5 października 1950 roku znany choczeński działacz społeczny i polityczny Klemens Guzdek (1880-1950) napisał prywatny list do swojego młodszego krewnego*1 i byłego sąsiada Adama Szczura (1911-1991), z którym dzielił trudny los na wysiedleniu podczas niemieckiej okupacji.
Ponieważ Klemens Guzdek zmarł 11 października 1950 roku, czyli 6 dni po napisaniu tego listu, jest to ostatni dokument, jaki po nim pozostał. Jego kopię przekazał mi Tomasz Guzdek, wnuk Klemensa.
List jest o tyle interesujący dla osób postronnych, że Klemens Guzdek zawarł w nim opis ówczesnej sytuacji nie tylko w Choczni i w okolicy, ale także w miejscach, gdzie znalazły się jego dzieci, o czym informował mieszkającego na Ziemiach Odzyskanych Adama Szczura.
Na wstępie jednak autor listu podkreślił swoją tęsknotę za krewniakiem i przyjacielem, z którym dawniej miał okazję prowadzić przyjemne pogawędki oraz żal, że wraz z jego wyjazdem w dalekie strony Chocznia straciła tak poważnego i uczciwego mieszkańca.
Następnie przeszedł do pytań, na które przed śmiercią nie zdążył już uzyskać odpowiedzi:
Jak się tam czujecie pomiędzy tym napływowym otoczeniem?
Czy Wam nie tęskno za rodzinną wioską, za Rodzicami i znajomymi? Bo ja myślę, że co swojskie, to i milsze.
Jak tam u was w tym roku zbiory wypadły? Czy tak plennie, jak Czuciryna pszenica*2 w Rosji 100 kwintali z jednego hektara? (...)
A z polityką- jakie tam u Was prądy i przekonania - Czy sprzyjają tamtejsi obywatele kołchozom?
I czy je tworzą?
U nas w Choczni, jak na wulkanie, tarcia polityczne na tle gospodarki gminnej i spółdzielczej trwają bez końca, wszystek dorobek, jaki miały nasze spółdzielnie: Kasa Stefczyka i Kółko Rolnicze zabrali do Okręgówek i tam obcy gospodarują, a u nas jest tylko filia sklepowa i w niej aż się uginają półki z flaszkami spirytusu, wódkami, likierami... a brak tych artykułów, co nam potrzeba.
Nie ma cukru, octu, nafty, a był i taki czas, że soli brakowało. Ponadto brak sztucznych nawozów, węgli, materii na bieliznę. I nie wiadomo, co dalej będzie, bo wielkie jest niezadowolenie ludności i oburzenie na taką gospodarkę spółdzielczą.
Wszystkie te zarządzenia przychodzą z wiatrem od wschodniego sąsiada, a młodzież dzisiejszych czasów nie zdaje sobie sprawy z tego i nie zastanawia się nad tem ustrojem, który jest tak zachwalany przez Sowietów i naszą propagandę radiową i prasową. W Inwałdzie już się utworzyły małe kołchozy. Ten dworski majątek, który był rozparcelowany między dworaków i chłopów odbierają i robią spólnotę. Mojemu Swacie tyż odebrali łąkę, którą otrzymał z parcelacji. Pisał nam Janek syn z Pomorza (koło Chojnic), że tam tyż to samo się dzieje, kto się nie chce wpisać do spólnoty, nakładają takie nadmierne opłaty, że chłopi nie są w stanie opłacać swych gospodarstw i przez to jedni się podpisują, drudzy coś niecoś poprzedadzą i ulatniają się, zostawiając wszystko na łasce. I Janek tyż ma zamiar zrezygnować ze swego ośmiohektarowego gospodarstwa poniemieckiego.
U nas w Choczni dotychczas pod tym względem spokój, ale co będzie dalej, Bóg raczy wiedzieć.
Może najprędzej do Korei nas wyślą lub do Chin, bronić Sowieckiej Demokracji.
U nas siewy i kopanie ziemniaków na ukończeniu. Zbiór ziemniaków wszędzie obfity, więc głodu nie będzie. Ludzie dosyć zdrowi (...) Pisują dość często, za wyjątkiem Marysi we Francji*3, od której już 4 miesiące nie mamy wiadomości. W ostatnim liście pisała, że po strajku znacznie się robotnikom pogorszyło, iż teraz zarabiają tylko na papu, a przedtem coś się dało zaoszczędzić. Niektórzy Polacy pozjeżdżali do Polski, a teraz piszą tam, przeklinają swój powrót i robią starania o zezwolenie na powrót do Francji, lecz tego zezwolenia Władza nie udziela. A więc wszędzie tam dobrze, gdzie nas nie ma.
No trzeba mi kończyć ten mój nieudolny list, bom się tak rozpisał jak przedwojenny Kurjer*4.
Ponieważ Klemens Guzdek zmarł 11 października 1950 roku, czyli 6 dni po napisaniu tego listu, jest to ostatni dokument, jaki po nim pozostał. Jego kopię przekazał mi Tomasz Guzdek, wnuk Klemensa.
List jest o tyle interesujący dla osób postronnych, że Klemens Guzdek zawarł w nim opis ówczesnej sytuacji nie tylko w Choczni i w okolicy, ale także w miejscach, gdzie znalazły się jego dzieci, o czym informował mieszkającego na Ziemiach Odzyskanych Adama Szczura.
Na wstępie jednak autor listu podkreślił swoją tęsknotę za krewniakiem i przyjacielem, z którym dawniej miał okazję prowadzić przyjemne pogawędki oraz żal, że wraz z jego wyjazdem w dalekie strony Chocznia straciła tak poważnego i uczciwego mieszkańca.
Następnie przeszedł do pytań, na które przed śmiercią nie zdążył już uzyskać odpowiedzi:
Jak się tam czujecie pomiędzy tym napływowym otoczeniem?
Czy Wam nie tęskno za rodzinną wioską, za Rodzicami i znajomymi? Bo ja myślę, że co swojskie, to i milsze.
Jak tam u was w tym roku zbiory wypadły? Czy tak plennie, jak Czuciryna pszenica*2 w Rosji 100 kwintali z jednego hektara? (...)
A z polityką- jakie tam u Was prądy i przekonania - Czy sprzyjają tamtejsi obywatele kołchozom?
I czy je tworzą?
U nas w Choczni, jak na wulkanie, tarcia polityczne na tle gospodarki gminnej i spółdzielczej trwają bez końca, wszystek dorobek, jaki miały nasze spółdzielnie: Kasa Stefczyka i Kółko Rolnicze zabrali do Okręgówek i tam obcy gospodarują, a u nas jest tylko filia sklepowa i w niej aż się uginają półki z flaszkami spirytusu, wódkami, likierami... a brak tych artykułów, co nam potrzeba.
Nie ma cukru, octu, nafty, a był i taki czas, że soli brakowało. Ponadto brak sztucznych nawozów, węgli, materii na bieliznę. I nie wiadomo, co dalej będzie, bo wielkie jest niezadowolenie ludności i oburzenie na taką gospodarkę spółdzielczą.
Wszystkie te zarządzenia przychodzą z wiatrem od wschodniego sąsiada, a młodzież dzisiejszych czasów nie zdaje sobie sprawy z tego i nie zastanawia się nad tem ustrojem, który jest tak zachwalany przez Sowietów i naszą propagandę radiową i prasową. W Inwałdzie już się utworzyły małe kołchozy. Ten dworski majątek, który był rozparcelowany między dworaków i chłopów odbierają i robią spólnotę. Mojemu Swacie tyż odebrali łąkę, którą otrzymał z parcelacji. Pisał nam Janek syn z Pomorza (koło Chojnic), że tam tyż to samo się dzieje, kto się nie chce wpisać do spólnoty, nakładają takie nadmierne opłaty, że chłopi nie są w stanie opłacać swych gospodarstw i przez to jedni się podpisują, drudzy coś niecoś poprzedadzą i ulatniają się, zostawiając wszystko na łasce. I Janek tyż ma zamiar zrezygnować ze swego ośmiohektarowego gospodarstwa poniemieckiego.
U nas w Choczni dotychczas pod tym względem spokój, ale co będzie dalej, Bóg raczy wiedzieć.
Może najprędzej do Korei nas wyślą lub do Chin, bronić Sowieckiej Demokracji.
U nas siewy i kopanie ziemniaków na ukończeniu. Zbiór ziemniaków wszędzie obfity, więc głodu nie będzie. Ludzie dosyć zdrowi (...) Pisują dość często, za wyjątkiem Marysi we Francji*3, od której już 4 miesiące nie mamy wiadomości. W ostatnim liście pisała, że po strajku znacznie się robotnikom pogorszyło, iż teraz zarabiają tylko na papu, a przedtem coś się dało zaoszczędzić. Niektórzy Polacy pozjeżdżali do Polski, a teraz piszą tam, przeklinają swój powrót i robią starania o zezwolenie na powrót do Francji, lecz tego zezwolenia Władza nie udziela. A więc wszędzie tam dobrze, gdzie nas nie ma.
No trzeba mi kończyć ten mój nieudolny list, bom się tak rozpisał jak przedwojenny Kurjer*4.
*1 Klemens Guzdek był kuzynem Kazimierza Szczura, ojca Adama.
*2 autor miał na myśli zapewne Miczurina, a właściwie jego kontynuatora Łysenkę, który usiłował wbrew genetyce wyhodować pszenicę wyjątkowo odporną na trudne warunki atmosferyczne oraz dobrze plonującą na słabych glebach. O jego sukcesach w tym względzie trąbiła ówczesna propaganda, mimo że były to sukcesy tylko na papierze.
*3 chodzi o Marię Janik z domu Guzdek, córkę Klemensa
*4 aluzja to popularnego przed wojną Ilustrowanego Kuriera Codziennego, który wydawał w Krakowie Marian Dąbrowski, syn chocznianina Franciszka Dąbrowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz