1922 |
Nagrobek na cmentarzu w Chicopee Zdjęcie ze strony BillionGraves.com |
1922 |
Nagrobek na cmentarzu w Chicopee Zdjęcie ze strony BillionGraves.com |
Wójcik to czwarte w kolejności wśród najczęstszych nazwisk w Polsce. Obecnie w naszym kraju mieszka prawie 100000 Wójcików. Nie dziwi więc, że osoby o tym nazwisku od dawna żyją także w Choczni.
Już w 1662 roku niejaki Wojciech Woytowicz poślubił w choczeńskim kościele Zofię Świętek, a dwa lata później ta para – tym razem występująca jako Wojciech i Zofia Woycikowie- ochrzciła swojego pierworodnego syna Grzegorza. Natomiast przy chrztach kolejnych dzieci zapisywani byli również jako Wóytowicz, Wojtyła i Kłaputowski. Wskazuje to na związki z ówczesnym wójtem choczeńskim, który też miał na imię Wojciech (ok. 1613-1673), a jego nazwisko podawano w formie Kłaputowski, Mucha, Mucharski. Wojciech, mąż Zofii Świętek, to zapewne syn wójta Wojciecha i dlatego przylgnęło do niego określenie wójcik, woytowicz (syn wójta), które zastąpiło z czasem jego nazwisko rodowe Kłaput (z dowartościowującą końcówką –ski). Z kolei nazwisko Mucharski wskazuje na miejsce pochodzenia rodziny wójta (Mucharz). W podobnym czasie co Wojciech swoje dzieci w Choczni chrzcili także Jan Wóytowicz/Wujciosek i Grzegorz Wóytowicz/Woytiłko, którzy mogli być jego braćmi.
W styczniu 1673 roku Wojciech Wójcik po raz drugi wstąpił w związki małżeńskie, a jego wybranką była tym razem Anna Kuman (Koman). Gdy we wrześniu 1673 roku Wojciech i Anna chrzcili swoją córkę Jadwigę, to na matkę chrzestną poprosili Annę Wóytową, czyli żonę wójta (i zapewne babkę chrzczonej dziewczynki). W 1675 roku na świat przyszedł Walenty Wójcik, spadkobierca Wojciecha i Anny, dzięki któremu nazwisko Wójcik było obecne w Choczni przez kolejne 200 lat. Ze spisów podatku kościelnego (taczma) z lat 1663-1711 wynika, że Wójcikowie byli „spólnikami” Ramendów i razem z nimi gospodarowali na roli położonej powyżej kościoła, ciągnącej się od Choczenki w stronę granicy z Zawadką. Następcami Walentego Wójcika i kontynuatorami tego rodu byli w XVIII wieku jego synowie:
W połowie XVIII wieku w księgach metrykalnych pojawia się również trzech Wójcików, w przypadku których nie można znaleźć powiązań rodzinnych z dawnym wójtem Kłaputowskim. Byli to:
Ich pojawienie się jest o tyle istotne, że potomkowie Jana, Pawła i Marcina zachowali nazwisko Wójcik do czasów współczesnych i zamieszkiwali w Choczni jeszcze po II wojnie światowej.
W subrepartycji z 1775 roku ujęto:
Z kolei w Metryce Józefińskiej z lat 1786-1789 znaleźć można własność sześciu Wójcików:
Ówczesnych Wójcików podałem w kolejności od najbogatszego do najuboższego, z tym że tylko pierwszych trzech (Grzegorz wspólnie z Wojciechem Ramzą, Wojciech i Franciszek) przewyższało choczeńską średnią. Zwraca ponadto uwagę sąsiedztwo Wojciecha z liniii ”wójtowskiej” i Marcina Wójcików, które sugeruje, że ten drugi też wywodził się od wójta Kłaputowskiego, choć jak wspomniano wcześniej, nie da się tego udowodnić za pomocą wpisów w metrykach.
W pierwszej połowie XIX wieku dwóch Wójcików było choczeńskimi grabarzami, a właściwie grabarzami, bo tak ich wtedy określano:
Wbrew współczesnym stereotypom obaj grabarze Wójcikowie należeli do Towarzystwa Trzeźwości, utworzonego przez proboszcza ks. Józefa Komorka w 1844 roku.
Następne informacje o własności i miejscach zamieszkania choczeńskich Wójcików przynosi austriacki Grundparzellen Protocoll z lat 1844-1852. Ujęto tam aż dziewięciu Wójcików, z których roczne dochody sześciu przekraczały choczeńską średnią:
Oprócz nich wymieniono Jana spod nr 183 b (brata Błażeja), Jakuba spod nr 143 b (potomka kowala Jana z XVIII wieku) i grabarza Walentego Wójcika spod nr 279.
Kolejnym grabarzem w rodzinie Wójcików był Franciszek (1821-1888), syn grabarza Walentego. W 1875 roku ofiarował on nieco ponad 1 złoty reński na przelanie/powiększenie choczeńskiego dzwonu kościelnego. Ze spisu darczyńców na dzwony można wywnioskować, że potomkowie Marcina z XVIII wieku i linii „wójtowskiej” nadal mieszkali obok siebie, w tym samym miejscu, co ponad 80 lat wcześniej.
Tuż przed sporządzeniem Grundparzellen Protocoll w rodzinach choczeńskich Wójcików, potomków dawnego wójta Kłaputowskiego, przyszli na świat:
Natomiast najbardziej znanym Wójcikiem w Choczni w II połowie XIX wieku i na początku XX wieku był majster ciesielski Józef Wójcik, urodzony w 1854 roku jako syn grabarza Franciszka i jego żony Wiktorii z Ciborów. Józef Wójcik zasłużył się przy budowie aktualnego kościoła parafialnego w Choczni (1880-1886), a później przewodniczył Komitetowi Parafialnemu (1904-1914) i zasiadał w Radzie Nadzorczej choczeńskiej Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej (1917-1921). Młodszym bratem Józefa był Jan Wójcik (ur. 1867), urzędnik Towarzystwa Ubezpieczeń Wzajemnych.
Pod koniec XIX i na początku XX wieku liczni chocznianie wyjeżdżali do pracy w Stanach Zjednoczonych Ameryki i Zagłębia Czesko-Morawskiego. Wśród nich znaleźli się także Wójcikowie:
W zmaganiach podczas I wojny światowej brali udział między innymi:
W okresie międzywojennym aktywnością i zaangażowaniem w sprawy choczeńskie wyróżniał się Stanisław Wójcik (ur. 1885), brat żołnierza Jana Aleksandra, znany jako działacz Kółka Rolniczego, członek zarządu choczeńskiej Kasy Stefczyka (od 1923 roku), asesor (radny) gminny (1924) i członek zarządu gminy (1935). W 1931 roku stanął przed Sądem Okręgowym w Wadowicach oskarżony o rzekome „przeszkadzanie w urzędowaniu” komisji wyborczej w Choczni. Sąd uwolnił go jednak od winy i kary.
W sporządzonych tuż po II wojnie światowej zestawieniach strat wojennych znalazło się dziesięcioro choczeńskich Wójcików: Adam, Aniela, dwóch Franciszków, Helena, Józef, Kacper, Piotr, Stanisław i Weronika. Renty z tytułu utraty członka rodziny domagała się Helena (ur. 1910), a najwyższe straty materialne wyliczono dla Stanisława (ur. 1885). Prawie wszyscy (z wyjątkiem Heleny i jednego z Franciszków) domagali się odszkodowania z powodu wysiedlenia.
Ze sporządzonej rok później listy do głosowania w Referendum Ludowym wynika, że Wójcikowie zamieszkiwali po wojnie w Choczni w 12 domach. Byli to:
Czyli w pięciu domach mieszkali potomkowie Marcina Wójcika z XVIII wieku, którego można podejrzewać o związki z wójtem Kłaputowskim z XVII wieku, w trzech potomkowie Pawła Wójcika z połowy XVIII wieku, w dwóch potomkowie kowala Jana Wójcika z połowy XVIII wieku i w także w dwóch potomkowie innych rodzin Wójcików, które pojawiły się w Choczni w XX wieku. Nie mieszkali już wtedy w Choczni pewni potomkowie wójta Kłaputowskiego- ostatni męscy potomkowie z tej linii byli chrzczeni w Choczni w latach 80. XIX wieku.
W zestawieniu nie ujęto urodzonych w Choczni:
Po II wojnie światowej działalność społeczną w Choczni kontynuował Stanisław Wójcik (ur. 1885). W 1947 roku znalazł się w zarządzie reaktywowanej Kasy Stefczyka i w Gminnej Radzie Osadniczej, a jego syn Stanisław (ur. 1921) przewodniczył Związkowi Młodzieży Wiejskiej „Wici” (1949) i działał w Ochotniczej Straży Pożarnej. Natomiast pochodzący z Radoczy rolnik Franciszek Wójcik został w 1954 roku radnym gromadzkim.
Najbardziej znanym Wójcikiem z Choczni był w PRL Władysław Wójcik (1926-1990), syn urodzonego we Vratimowie Franciszka i Marii z domu Świętek, który pracował w Milicji Obywatelskiej jako ekspert kryminalistyczny i dosłużył się stopnia pułkownika. Przez wiele lat był kierownikiem/naczelnikiem w Wydziale Badań Dokumentów Komendy Głównej MO w Warszawie, a następnie kierownikiem Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO. Ceniono go jako współtwórcę polskiej fonoskopii i eksperta w dziedzinie badań pisma- w 1974 roku był współautorem ekspertyzy dotyczącej autentyczności domniemanych listów Chopina. Napisał wiele publikacji i opracowań dotyczących badań pisma.
Po wcześniejszych opisach poszczególnych ról i ich właścicieli z Niw Od Wadowic i Zakościelnej, tym razem dane o Niwie Zasołtysiej, pochodzące z Metryki Józefińskiej (1786-1789):
Niwa V
Za Sołtysia zwana
Graniczy od wschodu Słońca od Drogi Góralskiey przy Lesie Sołtysim leżącey ze wsią Zawadką, na Południe z Gruntami Ponikiewskiemi i Kaczyńskiemi aż do Rzeki Choczenki, na Zachód Rzyka Choczeńka przez wieś płynąca, graniczy na Północ z Gruntami Sołtysiemi i Gruntem Poddanego Grzegorza Strzeżonia aż ku drodze Góralskiey.
1. Grzegorz Strzeżoń (dom nr 88) plac pobudynkowy, krzaki, pola orne,sad, trawniki, pastwisko Krucheniec i Grabiniec, łącznie 22 parcele, ograniczone przez Choczenkę, miedzę Sołtysią, drogę przez wieś idącą, potok Głębowiec/Głąbowiec, potok Olszowy, przykopę, Las Sołtysi i Górnicę i pola sąsiada,
2. Łukasz Strzeżoń (dom nr 89) plac pobudynkowy, sad, trawniki, pola orne, pastwiska - Przychoniec, Grabowiec i Na Górnicy, krzaki, łącznie 22 parcele, ograniczone przez Choczenkę, drogę przez wieś idącą, drogę Przycznicę, potok Głąbowiec, potok Grabowiec, potok Olszowiec, potok Górnica, Las Pański i pola sąsiadów,
3. Filip Graboń (dom nr 90) plac pobudynkowy, krzaki, pola orne, łącznie 14 parcel, ograniczonych przez Choczenkę, drogę przez wieś idącą, Przycznicę, potok Głąbowiec, potok Grabowiec, potok Olszowiec, Potok Górnica, Las Pański i pola sąsiadów,
4. Jan Zaiąc (dom nr 91) plac pobudynkowy, sad, krzaki, pola orne, pastwisko nad Krucheńcem, nad potokiem Głąbowieci na Górnicy, łącznie 17 parcel, ograniczonych przez Choczenkę, drogę przez wieś idącą, Przycznicę, potok Głąbowiec, potok Grabowiec, potok Olszowiec, Dolinę Golec, Potok Górnica, Las Pański i pola sąsiadów,
Na zdjęciu
satelitarnym lub lotniczym Choczni dobrze widoczne są wąskie pasy pól,
rozciągających się z północnego zachodu na południowy wschód. Ten układ pól
powstał już w XIV wieku, gdy zakładano Chocznię na tak zwanym surowym korzeniu
(in cruda radice). Każda z
rodzin nowych osadników otrzymywała wtedy przydział gruntu w jednym kawałku, zwanym łanem, na którym budowała swój dom, z reguły w nasłonecznionym miejscu w pobliżu
rzeki, po czym przystępowała do karczowania drzew i krzewów porastających
przydzieloną działkę, by móc wykorzystywać ją do celów rolniczych. Łany
poszczególnych osadników tworzyły leżące obok siebie pasy, ciągnące się od
zabudowań do granicy administracyjnej nowo zakładanej wsi i były rozdzielone od
siebie drogami dojazdowymi. Z kolei drogi łączące gospodarstwa przebiegały wzdłuż
Choczenki, po obu jej brzegach, a główny gościniec komunikujący Chocznię z innymi
miejscowościami ciągnął się grzbietem wzniesienia na północ od rzeki (tak zwany
dziś Stary Gościniec/Droga Sobieskiego). Z biegiem lat następował podział łanów
na mniejsze części, będące własnością spadkobierców pierwszych osadników lub
tych, którzy je od nich odkupili. Ale pierwotny układ pól był cały czas
zachowywany. Następowało także zagęszczenie zabudowy.
W rejestrze skarbowym z 1581 roku (a więc znacznie ponad 200 lat od
założenia Choczni) zapisano, że Chocznia podzielona jest na 10 łanów. Taką samą
liczbę podawał kilkadziesiąt lat później wójt choczeński w Oświęcimiu, gdy
zgłaszał znaczne zniszczenia powodziowe.
Nie jest do końca jasne, jaką powierzchnię miały pierwotne łany. Czy
były to tak zwane łany frankońskie, flamandzkie, czy też podgórskie.
W wydanej w 1938 roku książce „Staropolskie miary” jej autor Edward
Stamm podaje, że pojęcie łanu frankońskiego przynieśli do Polski koloniści
niemieccy z Górnej Frankonii (Bawaria). Choć
osadnicy z Niemiec nie zakładali prawdopodobnie Choczni, to łanowy układ gruntów
świadczy o tym, że przy jej powstawaniu korzystano z niemieckich wzorców i była
to tak zwana lokacja na prawie niemieckim. Według Stamma powierzchnia łanu
frankońskiego wynosiła 25 hektarów.
Mnożąc 25 hektarów przez 10 łanów, otrzymujemy zaledwie 250 hektarów,
czyli tylko 12% całej obecnej powierzchni Choczni i niecałe 17% obecnej
powierzchni gruntów rolnych.
Podobną kalkulację przeprowadził Józef Putek w broszurze „Z dziejów wsi polskiej”, z tym że do 10 łanów, w jego rozumieniu kmiecych, doliczył jeszcze 5, jako własność sołtysią i plebańską. Ale i tak dało to tylko niecałe 20% obecnej powierzchni Choczni. Ponieważ w 1581 roku mieszkało w Choczni około 200 kmieci, to jego zdaniem powierzchnia 10 łanów frankońskich, przy niskim stanie uprawy i dużych obciążeniach podatkowych, nie była wystarczająca dla ich utrzymania.
Putek wysunął zatem koncepcję, że Chocznia lokowana była nie na łanach frankońskich,
co było typowe dla księstwa zatorskiego, lecz na starych łanach flamandzkich[1]
większych, o powierzchni niespełna 48 hektarów (czyli prawie dwa razy większych
niż frankońskch), będących według niego w użyciu na Śląsku w XIII i XIV wieku.
Stawia on także znak równości pomiędzy łanem flamandzkim większym, a używanym w
Choczni od XVI wieku pojęciem roli[2],
która także miała powierzchnię około 48 hektarów (72 morgów).
W grę wchodziło jeszcze używanie tak zwanych łanów podgórskich, nieco
większych od frankońskich (o powierzchni niespełna 27 hektarów), czyli ogólnie
rzecz biorąc łanów frankońskich, do których doliczano powierzchnie zajmowane
przez drogi dojazdowe.
Wydaje się, że nie sięgając po „egzotyczne”[3]
łany flamandzkie większe, można próbować pogodzić postulat Putka o powiększonej
powierzchni łanu, niezbędnej do utrzymania użytkownika, z lokowaniem Choczni na
łanach frankońskich lub podgórskich. Taki pomysł został podany w „Rocznikach
nauk rolniczych” z 1961 roku i polega na tym, że pierwotnemu osadnikowi
oddawano w użytkowanie nie jeden, a dwa łany podgórskie.
W zaprezentowanym tam stanowisku podano, że te dwa łany miałyby
stanowić jeden pas, ciągnący się od północnych granic Choczni po południowe i
przekraczający Choczenkę. Natomiast z biegiem czasu taki układ z długimi, dwułanowymi
pasami miał ulec przemianie i następcy pierwotnych osadników gospodarowali już
tylko na jednym łanie, położonym na północ lub południe od Choczenki.
Rzeczywiście w Choczni aż po początek XX wieku istniał przykład, że w rękach
jednego właściciela znajdował się długi pas gruntu przekraczający Choczenkę i ciągnący
się od północnych po południowe granice wsi. Chodzi o tak zwany majątek sołtysi
w górnej części Choczni. Jako drugi przykład można wymienić tu majątek
plebański, którego część po północnej stronie rzeki była w posiadaniu probostwa
jeszcze w połowie XIX wieku. Należy jednak zauważyć, że były to wyjątki, a nie
reguła i już od połowy XVII wieku Choczenka stanowiła ścisłą granicę chłopskich
gruntów- to znaczy we wszelkich dostępnych obecnie spisach własności do połowy
XIX wieku poszczególni gospodarze posiadali swoje parcele tylko po jednej ze
stron tej rzeczki. Dwułanowy pas gruntu po obu stronach Choczenki miał sens
tylko tam, gdzie pozwalało na to ukształtowanie powierzchni. Akurat w przypadku
majątku sołtysiego i plebańskiego to ukształtowanie było dogodne, ale trudno
sobie wyobrazić na przykład jedno gospodarstwo użytkujące grunty i na północ od
Choczenki i na choczeńskich pagórkach, wznoszących się stromo na południowym jej
brzegu. Jak w takich warunkach miałaby wyglądać np. zwózka plonów ? Oprócz
konieczności używania dróg okrężnych, przebiegających z konieczności przez
teren sąsiadów, utrudnienie stanowiłoby samo pokonywanie Choczenki, której
koryto, choć wąskie, jest dość wcięte, a jej brzegi opadają stromo w dół. Być
może jednak w XIV wieku przy zakładaniu Choczni udało się znaleźć 10
lokalizacji, by wytyczyć tę samą liczbę podwójnych łanów położonych po obu
stronach Choczenki, które- co należy pamiętać- zajmowały mniej niż połowę obecnego
obszaru Choczni. Natomiast późniejsze osadnictwo skupiało się już tylko po jednej
ze stron przepływającej przez Chocznię rzeczki.
Urzędowe przejście z łanów na role dokonało się w Choczni w 1639 roku,
kiedy to Marcin German, miernik żup wielickich, dokonał na polecenie sądu
referendarskiego oficjalnych pomiarów choczeńskich gruntów w celu wyznaczania
zobowiązań podatkowych- wymiaru czynszu lub robót pańszczyźnianych na rzecz
starostwa barwałdzkiego. Pomiar ten wykazał, że gospodarstwa w Choczni były
wówczas bardzo zróżnicowane co do swej powierzchni. W pierwszej połowie XIX
wieku najbogatszy choczeński rolnik (Kazimierz Wider) posiadał zaledwie około połowy pierwotnej roli (40 morgów), a według Grundparzellen Protocoll z 1852 roku najmajętniejsi chłopi
gospodarowali już tylko na nieco ponad 20 morgach.
Można tu wspomnieć jeszcze o choczeńskich niwach, których było 6 (1789)
lub 8 (1852). W jednej niwie skupione były sąsiadujące ze sobą gospodarstwa,
które stanowiły obszar o w miarę jednolitej przydatności do uprawy np. od
granicy Wadowic po Pagórek Komani, od Kościoła po sołtystwo, czy powyżej
sołtystwa (na południowym brzegu rzeki). Granice niw nie przekraczały
Choczenki, z wyjątkiem Niwy Sołtysiej z 1852 roku.
[1] flamandzki to przymiotnik od Flandrii- krainy historycznej leżącej obecnie głównie na terenie obecnej Belgii i Holandii.
[2] Pojęcie roli pojawia się w akcie lustracji księstwa zatorskiego i oświęcimskiego z 1564 roku, a Putek uważa, że używane było także w starostwie barwałdzkim, do którego należała Chocznia.
[3] W danej Polsce znane były raczej łany flamandzkie o powierzchni około 17 ha
W 1921 roku powstały dwa lata wcześniej Czeski Urząd Statystyczny (Český statistický úřad) dokonał powszechnego spisu mieszkańców. Formularze spisowe można było wypełniać od godziny 8.00 w dniu 16 lutego. Wśród spisanych wówczas obywateli tego państwa znalazły się także osoby pochodzące z Choczni, co wynika z pytania o miejsce ich urodzenia. Oprócz tego czeskich statystyków interesowały:
Przykładowo pochodzący z Choczni Jan Kręcioch (spisany jako Johann Kręcioch) podał co następuje:
- jest właścicielem mieszkania nr 4 w domu pod nr 264 przy Gradlgasse w Opavie,
- jest żonatym mężczyzną,
- urodził się 6 lipca 1883 roku w Choczni, w okręgu sądowym Wadowice, na terenie Galicji,
- przynależy jak wyżej,
- jest narodowości niemieckiej (!) , wyznania rzymsko- katolickiego,
- potrafi czytać i pisać,
- z zawodu jest krawcem i taki zawód wykonywał też w 1914 roku.
Nie wiadomo dlaczego Kręcioch podał nieprawidłową datę urodzenia- według choczeńskich ksiąg metrykalnych przyszedł na świat 24 grudnia, jako syn Mateusza Kręciocha i Marianny z domu Nowak.
Razem z Janem Kręciochem spisała się jego żona Helena z domu Drożdż, urodzona w Choczni w 1886 roku oraz ich czworo dzieci: Ladislaus, Thomas, Wandislaus i Helena, które urodziły się już w Opavie.
Poza Kręciochami w spisie z 1921 roku figurują między innymi:
W "Aktach czynności biskupich" z lat 1650-51, które przechowywane są w Archiwum Kurii Metropolitalnej w Krakowie, udało mi się odszukać imię i nazwisko nieznanego dotąd proboszcza choczeńskiego. Chodzi o księdza Tomasza Komosińskiego, którego brak w oficjalnym zestawieniu proboszczów znajdującym się w kancelarii parafialnej w Choczni. O jego istnieniu i sprawowaniu przez niego posługi w parafii choczeńskiej można dowiedzieć się z dwóch dokumentów:
Czyli w zestawieniu znanych dotąd proboszczów choczeńskich (link) ks. Tomasza Komosińskiego należy umieścić pomiędzy jego pewnym następcą (ks. Kacprem Sasinem), a ks. Błażejem Dukalskim, uchodzącym do tej pory za poprzednika ks. Sasina.
Nie wiadomo, kiedy ks. Komosiński objął parafię w Choczni. Natomiast wiadomo, że w 1634 roku był jeszcze proboszczem w nieodległym Mucharzu.
Pod koniec 1825 roku w choczeńskich metrykach chrztów zaczął pojawiać się dopisek "obstetria". Oznaczał on akuszerkę, czyli kobietę przyjmującą poród chrzczonego dziecka. Pierwszą podaną akuszerką była Petronella Kowalczyk, która 14 grudnia 1825 roku pomogła w przyjściu na świat Tomasza, syna Andrzeja Szczura i jego żony Marianny z domu Burzej. Konieczność odnotowywania nazwiska akuszerki wynikała z rozporządzeń urzędowych władz galicyjskich.
W kolejnych zapisach metrykalnych z 1825 i 1826 roku jako akuszerki pojawiają się najczęściej Katarzyna Guzdek (lub Katarzyna Sypleta recte Guzdek) i Katarzyna Woźniak- najprawdopodobniej chodziło tu o Katarzynę z domu Styła, żonę Mateusza Woźniaka, która miała wówczas około 55 lat (żyła w latach 1770-1834) i była matką sześciorga dzieci.
W tym samym czasie zanotowano ponadto akuszerkę Małgorzatę Buldon z Kaczyny, Franciszkę Rokowską, Helenę Hornik (lub Harnik), Małgorzatę Romańczyk i Katarzynę Błasiniak. Podobnie jak w przypadku Katarzyny Woźniak były to doświadczone kobiety, które wcześniej urodziły liczne własne potomstwo. W razie potrzeby akuszerki mogły dokonywać chrztu z wody, gdy urodzone niemowlę było osłabione i mogło nie dożyć sakramentu w kościele.
Sprawdzenie wpisów dotyczących akuszerek co dziesięć lat w przedziale 1830-1900 pozwoliło stworzyć ich następujące zestawienie:
Baba, akuszerka (...). — pod nazwą baba rozumie się u nas kobiety po wsiach i małych miasteczkach w kraju, zajmujące się niesieniem pomocy niewiastom w stanie brzemiennym i w czasie porodu, które w pewnych częściach Galicyi takie powituchami lub babami położniczemi a po większych miastach i domach zwykle akuszerkami zowią. Sztuka babienia, w drodze umiejętnej akuszeryą zwana, z wyjątkiem nader szczupłej liczby osób w niej wykształconych, i pomimo wielu usiłowań rządowych podniesienia takowej, spoczywa dotąd jeszcze u nas zwykle (tradycyjnie) na wsi, w ręku starych bab, nieumiejących czytać i bez wszelkiego wykształcenia, najczęściej kobiet już do niczego innego nieprzydatnych, przytem pijaczek, do czego doprowadza ich sposobność odbywanych zwykle chrzcin, których również są uczestniczkami. Oprócz niejakiej u niektórych z tych bab w zawodzie położnictwa wprawy, cała ta sztuka odbywa się u nich jeszcze jakby w pierwotnych czasach ludzkości- czyli pospolicie mówiąc, jak Bóg da.
Ale już w 1779 roku utworzono w Krakowie pierwszą publiczną szkołę dla akuszerek, a w 1785 roku Austriacy powołali w Galicji 18 akuszerek obwodowych (Kreishebammen) i kolejnych 70 w większych miastach, które posiadały już odpowiednie wykształcenie i kwalifikacje potwierdzone egzaminami zawodowymi. W 1838 roku wydano we Lwowie po polsku książkę "Zasady sztuki położniczej", której autorem był prof. Feliks Pfau. W 1870 roku w całej Galicji było już 712 kwalifikowanych akuszerek.
Pierwszą choczeńską akuszerką kwalifikowaną (czyli położną) była Marianna Kamińska, wymieniana w corocznych wykazach (Szematyzmach Królestwa Galicyi i Lodomeryi z Wielkiem Księstwem Krakowskiem) w latach 1871-78. Równolegle w tym okresie porody w Choczni przyjmowała również położna kwalifikowana Agnieszka Łyczkowska z Wadowic i akuszerki bez kwalifikacji potwierdzonych egzaminem.
W latach 1879-1893 szematyzmy nie wymieniają akuszerek z Choczni, a kolejną choczeńską położną kwalifikowaną była Aniela Dąbrowska, podawana w latach 1894-1903.
Najprawdopodobniej chodzi tu o Mariannę Anielę Dąbrowską, urodzoną w 1867 roku, jako córkę Franciszka Dąbrowskiego i Józefy z domu Guzdek, czyli wnuczkę Katarzyny Guzdek, akuszerki z 1825 roku. W 1894 roku Marianna Aniela Dąbrowska miała 27 lat i była żoną Józefa Dąbrowskiego, któremu urodziła troje dzieci.
Trzecią z kolei położną kwalifikowaną w Choczni (od 1904 roku) była urodzona w 1859 roku w Barwałdzie Średnim Zofia Szczur z domu Filek, żona chocznianina Wojciecha Szczura. Przed przybyciem do Choczni Zofia Szczur była położną kwalifikowaną w Lanckoronie. Tam urodził się między innymi jej syn Maksymilian Szczur, który w 1922 roku ożenił się ze starszą od siebie o 5 lat Marią Janicką z Barwałdu Górnego (1893-1964), z zawodu także położną. Co więcej, ich syn Eugeniusz Szczur był również małżonkiem położnej- Marii z domu Góra z Wadowic (1927-1996). Położne Maria Szczur z domu Janicka i Maria Szczur z domu Góra spoczywają w tym samym grobie rodzinnym na cmentarzu w Choczni.
Zofia Szczur zdjęcie z archiwum jej prawnuka Kazimierza Gorskiego |
grobonet |
Znanymi w Choczni położnymi w okresie międzywojennym były także:
Artykuł powstał dzięki pomocy TM
W latach 1931-33 polska prasa szeroko relacjonowała procesy sądowe Andrzeja Sarny z Juszczyna koło Makowa, którego oskarżano o to, że 2 lipca 1931 roku pozbawił życia swoją kochankę Marcjannę Cebulankę, uderzając ją tępym narzędziem w głowę, a następnie upozorował jej samobójstwo, wieszając jej zwłoki na polnej gruszy. Sekcja zwłok wykazała u denatki obrażenia-zadrapania na policzku, szyi, ramionach i nogach oraz duży guz na głowie. Podejrzenia na Sarnę skierował miejscowy chłopiec Wincenty Marszałek, który krytycznej nocy pilnował skoszonej koniczyny niedaleko miejsca zdarzenia i słyszał krzyk:
„Jezus Maria Jędruś puść mnie !”
a następnie przekleństwa z ust mężczyzny, którego po głosie rozpoznał jako Sarnę. A że Sarna był kochankiem Cebulanki, z którą ostatnio żył w niezgodzie, to poszlaki wskazujące na jego winę wydawały się bardzo poważne. W dniu śmierci Cebulanki Sarna bawił się na miejscowym weselu do 11 wieczorem, a później opuścił towarzystwo, twierdząc, że idzie do domu. Nikt nie widział go już tej nocy, ani następnego poranka, po czym już po odkryciu zwłok pojawił się na poprawinach.
W pierwszych dwóch procesach, które toczyły się przed sądem w Wadowicach, Sarna został uznany za winnego i skazany na karę śmierci. Jednak za każdym razem Sąd Najwyższy uwzględniał kasację jego obrońcy i dopatrując się błędów formalnych w prowadzonych postępowaniach zwracał jego sprawę do ponownego rozpatrzenia. Za trzecim razem wadowicki sąd skazał Sarnę na karę 15 lat więzienia, ale i w tym przypadku kasacja obrońcy była skuteczna. Doszło do czwartego procesu, tym razem przed sądem przysięgłych w Krakowie. Powołano i przesłuchano przeszło 70 świadków, w tym niejakiego Piotra Cipcię, mieszkańca Choczni. Co ciekawe, Cipcia był inwalidą wojennym, który stracił wzrok, ale dla sądu nie było istotne, co mógł zobaczyć, lecz co miał usłyszeć. Podobno Sarna przyznał się mu do popełnienia zbrodni, co nie znalazło jednak potwierdzenia w jego zeznaniach.
Biegli sądowi nie byli zgodni, czy zadrapania na ciele Cebulanki powstały za jej życia, czy po śmierci.
19 maja 1933 roku sąd zarządził wizję lokalną na miejscu zdarzenia. Sędziowie, przysięgli, prokurator obrońca i oskarżony w asyście policyjnej przyjechali do Juszczyna autobusem i udali się pod fatalną gruszę, gdzie znaleziono zwłoki. Jak pisał „Nowy Czas”:
„Pierwsze próby szły w kierunku zrekonstruowania sytuacji, w jakiej zastano zwłoki Cebulanki. Pod dziką gruszą ułożono w pozycji klęczącej wieśniaczkę Helenę Salównę, założono jej na szyję pętlę, którą przytwierdzono do gałęzi. Matka nieboszczki oraz świadkowie wyjaśniali, w jakiej pozycji zastali nieboszczkę i jakie na niej stwierdzili ślady.”
Następnie sąd przystąpił do odtwarzania sytuacji, jaka miała miejsce krytycznej nocy. Wincenty Marszałek, główny świadek oskarżenia udał się na pagórek, na którym wówczas przebywał i z tej odległości miał rozpoznawać znane mu osoby, które pojawiały się pod gruszą. Okazało się, że często mylił się w identyfikacji okazywanych. Nie rozpoznał także oskarżonego Sarny. Później stojący pod gruszą Sarna i Marianna Cebulanka, siostra Marcjanny wypowiadali głośno słowa, które miał 2 lata wcześniej usłyszeć Marszałek. Także i w tym przypadku rozpoznał je tylko częściowo, nie zawsze poznawał głos Sarny a z kwestii wypowiadanej przez Cebulankę usłyszał tylko słowo Jędrek. To bardzo podkopało wiarygodność składanych przez niego zeznań.
25 maja wznowiono rozprawę. Postępowanie Sarny z poprzedniego dnia przypisano wyczerpaniu nerwowemu. Swoje ostatnie mowy wygłosili prokurator oraz obrońca, po czym przysięgli udali się na naradę. Ostatecznie orzekli oni jednogłośnie, że Sarna nie zabił Cebulanki. Wobec takiego orzeczenia przewodniczący sądu zarządził natychmiastowe zwolnienie Sarny z więzienia, a prokurator zapowiedział wniesienie kasacji.
13 sierpnia 1927 roku władze choczeńskiej gminy wydały zarządzenie dotyczące stajni plebańskiej w Choczni. W piśmie podpisanym przez wójta Józefa Putka zwierzchność gminna domagała się:
Fotografie stajni udostępnione przez T. |
Komisja stwierdziła, że w stajni znajdowało się zarówno było "parafialne" (wykazane w inwentarzu choczeńskiej parafii), jak i prywatne ks. proboszcza Dunajeckiego, które po dokonaniu rozbiórki mogło znaleźć schronienie w wynajętej stajni lub zostać sprzedane.
Podobną opinię, co do złego stanu stajni, wyraził również Komitet Parafialny, którego przewodniczącym był w tym czasie także Józef Putek. Pełnomocnik Komitetu Klemens Guzdek uznał ponadto, że ruina stajni szpeci widok na kościół i "nie przynosi splendoru" probostwu.
Sprawdzono, że stajnia była ubezpieczona na kwotę 640 złotych w Polskim Związku Ubezpieczeń Wzajemnych.
Władze gminne nie przewidywały pomocy przy ewentualnej późniejszej odbudowy stajni, uznając swój brak kompetencji w tej sprawie. Ich zdaniem probostwo nie potrzebowało zresztą nowej stajni, gdyż nie prowadziło właściwie gospodarki rolnej- 80 % gruntów plebańskich było wydzierżawione wojsku, a reszta drobnym rolnikom. Jeżeli jednak probostwo podjęłoby się odbudowy, to według władz gminnych posiadało dość własnych dochodów i środków (las plebański), by podołać temu zadaniu.
W razie niewykonania zarządzenia zagrożono pociągnięciem ks. proboszcza Dunajeckiego do odpowiedzialności sądowo-cywilnej i karnej.
Reakcją strony kościelnej, było pismo do Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie z 30 września 1927 roku, które wystosowała krakowska Kuria Metropolitalna. Uznano w nim, że: