W latach 1931-33 polska prasa szeroko relacjonowała procesy sądowe Andrzeja Sarny z Juszczyna koło Makowa, którego oskarżano o to, że 2 lipca 1931 roku pozbawił życia swoją kochankę Marcjannę Cebulankę, uderzając ją tępym narzędziem w głowę, a następnie upozorował jej samobójstwo, wieszając jej zwłoki na polnej gruszy. Sekcja zwłok wykazała u denatki obrażenia-zadrapania na policzku, szyi, ramionach i nogach oraz duży guz na głowie. Podejrzenia na Sarnę skierował miejscowy chłopiec Wincenty Marszałek, który krytycznej nocy pilnował skoszonej koniczyny niedaleko miejsca zdarzenia i słyszał krzyk:
„Jezus Maria Jędruś puść mnie !”
a następnie przekleństwa z ust mężczyzny, którego po głosie rozpoznał jako Sarnę. A że Sarna był kochankiem Cebulanki, z którą ostatnio żył w niezgodzie, to poszlaki wskazujące na jego winę wydawały się bardzo poważne. W dniu śmierci Cebulanki Sarna bawił się na miejscowym weselu do 11 wieczorem, a później opuścił towarzystwo, twierdząc, że idzie do domu. Nikt nie widział go już tej nocy, ani następnego poranka, po czym już po odkryciu zwłok pojawił się na poprawinach.
W pierwszych dwóch procesach, które toczyły się przed sądem w Wadowicach, Sarna został uznany za winnego i skazany na karę śmierci. Jednak za każdym razem Sąd Najwyższy uwzględniał kasację jego obrońcy i dopatrując się błędów formalnych w prowadzonych postępowaniach zwracał jego sprawę do ponownego rozpatrzenia. Za trzecim razem wadowicki sąd skazał Sarnę na karę 15 lat więzienia, ale i w tym przypadku kasacja obrońcy była skuteczna. Doszło do czwartego procesu, tym razem przed sądem przysięgłych w Krakowie. Powołano i przesłuchano przeszło 70 świadków, w tym niejakiego Piotra Cipcię, mieszkańca Choczni. Co ciekawe, Cipcia był inwalidą wojennym, który stracił wzrok, ale dla sądu nie było istotne, co mógł zobaczyć, lecz co miał usłyszeć. Podobno Sarna przyznał się mu do popełnienia zbrodni, co nie znalazło jednak potwierdzenia w jego zeznaniach.
Biegli sądowi nie byli zgodni, czy zadrapania na ciele Cebulanki powstały za jej życia, czy po śmierci.
19 maja 1933 roku sąd zarządził wizję lokalną na miejscu zdarzenia. Sędziowie, przysięgli, prokurator obrońca i oskarżony w asyście policyjnej przyjechali do Juszczyna autobusem i udali się pod fatalną gruszę, gdzie znaleziono zwłoki. Jak pisał „Nowy Czas”:
„Pierwsze próby szły w kierunku zrekonstruowania sytuacji, w jakiej zastano zwłoki Cebulanki. Pod dziką gruszą ułożono w pozycji klęczącej wieśniaczkę Helenę Salównę, założono jej na szyję pętlę, którą przytwierdzono do gałęzi. Matka nieboszczki oraz świadkowie wyjaśniali, w jakiej pozycji zastali nieboszczkę i jakie na niej stwierdzili ślady.”
Następnie sąd przystąpił do odtwarzania sytuacji, jaka miała miejsce krytycznej nocy. Wincenty Marszałek, główny świadek oskarżenia udał się na pagórek, na którym wówczas przebywał i z tej odległości miał rozpoznawać znane mu osoby, które pojawiały się pod gruszą. Okazało się, że często mylił się w identyfikacji okazywanych. Nie rozpoznał także oskarżonego Sarny. Później stojący pod gruszą Sarna i Marianna Cebulanka, siostra Marcjanny wypowiadali głośno słowa, które miał 2 lata wcześniej usłyszeć Marszałek. Także i w tym przypadku rozpoznał je tylko częściowo, nie zawsze poznawał głos Sarny a z kwestii wypowiadanej przez Cebulankę usłyszał tylko słowo Jędrek. To bardzo podkopało wiarygodność składanych przez niego zeznań.
25 maja wznowiono rozprawę. Postępowanie Sarny z poprzedniego dnia przypisano wyczerpaniu nerwowemu. Swoje ostatnie mowy wygłosili prokurator oraz obrońca, po czym przysięgli udali się na naradę. Ostatecznie orzekli oni jednogłośnie, że Sarna nie zabił Cebulanki. Wobec takiego orzeczenia przewodniczący sądu zarządził natychmiastowe zwolnienie Sarny z więzienia, a prokurator zapowiedział wniesienie kasacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz