poniedziałek, 21 grudnia 2015

Okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku w Choczni w 1872 roku

Przed około 140-stu laty sposób obchodzenie Świąt Bożego Narodzenia w Choczni i związane z nim zwyczaje, różniły się nieco od tych, które znane są nam z czasów współczesnych.
Nie dekorowano choinek (znano tylko podłaźniki wieszane u sufitu), role prezentów świątecznych pełniły słodkie wypieki (kukiełki), orzechy i jabłka, opłatek dzielono po wieczerzy wigilijnej, zwanej zresztą obiadem, a oprócz tradycyjnego żuru podawano czasem i … piwo.
Jednak i wtedy okres świąteczny był czasem wyjątkowo ważnym, a Wigilia wręcz dniem magicznym, w którym wróżono na najbliższą przyszłość, w sprawach dla ówczesnych ludzi najważniejszych: śmierci, zamążpójścia, zbiorów, hodowli i urodzajów.
Świadczy o tym relacja chocznianina Szczepana Kumorka z 1872 roku, ze zbiorów etnograficznych krajoznawcy Bronisława Gustowicza. Rękopis ze spisaną relacją Kumorka zachował się w Muzeum Etnograficznym w Krakowie i dzięki uprzejmości jego pracowników może zostać tu zacytowany.

W wilię do Bożego narodzenia wyprawiają zwykli ludzie wieczór ucztę, którą pomimo że wieczór obchodzą, zowią obiadem. Przed tą ucztą nakrywają stół sianem, przypominając sobie przez to, że Chrystus Pan na sianie się urodził. Obiad ten składa się z wielu potraw, ale zawsze postnych. Po odmówieniu pacierzy zasiado ojciec z familią i sługami do stołu, na który zwykle donosi potrawy służąca, albowiem gospodyni nie rusza się z miejsca podczas tej uczty, bo nie chce się narażać na tę szkodę, żeby jej kury nie we własnym domu niosły, lecz gdzieindziej, po cudzych domach i zagrodach. Najsamprzód z polecenia gospodyni przynosi na stół służąca do ziemniaków barszcz, czyli żur z grzybami, potem groch okrągły i długi, dalej kluski z miodem itd., kończąc zwykle na kaszy lub rybach. Po obiedzie bierze ojciec familii opłatki, łamie i rozdaje najsamprzód żonie, dalej najstarszemu z dzieci, następnie młodszemu i tak postępuje, aż do sług. Potem rozdaje po kawałku kukiełki, następnie orzechy, jabłka, a czasem także i piwo.
Po obiedzie, czyli raczej po tej uczcie, wybiegają na ple dziewki i posłuchają, w której stronie najsamprzód pies zaszczeka- mniemają bowiem, że z tej strony przyjdzie do nich kawaler.
Gospodarze zaś wychodzą do pobliskiej wody lub kałuży, wkładają do błota rękę i wyciągają garść błota, oglądają i gdy znajdzie się w nim jakaś sierść lub włos, takiej barwy potem nabywają bydło, jakiej ten włos jest, bo sądzą, że takie się im bydło  najlepiej chować będzie.
Wkładają też deskę pod stół, na którą tyle nasypują kupek soli, ile w domu znajduje się osób. Po jutrzni wyciągają deskę i która kupka soli najbardziej jest zmokłą, tak sądzą (każda bowiem należy do kogoś), że ten nie doczeka drugiej wilii.
Obsypują też po jutrzni drzewa owocowe święconym makiem, ażeby lepiej rodziły owoce.
Wkładają też nóż pomiędzy dwa gatunki chleba, mianowicie między chleb żytni i pszeniczny. A od strony jakiego bochenka nóż zardzewieje, sądzą, że na to zboże będzie zaraza.
A w Boże Narodzenie jedzą kluski bardzo długie, ażeby kłosy zboża były wielkie.
W św. Szczepana dają kurom jedzenie na obręczy, ażeby na jednym miejscu jaja niosły.
To wszystko jednak nie bywa zapisane, tylko żyje w uściech ludu jako tradycja.

Opis wieczerzy wigilijnej podany przez Szczepana Kumorka dotyczy rodziny bogatych kmieci, o czym świadczy obecność służących w ich domu. W przypadku rodzin biedniejszych o takiej uczcie, jak relacjonuje Kumorek, nie mogło być mowy.

I jeszcze inne wierzenie świąteczne z dziewiętnastowiecznej Choczni, podawane w czasopiśmie „Lud”:


Jeżeli w wigilię Bożego Narodzenia przyjdzie pierwszy do chaty mężczyzna, oznacza to, że w tym roku będzie się domownikom szczęściło; jeżeli zaś pierwszą wejdzie kobieta, a w dodatku stara, nieszczęścia nie będą omijały mieszkańców tego domu. Szczególniejsze szczęście oznaczałyby w tym dniu odwiedziny Żyda lub Cygana, a już pewne nieszczęście przynoszą: Żydówka, Cyganka lub ksiądz. — Zupełnie takie samo wierzenie jest o dniu Nowego Roku.

piątek, 18 grudnia 2015

Chocznianie w obcych mundurach

Od czasu rozbiorów do końca I wojny światowej chocznianie, jako poddani monarchii austro- węgierskiej, służyli w cesarskiej i królewskiej armii austriackiej.
Poborowi (brance) podlegali mężczyźni od 17 do 40 roku. Służba wojskowa początkowo była bezterminowa-  do śmierci lub dopóki siły i zdrowie na nią pozwalały, z tendencją do skracania jej długości w późniejszym okresie. 
Od 1868 roku te kwestie regulowała szczegółowo „Ustawa o powszechnym obowiązku wojskowym”, zastąpiona nowymi przepisami w 1912 roku, według których służba w armii lądowej trwała 2 lata (w rezerwie uzupełniającej 12 lat) i obejmowała osoby pomiędzy 19 a 50 rokiem życia. 
Podstawowymi kryteriami przy poborze, określającymi przydatność poborowego do służby były: wiek, wzrost (od 1889 roku zmniejszony z 155 cm na 153 cm) oraz ogólny stan zdrowia.
Istnieją jedynie fragmentaryczne informacje na temat służby chocznian w armii austriackiej.
I tak w 1782 roku zostali wcieleni do wojska:
Mikołaj Pindel, Jakób Styła, Fabian i Gabriel Gancarczykowie, Walenty Cap i Urban Ruła. 
Służba  ostatniego z wymienionych nie mogła trwać zbyt długo, ponieważ już kilka lat później jego postać pojawia się wielokrotnie w zapisach choczeńskich ksiąg metrykalnych, z podawanym zawodem muzykant.
W 1791 roku w obozie wojskowym pod Chocimiem zmarł Grzegorz Twaróg z Choczni, pierwsza znana ofiara służby w c.k. armii.
O ewentualnej służbie wojskowej chocznian podczas wojen napoleońskich brak jest jakichkolwiek informacji, choć skądinąd wiadomo, że właśnie w walkach przeciw wojskom Napoleona, a szczególnie w  bitwie pod Lipskiem w 1813 roku, straciło życie wielu mieszkańców okolicy.
W 1844 roku żołnierzami armii austriackiej byli następujący chocznianie: Jan Bryndza, Wojciech Dąbrowski, Jan Kolber, Wojciech Kuta, Józef Pietruszka, Jakub Rzycki, Józef Stuglik, Wojciech Szczur, Florian Zając i Stanisław Żak, członkowie choczeńskich Towarzystw Wstrzemięźliwości i Trzeźwości.
Tego samego roku do poboru powołani zostali natomiast: Szymon Majkut (nr domu 24), Szymon Kręcioch (67), Franciszek Świętek (155), Józef Roman (237), Piotr Żak (287) i Walenty Romańczyk (126).
W czasie wojny austriacko- pruskiej w bitwie pod Nachodem ciężko ranny został szeregowy 56 pułku piechoty 25-letni Tomasz Styła (1866), który zmarł w szpitalu wojskowym w Wiedniu. Na dwa dni przed podpisaniem rozejmu w Trenczynie na terenie obecnej Słowacji zmarł z kolei Wojciech Guzdek (ur. 1839), wywodzący się z domu stojącego przy granicy z Wadowicami (dzisiejsze Zawale). Uczestnikami tej wojny w armii austriackiej byli też: Ignacy Wójcik, przyszły ksiądz oraz Jan Balon, zmarły na tyfus w Bruck and der Leithe 13 dni po wejściu w życie rozejmu..
Nie wszyscy chocznianie z chęcią przywdziewali mundur austriacki. 
Już w 1835 roku wskazany do służby wojskowej Jan Trzaska spod numeru 109, który "nie wiedzieć dokąd się oddalił", miał wrócić w ciągu 6 tygodni i usprawiedliwić swoją nieobecność, ponieważ w przeciwnym razie "według ostrości praw z nim postępować się będzie". 
W 1853 roku Dominium Rudze, do którego należała Chocznia, wzywało poprzez specjalne obwieszczenie Jakóba Pindla spod numeru 138 i Franciszka Kręciocha spod numeru 61, którzy nie zgłosili się w terminie na plac assenterunku (poboru). 
Trzy lata później (1856) poszukiwano z tego tytułu trzech chocznian: Wojciecha Szczura, Jędrzeja Ramzę i Tomasza Kręciocha, a w 1858 roku kolejnych dwóch: Franciszka Guzdka (spod numeru 239) oraz Wojciecha Kamińskiego (245).
Dezerterem z wadowickich koszar w latach 90-tych XIX wieku był na przykład Jan Guzdek, przyszły duszpasterz polonijny w USA (link).
Natomiast w 1912 roku sąd w Ried, w Górnej Austrii, skazał Jana Gazdę z Choczni na 14 dni ścisłego aresztu za niestawienie się do poboru wojskowego rok wcześniej. Nie uwzględniono tłumaczeń skazanego, że obowiązku tego nie dopełnił, z powodu pracy zarobkowej w Niemczech.
Dokładniejsze dane dotyczące służby chocznian w c.k. armii pojawiają się dopiero w okresie I wojny światowej. Na temat żołnierzy z Choczni, zabitych, zaginionych, rannych lub wziętych do niewoli, można przeczytać w osobnym artykule (link).
Spośród żołnierzy armii austriackiej udało się ustalić tożsamość: 48 chocznian wziętych do niewoli rosyjskiej lub włoskiej, 50 chocznian zabitych, zmarłych lub zaginionych i sądownie uznanych za nieżyjących oraz 102 chocznian rannych.
Zdecydowana większość z nich służyła jako piechurzy w 56 pułku piechoty, którego rejon rekrutacji obejmował Chocznię, a koszary znajdowały się w Wadowicach. Ale zdarzali się też artylerzyści (w tym Klemens Guzdek, znany później działacz gminny), łącznościowcy (Józef Malata), a nawet żołnierze elitarnych oddziałów jegrów (Mlak, Bałys, Gawęda, Widlarz). Kilku z chocznian dosłużyło się stopni oficerskich: Michał Widlarz (porucznika), Wojciech Widlarz (podporucznika), Jan Wójcik lub kadetów/podchorążych (Eugeniusz Bielenin, Jan Kobiałka). Kapelanami wojskowymi byli pochodzący z Choczni: Ignacy Wójcik, Franciszek Bandoła, Franciszek Widlarz i Jan Guzdek (dwaj ostatni wymieniani bywają jako kapelani ze stopniem kapitana).
W czasie I wojny światowej żołnierze  z Choczni służyli jednak nie tylko w c.k. armii Austro-Węgier. Część emigrantów choczeńskich w Stanach Zjednoczonych również została objęta obowiązkowym poborem wojskowym, ich zestawienie znajduje się w osobnym artykule (link).
Nie wiadomo ilu z nich faktycznie wzięło czynny udział w zmaganiach wojennych. W armii generała Hallera walczył na przykład Józef Kręcioch z Ohio i Ignacy Ścigalski. Nie w Europie, ale w Fort Du Pont na granicy z Meksykiem zginął w kwietniu 1918 roku 30-letni chocznianin Tomasz Guzdek, syn Józefa i Balbiny z domu Bąk.
Nietypowe były natomiast losy innego chocznianina w obcej armii. To Michał Kręcioch, urodzony w 1889 roku w Choczni, który służył w stopniu kaprala w francuskiej Legii Cudzoziemskiej (Régiment de Marche d'Afrique) i poległ w październiku 1916 roku w czasie walk w Grecji.
Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę chocznianie zasilali szeregi wojska polskiego i od tego momentu trudno doszukać się już tych, którzy służyli w obcych mundurach.
Być może czynny udział w II wojnie światowej wzięła część chocznian objętych amerykańskim poborem z 1942 roku (link), ale w walkach frontowych brali udział raczej potomkowie chocznian, urodzeni już na amerykańskiej ziemi. Można wymienić tu na przykład Stanley'a Drapę, syna Szczepana, który zginął w Niemczech na miesiąc przed oficjalnym końcem wojny. Jedynym potwierdzonym przypadkiem urodzonego w Choczni żołnierza US Army z czasów II wojny światowej jest Stanisław Jarczak (rocznik 1918), który w 1944 roku podczas walk w Belgii dostał się do niewoli niemieckiej.
Z II wojną światową związane są również nietypowe przypadki służby chocznian w obcych mundurach. 
Otóż według Józefa Turały, autora „Kroniki wsi Chocznia”, w wojsku niemieckim,  w tym w walkach pod Stalingradem, brał udział Czesław Bryndza, urodzony w 1917 roku, jako syn Ignacego i Walerii z domu Latocha. Na froncie wschodnim został ciężko ranny w nogę, którą musiano mu amputować.
W niemieckim wojsku- w 372 Zapasowym Batalionie Grenadierów służył też inny chocznianin- Józef Góralczyk (ur. 1907), przed wojną stolarz w Katowicach. W kwietniu 1945 roku Góralczyk dostał się do niewoli amerykańskiej, z której w październiku tego samego roku powrócił do Polski. 
Trzeci znany przypadek służby w Wehrmachcie to Jan Drapa (ur. 1914), syn Franciszka i Marii z domu Kolber. W armii niemieckiej znalazł się z powodu żony- Niemki z Bielska. Około 1942 roku zaginął na froncie wschodnim (Ukraina).
Natomiast po II wojnie światowej, w armii USA służyli: urodzony w Choczni w 1932 roku Edward Bator (link) oraz Czesław (Chester) Ponikiewski.