Grudzień,
oprócz mrozów i śnieżnych feerii,
Zwiastował
nadejście upragnionych ferii,
Na
które, niemalże od zimy zarania,
Czekał
człek wytrwale, niczym na deszcz kania.
Lampki
na choince gdy już zapalone,
Stół
nakryty i potrawy przyrządzone,
Czcząc
starą tradycję, przed samą wieczerzą
Trzeba
wyjść na pole, choćby na chwil kilka,
I
pójść za stodołę, by zawołać wilka…
A
potem życzenia, łzę kryjąc ukradkiem,
Składaliśmy
wzajem, dzieląc się opłatkiem;
Do
dziś w uszach słowa dźwięczą mi Babcine:
„W
miejsce Ojca łamię się z najstarszym synem”.
Wreszcie
wśród radości wszyscy społem siedli,
I
dwanaście potraw wigilijnych jedli.
Gdy
inni świąteczną kończyli wyżerkę,
Szliśmy
o północy razem na pasterkę,
Jak
to za pradziadów hańdowni bywało,
Choć
się z domu na mróz nie bardzo wyjść chciało.
Księżyc
srebrzył białe czapy nad dachami,
A
śnieg świeżo spadły chrzęścił pod stopami.
Szczeknął
pies w oddali, pośród nocnej ciszy,
Dając
znać, że czuwa i że wszystko słyszy.
Oto
i świątynia pięknie przystrojona,
Pełna
już po brzegi, suto oświetlona,
I
jak inny zwyczaj każe bardzo stary,
Z
obu stron ołtarza stoją już sztandary.
Po
lewej stajenka, „z Maryją, Dzieciątkiem,
Ze
świętym Józefem, wołem i oślątkiem”.
Słoma
i na dachu, i u wrót się ściele,
A
opodal wejścia stoi swojski jeleń.
Strażacy
w orkiestrze grają z wyżyn chóru,
A
lud pełną piersią śpiewa im do wtóru,
Nikt
wokół nie wiedział, nawet skarżypyta.
Wkrótce
nowe święto u rodziny będzie,
Bo
wikary z Włodkiem chodzą po kolędzie;
Każdy
wielebnego godnie chce ugościć,
Aby
nie uchybić prawom gościnności.
Jakże
więc nie przegryźć choćby po kapeczce,
Jak
się nie pokrzepić (tylko po łyżeczce!)
I
jak uprzejmego słowa nie zamienić,
Zwłaszcza
gdy kopertkę pchają do kieszeni.
Długo
przemierzali więc choczeńskie niwy,
Proboszcz
na plebanii dreptał frasobliwy,
Coraz
wyrażając swe przeczucia wieszcze:
„Prawdaż
tak jednakoż - nie widać ich jeszcze!”…
Czas,
co wszystko zmienia, i nas też zabierze,
Lecz
tych chwil i wspomnień – nikt mi nie odbierze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz