Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okres międzywojenny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą okres międzywojenny. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 czerwca 2025

Choczeńscy Kręciochowie we Francji

 

Pierwszy Kręcioch z Choczni mieszkał w Champcueil we Francji już w 1911 roku.  Był to Michał, syn Tomasza i Ludwiki ze Styłów, urodzony w 1889 roku. Po wybuchu I wojny światowej wstąpił  do Legionu Bajończyków (1914) – pododdziału piechoty Legii Cudzoziemskiej, złożonego z polskich ochotników. Później znalazł się 11. Kompanii w Régiment de Marche d’Afrique w stopniu kaprala. Podczas walk z Niemcami pod Arras-Carency (1915) został ranny w nogę i był leczony w szpitalu w Courseulles. Następnie walczył w Grecji, gdzie został ciężko ranny w brzuch.  Zmarł w ambulansie w drodze do szpitala, pochowano go na cmentarzu w Salonikach.

Emigracja z Polski do tego państwa na dużą skalę zaczęła się jednak dopiero w latach 20. XX wieku. Po zakończeniu I wojny światowej Francja musiała odbudować zniszczony kraj, co wymagało dużej liczby pracowników. Rozwijało się też francuskie górnictwo i hutnictwo. Polacy, jako dostępna siła robocza, byli chętnie przyjmowani. Dla nich z kolei emigracja do Francji dawała możliwość uzyskania lepszych zarobków i stabilizacji materialnej, co było dla wielu głównym motorem decyzji o wyjeździe. Tym bardziej, że utrudnienia dla emigrantów wprowadził rząd Stanów Zjednoczonych, czyli kraju, który stanowił główny kierunek wcześniejszej emigracji z południowej Polski.  Nie dziwi zatem, że w Homecourt  w północno-wschodniej Francji pracę w kopalni węgla kamiennego podjął Jan Kręcioch (ur. 1893, syn Tomasza i Ludwiki z domu Styła), były żołnierz Legionów Polskich. Razem z nim w Homecourt zamieszkała jego żona Maria i urodzone w Choczni dzieci: Władysław, Bronisława i Mieczysław Kręciochowie. Co ciekawe, Maria – żona Jana Kręciocha wywodziła się z tego samego rodu, co jej mąż. Była bowiem córką Antoniego Kręciocha i Marii z domu Bąk. Przed II wojną światową Janowi i Marii urodził się jeszcze syn Jan (Jean) i córka Irena (Irene). W 1939 r. Jan Kręcioch znalazł się w komitecie zbiórki środków na polski Fundusz Obrony Narodowej.

Jan Kręcioch

Kolejną przedstawicielką rodu Kręciochów, która wyemigrowała do Francji, była Franciszka, córka Antoniego i Magdaleny z Bąków, urodzona w 1900 roku. Gdy skończyła 18 lat, znalazła zatrudnienie jako robotnica - sortowniczka w odlewni żelaza we Francji, w bliżej nieznanej miejscowości, która ona sama określała nazwą „Frichtat”. Tam dwa lata później poślubiła Filipa Bulatniego, pracującego jako konserwator maszyn w Luksemburgu. Franciszka nie była szczęśliwa w tym związku. Mąż nadużywał alkoholu i stosował wobec niej przemoc. W końcu w 1933 roku po powtarzających się pobiciach opuściła go ostatecznie i wróciła do Polski, ale zachowała nazwisko Bulatni.

Jej rówieśnik Tomasz Kręcioch, syn Michała i Franciszki z domu Szczur, także przebywał przez pewien czas we Francji, gdzie w miejscowości Sedan w 1931 roku urodził się jego syn Tadeusz. Ostatecznie jednak również powrócił do Polski i zamieszkał w Rabce.

Po wybuchu II wojny światowej wymieniony wyżej Władysław, syn Jana, zaciągnął się na służbę w Polskiej Marynarce Wojennej i 8 października 1943 zginął na niszczycielu ORP „Orkan”, zatopionym przez Niemców na północnym Atlantyku.  ORP Orkan, płynący w eskorcie konwoju został trafiony torpedą akustyczną G7es przez niemiecki okręt podwodny U-378. Na okręcie oprócz Kręciocha zginęło 177 Polaków i około 20 Brytyjczyków – była to największa pod względem liczby ofiar strata Marynarki Wojennej w trakcie drugiej wojny światowej. Wcześniej w lipcu 1943 r. Kręcioch uczestniczył najprawdopodobniej w przewożeniu z Gibraltaru na Wyspy Brytyjskie trumny z ciałem premiera Rządu RP, gen. Sikorskiego, który zginął w katastrofie lotniczej.

Ofiarą wojny był również jego ojciec Jan Kręcioch. Został aresztowany 2.03.1942 wraz z pięcioma innymi Polakami jako zakładnik po sabotażu (uszkodzeniu transformatora) w kopalni „Fond de la Noue”, wstrzymującym jej pracę. Po pobycie w obozie internowania w Compiegne został wysłany do obozu koncentracyjnego w Auschwitz (6 lipca), gdzie po 7 tygodniach zarejestrowano jego zgon.

W 1947 r. jego córka Bronisława (ur. w 1924 r. w Choczni) wyjechała z Homecourt do USA i poślubiła tam poznanego we Francji amerykańskiego żołnierza Woodrow’a Chancey’a. Wielokrotnie zmieniała z nim miejsca zamieszkania (Brownsville, Hays, Glenrock, Casper, Minden, Roswell, Denver, Broken Arrow), by ostatecznie osiąść w Bay City w stanie Teksas, gdzie jako Lilian Chancey była urzędniczką w tamtejszym obwodzie szkolnym.

Bronisława/Lilian
Chancey z domu Kręcioch

We Francji żyli nadal jej bracia – Mieczysław (1926-2000), występujący jako Michel Crecian oraz Jean Krecioch (1930-1998).

W 1953 roku Sąd Rejonowy we francuskim Colmar skazał gang sześciu złoczyńców na długie wyroki więzienia za rozbój, włamanie i spisek przestępczy. Wśród skazanych znalazł się Jean Krecioch. Gang, którego był członkiem, dokonał między innymi kradzieży w kopalni Ida w Ste-Marie-aux-Chênes, gdzie ich łupem padło 1600 kilogramów brązu i miedzi, 19 opon i 42 pary nowych butów, a także w sklepie Hausherr w Clouange, skąd ukradli ogromną ilość odzieży, tkanin i prześcieradeł o wartości 460 000 franków. Jean Krecioch był skazany pierwotnie na 5 lat więzienia, ale po apelacji jego wyrok obniżono o rok. Zmarł 45 lat później w Briey.

Osoby o nazwisku Krecioch żyją we Francji nadal i można się domyślać, że także mają choczeńskie korzenie.  

wtorek, 10 czerwca 2025

Znani potomkowie chocznian - Marian Dąbrowski, przedwojenny magnat prasowy

 Na stronie adapter.pl od niedawna można obejrzeć film dokumentalny pod tytułem "Przepis na sukces. Historia największego magnata prasowego II RP" (link), który przedstawia sylwetkę i dokonania Mariana Dąbrowskiego. Dla potencjalnych widzów z Choczni istotnym powodem do zapoznania się z tym filmem może być fakt, że jego bohater był synem chocznianina Franciszka Dąbrowskiego (1839-1912), który po rezygnacji ze stanu duchownego skończył prawo, ożenił się z Apolonią Popiel i podjął pracę w galicyjskich urzędach skarbowych.

Marian Dąbrowski (1878–1958) był jedną z najważniejszych postaci polskiego dziennikarstwa i przedsiębiorczości w okresie międzywojennym. Zalożyciel „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” (IKC), stworzył największy koncert medialny w II Rzeczypospolitej, wyznaczając standardy nowoczesnej prasy. Jego życie to historia spektakularnego sukcesu, ale także dramatycznego upadku spowodowanego wojną i emigracją.

 

Źródło - wikipedia


Początki kariery

Urodzony 27 września 1878 roku w Mielcu  od najmłodszych lat musiał zarabiać na swoje utrzymanie i edukację. Ukończył gimnazjum w Mielcu, a następnie Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego (1903–1907). Początkowo pracował jako nauczyciel gimnazjalny, ale brak sukcesów w tej roli skierował go w stronę dziennikarstwa. W 1901 roku współpracował z tygodnikiem „Ilustracja Polska”, a w latach 1908–1910 był redaktorem „Głosu Narodu”. Kluczowym momentem w jego życiu było małżeństwo z Michaliną Dobijówną, której posag umożliwił mu inwestycje w prasę.

 

„Ilustrowany Kuryer Codzienny” – narodziny imperium

W 1910 roku Dąbrowski założył „Ilustrowany Kuryer Codzienny” (IKC), którego pierwszy numer ukazał się 18 grudnia 1910 roku. Gazeta, wzorowana na wiedeńskim „Kronen Zeitung”, szybko zdobyła popularność dzięki nowoczesnej szacie graficznej, bogatym ilustracjom i przystępnemu językowi. W 1912 roku IKC osiągnął nakład 40 tysięcy egzemplarzy, a przed I wojną światową – 60 tysięcy. Dąbrowski rozbudowywał swoje imperium, przejmując inne tytuły, takie jak „Nowiny” (1914) czy „Nowa Reforma” (1927), oraz tworząc oddziały terenowe w miastach takich jak Łódź, Lwów czy Warszawa. W opisie ww. filmu na stronie adapter.pl można przeczytać, że Dąbrowski nie zawsze grał czysto i wykorzystywał nawet wojskowy nasłuch do przechwytywania najświeższych informacji, by zawsze być o krok przed konkurencją. Jako pierwszy wprowadził przesyłanie zdjęć drogą radiową.

 

IKC nie tylko informował, ale także angażował się politycznie. Podczas wojen bałkańskich Dąbrowski rzucił hasło utworzenia polskiego legionu tureckiego, a w czasie I wojny światowej gazeta otwarcie wspierała ideę niepodległości, co doprowadziło do zawieszenia jej wydawania przez władze austriackie w marcu 1918 roku.

 

Rozkwit koncernu prasowego

W okresie międzywojennym IKC stał się fundamentem największego koncernu prasowego w Polsce, zatrudniającego w szczytowym momencie 1400 osób. W 1924 roku Dąbrowski uruchomił tygodnik „Światowid”, luksusowe pismo dla elit z wysokiej jakości zdjęciami, które drukowano początkowo w Wiedniu. Kolejne tytuły, takie jak „Tajny Detektyw” (1931–1934), „Na Szerokim Świecie” (1928–1939), „Raz, Dwa, Trzy…” czy „As”, przyciągały różnorodnych czytelników – od miłośników sensacji po elity finansowe. „Tajny Detektyw” zasłynął z reportaży kryminalnych, ale został zamknięty w 1934 roku pod naciskiem krytyki endeckiej i kościelnej.

 

Koncern Dąbrowskiego wydawał także dodatki tematyczne IKC, m.in. sportowe, kulturalne, kobiece, gospodarcze, a nawet metapsychiczne, odpowiadające modzie na parapsychologię. W 1927 roku siedziba koncernu przeniosła się do nowoczesnego Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1 w Krakowie, a wartość przedsiębiorstwa w 1932 roku szacowano na 1,5 miliona dolarów.

 

Zaangażowanie polityczne i społeczne

Dąbrowski był aktywny politycznie. W latach 1921–1935 pełnił mandat posła na Sejm, początkowo z ramienia PSL „Piast”, a później BBWR, wspierając sanację po przewrocie majowym w 1926 roku. Jako radny Krakowa i honorowy obywatel Zakopanego (1931), wspierał liczne inicjatywy społeczne. Finansował renowację Wawelu, budowę Muzeum Narodowego, Teatru Bagatela oraz badania archeologiczne na kopcu Krakusa. W Zakopanem sponsorował lodowisko, tor wyścigów i budowę zakopianki. Był także organizatorem wydarzeń sportowych, takich jak Bieg Okrężny o puchar IKC czy wyścigi samochodowe.

 

W polityce zagranicznej Dąbrowski konsekwentnie krytykował Niemcy, Rosję i Czechosłowację (w związku z aneksją Zaolzia). W 1919 roku sprzeciwiał się reformie walutowej Grabskiego, uważając ją za niekorzystną dla Galicji. Po śmierci Piłsudskiego w 1935 roku IKC zmagał się z sanacyjną cenzurą.

 

Życie prywatne i legenda

Marian Dąbrowski był statecznym konserwatystą i miłośnikiem luksusu. Co roku kupował nowy samochód, a pensje dziennikarzy w IKC dorównywały ministerialnym. Chętnie pokazywał się publicznie, fotografując się z osobistościami, takimi jak Jan Kiepura, którego chciał wydać za swoją córkę Jadwigę („Tutę”). Ostatecznie Jadwiga poślubiła playboya Romana Badię, a następnie Henryka Paschalskiego, który został dyrektorem generalnym IKC.

 

Dąbrowski dbał o swoją legendę, promując się jako wizjoner i mecenas kultury. W latach 1935–1939 był prezesem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, fundował nagrody dla młodych artystów i wspierał Towarzystwo Operowe. Jego hojność i wpływy uczyniły go jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci II RP.

 

Upadek i emigracja

W sierpniu 1939 roku Dąbrowski wyjechał z żoną w rejs statkiem, nie wierząc w możliwość wybuchu wojny. Wiadomość o ataku Niemiec na Polskę zastała go we Francji. Pozostał bez większych środków finansowych w Nicei, a w 1941 roku przeniósł się do USA. Wojna pozbawiła go majątku, a nieudana inwestycja w fermę kur w Ameryce, prowadzona z bratem Jana Kiepury, pogłębiła jego problemy finansowe. Resztę życia spędził w ubóstwie na Florydzie, zmagając się z depresją. Utrzymywał go zięć, Henryk Paschalski, pracujący jako menedżer hotelu w Miami.

 

Marian Dąbrowski zmarł 27 września 1958 roku w dniu swoich 80. urodzin. W 1991 roku jego prochy oraz prochy żony Michaliny sprowadzono do Polski i pochowano na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jego pamięć upamiętnia tablica na Pałacu Prasy przy ul. Wielopole.

 

Dziedzictwo

Marian Dąbrowski pozostawił trwały ślad w polskiej kulturze i mediach. Jego nowatorskie podejście do dziennikarstwa, łączące wysoką jakość edytorską z masowym przekazem, wyprzedzało epokę. IKC i jego dodatki, takie jak „Światowid” czy „Tajny Detektyw”, nie tylko kształtowały gusta czytelników, ale także dokumentowały życie międzywojennej Polski. Mimo tragicznego końca, Dąbrowski pozostaje symbolem przedsiębiorczości i ambicji, które pozwoliły mu z pozycji skromnego nauczyciela wznieść się na szczyty.

piątek, 23 maja 2025

Przedwojenni górnicy z Choczni w ewidencji kopalni w Brzeszczach

 W ewidencji wojskowej kopalni węgla kamiennego w Brzeszczach sprzed II wojny światowej znajduje się sześciu górników pochodzących z Choczni lub mieszkających w Choczni. Ich dane publikowane są dzięki uprzejmości Michała Jarnota z Archiwum Państwowego w Bielsku-Białej:

  • szeregowy piechoty Karol Siwiec, urodzony 14.05.1881 w Suchej, syn Józefa i Marii, zamieszkały w Choczni pod nr 314, zatrudniony w Brzeszczach jako górnik od 27 września 1920, posiadał ukończone 3 klasy szkoły ludowej,
  • szeregowy piechoty Stanisław Kuliński, urodzony 7 maja 1889 w Ślemieniu, syn Józefa i Teresy, zamieszkały w Choczni pod nr 21, zatrudniony w Brzeszczach jako ładowacz od 8 kwietnia 1919, samouk bez szkoły,
  • strzelec kawalerii Józef Pietras, urodzony 4 sierpnia 1891 w Wieprzu, syn Franciszka i Anny, zamieszkały w Choczni pod nr 413, zatrudniony w Brzeszczach jako górnik od 4 maja 1938, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • Józef Kuliński, urodzony 28 listopada 1917 w Ślemieniu, syn Stanisława i Ludwiki, zamieszkały w Choczni pod nr 593, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 1 października 1937, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • szeregowy piechoty Franciszek Widlarz, urodzony 17 września 1905 w Choczni, syn Ignacego i Katarzyny, zamieszkały Skidzin nr 69, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 17 listopada 1930, posiadał ukończone 5 klas szkoły ludowej,
  • Andrzej Siwiec, urodzony 27 listopada 1919 w Choczni, syn Karola i Wiktorii, zamieszkały Budy Rajsko nr 314, zatrudniony w Brzeszczach jako wozak od 25 listopada 1937, posiadał ukończone 7 klas szkoły ludowej.
Analiza podanych wyżej danych wskazuje, że w Brzeszczach pracowały dwie spokrewnione pary (ojciec i syn): Karol i Andrzej Siwiec oraz Stanisław i Józef Kuliński.

Z innych źródeł wiadomo, że Karol Siwiec zakończył pracę w tej kopalni w 1936 roku (przejściem na emeryturę). Wcześniej doświadczenie zawodowe zdobywał w kopalniach Morawskiej Ostrawy, a służbę wojskową odbywał w 8. Kompanii 16. Pułku Obrony Krajowej podczas I wojny światowej (w 1915 r. został ranny na froncie).

Karol Siwiec (pierwszy z prawej)
Zdjęcie udostępnione przez Zuzannę Siwiec




poniedziałek, 18 września 2023

"Putek, jakiego nie znacie" - walka z Józefem Putkiem na łamach „Ludu Polskiego” w latach 20. XX wieku

 

Działalność polityczna choczeńskiego wójta i posła Józefa Putka była w latach 20. XX wieku krytykowana nie tylko przez zwolenników partii chrześcijańsko-narodowych, ale także przez ludowców, których sam przecież reprezentował w Sejmie RP. Echa tej krytyki znaleźć można w tygodniku „Lud Polski”, sprzyjającym Wincentemu Witosowi, przewodniczącemu PSL Piast. Ta partia polityczna, w przeciwieństwie do PSL Wyzwolenie, w której działał Putek, miała program bardziej konserwatywny i prokatolicki. Redaktorzy „Ludu Polskiego” i anonimowi korespondenci tego pisma z Choczni stawiali Putkowi nie tylko rzeczowe zarzuty, ale także atakowali go pozamerytorycznie, opisując faktyczne i rzekome jego cechy, czy postępowanie.

Gdyby przyjąć w 100% za prawdziwe, to co pisano o Putku w „Ludzie Polskim”, to okazałby się on między innymi tchórzem i dekownikiem uciekającym przed służbą wojskową, nieudolnym muzykantem, który uczył się grać na klarnecie, by uniknąć służby na froncie, alimenciarzem, bolszewikiem, filosemitą, człowiekiem chorobliwie wścibskim i rudzielcem o posturze niewiele większej od fraka, w którym występował w Sejmie.

Oczywiście działalność polityczną Józefa Putka można różnie oceniać, dla wielu był on i jest postacią kontrowersyjną. Jednak posuwanie się przez jego ludowych oponentów do ataków ad personam świadczy o braku ich rzeczowych argumentów i bezsilności w walce ze skutecznie oddziaływującą na wyborców retoryką Putka. Zresztą tę skuteczność Putka jako trybuna ludowego, przyczyniającego głosów Wyzwoleniu kosztem Piasta,  z pewną zawiścią sami zauważają.

Już 21 lutego 1921 roku, a więc jeszcze przed wyborami, dostrzeżono kandydaturę Putka i ostrzeżono przed nim wyborców, pisząc między innymi:

Takim lisem w ludzkiej postaci jest tak zwany Putek, warchoł, wieczny kandydat adwokacki, kandydat na komisarza bolszewickiego i jedyna podpora Jasia Stapińskiego, pana na Klimkówce i wiertacza w cudzej nafcie. W okręgu wadowickim poznali się już chłopi na jego bolszewickiej robocie, szuka więc ten lis polityczny innego okręgu, gdzie go jeszcze nie znają. Tym razem chce Putek uszczęśliwić swą osobą okolice Chrzanowa. (…) W niedzielę dnia 13 b. m. zjechał Putek cichaczem do Domagalskiego do Chrzanowa i tu zrobili przy udziale 50 cierpliwych słuchaczów zgromadzenie, wybrawszy na przewodniczącego arcybigota i księżowskiego lizołapę. (…) Na tem tak licznem zgromadzeniu szkalowali wszystkich, skazując co drugiego na powieszenie. Nie zapomnieli i o żydach, jako podporze bolszewizmu. Zwymyślali każdego, ktoby myślał o odrodzeniu handlu i przemysłu, który — zdaniem ich — ma wyłącznie pozostać w rękach żydowskich, gdyż żaden Polak handlem trudnić się nie może. Zakończyli zaś ten „wiec” rezolucją, według której Putek ma być polskim premjerem na miejscu Witosa, a Domagalski ministrem skarbu.

Natomiast 10 kwietnia 1921 roku anonimowi „chłopi z Choczni” tak przedstawiali życiorys Putka na łamach wyżej wymienionego pisma:

P. Putek, pomimo młodego wieku, ma już za sobą przeszłość bardzo burzliwą. Jadł chleb z niejednego pieca, wszelakiego szczęścia próbował i niejednego rzemiosła się uczył. W pierwszej młodości, za czasów studenckich, trudnił się kolportażem „Przyjaciela Ludu“, potem zadarł z władzami szkolnemi i wyleciał za to ze szkoły, jak to mówią — na łeb, na szyję! Wreszcie stał się stałym naganiaczem Stapińskiego (wydawcy Przyjaciela Ludu i przywódcy PSL Lewica – uwaga moja) i w tym „fachu" pracował dość długo, bo aż do wybuchu wojny. W czasie ogólnej mobilizacji w r. 1914 zamiast iść do wojska lub do legjonów wstąpić — jak ta wielu jego kolegów uczyniło — przebrał się w skórkę tchórza i schował się gruntownie w swojej wsi Choczni, wydreptawszy wpierw w starostwie i gminie synekurę pisarza gminnego. W ten sposób dzisiejszy poseł, wówczas młodzieniec dwudziestokilkuletni, „zadekował się” odważnie przed wojskiem — wtedy, gdy krew przelewali jego rówieśnicy, ludzie siwi i ojcowie rodzin. Razu pewnego dowiedział się skądś p. Putek (on ma zawsze dobry węch), że może być krucho z jego sekretarstwem, a nawet mógłby być przeniesiony z frontu wadowickiego na inny (o zgrozo!) odcinek wojenny, gdzie głośno strzelają i dziurawią ludzkie ciała. Taki los się p. Putkowi nie uśmiechał, odwagi nijakiej w sobie nie czuł, na wspomnienie o wojsku i karabinie dostawał t. zw. „wielkiej choroby”, więc zdecydował się na pomysł genjalny, godny zaiste tylko Putka. Jeśli już mam iść do wojska — pomyślał z goryczą w sercu —to niechże przynajmniej idę do muzyki, poczem zrobił silne postanowienie wyuczenia się gry na klarnecie. Ponieważ jednak klarnetu nie posiadał, a gotówka się go stale nie trzymała — pobiegł „w dyrdy" do pewnego aptekarza w Wadowicach, prosząc go na wszystkie świętości, aby mu wypożyczył klarneta. Aptekarz na razie nie chciał się zgodzić, ale widząc łzy w oczach Patka — zmiękł; od tego czasu p. Putek zaawansował na lirnika i wyrabiał w sobie powoli muzykalne zdolności. Wprawdzie mieszkańcy Choczni nie poznali się nigdy na jego muzycznych zdolnościach, chociaż im codziennie bezpłatnie serenady wygrywał, ale za to okoliczne psy na dźwięk jego klarnetu przeraźliwie wyły, a dzieci robiły taki harmider, że nawet później, gdy przestał grać i klarnet trzymał — „wszystkim się zdawało, że to Putek gra jeszcze, a to echo grało...”. Edukacja była jednak bezcelowa, grać się bowiem nie nauczył, ale i do wojska nie poszedł. Za to lekcja gry na klarnecie przydała mu się bardzo w Warszawie, gdzie, jak wiadomo, Putek posłuje. Tam to obecnie popisuje się znowu, w braku klarnetu, który musiał oddać, dzwonkiem, piszczałką, gwizdkiem, przed obliczem Sejmu. Słuchy dochodzą, że ma nawet zamiar stworzyć specjalną orkiestrę sejmową, w której zostanie dyrygentem, czy nawet kapelmistrzem, ku chwale jego wyborców, Sejmu i ojczyzny. Jakiego fachu chwyci się jeszcze w swojem życiu p. Putek — Bóg raczy wiedzieć, bo już prawie że wszystkiego się uczył, choć nie wiele umie. W każdym razie skończy „wysoko", a być też może, że się znajdzie jaki wielbiciel jego wszechstronnego talentu, ćo uwieczni jego imię i przekaże historji, „braciom na otuchę". Szkoda tylko, że H. Sienkiewicz nie żyje, bo miałby temat do świeżej nowelki p. t.: „Putek muzykant”. A ta chwała p. Putkowi bezsprzecznie się należy.

Należy docenić błyskotliwość i złośliwość tego tekstu, ale też wiedzieć, że Putek sekretarzem gminy Chocznia był już przed wojną, podobnie jak muzykiem – członkiem orkiestry gimnazjalnej, a w czasie I wojny światowej donosy, że unika służby w armii austriackiej, słał do władz jego przeciwnik z Choczni - Tomasz Bursztyński - emerytowany żandarm ck. Sprawdziło się też wyrażone wyżej przeczucie, że Putek daleko zajdzie (bo aż do ministerialnych gabinetów).

19 czerwca tego samego roku podobne zarzuty powtórzono, tym razem w formie wierszowanej pod tytułem „Putek z klarnetem”:

Dzisiaj wam, moi mili czytelnicy,

Opowiem rzeczy, o których nie wiecie,

Lecz to musicie trzymać w tajemnicy,

By nie rozeszła się ta wieść po świecie...

.Bo by pan Putek, „bohater z Tamowa",

Pęknął ze złości — i heca gotowa...

On już przeróżne koleje przechodził:

„Przyjaciel Ludu" za młodu sprzedawał,

A Jaś Stapiński robił mu nadzieje,

Że będzie z niego... polityka kawał.

I tak mu przyszłość śniła się świetlana

Pod opiekuńczą dłonią pana Jana

A potem w Choczni był pisarzem gminnym,

Tam też przeróżne robił interesu,

A choć cyganił -— był zawsze niewinnym,

Bo miał spryt koci, a zmysł, jak u biesa.

Dobrze mu było, bo blagować umiał,

A nikt się na nim w Choczni nie rozumiał,..

Lecz i to rzucił i pomyślał sobie:

Co ja tu będę prostej służył gminie,

Lepszą w starostwie karjerę zrobię,

Tam więcej zysku do kieszeni wpłynie...

No i pan Putek z gminnego pisarza

Zasiadł w starostwie w krześle sekretarza.

Sekretarz przecież ma znaczenie w mieście,

Lecz i dla znacznych jest chwila przeklęta.

A że się kochał tam w pewnej niewieście,

Płacił jej, biedak, za to alimenta,

Bo, trudna rada... przyjemności chwilka...

Lecz, że wilk nosił — ponieśli i wilka...

Ale to wszystko furda, mości panie,

Co alimenta... zapłacę i basta.

Ale tu wojna — wszystko na wulkanie-—

Idą do wojny i wioski, i miasta,

Blady strach przejął Putka do żywego,

Bo się bał frontu, jak czart święconego.

Więc co tu robić... myśli mu się mnożą,

Aże wymyślił na ostatku przecie —

i do muzyki poczuł iskrę bożą —

A więc zaczął się uczyć... na klarnecie,

Ażeby nie iść w ten wir walki dziki,

Więc do wojskowej chciał wstąpić muzyki...

To nie są żarty, prawda oczywista,

Bo to tchórz straszny z tego pana Putka —

Lecz dziś jest posłem i z tego korzysta,

Bo kogo może — wystrychnie na dudka...

Jest ekonomem Jasia Stapińskiego,

Razem z nim skórę drze z chłopa biednego-,

Jeszcze wam dużo opowiem nowości,

Bo do pisania chęć mnie wielka bierze,

A chociaż Putek będzie klął ze złości —

Ciąg dalszy będzie w następnym numerze...

Nowością są tu zarzuty alimentacyjne, na które pewne światło rzuca dopisek w akcie chrztu Tadeusza, urodzonego w 1919 roku syna choczeńskiej nauczycielki, o brzmieniu „pater putativus Joseph Putek” (przypuszczalny ojciec Józef Putek).

W wydaniu z 8 października 1922 roku odbył się w „Ludzie Polskim” sąd nad Putkiem, określanym jako szkodnik:

Jednym z takich nałogowych rozbijaczy i zboczonych polityków jest w pow. wadowickim p. Putek, młodzieniaszek o ciemnej i burzliwej przeszłości, nieokiełzanej naturze i malej wartości moralnej. Już młodzieńcem będąc, miał rogatą duszę, więcej się oddawał polityce, niż nauce, to też ze szkoły został przepędzony. Nic ze szkoły nie wyniósł, ani się nie nauczył - pozostał t. zw. „rozpapranym" czy żelaznym studentem, stając się ciężarem biednych rodziców, a utrapieniem rodziny. Miernie od natury uposażony, mało co większy od fraka, w którym między chłopami paraduje, o twarzy lisa, który czycha na ofiarę — ma jednak, jak to mówią, „pysk wykuty", to też po tchórzliwem ukrywaniu się w czasie wojny, pokazał się jak mysz z dziury na widownię z chwilą powstania Polski i odrazu zakandydował podczas wyborów do Sejmu w r. 1918 i posłem wybrany został. W Warszawie wstąpił od razu do grupy Stapińskiego, jako „radykalny" ludowiec i działalność swoją rozpoczął od walki z piastowcami, ze zdrowym rozsądkiem i ze wszystkimi, co nie po studencku myśleli. —Poza tem walczył na zęby i noże z duchowieństwem, o czem jedynie w Sejmie gadał, sympatyzował jawnie z bolszewikami, a żydom gdzie i jak mógł, szedł na rękę. Sławna była swego czasu jego interpelacja w Sejmie  „z powodu, ograniczenia praw żydowskich w Polsce", na której podpisali się sami Żydzi i jeden jedyny Polak, p. Putek. Oczywiście, że na to, co robi p. Putek nie patrzą się dobrze jego wyborcy, to też w powiecie wadowickim utracił zupełnie grunt pod nogami i karjera jego jest, właściwie w tym powiecie skończona.

Ta skończona kariera zaowocowała w kolejnych wyborach z 1928 roku poparciem w Choczni 75% wyborców i zwycięstwem  między innymi w Rzykach (81,6% głosów), Barwałdach, Radoczy, Wieprzu, Ponikwi, Głębowicach, Sułkowicach, Tarnawie i Zembrzycach. Putek był już wtedy od 8 lat doktorem praw, a nie wiecznym studentem i mieszkał w Choczni we własnym domu, utrzymując schorowaną matkę (a nie odwrotnie).

23 marca 1924 roku ponownie wyciągnięto na światło dzienne między innymi sprawę domniemanych alimentów i zarzucono Putkowi nadmierne wścibstwo wobec kolegów posłów ludowych:

Niejaki Józef Putek od Wadowic, naprzód pisarz gminny, wójt w Choczni, potem wyzwolony kandydat adwokacki, a wreszcie z łaski swej dość tęgo wykłapanej jadaczki także i poseł, miewa dość często dziwne skłonności do szpiclowania swoich kolegów sejmowych i węszenie po Sejmie, co też który z posłów, przede wszystkiem z Piastowców, jada, gada, jak się goli, kicha, spełnia swe naturalne potrzeby itp. Ponieważ zaś przy tych wszystkich „czynnościach" ma zwykle niesamowity wygląd rozgorzałego z namiętności i wściekłości sadysty, wszyscy posłowie unikają jak mogą Putka, woląc w każdym razie spotkać na swej drodze wściekłego psa czy inne obrzydłe zwierzę. (…) Może i Putek wścibić swój nos, a nawet całą rudą głowę jeszcze do innego dyskretnego saloniku, z którego posiłkując się, może i Putek dokonać owego „masarzu" i „manikirów", o które tak zazdrośnie p. Cielucha (posła PSL Piast – uwaga moja) posądzał. Korzyści z tego będzie wiele. Naprzód dogodzi swym wybujałym i zwierzęcym namiętnościom, po tem „masarzowaniu” przybierze koloru jeszcze więcej bronzowego, z którym mu ponoć tak do twarzy — ponadto ów „masarz” zastąpi mu wodę kolońską i francuskie mydełko, których przecie jako wiecznie wyfrakowany „dżentelmen" używa. Przez to będzie mógł zaoszczędzić bardzo dużo miljonów na spłacenie alimentów, bowiem pod tym względem jest Putek, jak słychać nigdy niewypłacalnym.

Wreszcie 15 kwietnia 1926 roku Józef Kołodziej tak kreślił sylwetkę przeciwnika politycznego:

Syn praczki z Choczni, z nędzą się borykał,

Był często w biedzie, wie co znaczy smutek,

Dziś chłopów, księży, nie cierpi radykał.

Żydów miłuje za to — rudy Putek.

Dla pełnej jasności warto dodać, że i Putek nie pozostawał dłużny wobec swoich oponentów politycznych, używając podobnych chwytów, co i oni. Te polemiki wykraczają jednak poza obszar zainteresowania historią chocznian i Choczni.

poniedziałek, 6 marca 2023

Przedwojenny zeszyt szkolny



 Stary zeszyt szkolny, który przeleżał w regale w choczeńskiej piwnicy przez wiele lat, został niedawno przypadkowo odnaleziony i wczoraj trafił w moje ręce.

Podpisany jest jako "Zeszyt domowy" Bąkówny Janiny z klasy IV. Po pieczątce na okładce "Spółdzielnia Uczniowska" w Choczni można się zorientować, że Janina uczęszczała do szkoły w tej właśnie miejscowości, a że działo się to jeszcze przed II wojną światową, wynika z daty 18 października 1938 roku, zamieszczonej na jego pierwszej stronie.

W tym czasie żyła w Choczni tylko jedna Janina Bąk, córka stolarza Leona i jego żony Marii z domu Balon, urodzona 6 maja 1928 roku. W 1938 roku miałaby więc 10 lat, co pasuje wiekowo na uczennicę czwartej klasy. Ponieważ zeszyt Janiny nie został znaleziony w domu, którego właściciele w jakiś sposób byliby powiązani z Leonem Bąkiem, to można się zastanawiać, w jaki sposób tam trafił. Być może wpadł przypadkowo między ścianki regału wykonywanego przez Leona Bąka i wraz z meblem trafił do rodziny jego późniejszych znalazców. 

Lektura zeszytu dostarcza ciekawych refleksji na temat programu nauczania w przedwojennej choczeńskiej szkole, pełnego treści patriotyczno- historycznych i politycznych.

Trudno sobie dziś na przykład wyobrazić, że jakiś 10-letni uczeń zna miejsce urodzenia aktualnego prezydenta państwa lub któregoś z jego poprzedników, czy szczegóły ich życiorysów. A tak było w przypadku Janiny Bąkówny i jej znajomości faktów o prezydencie Ignacym Mościckim, które zawarła w wypracowaniu z 2 lutego "Co wiem o pracy Pana Prezydenta".  

24 listopada dzieci pisały z kolei o uroczystości 20-lecia odzyskania niepodległości. Dowiadujemy się, że Janina z kolegami i koleżankami wykonała wcześniej biało-czerwone chorągiewki i wieńce z choiny. W dniu 11 listopada jej klasa udała się na nabożeństwo do kościoła, a później do Domu Katolickiego na specjalny poranek, którego program, jak pisze, był piękny i obszerny.

Jedno z następnych zadań miało tytuł "Co dowiedziałam się o powstaniu styczniowym?". Janina napisała, że Moskale bardzo źle obchodzili się z Polakami i dlatego doszło do wybuchu powstania, ale trwało ono krótko, bo Polacy nie mieli broni i wojska. Złapanych powstańców Rosjanie wywozili na Sybir w kibitkach i tam musieli oni ciężko pracować.

W omówieniu czytanki o małym Włochu Pepe, której akcja dzieje się w wybudowanym w okresie międzywojennym porcie w Gdyni, znalazły się informacje o pomalowanym na stalowy kolor okręcie wojennym "Wicher", który strzegł wraz z łodziami podwodnymi polskiego morza i statku pasażerskim "Piłsudski", który pływał stale między Gdynią i Ameryką Północną.

Nawet tekst ćwiczenia z ortografii w dniu 21 listopada nawiązuje do aktualnych w tym czasie wydarzeń i niedawnej historii. Pojawia się w nim na przykład Komendant Piłsudski w szarym płaszczu i maciejówce, którego przemówienie do Legionów Polskich, stanowiło treść ćwiczenia do napisania ze słuchu.

Widać ponadto, że dzieci były zachęcane do oszczędzania, o czym świadczy zadanie klasowe z 4 listopada, w którym Janina pisze, że:

O ile będę miała pieniądze, to zamiast kupić słodyczy, złożę je do szkolnej kasy na książeczkę oszczędnościową. Ubranie, buty i przybory szkolne nie niszczyć, żeby rodzice nie wydywali tyle pieniędzy. Zawsze będę pamiętała, że z drobnych groszy zbierze się złotówka.

Dla miłośników sportów zimowych interesująca jest relacja z zawodów narciarskich w Zakopanem, napisana przez Janinę 11 marca 1939 roku. Na te zawody pod patronatem FIS przyjechali Francuzi, Włosi, Niemcy, Rumuni, Anglicy, Węgrzy i mistrzowie z Norwegii, Szwecji i Finlandii. Współzawodnictwo otworzył Pan Prezydent, a pierwszą konkurencją był bieg zjazdowy. W biegu na 18 km wystartowało aż 120 zawodników, a najlepszy z Polaków Matuszny był dopiero na 29. miejscu. Większe szczęście mieli Polacy w skokach , gdzie Andrzej (?) Marusarz zajął 4 miejsce, a mistrzem został Niemiec Bradl. Organizatorzy mieli z powodu ciepłej pogody problemy ze  śniegiem i aby go zwieźć, ponieśli wiele trudu.

19 kwietnia 1939 roku Janina pisała o obchodzeniu Wielkanocy w Choczni. Dzieci stroiły Boże groby, przyozdabiały je kwiatami, zielonymi jodełkami, bibułkami i  świeczkami. Dorośli myli się w rzece. Drzewa w sadach okadzano, by dobrze rodziły i kropiono wodą święconą. W zagony pól wkładano krzyżyki, które przybijano też nad drzwiami domostw. Wspomina o święceniu potraw i pokarmów, uroczystej rezurekcji, odwiedzaniu krewnych i znajomych, dzieleniu się jajkiem, życzeniach i  śmigusie oraz barwnych kobiecych strojach ludowych, zdobionych koralikami i wstążkami.

Większość prac Janiny Bąk oceniono na bardzo dobrze.

Co dalszych losów Janiny, to z akt metrykalnych wynika, że 6 kwietnia 1953 roku poślubiła w Choczni o trzy lata młodszego Stanisława Drapę. W kościele w Choczni ochrzczeni zostali dwaj jej synowie: Krzysztof Stanisław Drapa i Ryszard Janusz Drapa.


poniedziałek, 30 stycznia 2023

O Choczni w przedwojennej satyrze Kantego Grządziołka

 W 1932 roku na łamach wychodzącej w Cieszynie "Gazety Rolniczej" były publikowane satyryczne felietony pisane gwarą , których autor podpisywał się jako Kanty Grządziołek. W czterech numerach- z lutego, marca i kwietnia Kanty Grządziołek nawiązywał w tychże felietonach do wydarzeń w Choczni lub związanych z Chocznią, a dwa z nich pisane są z punktu widzenia świadka- osoby obecnej na miejscu w Choczni. Występują tam autentyczni chocznianie, jak Jan Bylica (1883-1961), gminny goniec i herold, czy Jan Nęcek (1887-1954), prezes "Strzelca" i "Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem" w Choczni, a także wice komisarz Gminy Chocznia, pracujący zawodowo jako sługa kancelaryjny w urzędzie monopolu tytoniowego w Wadowicach. Przy czym, o ile Bylica jest u Grządziołka postacią pozytywną, to Nęcek wręcz przeciwnie- to właśnie głównie przeciwko niemu wymierzone są satyry z "Gazety Rolniczej", częściowo zresztą ocenzurowane. Grządziołek wyśmiewa się z Nęcka osobiście i z podległego mu "Strzelca", a przez to także z ówczesnych władz sanacyjnych, które tegoż Nęcka ustanowiły zastępcą komisarycznego zarządu choczeńskiej gminy, po rozwiązaniu cieszącego się poparciem chocznian prezydium kierowanego przez dr Józefa Putka i lansowały "Strzelca" oraz "BBWR", zwalczając popularne w Choczni lewe skrzydło ruchu ludowego. Te historyczne kulisy są niezbędne do zrozumienia satyr Grządziołka i tak zresztą dość trudnych obecnie w odbiorze z powodu używanej przez niego gwary. 

Fragment felietonu z 19 lutego 1932 roku:

Myślę se Wadowicak byś a do Chocnie nie zaźreć, to byłby jus grzych piekielny. Idem i dosedek ku starej karcmie łosteryji i patrzem a na tem karcmisku wisi tablica z napisem, ze tu jest kasarnia strzelecko rodzaju mynskiego i żyńskiego. Siajbe majom z tyłu. Przed karciniskiem łazi jakieś brzydkie chłopisko, jus przez Boga naznacone, bo nawet kudła na nim rosnąć nie chce, a nogę włócy za sobom jak ten djeboł z kalendorza. Drze sie do jakigoś drugiego, ze mu w Chocni chłopy nie kciały polowanie wynająć. Myślę se, może to jakiś niescyńsliwy ingwalid i pytom kobieciny co prawie sła ku Wadowicom, bez co ten ingwalid tak sie drze. A óna mi pado: „jakita ingwalid, baba mu nogę wykręciła, bo skierny był. On zgrabny do polowanie chyba na pchły w gaciak". Ide dalej i przysedek do Sokoła choceńskiego. A tu stanyło przedemną nieduże chłopiątko ucciwe i pado: „jo mom wos skądsi znać". Mówiem mu cokza jeden i zek tu w Chocni nieroz na wiecak bywoł i pytom go: „cyście wy nie Bylica, Dolcyjon z downego gminnego urzędu?" „Jo jes godo Bylica a bezcozeście mnie tak poznali?" „Ano padom po wąsak, bo jeno dwuk w Polsce mo takie wąsy, jeden Piłsudski a drugi Bylica." Potem pytołek go o te kasarnie i siajbe strzelecką i bez co to takom mobilizacyjom zrobili w Chocni. A ón mi powiado, że do tego Strzelca to nolezy ośmi takich, co studerują na rzezimieśników i ze ik w szkole przemysłowej do tego zmusili. „Wiecie Kanty co pado mi Bylica łostańcie na popołednie a zobocycie tu w tej kasami cuda." Pokozoł mi taką małą karteckę, a na niej stolo wypisane, ze bedzie w tej kasami strzeleckij zabawa z kotylejonem. Oba my ze dwie godziny medytowali co to za siarsia jest ten kotylejon, ale nicmy nie wymiarkowali. Popoledniu przysły do Chocni polcjany, potem wywiadowcy, potem śpicle, potem wadowskie podpuscace i markietanki, a były wom tes z Wadowic i takie obstarne babska, co se dały jakiemuś palerowi murarskiemu gęby cementem i wopnem wybielić, bo jaze to wopno im z nosów i brodów sie sypało. A Bylica śturknył mnie i powiado, ze to różne kubity związkowe i spółecne z Bebewuer. Myślem se że to syćko przysło patrzeć, jak bedom kotyliona pokazować. Takie to widać zazarte na to patrzynie. Potem przyjechał starosta Miler powiatowem autem Nro 79606. Numero to polcyjon Pach zapisoł do książki suzbowej, aby mioł o cem złożyć raport kumisarzowi od polcyje Stankiewicowi. Wsyćko to pakowało się do tego starego karcmiska na poswiącane przez księdza kapelana wiktuały i gorzołke, pewno mioł suzbę gdziyndbiej, albo go tyz co innego zasło. Z Chocni tyz nikogo my na tym bolu nie widzieli, jeno same wadowicany. Jak jus sprzątnyli gorzołke na zdrowie prohibicyje i wiktuały, rozpocon operacyjon ten żeński chłop, co mu kudły na gębie rosnąć nie chcom. Stanył jak bocoń na jednyj nodze, ślypia wlepił w powałę, a gębę rozdarł na takom serokość, zęby do niej cało łosteryjo wlazła. Rozkładał i wymachiwoł ręcyskami, prawom serzej, lewom drobniej, tak jakby zamiotoł mietłom jaką kancalaryjom. Mówiem do Bylicy, co to za jeden jest ten rozdarty giźlak. Bylica godo, że to jest bardzo wożny urzyndnik, bo zamiato kancalaryjom monopolu tabakowego Wadowicak i jest jeden na całą Chocnie bebewuer. To może ón jest ten kotylejon. „Moze być jota dobrze nie wiem", pedzioł Bylica i pociągnom mnie tam, gdzie markietanki strzeleckie kanapy sprzedawały. Zydki zagrały pieśń nabożną „My pierwsa brygada", starosta stanął jak na „gewer heraus". Myśleimy, ze pokozom kotylejona, ale óni syścy zacyni sie ustawiać w pory i spacerowali po karcmie. Piersom parom sed ten fachowiec od mietły z jakomś kubitom spółecnom, w drugiej parze ankusierka okryngowa z Kacyny z siarsiom strzeleckom, w trzeciej krocył Maciek Bzdura z Baśką Pyrciną, było tych por ze siedem. Bylica śturknył mnie i pado: „widzicie Kanty, takto ślachta sanacyjne polonyza wodzi". Miołek jus stanąć do pory, alek se pomyśloł, jakby sie Tekla zwiedziała, toby mnie jesce w gazety puściła, zek sie na sanatora przekrzcił. Wyślimy z tej zabawy gdzieś po północku i zaśmy na gościńcu spotkali tego koślawego giźloka jak wrzescoł, ze kotyliona nie było, że zjedli i wypili więcej jak trza i że Strzelec nie bedzie mioł za co mobilizacyje zrobić, bo trza kryjde za gorzołke, piwo i kanapy zapłacić. Dobryś myślem se jak ci za kotylejona deficyt na boi przysed. Pozegnołek pieknie Bylice, pocenstowoł mnie jesce fajkowym tabakiem na drogę i posedek do Wieprza, a cok tam widzioł i słysoł, to wom za jakiś cos opowiem. 

Ciąg dalszy pojawił się w numerze z 4 marca:

Alek sie łozgodoł z tymi głymbowianami, jas tu leci z kasy chorej znajomy urzyndnik Kucharski i woło mnie: „Grządziołek, spieście sie tu, jes do wos jakiś telefon"! Kis grzysi pomyślołek alek posedł, bierę rułkę w gorść i mówiem: „Haljo co jes?" Nic nie jes ino jo Bylica. Wracojcie zaroz pośpiesnym pociągiem wożno rzec". Jak wożno, to wożno. Siadom na kolej i o piątej minut seś wysiadom w Chocni na peronie. Urzyndnik ruchu i banałuzar poznoł mnie i zasaliterowoł, a „tajny" Łazarz z kunfidentem jak mnie uźreli, to sie zewstydzili i schowoł sie jeden w kancalaryji dla męzcyzn a drugi dlo kobit. Wysed z pocekalnie na peron Bylica i pado mi: „Wożno rzec jedna, że po tym bolu strzeleckim kotylejon sie znalos ino piyniondze za bileta i gorzolke ani Łazorz ich znalyś ni może, kasik podzioł a kumendant Strzelca mo być rozstrzylany za przekrocenie suzby, bo kotylejona nie hereśtowoł i przy siajbie warty nie postawił. Ale jesce drugo rzec gorso godo Bylica jus polcyjon Pach chodził z książkom suzbowom i sukoł świadków, zeby zaprzysięngli, ze na strzeleckim bolu z kotylejonem wódka z flasek sama sie naliwała do kielisków, bo to ktoś zezdoł, że jaze 6 liter gorzołki markietanki wysynkowały a w gminie jest zakoz synkowanio cyli prohibicyjo. Jus ma jednygo takigo świadka Nyncka, on kazdom rzec zaprzysiongnie, drugim mioł być drugi bebewuer z granice, ale ón se na ceś prohibicyji zaspoł w pocekalni kolejowej i zaś go honor i premijo ominie.

Do Nęcka i spraw choczeńskich Grz adziołek powrócił 25 marca:

W Chocni strzelec rozwijo sie lepiej jak w Brzeźnicy. Jus na ośmi strzelcy jes 16 gwerów. Siajba jesce zamrożono. Dzieci bierom pajstwowe wychowanie starem śmierdzoncem karćmisku. Generoł od tego Strzelca, ten giźlok od pajstwowego wychowanio zebrał poru łazików i za gorzołke wyproł mietwom Wadowicak pore syb u jakichsik łobwiepolów (Obóz Wielkiej Polski- prawicowa opzycja w stosunku do sanacji- uwaga moja). Chcieli mu tam wyrwać, drugom nogę, bo jus jednom baba mu wykrynciła, ale sie zlitowali nad koślokiem i puścili go po trzykrotnem kopniynciu niżej krzyza. Wojna była straśno jak pod Kijowem. Ten giźlok wywijoł mietłom, dar sie na całe garło, Ze jeno dwom ludziom w Polsce syćko wolno, jednemu marsałkowi a drugiemu jemu. Za śtyry dni łobwiepole wywalili putuzina okien w strzelcu. Śklili te okna tydzień śklorze, bo jeno óni mieli nojlepsy prefit z tyj wojny. Ten pajstwowy wybiłokno mo dostać order walecności a przypnie mu go w łosteryji chocyńskiej prezes bebewuer ispektór Bernad. Strzelec tys jus nie bedzie okiyn łozbijoł, bo to żoden jenteres mieć potem seś łokien wybityk za jedno i po nocak warte pod oknami trzymać.

i w numerze z 29 kwietnia:

W Chocni o nicem ludzie nie godajom teroz ino o defiladzie strzeleckij w św. Józefa w Wadowicak. Pośli tam na te defilade i chocyńscy strzelcy z tym gizlokiem koślawym na cele. Jak ich uźroł jakiś oficyr, tak im godo wynoście mi sie stąd, zebyk wos tu nie widzioł. Bo to wiycie nawet butów śwarcem nie opucowali, ino jak ze zbabroł tak je wdzioł na defilade. Zodnej subordynacje miyndzy nimi nima, zodnego porządku. W karcmie siedzom i na parade wyśli jak po bolu w karcmie. Jak ich tak ten oficyr skónierowoł, pośli na tretuar ku Wodzijskigo kamiynicy tam stół kuminiorz wadoski i przed nim te defilade robili. wielgi piątek zaś gwołtem kcieli pilnować Pana Jezusa, w grobie w kościele. Ale ik nie dopuścili, bo boli sie zeby przy takij warcie jaki sanator (zwolennik sanacji - uwaga moja) Pana Jezusa nie ukrodł i żydom jak Judos nie sprzedoł.

Ta  sama "Gazeta Rolnicza" o Nęcku - link

Karykatura polityczna z 1928 roku - link

Karykatura polityczna z 1930 roku - link

Karykatura polityczna z 1938 roku - link