23 sierpnia 1793 roku władze cyrkułu myślenickiego, na którego terenie znajdowała się Chocznia, wydały zarządzenie (określane z łaciny jako cursorya) wprowadzające przymus zawierania przed urzędem gromadzkim kontraktów ślubnych, które miały regulować małżeńskie sprawy majątkowe, a także samo zawarcie związku małżeńskiego.
Z tej cursoryi wynika, że związek nowożeńców nie mógł zostać pobłogosławiony w kościele przez księdza, dopóki strony nie zawarły kontraktu przed urzędem gromadzkim. W dokumencie ujęto to w ten sposób:
"Jeżeli (...) którakolwiek strona, czyli parobek z dziewką albo wdową, dziewka z wdowcem albo wdowiec z wdową lub wdowa z parobkiem kontrakt temuż formularzowi podobny wprzód przed ślubem między sobą nie ułożą, do Zwierzchności o aprobatę nie udadzą się i tym sposobem przed Ich Mość Xiężmi Plebanem lub Jego namiestnikiem legitymować się w stanie nie będą, żadnego ślubu w kościele Bożym nie dostąpią póty, póki takowego kontraktu mieć nie będą".
Załącznikiem do zarządzenia był specjalny formularz kontraktu, do którego miano wpisywać dane przyszłych małżonków i treść zawartej przez nich umowy.
Oblubieniec miał przyrzec oblubienicy, że będzie ją szanował, zachowa jej wierność do zgonu, a także zgodę i miłość w stosunku nie tylko do niej, ale też potomstwa ("Jeżeli Pan Bóg da") oraz że zachowa "staranność i pilność koło gospodarstwa". Następnie miał wymienić, jaki majątek wnosi "do poparcia wspólnego życia", to jest na przykład "gront, chałupę, czy pieniądze" i zdeklarować się, co do rozporządzenia tym majątkiem w przypadku swojego zgonu.
Natomiast oblubienica miała przyrzec, że będzie oblubieńcowi posłuszną we wszelkich sprawach niesprzeciwiających się prawom boskim i ludzkim, że zachowa do zgonu "zgodę, miłość i uszanowanie przyzwoite" oraz staranność i pilność koło gospodarstwa i ewentualnych dzieci. Również i ona miała wymienić wnoszony do związku majątek i wskazać, co się ma z nim stać po jej śmierci.
Kontrakt miał zostać podpisany bez żadnego przymusu nie tylko przez przyszłych "uczciwych" małżonków, ale też przez ich ojców oraz dwóch świadków i "porękowników", którzy mieli dbać o zachowanie postanowień umowy, biorąc pod uwagę, że "ludzie nie pamiętając na obowiązki swoje częstokroć rozpuszczają się i majątku jeden drugiemu przez złe gospodarstwo, pijaństwo i marnotrawstwo niszczą".
Po wydaniu powyższego rozporządzenia Urząd Gromadzki w Choczni sprawił osobną księgę, przeznaczoną wyłącznie do wpisywania wymienionych w dokumencie kontraktów. Niestety księga ta nie jest obecnie dostępna dla badaczy, ale z opracowań Józefa Putka wynika, że znalazło się w niej ostatecznie 38 kontraktów, sporządzonych w latach 1794-1812. Oczywiście w tym czasie zawarto znacznie więcej małżeństw, stąd wniosek, że kontrakty przedślubne sporządzano tylko w przypadku bogatszych osób.
Treść tych kontraktów stanowi ciekawe źródło wiedzy o stanie majątkowym chocznian z przełomu XVIII i XIX wieku, w tym o posiadanych i noszonych przez nich strojach. Oprócz ubrań przyszli choczeńscy nowożeńcy deklarowali, że posiadają i wnoszą do przyszłego związku na przykład "kopę i 30 snopów owsa", "kruw dwie", "skrzynkę z zamkiem", "pierzynę z zagłówkiem", czy określony areał gruntu.
Interesującą pozycją w niektórych kontraktach była pewna kwota pieniędzy ofiarowana "za wianek", czyli czystość przedmałżeńską/brak doświadczeń seksualnych. Ofiarę za wianek wnosił oblubienicy nie tylko oblubieniec- on także mógł liczyć na taką ofiarę z jej strony, przy czym trudno sobie wyobrazić, jak jego czystość miał być weryfikowana. "Wianek" oblubienicy był z reguły wyżej wyceniany niż jego odpowiednik u oblubieńca, czyli nawet po obopólnej wypłacie "wieńcowego" (z góry, czyli przed nocą poślubną) oblubienica pozostawała z pewną nadwyżką. Były to najczęściej kwoty rzędu kilku złotych reńskich ("ryńskich"). W trzech przypadkach było jednak odwrotnie i to "wianek" męski wyceniono wyżej niż żeński. Najlepszy na tym interes zrobił Kazimierz Koman, który w 1806 roku "pojmując sobie na przyjaciela dożywotniego" uczciwą Zofię Rulankę ofiarował jej za wieniec 9 reńskich, a sam otrzymał od niej z tego tytułu 1/16 część roli o wartości około 50 reńskich !
Choczeńskie kontrakty przedślubne odbiegają nieco od wzoru wskazanego w zarządzeniu cyrkułu. Przede wszystkim brak w nich "rozporządzeń ostatniej woli", co Putek tłumaczy obowiązującym w Choczni przesądem, że sporządzenie testamentu przyspiesza śmierć testatora.
Pewne różnice w stosunku do obowiązującego formularza występują też ogólnym wstępie do kontraktów. W 1798 roku Maciej Szczur przysięgał Magdalenie Wątrobskiej, że "dzieci jeżeli Pan Bóg da mieć ie ku Chwale Bożey czwiczyć y edukować będzie".
Pod choczeńskimi kontraktami podpisywała się ponadto (lub stawiała znak krzyża) cała Rada Gromadzka na czele z wójtem.
Drażliwą kwestią dla ówczesnego właściciela Choczni Jana Biberstein Starowieyskiego było wymienianie w kontraktach posiadanych gruntów. Ponieważ Starowieyskiemu nie podobało się, że chocznianie swobodnie dysponują ziemią, jako swoją własnością, to każdorazowo dopisywał do kontraktu uwagę, że "grunt nie powinien należeć do takowego kontraktu". Wobec uporu chocznian z tą praktyką pogodził się dopiero następca Starowieyskiego- Wincenty Ferrariusz Bobrowski.
Zawieranie kontraktów przedślubnych nie skończyło się oczywiście w 1812 roku i występowało (choć coraz rzadziej) aż do drugiej wojny światowej. Gdy w 1936 roku Antoni Malata, syn Maksymiliana-wójta gminy zbiorczej Wadowice zamierzał ożenić się z Eufemią Kobielus z Wieprza, ojcowie narzeczonych sporządzili umowę, na mocy której ojciec Antoniego przyrzekał mu 8.500 zł, a jego narzeczonej 2.500 zł. Z kolei Eufemia wnosiła do związku gospodarstwo o powierzchni około 20 hektarów, zwierzęta i kilka prostych maszyn rolniczych. Dla porówania można podać, że kapitan Wojska Polskiego zarabiał wtedy 4800 zł rocznie, a nauczyciel połowę tej kwoty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz