Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

Prominenci z okresu PRL - Marian Rudzicki

 

Marian Rudzicki w 1980 roku
Źródło- Tygodnik Słupski "Zbliżenia"

2 stycznia 1937 roku urodził się w Choczni Marian Rudzicki, syn Jana i Wiktorii z domu Ruła, prominentny działacz samorządowy, społeczny i polityczny, najbardziej aktywny w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. W Choczni, a nawet szerzej w Małopolsce był postacią zupełnie nieznaną, w przeciwieństwie do pomorskiego Człuchowa.

W tymże Człuchowie, należącym wówczas do województwa koszalińskiego, był przewodniczącym Gromadzkiej Rady Narodowej w latach 1965-1972, a później kierownikiem Sekretariatu Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Człuchowie (1972-1974) i sekretarzem Biura Urzędu Gminy. W 1978 roku został wybrany radnym Gminej Rady Narodowej.

Już w 1955 roku wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ukończył także Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu. Jako członek PZPR był w 1984 roku I Sekretarzem Komitetu Gminnego w Człuchowie, w 1988 roku sekretarzem Komitetu Miejskiego PZPR do spraw regionu oraz członkiem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Słupsku (1986).

Oprócz działalności w politycznej i samorządowej dał się poznać jako działacz: Polskiego Czerwonego Krzyża (prezes lokalnego oddziału Zarządu PCK - propagator krwiodawstwa), Ligi Obrony Kraju, Miejsko-Gminnego Koła Stowarzyszenia Diabetyków, członek: Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej i miejscowego koło łowieckiego oraz prezes: Ochotniczej Straży Pożarnej w Rychnowach i Rady Rejonowej Ludowych Zespołów Sportowych. W ramach LZS nie tylko organizował liczne zawody sportowe, ale także brał w nich udział jako sędzia.

Za swoje dokonania otzrymał odznakę Zasłużony dla Miasta Człuchowa i Odznakę Honorową "Za zasługi w rozwoju województwa koszalińskiego" (1970).

Od 1954 roku mieszkał we wsi Rychnowy, położonej na wschód od Człuchowa.

Zmarł 9 lutego 2018 roku, spoczywa na Cmentarzu Komunalnym w Człuchowie.

Grobonet



poniedziałek, 18 września 2023

"Putek, jakiego nie znacie" - walka z Józefem Putkiem na łamach „Ludu Polskiego” w latach 20. XX wieku

 

Działalność polityczna choczeńskiego wójta i posła Józefa Putka była w latach 20. XX wieku krytykowana nie tylko przez zwolenników partii chrześcijańsko-narodowych, ale także przez ludowców, których sam przecież reprezentował w Sejmie RP. Echa tej krytyki znaleźć można w tygodniku „Lud Polski”, sprzyjającym Wincentemu Witosowi, przewodniczącemu PSL Piast. Ta partia polityczna, w przeciwieństwie do PSL Wyzwolenie, w której działał Putek, miała program bardziej konserwatywny i prokatolicki. Redaktorzy „Ludu Polskiego” i anonimowi korespondenci tego pisma z Choczni stawiali Putkowi nie tylko rzeczowe zarzuty, ale także atakowali go pozamerytorycznie, opisując faktyczne i rzekome jego cechy, czy postępowanie.

Gdyby przyjąć w 100% za prawdziwe, to co pisano o Putku w „Ludzie Polskim”, to okazałby się on między innymi tchórzem i dekownikiem uciekającym przed służbą wojskową, nieudolnym muzykantem, który uczył się grać na klarnecie, by uniknąć służby na froncie, alimenciarzem, bolszewikiem, filosemitą, człowiekiem chorobliwie wścibskim i rudzielcem o posturze niewiele większej od fraka, w którym występował w Sejmie.

Oczywiście działalność polityczną Józefa Putka można różnie oceniać, dla wielu był on i jest postacią kontrowersyjną. Jednak posuwanie się przez jego ludowych oponentów do ataków ad personam świadczy o braku ich rzeczowych argumentów i bezsilności w walce ze skutecznie oddziaływującą na wyborców retoryką Putka. Zresztą tę skuteczność Putka jako trybuna ludowego, przyczyniającego głosów Wyzwoleniu kosztem Piasta,  z pewną zawiścią sami zauważają.

Już 21 lutego 1921 roku, a więc jeszcze przed wyborami, dostrzeżono kandydaturę Putka i ostrzeżono przed nim wyborców, pisząc między innymi:

Takim lisem w ludzkiej postaci jest tak zwany Putek, warchoł, wieczny kandydat adwokacki, kandydat na komisarza bolszewickiego i jedyna podpora Jasia Stapińskiego, pana na Klimkówce i wiertacza w cudzej nafcie. W okręgu wadowickim poznali się już chłopi na jego bolszewickiej robocie, szuka więc ten lis polityczny innego okręgu, gdzie go jeszcze nie znają. Tym razem chce Putek uszczęśliwić swą osobą okolice Chrzanowa. (…) W niedzielę dnia 13 b. m. zjechał Putek cichaczem do Domagalskiego do Chrzanowa i tu zrobili przy udziale 50 cierpliwych słuchaczów zgromadzenie, wybrawszy na przewodniczącego arcybigota i księżowskiego lizołapę. (…) Na tem tak licznem zgromadzeniu szkalowali wszystkich, skazując co drugiego na powieszenie. Nie zapomnieli i o żydach, jako podporze bolszewizmu. Zwymyślali każdego, ktoby myślał o odrodzeniu handlu i przemysłu, który — zdaniem ich — ma wyłącznie pozostać w rękach żydowskich, gdyż żaden Polak handlem trudnić się nie może. Zakończyli zaś ten „wiec” rezolucją, według której Putek ma być polskim premjerem na miejscu Witosa, a Domagalski ministrem skarbu.

Natomiast 10 kwietnia 1921 roku anonimowi „chłopi z Choczni” tak przedstawiali życiorys Putka na łamach wyżej wymienionego pisma:

P. Putek, pomimo młodego wieku, ma już za sobą przeszłość bardzo burzliwą. Jadł chleb z niejednego pieca, wszelakiego szczęścia próbował i niejednego rzemiosła się uczył. W pierwszej młodości, za czasów studenckich, trudnił się kolportażem „Przyjaciela Ludu“, potem zadarł z władzami szkolnemi i wyleciał za to ze szkoły, jak to mówią — na łeb, na szyję! Wreszcie stał się stałym naganiaczem Stapińskiego (wydawcy Przyjaciela Ludu i przywódcy PSL Lewica – uwaga moja) i w tym „fachu" pracował dość długo, bo aż do wybuchu wojny. W czasie ogólnej mobilizacji w r. 1914 zamiast iść do wojska lub do legjonów wstąpić — jak ta wielu jego kolegów uczyniło — przebrał się w skórkę tchórza i schował się gruntownie w swojej wsi Choczni, wydreptawszy wpierw w starostwie i gminie synekurę pisarza gminnego. W ten sposób dzisiejszy poseł, wówczas młodzieniec dwudziestokilkuletni, „zadekował się” odważnie przed wojskiem — wtedy, gdy krew przelewali jego rówieśnicy, ludzie siwi i ojcowie rodzin. Razu pewnego dowiedział się skądś p. Putek (on ma zawsze dobry węch), że może być krucho z jego sekretarstwem, a nawet mógłby być przeniesiony z frontu wadowickiego na inny (o zgrozo!) odcinek wojenny, gdzie głośno strzelają i dziurawią ludzkie ciała. Taki los się p. Putkowi nie uśmiechał, odwagi nijakiej w sobie nie czuł, na wspomnienie o wojsku i karabinie dostawał t. zw. „wielkiej choroby”, więc zdecydował się na pomysł genjalny, godny zaiste tylko Putka. Jeśli już mam iść do wojska — pomyślał z goryczą w sercu —to niechże przynajmniej idę do muzyki, poczem zrobił silne postanowienie wyuczenia się gry na klarnecie. Ponieważ jednak klarnetu nie posiadał, a gotówka się go stale nie trzymała — pobiegł „w dyrdy" do pewnego aptekarza w Wadowicach, prosząc go na wszystkie świętości, aby mu wypożyczył klarneta. Aptekarz na razie nie chciał się zgodzić, ale widząc łzy w oczach Patka — zmiękł; od tego czasu p. Putek zaawansował na lirnika i wyrabiał w sobie powoli muzykalne zdolności. Wprawdzie mieszkańcy Choczni nie poznali się nigdy na jego muzycznych zdolnościach, chociaż im codziennie bezpłatnie serenady wygrywał, ale za to okoliczne psy na dźwięk jego klarnetu przeraźliwie wyły, a dzieci robiły taki harmider, że nawet później, gdy przestał grać i klarnet trzymał — „wszystkim się zdawało, że to Putek gra jeszcze, a to echo grało...”. Edukacja była jednak bezcelowa, grać się bowiem nie nauczył, ale i do wojska nie poszedł. Za to lekcja gry na klarnecie przydała mu się bardzo w Warszawie, gdzie, jak wiadomo, Putek posłuje. Tam to obecnie popisuje się znowu, w braku klarnetu, który musiał oddać, dzwonkiem, piszczałką, gwizdkiem, przed obliczem Sejmu. Słuchy dochodzą, że ma nawet zamiar stworzyć specjalną orkiestrę sejmową, w której zostanie dyrygentem, czy nawet kapelmistrzem, ku chwale jego wyborców, Sejmu i ojczyzny. Jakiego fachu chwyci się jeszcze w swojem życiu p. Putek — Bóg raczy wiedzieć, bo już prawie że wszystkiego się uczył, choć nie wiele umie. W każdym razie skończy „wysoko", a być też może, że się znajdzie jaki wielbiciel jego wszechstronnego talentu, ćo uwieczni jego imię i przekaże historji, „braciom na otuchę". Szkoda tylko, że H. Sienkiewicz nie żyje, bo miałby temat do świeżej nowelki p. t.: „Putek muzykant”. A ta chwała p. Putkowi bezsprzecznie się należy.

Należy docenić błyskotliwość i złośliwość tego tekstu, ale też wiedzieć, że Putek sekretarzem gminy Chocznia był już przed wojną, podobnie jak muzykiem – członkiem orkiestry gimnazjalnej, a w czasie I wojny światowej donosy, że unika służby w armii austriackiej, słał do władz jego przeciwnik z Choczni - Tomasz Bursztyński - emerytowany żandarm ck. Sprawdziło się też wyrażone wyżej przeczucie, że Putek daleko zajdzie (bo aż do ministerialnych gabinetów).

19 czerwca tego samego roku podobne zarzuty powtórzono, tym razem w formie wierszowanej pod tytułem „Putek z klarnetem”:

Dzisiaj wam, moi mili czytelnicy,

Opowiem rzeczy, o których nie wiecie,

Lecz to musicie trzymać w tajemnicy,

By nie rozeszła się ta wieść po świecie...

.Bo by pan Putek, „bohater z Tamowa",

Pęknął ze złości — i heca gotowa...

On już przeróżne koleje przechodził:

„Przyjaciel Ludu" za młodu sprzedawał,

A Jaś Stapiński robił mu nadzieje,

Że będzie z niego... polityka kawał.

I tak mu przyszłość śniła się świetlana

Pod opiekuńczą dłonią pana Jana

A potem w Choczni był pisarzem gminnym,

Tam też przeróżne robił interesu,

A choć cyganił -— był zawsze niewinnym,

Bo miał spryt koci, a zmysł, jak u biesa.

Dobrze mu było, bo blagować umiał,

A nikt się na nim w Choczni nie rozumiał,..

Lecz i to rzucił i pomyślał sobie:

Co ja tu będę prostej służył gminie,

Lepszą w starostwie karjerę zrobię,

Tam więcej zysku do kieszeni wpłynie...

No i pan Putek z gminnego pisarza

Zasiadł w starostwie w krześle sekretarza.

Sekretarz przecież ma znaczenie w mieście,

Lecz i dla znacznych jest chwila przeklęta.

A że się kochał tam w pewnej niewieście,

Płacił jej, biedak, za to alimenta,

Bo, trudna rada... przyjemności chwilka...

Lecz, że wilk nosił — ponieśli i wilka...

Ale to wszystko furda, mości panie,

Co alimenta... zapłacę i basta.

Ale tu wojna — wszystko na wulkanie-—

Idą do wojny i wioski, i miasta,

Blady strach przejął Putka do żywego,

Bo się bał frontu, jak czart święconego.

Więc co tu robić... myśli mu się mnożą,

Aże wymyślił na ostatku przecie —

i do muzyki poczuł iskrę bożą —

A więc zaczął się uczyć... na klarnecie,

Ażeby nie iść w ten wir walki dziki,

Więc do wojskowej chciał wstąpić muzyki...

To nie są żarty, prawda oczywista,

Bo to tchórz straszny z tego pana Putka —

Lecz dziś jest posłem i z tego korzysta,

Bo kogo może — wystrychnie na dudka...

Jest ekonomem Jasia Stapińskiego,

Razem z nim skórę drze z chłopa biednego-,

Jeszcze wam dużo opowiem nowości,

Bo do pisania chęć mnie wielka bierze,

A chociaż Putek będzie klął ze złości —

Ciąg dalszy będzie w następnym numerze...

Nowością są tu zarzuty alimentacyjne, na które pewne światło rzuca dopisek w akcie chrztu Tadeusza, urodzonego w 1919 roku syna choczeńskiej nauczycielki, o brzmieniu „pater putativus Joseph Putek” (przypuszczalny ojciec Józef Putek).

W wydaniu z 8 października 1922 roku odbył się w „Ludzie Polskim” sąd nad Putkiem, określanym jako szkodnik:

Jednym z takich nałogowych rozbijaczy i zboczonych polityków jest w pow. wadowickim p. Putek, młodzieniaszek o ciemnej i burzliwej przeszłości, nieokiełzanej naturze i malej wartości moralnej. Już młodzieńcem będąc, miał rogatą duszę, więcej się oddawał polityce, niż nauce, to też ze szkoły został przepędzony. Nic ze szkoły nie wyniósł, ani się nie nauczył - pozostał t. zw. „rozpapranym" czy żelaznym studentem, stając się ciężarem biednych rodziców, a utrapieniem rodziny. Miernie od natury uposażony, mało co większy od fraka, w którym między chłopami paraduje, o twarzy lisa, który czycha na ofiarę — ma jednak, jak to mówią, „pysk wykuty", to też po tchórzliwem ukrywaniu się w czasie wojny, pokazał się jak mysz z dziury na widownię z chwilą powstania Polski i odrazu zakandydował podczas wyborów do Sejmu w r. 1918 i posłem wybrany został. W Warszawie wstąpił od razu do grupy Stapińskiego, jako „radykalny" ludowiec i działalność swoją rozpoczął od walki z piastowcami, ze zdrowym rozsądkiem i ze wszystkimi, co nie po studencku myśleli. —Poza tem walczył na zęby i noże z duchowieństwem, o czem jedynie w Sejmie gadał, sympatyzował jawnie z bolszewikami, a żydom gdzie i jak mógł, szedł na rękę. Sławna była swego czasu jego interpelacja w Sejmie  „z powodu, ograniczenia praw żydowskich w Polsce", na której podpisali się sami Żydzi i jeden jedyny Polak, p. Putek. Oczywiście, że na to, co robi p. Putek nie patrzą się dobrze jego wyborcy, to też w powiecie wadowickim utracił zupełnie grunt pod nogami i karjera jego jest, właściwie w tym powiecie skończona.

Ta skończona kariera zaowocowała w kolejnych wyborach z 1928 roku poparciem w Choczni 75% wyborców i zwycięstwem  między innymi w Rzykach (81,6% głosów), Barwałdach, Radoczy, Wieprzu, Ponikwi, Głębowicach, Sułkowicach, Tarnawie i Zembrzycach. Putek był już wtedy od 8 lat doktorem praw, a nie wiecznym studentem i mieszkał w Choczni we własnym domu, utrzymując schorowaną matkę (a nie odwrotnie).

23 marca 1924 roku ponownie wyciągnięto na światło dzienne między innymi sprawę domniemanych alimentów i zarzucono Putkowi nadmierne wścibstwo wobec kolegów posłów ludowych:

Niejaki Józef Putek od Wadowic, naprzód pisarz gminny, wójt w Choczni, potem wyzwolony kandydat adwokacki, a wreszcie z łaski swej dość tęgo wykłapanej jadaczki także i poseł, miewa dość często dziwne skłonności do szpiclowania swoich kolegów sejmowych i węszenie po Sejmie, co też który z posłów, przede wszystkiem z Piastowców, jada, gada, jak się goli, kicha, spełnia swe naturalne potrzeby itp. Ponieważ zaś przy tych wszystkich „czynnościach" ma zwykle niesamowity wygląd rozgorzałego z namiętności i wściekłości sadysty, wszyscy posłowie unikają jak mogą Putka, woląc w każdym razie spotkać na swej drodze wściekłego psa czy inne obrzydłe zwierzę. (…) Może i Putek wścibić swój nos, a nawet całą rudą głowę jeszcze do innego dyskretnego saloniku, z którego posiłkując się, może i Putek dokonać owego „masarzu" i „manikirów", o które tak zazdrośnie p. Cielucha (posła PSL Piast – uwaga moja) posądzał. Korzyści z tego będzie wiele. Naprzód dogodzi swym wybujałym i zwierzęcym namiętnościom, po tem „masarzowaniu” przybierze koloru jeszcze więcej bronzowego, z którym mu ponoć tak do twarzy — ponadto ów „masarz” zastąpi mu wodę kolońską i francuskie mydełko, których przecie jako wiecznie wyfrakowany „dżentelmen" używa. Przez to będzie mógł zaoszczędzić bardzo dużo miljonów na spłacenie alimentów, bowiem pod tym względem jest Putek, jak słychać nigdy niewypłacalnym.

Wreszcie 15 kwietnia 1926 roku Józef Kołodziej tak kreślił sylwetkę przeciwnika politycznego:

Syn praczki z Choczni, z nędzą się borykał,

Był często w biedzie, wie co znaczy smutek,

Dziś chłopów, księży, nie cierpi radykał.

Żydów miłuje za to — rudy Putek.

Dla pełnej jasności warto dodać, że i Putek nie pozostawał dłużny wobec swoich oponentów politycznych, używając podobnych chwytów, co i oni. Te polemiki wykraczają jednak poza obszar zainteresowania historią chocznian i Choczni.

środa, 16 października 2019

Odmowa koncesji z powodu intryg i polityki

W 1895 roku Kółko Rolnicze w Choczni postanowiło przenieść swój sklepik z domu Józefa Czapika do lokalu Antoniego Sikory i wystarać się o koncesję na wyszynk wina w tymże sklepie, czyli właściwie o przedłużenie certyfikatu na wyszynk prowadzony dotąd przez Czapika, ale w nowej lokalizacji.
Działacze ludowi skupieni wokół Kółka (Jan Świętek, Antoni Sikora, Antoni Styła, Franciszek Wcisło, Franciszek Wiśniowski) poprzez wyszynk wina we własnym sklepie chcieli osiągnąć kilka celów:
  • odciągnąć ludzi od przesiadywania w karczmach żydowskich propinatorów, z których czerpali zyski z tytułu własności Duninowie z Głębowic/Gierałtowiczek,
  • spowodować spadek nadmiernego spożycia wódki, co miało negatywny wpływ na rodziny i kondycję finansową bywalców karczm,
  • przekierować życie towarzyskie skupione w karczmach do lokalu Kółka, 
  • zwiększyć zyski Kółka przeznaczane na jego prospołeczne inicjatywy (edukację i oświatę rolniczą, organizację imprez ludowo-patriotycznych, planowaną w przyszłości budowę siedziby Kółka, która miała mieścić także czytelnie/bibliotekę i salę na występy teatralne, czy muzyczne).
8 grudnia 1895 roku ck Starostwo w Wadowicach odmówiło jednak Kółku udzielenia koncesji na wyszynk wina w lokalu Antoniego Sikory pod numerem 324, ponieważ jego zdaniem "potrzeba miejscowa tego nie wymaga, lokal przeznaczony na wyszynk jest do tego celu nieodpowiedni, a Antoni Sikora nie daje dostatecznej gwarancji, że będzie ściśle przestrzegać przepisów policyjno- sanitarnych."
Ponieważ w 1895 roku działacz Kółka Antoni Styła został wybrany posłem, to pojawiła się okazja do wniesienia do Sejmu zażalenia w tej sprawie, przedłożonego w formie petycji poselskiej.
W tejże petycji przeczytać można, że po przeniesieniu sklepiku z domu Czapika do lokalu Sikory dotychczasowy sklepikarz rozpoczął wraz z żydowskim propinatorem- właścicielem drugiej koncesji na wyszynk intrygi  przeciw sklepikowi Kółka oraz przeciw prowadzeniu w nim wyszynku.
Styła zawarł w petycji opinię choczeńskiej zwierzchności gminnej, że:

  • w gminie liczącej ponad 3000 mieszkańców drugi wyszynk wina nie jest zbyteczny, 
  • lokal Sikory jest najbardziej w całej wsi odpowiedni na taki wyszynk,
  • sam Sikora, mimo że trudniący się kowalstwem, wyszynk wina prowadzić może.
Uchwałą z 8 lutego 1896 roku Sejm skierował tę petycję do ck Rządu Galicji w celu jej zbadania i możliwego uwzględnienia.
Wtedy dodatkowe powody nieudzielenie koncesji wyjawił Starosta wadowicki, wyjaśniając 27 lutego 1896 roku swoją wcześniejszą odmowę.
Na wstępie swojego wyjaśnienia Starosta wrócił co prawda do kwestii, że Kółko nie ma odpowiedniego lokalu, a wyznaczony na wykonywanie koncesji Antoni Sikora "trudniąc się zawodowo kowalstwem, blacharstwem i kołodziejstwem nie dawał dostatecznej gwarancji, że będzie mógł przy wykonywaniu wyszynku wina ściśle przestrzegać przepisów policyjnych, ogniowych i sanitarnych".
Główny argument do odmowy przedstawiał jednak w sposób następujący:
"Miarodajną nadto przy odrzuceniu odnośnej prośby Kółka Rolniczego była okoliczność, iż rzeczone stowarzyszenie z chwilą objęcia przewodnictwa przez przeniesionego od niedawna z Choczni nauczyciela ludowego Franciszka Wiśniowskiego, gorliwego zwolennika księdza Stojałowskiego i propagatora idei usamowolnienia ludu, było siedliskiem agitacji ruchu ludowego i pozostawało w ścisłej styczności z agentami i agitatorami tak zwanego stronnictwa ludowego. 
Dom Antoniego Sikory i prowadzony przez tegoż wyszynk wina był miejscem tajemnych schadzek i namów, gdzie prowadzono na wielką skalę agitację wyborczą i wahano się od pojedynczych włościan odbierać przysięgę, iż będą działali w myśl postanowień nie zawsze sumiennych i nie przebierających w środkach agitatorów. Z pomienionych przeto powodów udzielenie Zarządowi Kółka Rolniczego w Choczni koncesji na wyszynk wina i pozostawienie takowego pod kierownictwem i w domu Antoniego Sikory (...) nie było wskazanem".
Po tym wyjaśnieniu Starosty Rząd Krajowy decyzją z 22 kwietnia 1896 roku nie uwzględnił odwołania Kółka Rolniczego z Choczni i zatwierdził wcześniejszą odmowną decyzję Starostwa.
Jak już wspomniano w wyjaśnieniach Starosty, prezes Zarządu Kółka Wiśniowski, a zarazem kierownik szkoły i nauczyciel, został karnie przeniesiony służbowo z Choczni do Woli Batorskiej w gminie Niepołomice.
Jego poprzednik - wójt i radny powiatowy Józef Czapik spowodował przyznanie odmówionej Kółku koncesji zaprzyjaźnionemu kupcowi żydowskiemu.
W kolejnych wyborach Czapik pożegnał się ze stanowiskiem wójta, które pełnił nieprzerwanie przez 34 lata, a jego następcą został decyzją wyborców kowal Antoni Sikora, co było początkiem dużych zmian w Choczni i silnego rozwoju ruchu ludowego.

środa, 19 czerwca 2019

List Klemensa Guzdka z 1950 roku

5 października 1950 roku znany choczeński działacz społeczny i polityczny Klemens Guzdek (1880-1950) napisał prywatny list do swojego młodszego krewnego*i byłego sąsiada Adama Szczura (1911-1991), z którym dzielił trudny los na wysiedleniu podczas niemieckiej okupacji.
Ponieważ Klemens Guzdek zmarł 11 października 1950 roku, czyli 6 dni po napisaniu tego listu, jest to ostatni dokument, jaki po nim pozostał. Jego kopię przekazał mi Tomasz Guzdek, wnuk Klemensa.
List jest o tyle interesujący dla osób postronnych, że Klemens Guzdek zawarł w nim opis ówczesnej sytuacji nie tylko w Choczni i w okolicy, ale także w miejscach, gdzie znalazły się jego dzieci, o czym informował mieszkającego na Ziemiach Odzyskanych Adama Szczura.
Na wstępie jednak autor listu podkreślił swoją tęsknotę za krewniakiem i przyjacielem, z którym dawniej miał okazję prowadzić przyjemne pogawędki oraz żal, że wraz z jego wyjazdem w dalekie strony Chocznia straciła tak poważnego i uczciwego mieszkańca.
Następnie przeszedł do pytań, na które przed śmiercią nie zdążył już uzyskać odpowiedzi:
Jak się tam czujecie pomiędzy tym napływowym otoczeniem?
Czy Wam nie tęskno za rodzinną wioską, za Rodzicami i znajomymi? Bo ja myślę, że co swojskie, to i milsze.
Jak tam u was w tym roku zbiory wypadły? Czy tak plennie, jak Czuciryna pszenica*2 w Rosji 100 kwintali z jednego hektara? (...)
A z polityką- jakie tam u Was prądy i przekonania - Czy sprzyjają tamtejsi obywatele kołchozom? 
I czy je tworzą?
U nas w Choczni, jak na wulkanie, tarcia polityczne na tle gospodarki gminnej i spółdzielczej trwają bez końca, wszystek dorobek, jaki miały nasze spółdzielnie: Kasa Stefczyka i Kółko Rolnicze zabrali do Okręgówek i tam obcy gospodarują, a u nas jest tylko filia sklepowa i w niej aż się uginają półki z flaszkami spirytusu, wódkami, likierami... a brak tych artykułów, co nam potrzeba. 
Nie ma cukru, octu, nafty, a był i taki czas, że soli brakowało. Ponadto brak sztucznych nawozów, węgli, materii na bieliznę. I nie wiadomo, co dalej będzie, bo wielkie jest niezadowolenie ludności i oburzenie na taką gospodarkę spółdzielczą.
Wszystkie te zarządzenia przychodzą z wiatrem od wschodniego sąsiada, a młodzież dzisiejszych czasów nie zdaje sobie sprawy z tego i nie zastanawia się nad tem ustrojem, który jest tak zachwalany przez Sowietów i naszą propagandę radiową i prasową. W Inwałdzie już się utworzyły małe kołchozy. Ten dworski majątek, który był rozparcelowany między dworaków i chłopów odbierają i robią spólnotę. Mojemu Swacie tyż odebrali łąkę, którą otrzymał z parcelacji. Pisał nam Janek syn z Pomorza (koło Chojnic), że tam tyż to samo się dzieje, kto się nie chce wpisać do spólnoty, nakładają takie nadmierne opłaty, że chłopi nie są w stanie opłacać swych gospodarstw i przez to jedni się podpisują, drudzy coś niecoś poprzedadzą i ulatniają się, zostawiając wszystko na łasce. I Janek tyż ma zamiar zrezygnować ze swego ośmiohektarowego gospodarstwa poniemieckiego.
U nas w Choczni dotychczas pod tym względem spokój, ale co będzie dalej, Bóg raczy wiedzieć.
Może najprędzej do Korei nas wyślą lub do Chin, bronić Sowieckiej Demokracji.
U nas siewy i kopanie ziemniaków na ukończeniu. Zbiór ziemniaków wszędzie obfity, więc głodu nie będzie. Ludzie dosyć zdrowi (...) Pisują dość często, za wyjątkiem Marysi we Francji*3, od której już 4 miesiące nie mamy wiadomości. W ostatnim liście pisała, że po strajku znacznie się robotnikom pogorszyło, iż teraz zarabiają tylko na papu, a przedtem coś się dało zaoszczędzić. Niektórzy Polacy pozjeżdżali do Polski, a teraz piszą tam, przeklinają swój powrót i robią starania o zezwolenie na powrót do Francji, lecz tego zezwolenia Władza nie udziela. A więc wszędzie tam dobrze, gdzie nas nie ma.
No trzeba mi kończyć ten mój nieudolny list, bom się tak rozpisał jak przedwojenny Kurjer*4.




*1 Klemens Guzdek był kuzynem Kazimierza Szczura, ojca Adama.
*2 autor miał na myśli zapewne Miczurina, a właściwie jego kontynuatora Łysenkę, który usiłował wbrew genetyce wyhodować pszenicę wyjątkowo odporną na trudne warunki atmosferyczne oraz dobrze plonującą na słabych glebach. O jego sukcesach w tym względzie trąbiła ówczesna propaganda, mimo że były to sukcesy tylko na papierze.
*3 chodzi o Marię Janik z domu Guzdek, córkę Klemensa
*4 aluzja to popularnego przed wojną Ilustrowanego Kuriera Codziennego, który wydawał w Krakowie Marian Dąbrowski, syn chocznianina Franciszka Dąbrowskiego.


poniedziałek, 8 października 2018

Nieudany wiec przedwyborczy w 1928 roku

4 marca 1928 roku odbyły się w Polsce wybory do Sejmu, a tydzień później do Senatu.
Kampania wyborcza nie ominęła także Choczni.
Przebieg jednego z choczeńskich epizodów tej kampanii opisany został w "Wyzwoleniu" z 19 lutego 1928 roku. Ten tygodnik był organem prasowym Polskiego Stronnictwa Ludowego "Wyzwolenie", którego czołowym działaczem był Józef Putek. 

"W święto Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego- uwaga moja) zajechali do Choczni przed kościół: "giz polityczny" Glanowski z Wadowic, eks-organista Niewidok i jakiś agent "partji pracy" i zaczęli orędować między ludźmi wychodzącymi z kościoła, że urządzą wiec.
A na to wychodząca z gromnicą z kościoła ob. Guzdkowa, podniósłszy gromnicę do góry, zaczęła przemowę do tych "sanatorów" (zwolenników Piłsudskiego- uwaga moja) mniej więcej w tych słowach:
- A wy bestje, dziady, tuście przyszli pod kościół, wy niewstydy ! Jakeście nabrali pieniędzy, to myślicie, że wszystkich będziecie bałamucić !
Zrobiła się na te słowa między narodem wielka wrzawa, kobiety stosy gromnic podniosły na przybłędów, co widząc Glanowski z Niewidokiem, wśród okrzyków:
- Wy dziady, gizdy, zdrajcy, wynoście się precz !
wsiedli do powozu i galopem uciekli do Wadowic.
Policjant państwowy Raczyński urzędowo i naocznie stwierdził "klapę" partji pracy na "gromnicznym" wiecu w Choczni."

O wyniku wyborów w 1928 roku przeczytać można we wcześniejszej notatce- link.