w Krakowie zrzekł tej funkcji, gdy mnie sekcyjnym chcieli zrobić, dlatego, że dosyć dobrze jeszcze z gimnazjum znam komendę. W nocy o 3-ciej alarm. Dostaliśmy niedogotowanej herbaty i kawy do manierek, bo kucharze nie zdążyli na czas ugotować, po dwa bochenki chleba, jednej konserwie. Przegląd broni i ładunków, czy każdy ma jeszcze po 120 sztuk naboji werndlowskich i ciemno jeszcze było, gdyśmy odmaszerowali do Wadowic. Śpiewamy wszystkie nasze piosenki, a umiemy już całą masę, bo ciągle ktoś jakąś nową ułoży, albo sobie przypomni, drzemy się co chwilę „Hurra !”, bo już teraz wszyscy wiemy, że idziemy na Moskali, no i radość szalona. Skończyły się już te przewściekłe nudy w Choczni i nudne ćwiczenia. Inne życie się zacznie, każdy myśli, jak to pierwsza bitwa będzie wyglądała. Werndle3 nasze mają tą dobrą stronę, że w walce na bagnety są o wiele dłuższe od innych karabinów, wprawdzie przy strzelaniu robią huku i dymu jak nieszczęście, ale jak Moskal dostanie taką werndlowską kulę, to mu najzupełniej do śmierci wystarczy, bo zakażenie krwi pewne. Po drodze nas zatrzymali i jakby coś bardzo ważnego dali nam - o kpiny - opaski czarno- żółte i kazali wdziać na rękawy od płaszczy. Opaski te dają mam prawa kombatantów i mają nas uchronić od wieszania przez Moskali. Z początku całkiem zgłupieliśmy wszyscy, potem coraz głośniejsze staje się pytanie, czy te opaski, jak będziemy tłuc austrjaków, też nas od ich szubienicy uchronią? Wreszcie wszystkie prawie znalazły się w rowie. Ja sobie opaskę swoją schowałem do innego użytku, a za moim przykładem poszło i kilku innych. Nad ranem przyszliśmy do Wadowic. Ustawili nas niedaleko dworca kolejowego, trafił się jakiś chłop z wódką z pieprzem i bułkami i po mniej więcej godzinie oczekiwania, wchodzimy do wagonów. Dzień był smutny i mglisty, słońce jakaś nie mogło zabłysnąć i otrząsnąć się z mgły, jakby jakieś leniwe i zaspane. Późną jesień czuć w całej pełni. Na dworcu kolejowym z cywilnych nie było nikogo, jakaś orkiestra stała z boku. Dwa wagony na jeden pluton. Ob. Wojtecki w naszym wagonie. Gdyśmy się roztasowali, zobaczyliśmy, że nasze kotły kuchenne, tabory i t d. też wnoszą do
wagonów, a gdy już wszystko było gotowe, orkiestra zagrała: "Boże coś Polskę", "Z dymem pożarów" i przy pieśni "Jeszcze Polska nie zginęła" odjechaliśmy. Długo jeszcze, jadąc, słyszeliśmy orkiestrę, grającą bez przerwy; jakaś tęsknota za serce nas szarpnęła, coś jakby ból, niewiadomo dlaczego, dreszczem nas przeniknął, w oczach stanęła wizja powstańców 63 roku i smutny epilog ich trudów i śmierci. Sybir, kajdany, szubienice, Polska skrwawiona, w niewoli. Lecz ktoś z tyłu w sam czas zakrzyknął: "Co tam wiara, my się nie damy!" i dla rozrywki zaczęliśmy śpiewać, coraz bardziej oddalając się od Wadowic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz