Wychodzący na Opolszczyźnie "Tygodnik Prudnicki" w numerze 43 z 22 października 1995 roku zamieścił na swoich łamach artykuł z powojennymi wspomnieniami Alojzego Zajdy z Choczni (ur. 6 marca 1921 roku, jako syn Wincentego i Zofii z domu Wala) oraz jego żony Czesławy z domu Sordyl, która pochodziła z Kaczyny.
Oto jego treść:
W styczniu 1946 roku rozpoczęła pracę w dzisiejszym „Primusie" Maria Zajda (znana także pod imieniem Czesława), w lutym Alojzy Zajda, jej mąż. Oboje pochodzą spod Wadowic - z Kaczyny i Chocznia. Znali się jeszcze mieszkając w sąsiednich wioskach, ślub wzięli w Prudniku.
- Bardzo ciężko było - wspomina pan Alojzy - ale tej atmosfery nic nie zastąpi Była duża pomoc zakładu, obiady, rąbanka, bo z zarobków nie można było wyżyć. Tani byl po wojnie tylko chleb. Zakład nie pracował na zmiany, stąd trudno było wychowywać dzieci. Zostawiało się u sąsiadki, bo i żłobka w Prudniku wtedy nie było. Na początku mieszkali na ul. Słowackiego, jako sublokatorzy. Potem dostali swoje mieszkanie. Normalniejsza praca zaczęła się po 15 grudnia 1949 roku, kiedy otwarty został obecny zakład. To życie w zakładzie przeszło im jak z bicza strzelił. W 1976 roku pan Alojzy przeszedł na rentę. Choroba zawodowa, wywołana przez wibrację maszyn, potem dołożył swoje kręgosłup. W 1981 roku na emeryturę przeszła pani Maria. Razem przepracowali w zakładzie 66 lat! Tyle dali „Primusowi”.
- Pracowało się zawsze z nadzieją - mówi pani Maria- Choć ciężko było. Z nadzieją, że idzie ku lepszemu. Nigdy wiele nie wymagaliśmy od życia Teraz też jakoś żyjemy, płacimy wszystko, kupujemy co trzeba. Gdyby nie choroba, nie byłoby źle. Alojzy Zajda pracował na glazerowamu obcasów, kołkowaniu obuwia skórzanego, na manipulacji wierzchów, kręceniu cholewek. Praca fizyczna, trudna, wymagająca fachowości Ostatnio pracował w modelami, tu było już lżej.
Maria Zajda pracowała jako siekacz na manipulacji wierzchowej, trochę na automacie. Ostatnio w kontroli technicznej.
- To była najgorsza praca - wspomina - musiałam pokazywać błędy ludziom, a ja byłam przyzwyczajona sama robić.
Jak to się stało, że wybór padł na Prudnik?
Wcześniej wyjechała do Prudnika koleżanka pani Marii. Dała znać, że jest praca, są przyjęcia do zakładu obuwia. Wtedy pracowało jeszcze dużo Niemców.
- Patyk, który przyjechał z Chełmka - wspomina pan Alojzy - mówił nam: podglądajcie ich, jak naprawiają maszyny, żebyście i wy umieli, jak oni odejdą ...
- Szybko to zleciało - dodaje pani Maria - mieliśmy stałą nadzieję na przyszłość. Żeby lepiej się żyło naszym dzieciom, wnukom. Państwo Zajdowie dochowali się trójki dzieci i sześciu wnuków. Najstarszy wnuk uczy w "jedynce", podobnie jak synowa.
----
Alojzy i Maria Zajdowie spoczywają na cmentarzu w Prudniku. Według napisu na nagrobku on zmarł w 2002 roku, a ona przed niespełna trzema laty.
Źródło - grobonet |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz