Przodownik pracy to tytuł przyznawany w latach 40. I 50. XX wieku tym pracownikom, którzy znacznie przekroczyli przewidywane do wykonania normy pracy. Wprowadzając do Polski tytuły przodowników pracy, wzorowano się na doświadczeniach radzieckich, tak zwanych stachanowców. Przodownicy mogli liczyć na premie, nagrody rzeczowe i inne przywileje, ale konsekwencją ich rekordów było podnoszenie norm dla wszystkich pozostałych pracowników, bez wzrostu ich wynagrodzeń za pracę.
Czytając krakowską prasę z epoki PRL, wielokrotnie można natrafić na wzmianki o Franciszku Stugliku, przodowniku pracy z Huty Lenina.
Stuglik urodził się w Choczni 6 stycznia 1927 roku jako syn Anny Stuglik, która trzy lata później wyszła za mąż za Franciszka Zająca. Miał dwóch przyrodnich braci. W czasie II wojny światowej został skierowany na przymusowe roboty. Pracował na Dolnym Śląsku w przedsiębiorstwie wyrębu lasu. Nie przypuszczał jeszcze wtedy, że wprost z przymusowych robót trafi po wojnie na Górny Śląsk, gdzie znajdzie zatrudnienie w hutnictwie. Zaczynał jako robotnik na hałdzie w Hucie Bobrek w Bytomiu, by następnie awansować kolejno na trzeciego, drugiego i pierwszego garowego, czyli hutnika obsługującego gar wielkiego pieca, w którym zbiera się stopiony metal zwany surówką i unoszący się na jej powierzchni żużel.
W 1954 roku Stuglik przyjechał wraz z grupą śląskich hutników do kombinatu w Nowej Hucie, by pomagać w uruchomieniu pierwszego wielkiego pieca. Doszło do tego 22 lipca i miało uroczysty charakter. W hali zebrali się licznie ci, którzy brali udział w budowie Nowej Huty i kombinatu hutniczego, władze polityczne i gospodarcze. Polecenie zadmuchania pieca wydał wicepremier Piotr Jaroszewicz, po czym rozległ się szum sprężonego powietrza, mający nadać wsadowi temperaturę niezbędną do topnienia rudy. Spust stali odbył się dopiero 24 godziny później z powodu awarii, którą brygady remontowe zaczęły usuwać jeszcze zanim rozeszli się zaproszeni goście. Jednym z czterech pracowników dokonujących pierwszego spustu był właśnie Stuglik. Blask bijący od gorącego strumienia surówki był tak potężny, że w niedługim czasie zjechały do huty okoliczne straże pożarne, zaalarmowane przez mieszkańców, że w hucie wybuchł wielki pożar. Stuglik po latach przypominał sobie, „że cieszyli się wtedy, jak na hutników przystało, że wszystko przebiegło pomyślnie. Wypiliśmy też przy tej okazji beczkę piwa, jak nakazywała tradycja.”
Garowy Stuglik (z lewej) i mistrz Szeremeta "Gazeta Krakowska" |
Ciągnęło mnie to nowe, budowane przez młodzież miasto. Cieszyło mnie
to, że właśnie na terenie mojego województwa powstaje przemysł hutniczy,
pochodzę przecież z Choczni w powiecie wadowickim. Kiedy wybierałem się do
Nowej Huty, miałem już dwie córeczki. Danusia miała drugi rok, a Benedykta parę
miesięcy. W przeciągu miesiąca otrzymałem mieszkanie w Hucie i zaraz ściągnąłem
tu swoją rodzinę. Krzysztof urodził się dwa lata po naszym przyjeździe.
6 maja 1955 roku Stuglik wszedł w skład delegacji załóg hutniczych z całej Polski na spotkanie z Bolesławem Bierutem, I Sekretarzem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kilka dni później na uroczystej akademii z okazji Dnia Hutnika, został nagrodzony za swą pracę przydziałem samochodu marki „Ifa”.
Franciszek Stuglik odbiera samochód "Echo Krakowa" |
Kierownictwo Huty Lenina oceniało go jako dobrego i solidnego pracownika, odpowiedzialnego i dokładnego w pracy. On sam uważał, że praca wielkopiecownika jest wprawdzie ciężka, ale ciekawa. Wolny czas spędzał najchętniej na działce.
W 1970 roku kierował brygadą obsługującą największy w Polsce wielki piec o pojemności 2.025 m3. Opiekował się także młodymi hutnikami i szkolił ich na wysoko kwalifikowanych wielkopiecowników. Rok później znalazł się w Honorowym Komitecie Wojewódzkich Obchodów Święta 1 Maja.
Już w 1947 roku wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, a później był aktywnym działaczem PZPR, członkiem Egzekutywy Komitetu Fabrycznego i plenum Komitetu Wojewódzkiego. Tę działalność tłumaczył w ten sposób, że dzięki członkostwu w PZPR miał możność bezpośredniego wpływu na wiele spraw natury społecznej i gospodarczej. Uważał, że to naturalny wybór dla chłopskiego syna, który zaznał w życiu trochę biedy.
W 1974 roku tak podsumowywał 20 lat pracy w Nowej Hucie:
Cieszę się. że mogłem uczestniczyć w budowie tak wielkiego kombinatu, że
w tym nowym socjalistycznym mieście zbudowałem swoje życi. Tu córki pokończyły
szkoły średnie. Danusia pracuje jako technik-geolog, Benedykta jest dyżurną
ruchy, a Krzysztof kończy średnią szkołę samochodową. Kiedy zaś doczekam się emerytury, będę mógł zamieszkać
w rodzinnej Choczni, gdzie udało mi się wybudować jednorodzinny domek.
"Głos Nowej Huty" 1974 |
Franciszek Stuglik spoczywa na choczeńskim cmentarzu parafialnym, a z napisu na jego nagrobku wynika, że zmarł 15 maja 1988 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz