W Wielki
Czwartek 1942 roku, który wypadał wówczas 2 kwietnia, okupanci niemieccy
dokonali w Żywcu egzekucji 11 Polaków, wśród których znajdowało się dwóch
mieszkańców Choczni. Byli to bracia Jan i Józef Świętkowie, synowie
choczeńskiego sołtysa Władysława Świętka.
Jan Świętek |
Józef z pierwszą żoną Heleną |
Imienne karty
odzieżowe (Reichskleiderkarte) zostały wprowadzone przez okupantów w ramach
racjonowania towarów. Przydział materiałów dla Polaków był dużo mniejszy, niż
dla Niemców, a zaopatrzenie w odzież na podstawie przydziałów kartkowych nie
przedstawiało się najlepiej. Poszczególnym
artykułom odzieżowym przypisane były punkty, np.: sukienkę można było kupić za
30, płaszcz typu prochowiec lub żakiet za 25, koszulę nocną za 18, pas
do
pończoch za 8 punktów. Ilość
punktów, na które opiewała karta, nie
wystarczała np. na zakup ubrania roboczego.
Organizacja,
w której działali Świętkowie, zajmowała się wykradaniem z urzędów druków
niemieckich kart odzieżowych, fałszowaniem wpisów i wprowadzaniem kart do
obrotu handlowego. Jej zasięg działalności obejmował nawet Pragę i Wiedeń,
ponieważ można było tam nabyć materiały w najlepszym gatunku i z mniejszymi
ograniczeniami, niż na obszarze polskich terenów przyłączonych do Rzeszy.
Świętkowie starali się pozyskać zaufanie tamtejszych kupców przez
wręczanie im paczek z wyrobami wędliniarskimi, organizowanymi przez pracujących
w masarniach innych członków ich organizacji. Rozprowadzane przez konspiratorów kartki umożliwiały nie
tylko osiągnięcie im osobistych korzyści, ale i zakup odzieży przez
potrzebujących i wysyłanie jej do więzień, obozów, dla jeńców wojennych, a
także przekazywanie osobom będącym w ciężkiej sytuacji materialnej.
Do aresztowania braci Świętków
doszło 24 lutego 1942 roku w Choczni.
Ich ojciec Władysław opisał to wydarzenie w swoim wierszowanym pamiętniku "Śmierć i wygnanie":
Zostali przewiezieni do
Bielska, gdzie przetrzymywano ich przez miesiąc, a następnie trafili do
więzienia w Mysłowicach. W śledztwie byli brutalnie bici i poddawani torturom, więziono ich w zimnych celach i
głodzono. Nie dopuszczono do ich widzenia z rodzicami, zezwolono jedynie na
wysłanie wiadomości z Mysłowic.
Ich ojciec Władysław opisał to wydarzenie w swoim wierszowanym pamiętniku "Śmierć i wygnanie":
Czterdziesty drugi rok wstąpił na scenę,
Pamiętny wielce dla mnie i mej żony,
W nim me dwa syny wprzód już wymienione
Popadły w niemieckie szpony.
Z Bielska policja autem przyjechała
Wiosną, prawie w dzień świętego Macieja,
Aresztując ich, obydwu zabrała
Została tylko nadzieja.
W śledztwie dotyczącym fałszywych
kart odzieżowych zatrzymano łącznie 34 osoby, 11 spośród nich skazano na karę śmierci przez powieszenie.
Tak o tym pisał Władysław Latkiewicz w artykule „Egzekucja
na targowicy w Żywcu 2 IV 1942”:
Publiczna egzekucja miała na celu zastraszenie ludności i
zniszczenie wszelkich przejawów przeciwstawiania się zarządzeniom władz
hitlerowskich. Dzień lub dwa przed egzekucją zbudowano w Żywcu na placu targowym
szubienicę i aresztowano 100 zakładników, których na pół godziny przed
przywiezieniem skazańców, ustawiono za szubienicą i oświadczono, że w razie
jakiegoś zaburzenia i wrogiej akcji ze strony tłumu, wszyscy oni zostaną
rozstrzelani. Po chwili nadjechały trzy samochody z Mysłowic. W pierwszym była
grupa gestapowców, w drugim skazańcy, a w trzecim więźniowie, którzy mieli
wykonać egzekucję. Kolumna ta zatrzymała się najpierw przed budynkiem Liceum
Ogólnokształcącego, siedziby żywieckiej placówki gestapo, gdzie również
znajdował się szpital wojskowy. Tam wprowadzono skazańców i dano im jakieś
zastrzyki odurzające, następnie ponownie załadowano ich do samochodu i ta sama
kolumna ruszyła w kierunku targowicy. Każdy ze skazańców miał ręce skute z tyłu
kajdankami, co bardzo utrudniało im zeskakiwanie z samochodu i prawie każdy z
nich zeskakując przewracał się i nie mógł wstać o własnych siłach; wówczas
więźniowie, którzy z nimi przyjechali podchodzili, brali ich za ręce i
ustawiali na nogach. Następnie każdy skazaniec prowadzony był pod ramię - z
prawej strony przez więźnia, a z lewej przez gestapowca - na podium pod
ustawioną szubienicę, gdzie na poprzecznej belce zwisały przygotowane pętle.
Wśród tych gestapowców rozpoznany został wyżej wymieniony Olma, Volksdeutsch z
Mikuszowic. Po ustawieniu wszystkich jedenastu pod pętlami wystąpił Hering,
landrat w Żywcu, wysoki mężczyzna w okularach, członek NSDAP, który osobiście
kierował egzekucją i czuwał, aby ta zbrodnia dokonała się zgodnie z przepisami
prawa niemieckiego. (…)
Hering w końcu wezwał gestem oficera gestapo do odczytania
wyroku po niemiecku, a następnie po polsku. Potem, na dany przez Heringa znak
ruchem pejcza, przystąpiono do zakładania pętli, a na drugi gest podbito
skazańcom stopnie spod nóg i wszyscy zawiśli na szubienicy. Ginęli w jakimś
zamroczeniu, nieprzytomnie, jedynie Antoni Ryczek w ostatniej chwili zawołał
"Niech żyje Polska". Henio Błaszczyński budził szczególną litość i
ogólne wzruszenie, gdyż był niskiego wzrostu i oprawcy nic mogli mu założyć
pętli. Gestapowiec w cywilnym ubraniu musiał go podnieść i przy tym szamotaniu
chłopak oprzytomniał i zawołał rozpaczliwym głosem: "Puścić mnie! .Mamo,
tatusiu ratujcie! Ja chcę żyć." To były jego ostatnie słowa, potem ciało
zawisło w krótkich konwulsyjnych drgawkach. Wśród tłumu oddalonego około 50
metrów od szubienicy oprócz płaczu rozległ się krzyk ciotki Henia, pani
Przybyszowej, która zawołała: "Heniu! Dziecko moje, i tyś tu!"
Wówczas jeden z policjantów podskoczył do niej i uderzył ją w twarz i kolba w
plecy. Przed dalszymi razami zasłonił ją stojący w pobliżu mąż, na widok
którego policjant odstąpił i pozwolił odprowadzić ją w głąb tłumu. Wśród
szlochów dał się również słyszeć rozpaczliwy głos ojca Jeziorskiego, który na
widok syna zawołał: "Robertku! Synu mój!" - i upadł zemdlony. Odgłosy
rozpaczliwych szlochów żegnały skazańców, a w sercach tłumu zamiast strachu i
niewolniczego poddaństwa obudziło się uczucie zemsty i chęć odwetu. Po chwili
niebo pokryło się ciemna, śniegowa chmura i tłum w ciszy i skupieniu zaczął
rozchodzić się do domów, Po 15 minutach zwolnili Niemcy 100 zakładników. Teraz
dopiero rodziny napływowych Niemców oraz Volksdeutschów przyszły oglądać
pozostawione ciała pomordowanych. Zbrodnia ta wywarła na wszystkich wstrząsające
wrażenie. Powracający ludzie byli do tego stopnia zdenerwowani, że tracili
wprost pamięć i orientację i nie mogli trafić do swych domów.
Zwłoki powieszonych wywieziono do KL
Auschwitz w celu spalenia w tamtejszym krematorium.
Po wojnie mieszkańcy Żywca w miejscu, gdzie stała szubienica
wznieśli pomnik, który po sprzedaniu przez miasto targowicy w prywatne ręce,
przeniesiony w nieco inne miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz