W 2012 roku Anna Wolanin z Choczni napisała pracę magisterską pod tytułem "Opowieści z życia mieszkańców Choczni koło Wadowic". Znalazły się w niej wspomnienia pięciu osób, w tym emerytowanego stomatologa Kazimierza Ścigalskiego (1925-2019). Dzięki uprzejmości autorki mamy możliwość zapoznać się ze zredagowanymi fragmentami jego reminiscencji.
Część pierwsza dotyczy wybuchu i początku II wojny światowej:
(…) Potem w miarę jak upływały lata, nadszedł czas (lata trzydzieste siódme, ósme i dziewiąte) gdzie już zaczęło mówić się o wojnie. Wszystkie objawy na to wskazywały, że wkrótce wybuchnie w Europie wojna. Już zajęte zostały na przykład Austria przez Niemcy, potem Czechosłowacja. I w końcu nadszedł rok trzydziesty dziewiąty — wrzesień, kiedy wybuchła wojna w Polsce między Niemcami i Polską. No i cóż ci tu więcej powiedzieć? Jeszcze wcześniej, na krótko przed wybuchem samej wojny, była taka czynność ze strony urzędów: miasta i gminy, wraz z jednostką wojskową, która wtedy stacjonowała w Wadowicach, żeby wszystkie konie, które były młode, i zdolne do jakichś większych, trudniejszych rzeczy, były po prostu zabrane, zarekwirowane ludziom. Nie było to zabranie bez pieniędzy, ale nie płacili, tylko wydawali za takiego konia kwit, za który ewentualnie po wojnie... no można było dostać ekwiwalent pieniądze. My akurat w domu mieliśmy pięknego konia młodego. I tego konia nam między innymi zabrano. Chociaż w okolicach najbliższych sąsiedztwie te konie wszystkie pozostawały, bo już były stare, nie nadawały się do wojska. Bardzo żałowaliśmy tego konia. No ale co było robić? Potem coraz więcej zaczęło stacjonować wojska, ponieważ już zbliżał się ten okres - pewnego wybuchu wojny. (…)
(…) Oczywiście, że nie było telewizji, ani prasy, tam nikt na wsi specjalnie nie prenumerował. Jedynie radio było w niektórych domach. Myśmy to radio mieli (na szczęście) i z niego można się było dość dużo dowiedzieć. No ale głównie o naszych dużych siłach zbrojnych, o niezwyciężoności armii. Także było więcej propagandowe. Aż nadszedł dzień pierwszy września kiedy wybuchła ta wojna. (…) Ja wtedy miałem...to był 39 rok, ja byłem z dwudziestego piątego, to miałem czternaście lat. (…)
(…) Ale wracając jeszcze do samego wybuchu wojny... nastąpiło to w piątek, pamiętam dokładnie. I w niedzielę na trzeci dzień już po wybuchu wojny (każdy żył tak niespokojnie co to będzie?) gromadziły się takie liczne grupy ludzi które szły szosą. I jak dowiedzieliśmy się byli to tak zwani uciekinierzy którzy uciekali przed Niemcami, ponieważ taka pogłoska wtedy szła, że Niemcy mordują wszystkich ludzi zdolnych do noszenia broni. No i wtedy dużo ludzi uciekało na Wschód. Między innymi z Choczni tyż dużo ludzi się podłączyło do tych uciekinierów, całe tłumy. Rozumisz? Z wozami z tobołkami, z dobytkiem, z mieniem, które udało się zabrać, uciekało na Wschód. I była to niedziela późnym popołudniem. Nastąpił pierwszy nalot niemieckich Luftwafe na Chocznie. Akurat szła wtedy kawaleria polska -żołnierzy na koniach no i bombardowanie rozpoczęło się. Ja byłem wtedy poza domem, bo byłem ciekaw, co tam się dzieje na tej ulicy, na tej szosie. Ale wracałem już do domu kiedy rozpoczęło się to bombardowanie (i co tu zrobić?) wtedy huk ogromny, wybuchy bomb. Ja wpadłem do pobliskiego domu. (…) Kiedy zaczął się tam było parę osób już w tym domu. Ale tak ziemia zaczęła drgać, że zaczął się sypać z sufitu tynk, to wapno na nas. Ja wtedy bałem się że ten dom zawali się mi na głowę. Uciekłem z tego domu. I wpadłem w pobliskie krzewy (…) Olszyna taka rosła. No i położyłem się na ziemi i ze strachu zacząłem się żarliwie modlić. No i po upływie kilku minut, przeszła ta fala nadlatujących i bombardujących samolotów. Wtedy wstałem i szybko pobiegłem do domu. Po przyjściu do domu, zauważyłem że jeszcze moi domownicy wszyscy byli w piwnicy schowani przed tym bombardowaniem. (…) W tej piwnicy byli zgromadzeni, nawet sąsiedzi przyszli, między innym znalazły się tam dwie Żydówki, które też uciekały przed Niemcami. No i dziwne było, że one zwracały się do tych dzieci naszych: módlcie się do waszej Matki Boskiej, żeby się nic nie stało. No tak mi przynajmniej oni mówili, bo mnie tam nie było wtedy. I tak się dziwili, dlaczego to Żydówki w ten sposób się modlą, przecież mają swojego Boga, więc mogły się do niego tak samo modlić. No więc po przejściu tej fali się już trochę uspokoiło. Jeszcze wcześniej (jeszcze wtedy, kiedy leżałem w tych krzakach) to słyszałem tylko tętent tych koni, rozszalałych ze strachu, bo wtedy szła kawaleria ułanów. Część ułanów na tych koniach jeszcze siedziała i biegała razem z nimi, ale większość koni to było samych, pozostawionych i one tak biegały po całej wsi. Po przejściu całej fali, kiedy się uspokoiło, po tym nalocie, po ochłonięciu z tego pierwszego wrażenia, poszliśmy z kolegami w stronę szosy zobaczyć, jak to tam wygląda. To mniej więcej miejsce, gdzie padały tę pociski te bomby. No więc zobaczyliśmy straszny widok, bo było pięćdziesiąt jeden koni zabitych. A wyżej, tam na tych choczeńskich dziołach, jak się to mówiło, widzieliśmy trupów ludzi. Zginęło tam trzynastu żołnierzy - ułanów i czternastu cywili z tych uciekinierów. Przecież oni nie wybierali. Były widoki makabryczne. Widzieliśmy tam żołnierza, który leżał obok leja po bombie z urwaną całą nogą. Drugi był oparty o drzewo... trzymał kurczowo w rękach karabin, bo strzelał do Niemców, ale był bez głowy. To było rzeczywiście straszne. No i po tym wszystkim poszliśmy do domu. Przeżywałem to bardzo, nie mogłem nawet w nocy spać. No ale cóż miałem robić? Nie wiem, czy ja ci nie mówię zbyt chaotycznie. I tak pomyślałem sobie wtedy o micie naszej niezwyciężonej armii, którą wpajano nam. I w szkole, i w radiu, i w ogóle w rozmowach potocznych. Jak mogła nasza kawaleria przeciwstawić się takiej potędze, (na przykład sile powietrznej i na froncie armii niemieckiej zmotoryzowanej), gdzie czołgi jechały przeciwko koniom? (…) Z karabinów nie ma żadnej siły rażenia przeciwko czołgom. To muszą być działa przeciwpancerne, a nie zwykły karabin. To jest walka z wiatrakami. Wtedy sobie uzmysłowił człowiek, że politycznie byliśmy okłamywani. No po prostu! No i po wkroczeniu wojsk niemieckich... wojska niemieckie wkroczyły tu na drugi dzień. To już było w poniedziałek. W piątek wojna zaczęła się, w niedzielę był nalot, i te wszystkie wypadki, a w poniedziałek wkroczyła armia niemiecka. I myśmy z początku bali się, bo były te słuchy różne, co oni tam robią z Polakami, z młodymi ludźmi. A to wszystko jednak była plotka. Zresztą puszczana przez samych Niemców, żeby zrobić chaos na tych drogach, żeby oni mieli po prostu mniej kłopotów z tym wszystkim. To wojsko rozlokowane było mniej więcej w szkole podstawowej, do której chodziłem w Choczni i w większych budynkach publicznych, takich jak Sokół, dom katolicki, to tam oni (rozumisz?) nocowali. Z czasem my jako młodzi chłopcy zbliżaliśmy się, z ciekawości, ku tym żołnierzom niemieckim, widząc że przecież nie dzieje się nam z ich strony żadna krzywda. Wręcz przeciwnie, dawali im cukierki, rozumisz? Takie jakieś łakocie, żeby ich tak po prostu przyjacielsko nastawić. (…) W stosunku do ludności cywilnej nie było żadnej agresji. Przeciwnie nawet bardzo dobrze się obchodzili, a zwłaszcza lubili dzieci. Nawet mówili wtedy (jak później się dowiedziałem), że bardzo im się podobają polskie dzieci. A to słyszałem (wtedy jeszcze człowiek nie umiał po niemiecku) od ludzi starszych. Mówili: podobacie się Niemcom. No więc, po tych dramatycznych dniach nastąpiło pewne uspokojenie. Jak gdyby sytuacja została w pewnym stopniu opanowana. Szkoła rozpoczęła swój (proszę ja ciebie) program nauczania, kiedy Niemcy się już wyprowadzili, bo to front szedł. Szkoła podstawowa rozpoczęła naukę. Natomiast szkoła średnia, w której ukończyłem pierwszą klasę, została nieotwarta. Już z chwilą wojny była zamknięta i po wyjściu wojska niemieckiego nie została otwarta, bo już była zabroniona nauka w szkole średniej. W szkole podstawowej tak, ale nie na długo, bo potem kiedy wysiedlono gospodarzy z Choczni i przyszli na ich miejsce osadnicy niemieccy, to ich dzieci zajęły tą szkołę podstawową dla swoich potrzeb, a dzieci mieszkańców uczyły się w Sokole. (…)Tam była taka sala i na górze takie dwie salki, bo tej mleczarni obok nie było, jeszcze nie była wystawiona. Potem zmieniali kilkakrotnie naukę dzieci w innych budynkach, ale tego to już nie pamiętam, bo ja byłem wywieziony do Niemiec. W czterdziestym pierwszym roku (zaraz w czterdziestym to było wysiedlenie Choczni) przyszli osadnicy niemieccy. Część mieszkańców Choczni było wysiedlona do kieleckiego a część do lubelskiego. Ja z rodziną zostałem na miejscu, z tym że z domu rodzinnego nas również wysiedlono. Przenieśliśmy się do rudery takiej starej (starego domu), której Niemcy - ci osadnicy nie zajęli. Oni zajmowali domy lepsze murowane, a te gorsze mieli jako... powiedzmy takie domy gospodarcze, przeznaczali pod obory, szopy, stodoły. No więc myśmy mieszkali w tym domu niedaleko własnego domu, jakiś czas.(...)
cdn
O sprawach poruszonych w tym fragmencie wspomnień Kazimierza Ścigalskiego można przeczytać również we wcześniejszych artykułach:
- Początek września 1939 roku w Choczni,
- Bombardowanie 3 września 1939 roku,
- Ofiary bombardowania we wrześniu 1939 roku,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz