16 stycznia 1953 roku z
inicjatywy Kazimierza Widlarza i Jana Pateraka na walnym zebraniu członków
powołano do życia Rolnicze Zrzeszenie Spółdzielcze im. Konstantego Rokossowskiego
z siedzibą w Choczni, które zostało wpisane do rejestru sądowego 23 marca tego
samego roku.
Pierwszym przewodniczącym zarządu
spółdzielni został choczeński rolnik Stanisław Bąk (ur. 1913), a członkami
zarządu Jan Michałek, urodzony w 1885 roku w Śleszowicach i Klara Roman
(rocznik 1926), pochodząca z Krzeszowa.
Na zebraniu założycielskim
wyłoniono także Komisję Rewizyjną Spółdzielni w składzie: Jan Paterak, Władysława
Wilk i Maria Jończyk, Sąd Koleżeński, do którego weszli: Anna Dąbrowska, Wojciech
Gawroński i Jadwiga Jończyk oraz dwuosobową Komisję Szacunkową (Jan Widlarz „Pimpi
Rimpi” i Zofia Bąk).
Pełen skład członków
nowo powstałej spółdzielni przedstawiał się następująco:
- Stanisław i Zofia Bąkowie (nr domu 342)
- Jan i Katarzyna Widlarzowie (364)
- Władysława Wilk (364)
- Franciszek Widlarz (475)
- Wojciech i Maria Gawrońscy (360)
- Maria Gawrońska (400)
- Anna Dąbrowska (551)
- Jadwiga Jończyk (224)
- Maria i Antonina Jończyk (56)
- Jan Paterak (624)
- Maria Mikołajek (251)
- Anna Bania (359)
- Klara Roman (359)
- Jan i Bronisława Michałek (351)
- Maria Gawrońska (400)
- Józef Trzaska (172)
- Agnieszka Hereda (172)
- Józef Czapik (348)
- Wiktoria Trzaska (157)
- Józef Kołodziej (548)
- Anna Pędziwiatr (518)
- Anna Filek (266)
- Rozalia Groń (284)
- Stanisław Stachera (127)
- Józef Bąk
- oraz Weronika Bandoła (444) i Stanisław Kręcioch (306) bez przekazania własnej ziemi do wspólnej uprawy.
Spółdzielnia miała gospodarować
na nieco ponad 52 hektarach gruntu, wniesionych przez 17 spośród 28 jej członków
i Państwowy Fundusz Ziemi, który na dobry
start przekazał ponad 13 hektarów gruntu odebranych wcześniej zakonowi
Karmelitów oraz Franciszkowi i Rozalii Kręciochom (wraz z zabudowaniami gospodarczymi).
Niektórzy złożenia swojego
podpisu rychło żałowali, pisząc do spółdzielni, że podpisali zgodę bez zgody
żony lub „nie mieli zamiaru przystępować do spółdzielni i stanowczo nie mają
zamiaru (…) a że się podpisali to tylko z namowy i niejako z przymusu, a że
podpisali deklarację, to sami nie wiedzą jak i kiedy się to stało”.
Ponieważ grunty spółdzielców były
porozrzucane na terenie Choczni, Powiatowa Rada Narodowa w Wadowicach podjęła działania
w celu przymusowej wymiany gruntów dla stworzenia zwartego ich kompleksu,
nadającego się do prowadzenia gospodarki zespołowej.
Realizacja tej decyzji odbywała się
z krzywdą rolników indywidualnych, którym odbierano ziemię, oferując w zamian
nierównoważne im grunty z tzw. przerzutów, o gorszej klasie gleby i bardziej
oddalone od miejsca ich zamieszkania.
To prowadziło do licznych
konfliktów i zatargów.
Nie uwzględniano odwołań
pokrzywdzonych wymianą rolników indywidualnych (Dąbrowski, Bandoła, Dębowski, Burek,
Palichleb, Garżela i odwołania zbiorowego), uznając, że gospodarka spółdzielcza
jest wyższą formą gospodarki i nie należy utrudniać jej rozwoju. Przyznano
jedynie rację Janowi Kręciochowi i Andrzejowi Kosycarzowi, których niewielkie
skrawki gruntu uzyskane w drodze wymiany ze spółdzielcami także włączono do spółdzielni,
jako działki przyzagrodowe poprzednich właścicieli. W późniejszym czasie
skierowano ponadto do sądu sprawy przeciwko Kazimierzowi Szczurowi, Ludwikowi
Borkowi i Stanisławowi Gawędzie o naruszanie posiadania gruntów spółdzielni.
Szczególnie kuriozalna była sprawa Szczura, któremu zarzucono wysianie nawozów
sztucznych na polu koniczyny, które co prawda w drodze wymiany musiał przekazać
spółdzielni, ale z zachowaniem prawa do jej skoszenia i wykorzystania.
Nowa spółdzielnia nie była
tworzona na podstawach ekonomicznych, lecz ideologicznych i nie miała nic
wspólnego z oddolnym ruchem spółdzielczym w Choczni, skutecznie wykończonym
przez władze ludowe w 1951 roku (Kasa Stefczyka i inne).
W przemówieniach na zebraniach zrzeszenia
im. Rokossowskiego odwoływano się do słów Bolesława Bieruta:
„Droga do sprawiedliwego ustroju
na wsi bez kułaków, bez spekulantów i bez wyzysku wiedzie poprzez spółdzielczość
produkcyjną”. Oficjalne stanowisko zarządu było takie, że „Rząd Polski Ludowej
stwarza nam warunki spokojnej i twórczej pracy, podczas gdy w krajach
kapitalistycznych zamiast twórczej pracy czyni się przygotowania do nowej wojny”.
Stosunek do nowej spółdzielni był
istotnym czynnikiem przy wyborze kandydatów na radnych gromadzkich w 1954 roku. Podczas ich wyłaniania utrącano ludzi z łatką „przeciwników spółdzielczości
socjalistycznej”. Z kolei zapisanie się
do spółdzielni produkcyjnej mogło wiązać się z dodatkowymi korzyściami- w
archiwalnych aktach zachowała się na przykład opinia o jednej z członkiń, która
wykazywała zaangażowanie, dopóki za pośrednictwem spółdzielni nie uzyskała
długoterminowy kredyt na materiały budowlane.
W celu wykonania zadań zawartych
w tezach na II zjazd PZPR walne zebranie spółdzielców podjęło uchwałę o zwiększeniu
w 1954 plonów z hektara, polepszeniu bazy paszowej i uporządkowaniu łąk przez ich
odwonienie i bronowanie.
W marcu 1954 roku usunięto ze
spółdzielni trójkę nieaktywnych członków: Rozalię Groń, Annę Pędziwiatr i
Józefa Heredę, a Franciszek Widlarz wypisał się sam.
W związku z tym na koniec 1954 roku
spółdzielnia dysponowała mniejszym areałem uprawnym niż na starcie dwa lata
wcześniej. Jej członkowie gospodarowali nie tylko na wspólnym gruncie, ale i na
zachowanych prywatnych działkach przyzagrodowych o łącznej powierzchni nieco ponad
10 hektarów.
W podsumowaniu działalności na
koniec 1954 roku nie mogło zabraknąć motywów politycznych:
„My spółdzielcy Choczni w drugim
roku gospodarki zespołowej przekonaliśmy się, że spółdzielczość produkcyjna to
jedyna droga wydobycia milionowych mas pracującego chłopstwa z zacofania i
wyzysku. Spółdzielczość produkcyjna to dla całego ludu pracującego budującego
socjalizm jedyna droga całkowitego usunięcia podziałów między wsią a miastem.
Mało i średniorolni wyraźnie widzą, że droga do sprawiedliwego ustroju wiedzie
przez spółdzielczość produkcyjną. To też ruch spółdzielczy na wsi stale wzrasta
i potężnieje (…) Dzisiejsze nasze zebranie (…) wykaże nasze wyniki w kierunku
realizacji wytycznych i uchwał II Zjazdu Naszej Partii o podniesienie rolnictwa
(...). Powinniśmy w większej mierze wykorzystać wszelką pomoc, jaką udziela nam
Państwo Ludowe. Trzeba nam zastosować wszelkie wcześniejsze zdobycze agro- i
zootechników radzieckich.”
Tymczasem okazało się, że spółdzielcze
plony w 1954 roku były niższe niż rok wcześniej. Wbrew optymistycznym planom i
zobowiązaniom spadły plony z hektara w przypadku: pszenicy owsa i buraków, a
wzrosły jedynie w przypadku uprawy ziemniaków. Plony były niższe głównie z powodu tego, że spółdzielcy niechętnie dawali prywatny obornik na wspólne grunty,
a własnego spółdzielnia nie posiadała,
ponieważ nie prowadziła hodowli zwierząt. W sprawozdaniu rocznym podkreślono,
że akcja żniwno- omłotowa przebiegła
sprawnie tylko dzięki pomocy „ochotniczych” ekip z wadowickiej Druciarni, pracowników
Powiatowej Rady Narodowej i młodzieży szkolnej. W celu usprawnienia prac zakupiono
dwa konie, ale jeden z nich na drugi dzień po zakupie zachorował i nie był
zdolny do pracy. Na plus należało zaliczyć spółdzielni zdrenowanie w 1954 roku
10 ha pól i pragmatyczną współpracę z chłopami indywidualnymi, którzy między
innymi pomagali przy zwózce zbóż z pola, w zamian za wypożyczanie maszyn
rolniczych. Zarząd stwierdzał samokrytycznie, że nie pracował systematycznie, a
jedna z jego członkiń odpracowała na rzecz spółdzielni tylko 7 dniówek zamiast wymaganych
100 i to nie przy pracach polowych. Komisja Rewizyjna i Sąd Koleżeński nie
działały wcale. Odprowadzono terminowo podatki, składki ubezpieczeniowe i obowiązkowe
dostawy płodów rolnych na rzecz państwa, ale dochód roczny spadł w stosunku do
1953 roku o 20.197,50 zł. Zaangażowaniem w pracę spółdzielni wyróżnili się
szczególnie przewodniczący Stanisław Bąk, który z rodziną wypracował 394 dniówek
na rzecz spółdzielni i Klara Roman, która przepracowała 140 dniówek w ciągu
roku.
W 1955 roku kryzys choczeńskiej
spółdzielni się pogłębiał. Zebrano 396 kwintali zboża, 26 kwintali ziemniaków i
uzyskano przychód w gotówce w kwocie 13000 złotych. Członkowie przepracowali na
rzecz spółdzielni 1200 dniówek, czyli ponad dwa razy mniej niż powinni. Rozdysponowano
całą słomę, pozbawiając spółdzielnię jakichkolwiek zapasów.
Przewodniczący Stanisław Bąk
tłumaczył, że ani zwykli członkowie spółdzielni, ani członkowie zarządu, czy
Komisji Rewizyjnej nie interesowali się bieżącą gospodarką spółdzielni.
Spółdzielnia nie posiadała wagi i słoma była rozdzielana na oko, a
przewodniczący nie był w stanie sam wszystkiego dopilnować.
Działalność spółdzielni oceniono zasadniczo żle- troje członków spółdzielni było właściwie członkami fikcyjnymi i nie
udzielało się zupełnie w jej pracach.
Dodatkowo znacznie wzrosło
zadłużenie spółdzielni w wyniku znacznych kosztów wybudowania nowej obory
spółdzielczej.
20 stycznia 1956 zwołano kolejne
zebranie członków, na którym odwołano zaangażowanego w pracę Stanisława Bąka, a
na jego miejsce przewodniczącą spółdzielni wybrano byłą brygadzistkę i kasjerkę
Marię Jończyk. Obecni na zebraniu przedstawiciele Państwowego Ośrodka
Maszynowego w Kleczy obiecali większą opieką fachową i polityczną.
Przypominano, że spółdzielnia „powinna
być pionierem przemian i mobilizować rolników indywidualnych propagując ich do
wstąpienia na wyższe tory gospodarcze”.
15 kwietnia 1956 roku wykluczono
trzech kolejnych członków, którzy mimo podpisania deklaracji nie pracowali na
rzecz spółdzielni, ani nie włączyli swoich gruntów do kompleksu gruntów
spółdzielczych. Przyjęto natomiast Teklę Góra, współwłaścicielkę dwóch hektarów
pola i bezrolną Zofię Burek, której obiecano wykrojenie działki do uprawy
prywatnej. Odmówiono z kolei członkostwa nauczycielce Józefie Wróblewskiej,
gdyż potrzebowano ludzi do pracy, a nie do biura.
13 września 1956 roku odbyło się wspólne zebranie zarządu spółdzielni, komisji
rewizyjnej, agronomów POM, instruktora Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej
i rachmistrza bankowego.
Towarzysz Solak z PZPR wskazał,
że zła organizacja pracy spółdzielni wpłynęła na silne spiętrzenie prac oraz
kłótnie i nieporozumienia wśród spółdzielców.
Skrytykowano oborową za zabieranie
mleka dla swoich potrzeb i dla traktorzystów POM bez zgody zarządu oraz sprowadzenia
przez nią własnych kur na teren ośrodka.
Komisja Rewizyjna stwierdziła
duże braki w magazynie:
160 kg żyta, 220 kg pszenicy, po
100 kg jęczmienia i owsa, 666 kg siana, 15 kg łubinu, 4 kg wyki oraz nadwyżkę
75 kg soli potasowej i 50 kg mocznika, co świadczyło raczej o bałaganie w
dokumentacji niż o świadomych kradzieżach.
Dlatego tydzień później nowym
przewodniczącym wybrano doświadczonego ekonomistę Stanisława Matuśniaka, cieszącego się zaufaniem
władz powiatowych i partyjnych.
Po raz pierwszy publicznie
ujawniono wysokość zadłużenia spółdzielni, które wynosiło 178857 złotych, w tym:
- niespłacone kredyty krótkoterminowe na zakup nawozów, materiał siewny i obsługę POM wynosiły 32994 złote,
- niespłacone kredyty średnioterminowe na zakup inwentarza (2 koni, 2 krów, 6 prosiąt)- wynosiły 37245 złotych,
- niespłacony kredyt długoterminowy na budowę obory wynosił 123419 złotych.
Na następnym zebraniu 23 września
ustalono, że przy nowo wybudowanej oborze zostanie wygospodarowane lokum na
zebrania oraz pomieszczenie biurowe, gdzie lepsze warunki pracy znajdzie
księgowa i zarząd.
Kontrola pracy członków miała być
odtąd dwuetapowa- ilość dniówek zgłoszona przez brygadzistkę Annę Dąbrowską miał
podlegać kontroli księgowej Władysławy Wilk.
Postanowiono również:
- uaktywnić Sąd Koleżeński i zmienić jego skład, ponieważ dotychczas nie wykazywał on żadnej aktywności,
- wystąpić do władz państwowych o umorzenie obowiązkowych dostaw zboża, mleka i ziemniaków, uzasadniając to niskimi plonami i początkami spółdzielczej hodowli - mleko od dwóch posiadanych krów musiało być przeznaczone na dokarmianie prosiąt.
Na zebraniu w dniu 9 listopada przewodniczący
Matuśniak stwierdził, że za zły stan gospodarczy spółdzielni winę ponoszą sami
członkowie, którym nie zależało, by zespołowa gospodarka dawała nie tylko efekt,
ale i możliwość lepszego bytu członków, przy mniejszym i lżejszym nakładzie
pracy fizycznej.
Spółdzielnia przez trzy lata nie
miała własnego ośrodka gospodarczego i zebrane płody rolne były składowane w
prywatnych stodołach członków, co rodziło kłótnie na tle podejrzeń o ich kradzież.
Brakowało również spółdzielczej obory i zespołowej hodowli bydła, przez co z
braku obornika i należytego nawożenia plony były niższe. Nie wszyscy członkowie
brali udział w kolektywnej pracy, na przykład przy kopaniu ziemniaków, czy
żniwach. Przez trzy lata istnienia spółdzielcy nie udowodnili chłopom
indywidualnym wyższości gospodarki zespołowej, wyrządzając tym krzywdę idei spółdzielczości
i budowy socjalizmu forsowanych przez PZPR i Rząd Ludowy. Mimo to
przewodniczący uważał, że spółdzielnia jest w stanie wyjść na prostą, tym
bardziej że posiada już oborę i początki zespołowej hodowli bydła.
Wśród zobowiązań spółdzielni
znaczną pozycją było zadłużenie wobec Państwowego Ośrodka Maszynowego w Kleczy,
świadczącego spółdzielni usługi traktorami i innymi maszynami rolniczymi. Kwotę
tego zadłużenia określono na 17.000 złotych.
Wypowiadający się w dyskusji
spółdzielcy krytycznie ocenili jej dotychczasową pracę. Podnoszono, że:
- państwo tylko dokłada do spółdzielni, członkowie od samego założenia kłócili się między sobą, nie pilnując pracy i nie przestrzegając koniecznych terminów wykonywania zabiegów rolnych,
- wśród spółdzielców na porządku dziennym są kłótnie i wykazują oni lekceważący stosunek do wspólnej pracy. Spółdzielnie w tym składzie osobowym nie ma przyszłości, ponieważ jej członkowie wzajemnie się nie lubią. Praca traktorzystów POM-u nie podlegała kontroli spółdzielni i tak wielkie zadłużenie wzięło się stąd, że wpisywali oni do kart pracy to, co chcieli. Wynajmowano ich również do błahych prac, które można było wykonać końmi spółdzielców,
- nie doceniano pracy i terminu jej wykonania, za co winę ponosi poprzedni zarząd,
- poprzedni zarząd nie miał wsparcia i pomocy ze strony pozostałych członków,
- należy wydzielić i oddać grunty tym, którzy się tego domagają.
Faktycznie to zebranie odbyło się
trzy dni później (27 listopada). Przewodniczący Matuśniak omówił zadłużenie
spółdzielni i możliwości finansowe jego pokrycia. Bez dyskusji członkowie stwierdzili,
że nie widzą dalszej możliwości wspólnej pracy. Klara Roman ponowiła wniosek o
rozwiązanie spółdzielni. Na obecnych 18-członków 14 głosowało za rozwiązaniem,
a 4 wstrzymało się od głosu.
Powołano Komisję Likwidacyjną,
która miała zająć się formalnym rozliczeniem i zabezpieczeniem istniejącego
majątku. Przewodniczącym tej komisji został dotychczasowy prezes spółdzielni
Stanisław Matuśniak, a jej członkami Edward Bańdo, agronom Adam Biel, Stanisław
Bąk i Władysława Wilk.
Grunty zwrócono członkom spółdzielni, resztę sprzedano. Na sprzedaż trafił też sprzęt rolniczy posiadany przez spółdzielnię, natomiast jej budynek gospodarczy spłonął.
Grunty zwrócono członkom spółdzielni, resztę sprzedano. Na sprzedaż trafił też sprzęt rolniczy posiadany przez spółdzielnię, natomiast jej budynek gospodarczy spłonął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz