Najdawniejsza
informacja o istnieniu karczmy w Choczni pochodzi z XVI wieku. W roku pańskim
1579, za panowania Stefana Batorego i Anny Jagiellonki, niejaki Wojciech Halama
nabył szynk w Choczni od swojego imiennika, noszącego nazwisko lub przydomek
Kołodziej.
Szynk
Wojciecha Kołodzieja był zaopatrywany w wytwarzane na miejscu piwo, a
urządzenia do jego produkcji: „dwa achtelia y dwa połachtelky piwne, kocziel
browarny, sześć kadzi” również stały się przedmiotem transakcji z Halamą.
Niestety nie sposób ustalić obecnie, gdzie mogła znajdować się owa karczma.
W
1607 roku w wadowickiej księdze metrykalnej zanotowano natomiast, że swoje
dziecko ochrzcił tam chocznianin Stanisław Karczmarz i jego żona Katarzyna. Nazwisko
przypisane Stanisławowi wskazuje na wykonywany przez niego zawód, co było
częste w ówczesnych czasach, gdy ci sami ludzie byli nazywani nieraz na kilka
różnych sposobów, nie tylko nazwiskiem przodków, ale i od cech fizycznych (np.
Mańkut), charakteru (np. Zły, Okrutny), czy od wykonywanego zajęcia (np.
Krawiec, Kowal, Kramarz, Bednarz, itp.). Konfrontacja z innymi zapisami metrykalnymi nie wyklucza, że Stanisław i Katarzyna mogli być nazywani również Janiczyk.
Według
wyroku sądu referendarskiego z 1639 roku gromada choczeńska miała sama wybierać
spośród siebie szynkarza, aby szynkował trunki dostarczane przez starostę
barwałdzkiego. Szynkarzem mógł być wójt, ale z reguły pełnił tę funkcję któryś
z miejscowych chłopów lub któraś z chłopek. Wiadomo, że dziewięć lat wcześniej
(1630) choczeńskim piwowarem, a prawdopodobnie również szynkarzem, był Stanisław
Szymonek.
Następna
informacja dotycząca wyszynku w Choczni pochodzi z 1660 roku, gdy w Metryce
Koronnej po lustracji wsi przeprowadzonej przez komisję sejmową zanotowano, że
w Choczni, wyniszczonej szwedzkim potopem i wylewami Choczenki, znajdowała się
tylko jedna karczma, a karczmarz nie płacił czynszu „ieno by powinien Dworskie
piwo y gorzałkę szynkować”. Według lustratorów karczma ta nie przynosiła
dochodu, ponieważ miejscowi chłopi nie chcieli w niej pić - woleli odwiedzać
nieodległe karczmy wadowickie i kontentować się trunkami miejskimi. Dlatego
starostwo w Barwałdzie zaprzestało dostaw „liquorów” do Choczni.
Widocznie
jednak lustracja królewska nie do końca oddawała faktyczny stan rzeczy i tylko
jedna karczma nie zaspokajała potrzeb mieszkańców Choczni, których liczba
szybko wzrastała, skoro już trzy lata później proboszcz Kasper Sasin w spisie
płatników podatku kościelnego (taczma) wykazał obecność we wsi dwóch karczm.
Jedna usytuowana była w Choczni górnej (poniżej sołtystwa) w sąsiedztwie
Grabowskich (obecnie Graboni) i Wilków, a prowadziła ją rodzina Twarogów (1672).
Natomiast druga karczma w centralnej części wsi należała do Woytka z rodu
Kleśniaków, nazywanych również Turałami.
W
1679 roku „nazwisko” Kaczmarczyk pojawia się w I choczeńskiej księdze metrykalnej,
w związku z chrztem Franciszka, syna Franciszka i Katarzyny. To podobny
przypadek, jak ze Stanisławem Karczmarzem z początku tegoż wieku, „nazwiska”
Kaczmarczyk (ani podobnego) nie zanotowano już do końca XVII wieku, a
wspomniany Franciszek musiał być nazywany również w inaczej (czyżby Burzej ?).
Karczmarze
choczeńscy prowadzili w tamtych czasach nie tylko wyszynk alkoholi, ale często
również sklepy spożywcze z mięsem i chlebem, dostarczali owsa i siana. Byli też
kredytodawcami i zaufanymi osobami kolejnych starostów, załatwiającymi interesy
między ich dworami, a chłopami.
Pod
sam koniec XVII wieku karczmarkami w Choczni były kobiety: jakaś Kowalka i
Regina Turalina, parająca się tym samym fachem również w 1725 roku.
Karczma
Kleśniaków/Turałów utrzymywała się długo w posiadaniu tej rodziny, ponieważ po
Reginie Turalinie w latach 30-stych XVIII wieku kolejnym karczmarzem był Urban
Kleśniak/Turała.
W tym czasie doszło do zbójnickiego napadu na choczeński browar prowadzony przez Żyda (1735), który być może obok browarnictwa trudnił się także wyszynkiem. To pierwsze świadectwo o obecności tej społeczności w Choczni.
W tym czasie doszło do zbójnickiego napadu na choczeński browar prowadzony przez Żyda (1735), który być może obok browarnictwa trudnił się także wyszynkiem. To pierwsze świadectwo o obecności tej społeczności w Choczni.
Przez
kolejne półwiecze brak jest konkretnych informacji o choczeńskich karczmach,
szynkach, czy zajazdach, ale takowe z pewnością nadal istniały.
Dopiero
Metryka Józefińska, pierwszy austriacki urzędowy spis własności w celach
podatkowych z lat 1785-89, wykazał
istnienie w Choczni karczmy, wprawdzie tylko jednej i w dodatku starej oraz "austeryi pańskiej" w Niwie Dolnej od Wadowic.
Jednocześnie
w Metryce można znaleźć ciekawy zapis, że historyczna rola należąca do
karczmarzy z Choczni Górnej bezpośrednio przylegała miedzą do własności
sołtysiej.
Trudno
tę informację o jednej karczmie i austerii pogodzić z faktem, że w tym samym czasie jako
karczmarze w kościelnych księgach metrykalnych określani są aż trzej
chocznianie: Jędrzej Dąbrowski recte Balon (wywodzący się z odnogi rodu
Balonów), Kasper Czap/Cap i Kazimierz Guzdek. Być może któryś z nich był
jedynie kupcem prowadzącym sklep z wyszynkiem, a nie typową karczmę lub
karczma/karczmy części z nich powstały już po dokonaniu spisu katastralnego.
Wymieniona w Metryce Józefińskiej "austerya pańska" należała do właściciela Choczni Jana Chrzciciela Biberstein Starowieyskiego, który zresztą niedługo później założył we wsi kolejną karczmę z zajazdem. Głównym powodem założenia austerii dworskich było zakończenie prac przy budowie Traktu Cesarskiego (Kaiser Chausse) skupiającego ruch podróżnych i towarów ze stołecznego Wiednia, Moraw i Śląska w kierunku Krakowa i dalej, aż do Lwowa. Powstanie nowego traktu, który przecinał wieś i przebiegał w niewielkiej odległości od kościoła i zabudowań chłopskich stwarzało dużą szansę na przejęcie obsługi podróżujących i przewozu towarów, a tym samym powiększenie zysków Starowieyskiego. Dlatego nie liczył się przy ich zakładaniu z prawem, lokując je na gruntach bezprawnie odebranych chłopom, za co później na mocy wyroku sądowego musiał wypłacić im odszkodowanie.
Wymieniona w Metryce Józefińskiej "austerya pańska" należała do właściciela Choczni Jana Chrzciciela Biberstein Starowieyskiego, który zresztą niedługo później założył we wsi kolejną karczmę z zajazdem. Głównym powodem założenia austerii dworskich było zakończenie prac przy budowie Traktu Cesarskiego (Kaiser Chausse) skupiającego ruch podróżnych i towarów ze stołecznego Wiednia, Moraw i Śląska w kierunku Krakowa i dalej, aż do Lwowa. Powstanie nowego traktu, który przecinał wieś i przebiegał w niewielkiej odległości od kościoła i zabudowań chłopskich stwarzało dużą szansę na przejęcie obsługi podróżujących i przewozu towarów, a tym samym powiększenie zysków Starowieyskiego. Dlatego nie liczył się przy ich zakładaniu z prawem, lokując je na gruntach bezprawnie odebranych chłopom, za co później na mocy wyroku sądowego musiał wypłacić im odszkodowanie.
Pierwsza
z nowych austerii zbudowana została w środkowej części Choczni, w dogodnym
miejscu, nieodległym od kościoła, gdzie wcześniej ulokowana była chłopska karczma Capów/Czapów. Drugą zaś Starowieyski postanowił postawić
przy granicy z Inwałdem (naprzeciw obecnej stacji paliwowej Orlen), być może
mając w zamyśle przechwycenie części zysków przynoszonym prywatnym właścicielom
oberży inwałdzkiej.
Dozór
nie tylko nad tymi austeriami, ale także wszystkimi innymi w całym kluczu
barwałdzkim, należącym do Starowieyskiego, sprawował specjalnie ustanowiony
dozorca z siedzibą w Wieprzu.
Pierwszym dzierżawcą jednej z nowych austerii został zaufany Starowieyskiego-
Wacław Swoboda.
W
1798 roku Biberstein Starowieyski
wystosował kolejne zarządzenia, dążąc do szybszego zwrotu kosztów poniesionych
na budowę austerii. Jedną z jego decyzji
było wprowadzenie monopolu na trunki w obrębie swojej własności ziemskiej. Odtąd
ten, „kto by cudzą wódkę wprowadzał był zagrożony konfiskatami majątkowymi lub
karą 10 kijów”. Ponadto wesela wiejskie, chrzty i tańce musiały odbywać się w choczeńskich
austeriach, a nie na przykład w Wadowicach, pod „stroffem” (karą) 2 złotych reńskich,
aresztu i chłosty. Konsekwencje tych nowych decyzji dotknęły w pierwszej
kolejności chłopa Guzdka, który został ukarany obiciem kijem, za to, że w dzień
targowy razem z żoną raczyli się trunkami wadowickimi. Władze austriackie
nakazały jednak Starowieyskiemu zapłacić Guzdkowi odszkodowanie za niesłuszną
karę oraz pouczyły go, że skoro Guzdek ma prawo chodzić na jarmark do Wadowic,
to ma też prawo napić się w wadowickiej karczmie, a kije nie są najlepszym
sposobem na jego umoralnianie. Mimo zakwestionowania przez sądy większości
wprowadzonych decyzji, zyski z propinacji (dzierżawy karczm) dawały Starowieyskiemu
największy dochód obok obciążeń pańszczyźnianych.
W
1809 i 1810 roku jako karczmarze chłopscy wymieniani są Antoni Dąbrowski,
Wojciech Grządziel i Stanisław Garżel (w okolicach sołtystwa), a propinatorem w
austerii w centrum wsi (pod numerem 225) był Jerzy Polak z żoną Katarzyną.
W 1814 roku wśród dzierżawców austerii dworskiej (wtedy już Bobrowskiego, a nie
Starowieyskiego) pojawia się przedstawiciel narodu żydowskiego. To Filip Tyras
(pisany również Tyrus i Tiras) nie tylko pierwszy pewny Izraelita wśród choczeńskich
propinatorów, ale i pierwszy znany z imienia i nazwiska Żyd w ogóle powiązany z Chocznią. W 1823 roku objął otrzymaną w spadku po ojcu karczmę w Rudzach i wyprowadził się z Choczni.
Zanim do tego doszło obie austerie dworskie dzierżawione były przez rodzinę Tyrasów/Tirasów, jako że w 1819 roku karczmarzem w austerii przy granicy z Inwałdem (pod numerem 285) był młodszy brat Filipa- Mojżesz Tyras.
Przy austerii ulokowanej w środkowej części wsi działał także browar, o czym wspominają źródła z 1817 roku, wymieniając nazwiska browarnika (Joachim Holzgrün).
Zanim do tego doszło obie austerie dworskie dzierżawione były przez rodzinę Tyrasów/Tirasów, jako że w 1819 roku karczmarzem w austerii przy granicy z Inwałdem (pod numerem 285) był młodszy brat Filipa- Mojżesz Tyras.
Przy austerii ulokowanej w środkowej części wsi działał także browar, o czym wspominają źródła z 1817 roku, wymieniając nazwiska browarnika (Joachim Holzgrün).
Arendarze
wyznania mojżeszowego nie posiadając wtedy ziemi uprawnej musieli utrzymywać
się przede wszystkim z zysków z utargu, których wysokość kalkulowali na 5%. Dodatkowe
dochody mógł przynosić im kredyt obciążany często wysokimi odsetkami (1 grosz
na tydzień od każdych pożyczonych 48). Dlatego powszechne były ułatwienia dla
pijących- tak zwane picie na borg, rejestrowane kredą na szafkach szynku lub na
belkach go podpierających.
Stąd wzięło się właśnie ludowe wywodzenie
pochodzenia słowa kredyt- od owej kredy do zapisywania długów.
Lekkomyślne
picie na borg wiązało się z zastawianiem krów, koni i innego dobytku przez
chłopów, co prowadziło do zubożenia nie tylko pijących, ale i ich rodzin, a w
dalszej konsekwencji wiązało się z koniecznością opuszczenia wsi w poszukiwaniu
pracy, włóczęgostwem i żebractwem. Przy czym wiedzieć należy, że wierzytelności
w stosunku do karczmarza traktowane były nie jako zobowiązania prywatne, ale
publiczne i egzekwowano je za pomocą dworskich urzędników (bo było to w
interesie właścicieli dworów).
Z
drugiej strony pamiętać należy również, że arendarze sami ponosili duże wydatki:
na liczne rodziny, kształcenie dzieci, ich posagi, podatki na Kahał (gminę
Żydowską) itp.
Kolejnym informacja o choczeńskich karczmach i karczmarzach pochodzi z 1827 roku, kiedy to piwowarem w karczmie sołtysiej był Szymon Wolski, pochodzący z Podolsza.
Kolejnym informacja o choczeńskich karczmach i karczmarzach pochodzi z 1827 roku, kiedy to piwowarem w karczmie sołtysiej był Szymon Wolski, pochodzący z Podolsza.
W
latach 30-stych i 40-stych XIX wieku znane są nazwiska następnych karczmarzy
wywodzących się z choczeńskich chłopów z dolnej części wsi. Nie wiadomo gdzie
mieściły się te oberże, ale można przypuszczać, że związane były z miejscem
zamieszkania właścicieli, czyli początkiem nowego gościńca od strony Wadowic (Piotr
Szczur) i początkiem dawnej głównej drogi przez wieś (obecne Zawale), również
blisko granicy z Wadowicami (Tomasz Kręcioch). Wiedzę o ich karczmach
zawdzięczamy… donosom sąsiadów do proboszcza, skarżących się, że z obu tych
przybytków dobiega zbyt głośna muzyka w godzinach nocnych. Proboszcz Wojciech
Komorek przekazał tę sprawę do dominium w Rudzach (organu zarządu ze strony
właściciela dóbr), które 20 lipca 1840 roku caupones (karczmarzy) napomniało i
zakazało grać muzyki po 10 w nocy.
Jako
karczmarz i sklepikarz wymieniany jest też w tym okresie Jan Tomaszkiewicz (Tomaszek),
osoba nie pochodząca z Choczni, być może dzierżawca którejś z austerii
dworskich. Co ciekawe Tomaszkiewicz wstąpił w 1844 roku do Towarzystwa
Trzeźwości, założonego przez proboszcza ks. Józefa Komorka, którego członkowie
ślubowali nie tylko całkowite powstrzymywanie się od spożycia wódki, ale i
„naprowadzanie do tego także innych” choć tylko „według słabych sił swoich”.
Nietrudno zauważyć, że tekst przysięgi niełatwo pogodzić było można z
wykonywanym przez Tomaszkiewicza zawodem…
W
kolejnym spisie własności gruntowej z lat 1844-52 uwzględniono obie austerie
dworskie, należące w tym czasie do
rodziny Bobrowskich, potomków zmarłego w 1835 roku Wincentego Bobrowskiego,
poprzedniego właściciela wsi. Dzierżawcą
austerii pod numerem 285 (przy granicy z Inwałdem) był Wojciech Gęźba, a
drugiej, w centrum wsi (pod numerem 225) Mayer Huppert, posiadający ponadto w
pobliżu karczmy osobny dom (nr 187) i prawie 17 mórg gruntu, co nie licząc
własności dworskiej, plebańskiej i sołtysiej stawiało go na 13 miejscu wśród
choczeńskich właścicieli prywatnych parcel.
W
1866 roku arendarze Mayer Huppert i Mendl Silbiger wsparli datkami fundusz na
rzecz żołnierzy austriackich rannych w wojnie z Prusami, o czym napisała
ówczesna prasa.
W
tym czasie austeria przy granicy z Inwałdem przynosiła znacznie mniejsze zyski,
niż ta w centrum wsi i stopniowo podupadała, by w końcu obrócić się w ruinę.
Mimo
dużych zysków austeria w centrum również nie wyglądała kwitnąco. W czasach, gdy
jej dzierżawcą był Jakub Dattner (1872) nie dbano wcale o utrzymanie czystości
i higieny głównej izby, która była tak zabrudzona, okopcona i zadymiona, że
wchodzący nie poznawał siedzących w środku gości. Trunki spożywano z nigdy
niemytych blaszanych kwaterek przykutych łańcuszkami do ścian lub szynkwasu.
Wymianie na nowe podlegały tylko te kwaterki, które uległy podziurawieniu lub
rozszczelnieniu, nierzadko na głowach pijących, przy licznych burdach i
awanturach.
Austeria
nie była wyposażona w ubikacje, stąd na zewnątrz nawóz zwierzęcy i ludzkie
odchody sięgały przy jej tylnych i bocznych ścianach aż po okna. A z powodu
wszechogarniającego smrodu położenie karczmy w ciemnościach można było nawet z
dużej odległości umiejscowić na węch.
Dorosłość
klientów oceniano na oko, tak że z pełnej oferty karczmy bez przeszkód mogli
korzystać piętnasto-, czy szesnastolatkowie, o ile tylko mieli czym zapłacić.
Ta
główna choczeńska karczma odgrywała dużą rolę także w życiu
społeczno-politycznym wsi. Z powodu braku lokalu gminnego i niewielkich
rozmiarów chałup chłopskich ówcześni wójtowie urzędowali najczęściej właśnie w
austerii, gdzie odbywały się również obrady rady gminnej. Józef Putek pisał, że
przy wyborach kolejnych wójtów choczeńskich wręcz atutem startujących w nich
włościan był fakt zamieszkiwania w pobliżu karczmy, czyli miejsca, gdzie
załatwiano większość spraw urzędowych.
Załatwianie
wszelkich spraw gminnych w karczmach miały jeszcze jeden skutek. Otóż
austriacka żandarmeria rekrutowała nierzadko dzierżawców karczm na swoich
agentów lub konfidentów, by donosili o panujących we wsi nastrojach, przebiegu
obrad gminnych i nieprawomyślnych poglądach, nagradzając ich za to finansowo
lub ułatwieniami w uzyskiwaniu różnego rodzaju zezwoleń urzędowych.
W 1875 roku w prowizorycznym spisie własności w Choczni widnieją:
W 1875 roku w prowizorycznym spisie własności w Choczni widnieją:
- austerya murowana pod numerem 320 (w centrum wsi),
- austerya Hawki pod numerem 385 (przy granicy z Inwałdem),
- karczma sołtystwa pod numerem 197,
- karczma Kawkówka pod numerem 398 (przy granicy z Kaczyną).
W
1887 i 1890 roku zanotowano na terenie austerii choczeńskiej dwa zagadkowe
przypadki śmierci wędrownych druciarzy z terenów obecnej Słowacji, na dodatek
wywodzących się z tej samej rodziny.
Najpierw
nagła śmierć dotknęła Jana Szkalkę, zwanego Besanikiem, a trzy lata później
noszącego to samo nazwisko Adama. Przyczyny ich zgonów pozostały niewyjaśnione.
Z tego okresu nieliczne są informacje o
wyszynku prowadzonym przez miejscowych chłopów. Działała karczma Dąbrowskich, nazywana „Pod Dębem”, a na Komanim Pagórku nowy wyszynk
otworzył pod numerem 383 Jan Dyczek.
W
1890 roku czynsz w Choczni za wydzierżawione prawo propinacji i dochody wynikające
z wykonywania tego prawa wynosił 1600 złotych reńskich rocznie, według
preliminarza Galicyjskiego Funduszu Propinacyjnego. To duża kwota- dla
porównania podać można, że roczna płaca kierownika szkoły w Choczni wynosiła
wówczas 450 złotych reńskich.
Według
Bolesława Marczewskiego w tymże roku w Choczni istniały trzy karczmy należące
do Stanisława Dunina, dziedzica dawnego majątku dworskiego po Bobrowskich.
W
1895 roku wzmiankę o hucznej imprezie w choczeńskiej karczmie zamieścił „Kurier
Przemyski”, powołując się na wypowiedź wójta Józefa Czapika po wyborze na posła
Antoniego Styły:
„W Choczni (powiat
wadowicki) odbył się 25 września bankiet na cześć wybranego Antoniego Styły.
Tam wrzało jak w piekle aż do godziny 4 rano. Niektórzy spili się tak, że żony
pobili, a dzieci już o 3 rano uciekały z domów i na polu płakały”.
Tymczasem
austerii wyrosła nowa konkurencja w postaci sklepów „Kółka Rolniczego”, które
dodatkowo zajmowały się wyszynkiem wina, nie objętego monopolem propinacyjnym.
Morawskie Frankovki i madziarskie Tokaje sprowadzano do Choczni wozami konnymi z
miejsc ich wytwarzania, a woźnicom wypłacano należność w naturze, to znaczy w
przywiezionym przez nich winie, które na miejscu spożywali przed wyjazdem po
kolejną partię towaru. Monopol na wino nie obowiązywał, ale do jego wyszynku
niezbędna była koncesja od władz starostwa w Wadowicach. W 1896 roku głośna
stała się odmowa udzielenia takiej koncesji Antoniemu Sikorze, na prowadzony
przez niego sklep „Kółka”, co stało się nawet przedmiotem interpelacji sejmowej
ze strony jednego z politycznych przyjaciół posła Antoniego Styły. Starostwo, w
uzasadnieniu swojej decyzji, powołało się na brak kwalifikacji Sikory (z zawodu
kowala) i nieodpowiedniość jego lokalu, wyrażającą się między innymi w tym, że
odbywały się w nim tajemne zebrania z agitatorami ruchu ludowego. Dodatkowo o
nieudzielenie koncesji zabiegał wójt Józef Czapik, skonfliktowany z Sikorą i
Styłą, a dogadany z kolei z potencjalnym konkurentem Sikory- Emanuelem Mendlem
Dunajem, propinatorem wymienianym po raz ostatni w 1901 roku.
We
wrześniu 1906 głośnym echem odbiła się w okolicy śmierć choczeńskiego arendarza
Maurycego Münza, który zginął przygnieciony beczką spirytusu w dzierżawionej
przez siebie karczmie.
Z
końcem 1910 roku wszystkie galicyjskie szynki propinacyjne zamknięto, by od 1
stycznia 1911 roku otworzyć szynki koncesjonowane, których liczba była o ponad
7.000 mniejsza. Skutkiem tej decyzji w Choczni było przejęcie koncesji na austerię przez chocznianina Szymona
Łapkę z żoną Marią, pochodzących z Komaniego Pagórka. Osobne koncesje otrzymali
również Teodor Zając (najprawdopodobniej w miejsce Samuela Zollmana) i Franciszek Kręcioch.
W
tym samym 1911 roku dzięki zabiegom posła Antoniego Styły choczeńska gmina
uzyskała od władz galicyjskich ośmioletnie zezwolenie na pobieranie opłat
gminnych od trunków serwowanych na jej terenie w wysokości:
- 10 koron od jednego hektolitra (100 litrów) stuprocentowego spirytusu,
- 6 koron od jednego hektolitra słabszych wyrobów spirytusowych, to jest araku, rumu, koniaku, ponczu, śliwowicy, likieru, rosolisu i innych wódek słodkich,
- 2 koron od hektolitra piwa.
Największa
była austeria Szymona Łapki. Stanowiła duży kompleks zabudowań, w których oprócz
pomieszczeń mieszkalno-gospodarczych właścicieli mieściły się: karczma z
możliwością noclegu, sklep spożywczy i obszerna sień, w której schronienie
mogły znaleźć wozy i konie podróżnych.
Odrzucała
nieco warunkami sanitarnymi i niezmiennym od kilkudziesięciu lat, z daleka
wyczuwanym „zapachem”, imponowała natomiast rozmiarem- zachowały się spisane
wspomnienia nocujących w niej podróżnych z Żywca, którzy postrzegali ją jako
znacznie większą od znanego im zajazdu na Kocierzu.
Ryszard
Woźniak, którego rodziny ze strony matki i ojca mieszkały w pobliżu austerii,
tak we wspomnieniach rodzinnych o niej
pisał:
„Znajdująca
się naprzeciw nas karczma, zwana wówczas austerią, kusiła swoim wyglądem i
zapraszała do wnętrza. Tam się zbierali gospodarze i popijali na tzw. „bórg”,
którego chętnie udzielał usłużny szynkarz. (…) Tymczasem w domach, gdzie bieda
wyzierała z każdego kąta, siedziały zgnębione i zaharowane żony, otoczone
gromadą głodnych dzieciaków i serca im zamierały na myśl, ile dzisiaj przepije
ich pan i władca i jaką zrobi awanturę, gdy późną nocą przywlecze się do domu.
Pewnego razu, gdy nasza babcia Aniela odważyła się późnym wieczorem pójść do
gospody, aby wyciągnąć z niej nieźle już podpitego dziadka, powitał ją radosny
chór pijanych głosów. Rozczulony jej przybyciem Koman rzekł:
- Kumoska, nie martw się
o dzieciska- niech se ugryzom kamienie na gościńcu! Siednij se, wypij i zjedz,
tyle twojego!
(…) Godnym
podkreślenia przy tym jest fakt, że wielce religijny, jako się rzekło, Koman,
kiedy tylko w pobliskim kościele ozwała się sygnaturka na „Anioł Pański”,
śpiesznie wychodził przed karczmę, klękał nabożnie i z bogobojną miną walił się
w piersi, aż dudniło. Po tej modlitwie, wyraźnie pokrzepiony na duchu tudzież z
czystym najwidoczniej sumieniem, podnosił się z klęczek i co rychlej wracał do
knajpy, by suszyć wytrwale któregoś już z rzędu śpocka. (…) O drugim, a czasem
trzecim pianiu kogutów dokumentnie ożarty już Koman przyłaził wreszcie do domu
i wrzeszczał:
- Szczury - do
dziury!
Na to hasło stadko wylękłych dzieci wraz z matką
pierzchało na pole, a czcigodny pan Jan, wyrzuciwszy uprzednio kołyskę z
płaczącym dzieckiem do stajni, by mu nie przeszkadzało, odmawiał pobożnie i z
namaszczeniem pacierz, po czym zasypiał snem sprawiedliwego.
Natomiast jeden z jego najwytrwalszych kompanów od
kieliszka, stary Dąbrowski, znalazłszy się przed swoim domem, walił w drzwi
pięścią, aż trzeszczało i wołał stentorowym głosem:
- Jo był, jes i
bede!
Oto
obraz mentalności bogobojnych skądinąd ojców rodzin, którzy swoje sumienie
zalewali ostrą okowitą.”
Specjalnością
zajazdu Łapki stała się sporządzana przez właściciela kminkówka, którą z dużym
uznaniem wspominali żołnierze batalionu rekruckiego Legionów Polskich,
odwiedzający ten przybytek we wrześniu 1914 roku w czasie wolnym od ćwiczeń
wojskowych. W pierwszy dzień 1915 roku w austerii doszło do pożaru krytego papą
dachu, który uległ znacznemu zniszczeniu i został wkrótce wyremontowany i
pokryty dachówką ceramiczną. Kilka lat później, po zakończeniu I wojny
światowej i śmierci Marii Łapkowej, owdowiałego Szymona w prowadzeniu szynku wyręczały
coraz częściej córki: Joanna, Hanna i Matylda oraz mąż tej ostatniej Roman
Jarczak. Ale senior Łapka nadal figurował w formalnych spisach, wykazywany jako
właściciel w 1928 i 1929 roku, choć od 1927 roku austeria dzierżawiona była
przez pewien czas przez Franciszka Romańczyka i jego żonę Teklę.
Kolejną
karczmą, która odegrała dużą rolę w historii Choczni była „restauracja” Teodora
Zająca w dolnej części wsi, blisko granicy z Wadowicami. Tu w 1908 roku,
podczas hucznie obchodzonych dożynek, zapadła decyzja o budowie Domu Ludowego,
a Franciszek Malata, brat wójta Maksymiliana, zadeklarował na ten cel darowiznę
w postaci kawałka własnego gruntu. I co istotne danego słowa honorowo
dotrzymał, mimo że „nastrój świętowania” następnego dnia wywietrzał mu z
głowy. Po śmierci Teodora Zająca (1923)
karczmę prowadziła przez krótki okres czasu jego żona Maria z pomocą córki, ale
szybko sprzedała ją Marii Turała. Środki na tę transakcję pochodziły z zasobów
pieniężnych zgromadzonych przez męża Marii- Jana Turałę, podczas pracy
zarobkowej w USA. Sam Turała powrócił do Polski w grudniu 1926 roku i wspomagał
żonę w pracy na gospodarstwie oraz w szynku, aż do jej śmierci w 1929 roku, po
której ponownie wyjechał do Ameryki.
Przed restauracją Zająców 1921 Wesele Balbiny- córki właściciela z Ludwikiem Porębskim Zdjęcie z archiwum Macieja Bieli |
Następnym
posiadaczem koncesji był Franciszek Kręcioch, który na początku XX wieku
zainwestował zarobione w Ameryce pieniądze w zakup od Adolfa Bichterle między
innymi dawnej karczmy sołtysiej, gdzie nadal prowadził wyszynk piwa i
trunków, trafikę i sklep gospodarczy.
Interes Kręciocha szedł na tyle dobrze, że z podobnej działalności
musiał zrezygnować jego konkurent Wolf Goldberger, od 1907 roku właściciel
sklepu z wyszynkiem położonego także w Górnej Choczni, nieco poniżej dawnej
karczmy sołtysiej. Franciszek Kręcioch wykupił również i tę własność,
przeznaczając ją w 1913 roku dla swojej córki Marii i jej świeżo poślubionego
męża Jana Fujawy.
Według "Kroniki wsi Chocznia" Józefa Turały w karczmie Fujawy kwaterował przez jedną noc sztab I Brygady
Legionów Polskich z Józefem Piłsudskim na czele, prowadzącym w styczniu 1915 roku swoich żołnierzy
na odpoczynek do Kęt. Jak pisze Turała, Piłsudskiemu i towarzyszącym mu sztabowcom nie było dane
jednak dobrze wypocząć tej nocy, ponieważ do późna prowadzili tam rozmowy z
miejscowymi działaczami niepodległościowymi, z Antonim Styłą, Maksymilianem Malatą i Adamem Rulińskim na czele. Najprawdopodobniej jednak do spotkania Piłsudskiego z choczeńskimi działaczami niepodległościowymi w karczmie Fujawy doszło nie w styczniu 1915 roku, lecz kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu 1914 roku, kiedy Piłsudski wizytował formujące się w Choczni oddziały legionowe.
Później
karczma Fujawy szczyciła się równie znamienitymi gośćmi, jak Wincentym Witosem-
premierem i przywódcą ludowym, czy Ignacym Daszyńskim, posłem i współzałożycielem
Polskiej Partii Socjalistycznej.
W
latach 1926-29, wyszynk piwa i wina odbywał się również w sklepie Franciszka i
Anny Pędziwiatrów, umiejscowionym w Domu Ludowym.
Ostatnim
natomiast przedstawicielem Izraelitów prowadzących w Choczni wyszynk alkoholu
był Efroim Tiefenbrunner, parający się tym zajęciem w latach 1926-28.
Niezwykle
istotna data dla choczeńskiego wyszynku napojów alkoholowych to 4 maja 1929
roku.
Od
tego dnia Chocznia stała się tak zwaną „gminą suchą” z zakazem sprzedaży
napojów alkoholowych, a zakaz wprowadzono na mocy plebiscytu, w którym poparła
go zdecydowana większość głosujących.
Plebiscyt
ponowiono w 1931 roku, ale wynik był taki sam, jak dwa lata wcześniej (963 za
zakazem przy 968 głosujących).
Od
1934 roku wraz z rozporządzeniem prezydenta RP zmieniającym dotychczas
obowiązujące prawo wyszynk alkoholi szybko do Choczni powrócił. W krótkim
odstępie czasu wznowiły działalność karczma Fujawy oraz wyszynk przy sklepie
Pędziwiatrów- już nie w Domu Ludowym, ale we własnym, nowo wybudowanym budynku,
położonym blisko przystanku kolejowego.
W
Domu Ludowym sklep z wyszynkiem zamiast Pędziwiatrów otworzył Józef Malata z
żoną Elżbietą.
Przeciwko
temu protestowali bezskutecznie: sołtys Władysław Świętek, wice wójt gminy
wadowickiej Maksymilian Malata (stryj wymienionego wyżej Józefa) oraz ksiądz
proboszcz Józef Dyba.
Różnie
potoczyły się natomiast losy innych istniejących wcześniej szynków. Po śmierci Szymona Łapki w
1934 roku i emigracji rodziny Jarczaków opiekę nad zabudowaniami jego austerii przejęła
wnuczka zmarłego Maria Kuś z mężem Andrzejem, który prowadził tam do wojny
zakład masarski. Po wojnie austerię z przyległym terenem wykupił Stanisław Dąbrowski
i na jej miejscu działało dobrze prosperujące gospodarstwo ogrodnicze.
A
dawna karczma Zająców została rozebrana przez Niemców w okresie II wojny
światowej.
W
latach 30-stych XX wieku oprócz chocznian prowadzących wyszynk w Choczni
zdarzali się również wywodzący się z Choczni przedsiębiorcy, zarządzający
własnymi lokalami poza Chocznią i działający na znacznie większą skalę. Kilka
zdań warto poświęcić jednemu z nich- Władysławowi Guzdkowi.
Ten
były uczeń u oświęcimskich salezjanów już w młodym wieku miał konkretny plan na
życie i konsekwentnie go realizował. Stopniowo z praktykanta w krakowskich
restauracjach wybił się na biznesmena prowadzącego hotel i restaurację „Czarny
Orzeł” w Bielsku, gdzie organizował prestiżowe bankiety i kilkutysięczne zjazdy.
Tę błyskotliwą karierę zawodową przerwał wybuch II wojny światowej i
wysiedlenie przez Niemców.
W
Choczni w początkowym okresie okupacji niemieckiej wyszynki prowadzone przez
Polaków nie były jeszcze zamykane. W księdze adresowej datowanej na 1941 rok
(Deutsches Reichs Adressbuch) wśród właścicieli Gasthofów (zajazdów) zapisani
są: Kornelia Studnicka, Stanisław Kryjak, Jan Ramza, Józef Świętek, wspomniany
już wcześniej Józef Malata oraz właściciel lokalu „nur für Deutsche” –
niemiecki kolonista Johann Enderle. Po wysiedleniach działał już tylko zajazd
Enderle oraz wyszynk Fujawów, prowadzony przez Leokadię Giełdoń, córkę
pierwszego właściciela.
Lokal Fujawów funkcjonował także długo po wojnie, choć wyszynk zakończono w 1949
roku, na fali kolejnej prohibicji, wprowadzanej przez związane z Józefem
Putkiem władze gminy.
Rok
wcześniej zakończył działalność wyszynk Pędziwiatrów, po przejęciu komorniczym
ich domu na rzecz niespłacanego wierzyciela, czyli choczeńskiej Kasy Stefczyka.
Mimo
negatywnego stanowiska gminy pokątną sprzedaż alkoholu próbowano prowadzić nadal
w kilku powszechnie znanych miejscach, przy cichym wsparciu milicjantów z
Wadowic, o czym informował radnych donos, potraktowany przez nich na tyle
poważnie, że stał się powodem debaty na jednym z posiedzeń rady gminnej w 1949
roku. (link)
W
tym okresie względnej wolności gospodarczej swoje restauracje poza Chocznią
prowadzili także: wymieniony już wcześniej Władysław Guzdek i Jan Styła, syn
posła Antoniego, właściciel lokalu „Szwajcarska Dolina” we Wrocławiu.
Tak a propos Zbigniew Czaderski jest praprawnukiem Elżbiety Starowieyskiej ze Starej Wsi k. Bielska.
OdpowiedzUsuńMaria i Teodor Zając to moi dziadkowie ze strony ojca. Na pow. zdjęciu mój ojciec stoi przed panną młodą, miał wtedy 5 lat. Babcia Maria opowiadała, że w jej karczmie pił wódkę Petlura. Mój ojciec zmarł w 2007 roku. A ja żyję i mam się dobrze. Ewa Barańska dd Zającówna.
OdpowiedzUsuńChętnie wymieniłbym z Panią informacje, tym bardziej, że jesteśmy spokrewnieni.
UsuńProszę o email: chocznia.kiedys@gmail.com lub telefon 668-916-961