czwartek, 12 stycznia 2017

Karczmy i karczmarze

    Najdawniejsza informacja o istnieniu karczmy w Choczni pochodzi z XVI wieku. W roku pańskim 1579, za panowania Stefana Batorego i Anny Jagiellonki, niejaki Wojciech Halama nabył szynk w Choczni od swojego imiennika, noszącego nazwisko lub przydomek Kołodziej.
Szynk Wojciecha Kołodzieja był zaopatrywany w wytwarzane na miejscu piwo, a urządzenia do jego produkcji: „dwa achtelia y dwa połachtelky piwne, kocziel browarny, sześć kadzi” również stały się przedmiotem transakcji z Halamą. Niestety nie sposób ustalić obecnie, gdzie mogła znajdować się owa karczma.
W 1607 roku w wadowickiej księdze metrykalnej zanotowano natomiast, że swoje dziecko ochrzcił tam chocznianin Stanisław Karczmarz i jego żona Katarzyna. Nazwisko przypisane Stanisławowi wskazuje na wykonywany przez niego zawód, co było częste w ówczesnych czasach, gdy ci sami ludzie byli nazywani nieraz na kilka różnych sposobów, nie tylko nazwiskiem przodków, ale i od cech fizycznych (np. Mańkut), charakteru (np. Zły, Okrutny), czy od wykonywanego zajęcia (np. Krawiec, Kowal, Kramarz, Bednarz, itp.). Konfrontacja z innymi zapisami metrykalnymi nie wyklucza, że Stanisław i Katarzyna mogli być nazywani również Janiczyk.
Według wyroku sądu referendarskiego z 1639 roku gromada choczeńska miała sama wybierać spośród siebie szynkarza, aby szynkował trunki dostarczane przez starostę barwałdzkiego. Szynkarzem mógł być wójt, ale z reguły pełnił tę funkcję któryś z miejscowych chłopów lub któraś z chłopek. Wiadomo, że dziewięć lat wcześniej (1630) choczeńskim piwowarem, a prawdopodobnie również szynkarzem, był Stanisław Szymonek.
Następna informacja dotycząca wyszynku w Choczni pochodzi z 1660 roku, gdy w Metryce Koronnej po lustracji wsi przeprowadzonej przez komisję sejmową zanotowano, że w Choczni, wyniszczonej szwedzkim potopem i wylewami Choczenki, znajdowała się tylko jedna karczma, a karczmarz nie płacił czynszu „ieno by powinien Dworskie piwo y gorzałkę szynkować”. Według lustratorów karczma ta nie przynosiła dochodu, ponieważ miejscowi chłopi nie chcieli w niej pić - woleli odwiedzać nieodległe karczmy wadowickie i kontentować się trunkami miejskimi. Dlatego starostwo w Barwałdzie zaprzestało dostaw „liquorów” do Choczni.
Widocznie jednak lustracja królewska nie do końca oddawała faktyczny stan rzeczy i tylko jedna karczma nie zaspokajała potrzeb mieszkańców Choczni, których liczba szybko wzrastała, skoro już trzy lata później proboszcz Kasper Sasin w spisie płatników podatku kościelnego (taczma) wykazał obecność we wsi dwóch karczm. Jedna usytuowana była w Choczni górnej (poniżej sołtystwa) w sąsiedztwie Grabowskich (obecnie Graboni) i Wilków, a prowadziła ją rodzina Twarogów (1672). Natomiast druga karczma w centralnej części wsi należała do Woytka z rodu Kleśniaków, nazywanych również Turałami.
W 1679 roku „nazwisko” Kaczmarczyk pojawia się w I choczeńskiej księdze metrykalnej, w związku z chrztem Franciszka, syna Franciszka i Katarzyny. To podobny przypadek, jak ze Stanisławem Karczmarzem z początku tegoż wieku, „nazwiska” Kaczmarczyk (ani podobnego) nie zanotowano już do końca XVII wieku, a wspomniany Franciszek musiał być nazywany również w inaczej (czyżby Burzej ?).
Karczmarze choczeńscy prowadzili w tamtych czasach nie tylko wyszynk alkoholi, ale często również sklepy spożywcze z mięsem i chlebem, dostarczali owsa i siana. Byli też kredytodawcami i zaufanymi osobami kolejnych starostów, załatwiającymi interesy między ich dworami, a chłopami.
Pod sam koniec XVII wieku karczmarkami w Choczni były kobiety: jakaś Kowalka i Regina Turalina, parająca się tym samym fachem również w 1725 roku.
Karczma Kleśniaków/Turałów utrzymywała się długo w posiadaniu tej rodziny, ponieważ po Reginie Turalinie w latach 30-stych XVIII wieku kolejnym karczmarzem był Urban Kleśniak/Turała.
W tym czasie doszło do zbójnickiego napadu na choczeński browar prowadzony przez Żyda (1735), który być może obok browarnictwa trudnił się także wyszynkiem. To pierwsze świadectwo o obecności tej społeczności w Choczni.
Przez kolejne półwiecze brak jest konkretnych informacji o choczeńskich karczmach, szynkach, czy zajazdach, ale takowe z pewnością nadal istniały.
Dopiero Metryka Józefińska, pierwszy austriacki urzędowy spis własności w celach podatkowych z lat 1785-89,  wykazał istnienie w Choczni karczmy, wprawdzie tylko jednej i w dodatku starej oraz "austeryi pańskiej" w Niwie Dolnej od Wadowic.
Jednocześnie w Metryce można znaleźć ciekawy zapis, że historyczna rola należąca do karczmarzy z Choczni Górnej bezpośrednio przylegała miedzą do własności sołtysiej.
Trudno tę informację o jednej karczmie i austerii pogodzić z faktem, że w tym samym czasie jako karczmarze w kościelnych księgach metrykalnych określani są aż trzej chocznianie: Jędrzej Dąbrowski recte Balon (wywodzący się z odnogi rodu Balonów), Kasper Czap/Cap i Kazimierz Guzdek. Być może któryś z nich był jedynie kupcem prowadzącym sklep z wyszynkiem, a nie typową karczmę lub karczma/karczmy części z nich powstały już po dokonaniu spisu katastralnego. 
Wymieniona w Metryce Józefińskiej "austerya pańska" należała do właściciela Choczni Jana Chrzciciela Biberstein Starowieyskiego, który zresztą niedługo później założył we wsi kolejną karczmę z zajazdem. Głównym powodem założenia austerii dworskich było zakończenie prac przy budowie Traktu Cesarskiego (Kaiser Chausse) skupiającego ruch podróżnych i towarów ze stołecznego Wiednia, Moraw i Śląska w kierunku Krakowa i dalej, aż do Lwowa. Powstanie nowego traktu, który przecinał wieś i przebiegał w niewielkiej odległości od kościoła i zabudowań chłopskich stwarzało dużą szansę na przejęcie obsługi podróżujących i przewozu towarów, a tym samym powiększenie zysków Starowieyskiego. Dlatego nie liczył się przy ich zakładaniu z prawem, lokując je na gruntach bezprawnie odebranych chłopom, za co później na mocy wyroku sądowego musiał wypłacić im odszkodowanie.
Pierwsza z nowych austerii zbudowana została w środkowej części Choczni, w dogodnym miejscu, nieodległym od kościoła, gdzie wcześniej ulokowana była chłopska karczma Capów/Czapów. Drugą zaś Starowieyski postanowił postawić przy granicy z Inwałdem (naprzeciw obecnej stacji paliwowej Orlen), być może mając w zamyśle przechwycenie części zysków przynoszonym prywatnym właścicielom oberży inwałdzkiej.
Dozór nie tylko nad tymi austeriami, ale także wszystkimi innymi w całym kluczu barwałdzkim, należącym do Starowieyskiego, sprawował specjalnie ustanowiony dozorca z siedzibą w Wieprzu.
Pierwszym dzierżawcą jednej z nowych austerii został zaufany Starowieyskiego- Wacław Swoboda.
W 1798  roku Biberstein Starowieyski wystosował kolejne zarządzenia, dążąc do szybszego zwrotu kosztów poniesionych na budowę austerii.  Jedną z jego decyzji było wprowadzenie monopolu na trunki w obrębie swojej własności ziemskiej. Odtąd ten, „kto by cudzą wódkę wprowadzał był zagrożony konfiskatami majątkowymi lub karą 10 kijów”. Ponadto wesela wiejskie, chrzty i tańce musiały odbywać się w choczeńskich austeriach, a nie na przykład w Wadowicach, pod „stroffem” (karą) 2 złotych reńskich, aresztu i chłosty. Konsekwencje tych nowych decyzji dotknęły w pierwszej kolejności chłopa Guzdka, który został ukarany obiciem kijem, za to, że w dzień targowy razem z żoną raczyli się trunkami wadowickimi. Władze austriackie nakazały jednak Starowieyskiemu zapłacić Guzdkowi odszkodowanie za niesłuszną karę oraz pouczyły go, że skoro Guzdek ma prawo chodzić na jarmark do Wadowic, to ma też prawo napić się w wadowickiej karczmie, a kije nie są najlepszym sposobem na jego umoralnianie. Mimo zakwestionowania przez sądy większości wprowadzonych decyzji, zyski z propinacji (dzierżawy karczm) dawały Starowieyskiemu największy dochód obok obciążeń pańszczyźnianych.
W 1809 i 1810 roku jako karczmarze chłopscy wymieniani są Antoni Dąbrowski, Wojciech Grządziel i Stanisław Garżel (w okolicach sołtystwa), a propinatorem w austerii w centrum wsi (pod numerem 225) był Jerzy Polak z żoną Katarzyną.
W 1814 roku wśród dzierżawców austerii dworskiej (wtedy już Bobrowskiego, a nie Starowieyskiego) pojawia się przedstawiciel narodu żydowskiego. To Filip Tyras (pisany również Tyrus i Tiras) nie tylko pierwszy pewny Izraelita wśród choczeńskich propinatorów, ale i pierwszy znany z imienia i nazwiska Żyd w ogóle powiązany z Chocznią. W 1823 roku objął otrzymaną w spadku po ojcu karczmę w Rudzach i wyprowadził się z Choczni. 
Zanim do tego doszło obie austerie dworskie dzierżawione były przez rodzinę Tyrasów/Tirasów, jako że w 1819 roku karczmarzem w austerii przy granicy z Inwałdem (pod numerem 285) był młodszy brat Filipa- Mojżesz Tyras.
Przy austerii ulokowanej w środkowej części wsi działał także browar, o czym wspominają źródła z 1817 roku, wymieniając nazwiska browarnika (Joachim Holzgrün).
Arendarze wyznania mojżeszowego nie posiadając wtedy ziemi uprawnej musieli utrzymywać się przede wszystkim z zysków z utargu, których wysokość kalkulowali na 5%. Dodatkowe dochody mógł przynosić im kredyt obciążany często wysokimi odsetkami (1 grosz na tydzień od każdych pożyczonych 48). Dlatego powszechne były ułatwienia dla pijących- tak zwane picie na borg, rejestrowane kredą na szafkach szynku lub na belkach go podpierających. 
Stąd wzięło się właśnie ludowe wywodzenie pochodzenia słowa kredyt- od owej kredy do zapisywania długów. 
Lekkomyślne picie na borg wiązało się z zastawianiem krów, koni i innego dobytku przez chłopów, co prowadziło do zubożenia nie tylko pijących, ale i ich rodzin, a w dalszej konsekwencji wiązało się z koniecznością opuszczenia wsi w poszukiwaniu pracy, włóczęgostwem i żebractwem. Przy czym wiedzieć należy, że wierzytelności w stosunku do karczmarza traktowane były nie jako zobowiązania prywatne, ale publiczne i egzekwowano je za pomocą dworskich urzędników (bo było to w interesie właścicieli dworów).
Z drugiej strony pamiętać należy również, że arendarze sami ponosili duże wydatki: na liczne rodziny, kształcenie dzieci, ich posagi, podatki na Kahał (gminę Żydowską) itp.
Kolejnym informacja o choczeńskich karczmach i karczmarzach pochodzi z 1827 roku, kiedy to piwowarem w karczmie sołtysiej był Szymon Wolski, pochodzący z Podolsza.
W latach 30-stych i 40-stych XIX wieku znane są nazwiska następnych karczmarzy wywodzących się z choczeńskich chłopów z dolnej części wsi. Nie wiadomo gdzie mieściły się te oberże, ale można przypuszczać, że związane były z miejscem zamieszkania właścicieli, czyli początkiem nowego gościńca od strony Wadowic (Piotr Szczur) i początkiem dawnej głównej drogi przez wieś (obecne Zawale), również blisko granicy z Wadowicami (Tomasz Kręcioch). Wiedzę o ich karczmach zawdzięczamy… donosom sąsiadów do proboszcza, skarżących się, że z obu tych przybytków dobiega zbyt głośna muzyka w godzinach nocnych. Proboszcz Wojciech Komorek przekazał tę sprawę do dominium w Rudzach (organu zarządu ze strony właściciela dóbr), które 20 lipca 1840 roku caupones (karczmarzy) napomniało i zakazało grać muzyki po 10 w nocy.
Jako karczmarz i sklepikarz wymieniany jest też w tym okresie Jan Tomaszkiewicz (Tomaszek), osoba nie pochodząca z Choczni, być może dzierżawca którejś z austerii dworskich. Co ciekawe Tomaszkiewicz wstąpił w 1844 roku do Towarzystwa Trzeźwości, założonego przez proboszcza ks. Józefa Komorka, którego członkowie ślubowali nie tylko całkowite powstrzymywanie się od spożycia wódki, ale i „naprowadzanie do tego także innych” choć tylko „według słabych sił swoich”. Nietrudno zauważyć, że tekst przysięgi niełatwo pogodzić było można z wykonywanym przez Tomaszkiewicza zawodem…
W kolejnym spisie własności gruntowej z lat 1844-52 uwzględniono obie austerie dworskie,  należące w tym czasie do rodziny Bobrowskich, potomków zmarłego w 1835 roku Wincentego Bobrowskiego, poprzedniego właściciela wsi. Dzierżawcą  austerii pod numerem 285 (przy granicy z Inwałdem) był Wojciech Gęźba, a drugiej, w centrum wsi (pod numerem 225) Mayer Huppert, posiadający ponadto w pobliżu karczmy osobny dom (nr 187) i prawie 17 mórg gruntu, co nie licząc własności dworskiej, plebańskiej i sołtysiej stawiało go na 13 miejscu wśród choczeńskich właścicieli prywatnych parcel.
W 1866 roku arendarze Mayer Huppert i Mendl Silbiger wsparli datkami fundusz na rzecz żołnierzy austriackich rannych w wojnie z Prusami, o czym napisała ówczesna prasa.
W tym czasie austeria przy granicy z Inwałdem przynosiła znacznie mniejsze zyski, niż ta w centrum wsi i stopniowo podupadała, by w końcu obrócić się w ruinę.
Mimo dużych zysków austeria w centrum również nie wyglądała kwitnąco. W czasach, gdy jej dzierżawcą był Jakub Dattner (1872) nie dbano wcale o utrzymanie czystości i higieny głównej izby, która była tak zabrudzona, okopcona i zadymiona, że wchodzący nie poznawał siedzących w środku gości. Trunki spożywano z nigdy niemytych blaszanych kwaterek przykutych łańcuszkami do ścian lub szynkwasu. Wymianie na nowe podlegały tylko te kwaterki, które uległy podziurawieniu lub rozszczelnieniu, nierzadko na głowach pijących, przy licznych burdach i awanturach.
Austeria nie była wyposażona w ubikacje, stąd na zewnątrz nawóz zwierzęcy i ludzkie odchody sięgały przy jej tylnych i bocznych ścianach aż po okna. A z powodu wszechogarniającego smrodu położenie karczmy w ciemnościach można było nawet z dużej odległości umiejscowić na węch.
Dorosłość klientów oceniano na oko, tak że z pełnej oferty karczmy bez przeszkód mogli korzystać piętnasto-, czy szesnastolatkowie, o ile tylko mieli czym zapłacić.
Ta główna choczeńska karczma odgrywała dużą rolę także w życiu społeczno-politycznym wsi. Z powodu braku lokalu gminnego i niewielkich rozmiarów chałup chłopskich ówcześni wójtowie urzędowali najczęściej właśnie w austerii, gdzie odbywały się również obrady rady gminnej. Józef Putek pisał, że przy wyborach kolejnych wójtów choczeńskich wręcz atutem startujących w nich włościan był fakt zamieszkiwania w pobliżu karczmy, czyli miejsca, gdzie załatwiano większość spraw urzędowych. 
Załatwianie wszelkich spraw gminnych w karczmach miały jeszcze jeden skutek. Otóż austriacka żandarmeria rekrutowała nierzadko dzierżawców karczm na swoich agentów lub konfidentów, by donosili o panujących we wsi nastrojach, przebiegu obrad gminnych i nieprawomyślnych poglądach, nagradzając ich za to finansowo lub ułatwieniami w uzyskiwaniu różnego rodzaju zezwoleń urzędowych.
W 1875 roku w prowizorycznym spisie własności w Choczni widnieją:

  • austerya murowana pod numerem 320 (w centrum wsi),
  • austerya Hawki pod numerem 385 (przy granicy z Inwałdem),
  • karczma sołtystwa pod numerem 197,
  • karczma Kawkówka pod numerem 398 (przy granicy z Kaczyną).
Nie istniała już wówczas karczma Silbigera pod numerem 13 (przy granicy z Wadowicami).
W 1887 i 1890 roku zanotowano na terenie austerii choczeńskiej dwa zagadkowe przypadki śmierci wędrownych druciarzy z terenów obecnej Słowacji, na dodatek wywodzących się z tej samej rodziny.
Najpierw nagła śmierć dotknęła Jana Szkalkę, zwanego Besanikiem, a trzy lata później noszącego to samo nazwisko Adama. Przyczyny ich zgonów pozostały niewyjaśnione.
 Z tego okresu nieliczne są informacje o wyszynku prowadzonym przez miejscowych chłopów. Działała karczma Dąbrowskich, nazywana „Pod Dębem”, a na Komanim Pagórku nowy wyszynk otworzył pod numerem 383 Jan Dyczek.
W 1890 roku czynsz w Choczni za wydzierżawione prawo propinacji i dochody wynikające z wykonywania tego prawa wynosił 1600 złotych reńskich rocznie, według preliminarza Galicyjskiego Funduszu Propinacyjnego. To duża kwota- dla porównania podać można, że roczna płaca kierownika szkoły w Choczni wynosiła wówczas 450 złotych reńskich.
Według Bolesława Marczewskiego w tymże roku w Choczni istniały trzy karczmy należące do Stanisława Dunina, dziedzica dawnego majątku dworskiego po Bobrowskich.
W 1895 roku wzmiankę o hucznej imprezie w choczeńskiej karczmie zamieścił „Kurier Przemyski”, powołując się na wypowiedź wójta Józefa Czapika po wyborze na posła Antoniego Styły:
„W Choczni (powiat wadowicki) odbył się 25 września bankiet na cześć wybranego Antoniego Styły. Tam wrzało jak w piekle aż do godziny 4 rano. Niektórzy spili się tak, że żony pobili, a dzieci już o 3 rano uciekały z domów i na polu płakały”.
Tymczasem austerii wyrosła nowa konkurencja w postaci sklepów „Kółka Rolniczego”, które dodatkowo zajmowały się wyszynkiem wina, nie objętego monopolem propinacyjnym. Morawskie Frankovki i madziarskie Tokaje sprowadzano do Choczni wozami konnymi z miejsc ich wytwarzania, a woźnicom wypłacano należność w naturze, to znaczy w przywiezionym przez nich winie, które na miejscu spożywali przed wyjazdem po kolejną partię towaru. Monopol na wino nie obowiązywał, ale do jego wyszynku niezbędna była koncesja od władz starostwa w Wadowicach. W 1896 roku głośna stała się odmowa udzielenia takiej koncesji Antoniemu Sikorze, na prowadzony przez niego sklep „Kółka”, co stało się nawet przedmiotem interpelacji sejmowej ze strony jednego z politycznych przyjaciół posła Antoniego Styły. Starostwo, w uzasadnieniu swojej decyzji, powołało się na brak kwalifikacji Sikory (z zawodu kowala) i nieodpowiedniość jego lokalu, wyrażającą się między innymi w tym, że odbywały się w nim tajemne zebrania z agitatorami ruchu ludowego. Dodatkowo o nieudzielenie koncesji zabiegał wójt Józef Czapik, skonfliktowany z Sikorą i Styłą, a dogadany z kolei z potencjalnym konkurentem Sikory- Emanuelem Mendlem Dunajem, propinatorem wymienianym po raz ostatni w 1901 roku.
We wrześniu 1906 głośnym echem odbiła się w okolicy śmierć choczeńskiego arendarza Maurycego Münza, który zginął przygnieciony beczką spirytusu w dzierżawionej przez siebie karczmie.
Z końcem 1910 roku wszystkie galicyjskie szynki propinacyjne zamknięto, by od 1 stycznia 1911 roku otworzyć szynki koncesjonowane, których liczba była o ponad 7.000 mniejsza. Skutkiem tej decyzji w Choczni było przejęcie koncesji na austerię przez chocznianina Szymona Łapkę z żoną Marią, pochodzących z Komaniego Pagórka. Osobne koncesje otrzymali również Teodor Zając (najprawdopodobniej w miejsce Samuela Zollmana) i Franciszek Kręcioch.
W tym samym 1911 roku dzięki zabiegom posła Antoniego Styły choczeńska gmina uzyskała od władz galicyjskich ośmioletnie zezwolenie na pobieranie opłat gminnych od trunków serwowanych na jej terenie w wysokości:
  • 10 koron od jednego hektolitra (100 litrów) stuprocentowego spirytusu,
  • 6 koron od jednego hektolitra słabszych wyrobów spirytusowych, to jest araku, rumu, koniaku, ponczu, śliwowicy, likieru, rosolisu i innych wódek słodkich,
  • 2 koron od hektolitra piwa.
Największa była austeria Szymona Łapki. Stanowiła duży kompleks zabudowań, w których oprócz pomieszczeń mieszkalno-gospodarczych właścicieli mieściły się: karczma z możliwością noclegu, sklep spożywczy i obszerna sień, w której schronienie mogły znaleźć wozy i konie podróżnych.
Odrzucała nieco warunkami sanitarnymi i niezmiennym od kilkudziesięciu lat, z daleka wyczuwanym „zapachem”, imponowała natomiast rozmiarem- zachowały się spisane wspomnienia nocujących w niej podróżnych z Żywca, którzy postrzegali ją jako znacznie większą od znanego im zajazdu na Kocierzu.
Ryszard Woźniak, którego rodziny ze strony matki i ojca mieszkały w pobliżu austerii, tak we wspomnieniach rodzinnych  o niej pisał:
„Znajdująca się naprzeciw nas karczma, zwana wówczas austerią, kusiła swoim wyglądem i zapraszała do wnętrza. Tam się zbierali gospodarze i popijali na tzw. „bórg”, którego chętnie udzielał usłużny szynkarz. (…) Tymczasem w domach, gdzie bieda wyzierała z każdego kąta, siedziały zgnębione i zaharowane żony, otoczone gromadą głodnych dzieciaków i serca im zamierały na myśl, ile dzisiaj przepije ich pan i władca i jaką zrobi awanturę, gdy późną nocą przywlecze się do domu. Pewnego razu, gdy nasza babcia Aniela odważyła się późnym wieczorem pójść do gospody, aby wyciągnąć z niej nieźle już podpitego dziadka, powitał ją radosny chór pijanych głosów. Rozczulony jej przybyciem Koman rzekł:
- Kumoska, nie martw się o dzieciska- niech se ugryzom kamienie na gościńcu! Siednij se, wypij i zjedz, tyle twojego!
 (…) Godnym podkreślenia przy tym jest fakt, że wielce religijny, jako się rzekło, Koman, kiedy tylko w pobliskim kościele ozwała się sygnaturka na „Anioł Pański”, śpiesznie wychodził przed karczmę, klękał nabożnie i z bogobojną miną walił się w piersi, aż dudniło. Po tej modlitwie, wyraźnie pokrzepiony na duchu tudzież z czystym najwidoczniej sumieniem, podnosił się z klęczek i co rychlej wracał do knajpy, by suszyć wytrwale któregoś już z rzędu śpocka. (…) O drugim, a czasem trzecim pianiu kogutów dokumentnie ożarty już Koman przyłaził wreszcie do domu i wrzeszczał:
- Szczury - do dziury!
Na to hasło stadko wylękłych dzieci wraz z matką pierzchało na pole, a czcigodny pan Jan, wyrzuciwszy uprzednio kołyskę z płaczącym dzieckiem do stajni, by mu nie przeszkadzało, odmawiał pobożnie i z namaszczeniem pacierz, po czym zasypiał snem sprawiedliwego.
Natomiast jeden z jego najwytrwalszych kompanów od kieliszka, stary Dąbrowski, znalazłszy się przed swoim domem, walił w drzwi pięścią, aż trzeszczało i wołał stentorowym głosem:
- Jo był, jes i bede!
Oto obraz mentalności bogobojnych skądinąd ojców rodzin, którzy swoje sumienie zalewali ostrą okowitą.”
Specjalnością zajazdu Łapki stała się sporządzana przez właściciela kminkówka, którą z dużym uznaniem wspominali żołnierze batalionu rekruckiego Legionów Polskich, odwiedzający ten przybytek we wrześniu 1914 roku w czasie wolnym od ćwiczeń wojskowych. W pierwszy dzień 1915 roku w austerii doszło do pożaru krytego papą dachu, który uległ znacznemu zniszczeniu i został wkrótce wyremontowany i pokryty dachówką ceramiczną. Kilka lat później, po zakończeniu I wojny światowej i śmierci Marii Łapkowej, owdowiałego Szymona w prowadzeniu szynku wyręczały coraz częściej córki: Joanna, Hanna i Matylda oraz mąż tej ostatniej Roman Jarczak. Ale senior Łapka nadal figurował w formalnych spisach, wykazywany jako właściciel w 1928 i 1929 roku, choć od 1927 roku austeria dzierżawiona była przez pewien czas przez Franciszka Romańczyka i jego żonę Teklę.

Kolejną karczmą, która odegrała dużą rolę w historii Choczni była „restauracja” Teodora Zająca w dolnej części wsi, blisko granicy z Wadowicami. Tu w 1908 roku, podczas hucznie obchodzonych dożynek, zapadła decyzja o budowie Domu Ludowego, a Franciszek Malata, brat wójta Maksymiliana, zadeklarował na ten cel darowiznę w postaci kawałka własnego gruntu. I co istotne danego słowa honorowo dotrzymał, mimo że „nastrój świętowania” następnego dnia wywietrzał mu z głowy.  Po śmierci Teodora Zająca (1923) karczmę prowadziła przez krótki okres czasu jego żona Maria z pomocą córki, ale szybko sprzedała ją Marii Turała. Środki na tę transakcję pochodziły z zasobów pieniężnych zgromadzonych przez męża Marii- Jana Turałę, podczas pracy zarobkowej w USA. Sam Turała powrócił do Polski w grudniu 1926 roku i wspomagał żonę w pracy na gospodarstwie oraz w szynku, aż do jej śmierci w 1929 roku, po której ponownie wyjechał do Ameryki.

Przed restauracją Zająców 1921
Wesele Balbiny- córki właściciela z Ludwikiem Porębskim
Zdjęcie z archiwum Macieja Bieli
Następnym posiadaczem koncesji był Franciszek Kręcioch, który na początku XX wieku zainwestował zarobione w Ameryce pieniądze w zakup od Adolfa Bichterle między innymi dawnej karczmy sołtysiej, gdzie nadal prowadził wyszynk piwa i trunków, trafikę i sklep gospodarczy.  Interes Kręciocha szedł na tyle dobrze, że z podobnej działalności musiał zrezygnować jego konkurent Wolf Goldberger, od 1907 roku właściciel sklepu z wyszynkiem położonego także w Górnej Choczni, nieco poniżej dawnej karczmy sołtysiej. Franciszek Kręcioch wykupił również i tę własność, przeznaczając ją w 1913 roku dla swojej córki Marii i jej świeżo poślubionego męża Jana Fujawy.
Według "Kroniki wsi Chocznia" Józefa Turały w karczmie Fujawy kwaterował przez jedną noc sztab I Brygady Legionów Polskich z Józefem Piłsudskim na czele, prowadzącym w styczniu 1915 roku swoich żołnierzy na odpoczynek do Kęt. Jak pisze Turała, Piłsudskiemu i towarzyszącym mu sztabowcom nie było dane jednak dobrze wypocząć tej nocy, ponieważ do późna prowadzili tam rozmowy z miejscowymi działaczami niepodległościowymi, z Antonim Styłą, Maksymilianem Malatą i Adamem Rulińskim na czele. Najprawdopodobniej jednak do spotkania Piłsudskiego z choczeńskimi działaczami niepodległościowymi w karczmie Fujawy doszło nie w styczniu 1915 roku, lecz kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu 1914 roku, kiedy Piłsudski wizytował formujące się w Choczni oddziały legionowe.
Później karczma Fujawy szczyciła się równie znamienitymi gośćmi, jak Wincentym Witosem- premierem i przywódcą ludowym, czy Ignacym Daszyńskim, posłem i współzałożycielem Polskiej Partii Socjalistycznej.

W latach 1926-29, wyszynk piwa i wina odbywał się również w sklepie Franciszka i Anny Pędziwiatrów, umiejscowionym w Domu Ludowym.

Ostatnim natomiast przedstawicielem Izraelitów prowadzących w Choczni wyszynk alkoholu był Efroim Tiefenbrunner, parający się tym zajęciem w latach 1926-28.

Niezwykle istotna data dla choczeńskiego wyszynku napojów alkoholowych to 4 maja 1929 roku.
Od tego dnia Chocznia stała się tak zwaną „gminą suchą” z zakazem sprzedaży napojów alkoholowych, a zakaz wprowadzono na mocy plebiscytu, w którym poparła go zdecydowana większość głosujących.
Plebiscyt ponowiono w 1931 roku, ale wynik był taki sam, jak dwa lata wcześniej (963 za zakazem przy 968 głosujących).
Od 1934 roku wraz z rozporządzeniem prezydenta RP zmieniającym dotychczas obowiązujące prawo wyszynk alkoholi szybko do Choczni powrócił. W krótkim odstępie czasu wznowiły działalność karczma Fujawy oraz wyszynk przy sklepie Pędziwiatrów- już nie w Domu Ludowym, ale we własnym, nowo wybudowanym budynku, położonym blisko przystanku kolejowego.
W Domu Ludowym sklep z wyszynkiem zamiast Pędziwiatrów otworzył Józef Malata z żoną Elżbietą.
Przeciwko temu protestowali bezskutecznie: sołtys Władysław Świętek, wice wójt gminy wadowickiej Maksymilian Malata (stryj wymienionego wyżej Józefa) oraz ksiądz proboszcz Józef Dyba.

Różnie potoczyły się natomiast losy innych istniejących  wcześniej szynków. Po śmierci Szymona Łapki w 1934 roku i emigracji rodziny Jarczaków opiekę nad zabudowaniami jego austerii przejęła wnuczka zmarłego Maria Kuś z mężem Andrzejem, który prowadził tam do wojny zakład masarski. Po wojnie austerię z przyległym terenem wykupił Stanisław Dąbrowski i na jej miejscu działało dobrze prosperujące gospodarstwo ogrodnicze.
A dawna karczma Zająców została rozebrana przez Niemców w okresie II wojny światowej.
W latach 30-stych XX wieku oprócz chocznian prowadzących wyszynk w Choczni zdarzali się również wywodzący się z Choczni przedsiębiorcy, zarządzający własnymi lokalami poza Chocznią i działający na znacznie większą skalę. Kilka zdań warto poświęcić jednemu z nich- Władysławowi Guzdkowi.
Ten były uczeń u oświęcimskich salezjanów już w młodym wieku miał konkretny plan na życie i konsekwentnie go realizował. Stopniowo z praktykanta w krakowskich restauracjach wybił się na biznesmena prowadzącego hotel i restaurację „Czarny Orzeł” w Bielsku, gdzie organizował prestiżowe bankiety i kilkutysięczne zjazdy. Tę błyskotliwą karierę zawodową przerwał wybuch II wojny światowej i wysiedlenie przez Niemców.

W Choczni w początkowym okresie okupacji niemieckiej wyszynki prowadzone przez Polaków nie były jeszcze zamykane. W księdze adresowej datowanej na 1941 rok (Deutsches Reichs Adressbuch) wśród właścicieli Gasthofów (zajazdów) zapisani są: Kornelia Studnicka, Stanisław Kryjak, Jan Ramza, Józef Świętek, wspomniany już wcześniej Józef Malata oraz właściciel lokalu „nur für Deutsche” – niemiecki kolonista Johann Enderle. Po wysiedleniach działał już tylko zajazd Enderle oraz wyszynk Fujawów, prowadzony przez Leokadię Giełdoń, córkę pierwszego właściciela. 
Lokal Fujawów funkcjonował także długo po wojnie, choć wyszynk zakończono w 1949 roku, na fali kolejnej prohibicji, wprowadzanej przez związane z Józefem Putkiem władze gminy.
Rok wcześniej zakończył działalność wyszynk Pędziwiatrów, po przejęciu komorniczym ich domu na rzecz niespłacanego wierzyciela, czyli choczeńskiej Kasy Stefczyka.
Mimo negatywnego stanowiska gminy pokątną sprzedaż alkoholu próbowano prowadzić nadal w kilku powszechnie znanych miejscach, przy cichym wsparciu milicjantów z Wadowic, o czym informował radnych donos, potraktowany przez nich na tyle poważnie, że stał się powodem debaty na jednym z posiedzeń rady gminnej w 1949 roku. (link)
W tym okresie względnej wolności gospodarczej swoje restauracje poza Chocznią prowadzili także: wymieniony już wcześniej Władysław Guzdek i Jan Styła, syn posła Antoniego, właściciel lokalu „Szwajcarska Dolina” we Wrocławiu.








3 komentarze:

  1. Tak a propos Zbigniew Czaderski jest praprawnukiem Elżbiety Starowieyskiej ze Starej Wsi k. Bielska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maria i Teodor Zając to moi dziadkowie ze strony ojca. Na pow. zdjęciu mój ojciec stoi przed panną młodą, miał wtedy 5 lat. Babcia Maria opowiadała, że w jej karczmie pił wódkę Petlura. Mój ojciec zmarł w 2007 roku. A ja żyję i mam się dobrze. Ewa Barańska dd Zającówna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chętnie wymieniłbym z Panią informacje, tym bardziej, że jesteśmy spokrewnieni.
      Proszę o email: chocznia.kiedys@gmail.com lub telefon 668-916-961

      Usuń