- Stare fotografie z Choczni
- Szpital epidemiczny w Choczni po I wojnie światowej i jego kierownicy
- Żołnierze z Choczni w dokumentach kadrowych 56. Pułku Piechoty w latach 1820-1868
- Nazwiska używane w Choczni już w XVI wieku
- Zapomniane miejscowe nazwy geograficzne
- Stare fotografie z Choczni
- Boży Obiad - zapomniany zwyczaj
- Nowa książka "Z Choczni i w Choczni. Kto był kim?"
- Powstanie karczmy z zajazdem przy granicy z Inwałdem
- Kazimierz Szczur - działacz społeczny i polityczny
- Zgony i pochówki żołnierzy 56 PP z Choczni w latach 1914-1917
- Cechy fizyczne chocznian z I połowy XIX wieku
wtorek, 31 grudnia 2024
Najpopularniejsze notatki z 2024 roku
wtorek, 17 grudnia 2024
Obciążenia podatkowe chocznian na początku XIX wieku
Trzy lata po przejściu pod panowanie austriackie, 18 kwietnia 1775 roku, wprowadzono w Galicji, a więc także i w Choczni, nowe obciążenie podatkowe - tak zwany podatek rustykalny. Wysokość tego podatku dla każdej gromady wiejskiej określały władze państwowe, a rozkład obciążeń na poszczególnych włościan właściciel wsi, w zależności od wielkości posiadanego przez nich gruntu.
Jeżeli chodzi o podatki państwowe, to w Choczni pobierano także podatek klasowy, obejmujący podatek od realności, pogłówne i właściwy podatek klasowy, płacony przez duchowieństwo, urzędników, kapitalistów bez realności, hurtowników i inne osoby zaliczone do tej osobnej kategorii.
W 1803 roku suma obu tych podatków wynosiła w Choczni 448 florenów oraz 19 i pół krajcara.
Ogół mieszkańców wsi płacił wtedy również podatek lokalny (gromadzki) w wysokości 129 florenów i jednego krajcara, który pobierano na ogół do spichrza gromadzkiego w odpowiednich ilościach żyta i owsa.
W życie i owsie płacono także podatek na rzecz kościoła (o wartości rocznej 59 florenów), ogół mieszkańców utrzymywał również organistę (z płacą 11 florenów rocznie) oraz kościelnego (3 floreny 36 krajcarów).
Tak więc ogólne obciążenie podatkami publicznymi wynosiło w 1803 roku nieco ponad 651 florenów. Przeliczając to na dawne złote polskie otrzymujemy kwotę 2865 złp, w tym podatek gromadzki 567 złp. Ponieważ przed rozbiorami sumaryczny podatek na rzecz państwa i kościoła wynosił 1017 złp (w 1764 r.), to w ciągu 30 lat rządów austriackich wzrósł on o nieco ponad 100%.
Do celów podatkowych Chocznia była podzielona na trzy okręgi podatkowe, obejmujące dolną, środkową i górną. Ściągalność podatków nie była pełna - o ile państwowy aparat skarbowy był bezwzględny, to z władze lokalne do pewnego stopnia tolerowały ewentualne opóźnienia lub były skłonne do rozkładania płatności na raty, czy wręcz ich umarzania. W omawianym tu 1803 roku z górnej części wsi pobrano nieco ponad 83 floreny podatku rustykalnego i gromadzkiego, w środkowej nieco ponad 163 floreny, a w dolnej nieco ponad 113 florenów, co dało łączną kwotę nieco ponad 360 florenów. Doliczając podatki od poddanych z majątku sołtysiego i plebańskiego zebrano nieco ponad 366 florenów z 427 wymaganych.
piątek, 13 grudnia 2024
Piwo i browarnictwo w dawnej Choczni
Dawne piwo było znacznie bardziej
mętne, mniej gazowane i niekoniecznie chmielone, przez co miało inny smak, niż
to, które znamy obecnie. Znacznie niższa zawartość alkoholu w dawnych piwach
sprawiała, że podawano je także dzieciom. Uchodziło ono za znacznie zdrowszy
napój, niż wchodząca przecież w jego skład woda, gdyż w procesie produkcji redukowano
ilość chorobotwórczych bakterii i innych niekorzystnych dla zdrowia zanieczyszczeń.
Było również ważnym źródłem kalorii i składników odżywczych. Stąd spożywano je
powszechnie i w dużych ilościach, także z pewnością w Choczni.
Pierwsza pisemna wzmianka na temat
produkcji piwa w Choczni pochodzi z 1579 roku, a dokładnie z „środy wstępnej” tegoż roku, co oznaczało Środę Popielcową. W choczeńskiej Księdze Sądowej
zanotowano, że Wojciech Kołodziej z synem Urbanem zmówiwszy się, sprzedali wówczas
za 70 złotych w polskiej monecie „swoy statek” Wojciechowi Galamie, a w skład
owego „statku” oprócz roli i różnych sprzętów, czy zwierząt gospodarskich,
wchodziły także „dwa achtelia y dwa polachtelky piwne, kocziel browarny, szesc
kadzi”. Czyli rodzina Kołodziejów oprócz uprawy roli zajmowała się wtedy także
piwowarstwem, do którego używała podanego wyżej kotła browarnego i kadzi, a
także prawdopodobnie wyszynkiem wytworzonego przez siebie piwa, przechowywanego
we wzmiankowanych achtelach i półachtelach – beczułkach o pojemnościach
odpowiednio 16 i 8 litrów.
Kolejnym odnotowanym piwowarem z
Choczni był Stanisław Szymonek (1630), który wytwarzał piwo dla folwarku
Mikołaja Komorowskiego, właściciela majątku wójtowskiego w Wadowicach.
Trzy lata później (1633)
przywilej między innymi prowadzenia własnego browaru dla Adama Szczura,
właściciela majątku sołtysiego w górnej części wsi, potwierdzał król Władysław
IV Waza.
Nie udało mi się potwierdzić w źródłach
ciekawej historii z 1656 roku, kiedy to rzekomo pleban choczeński ks. Kacper
Sasin miał zamówić u krakowskich piwowarów 36 wielkich beczek piwa, by uczcić
ucieczkę wojsk Karola Gustawa z Wadowic. Podczas przeprawy przez Wisłę w
okolicach Łączan transport miał utonąć w rzece i podobno długo jeszcze trwał
spór procesowy, kto powinien zapłacić za niedoszłą dostawę.
Pod koniec życia ks. Sasina (1694)
żołnierze wojsk koronnych pojawiwszy się w Choczni w mięsopusty (koniec
karnawału) wypili na koszt mieszkańców piwa i gorzałki za 6 złotych, a łączna
suma strat wynikłych z ich krótkiego pobytu wyniosła 70 zł. Petycję o zwrot tej
kwoty wnieśli do zamku oświęcimskiego wójt Grzegorz Grządziel i przysiężny Jan
Kumorek.
W zbiorach Archiwum Ziemskiego w
Krakowie Stanisław Szczotka odnalazł w okresie międzywojennym zeznanie złożone w
1736 roku przez najsłynniejszego okolicznego zbójnika Józefa Baczyńskiego alias
Skawickiego, których fragment dotyczy także …browaru w Choczni:
„Stamtąd (to znaczy z
Inwałdu - uwaga moja) poszliśmy do
Choczni, już się dzień robił, na browar do żyda. Tam przyszedszy, związaliśmy
tego żyda, który związany powiedział o pieniądzach na izbie w popiele, któreśmy
sami wybrali. Było tych piniędzy tynfów sto. Wzięliśmy także parę pistoletów i
szpadę, gorzałki baryłkę choćby półgarcową, oprócz tego piliśmiy tam gorzałkę i
piwo, wzięliśmy także korali nitkę tamże w popiele z piniądzmi. Wychodząc rozwiązaliśmy
żyda, aleśmy go nie bili, nie piekli.”
Tradycje browarnictwa
podtrzymywano w Choczni w XIX wieku. W 1817 roku dzierżawcą karczmy dworskiej (Bobrowskiego) wraz
z browarem był Joachim Holcgrin (Holzgrün), a swój własny browar miał nadal majątek
sołtysi (wtedy własność Duninów), w którym w 1827 roku braxatorem (piwowarem)
był trzydziestokilkuletni Szymon Wolski rodem z Podolsza koło Zatora.
O piciu piwa podczas pobytu w
Choczni w 1813 roku wspominał poeta Kazimierz Brodziński:
„Dobrego piwa kilka szklanek
wypiwszy, pożegnałem go (ks. plebana – uwaga moja) i szedłem na przechadzkę
pomiędzy dwoma rzędami wierzb, ciągnących się aż do lasu świerkowego.”
Piwo było powszechnie szynkowane
w choczeńskich karczmach i w przeciwieństwie do gorzałki jego spożycie nie
budziło kontrowersji. Jak wynika z pisemnej relacji chocznianina Kumorka,
zachowanej w zbiorach Muzeum Etnograficznego w Krakowie, piwo bywało nawet składnikiem
wieczerzy wigilijnej.
W 1901 roku spożycie piwa stało
się przyczyną kryzysu w zarządzie choczeńskiej gminy i rezygnacji wicewójta
Jana Zająca, oskarżonego przez naczelnika gminy Antoniego Sikorę o pijaństwo i
przesiadywanie w karczmach. Jak tłumaczył się Zając:
„Raz ten wypadek mnie się
przytrafił, że wstąpiłem do członka Rady i asesora Malaty, a powodem tego była
sprawa dróg gminnych … a że wypiłem szklankę piwa u Malaty, to przecież każdemu
wolno, a pijanem nie byłem, abym dawał zgorszenie i zasłużył na takie szkalowanie”.
Piwo można było wówczas wypić
także u Maurycego Münza przy granicy z Wadowicami. Pracującemu dla niego
Józefowi Bąkowi w 1902 roku zarzucano w gazecie „Prawda”, że zamiast
zatroszczyć się ratunek dla swojego poparzonego synka, jeździł dla szynkarza po
piwo i staczał przywiezione beczki do piwnicy Münza.
W 1911 roku dzięki staraniom
posła Antoniego Styły choczeńska gmina uzyskała prawo do pobierania opłat od
serwowanych na jej terenie trunków, w tym 2 koron od każdego hektolitra piwa.
W okresie międzywojennym prawa do
szynkowania piwa w Choczni posiadali między innymi: Franciszek Pędziwiatr,
Stanisław Kryjak, Jan Fujawa, Szymon Łapka, czy Kółko Rolnicze. Zabroniła im tego
prohibicja wprowadzona we wsi po plebiscycie antyalkoholowym z 1929 roku i
ponowionym dwa lata później.
Jako ciekawostkę można podać, że
w tym czasie (koniec lat 20. XX wieku) nauczycielką w obu choczeńskich szkołach
była Antonia Rokosz, żona księgowego w żywieckim browarze.
Wątek piwny pojawia się wówczas
także wśród choczeńskich emigrantów. W 1937 roku współwłaścicielem restauracji
z browarem w urugwajskim Montevideo był Jose Tadeo Gurdek, ochrzczony w Choczni
jako Józef Tadeusz, który był wnukiem wymienionego wyżej Antoniego Styły.
W „Kronice wsi Chocznia” Józefa
Turały odnotowano, że w czasie II wojny światowej szwagier autora Franciszek
Romańczyk był przymusowo zatrudniony w lodowni krakowskiego browaru, gdzie nabawił
się astmy.
Piwo w latach 60. XX wieku było w
Choczni uznawane nie za napój alkoholowy, a chłodzący, na równi na przykład z
oranżadą. Nie można go było jednak sprzedawać w choczeńskich sklepach osobom
nietrzeźwym. W 1965 roku w okresie letnich upałów pojawiły się problemy z
dostępnością piwa butelkowego, a sprowadzenie piwa beczkowego nie wchodziło w
grę, gdyż nie było gwarancji sprzedania całej beczki przed skwaśnieniem zawartości.
W 1967 r. Wydział Spraw
Wewnętrznych Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Wadowicach podał do
publicznej wiadomości, iż Ob. W. J. zamieszkały w Choczni powiat Wadowice,
został ukarany przez Kolegium Karno- Administracyjne przy Prezydium PRN w
Wadowicach grzywną w wysokości 500 złotych za to że dnia 18 marca 1967 roku w
Wadowicach jechał rowerem w stanie wskazującym na użycie alkoholu, co stanowi
wykroczenie. Obwiniony przyznał się do zarzucanego mu wykroczenia, że w dniu
krytycznym wypił dwa piwa, a następnie jechał rowerem przez miasto w
Wadowicach.
wtorek, 10 grudnia 2024
Druga wojna światowa w życiorysach choczeńskich milicjantów - część II
Druga część wcześniejszego artykułu - link.
Helena Stuglik:
„W roku 1940 zostałam wysiedlona
wraz z rodziną do pow. Jędrzejów i tam przebywałam do chwili oswobodzenia. (…)
Pracowałam jako robotnik leśny w lasach chorzewskich. Na początku 1941 r.
poznałam chłopca Józefa Krzysztofika z Jędrzejowa, który mi się oświadczył i
jako oficjalny narzeczony przedstawił swojej rodzinie, w tym szwagrowi Romanowi
Górce, właścicielowi drukarni w Jędrzejowie. Po wnikliwej obserwacji R. Górka
zaproponował mi wstąpienie do organizacji wojskowej, na co wyraziłam zgodę. W
październiku 1941 r. zostałam zaprzysiężona jako członek ZWZ-AK obwód
Jędrzejów, podległy bezpośrednio Romanowi Górce ps. „Mirek”. Ja przyjęłam ps.
„Lena”. Z uwagi na to, że pracowałam w lesie przekazano mnie jako łączniczkę do
placówki ZWZ-AK Chorzewa, gdzie nawiązałam wskazany kontakt z członkiem ZWZ-AK
gajowym Julianem Hendrysiakiem i Janem Jęczmykiem, powstańcem wszystkich trzech
powstań śląskich, który ukrywał się pod tym nazwiskiem przed Niemcami i
pracował także w lesie. (…) Do obowiązków moich należało przekazywanie
meldunków na piśmie do Obwodu Jędrzejów, były też meldunki, które musiałam
nauczyć się na pamięć. Z powrotem zabierałam kilka egzemplarzy pisma lokalnego
p.t. „W Marszu” powielanego w latach 1941-1944 w Jędrzejowie. Przenosiłam
również w razie potrzeby dokumenty dla „spalonych” członków. 05/1942 otrzymałam
dodatkowe zadanie obserwatora składu amunicji na front wschodni w lesie „Gaj”
koło Chorzewy. Do tego celu dostosowano mi moją pracę w lesie. Moim zadaniem
było zapamiętać na samochodach dowożących amunicję znaki i numery
rejestracyjne. Dane te przekazywałam bezpośrednio mojemu dowódcy Górce, ponadto
kto pilnuje i kiedy są zmiany. W czasie tej służby jesienią 1943 r. zostałam
ciężko pobita przez strażnika niemieckiego i przesłuchiwana przez gestapo. Lecz
stamtąd zostałam uratowana przez Nadleśnictwo, że jestem robotnikiem leśnym i
przez nieuwagę zbliżyłam się w tamtym kierunku, inaczej czekałby mnie ciężki
obóz lub śmierć. 9 czerwca 1943 r. zostaje zmordowany przez Niemców mój
narzeczony Józef Krzysztofik w czasie pacyfikacji Jędrzejowa, za działalność w
ruchu oporu AK. (…) W czasie wojny okupant zburzył nam dom i zniszczył całe
mienie w Choczni.”
Henryk Odrobina:
„Po ukończeniu szkoły poszedłem
na praktykę jako żeźnik w Hoczni. Nie ukończyłem praktyki, zostałem wywieziony
do Niemiec w roku 1942 do Girlachsdorf pow. Rychbach, gdzie pracowałem jako
kucier (woźnica – uwaga moja) na roli aż do przyjścia Czerwonej Armji.”
Jadwiga Bryndza:
„W czasie okupacji uczęszczałam
nadal do szkoły powszechnej w Choczni”.
Józef Bandoła:
„W roku 1940, 11 grudnia zostałem
wraz z rodzicami wysiedlony przez okupanta niemieckiego do lubelskiego. Tam nie
przebywałem długo, przyjechałem do Krakowa i tutaj pracowałem u brata
przyrodniego Kazimierza w zawodzie krawieckim. W marcu 1941 r. przeszedłem
przez granicę „zieloną” i powróciłem do stron ojczystych. Tutaj ukrywając się,
szyjąc po domach w różnych miejscowościach, jak Spytkowice, Zator, Rudze,
Frydrychowice, Chocznia, przebywałem aż do wyzwolenia naszej Ojczyzny przez
Armię Czerwoną”.
Karol Janoszek:
„Zimą 1940 r. z powodu nie
przyjęcia volkslisty narodowości niemieckiej zostaliśmy wysiedleni, a ja
zabrany na roboty przymusowe do Oświęcimia. W Oświęcimiu przebywałem początkowo
w obozie nr 1, a później w obozie nr 2. W końcu 1944 r. zbiegłem z obozu i do
czasu wyzwolenia przez Armię Czerwoną ukrywałem się na terenie powiatu
wadowickiego.”
Leopold Pasternak:
„Z Lidy wyruszyłem na front.
Zabrany z pola walki jako jeniec wojenny przez Niemców przebywałem w obozie
koncentracyjnym II D w Stargardzie (stalagu – uwaga moja). Od 1942 roku
pracowałem jako jeniec na majątku koło Szczecina w gospodarstwie, aż do przyjścia
Armii Czerwonej 2 III 1945.”
Marian Góralczyk:
„Do wybuchu wojny pracowałem w
warsztatach szkoły księży salezjanów w Łodzi. Przeżyłem wiele, bo już w roku
1940 zostałem zmuszony przez urząd pracy do wyjazdu do Niemiec, do jednej z
fabryk samolotów, która znajduje się pod duńską granicą. Jako zwykły robociarz
pracowałem do 11 XII 1941 roku, następnie nie mogłem dłużej patrzeć, jak
okrutnie znęcano się nad Polakami, więc uciekłem. Po paru dniach zostałem
schwytany przez Niemieckie gestapo, które mię osadziło w Oświęcimiu jako
więźnia politycznego z czerwonym winklem. Po jedenastu miesiącach zostałem
zwolniony i znowu pod eskortą policji zostałem wysłany do Niemiec do fabryki
gwoździ w Homburku, gdzie jako znany wszystkim władzom, że jestem więźniem
oświęcimskim pracowałem do 18 XI 1944 roku, w którem to dniu uciekłem w me
ojczyste strony i czekałem do chwili przyjścia czerwonej Armi.”
Stanisław Bryndza:
"Wybuchła wojna. W krutce po jej wybuchu rodzice zostali wysiedleni z gospodarstwa, ja zaś zostałem wywieziony do Niemiec na roboty. W miejscowości Odertal pracowałem przez 4 lata, aż do czasu wkroczenia wojsk Radzieckich."
Stanisław Ramenda:
"W roku 1940 byłem zmuszony przez Arbajzamd Andrychów do pracy na Śląsku w Bytomiu w firmie Suchy, była to praca na torach kolejowych i pracowałem aż do wyzwolenia."
Stanisław Szostak:
"W roku 1939 wiosną wytransportowany zostałem na pomorze do Wejcherowa 1 baon morski. Tam służyłem przez lato aż do zakończenia wojny. Brałęm udział w wojnie przeciwko niemcom, dostałem się do niewoli 14 września roku 1939 go. W Niemczech pracowałem od roku 1939 go do roku 1945 go.
Stanisław Wider:
"W miesiącu lipcu (1939) ojciec wysłał mnie za ucznia do warsztatu ślusarskiego w Wadowicach do Ob. Anteckiego Władysława ulicy nie mogę zapodać gdyż nie pamientam i numeru tego warsztatu, tam uczyłem się do roku 1940 do miesiąca maja. W miesiącu maju 1940 roku zostałem zabrany przez Arbeidsamt Niemiecki i wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty, miałem lat 15. Pracowałem w gospodarstwie na roli w miejscowości Kosle powiat Kożuchów do końca wojny, to jest do roku 1945.
Stanisława Bylica:
"W 1939 roku zaczęłam uczęszczać do szkoły podstawowej w Choczni. Na skutek działań wojennych rodzice moi zostali wysiedleni do woj. lubelskiego i nauka została przerwana. Po upadku działań wojennych wróciłam z rodzicami do Choczni."
Tadeusz Byrski:
"W czasie okupacji przebywałem przy matce, pracowałem na roli, w 1940 roku wyjechałem do Niemiec i pracowałem kilka miesięcy na torze kolejowym, a później w warstacie stolarskim w Bytomiu. Po roku czasu powruciłem do Choczni i przebywałem przy matce, pracowałem na roli. W 1942 r. zostałem aresztowany przez policję niemiecką i przebywałem aż do wyzwolenia w obozie koncentracyjnym (KL Auschwitz - uwaga moja)."
Tadeusz Wiktor:
"W roku 1941 zostałem wysiedlony wraz z rodziną przez okupantów hitlerowskich do województwa Kieleckiego, gdzie najmując się do różnych prac rolnych u zamożniejszych gospodarzy przebywałem aż do wyzwolenia, t.j. do r. 1945."
Walerian Szymonek:
"Z nastaniem okupacji w 1940 r. zostałem wywieziony na przymusowe roboty przez biuro pracy w Andrychowie do Niemiec, gdzie to pracowałem jako robotnik w Rijza w cegielni. Po trzech latach pracy zachorowałem i uciekłem stamtąd na Górny Śląsk do Zalesia pow. Strzelec Opolskie do dworu, gdzie to była wywieziona ma matka wraz z rodziną i gdzie to po wyzdrowieniu pracowałem do końca wojny jako robotnik rolny."
Władysław Płonka:
"W 1941 r. zostaliśmy wysiedleni przez okupanta do woj. Lubelskiego, gdzie musiałem pracować w firmie przy zakładaniu kabli podziemnych. w 1942 r. odjechałem od rodziców i przyjechałem do Spytkowic, gdzie zacząłem pracę w gospodarstwie ogrodniczym u niemieckiego bałora i pracowałęm za marne grosze jako pomocnik ogrodniczy do wyzwolenia Polski Ludowej (!)."
Władysław Wójcik:
"W drugo dzień po mojem przybyciu do domu niemcy zajęli mą wioskę. Uciekliśmy z domu tylko na 1 noc. Potem powruciliśmy, ale już do domu zrabowanego. Czas w niewoli niemieckiej uciekał smutno, ja w tym czasie pomagałem Tatusiowi przy Warstacie Stolarskim, bo jest stolarzem. W roku 1940 niemcy wysiedlili nas do woj. Kieleckiego wsi Mnichów. Ja w chwili wsiadania do transportu z wielką trudnością uciekłem i pokryjomu siedziałem u babci. Lecz niemcy mnie znaleźli i zaprzągli do pracy u Bałera. Przerobiłem tak w Choczni całą wojnę."
Stefan Dauber (mieszkaniec Choczni w 1945 r., zawarł tu związek małżeński i w Choczni urodził się jego syn):
"W czasie działań wojennych brałem udział jako ochotnik 49 pułku piechoty, jako podoficer. 18 września 39 roku przekroczyłem granicę Rumuńską i zostałem internowany, po ucieczce z lagru udałem się do Jugosławi, a stamtąd odtransportowany do Afryki, gdzie wstąpiłem jako ochotnik do Armi Francuskiej, skąd odesłany na frond do Francji, po zajęciu Francji odpłynęliśmy do Angli, gdzie wstąpiłem do Armi Angielskiej, w Armi Angielskiej walczyłem w Afryce, Syri, Grecji, Krecie i wyspie Milos. gdzie byłem dwa razy ranny, na wyspie Krecie zabrano mię do niewoli 1 czerwca 1941 r. w randze plutonowego, skąd przewieziono mnię do obozu jeńców wojennych w Niemczech do lagru 8B Lamsdorf (dziś Łambinowice - uwaga moja). 10 stycznia 45 roku uciekłem z lagru i ukrywałem się w Girlachsdorfie (dziś Gilów w gm. Niemcza - uwaga moja) do zakończenia działań wojennych."
wtorek, 3 grudnia 2024
Choczeńscy inżynierowie
Wśród licznych list chocznian prezentowanych na blogu brakowało dotąd zestawienia osób z wyższym wykształceniem technicznym, których droga życia dobiegła już końca.
Na 3.12.2024 przedstawia się ono następująco:
Kazimierz Bąk (1942-2021) Inżynier mechanik, absolwent Politechniki Krakowskiej, dyrektor Bumar Wadowice. Urodzony w Choczni. |
Franciszek Cedrowski (1926-2012) Inżynier budownictwa lądowego, wicedyrektor firm krakowkskich. Mieszkaniec Choczni. |
Tadeusz Chwalibóg (1877-1936) Inżynier drogomistrz. Mieszkaniec Choczni. |
Andrzej Drzerski wcześniej Zając (1939-2003) Urodzony w Choczni. |
Wiktor Dudziak (1926-1976) Nauczyciel w Choczni. |
Edward Dukała (1937-?) Inżynier górnik, absolwent AGH. Autor publikacji branżowych. Urodzony w Choczni. |
Zdzisław Filek (1943-1995) Inżynier mechanik, absolwent Politechniki Krakowskiej. Nauczyciel, mieszkaniec Choczni. |
Józef Gondek (1903-1988) Inżynier rolnik, absolwent Politechniki w Zurichu. Wykładowca akademicki. Mieszkaniec Choczni. |
Janusz Balisz (1940-2004) Inżynier górnik, absolwent Politechniki Śląskiej, autor kilku patentów. Mieszkaniec Choczni. |
piątek, 29 listopada 2024
Nauczyciele z Choczni - Barbara Targosz
Barbara Targosz z domu Burek
Urodzona 5 grudnia 1959 w Choczni - zmarła 19 stycznia 2022
Była absolwentką szkoły podstawowej w Choczni i Liceum Ogólnokształcącego w Wadowicach (matura w 1978 roku). Następnie ukończyła Studium Nauczycielskiego w Bielsku-Białej oraz studia na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym Uniwersytetu Śląskiego: dwuletnie magisterskie w 1995 roku (edukacja wczesnoszkolna) oraz podyplomowe w 2002 roku (zintegrowana edukacja wczesnoszkolna i przedszkolna).
Od 1980 roku pracowała jako nauczycielka w szkole w Choczni Dolnej, w 2009 roku przeszła na rentę, a później na emeryturę. Była żoną Jana Targosza (od 1981 r.), z którym miała jednego syna.
wtorek, 26 listopada 2024
Choczeńska kronika wypadków - część XXIV
"Echo Krakowa" w wydaniu z 14 października 1957 informowało:
Jakie następstwa może mieć po zostawianie nieletnich dzieci bez opieki, przekonały się bardzo boleśnie dwie matki. Jedna z Woli Filipowskiej (pow. Chrzanów), druga z Choczni (pow. Wadowice). Pierwsza z nich pozostawiła swojego synka — Tadeusza Gaja samego w domu. Dwuletni chłopiec wyszedł z zagrodv i bawiąc się w pobliżu miejscowej sadzawki wpadł do wody. Dziecka nie udało się uratować. Drugi malec — syn ob. Marii Kolach — pozostawiony sam sobie — podpalił stodołę ze zbiorami. Straty wynoszą blisko 50 tys. zł.
Z kolei "Echo Krakowa" z 14 stycznia 1965 donosiło:
W Andrychowie do ruszającego pociągu wskakiwał 26-letni Marian Stuglik (zam. w Choczni). Wpadł on pod wagon i doznał ogólnych obrażeń ciała.
Natomiast pięć i siedem lat później doszło na torach kolejowych w Choczni do wypadków śmiertelnych:
W Choczni (pow. Wadowice) na torach znaleziono zwłoki 18-letniej Jadwigi Kosycarz; wypadła ona z pociągu, ponosząc śmierć na miejscu. ("Echo Krakowa" z 20.04.1970)
Na torach w Choczni (pow. Wadowice), znaleziono zwłoki 36-letniego Tadeusza Laska. Został on przejechany przez pociąg. ("Echo Krakowa" z 31.01.1972)
Śmiertelne skutki miał również wypadek w choczeńskim kamieniołomie, jeszcze przed wybuchem I wojny światowej:
Zabity w wapienniku. W Choczni w kamieniołomie p. Duninowej dzierżawionym przez Radę powiatową w Wadowicach, wskutek braku należy tego dozoru, został w zeszłym tygodniu robotnik zabity. ("Prawda z 22 sierpnia 1908)
Z kolei "Dziennik Polski" z 4/5 października 1964 zamieścił krótką notkę o pożarze w Choczni:
W Choczni spłonęła stodoła wraz ze zbiorami, własność Włodzimierza Kołodzieja.
Do nietypowego zdarzenia doszło 18 listopada 1980 w Wadowicach:
Na placu Getta przejeżdżający samochód ciężarowy spłoszył stojące w zaprzęgu konie. Usiłujący je zatrzymać Franciszek G. mieszkaniec Choczni, upadł i został przejechany kołami furmanki. Doznał ciężkich obrażeń i pozostał na leczeniu w szpitalu. ("Kronika nr 48 z 1980 r.)
czwartek, 21 listopada 2024
Irena Słysz - "Babka na 102"
30 czerwca tego roku swoje 102. urodziny
obchodziła urodzona w Choczni Irena Słysz. Niestety nieco ponad dwa miesiące
później zmarła (9 września) i spoczęła obok męża Stefana na cmentarzu
komunalnym w Krakowie Grębałowie. Tylko pięć osób urodzonych w Choczni żyło od niej dłużej. Doczekała się 5 dzieci, 10 wnucząt, 20
prawnucząt i 1 praprawnuka.
Irena Słysz córką rzeźnika Ludwika Porębskiego i Balbiny z domu Zając, córki zasłużonego dla Choczni restauratora Teodora Zająca. Na chrzcie otrzymała imiona Irena i Małgorzata. Szczęśliwe dzieciństwo spędziła w dolnej części Choczni, wędrując po wsi, zbierając kwiaty, plotąc wianki, bawiąc się z rówieśnikami i brodząc w Choczence, jak zanotowano w jej wspomnieniach. Z powodzeniem ukończyła siedmioklasową szkołę podstawową w Wadowicach, ale z powodów finansowych nie została posłana przez rodziców do prywatnego liceum żeńskiego, w którym miesięczny czynsz wynosił 40 zł (dobre buty można było kupić wtedy za 5 zł, a początkujący nauczyciel zarabiał 60 zł). Na bezpłatną edukację w wadowickim gimnazjum publicznym mogli wtedy liczyć tylko chłopcy.
W czasie
drugiej wojny światowej została wysiedlona wraz z matką i młodszym rodzeństwem
do Kaczyny. Ojciec - Ludwik Porębski – od 1942 roku był więziony w Auschwitz, a
straszy brat przebywał na przymusowych robotach w Niemczech.
Tuż po wojnie poznała swojego
przyszłego męża Stefana Słysza. On sam tak wspominał ich poznanie:
(…) Już w mundurze Dywizji
Kościuszkowskiej długimi drogami wojny, jako inny człowiek wracałem do kraju...
... I tam w kraju na jednej z takich dróg, w Wadowicach, wybiegła mi naprzeciw
młoda dziewczyna a jasnych, rozwianych włosach z wiązanką kwiatów w ręce. Drugi
raz spotkałem ją przypadkowo 2 września, w dniu moich imienin. A po dwóch
tygodniach byliśmy już małżeństwem.(…) („Wieś” nr 20 z 1953 roku). Ich związek
został zawarty w choczeńskim kościele parafialnym 21 października 1945 roku. W
kolejnym roku Słyszowie ochrzcili w Choczni córkę, w następnym syna, a w 1949
roku w Wadowicach drugiego syna.
![]() |
Porębscy na swoich polach w Choczni tuż po wojnie. Irena stoi jako trzecia z lewej strony. |
Dalsze losy Ireny Słysz tak przedstawiono w cytowanej już wsi:
Droga Ireny Słysz stanowi przykład
tego, co nazywamy „awansem kobiety w Polsce Ludowej". Od funkcji
ekspedientki w prywatnym sklepie w Wadowicach, droga tu wiodła poprzez namioty
na płaskich jak stół połach. w których mieszkali pierwsi budowniczowie Nowej
Huty, aż... — Przybyliśmy tutaj w 1949, już z trojgiem małych dzieci. Tutaj nauczyłam
się zawodu. Pracuję dziś w kombinacie przy obsłudze dźwigu. (…) Irena Słysz
przez te 8 lat zewnętrznie zmieniła się niewiele. Ma takie same jasne, rozwiane
włosy, urodę młodej dziewczyny, po której nikt nie domyśliłby się matki 5
drobnych dzieci,. A jednak tamta dziewczyna, wręczająca kwiaty oficerowi
wyzwoleńczej armii i ta kobieta rozmawiająca z nami w małym pokoiku nowego
mieszkania —to dwie różne osoby.(…)
Jako suwnicowa Irena Słysz
pracowała w systemie trzyzmianowym przez kilka lat. Działa również w Lidze Kobiet,
wstąpiła do PZPR. Na początku lat 50. przyszło na świat dwoje jej następnych
dzieci, a w opiece nad nimi pomagała młodsza siostra Urszula.
![]() |
Irena z mężem i dziećmi na początku lat 50. Źródło - "Głos" z 01.11.2024 |
Niestety niekorzystne warunki pracy spowodowały u Ireny Słysz poważne kłopoty zdrowotne i konieczność półrocznego pobytu w szpitalu. Po powrocie do domu nie wróciła już do kombinatu, ale podjęła pracę jako sprzedawczyni w sklepie spożywczym, a później w Zakładach Tytoniowych.
Jak pisze Agnieszka Łoś w „Tygodniku
Nowohuckim Głos” z 1 listopada tego roku:
(…) Praca na suwnicy przynosi
pani Irenie dodatkową korzyść w postaci działki ROD Wanda. To miejsce, które
otrzymała jako suwnicowa za wzorowa pracę, jej córka Ewa wskazuje jako ulubione
miejsce w Nowej Hucie naszej bohaterki. - Mama kochała ziemię i możliwość
uprawiania swojego ogródka była dla niej ogromną radością. Na działce było
wszystko - od kwiatów, przez owoce i warzywa aż po drzewka. Mama jako osoba
zaradna, załatwiła sobie - po atrakcyjnych cenach, stare okna ze Szpitala Żeromskiego,
z których zbudowała sobie, jak to nazywała „przyspieszalnik” czyli taka małą
szklarnię. Na działce hodowała również kury i króliki. Co tu dużo mówić, w tamtych
czasach nie było łatwo wychować piątkę dzieci w Nowej Hucie.(…)
W 1982 roku zmarł jej mąż, dzieci
już wcześniej usamodzielniły się i Irena Słysz została sama w 58-metrowym
mieszkaniu na nowohuckim osiedlu Willowym. Przez pewien wynajmowała pokoje
studentom, a gdy podupadła na zdrowiu opiekę nad nią przejęła najstarsza córka.
W 2012 roku, czyli w wieku 92 lat, wraz z córką przeprowadziła się do domu na
wsi, położonego na Suwalszczyźnie. Tam spędziła ostatnie 10 lat swojego życia.
Na jej setnych urodzinach było
około 200 gości, a ostatnie 102 urodziny spędziła również otoczona najbliższymi,
zdmuchując świeczki z tortu z napisem „Babka na 102”. (Głos z 1.11.2024)
![]() |
Setne urodziny Ireny Słysz. Źródło - "Głos" z 01.11.2024 |
poniedziałek, 18 listopada 2024
O parafii choczeńskiej na podstawie wizytacji biskupiej z 1729 roku
W aktach wizytacji biskupich,
zachowanych w Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie, znajduje się także
między innymi zapis dotyczący wizytacji parafii Chocznia, która odbyła się 14 listopada
(9bris) 1729 roku.
Parafia, do której należały
Chocznia i Kaczyna, wchodziła wówczas w skład dekanatu zatorskiego. Patronem
parafii był św. Jan Chrzciciel, a odpust parafialny odbywał się w pierwszą
niedzielę po 24 czerwca, w którym przypada liturgiczne wspomnienie Narodzenia św. Jana Chrzciciela.
Proboszczem parafii był wtedy Wielebny Jan Bylina, który objął to stanowisko
niedawno, bo we wrześniu poprzedniego roku. Parafia posiadała dobra rolne w
dwóch lokalizacjach:
- pierwsza rola rozciągała się pomiędzy
kościołem a granicą wsi Zawadka i sąsiadowała z gruntami Franciszka Komana (Francisci
Kuman) z jednej strony (wschodniej) oraz Wojciecha Guzdka (Adalberti Guzdek) z
drugiej (zachodniej),
- druga rola rozciągała się od
rzeki Choczenki (fluvio Choczenka) do granicy z Frydrychowicami i sąsiadowała z
jednej strony z gruntami karczmarza Franciszka Turały (Francisci Turala
Tabernatoris), a z drugiej Walentego Wójcika (Valentini Woycik), a jej
szerokość wynosiła około 36 bruzd.
Pomiędzy polami plebańskimi (ich
południowej części) znajdowały się trzy spuszczone stawy, należące w
przeszłości do plebanów, które za poprzedniego proboszcza ks. Wawrzyńca
Adamkiewicza były jeszcze przez trzy lata obsiewane. Stawy te odnowił Piotr
Szembek, kasztelan oświęcimski i starosta barwałdzki, po czym zagarnął je dla
siebie. W obrębie pierwszej roli usytuowany był ponadto jeszcze jeden mały
stawek osuszony i dwa stawki rybne.
Parafia pobierała missalia
(meszne), stanowiące rodzaj daniny w zbożu. W czasie wizytacji było to 60 korców
miary wadowickiej żyta i owsa od kmieci z Choczni oraz trzy korce żyta i owsa,
pobierane od właściciela sołtystwa (Scultetia), usytuowanego na terenie wsi,
którego właścicielem był Generosi (Szlachetny) Antoni Maieranowski. Część
chłopów płaciła meszne w gotówce, a dochody parafii z tego tytułu wynosiły 12
groszy. Natomiast mieszkańcy Kaczyny z nowym ról zwanych zarębkami musieli
dostarczać 9 wozów drewna i 18 groszy.
Dłużnikami parafii choczeńskiej
byli właściciele dóbr Zawadka i Gorzeń oraz miasto Wadowice, z tytułu pożyczek
zaciągniętych w różnych latach XVII wieku u ówczesnego proboszcza
choczeńskiego ks. Kacpra Sasina. Spłaty z tych pożyczek stanowiły także dochód
parafii:
- 15 florenów od kapitału 300 florenów
(Zawadka)
- 10 florenów od kapitału 200
florenów (Zawadka),
- 25 florenów od kapitału 500
florenów (Zawadka),
- 50 florenów od kapitału 1000
florenów (Gorzeń z 1674 r.),
- 50 florenów od kapitału 1000 florenów (Gorzeń
z 1682 r.),
- niewyszczególniona kwota od
kapitału 1800 florenów (Wadowice).
Do nieruchomości parafialnych
należał także dom plebana, zbudowany niedawno, z kuchnią, pomieszczeniami dla
plebana i robotników plebańskich, obora, stajnia i stodoła. Pleban posiadał
również małą pasiekę, a w niej pięć uli pszczelich. W oborze przebywało 7 krów
i jedna jałówka, a w stajni jeden koń. Pleban posiadał ponadto jeszcze jedną
krowę, tak zwaną inwentarską, wypożyczoną przez jednego z parafian w zamian za
czynsz. Do prac gospodarskich służyły dwa pługi, trzy brony, jedno radło i wóz
kowany (o kołach z metalowymi obręczami).
Osobny dom zamieszkiwał organista.
Liczba wiernych wynosiła 700
osób.
Akta wizytacji przynoszą również
opis wnętrza kościoła i jego wyposażenia oraz inwentarz ornatów i sreber
kościelnych. Czytamy w nim, że na stanie
parafii choczeńskiej były między innymi: stara monstrancja pozłacana, trzy
srebrne kielichy, duży srebrny krzyż, srebrna lampa na trzech łańcuszkach i wykonane
ze srebra drobne sprzęty i naczynia liturgiczne. Obraz Matki Bożej w głównym
ołtarzu był ukoronowany dwiema pozłacanymi koronami. Korona srebrna znajdowała
się także nad głową Boga Ojca, na wiszącym wyżej obrazie, Syn Boży posiadał
srebrne promienie, a figura Ducha św. była cała ze srebra. Trzy srebrne pozłacane
korony zdobiły ponadto obraz św. Anny, a obraz P. Jezusa srebrna sukienka,
berło i jabłko. W kaplicy na obrazie Najśw. Maryi Panny „sukienka po bokach
srebrna, corpus zaś na złotogłowie chawtowane kwiatami złocistemi, korony dwie
srebrne pozłociste, łubków srebrnych dwa, pasek iedwabny chawtowany, korali
nitek 20, przy nich krzyżyk srebrny.” Kolejnym obrazem ukoronowanym dwiema
koronami był wizerunek patrona parafii św. Jana Chrzciciela.
Jeżeli chodzi o stroje kościelne, to księża sprawujący posługę w Choczni mieli do dyspozycji: 9 ornatów białych, 4 czerwone, 3 zielone, 2 fiołkowe i 5 czarnych, 6 kap, 1 albę i 5 komży, w tym 3 w dobrym stanie oraz duże ilości obrusów, korporałów, puryfikatorów i innej bielizny kościelnej.
Księgozbiór parafialny stanowiły trzy stare mszały, "reguialnych dwa", antyfonarz, psałterz, graduał i dwie agendy.
W kościele parafialnym znajdowało się sześć ołtarzy: Chrystusa Ukrzyżowanego (główny), św. Jana Chrzciciela (po prawej stronie głównej nawy), św. Anny (po lewej stronie głównej nawy), Najświętszej Maryi Dziewicy (w kaplicy przy wejściu), św. Trójcy (pod dzwonnicą od strony południowej) i św. Antoniego (pod dzwonnicą z drugiej strony). Świątynia posiadała drewniany, malowany chór, na którym umieszczone były organy, zwane pozytywem (alias pozytyw) i zakrystię (po lewej stronie patrząc od wejścia). We wnętrzu znajdowała się kamienna chrzcielnica (baptyserium). Wszystkie siedem ścian było pokrytych malowidłami. Podłoga wykonana była z kamienia. Do wnętrza można było dostać się trzema wejściami: głównym pod dzwonnicą, od strony południowej i prowadzącym na chór, przeznaczonym dla śpiewaka/organisty. Na drewnianej, krytej gontem dzwonnicy wisiały trzy dzwony. Do kościoła przylegał cmentarz parafialny z ogrodzeniem drewnianym, krytym gontem. Znajdowała się na nim nowo wybudowana kostnica.
środa, 13 listopada 2024
Druga wojna światowa w życiorysach choczeńskich milicjantów - część I
Ciekawym źródłem wiedzy o tym, jak II wojna światowa zapisała się w pamięci mieszkańców Choczni, są życiorysy urodzonych w tej miejscowości osób, które składane były przez nie przed przyjęciem do Milicji Obywatelskiej, czy Urzędu Bezpieczeństwa. Podobnie jak inni chocznianie, przyszli funkcjonariusze organów bezpieczeństwa doznawali w czasie wojny poniewierki i prześladowań. Starsi z nich brali udział w wojnie obronnej 1939 roku, młodsi zasilali szeregi konspiracji. Wielu było więzionych, wysiedlonych i skierowanych na przymusowe roboty. Cytowane poniżej fragmenty wojennych życiorysów mają mniej lub bardziej rozbudowaną formę, zależną też od wykształcenia ich autorów. Należy również pamiętać, że część niewygodnych faktów była tam przemilczana lub przeinaczana, tak by nie przeszkadzała w przyjęciu do służby, co szczególnie rzuca się w oczy w tym, co napisał Rudolf Wcisło.
Albin Studnicki:
„W miesiącu sierpniu (1939 –
uwaga moja) przyjechałem do domu na urlop (z Warszawy do Choczni – uwaga moja),
gdzie mnie wojna zastała. Od tego czasu przebywałem w domu. W roku 1940
wstąpiłem w związek małżeński i byłem do dnia 12.08.1940 w domu, skąd mnie
zabrali Niemcy do pracy w Odertalu, gdzie pracowałem do dnia 12.12.1941 i
zostałem przeniesiony do Krapitz i tam pracowałem do dnia 8.01.1945, skąd
przyjechałem do domu.”
Aleksander Bryndza:
„Przebywałem do 1940 r. w
Choczni, w roku 1940 wyjechałem na przymusowe prace do Wrocławia, skąd
powróciłem w lipcu 1940 roku, następnie do końca 1940 r. przebywałem w Choczni.
1941 w lutym zostałem wywieziony do Lüben na prace rolne. Powróciłem w
styczniu 1942 r., następnie 10 stycznia 1942 do 15 lipca 1944 r. pracowałem w
Bytomiu w firmie „Sychy” do wyzwolenia Polski.”
Aleksander Chruszcz:
„W roku 1941 zostałem wywieziony
do Niemiec, na prace przymusowe, miejscowość Wottersdorf wo. Szprotawa, gdzie
przebywałem do 1944 roku.”
Anastazja Gawęda:
„2.03.1941 wyjechałam do Niemiec
na pracę do miejscowości Schizkwitz koło Trebnitz koło Wrocławia do baora, tam
pracowałam do 24.11.1942 r. Zostałam aresztowana przez Gestapo Niemieckie za
należenie do tajnego koła młodzieży polskiej, wyjeżdżanie w teren do Polaków
bez przepustki i dowożenie jeńcom francuskim żywności. Wywieziona zostałam do
Obozu Koncentracyjnego Oświęcim (Brzezinka) blok 7-my. Tam chodziłam w pole do
pracy, w Oświęcimiu przebywałam od 28.11.1942 r. do końca wojny.”
Antoni Bryndza:
„Do 1941 r. przebywałem przy
rodzicach, jako niepodlegający pod szkołę, od 1941 r. poczołem uczęszczać do szkoły stopnia podstawowego. W
1941 r. musiałem naukę przerwać i pracowałem u niemieckiego gospodarza w pw.
Wadowice aż do chwili wyzwolenia w 1945 r.”
Franciszek Dąbrowski:
„Naukę przerwała mi ostatnia
wojna. (…) W czasie okupacji pracowałem u niemieckiego gospodarza, żeby mogła
wyżyć rodzina składająca się z 8-miu osób.”
Jan Jończyk:
„Po wybuchu wojny w 1939 roku
nadal przebywałem przy matce na gospodarstwie, ojciec natomiast przymusowo
wyjechał do Niemiec na roboty. W roku 1940 dnia 10 grudnia wraz z rodziną zostałem
wysiedlony z naszego gospodarstwa, gdyż to zajął Niemiec. Rodzinę wysiedlono do
wsi Frydrychowice pow. Wadowice, ja natomiast przez Arbeitsamt zostałem
przydzielony do pracy u baora niemieckiego w Choczni nazwiskiem Forster Edward.
U baora tego pracowałem przez jeden rok to jest do stycznia 1942 roku. Po roku
pracy u baora starałem się być bliżej rodziny. Z powodu tego, że w Frydrychowicach,
gdzie mieszkała moja rodzina (oprócz ojca, gdyż ten w tym czasie pracował w
Niemczech koło Keln przy Francuskiej granicy) znajdował się dwór, majątek który
zajmował Niemiec, tam to zostałem przez Arbeitsamt przeniesiony do pracy, a z
rodziną zamieszkałem u ob. Nowaka na „Lędwaku”. Ponieważ pracowałem jako fornal
przy koniach, Niemiec nazwiskiem Wilner dał mi w dworze jedno mieszkanie, gdzie
to się z rodziną przeprowadziłem. Za fornala przy koniach pracowałem od roku
1942 m-ca lutego do 1944 roku m-ca sierpnia. W m-cu sierpniu 1944 roku wraz z
tutejszym pracownikiem ob. Kolbrem Adamem powołany zostałem do kopania okopów.
Przy kopaniu okopów i rowów przeciw-czołgowych pracowałem w okolicach
Częstochowy, jak sobie przypominam w Jastrowie itp., przez cały m-c sierpień
1944 roku. W m-cu wrześniu z okopów zostałem zwolniony i spowrotem powróciłem
do pracy we dworze, ale już nie jako fornal, tylko jako robotnik dniówkowy. W
związku z tym, że z dworu zostałem z rodziną wyrzucony, zamieszkałem z rodziną
u jednej wdowy, która również pracowała w tym dworze (nazwiska jej nie
pamiętam). Koleżeńskie stosunki utrzymywałem z w/w ob. Kolber Adamem i z nim to
pracę we dworze w niektórych miejscach sabotowaliśmy. Niemiec to zauważył i
oddał nas w ręce policji niemieckiej w Frydrychowicach. Jakim sposobem policja
mnie zwolniła nie mogę określić, lecz za to Niemiec ten wystarał się w
Arbeitsamcie, że do pracy zostałem przeniesiony od IG Werku we Dworach k.
Oświęcimia. Tam to razem z Kolber Adamem pracowałem od 1 grudnia 1944 roku w
fabryce sztucznej gumy do 20 stycznia 1945 roku przypuszczalnie, gdyż w tym
czasie nastąpiła wielka ofensywa Armii Czerwonej i do pracy więcej nie
pojechałem, ponieważ pociągi nie jeździły. W dniu 27 stycznia 1945 roku do
naszej wioski wkroczyła Armia Czerwona, która mię z rodziną wyzwoliła.”
Jan Romański:
„W 1939 roku na froncie przeciwko
Niemcom brałem udział w obronie Warszawy, aż do kapitulacji. Podczas okupacji
pracowałem jako malarz w Wadowicach i Wielkich Strzelcach.”
Jan Świerkosz:
„Pełniłem służbę w 5 Dywizji
Żandarmerii, a później w plutonie 21 w Bielsku, aż do napadu Niemców na nasze
granice. Na wskutek działań wojennych wraz z swoim oddziałem macierzystym
dostałem się w ręce nieprzyjaciela dnia 17 września 1939 r. w miejscowości
Dzików i od tego dnia rozpoczęły się ciężki i twarde dni niewoli, które trwały
przez 6 lat. Oswobodzony zostałem dnia 19 kwietnia 1945 r. przez oddziały Armii
Francuskiej”.
Józef Widlarz:
„W roku 1939 wydano wojne
Rzeczypospolitej. Ja nie byłem powołany do szeregów, ale uciekałem z rodziną,
zrabowano mię częściowo. Powruciłem z powrotem, na mawiano mię do przyjęcia
narodowości niemieckiej. Gdysz ja nie przyjąłem wysłano mię do Brocławia
naroboty. Pojechałem byłem 7 tygodni przyjechałem z powrotem do Bielska. Kupiłem
zaraz Radio aparat kturem czerpał wiadomości zagraniczne i rosserzał między
Polakami i czymał ich na duchu. Pod wielką obawą co groziła kara śmierci całej
rodzinie jam żonaty mam troigo dzieci i syna nieślubnego (…) mimo wszystko
pracowałem dla Ojczyzny asz do zwycięsztwa.”
Rudolf Wcisło:
„Zdałem egzamin wstępny do
liceum, w skończeniu którego przeszkodził mi wybuch wojny 1939 r. Wojna
polsko-niemiecka zagnała mnie w wir uciekających ludzi. Porzuciłem moje
miasteczko (Wadowice – uwaga moja), by przez miesiąc w ucieczce przed Niemcami
tułać się aż do wschodnuch granic Polski. Był to bardzo ciężki okres, wychowany
w polskim duchu nie mogłem się pogodzić ze smutnem stanem rzeczy, że tak
tragiczny był przebieg tej wojny. Po skończonej wojnie wróciłem spowrotem do
domu, by zupełnie poddać się bezlitosnej niewoli niemieckiej, która już zaczęła
rozwijać swoje sposoby znęcania się. W roku 1940 zostaję wywieziony do Niemiec
na przymusowe roboty do Niklasdorf w Sudetach. Ciężka i smutna była ta praca,
nie mogła pogodzić się ma polska dusza, gdy kaci niemieccy nie przebierając w
środkach różnymi metodami zmuszali robotników polskich do długiej i ciężkiej
pracy, przy bardzo skromnem wynagrodzeniu. W roku 1941 uciekam z Niemiec do
domu, gdzie blisko rok pozostaję w ukryciu. Prześladująca mnie jednak policja niemiecka
zmusza mnie do ponownego wyjazdu do Niemiec. Tym razem wyjeżdżam sam, mając
znajomych kolegów do Austrii, gdzie zostaję zatrudniony jako robotnik
transportowy w Firmie Vianova. Po kilku miesiącach pracy w Austrii zostaję schwytany
przez policję i oddany do dyspozycji gestapo. Po długich przesłuchaniach i po
pięciu tygodniach więzienia zostaję odesłany na stare miejsce pracy do
Niklasdorf, gdzie znowu zostaję przymuszony do ciężkiej fizycznej pracy. W
krytycznym tem czasie jedna tylko myśl była mi drogą, żeby tylko doczekać tego
czasu, gdy będzie można zapłacić za wszystkie te krzywdy, jakie musieliśmy
znieść i te wszystkie upokorzenia, jakie Polacy doznali od Niemców. Moje
pragnienia zostały szybko ziszczone. W roku 1944 dowiedziałem się o licznych
działaniach naszych armii podziemnych, od tej chwili mojem pragnieniem było
znaleźć się pomiędzy niemi, by móc wziąć czynny udział. W lipcu 1944 roku
uciekam z Niemiec z wiarą, że jest to już ostatni raz, że godzina działania wybiła
dla mnie. Przyjeżdżając w swoje strony rodzinne nawiązuję łączność z znajomym
mi obywatelem Radwanem Arturem, który po powrocie z miechowskiego dostał rozkaz
stworzenia działalności dywersyjnej na terenach śląskich. Kol. Radwan Artur „Pantera”
stwarza oddział armii ludowej, którego zadaniem było pokazać Niemcom, że teren
śląski, tak długo niemczony, nie stracił jednak swojej polskości. Byłem jednym
z pierwszych ochotników, którzy się zaciągnęli do oddziału. Jakaż była moja radość,
gdy po tak długiej niewoli i po jarzmie niemieckim, mogłem doczekać się tej
chwili, by z bronią w ręku stanąć do walki z nienawidzonem wrogiem, broniąc
niemczony naród polski i pokazując, że Polska żyje i walczy. Piękny był to
okres, choć i ciężki. Śmierć zabrała dużo naszych kolegów, zginął nasz dowódca,
lecz pozostali stali niezmiennie na swych stanowiskach, walcząc do ostatniej
kropli krwi. W roku 1945 przyszedł pamiętny czas, gdy z chukiem armat i
warkotem motorów przyszły do nas wojska rosyjskie, niosąc radość i wyzwolenie i
dając nam zupełną wolność.”
piątek, 8 listopada 2024
Warty nocne w dawnej Choczni
Pełnienie wart nocnych było
stałym obowiązkiem mieszkańców Choczni w okresie galicyjskim i międzywojennym,
a także dość często wprowadzaną powinnością do lat 70. XX wieku (szczególnie w
okresie jesienno-zimowym). Pierwsze pisane wzmianki na ten temat pochodzą z 1791
roku. Warty były pełnione głównie z powodów przeciwpożarowych, a także w celu zapobieżenia
rabunkom, w trzech częściach wsi oraz przy kościele, przy którym przez pewien czas usytuowana
była specjalna wartownia. Wartownicy -
kolejno po jednym członku każdej rodziny - byli wyposażeni dawniej w rogi
sygnalizacyjne i drewniane kołatki oraz odznaki. Sprawy związane z pełnieniem wart
nocnych pozostawały w gestii radnych gminnych (lub gromadzkich).
30 września 1791
Do Jurysdykcji Sądowej Państwa
Barwałd, do którego należała Chocznia, wpisano „celem wprowadzenia y utrzymania
porządku dobrego” punkt odnoszący się do wart nocnych o treści:
„Nocne warty koleyno trzymać
powinni przez Woyta y Przysiężnych od takowych powinności naznaczeni wartownicy”.
17 marca 1877
Rada gminna zamówiła wykonanie 4
odznak z napisami „Warta nocna gminy Chocznia”, które miały być przydzielone
strażnikom pełniącym te warty w części wsi: dolnej, środkowej i górnej oraz
przy kościele.
29 czerwca 1877
Rada gminna uchwaliła budowę
wartowni murowanej w parkanie (ogrodzeniu) kościoła ze środków gminy. O wykonanie
planu poproszono murarzy Mikołaja Pietruszkę, Szczepana Bandołę i Wojciecha
Wójcika.
28 października 1877
Przedłożono radzie gminnej
sprawozdanie z budowy wartowni przy kościele i jej kosztach, co radni przyjęli
do wiadomości. Postanowiono, że wartownicy z dolnej i środkowej części wsi mają
każdego dnia o północy spotykać się w tej nowo wybudowanej wartowni.
7 czerwca 1891
W celu prowadzenia wart nocnych
podzielono Chocznię na 3 części:
- dolną, numery domu 1-50 po
stronie wschodniej i 293-376 po stronie północnej (od granicy z Wadowicami po
kościół),
- środkową, numery domów 52-109
po stronie południowej i 221-290 po stronie zachodniej (od kościoła po sołtystwo),
- górną, numery domów 128-159 po
stronie południowej i 160-220 po stronie zachodniej (powyżej sołtystwa).
8 grudnia 1897
Sprawę wart nocnych gminnych i
kościelnych omawiano na posiedzeniu rady gminnej. Pretekstem do dyskusji było zburzenie
wartowni przy kościele, zarządzone przez wójta Józefa Czapika. Jego zdaniem
wybudowana w 1877 roku wartownia byłą nieestetyczna, a swoją decyzję uzgodnił
wcześniej z ks. proboszczem Józefem Komorkiem. Według wójta wartownicy na
służbie wyrządzali psoty i kradli drzewo plebańskie. Natomiast radny i poseł Antoni
Styła uznał zburzenie wartowni za samowolę wójta i czyn bezprawny. Po długiej
dyskusji postanowiono, że tymczasowo wartownicy na czas zimy znajdą schronienie
w obejściu Piotra Szczepaniaka, któremu zostanie to wynagrodzone, a w
przyszłości należy zbudować nową wartownię. Wartę mieli pełnić mężczyźni w
wieku ponad 16 lat w trzech częściach wsi oraz przy kościele. Róg
sygnalizacyjny straży w górnej części wsi miał być pod dozorem młynarza
Antoniego Styły, w środkowej pod dozorem Andrzeja Dąbrowskiego, w dolnej w
gestii Wojciecha Malaty a przy kościele u Piotra Szczepaniaka. Przechowujący
rogi sygnalizacyjne i dozorujący warty byli zwolnieni od ich pełnienia. Czas
wartowania wyznaczono w okresie letnio-jesiennym (od św. Jana do św. Michała) na
godziny od 23.00 do 2.00, a od św. Michała do św. Wojciecha (okres
zimowo-wiosenny) od 21.00 do 3.00 w nocy.
7 stycznia 1898
Do zburzenia wartowni wrócono na
nadzwyczajnym posiedzeniu rady gminnej i Komisji Lustracyjnej. Radny Antoni
Styła stwierdził, że brakowi estetyki wartowni można było zapobiec niewielkim
kosztem przez coroczne jej bielenie wapnem, co byłoby znacznie tańsze, niż
wynajem pomieszczeń u Piotra Szczepaniaka. Zaproponował też, by kosztami budowy
nowej wartowni obciążyć Józefa Czapika. Ten zaś usprawiedliwiał się naleganiami
ze strony ks. proboszcza, który sam chciał tę wartownię zlikwidować, a także
faktem, że „warciarze niszczyli płoty księże i palili je (dla ogrzania się)”, „niektórzy
odbywali tam potrzeby przyrodzone i niekiedy odbywały się tam sceny przeciwne
moralności.” W głosowaniu 14 na 24 radnych opowiedziało się za tym, by Czapik
zwrócił koszty budowy nowej wartowni, które oszacowano na 161 zł.
4 grudnia 1898
Nowa wartownia przy kościele nadal
nie powstała – radni ponownie wynajęli dla wartowników na 4 miesiące izbę od
Piotra Szczepaniaka za 9 złotych reńskich.
4 marca 1900
Wincenty Wójcik wniósł pod obrady
rady gminnej, by Marii Dąbrowskiej „Patyczynej” wynagrodzić jakoś utrzymywanie
przez nią warty nocnej z braku nowej wartowni.
9 września 1900
Rada gminna powołała komisję w
składzie: Jan Turała, Jan Zając, Antoni Styła, Andrzej Dąbrowski i Józef Czapik,
by ustalić z ks. proboszczem Józefem Dunajeckim najbardziej dogodne miejsce na
budowę wartowni murowanej przy ogrodzeniu kościoła. Do zarządu nad budową
wybrano Jana Turałę i Jana Zająca.
20 lutego 1905
Radny Piotr Widlarz postawił
wniosek, by wartownicy nocni „bez ważnego wypadku nie trąbili na rogu, ponieważ
to przeraża ludność w całej gminie”.
29 maja 1938
Na posiedzeniu rady gromadzkiej
sołtys Władysław Świętek oznajmił, że pełniący warty przy kościele skarżą się,
że nie mają gdzie się schronić w czasie deszczu. Postanowiono zatem na wniosek radnego
Henryka Kota wybudować budkę bez drzwi dla wartowników i zwrócić się do ks.
proboszcza Dyby o darowanie drewna na ten cel.
24 listopada 1946
Na posiedzeniu Gminnej Rady
Narodowej odczytano okólnik wojewody krakowskiego w którym nakazywał on gminom powołanie
Wiejskich Straży Porządkowych. Postanowiono, że wartownia takiej staży w
Choczni będzie się mieścić w Domu Katolickim, a jej komendanta i rejonowych
wyznaczy wójt Guzdek.
26 czerwca 1968
Od 1 sierpnia do 30 września
wprowadzono w Choczni obowiązek pełnienia przez ludność wart przeciwpożarowych
w godzinach od 22.00 do 4.00. Obowiązek ten ciążył na wszystkich mieszkańcach
stale zamieszkujących wieś, a jako zasadę przyjęto, że do pełnienia warty
wyznacza się po jednej osobie z rodziny.