Po półrocznej pracy zostałem ponownie powołany do wojska, czym byłem ze względu na posadę bardzo zmartwiony. Zostałem zaraz przydzielony na poprzednie miejsce w kancelarii dywizjonowej i garnizonowej. Po wyjeździe garnizonu na manewry zostałem sam z jednym oficerem, prowadząc prawie samodzielnie pracę kancelarii przez 2 miesiące.
Po wysłużeniu obowiązującego czasokresu zostałem w wojsku na jeden rok w charakterze kapitulanta, czyli kandydata na podoficera zawodowego. W tym czasie zaczynało być bardzo trudno o pracę, dlatego też chciałem ten okres przetrwać w wojsku. Pobory moje w tym charakterze wynosiły 55 złotych miesięcznie. To była gotówka netto, gdyż utrzymanie pobierałem bezpłatnie jako żołnierz aktywny. Warunki zatem nie były złe.
Po upływie roku, mimo że czasy się stale pogarszały, postanowiłem definitywnie pójść do cywila. Mój bezpośredni dowódca oraz szef kancelarii starali się wszelkimi siłami, abym został przy wojsku na zawodowego. Mnie jednak ten rodzaj pracy nie odpowiadał. Podziękowałem za uznanie i odszedłem do cywila. Jakże szczęśliwy byłem, gdy poczułem się znowu w cywilu.
Po miesiącu otrzymałem posadę na Górnym Śląsku u pewnego adwokata w kancelarii. Szef mój był pijak. Pensję wypłacał mi codziennie po kilkadziesiąt groszy, co na życie mi nie starczało. Musiałem wskutek tego żyć bardzo skromnie. Podczas półrocznego okresu u tego pana żywiłem się samym mlekiem i chlebem. To znaczy na śniadanie, obiad, i kolację mleko i chleb i to przeważnie w stanie zimnym. Sypiałem w pokoju zupełnie nie opalanym w zimie i nie miałem się czym przykryć. Kłapałem zębami jak pies. W niedzielę tylko poszedłem do restauracji na porządniejszy obiad. Widząc, że nie ma idei pracować w takich warunkach podziękowałem za posadę. Szef został mi winien 300 złotych, których nie miałem nigdy otrzymać.
Pojechałem do domu w Choczni, jako jedynej mojej ostoi w krytycznych chwilach. (...) Myślałem, że zwariuję, chociaż w domu nie próżnowałem i pomagałem matce na roli i pasałem krowę. Brak mi było atmosfery, w którą silnie zapuściłem korzenie i nie czułem się dobrze w domu rodzinnym. (...)
Nie długo wyjechałem do Krakowa. Wyczytałem bowiem w gazecie, w której ogłoszenia w rubryce "wolne posady" u pewnej pani na poczcie w Choczni codziennie pilnie przeglądałem, że wakuje posada biurowa.
Na kolej nie miałem pieniędzy i aby uzyskać parę złotych, sprzedałem kapelusz za bezcen jednemu z bogatszych kolegów. Po przybyciu do Krakowa zgłosiłem się pod podanym adresem, lecz miejsce już było zajęte. Przez dwa tygodnie plątałem się po całym Krakowie i po uciążliwych poszukiwaniach znalazłem wreszcie pracę w biurze w zbrojowni. Nie posiadałem się z radości z osiągniętego sukcesu, gdyż miałem poważnych konkurentów płci pięknej, silnie protegowanych. Zwyciężyłem dzięki temu, że byłem już zasłużony, ochotnik z 1919 roku. To się działo w 1928 roku.
Pracowałem i cieszyłem się, że potrafiłem już z łatwością podołać włożonym na siebie obowiązkom. Przede wszystkim wynająłem mieszkanie, za które płaciłem 25 złotych miesięcznie. Mieszkałem wspólnie w kuchni, gdyż pokoje były podówczas bardzo drogie. Pracowałem 7 godzin dziennie jednorazowo, to jest od ósmej rano do piętnastej. Uposażenie wynosiło około 115 złotych miesięcznie. Aby móc odłożyć na osobiste potrzeby, musiałem się przez 2 lata żywić tak samo, jak na Śląsku, to jest mlekiem i suchym chlebem.
Pieniędzy mi trzeba było na inne konieczne potrzeby. Dla uzupełnienia moich pobieżnych wiadomości z dziedziny biurowej zapisałem się niezwłocznie do Szkoły Ekonomiczno-Handlowej na roczny wieczorowy kurs księgowości, korespondencji, stenografii, itd. Prócz tego sam studiowałem osobno wyższy kurs stenografii parlamentarnej. Opłata za naukę wynosiła miesięcznie wszystko razem 20 złotych. (...) Aby mieć więcej pieniędzy potrzebnych na naukę przestałem palić i od tego czasu nie palę zupełnie. W niedziele i święta dla urozmaicenia chodziłem na obiady do restauracji.
Po ukończeniu kursu zdałem egzamin z wynikiem dobrym. Nie zostałem co prawda samodzielnym buchalterem- bilansistą, gdyż ten dział aby go opanować wymaga kilkuletnich studiów. Niemniej jednak uzupełniłem przynajmniej teoretycznie moje dotychczasowe skromne wiadomości z tego zakresu.
Uczęszczałem także, naturalnie ukradkiem, na uniwersytet na wykłady stenografii. Później nieco zapisałem się na kurs francuskiego i niemieckiego, gdyż wiedziałem jaką rolę odgrywa znajomość języków obcych.
Jednym słowem żadnej wolnej chwili żadnego dnia nie chciałem zmarnować.
Po dziewięciu miesiącach zwolniłem się z posady w zbrojowni, ponieważ znalazłem co prawda gorszą, ale za to lepiej płatną pracę w sklepie sportowym w charakterze ekspedienta. Tu byłem zajęty prawie cały dzień, musiałem gonić jak pies za różnymi sprawami i pracowałem od 8 rano do 8 wieczór. No ale moja pensja była większa, bo 150 złotych miesięcznie i to było najważniejsze, gdyż pieniędzy potrzebowałem na naukę.
Po poznaniu początków francuskiego przestałem chodzić na naukę języków. Kupiłem sobie podręczniki i w dalszym ciągu uczyłem się sam francuskiego i niemieckiego. Przede wszystkim uczyłem się obcych języków dlatego, abym mógł czytać prasę obcą i tym samym uniezależnić się od własnej i często tendencyjnej strawy gazetowej.
Po roku znów podziękowałem za posadę w sklepie sportowym, gdyż znalazłem ostatecznie pracę w moim zawodzie, to znaczy biurową. Na tej posadzie pracuję dotychczas. Są to kamieniołomy. Pracuję 6 godzin dziennie. Resztę cennego czasu, którego mam pod dostatkiem, poświęcam nauce języków.
Mam już lat 33 i mogę powiedzieć, że jestem samoukiem w całym tego słowa znaczeniu.(...)
Jak już wspominałem moi dwaj bracia w podobny sposób sami zdobywali kawałek chleba. Między innymi niedogodnościami była i ta, że czasami nas wszy gryzły. To jest może nieestetycznie mówić tu o tym, jednak było tak i dziś zgroza mnie przejmuje, gdy przypomnę sobie o tych czasach. Obecnie wszyscy jesteśmy w Krakowie. Wcale się nam dobrze nie powodzi, ale wolimy już tu, jak na wsi, gdzie obecnie jest ruina. Sami bez niczyjej pomocy zdołaliśmy się utrzymać na powierzchni szarego życia. (...)
Odnośnie literatury to lubiłem czytać książki, jak również gazety różnego rodzaju. Podczas mojego pobytu u Karmelitów w Wadowicach czytałem początkowo książki religijne, jak żywoty świętych, itp. Te jednak mnie znudziły. Z pasją zacząłem więc czytać opisy podróżnicze i awanturnicze. Ponieważ bibliotekę mieli dużą, więc wybór także był. Podczas wojny zawzięcie znów czytałem "Epizody Wojenne". Były to tygodniki. Następnie pod koniec czytywałem Sienkiewicza. Dziś straciłem jednak dla niego sympatię na zawsze, na skutek tego, że dzieła jego traktowały przeważnie o wojnach. Unosił się nad nimi opar krwi i jęki. Po przeczytaniu takiej fabuły uczułem jakiś niesmak, wskutek czego tak ich znienawidziłem, że nie biorę ich do ręki. Tego rodzaju pisma moim zdaniem powinny być w dobie dzisiejszej wyeliminowane, zwłaszcza ze szkół. (...)
Z dzienników czytam czasami dla orientacji, co mi wpadnie w rękę. (...) Na ogół jednak prasa nasza ma knebel na ustach i nie można się tam wiele dowiedzieć. Między wierszami zaś nie każdy czytać umie. Dlatego też chętniej czytam prasę obcą, co dziś nie jest mi zbyt trudno. To był jeden z powodów, które skłoniły mnie do nauki obcych języków.
Co do kobiet, to nie będę im poświęcał dużo miejsca. Odegrały w życiu moim poważną rolę. U nas z tymi sprawami coś jest nie w porządku. Młodzież dzisiejsza na skutek przemożnie panującego bezrobocia, to bagno rozpusty i lenistwa. Ja do 24-tego roku życia nie miałem z kobietami nic wspólnego- ożeniłem się dopiero jak miałem 29 lat.
Od 5 lat jestem więc żonaty. Żona początkowo pracowała również zawodowo w handlu. Niedługo po przyjściu na świat syna została zredukowana. Dziecko pragnąłbym wychować w duchu nowoczesnym, tak jak mego punktu widzenia i doświadczenia życiowego uważałbym za stosowne. (...) Życzyłbym sobie, aby były tego rodzaju szkoły w wolnej republice, aby każdy obywatel mógł posyłać dziecko do takiej szkoły, jaką sam uważałby za stosowne.(..)
Moje plany życiowe zostały więc co do mej osoby prawie zrealizowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz