wtorek, 17 grudnia 2024

Obciążenia podatkowe chocznian na początku XIX wieku

 Trzy lata po przejściu pod panowanie austriackie, 18 kwietnia 1775 roku, wprowadzono w Galicji, a  więc także i w Choczni, nowe obciążenie podatkowe - tak zwany podatek rustykalny. Wysokość tego podatku dla każdej gromady wiejskiej określały władze państwowe, a rozkład obciążeń na poszczególnych włościan właściciel wsi, w zależności od wielkości posiadanego przez nich gruntu.

Jeżeli chodzi o podatki państwowe, to w Choczni pobierano także podatek klasowy, obejmujący podatek od realności, pogłówne i właściwy podatek klasowy, płacony przez duchowieństwo, urzędników, kapitalistów bez realności, hurtowników i inne osoby zaliczone do tej osobnej kategorii.

W 1803 roku suma obu tych podatków wynosiła w Choczni 448 florenów oraz 19 i pół krajcara.

Ogół mieszkańców wsi płacił wtedy również podatek lokalny (gromadzki) w wysokości 129 florenów i jednego krajcara, który pobierano na ogół do spichrza gromadzkiego w odpowiednich ilościach żyta i owsa.

W życie i owsie płacono także podatek na rzecz kościoła (o wartości rocznej 59 florenów), ogół mieszkańców utrzymywał również organistę (z płacą 11 florenów rocznie) oraz kościelnego (3 floreny 36 krajcarów).

Tak więc ogólne obciążenie podatkami publicznymi wynosiło w 1803 roku nieco ponad 651 florenów. Przeliczając to na dawne złote polskie otrzymujemy kwotę 2865 złp, w tym podatek gromadzki 567 złp. Ponieważ przed rozbiorami sumaryczny podatek na rzecz państwa i kościoła wynosił 1017 złp (w 1764 r.), to w ciągu 30 lat rządów austriackich wzrósł on o nieco ponad 100%.

Do celów podatkowych Chocznia była podzielona na trzy okręgi podatkowe, obejmujące dolną, środkową i górną. Ściągalność podatków nie była pełna - o ile państwowy aparat skarbowy był bezwzględny, to z władze lokalne do pewnego stopnia tolerowały ewentualne opóźnienia lub były skłonne do rozkładania płatności na raty, czy wręcz ich umarzania. W omawianym tu 1803 roku z górnej części wsi pobrano nieco ponad 83 floreny podatku rustykalnego i gromadzkiego, w środkowej nieco ponad 163 floreny, a w dolnej nieco ponad 113 florenów, co dało łączną kwotę nieco ponad 360 florenów. Doliczając podatki od poddanych z majątku sołtysiego i plebańskiego zebrano nieco ponad 366 florenów z 427 wymaganych.


piątek, 13 grudnia 2024

Piwo i browarnictwo w dawnej Choczni

 

Dawne piwo było znacznie bardziej mętne, mniej gazowane i niekoniecznie chmielone, przez co miało inny smak, niż to, które znamy obecnie. Znacznie niższa zawartość alkoholu w dawnych piwach sprawiała, że podawano je także dzieciom. Uchodziło ono za znacznie zdrowszy napój, niż wchodząca przecież w jego skład woda, gdyż w procesie produkcji redukowano ilość chorobotwórczych bakterii i innych niekorzystnych dla zdrowia zanieczyszczeń. Było również ważnym źródłem kalorii i składników odżywczych. Stąd spożywano je powszechnie i w dużych ilościach, także z pewnością w Choczni.

Pierwsza pisemna wzmianka na temat produkcji piwa w Choczni pochodzi z 1579 roku, a dokładnie z „środy wstępnej” tegoż roku, co oznaczało Środę Popielcową. W choczeńskiej Księdze Sądowej zanotowano, że Wojciech Kołodziej z synem Urbanem zmówiwszy się, sprzedali wówczas za 70 złotych w polskiej monecie „swoy statek” Wojciechowi Galamie, a w skład owego „statku” oprócz roli i różnych sprzętów, czy zwierząt gospodarskich, wchodziły także „dwa achtelia y dwa polachtelky piwne, kocziel browarny, szesc kadzi”. Czyli rodzina Kołodziejów oprócz uprawy roli zajmowała się wtedy także piwowarstwem, do którego używała podanego wyżej kotła browarnego i kadzi, a także prawdopodobnie wyszynkiem wytworzonego przez siebie piwa, przechowywanego we wzmiankowanych achtelach i półachtelach – beczułkach o pojemnościach odpowiednio 16 i 8 litrów.

Kolejnym odnotowanym piwowarem z Choczni był Stanisław Szymonek (1630), który wytwarzał piwo dla folwarku Mikołaja Komorowskiego, właściciela majątku wójtowskiego w Wadowicach.

Trzy lata później (1633) przywilej między innymi prowadzenia własnego browaru dla Adama Szczura, właściciela majątku sołtysiego w górnej części wsi, potwierdzał król Władysław IV Waza.

Nie udało mi się potwierdzić w źródłach ciekawej historii z 1656 roku, kiedy to rzekomo pleban choczeński ks. Kacper Sasin miał zamówić u krakowskich piwowarów 36 wielkich beczek piwa, by uczcić ucieczkę wojsk Karola Gustawa z Wadowic. Podczas przeprawy przez Wisłę w okolicach Łączan transport miał utonąć w rzece i podobno długo jeszcze trwał spór procesowy, kto powinien zapłacić za niedoszłą dostawę.

Pod koniec życia ks. Sasina (1694) żołnierze wojsk koronnych pojawiwszy się w Choczni w mięsopusty (koniec karnawału) wypili na koszt mieszkańców piwa i gorzałki za 6 złotych, a łączna suma strat wynikłych z ich krótkiego pobytu wyniosła 70 zł. Petycję o zwrot tej kwoty wnieśli do zamku oświęcimskiego wójt Grzegorz Grządziel i przysiężny Jan Kumorek.

W zbiorach Archiwum Ziemskiego w Krakowie Stanisław Szczotka odnalazł w okresie międzywojennym zeznanie złożone w 1736 roku przez najsłynniejszego okolicznego zbójnika Józefa Baczyńskiego alias Skawickiego, których fragment dotyczy także …browaru w Choczni:

„Stamtąd (to znaczy z Inwałdu  - uwaga moja) poszliśmy do Choczni, już się dzień robił, na browar do żyda. Tam przyszedszy, związaliśmy tego żyda, który związany powiedział o pieniądzach na izbie w popiele, któreśmy sami wybrali. Było tych piniędzy tynfów sto. Wzięliśmy także parę pistoletów i szpadę, gorzałki baryłkę choćby półgarcową, oprócz tego piliśmiy tam gorzałkę i piwo, wzięliśmy także korali nitkę tamże w popiele z piniądzmi. Wychodząc rozwiązaliśmy żyda, aleśmy go nie bili, nie piekli.”

Tradycje browarnictwa podtrzymywano w Choczni w XIX wieku. W 1817 roku  dzierżawcą karczmy dworskiej (Bobrowskiego) wraz z browarem był Joachim Holcgrin (Holzgrün), a swój własny browar miał nadal majątek sołtysi (wtedy własność Duninów), w którym w 1827 roku braxatorem (piwowarem) był trzydziestokilkuletni Szymon Wolski rodem z Podolsza koło Zatora.

O piciu piwa podczas pobytu w Choczni w 1813 roku wspominał poeta Kazimierz Brodziński:

„Dobrego piwa kilka szklanek wypiwszy, pożegnałem go (ks. plebana – uwaga moja) i szedłem na przechadzkę pomiędzy dwoma rzędami wierzb, ciągnących się aż do lasu świerkowego.”

Piwo było powszechnie szynkowane w choczeńskich karczmach i w przeciwieństwie do gorzałki jego spożycie nie budziło kontrowersji. Jak wynika z pisemnej relacji chocznianina Kumorka, zachowanej w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Krakowie, piwo bywało nawet składnikiem wieczerzy wigilijnej.

W 1901 roku spożycie piwa stało się przyczyną kryzysu w zarządzie choczeńskiej gminy i rezygnacji wicewójta Jana Zająca, oskarżonego przez naczelnika gminy Antoniego Sikorę o pijaństwo i przesiadywanie w karczmach. Jak tłumaczył się Zając:

„Raz ten wypadek mnie się przytrafił, że wstąpiłem do członka Rady i asesora Malaty, a powodem tego była sprawa dróg gminnych … a że wypiłem szklankę piwa u Malaty, to przecież każdemu wolno, a pijanem nie byłem, abym dawał zgorszenie i zasłużył na takie szkalowanie”.

Piwo można było wówczas wypić także u Maurycego Münza przy granicy z Wadowicami. Pracującemu dla niego Józefowi Bąkowi w 1902 roku zarzucano w gazecie „Prawda”, że zamiast zatroszczyć się ratunek dla swojego poparzonego synka, jeździł dla szynkarza po piwo i staczał przywiezione beczki do piwnicy Münza.

W 1911 roku dzięki staraniom posła Antoniego Styły choczeńska gmina uzyskała prawo do pobierania opłat od serwowanych na jej terenie trunków, w tym 2 koron od każdego hektolitra piwa.

W okresie międzywojennym prawa do szynkowania piwa w Choczni posiadali między innymi: Franciszek Pędziwiatr, Stanisław Kryjak, Jan Fujawa, Szymon Łapka, czy Kółko Rolnicze. Zabroniła im tego prohibicja wprowadzona we wsi po plebiscycie antyalkoholowym z 1929 roku i ponowionym dwa lata później.

Jako ciekawostkę można podać, że w tym czasie (koniec lat 20. XX wieku) nauczycielką w obu choczeńskich szkołach była Antonia Rokosz, żona księgowego w żywieckim browarze.

Wątek piwny pojawia się wówczas także wśród choczeńskich emigrantów. W 1937 roku współwłaścicielem restauracji z browarem w urugwajskim Montevideo był Jose Tadeo Gurdek, ochrzczony w Choczni jako Józef Tadeusz, który był wnukiem wymienionego wyżej Antoniego Styły.

W „Kronice wsi Chocznia” Józefa Turały odnotowano, że w czasie II wojny światowej szwagier autora Franciszek Romańczyk był przymusowo zatrudniony w lodowni krakowskiego browaru, gdzie nabawił się astmy.

Piwo w latach 60. XX wieku było w Choczni uznawane nie za napój alkoholowy, a chłodzący, na równi na przykład z oranżadą. Nie można go było jednak sprzedawać w choczeńskich sklepach osobom nietrzeźwym. W 1965 roku w okresie letnich upałów pojawiły się problemy z dostępnością piwa butelkowego, a sprowadzenie piwa beczkowego nie wchodziło w grę, gdyż nie było gwarancji sprzedania całej beczki przed skwaśnieniem zawartości.

W 1967 r. Wydział Spraw Wewnętrznych Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wadowicach podał do publicznej wiadomości, iż Ob. W. J. zamieszkały w Choczni powiat Wadowice, został ukarany przez Kolegium Karno- Administracyjne przy Prezydium PRN w Wadowicach grzywną w wysokości 500 złotych za to że dnia 18 marca 1967 roku w Wadowicach jechał rowerem w stanie wskazującym na użycie alkoholu, co stanowi wykroczenie. Obwiniony przyznał się do zarzucanego mu wykroczenia, że w dniu krytycznym wypił dwa piwa, a następnie jechał rowerem przez miasto w Wadowicach.

 

 

wtorek, 10 grudnia 2024

Druga wojna światowa w życiorysach choczeńskich milicjantów - część II

 Druga część wcześniejszego artykułu - link.


Helena Stuglik:

„W roku 1940 zostałam wysiedlona wraz z rodziną do pow. Jędrzejów i tam przebywałam do chwili oswobodzenia. (…) Pracowałam jako robotnik leśny w lasach chorzewskich. Na początku 1941 r. poznałam chłopca Józefa Krzysztofika z Jędrzejowa, który mi się oświadczył i jako oficjalny narzeczony przedstawił swojej rodzinie, w tym szwagrowi Romanowi Górce, właścicielowi drukarni w Jędrzejowie. Po wnikliwej obserwacji R. Górka zaproponował mi wstąpienie do organizacji wojskowej, na co wyraziłam zgodę. W październiku 1941 r. zostałam zaprzysiężona jako członek ZWZ-AK obwód Jędrzejów, podległy bezpośrednio Romanowi Górce ps. „Mirek”. Ja przyjęłam ps. „Lena”. Z uwagi na to, że pracowałam w lesie przekazano mnie jako łączniczkę do placówki ZWZ-AK Chorzewa, gdzie nawiązałam wskazany kontakt z członkiem ZWZ-AK gajowym Julianem Hendrysiakiem i Janem Jęczmykiem, powstańcem wszystkich trzech powstań śląskich, który ukrywał się pod tym nazwiskiem przed Niemcami i pracował także w lesie. (…) Do obowiązków moich należało przekazywanie meldunków na piśmie do Obwodu Jędrzejów, były też meldunki, które musiałam nauczyć się na pamięć. Z powrotem zabierałam kilka egzemplarzy pisma lokalnego p.t. „W Marszu” powielanego w latach 1941-1944 w Jędrzejowie. Przenosiłam również w razie potrzeby dokumenty dla „spalonych” członków. 05/1942 otrzymałam dodatkowe zadanie obserwatora składu amunicji na front wschodni w lesie „Gaj” koło Chorzewy. Do tego celu dostosowano mi moją pracę w lesie. Moim zadaniem było zapamiętać na samochodach dowożących amunicję znaki i numery rejestracyjne. Dane te przekazywałam bezpośrednio mojemu dowódcy Górce, ponadto kto pilnuje i kiedy są zmiany. W czasie tej służby jesienią 1943 r. zostałam ciężko pobita przez strażnika niemieckiego i przesłuchiwana przez gestapo. Lecz stamtąd zostałam uratowana przez Nadleśnictwo, że jestem robotnikiem leśnym i przez nieuwagę zbliżyłam się w tamtym kierunku, inaczej czekałby mnie ciężki obóz lub śmierć. 9 czerwca 1943 r. zostaje zmordowany przez Niemców mój narzeczony Józef Krzysztofik w czasie pacyfikacji Jędrzejowa, za działalność w ruchu oporu AK. (…) W czasie wojny okupant zburzył nam dom i zniszczył całe mienie w Choczni.”

Henryk Odrobina:

„Po ukończeniu szkoły poszedłem na praktykę jako żeźnik w Hoczni. Nie ukończyłem praktyki, zostałem wywieziony do Niemiec w roku 1942 do Girlachsdorf pow. Rychbach, gdzie pracowałem jako kucier (woźnica – uwaga moja) na roli aż do przyjścia Czerwonej Armji.”

Jadwiga Bryndza:

„W czasie okupacji uczęszczałam nadal do szkoły powszechnej w Choczni”.

Józef Bandoła:

„W roku 1940, 11 grudnia zostałem wraz z rodzicami wysiedlony przez okupanta niemieckiego do lubelskiego. Tam nie przebywałem długo, przyjechałem do Krakowa i tutaj pracowałem u brata przyrodniego Kazimierza w zawodzie krawieckim. W marcu 1941 r. przeszedłem przez granicę „zieloną” i powróciłem do stron ojczystych. Tutaj ukrywając się, szyjąc po domach w różnych miejscowościach, jak Spytkowice, Zator, Rudze, Frydrychowice, Chocznia, przebywałem aż do wyzwolenia naszej Ojczyzny przez Armię Czerwoną”.

Karol Janoszek:

„Zimą 1940 r. z powodu nie przyjęcia volkslisty narodowości niemieckiej zostaliśmy wysiedleni, a ja zabrany na roboty przymusowe do Oświęcimia. W Oświęcimiu przebywałem początkowo w obozie nr 1, a później w obozie nr 2. W końcu 1944 r. zbiegłem z obozu i do czasu wyzwolenia przez Armię Czerwoną ukrywałem się na terenie powiatu wadowickiego.”

Leopold Pasternak:

„Z Lidy wyruszyłem na front. Zabrany z pola walki jako jeniec wojenny przez Niemców przebywałem w obozie koncentracyjnym II D w Stargardzie (stalagu – uwaga moja). Od 1942 roku pracowałem jako jeniec na majątku koło Szczecina w gospodarstwie, aż do przyjścia Armii Czerwonej 2 III 1945.”

Marian Góralczyk:

„Do wybuchu wojny pracowałem w warsztatach szkoły księży salezjanów w Łodzi. Przeżyłem wiele, bo już w roku 1940 zostałem zmuszony przez urząd pracy do wyjazdu do Niemiec, do jednej z fabryk samolotów, która znajduje się pod duńską granicą. Jako zwykły robociarz pracowałem do 11 XII 1941 roku, następnie nie mogłem dłużej patrzeć, jak okrutnie znęcano się nad Polakami, więc uciekłem. Po paru dniach zostałem schwytany przez Niemieckie gestapo, które mię osadziło w Oświęcimiu jako więźnia politycznego z czerwonym winklem. Po jedenastu miesiącach zostałem zwolniony i znowu pod eskortą policji zostałem wysłany do Niemiec do fabryki gwoździ w Homburku, gdzie jako znany wszystkim władzom, że jestem więźniem oświęcimskim pracowałem do 18 XI 1944 roku, w którem to dniu uciekłem w me ojczyste strony i czekałem do chwili przyjścia czerwonej Armi.”

Stanisław Bryndza:

"Wybuchła wojna. W krutce po jej wybuchu rodzice zostali wysiedleni z gospodarstwa, ja zaś zostałem wywieziony do Niemiec na roboty. W miejscowości Odertal pracowałem przez 4 lata, aż do czasu wkroczenia wojsk Radzieckich."

Stanisław Ramenda:

"W roku 1940 byłem zmuszony przez Arbajzamd Andrychów do pracy na Śląsku w Bytomiu w firmie Suchy, była to praca na torach kolejowych i pracowałem aż do wyzwolenia."

Stanisław Szostak:

"W roku 1939 wiosną wytransportowany zostałem na pomorze do Wejcherowa 1 baon morski. Tam służyłem przez lato aż do zakończenia wojny. Brałęm udział w wojnie przeciwko niemcom, dostałem się do  niewoli 14 września roku 1939 go. W Niemczech pracowałem od roku 1939 go do roku 1945 go.

Stanisław Wider:

"W miesiącu lipcu (1939) ojciec wysłał mnie za ucznia do warsztatu ślusarskiego w Wadowicach do Ob. Anteckiego Władysława ulicy nie mogę zapodać gdyż nie pamientam i numeru tego warsztatu, tam uczyłem się do roku 1940 do miesiąca maja. W miesiącu maju 1940 roku zostałem zabrany przez Arbeidsamt Niemiecki i wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty, miałem lat 15. Pracowałem w gospodarstwie na roli w miejscowości Kosle powiat Kożuchów do końca wojny, to jest do roku 1945.

Stanisława Bylica:

"W 1939 roku zaczęłam uczęszczać do szkoły podstawowej w Choczni. Na skutek działań wojennych rodzice moi zostali wysiedleni do woj. lubelskiego i nauka została przerwana. Po upadku działań wojennych wróciłam z rodzicami do Choczni."

Tadeusz Byrski:

"W czasie okupacji przebywałem przy matce, pracowałem na roli, w 1940 roku wyjechałem do Niemiec i pracowałem kilka miesięcy na torze kolejowym, a później w warstacie stolarskim w Bytomiu. Po roku czasu powruciłem do Choczni i przebywałem przy matce, pracowałem na roli. W 1942 r. zostałem aresztowany przez policję niemiecką i przebywałem aż do wyzwolenia w obozie koncentracyjnym (KL Auschwitz - uwaga moja)."

Tadeusz Wiktor:

"W roku 1941 zostałem wysiedlony wraz z rodziną przez okupantów hitlerowskich do województwa Kieleckiego, gdzie najmując się do różnych prac rolnych u zamożniejszych gospodarzy przebywałem aż do wyzwolenia, t.j. do r. 1945."

Walerian Szymonek:

"Z nastaniem okupacji w 1940 r. zostałem wywieziony na przymusowe roboty przez biuro pracy w Andrychowie do Niemiec, gdzie to pracowałem jako robotnik w Rijza w cegielni. Po trzech latach pracy zachorowałem i uciekłem stamtąd na Górny Śląsk do Zalesia pow. Strzelec Opolskie do dworu, gdzie to była wywieziona ma matka wraz z rodziną i gdzie to po wyzdrowieniu pracowałem do końca wojny jako robotnik rolny."

Władysław Płonka:

"W 1941 r. zostaliśmy wysiedleni przez okupanta do woj. Lubelskiego, gdzie musiałem pracować w firmie przy zakładaniu kabli podziemnych. w 1942 r. odjechałem od rodziców i przyjechałem do Spytkowic, gdzie zacząłem pracę w gospodarstwie ogrodniczym u niemieckiego bałora i pracowałęm za marne grosze jako pomocnik ogrodniczy do wyzwolenia Polski Ludowej (!)."

Władysław Wójcik:

"W drugo dzień po mojem przybyciu do domu niemcy zajęli mą wioskę. Uciekliśmy z domu tylko na 1 noc. Potem powruciliśmy, ale już do domu zrabowanego. Czas w niewoli niemieckiej uciekał smutno, ja w tym czasie pomagałem Tatusiowi przy Warstacie Stolarskim, bo jest stolarzem. W roku 1940 niemcy wysiedlili nas do woj. Kieleckiego wsi Mnichów. Ja w chwili wsiadania do transportu z wielką trudnością uciekłem i pokryjomu siedziałem u babci. Lecz niemcy mnie znaleźli i zaprzągli do pracy u Bałera. Przerobiłem tak w Choczni całą wojnę."

Stefan Dauber (mieszkaniec Choczni w 1945 r., zawarł tu związek małżeński i w Choczni urodził się jego syn):

"W czasie działań wojennych brałem udział jako ochotnik 49 pułku piechoty, jako podoficer. 18 września 39 roku przekroczyłem granicę Rumuńską i zostałem internowany, po ucieczce z lagru udałem się do Jugosławi, a stamtąd odtransportowany do Afryki, gdzie wstąpiłem jako ochotnik do Armi Francuskiej, skąd odesłany na frond do Francji, po zajęciu Francji odpłynęliśmy do Angli, gdzie wstąpiłem do Armi Angielskiej, w Armi Angielskiej walczyłem w Afryce, Syri, Grecji, Krecie i wyspie Milos. gdzie byłem dwa razy ranny, na wyspie Krecie zabrano mię do niewoli 1 czerwca 1941 r. w randze plutonowego, skąd przewieziono mnię do obozu jeńców wojennych w Niemczech do lagru 8B Lamsdorf (dziś Łambinowice - uwaga moja). 10 stycznia 45 roku uciekłem z lagru i ukrywałem się w Girlachsdorfie (dziś Gilów w gm. Niemcza - uwaga moja) do zakończenia działań wojennych."










wtorek, 3 grudnia 2024

Choczeńscy inżynierowie

 Wśród licznych list chocznian prezentowanych na blogu brakowało dotąd zestawienia osób z wyższym wykształceniem technicznym, których droga życia dobiegła już końca.

Na 3.12.2024 przedstawia się ono następująco:

Kazimierz Bąk (1942-2021)
Inżynier mechanik, absolwent
Politechniki Krakowskiej,
dyrektor Bumar Wadowice.
Urodzony w Choczni.

Franciszek Cedrowski (1926-2012)
Inżynier budownictwa lądowego,
wicedyrektor firm krakowkskich.
Mieszkaniec Choczni.

Tadeusz Chwalibóg (1877-1936)
Inżynier drogomistrz.
Mieszkaniec Choczni.

Andrzej Drzerski wcześniej Zając
(1939-2003)
Urodzony w Choczni.

Wiktor Dudziak (1926-1976)
Nauczyciel w Choczni.

Edward Dukała (1937-?)
Inżynier górnik, absolwent AGH.
Autor publikacji branżowych.
Urodzony w Choczni.

Zdzisław Filek (1943-1995)
Inżynier mechanik, absolwent
Politechniki Krakowskiej.
Nauczyciel, mieszkaniec Choczni.

Józef Gondek (1903-1988)
Inżynier rolnik, absolwent
Politechniki w Zurichu.
Wykładowca akademicki.
Mieszkaniec Choczni.

Janusz Balisz (1940-2004)
Inżynier górnik, absolwent
Politechniki Śląskiej,
autor kilku patentów.
Mieszkaniec Choczni.

Antoni Guzdek (1887-1944)
Inżynier mierniczny, absolwent
Politechniki Lwowskiej.
Emigrant w USA.
Urodzony w Choczni.

Józef Janik (1907-1981)
Inżynier rolnik, pracownik Instytutu 
Przemysłu Fermentacyjnego w Warce.
Mieszkaniec Choczni.

Karol Janoszek (1925-2010)
Inżynier górnik, absolwent
Politechniki Ślaskiej.
Wyższy oficer MO/SB.
Urodzony w Choczni.

Jerzy Kornelak (1925-2014)
Inżynier leśnik, absolwent UJ.
Prezes Sp. Mieszkaniowej.
Mieszkaniec Choczni.

Eugeniusz Kosycarz (1925-2017)
Inżynier budownictwa wodnego.
Kierownik Biura Melioracji
w Wadowicach, projektant
Domu Strażaka w Choczni.
Urodzony w Choczni.

Adam Kręcioch (1954-2015)
Inżynier mechanik, absolwent
Politechniki Krakowskiej. Wójt Tomic.

Józef Kręcioch (1915-2002)
Inżynier rolnik, absolwent
WSR w Krakowie.
Urodzony w Choczni.

Zygmunt Kręcioch (1916-2000)
Inżynier Rolnik, absolwent 
WSR w Krakowie.
Urodzony w Choczni.

Stanisław Lipowski (1911-1939)
Inżynier leśnik, absolwent
Uniwersytetu w Poznaniu.
Urodzony w Choczni.

Helena Łapot z domu Stuglik
(1924-2000)
Inżynier włókiennik, kierowniczka
laboratorium AZPB.
Urodzona w Choczni.

Roman Nastaborski (1920-1988)
Inżynier architekt, absolwent
Politechniki Krakowskiej.
Urodzony w Choczni.

Jerzy Ochman (1953-2012)
Inżynier mechnik automatyk.
absolwent AGH. Działacz
samorządowy, przedsiębiorca.

Maria Barbara Palewicz (1938-1988)
Inżynier, absolwentka Wydziału
Melioracji WSR w Krakowie.
Mieszkanka Choczni.

Aleksander Rychlik (1926-2012)
Inżynier geodeta. 
Mieszkaniec Choczni.

Józef Warmuz (1926-1988)
Inżynier leśnik. Absolwent UJ.
Urodzony w Choczni.

Stanisław Wcisło (1949-2021)
Inżynier mechanik,
konstruktor  w Andorii.

Franciszek Widlarz (1929-1991)
Inżynier chemik, absolwent
Politechniki Śląskiej. Kierownik
w rafinerii w Czechowicach.
Urodzony w Choczni.

Felicja Zając (1930-1971)
Inżynier geodezji górniczej,
absolwentka AGH.
Urodzona w Choczni.

Mieczysław Drapa (1931-2007)
Inżynier architekt, absolwent
Politechniki Krakowskiej.
Urodzony w Choczni.

Andrzej Wojtala (1954-2016)
Inżynier architekt. Właściciel
biura projektowego w Wadowicach.

Władysław Guzdek (1928-2021)
Inżynier chemik, absolwent
Politechniki Śląskiej w Gliwicach.
Nauczyciel/dyrektor
w TM w Wadowicach.
Urodzony w Choczni.

Jan Hawryszko (1925-2002)
Inżynier budownictwa,
działacz sportowy
Urodzony w Choczni.



























piątek, 29 listopada 2024

Nauczyciele z Choczni - Barbara Targosz



Barbara Targosz z domu Burek

Urodzona 5 grudnia 1959 w Choczni - zmarła 19 stycznia 2022

Była absolwentką szkoły podstawowej w Choczni i Liceum Ogólnokształcącego w Wadowicach (matura w 1978 roku). Następnie ukończyła Studium Nauczycielskiego w Bielsku-Białej oraz studia na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego: dwuletnie magisterskie w 1995 roku  (edukacja wczesnoszkolna) oraz podyplomowe w 2002 roku (zintegrowana edukacja wczesnoszkolna i przedszkolna).

Od 1980 roku pracowała jako nauczycielka w szkole w Choczni Dolnej, w 2009 roku przeszła na rentę, a później na emeryturę.  Była żoną Jana Targosza (od 1981 r.), z którym miała jednego syna.

wtorek, 26 listopada 2024

Choczeńska kronika wypadków - część XXIV

 "Echo Krakowa" w wydaniu z 14 października 1957 informowało:

Jakie następstwa może mieć po zostawianie nieletnich dzieci bez opieki, przekonały się bardzo boleśnie dwie matki. Jedna z Woli Filipowskiej (pow. Chrzanów), druga z Choczni (pow. Wadowice). Pierwsza z nich pozostawiła swojego synka — Tadeusza Gaja samego w domu. Dwuletni chłopiec wyszedł z zagrodv i bawiąc się w pobliżu miejscowej sadzawki wpadł do wody. Dziecka nie udało się uratować. Drugi malec — syn ob. Marii Kolach — pozostawiony sam  sobie — podpalił stodołę ze zbiorami. Straty wynoszą blisko 50 tys. zł.

Z kolei "Echo Krakowa" z 14 stycznia 1965 donosiło:

W Andrychowie do ruszającego pociągu wskakiwał 26-letni Marian Stuglik (zam. w Choczni). Wpadł on pod wagon i doznał ogólnych obrażeń ciała. 

Natomiast pięć i siedem lat później doszło na torach kolejowych w Choczni do wypadków śmiertelnych:

W Choczni (pow. Wadowice) na torach znaleziono zwłoki 18-letniej Jadwigi Kosycarz; wypadła ona z pociągu, ponosząc śmierć na miejscu. ("Echo Krakowa" z 20.04.1970)

Na torach w Choczni (pow. Wadowice), znaleziono zwłoki 36-letniego Tadeusza Laska. Został on przejechany przez pociąg. ("Echo Krakowa" z 31.01.1972)

Śmiertelne skutki miał również wypadek w choczeńskim kamieniołomie, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej:

Zabity w wapienniku. W Choczni w kamieniołomie p. Duninowej dzierżawionym przez Radę powiatową w Wadowicach, wskutek braku należy tego dozoru, został w zeszłym tygodniu robotnik zabity. ("Prawda z 22 sierpnia 1908)

Z kolei "Dziennik Polski" z 4/5 października 1964 zamieścił krótką notkę o pożarze w Choczni:

W Choczni spłonęła stodoła wraz ze zbiorami, własność Włodzimierza Kołodzieja.

Do nietypowego zdarzenia doszło 18 listopada 1980 w Wadowicach:

Na placu Getta przejeżdżający samochód ciężarowy spłoszył stojące w zaprzęgu konie. Usiłujący je zatrzymać Franciszek G. mieszkaniec Choczni, upadł i został przejechany kołami furmanki. Doznał ciężkich obrażeń i pozostał na leczeniu w szpitalu. ("Kronika nr 48 z 1980 r.)


czwartek, 21 listopada 2024

Irena Słysz - "Babka na 102"

 


30 czerwca tego roku swoje 102. urodziny obchodziła urodzona w Choczni Irena Słysz. Niestety nieco ponad dwa miesiące później zmarła (9 września) i spoczęła obok męża Stefana na cmentarzu komunalnym w Krakowie Grębałowie. Tylko pięć osób urodzonych w Choczni żyło od niej dłużej. Doczekała się 5 dzieci, 10 wnucząt, 20 prawnucząt  i 1 praprawnuka.

Irena Słysz córką rzeźnika Ludwika Porębskiego i Balbiny z domu Zając, córki zasłużonego dla Choczni restauratora Teodora Zająca. Na chrzcie otrzymała imiona Irena i Małgorzata. Szczęśliwe dzieciństwo spędziła w dolnej części Choczni, wędrując po wsi, zbierając kwiaty, plotąc wianki, bawiąc się z rówieśnikami i brodząc w Choczence, jak zanotowano w jej wspomnieniach. Z powodzeniem ukończyła siedmioklasową szkołę podstawową w Wadowicach, ale z powodów finansowych nie została posłana przez rodziców do prywatnego liceum żeńskiego, w którym miesięczny czynsz wynosił 40 zł (dobre buty można było kupić wtedy za 5 zł, a początkujący nauczyciel zarabiał 60 zł). Na bezpłatną edukację w wadowickim gimnazjum publicznym mogli wtedy liczyć tylko chłopcy. 

W czasie drugiej wojny światowej została wysiedlona wraz z matką i młodszym rodzeństwem do Kaczyny. Ojciec - Ludwik Porębski – od 1942 roku był więziony w Auschwitz, a straszy brat przebywał na przymusowych robotach w Niemczech.

Tuż po wojnie poznała swojego przyszłego męża Stefana Słysza. On sam tak wspominał ich poznanie:

(…) Już w mundurze Dywizji Kościuszkowskiej długimi drogami wojny, jako inny człowiek wracałem do kraju... ... I tam w kraju na jednej z takich dróg, w Wadowicach, wybiegła mi naprzeciw młoda dziewczyna a jasnych, rozwianych włosach z wiązanką kwiatów w ręce. Drugi raz spotkałem ją przypadkowo 2 września, w dniu moich imienin. A po dwóch tygodniach byliśmy już małżeństwem.(…) („Wieś” nr 20 z 1953 roku). Ich związek został zawarty w choczeńskim kościele parafialnym 21 października 1945 roku. W kolejnym roku Słyszowie ochrzcili w Choczni córkę, w następnym syna, a w 1949 roku w Wadowicach drugiego syna.

Porębscy na swoich polach w Choczni tuż po wojnie.
Irena stoi jako trzecia z lewej strony.

Dalsze losy Ireny Słysz tak przedstawiono w cytowanej już wsi:

Droga Ireny Słysz stanowi przykład tego, co nazywamy „awansem kobiety w Polsce Ludowej". Od funkcji ekspedientki w prywatnym sklepie w Wadowicach, droga tu wiodła poprzez namioty na płaskich jak stół połach. w których mieszkali pierwsi budowniczowie Nowej Huty, aż... — Przybyliśmy tutaj w 1949, już z trojgiem małych dzieci. Tutaj nauczyłam się zawodu. Pracuję dziś w kombinacie przy obsłudze dźwigu. (…) Irena Słysz przez te 8 lat zewnętrznie zmieniła się niewiele. Ma takie same jasne, rozwiane włosy, urodę młodej dziewczyny, po której nikt nie domyśliłby się matki 5 drobnych dzieci,. A jednak tamta dziewczyna, wręczająca kwiaty oficerowi wyzwoleńczej armii i ta kobieta rozmawiająca z nami w małym pokoiku nowego mieszkania —to dwie różne osoby.(…)

Jako suwnicowa Irena Słysz pracowała w systemie trzyzmianowym przez kilka lat. Działa również w Lidze Kobiet, wstąpiła do PZPR. Na początku lat 50. przyszło na świat dwoje jej następnych dzieci, a w opiece nad nimi pomagała młodsza siostra Urszula.  

Irena z mężem i dziećmi na początku lat 50.
Źródło - "Głos" z 01.11.2024

Niestety niekorzystne warunki pracy spowodowały u Ireny Słysz poważne kłopoty zdrowotne i konieczność półrocznego pobytu w szpitalu. Po powrocie do domu nie wróciła już do kombinatu, ale podjęła pracę jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym, a później w Zakładach Tytoniowych.

Jak pisze Agnieszka Łoś w „Tygodniku Nowohuckim Głos” z 1 listopada tego roku:

(…) Praca na suwnicy przynosi pani Irenie dodatkową korzyść w postaci działki ROD Wanda. To miejsce, które otrzymała jako suwnicowa za wzorowa pracę, jej córka Ewa wskazuje jako ulubione miejsce w Nowej Hucie naszej bohaterki. - Mama kochała ziemię i możliwość uprawiania swojego ogródka była dla niej ogromną radością. Na działce było wszystko - od kwiatów, przez owoce i warzywa aż po drzewka. Mama jako osoba zaradna, załatwiła sobie - po atrakcyjnych cenach, stare okna ze Szpitala Żeromskiego, z których zbudowała sobie, jak to nazywała „przyspieszalnik” czyli taka małą szklarnię. Na działce hodowała również kury i króliki. Co tu dużo mówić, w tamtych czasach nie było łatwo wychować piątkę dzieci w Nowej Hucie.(…)

W 1982 roku zmarł jej mąż, dzieci już wcześniej usamodzielniły się i Irena Słysz została sama w 58-metrowym mieszkaniu na nowohuckim osiedlu Willowym. Przez pewien wynajmowała pokoje studentom, a gdy podupadła na zdrowiu opiekę nad nią przejęła najstarsza córka. W 2012 roku, czyli w wieku 92 lat, wraz z córką przeprowadziła się do domu na wsi, położonego na Suwalszczyźnie. Tam spędziła ostatnie 10 lat swojego życia.

Na jej setnych urodzinach było około 200 gości, a ostatnie 102 urodziny spędziła również otoczona najbliższymi, zdmuchując świeczki z tortu z napisem „Babka na 102”. (Głos z 1.11.2024)

Setne urodziny Ireny Słysz.
Źródło - "Głos" z 01.11.2024


poniedziałek, 18 listopada 2024

O parafii choczeńskiej na podstawie wizytacji biskupiej z 1729 roku

 

W aktach wizytacji biskupich, zachowanych w Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie, znajduje się także między innymi zapis dotyczący wizytacji parafii Chocznia, która odbyła się 14 listopada (9bris) 1729 roku.

Parafia, do której należały Chocznia i Kaczyna, wchodziła wówczas w skład dekanatu zatorskiego. Patronem parafii był św. Jan Chrzciciel, a odpust parafialny odbywał się w pierwszą niedzielę po 24 czerwca, w którym przypada liturgiczne wspomnienie Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Proboszczem parafii był wtedy Wielebny Jan Bylina, który objął to stanowisko niedawno, bo we wrześniu poprzedniego roku. Parafia posiadała dobra rolne w dwóch lokalizacjach:

- pierwsza rola rozciągała się pomiędzy kościołem a granicą wsi Zawadka i sąsiadowała z gruntami Franciszka Komana (Francisci Kuman) z jednej strony (wschodniej) oraz Wojciecha Guzdka (Adalberti Guzdek) z drugiej (zachodniej),

- druga rola rozciągała się od rzeki Choczenki (fluvio Choczenka) do granicy z Frydrychowicami i sąsiadowała z jednej strony z gruntami karczmarza Franciszka Turały (Francisci Turala Tabernatoris), a z drugiej Walentego Wójcika (Valentini Woycik), a jej szerokość wynosiła około 36 bruzd.

Pomiędzy polami plebańskimi (ich południowej części) znajdowały się trzy spuszczone stawy, należące w przeszłości do plebanów, które za poprzedniego proboszcza ks. Wawrzyńca Adamkiewicza były jeszcze przez trzy lata obsiewane. Stawy te odnowił Piotr Szembek, kasztelan oświęcimski i starosta barwałdzki, po czym zagarnął je dla siebie. W obrębie pierwszej roli usytuowany był ponadto jeszcze jeden mały stawek osuszony i dwa stawki rybne.

Parafia pobierała missalia (meszne), stanowiące rodzaj daniny w zbożu. W czasie wizytacji było to 60 korców miary wadowickiej żyta i owsa od kmieci z Choczni oraz trzy korce żyta i owsa, pobierane od właściciela sołtystwa (Scultetia), usytuowanego na terenie wsi, którego właścicielem był Generosi (Szlachetny) Antoni Maieranowski. Część chłopów płaciła meszne w gotówce, a dochody parafii z tego tytułu wynosiły 12 groszy. Natomiast mieszkańcy Kaczyny z nowym ról zwanych zarębkami musieli dostarczać 9 wozów drewna i 18 groszy.

Dłużnikami parafii choczeńskiej byli właściciele dóbr Zawadka i Gorzeń oraz miasto Wadowice, z tytułu pożyczek zaciągniętych w różnych latach XVII wieku u ówczesnego proboszcza choczeńskiego ks. Kacpra Sasina. Spłaty z tych pożyczek stanowiły także dochód parafii:

- 15 florenów od kapitału 300 florenów (Zawadka)

- 10 florenów od kapitału 200 florenów (Zawadka),

- 25 florenów od kapitału 500 florenów (Zawadka),

- 50 florenów od kapitału 1000 florenów (Gorzeń z 1674 r.),

-  50 florenów od kapitału 1000 florenów (Gorzeń z 1682 r.),

- niewyszczególniona kwota od kapitału 1800 florenów (Wadowice).

Do nieruchomości parafialnych należał także dom plebana, zbudowany niedawno, z kuchnią, pomieszczeniami dla plebana i robotników plebańskich, obora, stajnia i stodoła. Pleban posiadał również małą pasiekę, a w niej pięć uli pszczelich. W oborze przebywało 7 krów i jedna jałówka, a w stajni jeden koń. Pleban posiadał ponadto jeszcze jedną krowę, tak zwaną inwentarską, wypożyczoną przez jednego z parafian w zamian za czynsz. Do prac gospodarskich służyły dwa pługi, trzy brony, jedno radło i wóz kowany (o kołach z metalowymi obręczami).

Osobny dom zamieszkiwał organista.

Liczba wiernych wynosiła 700 osób.

Akta wizytacji przynoszą również opis wnętrza kościoła i jego wyposażenia oraz inwentarz ornatów i sreber kościelnych.  Czytamy w nim, że na stanie parafii choczeńskiej były między innymi: stara monstrancja pozłacana, trzy srebrne kielichy, duży srebrny krzyż, srebrna lampa na trzech łańcuszkach i wykonane ze srebra drobne sprzęty i naczynia liturgiczne. Obraz Matki Bożej w głównym ołtarzu był ukoronowany dwiema pozłacanymi koronami. Korona srebrna znajdowała się także nad głową Boga Ojca, na wiszącym wyżej obrazie, Syn Boży posiadał srebrne promienie, a figura Ducha św. była cała ze srebra. Trzy srebrne pozłacane korony zdobiły ponadto obraz św. Anny, a obraz P. Jezusa srebrna sukienka, berło i jabłko. W kaplicy na obrazie Najśw. Maryi Panny „sukienka po bokach srebrna, corpus zaś na złotogłowie chawtowane kwiatami złocistemi, korony dwie srebrne pozłociste, łubków srebrnych dwa, pasek iedwabny chawtowany, korali nitek 20, przy nich krzyżyk srebrny.” Kolejnym obrazem ukoronowanym dwiema koronami był wizerunek patrona parafii św. Jana Chrzciciela.

Jeżeli chodzi o stroje kościelne, to księża sprawujący posługę w Choczni mieli do dyspozycji: 9 ornatów białych, 4 czerwone, 3 zielone, 2 fiołkowe i 5 czarnych, 6 kap, 1 albę i 5 komży, w tym 3 w dobrym stanie oraz duże ilości obrusów, korporałów, puryfikatorów i innej bielizny kościelnej.

Księgozbiór parafialny stanowiły trzy stare mszały, "reguialnych dwa", antyfonarz, psałterz, graduał i dwie agendy.

W kościele parafialnym znajdowało się sześć ołtarzy: Chrystusa Ukrzyżowanego (główny), św. Jana Chrzciciela (po prawej stronie głównej nawy), św. Anny (po lewej stronie głównej nawy), Najświętszej Maryi Dziewicy (w kaplicy przy wejściu), św. Trójcy (pod dzwonnicą od strony południowej) i św. Antoniego (pod dzwonnicą z drugiej strony). Świątynia posiadała drewniany, malowany chór, na którym umieszczone były organy, zwane pozytywem (alias pozytyw) i zakrystię (po lewej stronie patrząc od wejścia). We wnętrzu znajdowała się kamienna chrzcielnica (baptyserium). Wszystkie siedem ścian było pokrytych malowidłami. Podłoga wykonana była z kamienia. Do wnętrza można było dostać się trzema wejściami: głównym pod dzwonnicą, od strony południowej i prowadzącym na chór, przeznaczonym dla śpiewaka/organisty. Na drewnianej, krytej gontem dzwonnicy wisiały trzy dzwony. Do kościoła przylegał cmentarz parafialny z ogrodzeniem drewnianym, krytym gontem. Znajdowała się na nim nowo wybudowana kostnica.

środa, 13 listopada 2024

Druga wojna światowa w życiorysach choczeńskich milicjantów - część I

 Ciekawym źródłem wiedzy o tym, jak II wojna światowa zapisała się w pamięci mieszkańców Choczni, są życiorysy urodzonych w tej miejscowości osób, które składane były przez nie przed przyjęciem do Milicji Obywatelskiej, czy Urzędu Bezpieczeństwa. Podobnie jak inni chocznianie, przyszli funkcjonariusze organów bezpieczeństwa doznawali w czasie wojny poniewierki i prześladowań. Starsi z nich brali udział w wojnie obronnej 1939 roku, młodsi zasilali szeregi konspiracji. Wielu było więzionych, wysiedlonych i skierowanych na przymusowe roboty. Cytowane poniżej fragmenty wojennych życiorysów mają mniej lub bardziej rozbudowaną formę, zależną też od wykształcenia ich autorów. Należy również pamiętać, że część niewygodnych faktów była tam przemilczana lub przeinaczana, tak by nie przeszkadzała w przyjęciu do służby, co szczególnie rzuca się w oczy w tym, co napisał Rudolf Wcisło.

Albin Studnicki:

„W miesiącu sierpniu (1939 – uwaga moja) przyjechałem do domu na urlop (z Warszawy do Choczni – uwaga moja), gdzie mnie wojna zastała. Od tego czasu przebywałem w domu. W roku 1940 wstąpiłem w związek małżeński i byłem do dnia 12.08.1940 w domu, skąd mnie zabrali Niemcy do pracy w Odertalu, gdzie pracowałem do dnia 12.12.1941 i zostałem przeniesiony do Krapitz i tam pracowałem do dnia 8.01.1945, skąd przyjechałem do domu.”

Aleksander Bryndza:

„Przebywałem do 1940 r. w Choczni, w roku 1940 wyjechałem na przymusowe prace do Wrocławia, skąd powróciłem w lipcu 1940 roku, następnie do końca 1940 r. przebywałem w Choczni. 1941 w lutym zostałem wywieziony do Lüben na prace rolne. Powróciłem w styczniu 1942 r., następnie 10 stycznia 1942 do 15 lipca 1944 r. pracowałem w Bytomiu w firmie „Sychy” do wyzwolenia Polski.”

Aleksander Chruszcz:

„W roku 1941 zostałem wywieziony do Niemiec, na prace przymusowe, miejscowość Wottersdorf wo. Szprotawa, gdzie przebywałem do 1944 roku.”

Anastazja Gawęda:

„2.03.1941 wyjechałam do Niemiec na pracę do miejscowości Schizkwitz koło Trebnitz koło Wrocławia do baora, tam pracowałam do 24.11.1942 r. Zostałam aresztowana przez Gestapo Niemieckie za należenie do tajnego koła młodzieży polskiej, wyjeżdżanie w teren do Polaków bez przepustki i dowożenie jeńcom francuskim żywności. Wywieziona zostałam do Obozu Koncentracyjnego Oświęcim (Brzezinka) blok 7-my. Tam chodziłam w pole do pracy, w Oświęcimiu przebywałam od 28.11.1942 r. do końca wojny.”

Antoni Bryndza:

„Do 1941 r. przebywałem przy rodzicach, jako niepodlegający pod szkołę, od 1941 r. poczołem  uczęszczać do szkoły stopnia podstawowego. W 1941 r. musiałem naukę przerwać i pracowałem u niemieckiego gospodarza w pw. Wadowice aż do chwili wyzwolenia w 1945 r.”

Franciszek Dąbrowski:

„Naukę przerwała mi ostatnia wojna. (…) W czasie okupacji pracowałem u niemieckiego gospodarza, żeby mogła wyżyć rodzina składająca się z 8-miu osób.”

Jan Jończyk:

„Po wybuchu wojny w 1939 roku nadal przebywałem przy matce na gospodarstwie, ojciec natomiast przymusowo wyjechał do Niemiec na roboty. W roku 1940 dnia 10 grudnia wraz z rodziną zostałem wysiedlony z naszego gospodarstwa, gdyż to zajął Niemiec. Rodzinę wysiedlono do wsi Frydrychowice pow. Wadowice, ja natomiast przez Arbeitsamt zostałem przydzielony do pracy u baora niemieckiego w Choczni nazwiskiem Forster Edward. U baora tego pracowałem przez jeden rok to jest do stycznia 1942 roku. Po roku pracy u baora starałem się być bliżej rodziny. Z powodu tego, że w Frydrychowicach, gdzie mieszkała moja rodzina (oprócz ojca, gdyż ten w tym czasie pracował w Niemczech koło Keln przy Francuskiej granicy) znajdował się dwór, majątek który zajmował Niemiec, tam to zostałem przez Arbeitsamt przeniesiony do pracy, a z rodziną zamieszkałem u ob. Nowaka na „Lędwaku”. Ponieważ pracowałem jako fornal przy koniach, Niemiec nazwiskiem Wilner dał mi w dworze jedno mieszkanie, gdzie to się z rodziną przeprowadziłem. Za fornala przy koniach pracowałem od roku 1942 m-ca lutego do 1944 roku m-ca sierpnia. W m-cu sierpniu 1944 roku wraz z tutejszym pracownikiem ob. Kolbrem Adamem powołany zostałem do kopania okopów. Przy kopaniu okopów i rowów przeciw-czołgowych pracowałem w okolicach Częstochowy, jak sobie przypominam w Jastrowie itp., przez cały m-c sierpień 1944 roku. W m-cu wrześniu z okopów zostałem zwolniony i spowrotem powróciłem do pracy we dworze, ale już nie jako fornal, tylko jako robotnik dniówkowy. W związku z tym, że z dworu zostałem z rodziną wyrzucony, zamieszkałem z rodziną u jednej wdowy, która również pracowała w tym dworze (nazwiska jej nie pamiętam). Koleżeńskie stosunki utrzymywałem z w/w ob. Kolber Adamem i z nim to pracę we dworze w niektórych miejscach sabotowaliśmy. Niemiec to zauważył i oddał nas w ręce policji niemieckiej w Frydrychowicach. Jakim sposobem policja mnie zwolniła nie mogę określić, lecz za to Niemiec ten wystarał się w Arbeitsamcie, że do pracy zostałem przeniesiony od IG Werku we Dworach k. Oświęcimia. Tam to razem z Kolber Adamem pracowałem od 1 grudnia 1944 roku w fabryce sztucznej gumy do 20 stycznia 1945 roku przypuszczalnie, gdyż w tym czasie nastąpiła wielka ofensywa Armii Czerwonej i do pracy więcej nie pojechałem, ponieważ pociągi nie jeździły. W dniu 27 stycznia 1945 roku do naszej wioski wkroczyła Armia Czerwona, która mię z rodziną wyzwoliła.”

Jan Romański:

„W 1939 roku na froncie przeciwko Niemcom brałem udział w obronie Warszawy, aż do kapitulacji. Podczas okupacji pracowałem jako malarz w Wadowicach i Wielkich Strzelcach.”

Jan Świerkosz:

„Pełniłem służbę w 5 Dywizji Żandarmerii, a później w plutonie 21 w Bielsku, aż do napadu Niemców na nasze granice. Na wskutek działań wojennych wraz z swoim oddziałem macierzystym dostałem się w ręce nieprzyjaciela dnia 17 września 1939 r. w miejscowości Dzików i od tego dnia rozpoczęły się ciężki i twarde dni niewoli, które trwały przez 6 lat. Oswobodzony zostałem dnia 19 kwietnia 1945 r. przez oddziały Armii Francuskiej”.

Józef Widlarz:

„W roku 1939 wydano wojne Rzeczypospolitej. Ja nie byłem powołany do szeregów, ale uciekałem z rodziną, zrabowano mię częściowo. Powruciłem z powrotem, na mawiano mię do przyjęcia narodowości niemieckiej. Gdysz ja nie przyjąłem wysłano mię do Brocławia naroboty. Pojechałem byłem 7 tygodni przyjechałem z powrotem do Bielska. Kupiłem zaraz Radio aparat kturem czerpał wiadomości zagraniczne i rosserzał między Polakami i czymał ich na duchu. Pod wielką obawą co groziła kara śmierci całej rodzinie jam żonaty mam troigo dzieci i syna nieślubnego (…) mimo wszystko pracowałem dla Ojczyzny asz do zwycięsztwa.”

Rudolf Wcisło:

„Zdałem egzamin wstępny do liceum, w skończeniu którego przeszkodził mi wybuch wojny 1939 r. Wojna polsko-niemiecka zagnała mnie w wir uciekających ludzi. Porzuciłem moje miasteczko (Wadowice – uwaga moja), by przez miesiąc w ucieczce przed Niemcami tułać się aż do wschodnuch granic Polski. Był to bardzo ciężki okres, wychowany w polskim duchu nie mogłem się pogodzić ze smutnem stanem rzeczy, że tak tragiczny był przebieg tej wojny. Po skończonej wojnie wróciłem spowrotem do domu, by zupełnie poddać się bezlitosnej niewoli niemieckiej, która już zaczęła rozwijać swoje sposoby znęcania się. W roku 1940 zostaję wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty do Niklasdorf w Sudetach. Ciężka i smutna była ta praca, nie mogła pogodzić się ma polska dusza, gdy kaci niemieccy nie przebierając w środkach różnymi metodami zmuszali robotników polskich do długiej i ciężkiej pracy, przy bardzo skromnem wynagrodzeniu. W roku 1941 uciekam z Niemiec do domu, gdzie blisko rok pozostaję w ukryciu. Prześladująca mnie jednak policja niemiecka zmusza mnie do ponownego wyjazdu do Niemiec. Tym razem wyjeżdżam sam, mając znajomych kolegów do Austrii, gdzie zostaję zatrudniony jako robotnik transportowy w Firmie Vianova. Po kilku miesiącach pracy w Austrii zostaję schwytany przez policję i oddany do dyspozycji gestapo. Po długich przesłuchaniach i po pięciu tygodniach więzienia zostaję odesłany na stare miejsce pracy do Niklasdorf, gdzie znowu zostaję przymuszony do ciężkiej fizycznej pracy. W krytycznym tem czasie jedna tylko myśl była mi drogą, żeby tylko doczekać tego czasu, gdy będzie można zapłacić za wszystkie te krzywdy, jakie musieliśmy znieść i te wszystkie upokorzenia, jakie Polacy doznali od Niemców. Moje pragnienia zostały szybko ziszczone. W roku 1944 dowiedziałem się o licznych działaniach naszych armii podziemnych, od tej chwili mojem pragnieniem było znaleźć się pomiędzy niemi, by móc wziąć czynny udział. W lipcu 1944 roku uciekam z Niemiec z wiarą, że jest to już ostatni raz, że godzina działania wybiła dla mnie. Przyjeżdżając w swoje strony rodzinne nawiązuję łączność z znajomym mi obywatelem Radwanem Arturem, który po powrocie z miechowskiego dostał rozkaz stworzenia działalności dywersyjnej na terenach śląskich. Kol. Radwan Artur „Pantera” stwarza oddział armii ludowej, którego zadaniem było pokazać Niemcom, że teren śląski, tak długo niemczony, nie stracił jednak swojej polskości. Byłem jednym z pierwszych ochotników, którzy się zaciągnęli do oddziału. Jakaż była moja radość, gdy po tak długiej niewoli i po jarzmie niemieckim, mogłem doczekać się tej chwili, by z bronią w ręku stanąć do walki z nienawidzonem wrogiem, broniąc niemczony naród polski i pokazując, że Polska żyje i walczy. Piękny był to okres, choć i ciężki. Śmierć zabrała dużo naszych kolegów, zginął nasz dowódca, lecz pozostali stali niezmiennie na swych stanowiskach, walcząc do ostatniej kropli krwi. W roku 1945 przyszedł pamiętny czas, gdy z chukiem armat i warkotem motorów przyszły do nas wojska rosyjskie, niosąc radość i wyzwolenie i dając nam zupełną wolność.”


piątek, 8 listopada 2024

Warty nocne w dawnej Choczni

 

Pełnienie wart nocnych było stałym obowiązkiem mieszkańców Choczni w okresie galicyjskim i międzywojennym, a także dość często wprowadzaną powinnością do lat 70. XX wieku (szczególnie w okresie jesienno-zimowym). Pierwsze pisane wzmianki na ten temat pochodzą z 1791 roku. Warty były pełnione głównie z powodów przeciwpożarowych,  a także w celu zapobieżenia rabunkom, w trzech częściach wsi oraz przy kościele, przy którym przez pewien czas usytuowana była specjalna wartownia. Wartownicy  - kolejno po jednym członku każdej rodziny - byli wyposażeni dawniej w rogi sygnalizacyjne i drewniane kołatki oraz odznaki. Sprawy związane z pełnieniem wart nocnych pozostawały w gestii radnych gminnych (lub gromadzkich).

30 września 1791

Do Jurysdykcji Sądowej Państwa Barwałd, do którego należała Chocznia, wpisano „celem wprowadzenia y utrzymania porządku dobrego” punkt odnoszący się do wart nocnych o treści:

„Nocne warty koleyno trzymać powinni przez Woyta y Przysiężnych od takowych powinności naznaczeni wartownicy”.

17 marca 1877

Rada gminna zamówiła wykonanie 4 odznak z napisami „Warta nocna gminy Chocznia”, które miały być przydzielone strażnikom pełniącym te warty w części wsi: dolnej, środkowej i górnej oraz przy kościele.

29 czerwca 1877

Rada gminna uchwaliła budowę wartowni murowanej w parkanie (ogrodzeniu) kościoła ze środków gminy. O wykonanie planu poproszono murarzy Mikołaja Pietruszkę, Szczepana Bandołę i Wojciecha Wójcika.

28 października 1877

Przedłożono radzie gminnej sprawozdanie z budowy wartowni przy kościele i jej kosztach, co radni przyjęli do wiadomości. Postanowiono, że wartownicy z dolnej i środkowej części wsi mają każdego dnia o północy spotykać się w tej nowo wybudowanej wartowni.

7 czerwca 1891

W celu prowadzenia wart nocnych podzielono Chocznię na 3 części:

- dolną, numery domu 1-50 po stronie wschodniej i 293-376 po stronie północnej (od granicy z Wadowicami po kościół),

- środkową, numery domów 52-109 po stronie południowej i 221-290 po stronie zachodniej (od kościoła po sołtystwo),

- górną, numery domów 128-159 po stronie południowej i 160-220 po stronie zachodniej (powyżej sołtystwa).

8 grudnia 1897

Sprawę wart nocnych gminnych i kościelnych omawiano na posiedzeniu rady gminnej.  Pretekstem do dyskusji było zburzenie wartowni przy kościele, zarządzone przez wójta Józefa Czapika. Jego zdaniem wybudowana w 1877 roku wartownia byłą nieestetyczna, a swoją decyzję uzgodnił wcześniej z ks. proboszczem Józefem Komorkiem. Według wójta wartownicy na służbie wyrządzali psoty i kradli drzewo plebańskie. Natomiast radny i poseł Antoni Styła uznał zburzenie wartowni za samowolę wójta i czyn bezprawny. Po długiej dyskusji postanowiono, że tymczasowo wartownicy na czas zimy znajdą schronienie w obejściu Piotra Szczepaniaka, któremu zostanie to wynagrodzone, a w przyszłości należy zbudować nową wartownię. Wartę mieli pełnić mężczyźni w wieku ponad 16 lat w trzech częściach wsi oraz przy kościele. Róg sygnalizacyjny straży w górnej części wsi miał być pod dozorem młynarza Antoniego Styły, w środkowej pod dozorem Andrzeja Dąbrowskiego, w dolnej w gestii Wojciecha Malaty a przy kościele u Piotra Szczepaniaka. Przechowujący rogi sygnalizacyjne i dozorujący warty byli zwolnieni od ich pełnienia. Czas wartowania wyznaczono w okresie letnio-jesiennym (od św. Jana do św. Michała) na godziny od 23.00 do 2.00, a od św. Michała do św. Wojciecha (okres zimowo-wiosenny) od 21.00 do 3.00 w nocy.

7 stycznia 1898

Do zburzenia wartowni wrócono na nadzwyczajnym posiedzeniu rady gminnej i Komisji Lustracyjnej. Radny Antoni Styła stwierdził, że brakowi estetyki wartowni można było zapobiec niewielkim kosztem przez coroczne jej bielenie wapnem, co byłoby znacznie tańsze, niż wynajem pomieszczeń u Piotra Szczepaniaka. Zaproponował też, by kosztami budowy nowej wartowni obciążyć Józefa Czapika. Ten zaś usprawiedliwiał się naleganiami ze strony ks. proboszcza, który sam chciał tę wartownię zlikwidować, a także faktem, że „warciarze niszczyli płoty księże i palili je (dla ogrzania się)”, „niektórzy odbywali tam potrzeby przyrodzone i niekiedy odbywały się tam sceny przeciwne moralności.” W głosowaniu 14 na 24 radnych opowiedziało się za tym, by Czapik zwrócił koszty budowy nowej wartowni, które oszacowano na 161 zł.

4 grudnia 1898

Nowa wartownia przy kościele nadal nie powstała – radni ponownie wynajęli dla wartowników na 4 miesiące izbę od Piotra Szczepaniaka za 9 złotych reńskich.

4 marca 1900

Wincenty Wójcik wniósł pod obrady rady gminnej, by Marii Dąbrowskiej „Patyczynej” wynagrodzić jakoś utrzymywanie przez nią warty nocnej z braku nowej wartowni.

9 września 1900

Rada gminna powołała komisję w składzie: Jan Turała, Jan Zając, Antoni Styła, Andrzej Dąbrowski i Józef Czapik, by ustalić z ks. proboszczem Józefem Dunajeckim najbardziej dogodne miejsce na budowę wartowni murowanej przy ogrodzeniu kościoła. Do zarządu nad budową wybrano Jana Turałę i Jana Zająca.

20 lutego 1905

Radny Piotr Widlarz postawił wniosek, by wartownicy nocni „bez ważnego wypadku nie trąbili na rogu, ponieważ to przeraża ludność w całej gminie”.

29 maja 1938

Na posiedzeniu rady gromadzkiej sołtys Władysław Świętek oznajmił, że pełniący warty przy kościele skarżą się, że nie mają gdzie się schronić w czasie deszczu. Postanowiono zatem na wniosek radnego Henryka Kota wybudować budkę bez drzwi dla wartowników i zwrócić się do ks. proboszcza Dyby o darowanie drewna na ten cel.

24 listopada 1946

Na posiedzeniu Gminnej Rady Narodowej odczytano okólnik wojewody krakowskiego  w którym nakazywał on gminom powołanie Wiejskich Straży Porządkowych. Postanowiono, że wartownia takiej staży w Choczni będzie się mieścić w Domu Katolickim, a jej komendanta i rejonowych wyznaczy wójt Guzdek.

26 czerwca 1968

Od 1 sierpnia do 30 września wprowadzono w Choczni obowiązek pełnienia przez ludność wart przeciwpożarowych w godzinach od 22.00 do 4.00. Obowiązek ten ciążył na wszystkich mieszkańcach stale zamieszkujących wieś, a jako zasadę przyjęto, że do pełnienia warty wyznacza się po jednej osobie z rodziny.