poniedziałek, 18 października 2021

Wspomnienia legionisty z pobytu w Choczni w 1914 roku- część I

 Pochodzący ze Szczawnicy Tadeusz Chełmecki w 1914 roku jako żołnierz Legionów Polskich stacjonował w Choczni. Swoje wspomnienia z tego okresu opublikował w 1931 roku w "Panteonie Polskim" pod tytułem "Z Krakowa na Sybir". W ich pierwszej części można przeczytać, co następuje:

Zawagonowali nas1, odwieźli do Wadowic i piechotą do Choczni. Idziemy jak możemy, dosyć duża część boso, ja w jednym lakierku, bo mi noga spuchła; jakoś wreszcie doszliśmy i wraz z drugim plutonem kwaterujemy w stodołach proboszcza2, a reszta we wsi. Na odpoczynek postawili nas przed pewnym domem za Wadowicami. Wszystkie "pensjonarki" wyszły, niedwuznacznie nas zapraszając, lecz nikt się jakoś nie kwapił, jeden tylko na oczach całego batalionu wlazł tam. Donny również z nim zniknęły, bo na wymyślania naszych brakło im wreszcie konceptu. Tym gościem, jak się okazało, był jakiś feldwebel3 austriacki. Jak on się do nas dostał, Bóg raczy wiedzieć. Ćwiczymy. Deszcz, słota, wszystko jedno, aby prędzej. Nudzi nam się, bo wyglądamy jak kupa obdartusów, a o mundurach nic nie wiadomo. Chłopi ogromnie przychylnie do nas się odnoszą, ale mimo to bieda już nas źreć zaczyna; no i to, że po ćwiczeniach niema co robić. W naszej trójce trzymamy się razem. Do miasta nie chodzimy, bo niema po co, a po drugie to i wstyd w naszych cywilach po tyralierce, ciągłem padaniu, itp. Od czasu do czasu zachodzimy na pogawędkę do miejscowego ks. wikarego4, znajomego któregoś z naszych kolegów. Nasz dowódca plutonu jakiś niemrawy, nic do nikogo nie przemówi, zdaje się, jakby patyk połknął; w gruncie dobry chłop, ale go  nie lubimy.

Przyszedł bataljon z Kielc. Dowódca naszego bataljonu, obywatel Kitay, wygląda morowo. Lubimy go. Dowódcy kompanji zmieniają się ciągle. Z Krakowa wyszedł z nami obywatel Chełmicki, obecnie zaś dowódcą jest ob. Stryj5. Tego feldwebla zrobili dowódcą drugiego plutonu. Wściekli jesteśmy na niego, bo pomiata ludźmi; nami nie – lecz ten drugi pluton to naprawdę biedny. Po polsku tak kaleczy, że go czasem zrozumieć nie można. Zaczynają się szemrania i sarkania. Niektórzy całkiem w zapale ostygli. Co prawda, to to spanie na klepisku, gdzie się nawet wyciągnąć dobrze nie można i ten brak wszystkiego, bielizny, menażek, zaczyna się dawać we znaki, a najbardziej to, że wyglądamy naprawdę obdarci, powalani; ja już też chyba niedługo będę chodził boso, bo lakierki moje do ćwiczeń zupełnie się nie chcą przystosować i już niedługo się rozlecą. Niektórzy, którym już pieniądze wyszły, zaczynają przebąkiwać, że nas niepotrzebnie tak maltretują, bo co innego jest front, a co innego tutaj i gdyby się tylko dało, powróciliby do Krakowa, że z Legjonów nie wystąpią, ale poco to cierpieć taką nędzę, kiedy ci, którzy ćwiczą w Krakowie, żyją w porównaniu z nami jak panowie. Profesor6 i architekt pytali mię się, czy wróciłbym do Krakowa, jakby wolno było; odpowiedziałem, że nie. Ja sobie też nie wyobrażałem, że to się tak zacznie, lecz mimo to nie wrócę, bo kto mi zresztą zaręczy, że nas znowu z Krakowa nie wyślą i to samo znowu będzie, z tą tylko różnicą, że później wymaszerujemy na front. Z drugiej strony, zastanawiając się nad tem, gdy sobie przypomniałem śmierć matki, jej rozkaz, gdy przed śmiercią kazała mi gdzie ulokować siostrę, a samemu iść do Legjonów, błogosławieństwo chorego ojca, przesłane mi w liście, bom się z nim nawet nie pożegnał, ten zapał w Krakowie, ta radość szalona przyjętych do Legjonów, a rozpacz i płacz odrzuconych - postanowiłem, choć Kraków kusi - nie cofać się. Wszak to od 27 sierpnia, tj. dnia mojego wstąpienia zaledwo kilka dni upłynęło, a już bym się miał wracać? Coby mi na to matka, gdyby żyła, powiedziała, a co ojciec7? Ja myślałem, że ojciec będzie mię zatrzymywał i dlatego nie pojechałem się z nim pożegnać, a ojciec życzy mi spełnienia mych marzeń, życzy mi wolnej Polski i pisze: "Dobrześ zrobił, żeś do mnie nie przyjechał, mnie nic nie pomożesz, a tam każdej chwili szkoda; cieszę się bardzo, żeś wstąpił; żeś odgadł moją myśl. Ja cię zachęcać nie chciałem, lecz przypomnij sobie, że mnie uczył wujek, który uciekł z więzienia w Orle, przykuty do ściany za 63 rok8. Niech Ci Bóg da powrócić zdrowo i zobaczyć Wolną Polskę, bo widać kochasz Ją, gdyś wstąpił do Legjonów, a żew tem życiu, zdaje się, już się nie zobaczymy, listem tym przesyłam Ci ostatnie moje błogosławieństwo".

Legjon wschodni podobno rozwiązali i wcielili do austrjackiego landszturmu9, bo nie chciał przysięgać, a my, którzyśmy postanowili wytrwać, bo cóż znaczy dla nas przysięga pod przymusem, rozejdziemy się sami, bo nam zimno w stodołach?

Felek10 to jest taka miła małpa, że niech Bóg broni. Nasz pluton poszedł na wartę. Mnie wyznaczyli do lekarzy i na izbę chorych, poco nie wiem. Całe popołudnie nic nie robiłem, siedziałem tylko i czekałem na jakie polecenie lekarzy. Wieczorem puścili mię na kwaterę; gdym przyszedł, a położyłem się w sąsieku na sianie, bo dzisiaj miejsca dużo; Felek, Artur Jarzembiński11, prawnik, Wałek, robotnik i Franek Zajączkowski, gimnazjalista, grali we karty na boisku. Świeca w menażce, a oni zacietrzewieni tłuką, że aż hej. Granie w karty u nas surowo wzbronione, no a za palenie światła w księżej stodole to już kara nam grozi, chyba gorsza od mąk piekielnych. Gdy Już zasypiałem, słychać nagle brzęk szabli, światło zgasło momentalnie, ale natychmiast zapalił ktoś latarkę elektryczną. Podsunąłem się, aby zobaczyć kto wszedł i co to będzie. Na klepisku wszyscy, grający udają, że śpią, karty jednak i pieniądze leżą koło nich, oprócz Felka, który wszystko pochował i jeszcze miał czas właściwie na swojem miejscu się położyć. Do stodoły wszedł dowódca drugiego plutonu, ten znienawidzony feldwebel austriacki. Naprzód zbudził Artura.

- Obywatelu, jak się nazywacie?

- Jarzembiński.

Drugiego obudził Franka Zajączkowskiego, trzeciego - Wałka.

- Obywatelu, jak się nazywacie?

Ten nic. Nareszcie po solidniejszem kopnięciu, Wałek się obudził.

- Jak się nazywacie obywatelu?

- Wałek, a co się stało?

- Jutro się dowiecie przy raporcie. Wszyscy z pierwszego plutonu?

- Tak.

Przychodzi do Felka i zaczyna go kopać nogą. Felek nic, jakąś dobrą chwilę trwało to kopanie, nareszcie pan feldwebel, widząc, że w ten sposób Felka się nie dobudzi, pochylił się nad nim i zaczyna go tarmosić. Felek sztywny jak drewno rusza się w tą i drugą stronę całem ciałem, aIe o przebudzeniu ani mowy. Ci trzej rozbudzeni już się nie mogą wstrzymać od śmiechu z min Felka, które robi, gdy go feldwebel twarzą ku nim obróci. Nareszcie po długiej chwili tego tarmoszenia, Felek skurczył prawą nogę w kolanie i z całej siły kopnął feldwebla, wrzeszcząc: "Kusz ty ... synu!"

Feldwebel się wywalił, lecz natychmiast się poderwał i Felek już rozbudzony w tej samej chwili się podniósł, udając że dopiero teraz zobaczył, że to dowódca drugiego plutonu, stanął tak przeraźliwie przepisowo na baczność, że wszyscy, ilu nas było w stodole, ryknęliśmy śmiechem.

- Jak się nazywacie, obywatelu?

Felek udaje, że ze strachu mowę stracił i robi tak pocieszne miny, że my się zanosimy od śmiechu.

Jak się nazywasz, ty cham, kanalia?

- Nie cham, tylko Fijołek.

- Jutro wszystkie do raportu.

Wyszedł, żegnany już nie śmiechem, ale wyciem. Długi czas jeszcze nie mogliśmy usnąć, gdyż chyba przez godzinę po tem zajściu co chwila wybuchaliśmy salwami śmiechu.

CDN

----

1 wyjazd tego oddziału Legionów nastąpił z Olkusza

2 proboszczem w Choczni był wtedy ks. Józef Dunajecki

3 sierżant w wojsku austriackim

4 mowa o księdzu Franciszku Żaku

5 być może chodzi o Feliksa Gwiżdża pseudonim "Stryk"

6 we wcześniejszej partii wspomnień jako Tync, być może chodzi o Bolesława Tynca

7 rodzicami autora wspomnień byli Jan i Maria ze Studnickich

8 chodzi o Powstanie Styczniowe

9 pospolite ruszenie w wojsku austriackim

10 we wcześniejszej partii wspomnień jako Feliks Maciejowski

11 Artur Jarzębiński, porucznik żandarmerii (1933), spoczywa na cmenatrzu garnizonowym w Toruniu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz