czwartek, 28 kwietnia 2022

Najrzadsze nazwiska z Choczni

 Jakie nazwiska chocznian z list wyborczych z 1973 roku są obecnie najrzadsze w skali całej Polski?

Okazuje się, że dwóch z występujących w 1973 roku w Choczni nazwisk już nikt w Polsce nie nosi:

  • Teresz (w 1973 roku Bolesław i Anna spod numerów 664/665),
  • Janeć (w 1973 roku Czesław spod numeru 617).
Kolejnych 19 nazwisk używa obecnie mniej niż 50 osób, czyli biorąc pod uwagę niekorzystne prognozy demograficzne są one zagrożone wyginięciem:

  • Dębak - 8 (2002), 6 (2022), Franciszek i Janina spod nr 300 oraz Helena i Czesława spod nr 41 (1973)
  • Deger - 9 (2002), 8 (2022), Ernestyna i Erwin spod nr 546 (1973),
  • Studlik - 11 (2002), 8 (2022), Stanisława spod nr 308 (1973),
  • Parządka - 19 (2002), 13 (2022), Jan i Władysława spod nr 414 (1973),
  • Zajgier - 20 (2002), 21 (2022), Matylda, Stanisława, Edward i Elżbieta spod nr 438 (1973),
  • Gacur - 24 (2002), 23 (2022), Tadeusz i Maria spod nr 575 (1973)
  • Jutka - 24 (2002), 29 (2022), Tadeusz i Cecylia spod nr 30 (1973),
  • Żebroń - 25 (2002), 23 (2022), Janina spod nr 84 (1973),
  • Garżel - 26 (2002), 28 (2022), Feliks, Helena, Zygmunt, Józef i Teresa spod nr 457, Emil i Stanisława spod nr 553, Kazimierz, Urszula, Zofia i Wiesław spod nr 714 i Maria spod nr 719 (1973)
  • Morycki - 28 (2002), 31 (2022), Jerzy i Barbara spod nr 417 (1973),
  • Kukioła - 32 (2002), 33 (2022), Anatol i Maria spod nr 604a (1973),
  • Ramult - 35 (2002), 33 (2022), Maria, Tadeusz i Wacław spod nr 402, Jerzy i Stanisława spod nr 402a (1973),
  • Buldończyk - 39 (2002), 33 (2022), Waleria spod nr 274 (1973),
  • Hadka - 43 (2002), 36 (2022), Rudolf, Zofia i Edward spod nr 329 (1973),
  • Pyto - 43 (2002), 38 (2022), Stefan, Stanisława i Wiesław spod nr 790 (1973),
  • Wańdyga - 44 (2002), 38 (2022), Maria i Marian spod nr 440 (1973),
  • Norenberg - 50 (2002), 47 (2022), Halina i Józef spod nr 200 (1973),
  • Tuszer - 51 (2002), 48 (2022), Janina i Eugeniusz spod nr 775 (1973)
  • Czajecki - 54 (2002), 40 (2022), Wiesław i Zofia spod nr 370 (1973).
Ponadto w 2002 roku mniej niż 100 osób w Polsce nazywało się: Ramęda (53), Kencki (60), Malata (68), Burzej (69), Gaszman (69), Niesyty (70), Strzeżoń (74), Pilsyk (76), Kiznar (81), Merek (81), Firczyk (84), Rudzicki (84), Lachendrowicz (87), Mrajca (92), Mukoid (94) i Klisiak (96).

Wśród tych rzadkich w Polsce nazwisk zwraca uwagę obecność Garżelów, Burzejów i Malatów, czyli nazwisk nie tylko występujących w Choczni od bardzo dawna (XVII wiek), ale i noszonych wyłącznie przez Polaków z choczeńskimi korzeniami.

Ugruntowane historycznie w Choczni są także nazwiska Strzeżoń (od XVII wieku), Buldończyk i Rudzicki (od XVIII wieku) oraz Dębak (od połowy XIX wieku) i Kencki (od 1911 roku), a obecność nazwisk Zajgier, Gaszman, Kiznar i Klisiak sięga okresu międzywojennego. Oczywiście do bardzo długo używanych w Choczni należy też nazwisko Ramęda, zapisywane jednak znacznie częściej jako Ramenda. Z kolei Studlik to przekręcona forma nazwiska Stuglik, też od dawna noszonego w Choczni, ale typowego dla Inwałdu.

Kilka rzadkich lub bardzo rzadkich współcześnie nazwisk znalazło się również na choczeńskiej liście wyborczej z 1946 roku:

  • Bochorski - 3 (2002), 4 (2022),
  • Białorczyk - 4 (2002), 3 (2022),
  • Suchobiecki - 15 (2002), 20 (2022),
  • Aksak - 50 (2002), 41 (2022).
Z tej listy nie występuje już w Polsce nazwisko Korkulewski.

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Rozprawka Wojciecha Capa z Choczni o "Obyczajach Słowian" (1863)

 W "Księdze wypracowań literackich członków towarzystwa młodzieży polskiej w Gimnazjum Katolickim w Cieszynie pod nazwą Towarzystwo Narodowe" zachowała się rozprawka 15-letniego Wojciecha Capa z Choczni, syna miejscowego organisty, wójta i nauczyciela, zatytułowana "Obyczaje Słowian". Należy dodać, że praca Wojciecha Capa to nie zadanie szkolne, nakazane przez nauczyciela gimnazjalnego, ale rozprawa powstała w ramach samokształcenia, zgodnie z ideami Towarzystwa Narodowego, do którego "utwórca" należał. Rzeczywiście, tak jak pisze recenzent, Wojciech Cap musiał być naocznym świadkiem dużej części z opisanych przez niego zwyczajów, przez co "Obyczaje Słowian" stanowią cenne źródło do poznania etnografii Choczni z połowy XIX wieku. Z przytaczanego poniżej tekstu można dowiedzieć się między innymi:

- że podczas Wigilii Bożego Narodzenia pito wódkę, a oprócz siana pod obrusem obowiązkowy na stole był też czosnek,

- że kolędowano z wypchanym wilkiem,

- dlaczego podczas wesela bito panny młode?

Wiedzę o pozostałych obrzędach i próby wytłumaczenia ich pochodzenia autor wyniósł zapewne z wykładów w cieszyńskim gimnazjum lub z samodzielnej lektury książek pierwszych encyklopedystów, zielarzy i "ludoznawców". Niektóre z wymienionych przez niego zwyczajów są podtrzymywane w podobnej formie do dziś, inne uległy zupełnemu zapomnieniu lub znacznej zmianie. 

A oto pełna treść "Obyczajów Słowian" zgodnie z pisownią oryginału:

Przypatrzmy się na kulę ziemską i narody, które jak piasek na puszczy libejskiej1 się rozpostarły, a spostrzeżemy, że ani jednego zpomiędzy nich nieznajdziemy, któryby nie miał własnych obyczajów, które w czasie pogaństwa na cześć bogom rodzinnym ofiarował. Tak mieli starożytni Rzymianie, Grecy, Persowie i Celtowie bożków swoich, którym na cześć rozmaite zabawy i igrzyska odprawiali. Wzwyżej pomienionym nieustępuję w niczem Sławianie, naród który w starożytności największą przestrzeń od Elby i Sali2aż do Wołgi, a od morza czarnego i rzeki Dunaju aż do morza bałtyckiego i Dźwiny zamieszkiwał i obyczaje przodków swoich skapliwie przejął, które na cześć bożków swoich obchodził i takowym ważne zdarzenia przypisował.

Do najważniejszych świąt jeszcze dodziśdnia w całej Sławiańszczyznie obchodzonych, należą niezawodnie kolędy3. Mimo wszelkich śladów odległej starożytności przybrała uroczystość ta również, jak i pieśni o tym czasie śpiewane, po większej części barwę religii chrześcijańskiej. Uroczystość ta zaczyna się  po zachodzie słońca w wilią Bożego Narodzenia. Wieczorem zaścielają wieśniacy swe świetlice wewnątrz słomą lub sianem, pod obrusem zaś na stole także sianem zasłanym kładą przed każdą osobą kilka główek czosnku, ażeby odpędzić wszelkie choroby. Gospodarz siadając do stołu z domownikami i łamiąc się z tymi wzajemnie opłatkiem, częstuje ich wódką i życzy nowego roku. Potem następuje wieczerza, przy której kukiałka przenna4, czarnuszką posypana, wielką rolę odgrywa. Wieczór ten prócz wieczora Sobótki trzymają wieśniacy za najmistyczniejszy. Wtedy wieśniacy udzieliwszy po trosze potraw święconych bydlętom, zamykają je troskliwie przed napaścią czarownic. Po miasteczkach wróżą sobie panienki tym sposobem: Wychodząc koło północy na dwór, a od której strony pies zawyje, z tej mają się spodziewać przyszłego męża. W drugi dzień świąt rano chodzą małe chłopczyki przebrane za pastuszków od chaty do chaty, recytując rozmaite mowy. Wieczorem zaś tego dnia zebrani parobcy, przebrawszy się w różne postacie, wodząc czasem z sobą wilka wypchanego, obchodzą z muzyką i śpiewem po kolei gospodarzy, za co od tych nieco potraw świątecznych w darze otrzymują. Uroczystość tę obchodzono w ostatnich dniach grudnia na cześć bóstwa Kolady. Otym czasie zapominali nieprzyjaciele dawne urazy, a zawierali nowe przymierza i ugody. Ztąd to u nas nazwa tych świąt gody.

Drugą uroczystością połączoną z różnemi śpiewami, a odprawianą jeszcze w całej Galicyi są Haiłki5. Uroczystość ta u Mazurów podkarpackich odprawia się w ten sposób, że lud wychodzi na pole ku jakiej figurze, szczególniej zaś na Kościelisko, śpiewając i radując się, a to zowią Emaus6. W Krakowie zaś to święto w trzeci dzień świąt Wielkanocnych na mogile Krakusa na Krzemionkach odprawiane, nazywają rękawką, ponieważ lud na usypanie tej mogiły Krakusowi nosił ziemię w rękawach. Uroczystość ta jest zabytkiem owego święta odprawianego w całej Sławiańszczyźnie w pierwszych dniach wiosny na cześć bóstwa życia i śmierci, które Długosz świętem Marzanny zowie.

Trzecia uroczystość zwana gaikiem lub majówką utraciła już wiele ze swej dawnej pierwotności. Gdy chrześciaństwo nad pogaństwem zwyciężyło, łączono dawne uroczystości z chrześciańskiemi w celu zmitygowania ludu, który do dawnych uroczystości był przywiązany. To sprawiło wielkie zamięszanie w owych starożytnich zabytkach. Kolędy, Haiłki również tego losu doznały, a najwidoczniej odwieczny Światowid, którego na świętego Wita zamieniono.

Uroczystość majówki odprawia się gdzieniegdzie w pierwszych dniach miesiąca maja, zwykle zaś podczas zielonych świąt. Przy tej uroczystości zdobią wieśniacy wszystkie chaty i kościoły majem. Po oktawie tej uroczystości zabierają parobcy i gospodarze gałęzie z Kościoła i im kto większą weźmie, wnioskuje z tejże na urodzaj lnu. Bóstwo opiekujące się kwitnącą przyrodą, któremu na cześć święto to odprawiano, zwało się Tur7 i było w wszystkich krainach sławiańskich czczone.

Do najważniejszych i najdawniejszych świąt rodzaju ludzkiego należy Sobótka, które na cześć dobroczynnego żywiołu ognia nie tylko w całej Sławiańszczyźnie, lecz także u Greków i Rzymian odprawiane było. W Polszcze zwie się Sobótką, który to wyraz od bożka Sobót na górze Sobótce w Szlązku czczonego pochodzi. Przed zapaleniem wieczornej sobótki mężczyźni i kobiety idą szukać ziół różnego rodzaju, które tego dnia zbierane osobliwszą moc mają i najznakomitszemi są podług Szczepana Falimierza8: Bylica, Dziewanna i Macierzanka. Dnia tego o północy mają podług podania gminnego czarownice największą moc i zgromadzają się w Galicyi na Łysą lub  Babią górę. Używają do tej nocnej jazdy mioteł starych, podkółków od wozów, bydląt, a czasem i ludzi. Dlatego też tej nocy gospodarze mają koło bydląt pilne staranie. W Galicyi panuje jeszcze podanie, iż dnia tego o północy paproć kwitnie, której kwiatu ognistego, gdy kto pozyska, wszystkie skarby posiadać będzie. Lecz kwiatu tego trudno dostąpić, w chwili bowiem pękania jego powstaje grzmot i łysk straszny, a wiedźma okropna ukazuje się chcącemu tenże zerwać. Miało się jednak przytrafić, iż wieśniakowi idącemu w tym czasie wpadł przypadkowo w buty tenże kwiatek. Miał szczęście wielkie i widział skarby ukryte, lecz ukazała mu się postać złośliwa, dająca wieśniakowi nowe buty. Łakomy wieśniak obuł podane mu buty, a wtej chwili wypadł kwiat i wszystko zniknęło.

Wzwyżwspomnianej uroczystości nie ustępuje w niczem uroczystość śmigustu. W poniedziałek Wielkanocny chodzą chłopcy od domu do domu polewając młode dziewczęta- po miastach wodą pachnącą, po wsiach zaś wodą czystą studzienną, recytując przy tem rozmaite mowy, za od gospodarzy nieco z potraw święconych i pieniędzy otrzymują. Zwyczaj polewania się wodą w niektórych okolicach także śmigustem lub dyngusem zwany, rozszerzony jest na całej Sławiańszczyźnie. W poniedziałek Wielkanocny polewane bywają dziewczęta i panienki przez chłopców, nazajutrz zaś czynią toż samo panienki młodzieńcom. U Franciszka Siarczyńskiego9 ma bydź początkiem zwyczaju tego polewania wodą zaszłe na drugim dniu świąt Wielkanocnych przy chrzcie Litwinów za czasów Władysława Jagiełły, Chmielowski10zaś w dziele swoim początek ten aż do czasów Wandy posuwa, mówiąc iż zwyczaj polewania wodą zaprowadzony został przez dziewice na pamiątkę topienia się w Wiśle Krolowej Wandy.

Następującą uroczystością są Letnice. Uroczystość tę odprawiają parobcy zebrawszy się razem w czasie pięknej pogody w lecie, osobliwie zaś po ukończeniu żniw, przyczem śpiewają piosnki rozmaite, a szczególniej o Madeju, który podług podania gminnego był najokrutniejszym rozbójnikiem. Przygotowane było na niego za karę łoże w piekle, Madejowem zwane, jednak po odprawieniu najściślejszej pokuty, uniknął rozbójnik tak wielkiej kary.

Opiszę tutaj jeszcze wesele, w jaki sposób w Galicyi i w całej Sławiańszczyźnie dawniej i teraz się odprawia. Dni kilka przed weselem chodzą drużbowie, których Pan młody wysyła, po wsi od gospodarza do gospodarza. Starosta zaprasza na wesele całą rodzinę w imieniu Pana młodego mową żartobliwą. Przed ślubem rano schodzą się goście do rodziców Panny młodej, tu sadzają swaszki Pannę młodą najczęściej na dzieży, rozplatują jej warkocz i stroją głowę w kwiaty i wstążki. Ubrana Panna młoda rzucą się wśród rzewnego płaczu wraz z Panem młodym do nóg rodzicom, którzy nowożeńców błogosławią. Starosta prosi wszystkich do ślubu. Siadają na wozy i jadą z muzyką do Kościoła, drużbowie zaś wyprzedzają ich konno. Po ślubie chowa się Panna młoda za ołtarz, zkąd ją drużbowie wyprowadzają. Z Kościoła udaje się cały orszak weselny do domu rodziców, albo najczęściej do karczmy, gdzie się uczta i tańce odbywają. Późno w nocy następuje najważniejszy akt weselny, czepiny. Stara się Panna młoda zemknąć, lecz drużbowie ostro ją pilnują i ułapioną sadzają na dzieży. Starościna zdejmuje jej z głowy wianek z wstążkami, bije ją ztłuczonym garnkiem po plecach, aby się jej w nowym stanie naczynie nie tłukło i uderza się ją trzy razy w lico, aby pamiętała na te trzy przyrzeczenia, które przy ślubie publicznie wypełnić się zobowiązała. Rozebraną z oznaków panieństwa prowadzą z śpiewem do łożnicy, a Pana młoda zadzieje się odtąd między mężatki. W kilka dni po weselu schodzą się znowu na ucztę i tańce, co poprawinami zowią.

Opisałem więc niektóre obyczaje sławiańskie, o których jakikolwiek pogląd rzeczy miałem.

Utwórca: WCap11 VI klasa

Cieszyn, dnia 6 grudnia 1863.

W wyżej wymienionej księdze znalazła się także recenzja pracy Capa, napisana przez starszego członka tego samego Towarzystwa Narodowego:

Ocenienie

Skreślenie pojedynczych obrazów, wziętych z obyczajów Słowiańskich, pojedyńcze, niewymuszone i łatwo zrozumiale, połączenie tychże w jedną całość zupełnie samowolne, bez sztucznego albo raczej może naturalnego uporządkowania, mowa niedobierana w wyrazach, lecz płynna i treści stosowna; na koniec w całym utworze przebija niejaka naoczna świadomość opisanych obyczajów. Dalszego i szczegółowego rozbioru zadanie to dla swej nader wyrozumiale i przystępnie każdemu wyłożonej treści wcale nie wymaga; w ogóle zaś każdemu może przynieść korzyść i pożytek, dlatego wybór dobry.

Na zakończenie przytaczam tu jednak niektóre niezrozumiałości i usterki:

- pierwsze zdanie jest nie prawdziwe, albowiem patrząc się na kulę ziemską i narody, nie możemy jeszcze rozróżnić ich obyczajów, zresztą temu zdaniu brakuje tylko, bo można poznać, co utwórca chciał powiedzieć, zrozumiały układ,

- powtóre nie wiem wcale dlaczego utwórca kwiat paproci nazywa ognistym?

- na ostatek w zdaniu „U Fr. Siarczyńskiego itp.” niemaż podmiotu.

Hilary Filasiewicz

VII klasa 1863

1 puszcza libejska = pustynia libijska

2 Elba i Sala to rzeki w Niemczech, Elba=Łaba
3 nazwa kolęda pochodzi prawdopodobnie z łaciny, od wyrazu colendae "pierwszy dzień miesiąca" 
4 pisząc "kukiałka przenna" autor miał na myśli kukiełkę- rodzaj bułki/wypieku z mąki pszennej, często ze słodkiego ciasta 
5 Haiłki lub Gaiłki to mityczne istoty zamieszkujące gaje- od nich miało powstać określenie na pieśni śpiewane podczas wielkanocy i na poczatku maja, szczególnie w Galicji Wschodniej (Lwów)
6 Emaus- zwyczaj związany z Poniedziałkiem Wielkanocnym, najbardziej popularny jest w Krakowie (w formie odpustu) 
7 Tur- jedno z wcieleń bóstwa Welesa/Wołosa 
8 Szczepan Falimierz- autor pierwszego dzieła botanicznego i lekarskiego w języku polskim, nadworny lekarz kasztelana krakowskiego 
9 Franciszek Siarczyński (1758-1829) ksiądz, geograf, historyk, zbierał materiały do "Słownika historyczno-statystyczno-geograficznego Galicji" 
10 Benedykt Chmielowski (1700-1763) ksiądz, jeden z pierwszych polskich encyklopedystów
11 Wojciech Cap (1848-1895), od 1874 roku używający nazwiska Czapik, w latach 1870-72 uczył w choczeńskiej szkole

czwartek, 21 kwietnia 2022

Genealogia choczeńskich Twarogów i Bandołów

 Choczeńscy Twarogowie i Bandołowie stanowią jeden ród posługujący się od XVIII wieku dwoma nazwiskami. W 1973 roku Twarogowie mieszkali w Choczni w pięciu domach, a Bandołowie w siedmiu. Mimo że wszyscy z  nich pochodzą zapewne od jednego przodka, to na podstawie choczeńskich ksiąg metrykalnych nie da się ustalić jego danych. Twarogowie z 1973 roku byli potomkami Walentego Twarożka, choczeńskiego wójta z drugiej połowy XVII wieku lub Józefa Twaroga, który w 1750 roku poślubił Jadwigę z domu Drapa. Natomiast Bandołowie wywodzili się albo od Grzegorza Twaroga, być może brata wójta Walentego, albo od Szczęsnego (Feliksa) Bandoły, prawdopodobnie wnuka owego Grzegorza.

Twarogowie

W 1973 roku potomkowie wójta Walentego Twarożka mieszkali tylko w jednym domu- pod numerem 597. Byli to Michał Twaróg, urodzony w 1919 roku, bohater spod Monte Cassino wraz z żoną Marią i dwoma synami: Michałem oraz Józefem. Michała Twaroga (seniora) od wójta Walentego dzieliło 6 pokoleń.


Liczniejsi w Choczni byli natomiast potomkowie Józefa Twaroga, urodzonego w pierwszej połowie XVIII wieku, którzy zamieszkiwali w 1973 roku w czterech domach:

- pod nr 82A Emil Twaróg, urodzony w 1927 roku,

- pod nr 327 Józef Twaróg (ur. 1914) z synem Ryszardem (ur. 1951),

- pod nr 212 Tadeusz Twaróg (ur. 1918) z synami: Eugeniuszem (ur. 1949) i Józefem (ur. 1954),

- pod nr 281 Cecylia Twaróg (ur. 1923).

Emil, Józef (ur. 1914), Tadeusz i Cecylia Twarogowie byli rodzeństwem, dziećmi Józefa Twaroga (ur. 1883) i Anny z domu Bryndza, a zarazem pra-pra-prawnukami Józefa Twaroga z XVIII wieku:


Jak wspomniałem, nie sposób określić pokrewieństwa tych dwóch linii rodowych Twarogów, ale w 1973 roku ich przedstawiciele byli z pewnością bardzo odległymi kuzynami.

Dość liczni wówczas Twarogowie z Wielkopolski to także potomkowie Józefa Twaroga i Jadwigi z domu Drapa, następnie jego syna Piotra i wnuka Józefa (nieuwzględnionego na wykresie- brata ujętego na nim Wojciecha).

Bandołowie

Potomkowie Bandołów, czyli tych Twarogów, którzy w XVIII wieku mieszkali na Pagórku Komanim, byli w 1973 zapewne  zstępnymi dwóch braci: Jana Twaroga vulgo Bandoły i Szczęsnego (Feliksa) Bandoły. Ale tylko w przypadku potomków pierwszego z nich można powiedzieć jednoznacznie, że wywodzili się także od Tomasza Twaroga vulgo Bandoły i jego ojca Grzegorza Twaroga, męża Krystyny z Grządzielów.

W spisie wyborców z 1973 roku potomkowie Jana to:

- Kazimierz Bandoła (ur. 1929) i jego brat Jerzy Bandoła (ur. 1934) spod nr 31,

- Jan Bandoła (ur. 1908) spod nr 375,

- sołtys Piotr Bandoła (ur. 1921) z córką Zofią spod nr 49.

Ponadto na liście znalazły się wdowy po przedstawicielach tej linii Bandołów:

- Weronika Bandoła z domu Skirło spod nr 386, wdowa po Stanisławie Bandole (1894-1963), której matka również pochodziła z Bandołów (patrz wykres potomków Szczęsnego Bandoły),

- Franciszka Bandoła z domu Klimek spod nr 510A, wdowa po Piotrze Bandole (1886-1963), czyli bracie wymienionego wyżej Stanisława.

Wszyscy wymienieni wyżej wywodzili się także od Izydora Bandoły (syna Jana) i Szczepana Bandoły (wnuka Jana, a syna Izydora). Przy czym Kazimierz, Jerzy oraz zmarli Piotr i Stanisław to potomkowie Antoniego Bandoły, syna Szczepana, a sołtys Piotr i jego przyrodni brat Jan byli synami Piotra Bandoły, brata Antoniego.


Na wykresie ujęto także Anatola Bandołę i jego brata Dominika, którzy nie występowali w spisie wyborców z 1973 roku, ale znaleźli się na podobnej liście z 1946 roku i nadal wówczas żyli, tyle że nie w Choczni. Oni także wywodzili się od Szczepana Bandoły, ale nie od jego synów Antoniego i Piotra, lecz od ich przyrodniego brata Jana.

 Z kolei potomkami Szczęsnego Bandoły byli:

- Józef Bandoła (ur. 1927) i jego synowie: Józef (ur. 1949) oraz Krzysztof (ur. 1955), którzy mieszkali pod nr 408 i wywodzili się od Bartłomieja (syna Szczęsnego) oraz jego syna Macieja,

- Stanisława Bandoła, córka mieszkającego poza Chocznią Bolesława, spod nr 347, wywodząca się od Bartłomieja (syna Szczęsnego) i jego syna Jana.

W przeciwieństwie do potomków Jana Twaroga vulgo Bandoły zstępni Szczęsnego nie byli już w 1973 roku ze sobą blisko spokrewnieni- Stanisława, córka Bolesława to kuzynka czwartego stopnia w stosunku do Józefa (ur. 1949) i Krzysztofa (ur. 1955), synów Józefa.


Na powyższym wykresie można znaleźć także osoby, które nie występowały na liście wyborczej z 1973 roku:

- Daniela Bandołę i jego synów Stanisława (nauczyciela i harcmistrza) oraz Józefa, urodzonych w Wadowicach,

- Irenę Jończyk z domu Bandoła (ur. 1922), obecną na liście wyborczej z 1946 roku pod panieńskim nazwiskiem.

Do potomków Szczęsnego Bandoły zaliczają się również Bandołowie z Jaroszowic, gdzie wywędrował jego syn Andrzej (1785-1846). Wywodząca się od niego Zofia Widlarz z domu Bandoła, żona Jana Widlarza, w 1973 roku także znajdowała się na choczeńskiej liście wyborczej.


wtorek, 19 kwietnia 2022

Głośne śluby


W rubrykach towarzyskich dawnych gazet znaleźć można nieliczne wzmianki o związkach małżeńskich zawieranych w Choczni lub poza tą miejscowością- ale takich, w których nowożeńcami byli jej mieszkańcy lub osoby z nią powiązane.

Już w 1888 roku „Kurier Lwowski” donosił o zamieszkach, jakie wybuchły wokół kościoła parafialnego w Wadowicach podczas ślubu pochodzącej z Choczni Ludwiki Widlarz i Jana Czapika z Wadowic, również posiadającego choczeńskie korzenie. Przyczyną tych zaburzeń była odmowa udzielenia ślubu wyżej wymienionym przez księdza proboszcza Bocheńskiego z powodu spóźnionego o kwadrans przybycia orszaku ślubnego do kościoła. O szczegółach tej historii pisałem we wcześniejszej notatce (link).

Natomiast dwanaście lat później „Głos Narodu” z 29 sierpnia 1900 roku poinformował swoich czytelników, że:

W dniu 25 bieżącego miesiąca odbył się w kościele parafjalnym w Choczni ślub panny Antoniny Ostoja Zagórskiej z panem Andrzejem Panczakiewiczem. Ceremonjału zaślubiń dokonał ks. proboszcz Dunajecki. Akt cały odbył się w kółku najbliższej rodziny, a wszyscy w ogóle, którzy mieli kiedykolwiek sposobność poznać młodą parę bliżej, cieszą się szczerze ze szczęśliwego tego związku, śląc nowożeńcom z głębi serca na nową drogę Szczęść Boże !

Tytułem uzupełnienia można dodać, że panna młoda, z  zawodu nauczycielka, była córką Józefa Zagórskiego, dziedzica Zawadki, a pan młody, obywatel miasta Wadowice, pracował jako urzędnik Komunalnej Kasy Oszczędności. Rok po ślubie przyszedł na świat ich pierworodny syn Czesław, późniejszy profesor gimnastyki w wadowickim gimnazjum i znany działacz turystyczny. Panczakiewiczom udało im się przeżyć razem 33 lata, a ich nagrobek znajduje się na wadowickim cmentarzu parafialnym.

Kolejne chronologicznie ogłoszenie dotyczyło wprawdzie nie samego aktu małżeństwa, lecz zapowiedzi przedślubnych, ale ponieważ zapowiadane małżeństwo rzeczywiście doszło do skutku, to warto o nim tu wspomnieć. Informacja podana została w języku niemieckim, a zamieścił ją „Bielitzer Bialär Anzeiger” w marcu 1910 roku. Przyszłą panną młodą była Antonina Stanisława Krystian, urodzona w 1889 roku w Choczni, córka murarza Józefa Krystiana i Wiktorii z domu Gałuszka, która zamieszkiwała w śląskich Lipinach (obecnie część Świętochłowic) przy Beuthenerstrasse 8b. Czyli w stosunku do Choczni w innym państwie (Prusach). Jej wybrankiem był z kolei trzy lata starszy dorożkarz Filip Niewiadomski, także mieszkający w Lipinach, ale pochodzący z Stubendorf, powiat Gross-Strehlitz- obecnego Izbicka koło Strzelec Opolskich. Ogłoszenie o ich zapowiedziach ukazało się dlatego w „Bielitzer Bialär Anzeiger”, ponieważ w stosunku do macierzystej parafii Antoniny była to najbliżej wychodząca gazeta w języku niemieckim, obowiązującym w urzędzie w Lipinach. Po ślubie Niewiadomscy doczekali się jedenaściorga dzieci- siedmiu synów i czterech córek. Ich związek trwał 46 lat, aż do śmierci Antoniny w 1956 roku.

Co ciekawe, następne prasowe ogłoszenia ślubne, które udało mi się znaleźć, również zostały napisane w języku niemieckim.

W 1924 roku takie ogłoszenie zostało zamieszczone w „Neues Grazer Tagblatt”, a dotyczyło ślubu Tadeusza Ferdynanda Widlarza, urodzonego w 1899 roku w Krakowie, jako syn pochodzącego z Choczni nauczyciela Jana Widlarza z Austriaczką Margarethą Donau, córką mistrza malarskiego z Leoben. Młoda para poznała się właśnie w Leoben, gdzie Tadeusz studiował inżynierię górniczą, a ślub odbył się w Żywcu- ówczesnym miejscu zamieszkania rodziny Widlarz. Świadkami przy ślubie byli sędzia Michał Widlarz z Choczni (kuzyn Tadeusza), oraz inżynier Richter ze Lwowa. Polsko-austriackie małżeństwo Widlarzów zamieszkiwało na Górnym Śląsku, gdzie ich potomkowie żyją do dziś. Przerwała je przedwczesna śmierć Tadeusza Widlarza w Wałbrzychu w 1949 roku.

Ostatni ze znalezionych wpisów pochodzi z „Oberschlesische Wanderer” (Górnośląskiego Wędrowca) z maja 1942 roku. Wtedy to właśnie doszło do ślubu w Choczni między rolnikiem Johannem Forsterem (zapewne niemieckim osadnikiem przybyłym w czasie wojny) i panną Eriką Brem z Hindenburga (Zabrza).

Z zamieszczonego przeglądu wynika, że tylko część ogłaszanych małżeństw można uznać za „głośne”. Takimi zaś były za to z pewnością (choć w skali lokalnej) zawarte w Choczni śluby:

  • 24-letniego Jana Nepomucena Wojciechowskiego z 23-letnią Barbarą Karoliną Dunin, córką właściciela choczeńskiego Sołtystwa (1820),
  • 25-letniego Jana Wasylewskiego, urzędnika dworskiego z Bulowic, z Symforozą Wojciechowską, pochodzącego z podanego powyżej związku Jana Nepomucena Wojciechowskiego i Barbary Karoliny Dunin (1841),
  • 27-letniego Jana Górkiewicza, właściciela Witanowic Dolnych, z Olimpią Teodozją Kowalewską, córką właściciela Marcówki (1853),
  • 50-letniego wdowca Wilibalda Śleczkowskiego z Krosna, pracującego jako urzędnik podatkowy w Wadowicach z 26-letnią Julią Kazimierą Wasylewską z Bulowic, wywodzącą się z choczeńskich Duninów ze Sołtystwa (1872),
  • 35-letniego  Bolesława Chwalibogowskiego herbu Nałęcz, dziedzica Rudna, z Marianną Wolską, lat 21, córką dziedzica dóbr Spytkowice koło Zatora (1873),
  • 30-letniego Adolfa Bichterle, właściciela Sołtystwa,  z ewangeliczką Marthą Eugenią Schmidt (1886),
  • 45-letniego wdowca Leona Różyckiego, adwokata, z Eleonorą Midowicz (1914).

Natomiast najgłośniejszy międzywojenny ślub zawarty między chocznianami został opisany w „Kronice wsi Chocznia” przez Józefa Turałę. Odbył się w 1937 roku. Panem młodym był 30-letni Władysław Guzdek, restaurator z  Bielska, a panną młodą jego kuzynka Elżbieta Ścigalska, lat 21. Turała opisał to wydarzenie tak:

Oto w dzień ślubu w roku 1937 z Bielska do Choczni do domu mamy Ścigalskiej, gdzie jest narzeczona, przyjeżdża cały sznur aut, a z niemi Władek Guzdek z kilku znajomemi wraz z orkiestrą cygańską. Zabierają gości weselnych i jadą znów przez wieś do Kościoła, który jest rzęsiście oświetlony i pięknie udekorowany kwiatami. Za chwilę odbywa się uroczysty ich ślub, poczem młoda para, a z nią goście weselni wychodzą z Kościoła, młodzi odbierają gratulacje i życzenia, poczem wszyscy wsiadają do samochodów i cały ich sznur jedzie gościńcem do Bielska, gdzie pod „Czarnym Orłem” następuje powitanie młodej pary i gości weselnych, wprowadzenie wszystkich do pięknie udekorowanej Sali, w której następuje uroczyste przyjęcie, zakrapiane szampanem i zabawa. Bawiono się przepięknie do rana i swobodnie, bo lokal dla innych osób był zamknięty. Tak to Władek Guzdek w swoich ambicjach doszedł do stanowiska i zrealizował swój plan ślubu, jaki podpatrzył w Oświęcimiu jeszcze jako młody chłopiec. (…) Przebywając w Zakładzie Salezjanów w Oświęcimiu był świadkiem uroczystego ślubu księżnej Czartoryskiej, w którym brało udział dużo osób z ówczesnej arystokracji. Na ślub przyjechała młoda para i goście weselni samochodami, było pełno kwiatów, przygrywała kapela cygańska, Kościele ślub odbył się bardzo uroczyście, poczem goście odjechali z młodą parą również samochodami. Fakt ten utkwił młodemu Władkowi na długo w pamięci i już wtedy, gdy był na tej uroczystości, przyrzekł sobie w duchu, że jak kiedyś i on będzie się żenił, to ślub jego w podobny sposób musi się odbyć.


czwartek, 14 kwietnia 2022

Choczeńskie przyśpieszenie z lat 1908-1914

Okres kilku lat poprzedzających wybuch I wojny światowej charakteryzował się w Choczni dynamicznymi zmianami na wielu polach, wysypem nowych pomysłów i ich realizacją w postaci inwestycji ważnych dla życia wsi. Nigdy wcześniej w tak krótkim czasie nie zrobiono tak wiele, by zapewnić chocznianom lepsze warunki edukacji, rozwoju gospodarczego i rozrywki. Od 1908 do 1914 roku udało się:

- zbudować dwie nowe szkoły w dolnej i górnej części Choczni,

- postawić i częściowo oddać do użytku Dom Ludowy,

- uruchomić kasę zapomogowo- pożyczkową, mleczarnię i cegielnię,

- powołać do życia Polskie Towarzystwo Gimnastyczne Sokół, a jego ramach teatr amatorski, chór i czytelnię ludową,

- zapoczątkować rozwój harcerstwa i ćwiczącej z bronią Polowej Drużyny Sokolej,

- zintensyfikować działalność Straży Ogniowej.

Podjęto również decyzje o uruchomieniu we wsi towarowej stacji kolejowej (załadowczej i rozładowczej) oraz regulacji Choczenki (po wstępnych pracach przy szkole w 1906 roku), które zrealizowano w późniejszych latach.

Do rzeczy, które wydarzyły się wtedy po raz pierwszy w historii Choczni należą również: pierwsza wycieczka dzieci szkolnych do Krakowa, czy pierwszy festyn sportowy zorganizowany przez przybyłego z Ameryki księdza Guzdka.

Prawie wszystkie wymienione wyżej inicjatywy, oprócz powstania cegielni pozostającej własnością Landaua i Sternlichta, podjęła stosunkowo nieliczna grupa osób, wspierana jednak przez ogół mieszkańców. Szczególne zasługi w tym względzie należą się Antoniemu Style, Adamowi Rulińskiemu i Maksymilianowi Malacie, ale nie można także nie wspomnieć o rolach odegranych w tym wzmożeniu przez Józefa Nowaka, Józefa Putka, braci Eugeniusza i Anastazego Bieleninów, Karola Ścigalskiego, Andrzeja Zająca, czy Kazimierza Szczura.

Pośród nich podział zadań był następujący:

  •  Antoni Styła, sprawujący w latach 1908-1913 mandat posła do Sejmu Galicyjskiego we Lwowie, dzięki swoim kontaktom organizował wsparcie finansowe dla budowy szkół oraz z racji swoich doświadczeń w instytucjach finansowych nadzorował nowo powstałą kasę zapomogowo- pożyczkową (Raiffeisen),
  • Adam Ruliński, były student UJ, stanowił główne zaplecze intelektualne dla choczeńskiego przyśpieszenia, wygłaszając przemówienia i organizując różnego rodzaju obchody patriotyczne, ale kierował także budową Domu Ludowego, przewodniczył „Sokołowi” i udzielał się w teatrze amatorskim,
  • wójt Maksymilian Malata zakładał Kasę Raiffeisena,  w której był pierwszym i długoletnim skarbnikiem. Podobną funkcję pełnił podczas budowy Domu Ludowego, postawionego na parceli ofiarowanej przez jego brata Franciszka. Był ponadto jednym z czterech inwestorów przy budowie szkoły, wiceprezesem „Sokoła” i przewodniczącym komitetu parafialnego,
  • nauczyciel Józef Nowak, organizował działalność Straży Ogniowej, chóru i orkiestry, uświetniających różnego rodzaju uroczystości odbywające się w Choczni,
  • młody wówczas Józef Putek, który dopiero w 1913 roku przeprowadził się z Wadowic do Choczni, wspierał w działaniach organizacyjnych wójta Malatę jako jego sekretarz, kierował teatrem włościańskim w „Sokole” i informował świat o działaniach podjętych w Choczni jako redaktor „Przyjaciela Ludu”,
  • Anastazy Bielenin zakładał podwaliny pod choczeński skauting (harcerstwo) i kierował Sokolą Drużyną Polową, w której aktywny udział brał jego starszy brat Eugeniusz, znany także jako animator teatralny i kulturalny oraz działacz Sokoła,
  • wice-wójt Karol Ścigalski działał w nadzorze Kasy Raiffeisen, Sokole, Straży Ogniowej, Związku Walki Czynnej i mleczarni,
  • Andrzej Zając i Kazimierz Szczur to także działacze kasy zapomogowo-pożyczkowej i Sokoła, przy czym ten pierwszy kierował też mleczarnią i zasłużył się przy budowie szkoły w Choczni Dolnej.

Nazwisk osób zaangażowanych i zasłużonych można wymienić tu więcej- na przykład: Teodor Zając (Raiffeisen, budowa szkoły, Sokół), Jan Turała (Raiffeisen, budowa Domu Ludowego), Piotr Pietruszka (Raiffeisen), Kacper Drapa (mleczarnia), Władysław Rokowski (budowa Domu Ludowego), Ludwik Woźniak (budowa szkoły), Antoni Styła „Kotuś” (budowa szkoły w Choczni Górnej), ksiądz proboszcz Józef Dunajecki (kasa zapomogowo-pożyczkowa), Antoni Balon (Sokół), Szymon Balon (Sokola Drużyna Polowa), Jan Kobiałka (teatr, Sokół), czy Jan Woźniak (Sokół, teatr amatorski).

Niewątpliwe sukcesy „choczeńskiego przyśpieszenia” nie byłyby oczywiście możliwe bez poparcia większości mieszkańców, włączających się aktywnie zwłaszcza w zbiórkę funduszów na budowę szkół i Domu Ludowego oraz w sam proces realizacji- wszystkie te obiekty wznoszone były w systemie gospodarczym, głównie w ramach pracy społecznej. To także pewien ewenement i przykład dla okolicy, że ważne dla wspólnych celów inwestycje można taniej przeprowadzać w ten właśnie sposób.

Podwalinami pod te osiągnięcia była wcześniejsza praca Towarzystwa Szkół Ludowych, choczeńskich nauczycieli i kierowników szkół (zwłaszcza Wiśniewskiego, Ryłki i Jeziorskiego), nie tylko dbających o wykształcenie powierzonych im uczniów, ale rozbudzających także w młodych ludziach ciekawość świata i promujących postawy społeczne oraz patriotyczne. Otwarcie mówili o tym Antoni Styła i Maksymilian Malata. Inspiracji dostarczał także rozwinięty w Choczni ruch ludowy (począwszy od ks. Stojałowskiego), a informacji chętnie czytana we wsi, prenumerowana i szeroko omawiana prasa ludowa (wspomniany „Przyjaciel Ludu” i inne tytuły).

Śledząc te wszystkie poczynania można postawić sobie pytanie, co jeszcze udałoby się wtedy w Choczni stworzyć, gdyby nie wybuch I wojny światowej. Nie ma na nie dobrej odpowiedzi. Być może dalsze poczynania tej ekipy ludzi nie byłyby już tak owocne w sukcesy, a początkowy zapał i pomysłowość ustąpiły by działaniom rutynowym. Wydaje się jednak, że ciąg dokonań mógł być większy, o czym świadczy powszechność wsparcia szkolących się w Choczni w 1914 roku Legionistów Piłsudskiego,  czy kolejne choczeńskie przyśpieszenie z drugiej połowy lat dwudziestych, gdy do władzy w Choczni znów doszli Putek, Zając, Szczur, Malata, czy Nowak. Tych czasów nie dożyli niestety: zmarły na gruźlicę Adam Ruliński, Karol Ścigalski, Jan Woźniak, Szymon Balon i poległy pod Gorlicami Jan Kobiałka. Z Choczni wyprowadzili się też na stałe bracia Bieleninowie.

Warto również zauważyć, że przed wybuchem I wojny światowej działy się w Choczni rzeczy istotne nie tylko dla niej samej, ale też dla życia politycznego całej Galicji i rozwoju ruchu ludowego. 14 grudnia 1913 roku i 9 lutego 1914 roku odbyły się w Choczni pod przywództwem Antoniego Styły krajowe zebrania Polskiego Stronnictwa Ludowego, na których podjęto uchwały skutkujące rozłamem w tej partii i powołaniem do życia nowej organizacji politycznej- PSL Lewica z Janem Stapińskim jako przewodniczącym, popieranym przez wygłaszających przemówienia chocznian: Styłę, Putka, Malatę i Rokowskiego. Dość radykalne idee obecne w PSL Lewica były podstawą działalności Józefa Putka w okresie międzywojennym, gdy był on nie tylko posłem na Sejm, ale i choczeńskim wójtem. Już wówczas dały o sobie znać konflikty na linii władza gminna i parafia, których apogeum zostało osiągnięte kilkanaście lat później.

poniedziałek, 11 kwietnia 2022

Chocznianie w rejestrze mieszkańców Frydrychowic 1956-1964

 Osoby urodzone w Choczni, które zostały ujęte w rejestrze mieszkańców Frydrychowic (domy nr 1-133) z lat 1956-1964:

  • Aleksander Burzej (ur. 1902), syn Antoniego i Anny, rolnik, od 1928 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z żoną Wiktorią i rodziną córki),
  • Józefa Szatan (ur. 1935), później Żak, córka Józefa i Anny, pomoc domowa, od 1945 roku mieszkanka F. (w rejestrze wraz z rodzicami i rodzeństwem),
  • Franciszek Góra (ur. 1910), syn Jana i Honoraty, rolnik, od 1928 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z żoną Janiną i dwójką dzieci),
  • Antoni Guzdek (ur. 1903), syn Józefa i Franciszki, rolnik, od 1929 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z żoną Pauliną i czwórką dzieci),
  • Elżbieta Rusinek (ur. 1894), córka Jana i Rozalii, pomoc domowa, mieszkanka F. od 1955 roku,
  • Józef Rusin (ur. 1939), syn Jakuba i Anny, pomocnik na gospodarstwie, mieszkaniec F. od 1951 roku,
  • Maria Ramza z domu Cibor (ur. 1895), córka Antoniego i Rozalii, rolniczka, od 1922 mieszkanka F. (w rejestrze wraz z synem),
  • Maria Ramza z domu Zając (ur. 1917), córka Marii, gospodyni domowa, od 1939 roku mieszkanka F. (w rejestrze wraz z mężem Władysławem i pięcioma synami),
  • Karol Guzdek (ur. 1880), syn Józefa i Franciszki, rolnik, od 1938 roku mieszkaniec F.,
  • Tekla Dębska z domu Bańdo (ur. 1913), córka Szczepana i Marii, gospodyni domowa, od 1938 roku mieszkanka F. (w rejestrze wraz z mężem Władysławem i trzema synami),
  • Maria Książek z domu Jagoda lub Jagódka (ur. 1909), córka Stanisława i Katarzyny, gospodyni domowa, od 1916 roku mieszkanka F. (w rejstrze wraz z mężem Franciszkiem i pięciorgiem dzieci),
  • Jan Biel (ur. 1900), syn Feliksa i Marii, robotnik, od 1930 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z żoną Marią i dwiema córkami),
  • Helena Sabuda z domu Kręcioch (ur. 1909), córka Jana i Anieli, gospodyni domowa, od 1930 roku mieszkanka F. (w rejestrze wraz z mężem Franciszkiem i trójką dzieci),
  • Jan Jędrzejowski (ur. 1910), syn Jana (?) i Rozalii, rolnik, od 1955 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z żoną Zofią i dwojgiem dzieci wymienionych poniżej),
  • Władysław Jędrzejowski (ur. 1937), syn Jana i Zofii.
  • Jadwiga Jędrzejowska (ur. 1948), córka Jana i Zofii,
  • Józef Bednarz (ur. 1926), syn Szymona i Heleny, pomocnik na gospodarstwie, od 1928 roku mieszkaniec F. (w rejestrze wraz z ojcem, matką i czwórką rodzeństwa).

czwartek, 7 kwietnia 2022

Rudziccy i Rudzcy

 Nazwiska Rudzicki i Rudzki pojawiły się w Choczni w XVIII wieku. Łatwo zauważyć, że są do siebie bardzo podobne i dlatego noszący je chocznianie byli niekiedy myleni między sobą. Prawdopodobnie podobne jest również pochodzenie obydwóch nazwisk- od nazw miejscowości Rudze pod Zatorem (Rudzki) i Rudzicy na Śląsku Cieszyńskim (Rudzicki). Nic nie wskazuje jednak na to, by Rudziccy i Rudzcy stanowili jedną rodzinę. O ile Rudziccy przetrwali w Choczni prawie do XXI wieku, to nazwisko Rudzki zanikło po około 100 latach obecności we wsi,  w pierwszej połowie XIX wieku.

Rudzicki

Pierwszy Rudzicki w Choczni miał na imię Jerzy. W 1774 roku został mężem Marianny Tuszyńskiej, a w 1783 roku jako wdowiec poślubił wdowę Dorotę Szczur. Mieszkał przy dzisiejszej Białej Drodze pod numerem 68, a jego roczny wymiar czynszu pańszczyźnianego wynosił niespełna 4 złote.  Obecnie na parcelach Jerzego Rudzickiego stoją domy nr 125 i 127. Z kolei w 1798 ślub w Choczni z Katarzyną z domu Twaróg brał 24-letni Kacper Rudzicki. Był spadkobiercą Jerzego, ale nie jest do końca jasne, w jaki sposób był  z nim powiązany, ponieważ w choczeńskich księgach metrykalnych brak adnotacji o jego chrzcie. W latach 1816-1818 Kacper Rudzicki podawany jest jako sprawujący funkcję wójta Choczni. Z dzieci Kacpra rodzinę założył tylko syn Paweł. W austriackim spisie własności z lata 1846-1852 nie są wymienione jego nieruchomości, ponieważ zmarł młodo, już w 1839 roku. Jedynym Rudzickim w tymże zestawieniu jest tajemniczy Karol- takiego imienia próżno szukać wśród dzieci i rodzeństwa Pawła. Karol Rudzicki, mieszkaniec domu nr 267b,  zaliczał się do uboższych mieszkańców  Choczni. W 1875 roku ofiarodawcą na zakup i przeróbkę dzwonów dla parafii w Choczni był Józef Rudzicki, syn Pawła i Marianny z domu Zając, czyli wnuk wójta Kacpra. Józef zamieszkiwał pod nr 71 (po renumeracji), który usytuowany był na Pagórku Ramendowskim. Ciągłość nazwiska Rudzicki w Choczni zapewniali w następnych pokoleniach Wawrzyniec (1871-1916), syn Józefa i Jan (1907-1981), syn Wawrzyńca. Ten ostatni występuje w zestawieniu szkód powstałych w wyniku II wojny światowej (jako wysiedlony) i choczeńskich wyborców z 1946 roku. Jego żona Wiktoria z domu Ruła (1914-1999) była radną Gminnej Rady Narodowej i pracownicą jej prezydium (1953). Działała w Związku Samopomocy Chłopskiej, Kole Gospodyń Wiejskich oraz gminnej Komisji Sanitarno- Porządkowej. W spisie wyborców z 1973 roku występują tylko Jan i Wiktoria Rudziccy, jako mieszkańcy domu nr 106. W Choczni urodziło się ich czworo dzieci- dwóch synów i dwie córki. Najbardziej znany z nich to Marian Rudzicki (ur. 1937), który po II wojnie światowej był między innymi przewodniczącym Rady Narodowej w Człuchowie- miasta w obecnym województwie pomorskim, prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej. PCK i Ligi Obrony Kraju. Z racji pochodzenia w prostej linii od Katarzyny z domu Twaróg, żony Kacpra Rudzickiego, wszyscy choczeńscy przedstawiciele tego rodu są dalekimi krewnymi wszystkich choczeńskich Twarogów i Bandołów, a także Drapów i Widlarzów. Rudziccy w Choczni nigdy nie byli zbyt liczni, w każdym pokoleniu rodzinę zakładał tylko jeden syn i nieliczne córki, których mężowie nosili nazwiska: Kręcioch, Garżel, Pindel, Dąbrowski, Stuglik i Jachimczyk. Jedynymi Rudzickimi, których nagrobek znajduje się na choczeńskim cmentarzu parafialnym są wymienieni wcześniej Jan i Wiktoria.

Rudzki

Najdawniejszymi faktami świadczącymi o zamieszkiwaniu Rudzkich w Choczni jest metryka ślubu Mateusza Rudzkiego i Konstancji Homel z 29 września 1747 roku oraz metryka chrztu ich syna Ignacego Dominika z 28 lipca. Rok później ta sama para ochrzciła syna Tomasza, a pięć lat później kolejnego syna- Łukasza. W 1775 roku Tomasz, syn Mateusza, ożenił się w Choczni z szlachetnie urodzoną Teresą Szadkowską. Panna Młoda była w jakiś sposób powiązana z choczeńskim Sołtystwem, a świadkami na jej ślubie byli: Michał Dunin z Sołtystwa i Kazimierz Hebda. W tym samym 1775 roku sporządzono subrepartycję- wykaz własności do celów podatkowych (pańszczyźnianych), w którym widnieją  zarówno Mateusz Rudzki, jak i jego syn Tomasz. Bardziej majętny był ojciec, właściciel jednej krowy, którego roczny czynsz pańszczyźniany wynosił nieco ponad 7 złotych. Trzy lata później jako wdowiec poślubił Zofię z Kobiałków. Chałupnik Tomasz Rudzki miał także jedną krowę, a jego wymiar podatkowy to 2 złote. Z innych źródeł wiadomo jednak, że Tomasz Rudzki utrzymywał się głównie z krawiectwa, a nie z uprawy roli. W latach 1800-1811 wykazywany jest ponadto jako choczeński kościelny. Obaj wyżej wymienieni Rudzcy figurują także w subrepartycji z 1789 roku i w sporządzonej w tym samy czasie Metryce Józefińskiej, z tym że Tomasz występuje tam nie jako Rudzki, lecz Rudzicki, mieszkaniec domu nr 130, położonego powyżej Sołtystwa, w sąsiedztwie Burzejów (na Roli Twarogowskiej). Jego ojciec Mateusz gospodarował razem z Józefem Rudzkim, prawdopodobnie bratem lub przyrodnim bratem Tomasza, który nie został ochrzczony w Choczni. Mieszkali w domu nr 128 na parceli bezpośrednio przylegającej od zachodu do Sołtystwa. Józef Rudzki nazywał się także najmłodszy syn Tomasza, który tak jak i ojciec trudnił się krawiectwem. Nie mieszkał już jednak w górnej części wsi, ale jako poddany plebański w obrębie włości kościelnych. W 1819 roku przyszedł na świat jego syn Jan Rudzki, który pobierał nauki w gimnazjum w Podolińcu na Spiszu i w Bochni, by po ich zakończeniu pracować w charakterze urzędnika w starostwach: nowosądeckim, tarnowskim i pilzneńskim. Ostatnia osoba o nazwisku Rudzki przyszła na świat w Choczni w latach 20. XIX wieku. W spisie własności z lat 1846-52 to  nazwisko Rudzki już nie występuje, a ostatni z rodu (krawiec Józef) zmarł w latach 40. XIX wieku.

W Polsce mieszka znacznie więcej Rudzkich niż Rudzickich. Pod koniec stycznia tego roku w bazie PESEL było 6756 Rudzkich i tylko 93 Rudzickich. Najwięcej Rudzkich zamieszkuje Warszawę, Łódź i powiat bełchatowski, a najwięcej Rudzickich jest mieszkańcami powiatów cieszyńskiego i złotoryjskiego.

poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Wspomnienia Kazimierza Ścigalskiego - część I

 W 2012 roku Anna Wolanin z Choczni napisała pracę magisterską pod tytułem "Opowieści z życia mieszkańców Choczni koło Wadowic". Znalazły się w niej wspomnienia pięciu osób, w tym emerytowanego stomatologa Kazimierza Ścigalskiego (1925-2019). Dzięki uprzejmości autorki mamy możliwość zapoznać się ze zredagowanymi fragmentami jego reminiscencji. 

Część pierwsza dotyczy wybuchu i początku II wojny światowej:

(…) Potem w miarę jak upływały lata, nadszedł czas (lata trzydzieste siódme, ósme i dziewiąte) gdzie już zaczęło mówić się o wojnie. Wszystkie objawy na to wskazywały, że wkrótce wybuchnie w Europie wojna. Już zajęte zostały na przykład Austria przez Niemcy, potem Czechosłowacja. I w końcu nadszedł rok trzydziesty dziewiąty — wrzesień, kiedy wybuchła wojna w Polsce między Niemcami i Polską. No i cóż ci tu więcej powiedzieć? Jeszcze wcześniej, na krótko przed wybuchem samej wojny, była taka czynność ze strony urzędów: miasta i gminy, wraz z jednostką wojskową, która wtedy stacjonowała w Wadowicach, żeby wszystkie konie, które były młode, i zdolne do jakichś większych, trudniejszych rzeczy, były po prostu zabrane, zarekwirowane ludziom. Nie było to zabranie bez pieniędzy, ale nie płacili, tylko wydawali za takiego konia kwit, za który ewentualnie po wojnie... no można było dostać ekwiwalent pieniądze. My akurat w domu mieliśmy pięknego konia młodego. I tego konia nam między innymi zabrano. Chociaż w okolicach najbliższych sąsiedztwie te konie wszystkie pozostawały, bo już były stare, nie nadawały się do wojska. Bardzo żałowaliśmy tego konia. No ale co było robić? Potem coraz więcej zaczęło stacjonować wojska, ponieważ już zbliżał się ten okres - pewnego wybuchu wojny. (…)

(…) Oczywiście, że nie było telewizji, ani prasy, tam nikt na wsi specjalnie nie prenumerował. Jedynie radio było w niektórych domach. Myśmy to radio mieli (na szczęście) i z niego można się było dość dużo dowiedzieć. No ale głównie o naszych dużych siłach zbrojnych, o niezwyciężoności armii. Także było więcej propagandowe. Aż nadszedł dzień pierwszy września kiedy wybuchła ta wojna. (…)  Ja wtedy miałem...to był 39 rok, ja byłem z dwudziestego piątego, to miałem czternaście lat. (…)

(…) Ale wracając jeszcze do samego wybuchu wojny... nastąpiło to w piątek, pamiętam dokładnie. I w niedzielę na trzeci dzień już po wybuchu wojny (każdy żył tak niespokojnie co to będzie?) gromadziły się takie liczne grupy ludzi które szły szosą. I jak dowiedzieliśmy się byli to tak zwani uciekinierzy którzy uciekali przed Niemcami, ponieważ taka pogłoska wtedy szła, że Niemcy mordują wszystkich ludzi zdolnych do noszenia broni. No i wtedy dużo ludzi uciekało na Wschód. Między innymi z Choczni tyż dużo ludzi się podłączyło do tych uciekinierów, całe tłumy. Rozumisz? Z wozami z tobołkami, z dobytkiem, z mieniem, które udało się zabrać, uciekało na Wschód. I była to niedziela późnym popołudniem. Nastąpił pierwszy nalot niemieckich Luftwafe na Chocznie. Akurat szła wtedy kawaleria polska -żołnierzy na koniach no i bombardowanie rozpoczęło się. Ja byłem wtedy poza domem, bo byłem ciekaw, co tam się dzieje na tej ulicy, na tej szosie. Ale wracałem już do domu kiedy rozpoczęło się to bombardowanie (i co tu zrobić?) wtedy huk ogromny, wybuchy bomb. Ja wpadłem do pobliskiego domu. (…) Kiedy zaczął się tam było parę osób już w tym domu. Ale tak ziemia zaczęła drgać, że zaczął się sypać z sufitu tynk, to wapno na nas. Ja wtedy bałem się że ten dom zawali się mi na głowę. Uciekłem z tego domu. I wpadłem w pobliskie krzewy (…) Olszyna taka rosła. No i położyłem się na ziemi i ze strachu zacząłem się żarliwie modlić. No i po upływie kilku minut, przeszła ta fala nadlatujących i bombardujących samolotów. Wtedy wstałem i szybko pobiegłem do domu. Po przyjściu do domu, zauważyłem że jeszcze moi domownicy wszyscy byli w piwnicy schowani przed tym bombardowaniem. (…) W tej piwnicy byli zgromadzeni, nawet sąsiedzi przyszli, między innym znalazły się tam dwie Żydówki, które też uciekały przed Niemcami. No i dziwne było, że one zwracały się do tych dzieci naszych: módlcie się do waszej Matki Boskiej, żeby się nic nie stało. No tak mi przynajmniej oni mówili, bo mnie tam nie było wtedy. I tak się dziwili, dlaczego to Żydówki w ten sposób się modlą, przecież mają swojego Boga, więc mogły się do niego tak samo modlić. No więc po przejściu tej fali się już trochę uspokoiło. Jeszcze wcześniej (jeszcze wtedy, kiedy leżałem w tych krzakach) to słyszałem tylko tętent tych koni, rozszalałych ze strachu, bo wtedy szła kawaleria ułanów. Część ułanów na tych koniach jeszcze siedziała i biegała razem z nimi, ale większość koni to było samych, pozostawionych i one tak biegały po całej wsi. Po przejściu całej fali, kiedy się uspokoiło, po tym nalocie, po ochłonięciu z tego pierwszego wrażenia, poszliśmy z kolegami w stronę szosy zobaczyć, jak to tam wygląda. To mniej więcej miejsce, gdzie padały tę pociski te bomby. No więc zobaczyliśmy straszny widok, bo było pięćdziesiąt jeden koni zabitych. A wyżej, tam na tych choczeńskich dziołach, jak się to mówiło, widzieliśmy trupów ludzi. Zginęło tam trzynastu żołnierzy - ułanów i czternastu cywili z tych uciekinierów. Przecież oni nie wybierali. Były widoki makabryczne. Widzieliśmy tam żołnierza, który leżał obok leja po bombie z urwaną całą nogą. Drugi był oparty o drzewo... trzymał kurczowo w rękach karabin, bo strzelał do Niemców, ale był bez głowy. To było rzeczywiście straszne. No i po tym wszystkim poszliśmy do domu. Przeżywałem to bardzo, nie mogłem nawet w nocy spać. No ale cóż miałem robić? Nie wiem, czy ja ci nie mówię zbyt chaotycznie. I tak pomyślałem sobie wtedy o micie naszej niezwyciężonej armii, którą wpajano nam. I w szkole, i w radiu, i w ogóle w rozmowach potocznych. Jak mogła nasza kawaleria przeciwstawić się takiej potędze, (na przykład sile powietrznej i na froncie armii niemieckiej zmotoryzowanej), gdzie czołgi jechały przeciwko koniom? (…) Z karabinów nie ma żadnej siły rażenia przeciwko czołgom. To muszą być działa przeciwpancerne, a nie zwykły karabin. To jest walka z wiatrakami. Wtedy sobie uzmysłowił człowiek, że politycznie byliśmy okłamywani. No po prostu! No i po wkroczeniu wojsk niemieckich... wojska niemieckie wkroczyły tu na drugi dzień. To już było w poniedziałek. W piątek wojna zaczęła się, w niedzielę był nalot, i te wszystkie wypadki, a w poniedziałek wkroczyła armia niemiecka. I myśmy z początku bali się, bo były te słuchy różne, co oni tam robią z Polakami, z młodymi ludźmi. A to wszystko jednak była plotka. Zresztą puszczana przez samych Niemców, żeby zrobić chaos na tych drogach, żeby oni mieli po prostu mniej kłopotów z tym wszystkim. To wojsko rozlokowane było mniej więcej w szkole podstawowej, do której chodziłem w Choczni i w większych budynkach publicznych, takich jak Sokół, dom katolicki, to tam oni (rozumisz?) nocowali. Z czasem my jako młodzi chłopcy zbliżaliśmy się, z ciekawości, ku tym żołnierzom niemieckim, widząc że przecież nie dzieje się nam z ich strony żadna krzywda. Wręcz przeciwnie, dawali im cukierki, rozumisz? Takie jakieś łakocie, żeby ich tak po prostu przyjacielsko nastawić. (…) W stosunku do ludności cywilnej nie było żadnej agresji. Przeciwnie nawet bardzo dobrze się obchodzili, a zwłaszcza lubili dzieci. Nawet mówili wtedy (jak później się dowiedziałem), że bardzo im się podobają polskie dzieci. A to słyszałem (wtedy jeszcze człowiek nie umiał po niemiecku) od ludzi starszych. Mówili: podobacie się Niemcom. No więc, po tych dramatycznych dniach nastąpiło pewne uspokojenie. Jak gdyby sytuacja została w pewnym stopniu opanowana. Szkoła rozpoczęła swój (proszę ja ciebie) program nauczania, kiedy Niemcy się już wyprowadzili, bo to front szedł. Szkoła podstawowa rozpoczęła naukę. Natomiast szkoła średnia, w której ukończyłem pierwszą klasę, została nieotwarta. Już z chwilą wojny była zamknięta i po wyjściu wojska niemieckiego nie została otwarta, bo już była zabroniona nauka w szkole średniej. W szkole podstawowej tak, ale nie na długo, bo potem kiedy wysiedlono gospodarzy z Choczni i przyszli na ich miejsce osadnicy niemieccy, to ich dzieci zajęły tą szkołę podstawową dla swoich potrzeb, a dzieci mieszkańców uczyły się w Sokole. (…)Tam była taka sala i na górze takie dwie salki, bo tej mleczarni obok nie było, jeszcze nie była wystawiona. Potem zmieniali kilkakrotnie naukę dzieci w innych budynkach, ale tego to już nie pamiętam, bo ja byłem wywieziony do Niemiec. W czterdziestym pierwszym roku (zaraz w czterdziestym to było wysiedlenie Choczni) przyszli osadnicy niemieccy. Część mieszkańców Choczni było wysiedlona do kieleckiego a część do lubelskiego. Ja z rodziną zostałem na miejscu, z tym że z domu rodzinnego nas również wysiedlono. Przenieśliśmy się do rudery takiej starej (starego domu), której Niemcy - ci osadnicy nie zajęli. Oni zajmowali domy lepsze murowane, a te gorsze mieli jako... powiedzmy takie domy gospodarcze, przeznaczali pod obory, szopy, stodoły. No więc myśmy mieszkali w tym domu niedaleko własnego domu, jakiś czas.(...)

cdn

O sprawach poruszonych w tym fragmencie wspomnień Kazimierza Ścigalskiego  można przeczytać również we wcześniejszych artykułach:

- Początek września 1939 roku w Choczni,

- Bombardowanie 3 września 1939 roku,

- Ofiary bombardowania we wrześniu 1939 roku,

- Exodus września.