9 kwietnia 2013 Katarzyna Odrzywołek i Adrian Szopa przeprowadzili w Bradford w Anglii wywiad z mieszkającym tam Stanisławem Batorem, który następnie został opublikowany w książce "Pokolenia odchodzą. Relacje źródłowe polskich Sybiraków z Wielkiej Brytanii. Bradford".
Stanisław Bator urodził się w Choczni 9 kwietnia 1930, jako syn pochodzącego z Liszek Józefa Batora i Rozalii z domu Suwaj. Poniżej zamieszczam jako cytat fragment jego wspomnień sprzed wojny i z okresu jej trwania:
Przed wojną
Urodziłem się 9 kwietnia 1930
roku w Choczni, powiat Wadowice, województwo krakowskie. Imię ojca: Józef, imię
matki: Rozalia (z domu Suwaj). Przez pierwszych pięć lat mojego życia
mieszkaliśmy w Choczni. Ojciec pracował na polu, był rolnikiem. Coś poszło
bardzo źle i w 1935 roku wyjechaliśmy na Wołyń. W rodzinie było siedmioro
dzieci. Licząc od najstarszego byli to: Jan, Stefan, Maria, Mieczysław, Halina,
Stanisław, Edward. Wszyscy urodzili się przed wojną. Najmłodszy brat urodził
się w 1932 roku. Opuściliśmy Chocznię z powodu bardzo dużej biedy, a na Wołyniu
mieliśmy kuzyna. W Janowej Dolinie, koło Kostopola otwierali kopalnię, kamieniołomy.
Kuzyn załatwił tam pracę dla ojca. Otwierano kopalnie, były nowe domy, nowe
budownictwo. Mieszkaliśmy w domu, gdzie mieszkały cztery rodziny. Mieszkaliśmy
z Polakami. Trudno mi powiedzieć, jak wyglądał dom, to było coś nowego.
Chocznia to była wioska, a tu był inny dom, nie było słomy. To był zupełnie
inny dom niż ten, co mieliśmy w Choczni. W Janowej Dolinie zacząłem chodzić do
szkoły, coś nowego wybudowali [nowy budynek]. Większość mieszkańców to byli
przyjezdni, przyjechali pracować w Janowej Dolinie, w kamieniołomach. Wszystko
było widać. Mur był, tam rozbijali kamień.
Wybuch II wojny światowej i życie
pod okupacją
Rok 1939. Przyszli Rosjanie.
Niemców u nas nie było. Rosja weszła do połowy Polski. Mieliśmy kontakt tylko z
nimi [z Rosjanami]. Trzeba było chodzić do szkoły. Kazali mówić po rosyjsku i
uczyć się po rosyjsku. Rosjanie obejmowali stanowiska w szkole. Nie wszystkich
wywieziono z Janowej Doliny. Powodem naszej wywózki było to, że mój brat Jan
bardzo się udzielał, był w organizacji politycznej. Nie pamiętam jej nazwy,
miał coś wspólnego z junakami, strzelcami. Został aresztowany, dlatego że się
udzielał, był bardzo znany. Został wywieziony do Charkowa czy do Smoleńska. Tam
zginął. Został zamordowany. Przez niego później nas, całą rodzinę wywieźli.
Deportacja w głąb Związku
Sowieckiego
Nie przyszli rozmawiać z nami
[dziećmi], tylko z ojcem. Powiedzieli, że będą nas wywozić. Mama zabrała tylko
coś do ubrania, ale nie pozwolili nam niczego [innego] brać. To był maj albo
czerwiec 1941 roku. Stacja, z której nas wywieźli, to była Janowa Dolina.
Transportowali nas w wagonach towarowych, [w których] nie było specjalnych
„pokoików" [przedziałów]. Wsadzili nas do tego wagonu, było ciasno. Takie były
warunki. Wieźli nas do Kazachstanu. Mniej więcej w tym czasie wybuchła wojna
rosyjsko-niemiecka. Mówiono, że wiozą nas na Sybir, ale koło Moskwy zmienili
transport i wysłali do Kazachstanu. [Nie wywieziono wówczas całej rodziny].
Siostry Marii do Rosji nie zabrali, bo ona już była mężatką i została w Polsce.
Stefana gdzieś zabrali, nie wiem, kto, kiedy i jak go uwięzili. Jak nas
wywieźli, to też już go nie było.
Pobyt na zesłaniu
W Kazachstanie byliśmy -
jużnokazachstanskaja obłast, pachta-aralski rejon, miejscowość Inwalidnaja. Tam
przeważnie były plantacje bawełny. Nie pracowałem tam. Jeśli się nie pracowało,
to nie było jedzenia. Musieliśmy iść do szkoły, ja z młodszym bratem Edwardem.
Najwięcej tam było Rosjan, nas przyjezdnych bardzo mało było. Wszystkich
przedmiotów uczyliśmy się po rosyjsku. Szkoła rosyjska, wszystko po rosyjsku.
Czułem się tam troszkę głupio, ale kazali iść do roboty, bo jak nie pójdę, to
nie będzie chleba. Do roboty się nie chciało iść, to szło się do szkoły. Ojciec
pracował na polu, na plantacji bawełny, tak samo brat i siostra. Był głód.
Miałem jedenaście lat, jadłem, co mi dali. Nie było żadnego wyboru. Nie mogłem
mówić, że ja czegoś nie będę jadł.
Podróż na południe Związku
Sowieckiego
W Rosji byłem do 1942 roku,
zabrali nas do junaków. Nastąpiła amnestia i myśmy mogli wyjeżdżać. Powiedzieli
nam, że był układ i do jakiego miasta mamy pojechać, żeby [wstąpić] do junaków
- młodych. Bo wojskowych brali gdzie indziej.
Pobyt na Bliskim Wschodzie
A tu był taki specjalny obóz dla
junaków, od 10-11 lat do 15-16 lat. Trafiłem tam z bratem Edwardem i
Mieczysławem (on też jeszcze nie mógł pójść do wojska). Ojciec wstąpił do
wojska. Matka miała jechać w to samo miejsce, gdzie myśmy byli. W pociągu
zmarła i nie mieliśmy już żadnego kontaktu. Ojciec czegoś się dowiedział, ale
nikt nic mógł powiedzieć, gdzie ona zmarła, co się jej stało. Ojciec trafił do
5. Dywizji. W junakach ćwiczeń nie było, czasami jakiś przemarsz, żeby się
spotkać. Dzień junaka [wyglądał tak, że] kazali iść spać, wstawaliśmy o tej i o
tej godzinie, [...] siedziało się w domu, w baraku, przeszło się gdzieś, jak
się miało trochę wolnego czasu. Nie było żadnych rozrywek. Każdy czekał na
informację o wyjeździe, taka była bieda. Mieliśmy kontakt z ojcem. Kiedy
przyszła amnestia, to ojca zabrali, był niedaleko nas. Do pewnego stopnia
mieliśmy z nim kontakt.
Pobyt na Bliskim Wschodzie
Płynęliśmy statkiem z
Krasnowodzka do Pahlevi. Było tam lotnisko, a przy nim obóz. Było duże
zadowolenie, to nas cieszyło. Mieliśmy jechać do Palestyny. Każdy był
zadowolony, że nie byliśmy już w Rosji, czuliśmy to cały czas. Przyjechaliśmy
do Palestyny i później był podział do szkół. Trafiłem do Nazaretu, do szkoły
powszechnej. Tam byłem tylko rok. Później zrobili obóz dla starszych, [ale]
trudno mi przypomnieć sobie jego nazwę. Tam byliśmy w namiotach, w
przeciwieństwie do Nazaretu, gdzie był duży klasztor. Byliśmy w namiotach.
Luźniej było, bo nie było takiego kontaktu ze starszymi, młodzież mogła się
więcej wygłupiać. Robiliśmy różne figle. Było dużo sportu, graliśmy w piłkę.
Każdy był czymś zainteresowany. Można było chodzić na kąpiele w basenie. Od
czasu do czasu odbywały się wycieczki, których nie było za dużo. Kontaktu z
miejscową ludnością nie mieliśmy. Mieliśmy musztrę. Robiliśmy wszystko, co
trzeba było robić. Nie było tak, że „coś mi się nie podoba", kazali robić,
to robiliśmy. W Palestynie byłem pięć lat: od 1942 do 1947 roku. Cały czas
byłem w szkole. W warsztacie uczyliśmy się trochę ślusarki. Dużą część dnia
spędzałem w szkole. Rano wychodziło się do szkoły, około czwartej godziny się
wracało. Na ogół nie było tak, żebym się czymś szczególnie interesował czy nie
lubił czegoś. Kazali coś robić, to się robiło - normalna nauka. Najbardziej
lubiłem sport, piłkę nożną. Nie wiem, czy byłem dobry, ale kierownik drużyny
zawsze mnie wybierał. Grałem na pozycji lewego łącznika, numer 10. Strzelałem
dużo bramek. Mieczysław był starszy, był już licealistą i nie miałem już z nim
takiego kontaktu. Później, w 1946 czy 1945 roku, wyjechał ze szkoły do wojska,
a dalej do Włoch. Tata dużo wcześniej skończył służbę wojskową - już w Persji -
bo chorował. Został wypisany z wojska i wysłano go do Indii.
----
W 1947 roku autor wspomnień wyjechał z Palestyny do Wielkiej Brytanii, gdzie zamieszkał na stałe.