Pochodzący ze Szczawnicy Tadeusz Chełmecki w 1914 roku jako żołnierz Legionów Polskich stacjonował w Choczni. Swoje wspomnienia z tego okresu opublikował w 1931 roku w "Panteonie Polskim" pod tytułem "Z Krakowa na Sybir". W ich pierwszej części można przeczytać, co następuje:
Zawagonowali nas1, odwieźli do
Wadowic i piechotą do Choczni. Idziemy jak możemy, dosyć duża część boso, ja w
jednym lakierku, bo mi noga spuchła; jakoś wreszcie doszliśmy i wraz z drugim
plutonem kwaterujemy w stodołach proboszcza2, a reszta we wsi. Na odpoczynek postawili
nas przed pewnym domem za Wadowicami. Wszystkie "pensjonarki" wyszły,
niedwuznacznie nas zapraszając, lecz nikt się jakoś nie kwapił, jeden tylko na
oczach całego batalionu wlazł tam. Donny również z nim zniknęły, bo na
wymyślania naszych brakło im wreszcie konceptu. Tym gościem, jak się okazało,
był jakiś feldwebel3 austriacki. Jak on się do nas dostał, Bóg raczy wiedzieć.
Ćwiczymy. Deszcz, słota, wszystko jedno, aby prędzej. Nudzi nam się, bo
wyglądamy jak kupa obdartusów, a o mundurach nic nie wiadomo. Chłopi ogromnie
przychylnie do nas się odnoszą, ale mimo to bieda już nas źreć zaczyna; no i
to, że po ćwiczeniach niema co robić. W naszej trójce trzymamy się razem. Do
miasta nie chodzimy, bo niema po co, a po drugie to i wstyd w naszych cywilach
po tyralierce, ciągłem padaniu, itp. Od czasu do czasu zachodzimy na pogawędkę
do miejscowego ks. wikarego4, znajomego któregoś z naszych kolegów. Nasz dowódca
plutonu jakiś niemrawy, nic do nikogo nie przemówi, zdaje się, jakby patyk
połknął; w gruncie dobry chłop, ale go
nie lubimy.
Przyszedł bataljon z Kielc. Dowódca
naszego bataljonu, obywatel Kitay, wygląda morowo. Lubimy go. Dowódcy kompanji
zmieniają się ciągle. Z Krakowa wyszedł z nami obywatel Chełmicki, obecnie zaś
dowódcą jest ob. Stryj5. Tego feldwebla zrobili dowódcą drugiego plutonu.
Wściekli jesteśmy na niego, bo pomiata ludźmi; nami nie – lecz ten drugi pluton
to naprawdę biedny. Po polsku tak kaleczy, że go czasem zrozumieć nie można. Zaczynają
się szemrania i sarkania. Niektórzy całkiem w zapale ostygli. Co prawda, to to
spanie na klepisku, gdzie się nawet wyciągnąć dobrze nie można i ten brak
wszystkiego, bielizny, menażek, zaczyna się dawać we znaki, a najbardziej to,
że wyglądamy naprawdę obdarci, powalani; ja już też chyba niedługo będę chodził
boso, bo lakierki moje do ćwiczeń zupełnie się nie chcą przystosować i już
niedługo się rozlecą. Niektórzy, którym już pieniądze wyszły, zaczynają
przebąkiwać, że nas niepotrzebnie tak maltretują, bo co innego jest front, a co
innego tutaj i gdyby się tylko dało, powróciliby do Krakowa, że z Legjonów nie
wystąpią, ale poco to cierpieć taką nędzę, kiedy ci, którzy ćwiczą w Krakowie,
żyją w porównaniu z nami jak panowie. Profesor6 i architekt pytali mię się, czy
wróciłbym do Krakowa, jakby wolno było; odpowiedziałem, że nie. Ja sobie też
nie wyobrażałem, że to się tak zacznie, lecz mimo to nie wrócę, bo kto mi zresztą
zaręczy, że nas znowu z Krakowa nie wyślą i to samo znowu będzie, z tą tylko
różnicą, że później wymaszerujemy na front. Z drugiej strony, zastanawiając się
nad tem, gdy sobie przypomniałem śmierć matki, jej rozkaz, gdy przed śmiercią
kazała mi gdzie ulokować siostrę, a samemu iść do Legjonów, błogosławieństwo
chorego ojca, przesłane mi w liście, bom się z nim nawet nie pożegnał, ten zapał
w Krakowie, ta radość szalona przyjętych do Legjonów, a rozpacz i płacz
odrzuconych - postanowiłem, choć Kraków kusi - nie cofać się. Wszak to od 27
sierpnia, tj. dnia mojego wstąpienia zaledwo kilka dni upłynęło, a już bym się
miał wracać? Coby mi na to matka, gdyby żyła, powiedziała, a co ojciec7? Ja
myślałem, że ojciec będzie mię zatrzymywał i dlatego nie pojechałem się z nim
pożegnać, a ojciec życzy mi spełnienia mych marzeń, życzy mi wolnej Polski i
pisze: "Dobrześ zrobił, żeś do mnie nie przyjechał, mnie nic nie pomożesz,
a tam każdej chwili szkoda; cieszę się bardzo, żeś wstąpił; żeś odgadł moją
myśl. Ja cię zachęcać nie chciałem, lecz przypomnij sobie, że mnie uczył wujek,
który uciekł z więzienia w Orle, przykuty do ściany za 63 rok8. Niech Ci Bóg da powrócić
zdrowo i zobaczyć Wolną Polskę, bo widać kochasz Ją, gdyś wstąpił do Legjonów,
a żew tem życiu, zdaje się, już się nie zobaczymy, listem tym przesyłam Ci
ostatnie moje błogosławieństwo".
Legjon wschodni podobno
rozwiązali i wcielili do austrjackiego landszturmu9, bo nie chciał przysięgać, a
my, którzyśmy postanowili wytrwać, bo cóż znaczy dla nas przysięga pod
przymusem, rozejdziemy się sami, bo nam zimno w stodołach?
Felek10 to jest taka miła małpa, że
niech Bóg broni. Nasz pluton poszedł na wartę. Mnie wyznaczyli do lekarzy i na
izbę chorych, poco nie wiem. Całe popołudnie nic nie robiłem, siedziałem tylko i
czekałem na jakie polecenie lekarzy. Wieczorem puścili mię na kwaterę; gdym
przyszedł, a położyłem się w sąsieku na sianie, bo dzisiaj miejsca dużo; Felek,
Artur Jarzembiński11, prawnik, Wałek, robotnik i Franek Zajączkowski,
gimnazjalista, grali we karty na boisku. Świeca w menażce, a oni zacietrzewieni
tłuką, że aż hej. Granie w karty u nas surowo wzbronione, no a za palenie
światła w księżej stodole to już kara nam grozi, chyba gorsza od mąk
piekielnych. Gdy Już zasypiałem, słychać nagle brzęk szabli, światło zgasło
momentalnie, ale natychmiast zapalił ktoś latarkę elektryczną. Podsunąłem się,
aby zobaczyć kto wszedł i co to będzie. Na klepisku wszyscy, grający udają, że
śpią, karty jednak i pieniądze leżą koło nich, oprócz Felka, który wszystko
pochował i jeszcze miał czas właściwie na swojem miejscu się położyć. Do stodoły
wszedł dowódca drugiego plutonu, ten znienawidzony feldwebel austriacki. Naprzód
zbudził Artura.
- Obywatelu, jak się nazywacie?
- Jarzembiński.
Drugiego obudził Franka Zajączkowskiego,
trzeciego - Wałka.
- Obywatelu, jak się nazywacie?
Ten nic. Nareszcie po
solidniejszem kopnięciu, Wałek się obudził.
- Jak się nazywacie obywatelu?
- Wałek, a co się stało?
- Jutro się dowiecie przy
raporcie. Wszyscy z pierwszego plutonu?
- Tak.
Przychodzi do Felka i zaczyna go
kopać nogą. Felek nic, jakąś dobrą chwilę trwało to kopanie, nareszcie pan
feldwebel, widząc, że w ten sposób Felka się nie dobudzi, pochylił się nad nim
i zaczyna go tarmosić. Felek sztywny jak drewno rusza się w tą i drugą stronę
całem ciałem, aIe o przebudzeniu ani mowy. Ci trzej rozbudzeni już się nie mogą
wstrzymać od śmiechu z min Felka, które robi, gdy go feldwebel twarzą ku nim obróci.
Nareszcie po długiej chwili tego tarmoszenia, Felek skurczył prawą nogę w
kolanie i z całej siły kopnął feldwebla, wrzeszcząc: "Kusz ty ... synu!"
Feldwebel się wywalił, lecz
natychmiast się poderwał i Felek już rozbudzony w tej samej chwili się
podniósł, udając że dopiero teraz zobaczył, że to dowódca drugiego plutonu,
stanął tak przeraźliwie przepisowo na baczność, że wszyscy, ilu nas było w
stodole, ryknęliśmy śmiechem.
- Jak się nazywacie, obywatelu?
Felek udaje, że ze strachu mowę
stracił i robi tak pocieszne miny, że my się zanosimy od śmiechu.
Jak się nazywasz, ty cham, kanalia?
- Nie cham, tylko Fijołek.
- Jutro wszystkie do raportu.
Wyszedł, żegnany już nie
śmiechem, ale wyciem. Długi czas jeszcze nie mogliśmy usnąć, gdyż chyba przez
godzinę po tem zajściu co chwila wybuchaliśmy salwami śmiechu.
CDN
----
1 wyjazd tego oddziału Legionów nastąpił z Olkusza
2 proboszczem w Choczni był wtedy ks. Józef Dunajecki
3 sierżant w wojsku austriackim
4 mowa o księdzu Franciszku Żaku
5 być może chodzi o Feliksa Gwiżdża pseudonim "Stryk"
6 we wcześniejszej partii wspomnień jako Tync, być może chodzi o Bolesława Tynca
7 rodzicami autora wspomnień byli Jan i Maria ze Studnickich
8 chodzi o Powstanie Styczniowe
9 pospolite ruszenie w wojsku austriackim
10 we wcześniejszej partii wspomnień jako Feliks Maciejowski
11 Artur Jarzębiński, porucznik żandarmerii (1933), spoczywa na cmenatrzu garnizonowym w Toruniu