piątek, 27 września 2024

Remont kościoła w 1924 roku

 31 sierpnia 1924 odbyło się w Choczni wspólne posiedzenie rad gminnych Choczni i Kaczyny przy udziale Komitetu Parafialnego, którego jedynym tematem była sprawa odnowienia budynku kościoła i przyległego do niego parkanu.

Na wstępie Józef Putek, naczelnik gminy Chocznia, przedstawił zebranym plan wykonania robót i ich kosztorys, sporządzony przez inżyniera Alojzego Golasowskiego z Mysłowic. Proponowany zakres prac obejmował:

- wykonanie rusztowania na wieży kościelnej, aż po sam krzyż,

- wykonanie rusztowań wokół budynku kościoła, 

- otynkowanie na nowo kościoła i wieży od gzymsów po cokół,

- oczyszczenie cokołu,

- wymianę spróchniałych i zgnitych belek na wieży,

- wymianę spróchniałych i zgnitych desek na dachu wieży,

- zdjęcie pokrycia dachowego z wieży,

- pokrycie wieży nową blachą cynkową, zaś wieżyczek bocznych blachą odzyskaną z dachu wieży głównej,

- sporządzenie okienek wieżowych, nakrycie gzymsu blachą i poprawę rynien,

- wykonanie trzech, jak to określono pawązów wewnątrz wieży (czyli inaczej kotwi - poziomych prętów ściągających przeciwległe mury, chroniących je przed rozchyleniem lub obrotem),

- oszklenie wszystkich okien, w których są braki,

- pokrycie farbą framug okien, drzwi i krat żelaznych,

- rozebranie większej części starego parkanu i wykonanie w jego miejsce nowego ogrodzenia betonowego,

- naprawę pozostałej części parkanu (od strony wschodniej) i przykrycie go płytą betonową,

- naprawę magazynu koło kościoła.

Zebrani jednogłośnie upoważnili dr Józefa Putka do zawarcia umowy o reparację kościoła i parkanu w granicach zaproponowanego kosztorysu, to jest 22.000 złotych. 

Następnie rady gminne Choczni i Kaczyny zawarły ugodę, regulującą rozkład kosztów tej inwestycji. Ustalono, że gmina Chocznia poniesie 7/8 kosztów i świadczeń w naturze, a gmina Kaczyna 1/8, czyli koszty przypadające na Chocznię miały wynieść 19.750 zł, a na Kaczynę 2.750 zł. Kwoty te miały być ściągnięte w dwóch równych ratach: jesienią 1924 i w lutym 1925 roku.

Na pokrycie tych wydatków obie gminy zamierzały podwyższyć płacone przez ich mieszkańców podatki: gruntowy, domowy, przemysłowy i dochodowy. Zarząd zebranymi funduszami w każdej gminie mieli prowadzić ich naczelnicy, decydujący wspólnie o wzajemnych obrachunkach i pokrywaniu rachunków wystawionych przez wykonawcę. 

Do celów kontrolowania postępu i jakości robót obie rady gminne delegowały: Jana Turałę, Wita Górę, Józefa Twaroga, Franciszka Skowrona i Maksymiliana Malatę.

Rady gminne zastrzegły sobie, iż wykonawca robót powinien udzielić gwarancji na trwałość i solidność wykonania.

Pod protokołem posiedzenia podpisali się:

- naczelnicy gmin, to znaczy dr Józef Putek z Choczni i Jan Byrski z Kaczyny,

- radni z Choczni: Antoni Styła, Jan Woźniak, Stanisław Wójcik, Józef Zając, Franciszek Dąbrowski, Jan Turała, Jan Byrski, Józef Twaróg, Franciszek Płonka, Karol Guzdek, Wawrzyniec Żurek, Wojciech Rokowski, Józef Kolber, Antoni Romańczyk, Antoni Cap, Tomasz Szczur, Antoni Widlarz, Andrzej Kręcioch, Franciszek Ramenda, Józef Ramenda, Kacper Legut, Andrzej Zając, Franciszek Ścigalski, Maksymilian Malata i Karol Wójcik,

- radni z Kaczyny: Andrzej Smaza, Maciej Byrski, Tomasz Smaza, Wit Góra i Andrzej Gawęda.

Uchwała ta została oprotestowana przez radnego Józefa Książka z Kaczyny, jednak jego sprzeciw został odrzucony przez starostwo w Wadowicach, jako bezzasadny.

Umowa z inż. Golasowskim została zawarta i już 1 września 1924 (czyli na następny dzień po uchwale) przystąpiono do pierwszych prac. 

Gmina Chocznia zastrzegła sobie, iż przy robotach mieli być zatrudniani w pierwszej kolejności mieszkańcy tej wsi. Kierownictwo robót objął majster Piotr Bandoła, a wszystkie prace murarskie, ciesielskie, betoniarskie i kowalskie wykonali miejscowi fachowcy. Również zwózki materiałów budowlanych dokonali za darmo choczeńscy furmani. 

Odnowienie kościoła i wieży wsparł kwotą 1.800 zł hrabia Romer z Inwałdu, a mniejsze kwoty na ten cel zadeklarowali także dobrowolnie niemal wszyscy choczeńscy rzemieślnicy, kupcy, handlarki nabiałem i przemysłowcy: Maria Bylica, Aleksy i Tekla Bryndza, Wiktoria Nowak, Honorata Bąk, Aniela Bryndza, Magdalena Siepak, Waleria Skoczylas, Wiktoria Mrzygłód, Maria Kucia, Wiktoria Bryndza, Ludwika Szafran, Katarzyna Bryndza, Balbina Kolber, Helena Brusik, Balbina Wcisło, Maria Pindel, Franciszka Wójcik, Helena Świętek, Antoni Główka, Helena Balon, Honorata Zaremba, Maria Studnicka, Bronisława Mastek, Jan Pędziwiatr, Józef Dąbrowski, Stanisław Targosz, Maria Wojtas, Józef Ruła, Karol Janoszek, młynarz Antoni Styła, Antoni Sikora, akuszerka Maria Kręcioch, Maria Zając, Ludwik Woźniak (po 30 zł), Stanisław Skowron, Ludwik Warmuz (po 20 zł), Andrzej Kolber, sklepikarz Andrzej Byrski i Maria Widlarz (po 10 zł), Franciszek Ogiegło (45 zł), Andrzej Wcisło (50 zł), Jan Wcisło (60 zł), Jan Fujawa, Ludwik Porębski i Roman Jarczak (po 200 zł).

Zbiórka podwyższonych podatków przebiegła sprawnie, mimo że większość mieszkańców wsi utrzymująca się z rolnictwa odczuła w 1924 roku znaczne skutki nieurodzaju plonów. 

Ostateczny koszt remontu wyniósł 29.000 zł. Został on zakończony wiosną 1926 roku. W trakcie prac spłonęła plebańska wozownia, w której składowano wapno na budowę.

23 maja 1927 grupa parafian (Tomasz Bursztyński, Jan Taborski, Jan Augustynek, Kazimierz Gawęda, Aleksander Wcisło, Szczepan Pietruszka, Antoni Hatłas, Władysław Woźny) przesłała pisemną prośbę do arcybiskupa Sapiehy, by ten skłonił Komitet Kościelny, nadzorujący remont kościoła w latach 1924-26, do publicznego rozliczenia się z zebranych pieniędzy publicznych.

Autorzy listu "nie zarzucają Komitetowi czynu karygodnego", ale podnoszą różne wątpliwości, co stało się z pieniędzmi uzyskanymi ze sprzedaży: starej blachy cynkowej z wież kościelnych, 14 stacji Drogi Krzyżowej umieszczonych w parkanie kościelnym, wyciętych kilku jesionów, rosnących wcześniej od północnej strony kościoła, kamieni i cegły ze starego ogrodzenia i drewna ze spalonej wozowni oraz z uzyskanego od ubezpieczalni odszkodowania po pożarze wozowni. Sugerują ponadto, że na remont wieży użyto zbyt wiele nowego drewna, zamiast użyć drewna z rozbiórki, które z braku dozoru zabierał sobie za darmo kto chciał. Informują także, że Komitet Kościelny działał podczas remontu na własną rękę, bez najmniejszego porozumienia z proboszczem Dunajeckim.

Arcybiskup krakowski interweniował zapewne w tej sprawie w krakowskim Urzędzie Wojewódzkim, ponieważ 12 maja 1928 Józef Putek skierował swoją odpowiedź na zarzuty zawarte w "prośbie grupy parafian" właśnie do tej instytucji.

Wójt choczeński zaprzeczył, jakoby podczas remontu kościoła sprzedawano drogą licytacji stacje Męki Pańskiej, czy też konfesjonały, a jedynie spróchniałe i przegniłe deski, zetlałe framugi obrazów umieszczonych w zdemontowanych parkanie i inne "rupiecie" "z powodu ich bezużyteczności i bezwartościowości". Podkreślił także, że przed dokonaniem licytacji "wszystkie te przedmioty oglądnął wspólnie z proboszczem i proboszcz sam wskazał, które kwalifikują się do wyrzucenia z magazynu, względnie sprzedaży". W dalszej części swojej odpowiedzi przedstawił sprawozdanie finansowe, z którego wynika, że ze sprzedaży starych blach, gontów, rupieci, wyciętych jesionów i figury św. Józefa (Józefowi Świętkowi) uzyskano kwotę 677 zł i 30 gr, a z ubezpieczalni 479,35 zł, które to sumy zostały użyte na zapłacenie kosztów remontu.

Tego tematu dotyczy również artykuł "Kapsuła czasu - dokument z 1924 roku"

poniedziałek, 23 września 2024

Choczeńscy oficerowie - Stanisław Trzebuniak major MO/SB

 Rodzice Stanisława Trzebuniaka - Andrzej i Katarzyna z domu Gaweł - pochodzili z Zawoi. Tam też przyszły na świat ich starsze dzieci. Natomiast Stanisław i jego siostra Cecylia urodzili się w Choczni, gdzie ich rodzice zakupili drugie gospodarstwo rolne. Według metryki chrztu Stanisław Trzebuniak urodził się 31 października 1918, a on sam podawał zawsze datę o dzień późniejszą. Pobyt Trzebuniaków w Choczni nie trwał zbyt długo. Po pierwszej wojnie światowej powrócili do Zawoi i tam młody Stanisław rozpoczął naukę szkolną. W 1927 roku zmarła jego matka Katarzyna, a ojciec postanowił zamieszkać w Legbądzie koło Tucholi. W miejscowej szkole i w sąsiednich Łosinach Stanisław Trzebuniak ukończył podstawową edukację. Później pomagał w domu i w gospodarstwach sąsiadów oraz pracował w okolicznych lasach. W 1937 roku podjął praktykę u piekarza w Gdyni.  Dwa lata później, w czasie II wojny światowej, Niemcy odebrali Trzebuniakom ich ziemię, a 21-letni Stanisław został zatrudniony przez Arbeitsamt w Nadleśnictwie Woziwoda, a następnie w Zielonce. 


W 1945 roku, po wkroczeniu armii radzieckiej, powrócił do Legbądu i 10 kwietnia zwrócił się do Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tucholi z podaniem o przyjęcie do pracy. Początkowo służył jako wartownik, a ponieważ cieszył się dobrą opinią i był bardzo pracowity, awansował na dowódcę warty i w końcu na referenta - pracownika umysłowego, prowadzącego sieć agenturalną. Ogółem w Tucholi spędził pięć lat. W tym czasie (1948) zawarł związek małżeński z pochodzącą spod Tucholi Władysławą Lorbiecką. 

W 1950 roku już w stopniu sierżanta został mianowany zastępcą kierownika Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Sępólnie, a po awansie na stopień chorążego objął kierownictwo tej placówki. Aktywnie udzielał się też w życiu polityczno-społecznym jako członek Egzekutywy Komitetu Powiatowego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W latach 1953-56 porucznik Trzebuniak kierował PUBP w Rypinie, a w 1957 roku został oficerem Służby Bezpieczeństwa w Toruniu, zajmującym cenzurą pocztową i kontrolą korespondencji, a później starszym oficerem operacyjnym w stopniu kapitana. Prowadził 15 spraw ewidencyjno-operacyjnych i posiadał 7 tajnych informatorów. Jednocześnie uczęszczał do dwuletniej Szkoły Oficerskiej Służby Bezpieczeństwa MSW w Legionowie, którą ukończył z wynikiem dobrym. 

W 1959 roku KW MO w Bydgoszczy rekomendowała go na posadę zastępcy komendanta MO w Lipnie do spraw bezpieczeństwa publicznego. Podczas pracy w Lipnie uzyskał średnie wykształcenie i zdał egzamin dojrzałości w Korespondencyjnym LO w Toruniu. 

Ostatnie trzy lata służby w organach bezpieczeństwa publicznego (1967-70) major Trzebuniak spędził jako kierownik wydziału III w Komendzie Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy, skąd przeszedł na milicyjną emeryturę. Był odznaczony m.in. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (1969), Brązowym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem 10-lecia Polski Ludowej, Odznaką "20 lat w Służbie Narodu".

Jako cywil pracował jednak nadal np. w Zakładzie Transportu i Maszyn Budowlanych w Bydgoszczy. Zmarł w wieku niemal 100 lat i 9 sierpnia 2018 został pochowany na cmentarzu komunalnym w Bydgoszczy.


czwartek, 19 września 2024

Choczeńskie zabytki - obraz Chrystusa z "żywymi oczami"

 


Obraz Chrystusa trzymającego w jednej dłoni kulę ziemską, a drugą czyniącego znak błogosławieństwa jest prawdopodobnie dziełem malarza klasztornego Iżyczka z Kalwarii Zebrzydowskiej i powstał w I połowie XIX wieku. Namalowany został w stylu bizantyjskim, a swój obecny wygląd zawdzięcza zabiegom konserwatorskim, które po II wojnie światowej przeprowadził Franciszek Suknarowski.
Nie ma wyjątkowych walorów artystycznych, ale posiada dużą wartość sentymentalną dla obecnych właścicieli. Jego cechą charakterystyczną są oczy Chrystusa, które wydają się wodzić za obserwatorem, niezależnie od tego, gdzie on się znajduje i pod jakim kątem spogląda na obraz.

To malowidło zakupił w Kalwarii choczeński krawiec Jakub Garżel (1818-1897) i od razu zlecił jego poświęcenie miejscowym bernardynom. Gdy w 1888 roku wychodziła za mąż jego córka Anna, dostała go w prezencie ślubnym. Odtąd stale wisiał w jej mieszkaniach - najpierw w Wadowicach, na Zaskawiu i na Groblach, po śmierci męża w wynajętej izbie w Choczni, zaraz przy granicy z Wadowicami i w końcu w domu jej syna w środkowej części Choczni. Po śmierci Anny odziedziczył go właśnie on. Ponieważ nie miał własnych dzieci, w spadku po nim przejęła go w latach 70. XX wieku jego wychowanica, a po jej śmierci przeszedł na własność jej syna, czyli piątego z kolei właściciela. Stanowi dla niego cenną pamiątkę.  

poniedziałek, 16 września 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIII

 Krakowska "Prawda" z 7 czerwca 1902 donosiła:

 W Choczni przy granicy wadowickiej zdarzył się okropny wypadek u obsługacza żydowskiego J. B. W uroczystość Bożego Ciała wyszła żona jego do kościoła na sumę, on zaś pozostał w domu i zajmował się gotowaniem obiadu. Gdy odszedł na chwilę, zbliżył się 4-letni synek jego do ognia tak nieostrożnie, że cała odzież na nim się zapaliła. Na krzyk gorejącego chłopca przybiegł ojciec, ugasił wprawdzie ogień i zdarł z dziecka odzież, lecz ciało poparzone, powydymane, wyglądające gdzieniegdzie jak stara kora na drzewie, przedstawiało grozą przejmujący widok. Gdy dziecię skomliło już dłuższy czas z bólu, a matka, która nadeszła z kościoła, załamywała ręce z rozpaczy, ojciec czemprędzej przygotowywał wóz, zaprzęgał konia; sąsiedzi byli pewni, że wybiera się po lekarza, tymczasem — o zgrozo! — (...) pojechał — bez względu na tak wielką uroczystość i na straszne nieszczęście w domu — po piwo Żydowi — i staczał potem „ćwiartówki“ z hałasem do piwnicy żydowskiej... Chłopiec w okropnych boleściach i opuszczeniu skonał na drugi dzień rano. 

Ofiarą tego wypadku był Stanisław Bąk (ur. 1899), syn Józefa Bąka i Franciszki z domu Kręcioch z Zawala.

----

"Echo Krakowa" z 15 sierpnia 1969 informowało:

W Andrychowie podczas mycia okien wypadła z IV piętra, ponosząc śmierć, 47-letnia Alina Porębska (zam. w Choczni). 

----

Kolejne notki z różnych wydań "Echa Krakowa" o wypadkach drogowych:

W Choczni pow. Wadowice motocyklista Stanisław Mamica ur. w 1936 r. w Andrychowie wyprzedzając samochód ciężarowy zawadził o przyczepę. W wypadku Mamica i jadąca wraz z nim żona Helena doznali tak ciężkich obrażeń, że zmarli w drodze do szpitala. (wydanie z 24.07.1961)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący z nadmierną szybkością motocyklista, 23-letni Franciszek Wieja (zam. w Bielsku), najechał na zamkniętą rampę kolejową Wskutek doznanych obrażeń Wieja zmarł wkrótce po wypadku. (wydanie z 19.05.1964)

Dziś rano na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego PKS, potrącił 28-letnią Helenę Cholewa (zam. w Choczni). Wskutek doznanych obrażeń, zmarła ona wkrótce po wypadku. Kierowca został zatrzymany. (wydanie z 6.11.1966)

Na szosie w Choczni (pow. Wadowice), kierowca samochodu ciężarowego, Jan Targosz (zam. Bielsko-Biała), w czasie wyprzedzania, najechał na 56-letniego Stefana Trepkę (zam. w Wadowicach), który Jechał motorem. St. Trepka wskutek odniesionych obrażeń zmarł. (wydanie z 9.11.1966)

W Choczni (pow. Wadowice), jadący motocykl potrącił znajdującego się na drodze w stanie nietrzeźwym 61 letniego Franciszka Hałata. (wydanie z 2.07.1969)




czwartek, 12 września 2024

Księża z Choczni w XVIII wieku

 W drugiej połowie XVIII wieku dwóch chocznian otrzymało święcenia kapłańskie. Co ciekawe, obydwaj nie podawali się za mieszkańców Choczni i w spisach studentów Uniwersytetu Krakowskiego (czyli późniejszego Uniwersytetu Jagiellońskiego) figurowali jako Antoni Szczurowski z Wadowic i Gabriel Wątróbka z Zatora. 

Starszy z nich - Antoni Szczurowski - został ochrzczony w Choczni 7 czerwca 1749, jako syn młynarza Jakuba Szczura i jego pierwszej żony Apolonii. W 1766 roku, a więc w wieku 17 lat, rozpoczął studia teologiczne i filozoficzne w Krakowie. Po uzyskaniu święceń kapłańskich (1777) pomagał jako wikariusz choczeńskiemu proboszczowi ks. Janowi Bylinie (od 9 marca 1777). Posługę w Choczni zakończył po 8 latach (1785), gdy choczeńskie beneficjum objął kolejny proboszcz ks. Józef Wojaszkiewicz. Przez kilka kolejnych lat pracował we Frydrychowicach, a następnie zarządzał parafią w Zembrzycach. Pisał o tym ks. Stanisław Heumann w publikacji z 1898 roku pod długim tytułem "Wiadomość o parafii Zembrzyce nad Skawą, w dekanacie suskim, dyecezyi Krakowskiej, pow. Wadowickim w Galicyi położonej, tudzież o Kościele Zembrzyckim, jakoteż o Obrazie Matki Boskiej łaskami tamże słynącym, z dodatkiem pocztu Kapłanów, którzy przy kościele parafialnym w Zembrzycach pracowali, na podstawie metryk, wizyt biskupich, aktów parafialnych i innych źródeł":

Ks. Aleksander Hraboszowski był proboszczem do r. 1792 (do maja). Po nim nastąpił jako komendarz owdowiałej parafii ks. Antoni Szczurowski, za którego była wizyta generalna w d. 26 czerwca 1792 r., odbyta przez ks. Antoniego Skibińskiego, kanonika katedralnego Inflanckiego, wizytatora generalnego.

Z Zembrzyc ks. Szczurowski został skierowany do Makowa, ale już w 1794 r. ponownie do nich powrócił. Od 1797 roku był natomiast wikariuszem w Lanckoronie. Zmarł 18 listopada 1800.

Podobnie jak ks. Szczurowski, również ks. Wątróbka występował pod nieco innym nazwiskiem niż jego rodzice - Maciej i Katarzyna Wątrobowie. Został ochrzczony w Choczni 18 marca 1756. Jego dom rodzinny usytuowany był na Zawalu - po drugiej stronie Choczenki w stosunku do domu Szczurów, gdzie urodził się przyszły ks. Antoni. Obydwaj więc osiemnastowieczni kapłani z Choczni pochodzili z jej dolnej części. Jako Gabriel Wątróbka z Zatora (parafia choczeńska należała wtedy do dekanatu zatorskiego) rozpoczął studia w Krakowie w 1770 roku. Siedem lat później uzyskał stopień bakałarza. W latach 1779-81 pobierał nauki w Seminarium Akademickim w Krakowie, uzyskując licencjat z teologii. Wiadomo o nim ponadto, że był pierwszym znanym proboszczem pochodzącym z Choczni, ponieważ objął parafię w miejscowości Chroberz, należącej obecnie do powiatu pińczowskiego w województwie świętokrzyskim.

poniedziałek, 9 września 2024

Płatnicy podatku pogłównego w 1673 roku

 Podatek pogłówny to rodzaj powszechnego podatku osobistego. Odprowadzany jest w tej samej wysokości dla wszystkich podatników, jego wysokość nie jest więc zależna od ich dochodów. 

W Królestwie Polskim podatek pogłówny był wielokrotnie uchwalany przez sejm, począwszy od XVI wieku. W celu jego zebrania wybierano poborców podatkowych, którym w terenie pomagali proboszczowie poszczególnych parafii. Dzięki jego powszechności, spisy płatników pogłównego mogą być ciekawym źródłem wiedzy na temat nazwisk mieszkańców wsi i miast oraz ich zaludnienia.

W 1673 roku Sejm Rzeczypospolitej Obojga Narodów uchwalił podatek pogłówny w związku z wojną z Turcją.

Według konskrypcji z 25 maja  1673 roku podatek pogłówny zobowiązane były zapłacić następujące osoby z Choczni:

- Woyciech Woycik,

- Antoni Slagorczyk,

- Jakub Krawiec,

- Walenty Slagor,

- Bartek Walasek,

- Jadam Niemiec,

- Krystyna Pasterka,

- Szczęsna Twarosek,

- Ewa Dziewka,

- Paweł Swiec,

- Regina Skowronkowa,

- Jagnieszka Szymoniczka,

- Stanisław Cayka,

- Woyciech Przybyła,

- Tomasz Woyt,

- Marcin Niedziołek,

- Ewa Cudacka,

- Klimek Bonar,

- Jakub Kowal,

- Grzegorz Ogonek,

- Walenty Guzowat,

- Walenty Gazdecka,

- Marcin Cyganek,

- Klimek Grubarz,

- Marcin Zaiac,

- Tomasz Siedlak,

- Jakub Woźniak,

- Regina Koculek,

- Grzegorz Vider,

- Franek Sordelik,

- Grzegorz Figowski,

- Tomasz Pietruszka,

- Grzegorz Koyder.

Zestawienie płatników obejmuje więc 33 przedstawicieli ówczesnych choczeńskich rodzin. Porównując je z podobnymi w czasie spisami płatników podatku kościelnego (taczma), łatwo zauważyć, że znajduje się w nim znacznie mniej nazwisk (czy też przezwisk). Na przykład w spisie płatników taczma z 1665 roku ujęto aż 65 płatników, w 1670 roku - 48, a w 1673 roku - 44. Według Józefa Putka spis płatników pogłównego w Choczni z 1673 roku nie był kompletny i obejmował tylko choczeńskich rzemieślników (na liście mamy np. krawca, kowala, czy szewca), funkcyjnych (wójt i grubarz czyli grabarz), a także komorników, zagrodników i chałupników, zaliczających się do biedniejszej warstwy ludności. Nie ma natomiast w tym spisie przedstawicieli takich wpływowych i rozrośniętych wówczas w Choczni rodzin kmiecych, młynarskich i karczmarskich, jak na przykład: Szczurów, Matejków/Wawrzyńczaków (Widlarzów), Balonów, Guzdków/Wątrobów, Komanów, Grządzielów, Ramendów, Styłów, Świętków, Turałów/Kleśniaków, Wilczków/Dziadków/Rokowskich, Burzejów, czy Kumorków/Malatów. Za to takie nazwiska, jak Koyder, czy Figowski występują wyłącznie na tej liście - nie są one znane z żadnych innych dokumentów związanych z siedemnastowieczną Chocznia. 

W przypadku Choczni podatku pogłównego z 1673 roku nie można traktować więc jako powszechnego. Być może choczeńscy kmiecie byli ujęci na innej liście, która nie zachowała się do czasów współczesnych lub płacili oni na wojnę z Turcją podatek w innej formie - na przykład podymnego (od domu, a nie od "głowy"). 

Już 3 lata później (1676) choczeńska lista płatników podatku pogłównego obejmowała 119 osób, czyli była zdecydowanie bardziej zbliżona do zamieszkującej wtedy w Choczni liczby rodzin. 






czwartek, 5 września 2024

Schroniska turystyczne w Choczni

 Schroniska turystyczne w Choczni nigdy nie powstały, choć istniały plany ich urządzenia. Józef Putek, podsumowując w jednym z niepublikowanych maszynopisów swoją działalność jako wójta, wspomina o zamiarze wybudowania przez gminę w Choczni dwóch obiektów do celów turystycznych.

Pierwszy z nich miał być typowym schroniskiem turystycznym, usytuowanym na "Germatce" i przeznaczonym dla turystów i narciarzy zmierzających ze stacji kolejowej w Choczni na Leskowiec lub Gancarz. W celu realizacji tego przedsięwzięcia Gmina Chocznia zakupiła kilka morgów lasu. Data tej transakcji nie jest znana - w grę wchodzą dwa okresy, w których Putek sprawował władzę nad gminą, to znaczy lata 1920-29 (bardziej prawdopodobne) lub 1946-50. Nie jest też jasna lokalizacja tego schroniska - używając nazwy "Germatka" Putek mógł mieć na myśli zarówno należącą częściowo do Choczni dwuszczytową górę Bliźniaki w Beskidzie Małym, jak i mało wybitne wzniesienie w paśmie między Bliźniakami a Łysą Górą.

Drugi z obiektów, które zamierzała wybudować choczeńska gmina, miał mieć szersze przeznaczenie. Zakładano, że będzie to podmiejska restauracja z kręgielnią i ogrodem, posiadająca dodatkową funkcję schroniska turystycznego. Potencjalnymi klientami tego kompleksu mieli być mieszkańcy Choczni i Wadowic oraz przyjezdni turyści, zmierzający z Wadowic lub z Choczni w kierunku Łysej Góry. Z maszynopisu Putka wynika, że zamierzano go wybudować w "Księżej Sośninie". Nie wiadomo jednak, czy oprócz planów poczyniono jakiekolwiek inne działania w celu realizacji tej inwestycji.

Dr Putek zdawał sobie sprawę z dużych kosztów i pracochłonności budowy tych obiektów. Pisząc o tym latach 50. XX wieku nie wierzył już, że kiedykolwiek zostaną one zbudowane.

poniedziałek, 2 września 2024

Historie (nie)zapomniane, czyli rodzinne opowieści z wysiedlenia na Lubelszczyznę

 W ubiegłym roku w trzecim numerze krakowskiego kwartalnika "Zdanie" ukazał się artykuł Pauli Polak pod tytułem "Historie (nie)zapomniane, czyli rodzinne opowieści z wysiedlenia na Lubelszczyznę". 

Przedstawia on wojenne losy choczeńskiej rodziny autorki ze strony jej babki Marii. W 1940 roku Maria Balon (później po mężu Drożdż) miała 18 lat. Została wysiedlona z niemal całą rodziną na Lubelszczyznę, a konkretnie do miejscowości Cynków pod Nałęczowem. W Cynkowie oprócz Marii znaleźli się także jej rodzice Franciszek Balon i Elżbieta Balon z domu Świętek oraz dwoje jej rodzeństwa: brat Szczepan i siostra Weronika. Natomiast dwaj starsi bracia - Władysław i Józef Balonowie już wcześniej zostali skierowani przez Niemców na przymusowe roboty w głębi III Rzeszy.

Balonowie zamieszkali w domu rodziny Zielonków, gdzie skierował ich ówczesny sołtys Cynkowa Józef Jaruga. Tam spędzili kolejne pięć lat życia, starając się dostosować do nowej rzeczywistości. By zapewnić sobie byt, musieli znaleźć jakąkolwiek dostępną na miejscu pracę. Franciszek Balon pracował jako robotnik, a jego żona Elżbieta została gospodynią u księdza Antoniego Korgola, proboszcza z Nałęczowa. Z kolei Maria służyła u miejscowego lekarza dr. Albina Kapuścińskiego, który dobrze zapisał się w pamięci miejscowej ludności, jako ten, który leczył ich z tyfusu zupełnie za darmo. Młodszy brat Marii - Szczepan Balon - znalazł zatrudnienie jako sprzedawca gazet na stacji kolejowej w Nałęczowie i w okolicznych wioskach, a najmłodsza z rodzeństwa Weronika Balon opiekowała się dzieckiem, a później podjęła pracę w sklepie.

Życie Balonów na wysiedleniu, choć na pozór normalne, nie było pozbawione niebezpieczeństw, elementów bolesnych i tragicznych. Szczepan Balon został aresztowany przez Niemców i przeznaczony do wywózki do obozu koncentracyjnego. Gdy do Cynkowa dotarła informacja, że został więźniem KL Majdanek, jego ojciec Franciszek miał zamiar wyruszyć do Lublina i zaoferować siebie na wymianę za syna. Na szczęście okazało się, że Szczepan wykorzystał moment zmiany warty i zbiegł z aresztu, po czym ukrywał się w kościelnej wieży. Do Cynkowa powrócił dopiero wtedy, gdy niemiecka żandarmeria zaprzestała jego poszukiwań. 

Mniej szczęścia miał partyzant Józef Dados, który potajemnie odwiedzał dom, w którym mieszkali Balonowie, by skrycie spotykać się z jedną z córek Zielonków. Niestety w marcu 1943 roku nie zdążył uciec do lasu przed niemieckim patrolem, który niespodziewanie wjechał do wsi. Zginął zastrzelony niezbyt daleko od domu ukochanej, w tym miejscu znajduje się obecnie pamiątkowy obelisk, upamiętniający jego śmierć.

W pamięci Balonów zapisała się również pewna Żydówka, która prawie przez całą wojnę ukrywała się w pobliskich lasach. Zbierała chrust i leśne owoce, które wymieniała na żywność i ubrania. Przeżyła w ten sposób prawie 5 lat, ale w 1944 roku znaleziono jej rozstrzelane zwłoki na skraju lasu.

Niebezpieczne sytuacje dla rodziny Balonów nie skończyły się wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej. Jak pisze Paula Polak: "Rosjanie kradli praktycznie wszystko, co się dało, a w szczególności złoto. Potrafili strzelać do pozłacanych filiżanek, aby zyskać cenny kruszec. Strzelali także do budzików, nie rozumiejąc, do czego one mają służyć. Zabierali nie tylko co lepsze ubrania, ale nawet zdzierali z kobiet koszule nocne - biorąc je za suknie wieczorowe". Maria Balon pechowo wpadła w oko jednemu z wyzwolicieli, który nie przyjmował do wiadomości, że dziewczyna może go nie chcieć. Kiedy nie chciała do niego wyjść, zaczął ostrzeliwać dom Zielonków. Maria przez trzy dni chroniła się w lesie, dopiero po interwencji swojego pracodawcy dr. Kapuścińskiego u dowódcy natrętnego wojaka mogła powrócić do domu. 

Autorka artykułu opisuje także losy Anny z domu Świętek - siostry swojej prababki i jej męża Józefa Bylicy, którzy również znaleźli się na wysiedleniu w okolicach Nałęczowa. Anna nie zważając na grożącą jej śmierć pomagała Żydom z transportów kolejowych, które zatrzymywały się na stacji kolejowej w Nałęczowie. Ci rewanżowali się jej hojnie za przynoszoną żywność. To co udało się jej zgromadzić, Anna chowała w rynnach i w skrytkach pod mostami. Pewnego wiosennego dnia wszystkie jej "łupy" spłynęły wraz z wezbraną w wyniku roztopów wodą. Jej mąż Józef nie dożył końca wojny. Zmarł 15 czerwca 1944 w wieku 71 lat. Paula Polak przytacza krążące w Choczni opowieści, jakoby jego duch w noc po śmierci miał nawiedzić rodzinny dom: "Nikt jeszcze bowiem we wsi nie wiedział o zgonie murarza Bylicy, kiedy bauer zamieszkujący jego dom wypytywał sąsiadów, jak wyglądał mieszkający tu kiedyś Polak. Opowiadał potem, że przez całą noc po izbach przechadzała się mara wysokiego, wyprostowanego mężczyzny o ciemnych włosach i bujnym wąsie..."

Pięć lat pobytu w Cynkowie spowodowało, że Balonowie nawiązali tam liczne serdeczne kontakty i przyjaźnie. Maria, Szczepan i Weronika (później po mężu Guzdek) niejednokrotnie odwiedzali tę miejscowość i życzliwych ludzi, dzięki którym mogli przeżyć wojenne wypędzenie.

Okres wysiedlenia na trwale zapisał się w ich pamięci rodzinnej i powracał w licznych opowieściach, ukazujących osobiste oblicze II wojny światowej. Teraz, gdy żadne z nich już nie żyje, historie z tamtych lat spisała przedstawicielka kolejnego pokolenia, urodzona ponad pół wieku po zakończeniu wojny.