poniedziałek, 29 czerwca 2020

Choczeńska kronika kryminalna - część VI

8 lipca 1813 roku

W choczeńskiej Księdze Zgonów zapisano, że zmarł 30- letni Ignacy Bryndza (w rzeczywistości miał nieco ponad 28 lat, ponieważ urodził się w styczniu 1785 roku). Jako przyczynę śmierci podano po łacinie: "saltus ex fenestra natione militia", czyli wyskoczył przez okno milicji narodowej (zapewne w ramach próby ucieczki).

15 lutego 1835 roku

22-letni Piotr Zemła z Barwałdu został znaleziony zabity przy drodze królewskiej z Choczni w stronę Inwałdu, na polu Józefa Balona. Został pochowany po komisyjnej obdukcji chirurgicznej na cmentarzu gminnym przez proboszcza Wojciecha Komorka. Zabójcą Zemły okazał się parafianin choczeński Jan Haczek, urodzony w 1800 roku w Choczni, mąż pochodzącej z Kaczyny Reginy Gawędzionki.
Haczek zmarł odsiadując wyrok w więzieniu w Wiśniczu 5 października 1839 roku.

27 lipca 1835 roku

W karczmie w Zawadce zmarł nagle  55-letni poddany sołtysi z Choczni Stanisław Hanusiak, po pobiciu go przez poddanego zawadzkiego Kacpra. Hanusiak został pochowany 4 dni później po wykonaniu obdukcji chirurgicznej zleconej przez Urząd Cyrkularny w Wadowicach.


Wyszukał TM

piątek, 26 czerwca 2020

Poeta Kazimierz Brodziński w Choczni

Portret ze strony ZSP Królówka
Poeta Kazimierz Brodziński nie jest obecnie postacią powszechnie znaną. Warto jednak wiedzieć, że był on pierwowzorem jednego z Literatów występujących w III części "Dziadów" Adama Mickiewicza.
Niebezpodstawnie Mickiewicz wkłada w jego usta słowa:
"Słowianie, my lubim sielanki"
ponieważ Brodziński widział sielanki nie tylko jako gatunek literacki, oddający sielski i sentymentalny charakter narodowy Polaków, ale również jako pewną filozofię życiową, głoszącą pochwałę: łagodności, optymizmu, prostoty, ludowości, wiejskości, przyrody, czy  gościnności.
To umiłowanie przyrody i ludowości ukształtowało się u Brodzińskiego w dzieciństwie, które spędzał na wsiach- najpierw w Królówce pod Bochnią, gdzie przyszedł na świat w 1791 roku, a następnie w Lipnicy Dolnej i w Rajbrocie. 
Od 1806 roku uczęszczał do gimnazjum w Tarnowie, ale trzy lata później zrezygnował z nauki i zaciągnął się do armii Księstwa Warszawskiego. Wziął udział w kampanii rosyjskiej wojsk napoleońskich (1812), w której uzyskał awans na stopień porucznika artylerii.
8 maja 1813 roku Brodziński wchodził w skład wojsk Józefa Poniatowskiego, które idąc na odsiecz Napoleonowi, zatrzymały się na nocleg w Choczni i w okolicy.  Wojsko Poniatowskiego w uzgodnieniu z Austriakami kierowało się na Kęty i Bielsko, przewożąc uzbrojenie na wozach ciągniętych przez konie.
Brodziński pozostawił dwa zapiski o swoim pobycie w Choczni.

W 10 tomie jego zebranych dzieł z 1844 roku przeczytać można:

9 maja w Choczni
Nocowaliśmy ćwierć mili za Wodowicami, w chałupie u Kościółka, w cieniu rozległych drzewin Smętarza nad rozkosznym strumieniem. Z W. wyszliśmy wieczorem na przechadzkę po deszczyku majowym na piękną łąkę.

Bardziej obszerny opis zawarty jest natomiast w artykule A. Łuckiego "K. Brodzińskiego nieznane pisma prozą" z 1910 roku:

W Choczynie, dnia 9 maja. 
[...] Nocowaliśmy ćwierć milki za Wadowicami, w chałupce pod kościółkiem. Cień lipowy, od cmentarza na chałupkę naszą się rozpościerający, przyjemny nam czynił spoczynek, po deszczyku zwłaszcza majowym najprzyjemniejsze z kwitnących drzew roznoszą się wonie. Ku wieczorowi poszedłem do księdza plebana, zastałem staruszka siedzącego na klocu w swoim podwórku. Różne były nasze rozmowy. Dobrego piwa kilka szklanek wypiwszy, pożegnałem go i szedłem na przechadzkę pomiędzy dwoma rzędami wierzb, ciągnących się aż do lasu świerkowego. Grunt trawnisty tego lasu bardzo pięknie odbija od zielonej ciemności świerków [...]

Ten opis odstaje jednak nieco od ówczesnej choczeńskiej rzeczywistości. Brodziński nie mógł zastać wówczas w Choczni staruszka plebana, ponieważ sprawujący wtedy posługę w Choczni ksiądz Jan Znamierowski miał zaledwie 33 lata (liczył 11 lat więcej od samego poety).
Również wieczorny spacer Brodzińskiego, prowadzący jak można się domyślić drogą od plebani w kierunku Zawadki, nie mógł  znaleźć finału w lesie świerkowym (Księżej Barci?), ponieważ w Choczni nie występował wtedy na większą skalę ten gatunek drzewa, a sama Księża Barć obsadzona była sosnami.
Nie o ścisłość tu zapewne jednak chodzi, lecz o typowe dla Brodzińskiego oddanie opisu sielskiej przyrody.

Kilka miesięcy po noclegu w Choczni Brodziński został ranny w "bitwie narodów" pod Lipskiem. W 1814 roku poeta osiadł w Warszawie, gdzie pracował jako nauczyciel języka Polskiego i wykładowca literatury na Uniwersytecie Warszawskim. Po wybuchu Powstania Listopadowego został redaktorem powstańczych gazet. 
Zmarł w 1835 roku w Dreźnie w czasie powrotu do kraju z kuracji w Karlsbadzie.
Kaizmierza Brodziński, poeta, publicysta, tłumacz, teoretyk i krytyk literacki jest dziś patronem między innymi: Zespołu Szkół w rodzinnej Królowce, I Liceum Ogólnokształcącego w Tarnowie, Szkoły Podstawowej nr 2 w Bochni, Szkół Podstawowych w: Lipnicy Murowanej, Wojakowej i Bielsku Białej.
Od jego nazwiska została nazwana także "Kamieniami Brodzińskiego" grupa skalna koło Rajbrotu.


środa, 24 czerwca 2020

Choczeńskie rody- Dziadkowie

W spisie choczeńskich płatników podatku rogowego z 1537 roku pojawia się kmieć Dyadowicz/Dziadowicz, który był posiadaczem stada 10 krów. Prawdopodobnie to pierwszy ślad obecności rodu Dziadków w Choczni, ponieważ w takiej samej formie (Dziadowicz) ich nazwisko bywało zapisywane także niekiedy w XVII wieku.
Na podstawie dostępnych dokumentów nie sposób jednak udowodnić, że Dziadkowie zamieszkują ciągle w Choczni od prawie 500 lat. Niemniej jednak to jeden z najstarszych choczeńskich rodów. Kolejny zapis dotyczący obecności Dziadków w Choczni pojawia się 11 lutego 1656 roku, kiedy to niejaka Katarzyna Dziadyczka była chrzestną matką Ewy, córki Wojciecha Sordela (współczesna forma tego nazwiska to Sordyl). Trzy dni później, to jest 14 lutego 1656 roku, Regina Dziadek poślubiła w Choczni szewca Szymona Wcisłę.
Według najstarszych spisów płatników taczma (podatku kościelnego) Dziadkowie przed 1670 rokiem byli zagrodnikami, a nie kmieciami/rolnikami. Oznacza to, że posiadali dom/zagrodę i kawałek gruntu, ale nie tak duży, jak typowi rolnicy i nie będąc się w stanie z niego utrzymać, musieli zajmować się dodatkowo rzemiosłem lub najmować się do pracy na polach rolników.
Ten stan rzeczy uległ zmianie w 1670 roku, ponieważ od tego czasu Dziadkowie figurują już w spisach jako „pełnowymiarowi” rolnicy, sąsiadując z Graboniami, Rokowskimi, Walaskami i karczmą Twarogów. Ich rola znajdowała się w górnej części wsi i właśnie z tą częścią Choczni Dziadkowie związani byli przez kolejne wieki.
Do końca XVII wieku głową rodu Dziadków był Sebastian, zwany Sobkiem lub Sobestą. Wraz z poślubioną w 1681 roku Felicją z Burzejów doczekał się  3 synów i dwóch córek. Jego spadkobiercą był Jerzy Dziadek, mąż Gertrudy. Takiego imienia nie nosił jednak żaden z ochrzczonych w Choczni synów Sebastiana. Mogło być to jednak drugie imię Klemensa, pierworodnego syna Sebastiana, tym bardziej że urodził się on w wigilię dnia, którego patronem był św. Jerzy. W takim przypadku używałby on imienia, które „sam sobie przyniósł na świat”, a nie takiego, które zapisano mu w metrykach kościelnych.
Potomkowie owego Jerzego, nazywający się  nadal Dziadek, dotrwali w Choczni do czasów współczesnych, podczas gdy w pozostałych liniach tego rodu nazwisko to wygasło.
Sukcesorami Jerzego Dziadka byli jego syn Wojciech, urodzony w 1721 roku oraz jego wnuk Kazimierz, urodzony w 1746 roku jako syn Wojciecha i Katarzyny Gackówny rodem z Wadowic.
W 1775 roku Wojciech Dziadek był posiadaczem 2 krów oraz osiągał ze swoich pól ornych plon w wysokości 20 korców, a ponadto 2 korce z pól ugorowanych i 4 z „pól dzikich”. Sąsiadował z Wojciechem Kobiałką i Grzegorzem Romańczykiem.
Natomiast 14 lat później, w subrepartycji z 1789 roku wymieniony jest już jego syn Kazimierz, mąż Reginy z Guzdków, który ze swojego gospodarstwa osiągał dochód roczny w wysokości nieco ponad 40 florenów, a jego czynsz pańszczyźniany wynosił 8 florenów i 27 krajcarów rocznie.
Kazimierz zamieszkiwał w domu pod numerem 102 (na obecnym Osiedlu Pod Bliźniakami), sąsiadując z Klemensem Kobiałką i Mateuszem Sikorą. Metryka Józefińska z lata 1785-1789 zalicza jego włości do Roli Kowalowskiej w Niwie Za Sołysią.
Jako ciekawostkę można podać fakt, że rok po sporządzeniu metryki Józefińskiej wójtem w Choczni został Tomasz Gocał (Grządziel) syn Marianny z domu Dziadek.
Po wspomnianym wyżej Kazimierzu ród Dziadków kontynuował jego syn Jakub, urodzony w 1790 roku, który był mężem Magdaleny z Gzelów. W następnych pokoleniach wyodrębniły się dwie linie rodu Dziadków, wywodzące się od Franciszka i Antoniego, synów Jakuba.
W linii Franciszka nazwisko Dziadek było przenoszone dalej przez jego syna Jana, męża Anny z Ciborów oraz wnuków: Ferdynanda (ur. 1892) i Jana (ur. 1902).
Z kolei następcami Antoniego byli jego syn Wojciech (ur. 1865) i wnukowie: Jan (ur. 1892), Franciszek (ur. 1901) i Maksymilian (ur. 1909).
W rodzinnym domu Dziadków pod nr 102 zamieszkiwał Franciszek, syn Jakuba. Spis własności z lat 1844-1852 wymienia go jako posiadacza nieco ponad 6 morgów gruntu. W sąsiedztwie, w nowo wybudowanym domu pod numerem 310, mieszkał jego młodszy brat Józef (ur. w 1824 roku), gospodarujący także na nieco ponad 6 morgach. Stan majątkowy braci Dziadków plasował ich poniżej ówczesnej choczeńskiej średniej.
W 1875 roku Franciszek jako jedyny z Dziadków był ofiarodawcą na zakup i przeróbkę dzwonów dla kościoła parafialnego. W zestawieniu darczyńców jest zapisany pod numerem 155, odpowiedniku dawnego nr 102 po renumeracji.
W późniejszych czasach Dziadkowie zamieszkiwali też w Kaczynie, czego przykładem był wymieniony wyżej Franciszek, syn Wojciecha i mąż Emilii z domu Lachendrowicz. W 1950 roku był dzierżawcą gminnego kamieniołomu, ale z powodu niewywiązywania się przez niego z warunków umowy domagano się od niego zapłaty ponad 80000 złotych, a następnie pozbawiono go tej dzierżawy.
W zestawieniu szkód poniesionych przez chocznian w wyniku II wojny światowej znajduje się Ferdynand Dziadek, syn Jana, spod numeru 121. Z tytułu uszkodzeń budynku, strat w inwentarzu żywym, martwym i w ziemiopłodach, nienależytego wynagrodzenia za pacę dla Niemców oraz szkód w drzewostanie wysokość jego odszkodowania wyliczono na kwotę 2394 zł.
Tenże Ferdynand oraz jego żona Salomea z domu Jura i córka Maria widnieją na listach wyborczych do Referendum Ludowego w 1946 roku. Dziadkowie są reprezentowani na tej liście wyborczej także przez drugiego kuzyna Franciszka- Maksymiliana Dziadka (z linii Antoniego), który mieszkał pod numerem 160 wraz z Anastazją Dziadek (ur. 1918) i Anną Dziadek (ur. 1894).
Na nagrobkach cmentarza choczeńskiego upamiętnieni są z linii Franciszka:
- jego syn Jan, wnukowie Ferdynand i Jan, prawnuk Bronisław (1928-1994) z żoną Stanisławą, prawnuczki Krystyna i Maria, pra-prawnuk Stanisław (1949-2002)
A z linii Antoniego:
- jego syn Wojciech, wnukowie Franciszek, Jan i Maksymilian, prawnuk Józef (1927-2003) z żoną Marią.

W 2002 roku w powiecie wadowickim mieszkały tylko 4 osoby o nazwisku Dziadek, a w całej Polsce takich osób było 2373.


Tekst powstał we współpracy z TM.

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Kasa Ubogich w Choczni

W latach 1856-78 działała w Choczni Kasa Ubogich, którą prowadził ksiądz proboszcz Józef Komorek.
Kasa ta finansowana była z kilku źródeł:
  • opłat od muzyki granej na weselach, przeważnie w wysokości 1 złotego,
  • drobnych kar nakładanych przez władze powiatowe na parafian z Choczni i Kaczyny,
  • odsetek od obligacji nabytych przez parafię oraz środków złożonych na książeczce Kasy Oszczędności w Wadowicach,
Co roku proboszcz Komorek sporządzał pisemne sprawozdanie, ujmując z jednej strony środki finansowe wpływające do Kasy Ubogich, a z drugiej ich rozdział wśród potrzebujących.
"Akuratność" prowadzenia rozliczeń z 1867 roku i kilku kolejnych latach oprócz ks. Komorka podpisali również przedstawiciele Komitetu Ubogich: Jan Ramenda, Józef Cap i Wojciech Widlarz.
Kwoty zasilające kasę początkowo nie były zbyt duże i nie przekraczały z reguły 10 złotych rocznie.
Ale już w 1866 roku wpłynęło do kasy ponad 28 złotych, a w 1871 roku ponad 30 złotych. Ponieważ były to dość znaczne kwoty, to część z nich nie była rozdysponowana w ciągu roku na cele ubogich, lecz pozostała w kasie jako rezerwa na przyszłość lub była wypożyczana godnym zaufania mieszkańcom parafii (np. Janowi Ramendzie lub Janowi Kolbrowi), którzy spłacali je następnie w ratach z prowizją.
Ciekawe są zapisy o powodach kar nakładanych przez ck władze powiatowe, które po ściągnięciu przesyłano później do kasy. Były to na przykład naruszenia przepisów policyjno- drogowych (zapewne furmankami, ponieważ inne środki lokomocji nie były wówczas w użyciu), niedopełnienie obowiązku stróżowania przy kościele (dla Jakuba Sarny recte Byrskiego z Kaczyny), niewłaściwe postępowanie (dla choczeńskiego karczmarza Józefa Kolonko), niedopełnienie obowiązków (dla wójta Antoniego Byrskiego z Kaczyny), niemoralne życie (dla Jana Cibora i młynarza Antoniego Warmuza), czy nieprawne pozyskanie kuropatw (dla Ignacego Widlarza).
Potrzebujący lub ubodzy otrzymywali kwoty pieniężne w wysokości od 15 krajcarów (czyli ćwierci złotego/florena) do kilku złotych.
Czasami oprócz wypłaconej kwoty pojawiał się też komentarz, na przykład:
  • "dla Buldon Franciszki, kaleki na rękę prawą do pracy niezdatnej - dałem jej za opłacenie numerowego (podatku gminnego od domu) na dwa lata 4 złote",
  • "Buldonowi Franciszkowi na sprawienie odzieży zimowej 4 złote",
  • "Wątrobinej Agnieszce na pomieszkanie (opłatę za mieszkanie) 1 złoty",
  • "dla opuszczonych dzieci po śmierci ojca na ręce Marianny Kobiałczonki- 10 złotych",
  • "na trumnę i gróbarza (grabarza) dla pochowania zwłok śp. Franciszka Kręciocha, który w szpitalu braci bonifratrów umarł- 3 złote".
Wśród beneficjentów Kasy Ubogich powtarzają się takie nazwiska, jak: Buldon, Bąk, Guzdek, Siepak, Wątroba, Gazda, Szymonek, Wójcik, Koman, Wawer, Sikora, Cibor, Woźniak, Kuzia, Wójtowicz, Bylica, Cap, Ramza i Malata.

czwartek, 18 czerwca 2020

Subrepartycja z 1789 roku

Subrepartycja (lub suprepartycya) z 1789 roku to nic innego, jak wykaz podatku gruntowego, jaki mieli świadczyć chocznianie na rzecz Jana Baptysty Biberstein Starowieyskiego, trzeciego z kolei prywatnego właściciela wsi.


Została podpisana w Wadowicach 17 listopada 1789 roku przez wymienionego wyżej Starowieyskiego oraz przedstawicieli chocznian: ówczesnego wójta Michała Kręciocha oraz dwóch przysiężnych (radnych): Ignacego Bryndzę i Wojciecha Balona.
W subrepartycji wymieniono dokładne roczne przychody każdego posiadacza gruntu w Choczni (roli, ugoru, stawu, ogrodu, łąki, pastwiska oraz lasu) i wyliczone na ich podstawie czynsze (pańszczyznę), które owi posiadacze winni odprowadzać na rzecz dworu (właściciela wsi).
Pańszczyzna nie była jedynym "podatkiem" odprowadzanym (lub odrabianym) wtedy przez chocznian- według zapisów subrepartycji płacili oni także własnemu plebanowi daninę ziarnem, zwaną osep oraz dziesięcinę "do Niepołomic" (być może chodzi o klasztor w Staniątkach pod Niepołomicami).

Wzajemne zobowiązania chocznian i Starowieyskiego ujęto w 11 punktach:
  • wraz z wejściem w życie zapisów subrepartycji traciły znaczenie wszelkie dawniejsze powinności,
  • chocznianie winni odtąd płacić właścicielowi wsi czynsze wyznaczone w suberpartycji lub je odrabiać,
  • kto dotąd płacił czynsz pieniężny, miał nadal to czynić,
  • odrabianie pańszczyzny mogło się odbywać tylko na polach właściciela wsi (to jest np. w Rudzach), a wszelkie inne potrzeby dworskie (np. dowóz materiałów, stróżowanie, naprawa dróg) miały być rozliczane według osobnych uzgodnień,
  • przeliczanie czynszu na robociznę miało się odbywać według zasady, że dniówka parokonnym wozem odpowiadała 15 trudnym do odczytania jednostkom pieniężnym czynszu (może chodzi o krajcara, czyli 1/60 guldena zwanego też florenem lub złotym reńskim), a dniówka robocizny pieszej 6,5 tym jednostkom pieniężnym.
  • poddany, który odrabiał 150 dniówek rocznie, miał to czynić przez 3 dni w każdym tygodniu. I odpowiednio-  ten, który odrabiał 100 dniówek miał to czynić przez 2 dni w każdym tygodniu, a odrabiający 50 dniówek przez 1 dzień w każdym tygodniu,
  • wolna pasza na ugorach i ścierniskach dworskich była dostępna dla poddanych bez opłat, także dwór mógł korzystać bezpłatnie z wolnej paszy na ugorach i ścierniskach chłopskich,
  • czynsze miały być płacone punktualnie po każdym skończonym kwartale roku,
  • dwór powinien wydawać poddanym bezpłatnie drewno na budowę domów z lasu dworskiego (w październiku, listopadzie i w lutym), a chłopi nie nadużywać prawa do pozyskiwania drewna do innych celów. Poddanym przysługiwało również prawo do zbierania drewna na opał w lesie dworskim,
  • ustanowiono opłatę za korzystanie z paszy w lesie dworskim przez bydło poddanych (jej wysokość jest niestety słabo czytelna- 6 jakiś jednostek pieniężnych od 1 bydlęcia),
  • dokument miał przechowywać wójt i udostępniać go do wglądu każdemu posiadaczowi gruntu.
Najwyższy dochód w 1789 roku (ponad 147 florenów) osiągało w Choczni gospodarstwo braci Franciszka i Pawła Wątrobów (z obecnego Zawala), których roczny czynsz pańszczyźniany wynosił 23 floreny i 4 krajcary, co stanowiło niecałe 16% ich dochodu rocznego.

Lista kolejnych chłopów płacących najwyższe czynsze (czyli osiągających najwyższe dochody z gruntu) wygląda następująco:
  • Szymon i Tomasz Komanowie- ponad 21 florenów czynszu,
  • młynarz Jakub Szczur- ponad 20 florenów,
  • bracia Józef i Krzysztof (Apolinary) Woźniakowie- prawie 18 florenów,
  • Tomasz i Walenty Pindelowie- nieco ponad 17 florenów,
  • wspólnicy Grzegorz Wójcik, Wojciech Ramza i Joachim Leń- nieco ponad 17 florenów czynszu,
  • Wojciech Balon- 17 florenów,
  • Wojciech (ojciec) i Kazimierz (syn) Widrowie- około 16 i pół florena,
  • Mateusz, Marcin i Wiktor Kumorkowie- niecałe 16 florenów.
Na liście największych płatników znajdują się nie tylko mężczyźni, przykładem czego są wdowy Jakubowa i Wojciechowa Kręcioszki.
Oczywiście nie jest to lista najbogatszych mieszkańców Choczni, ponieważ niektórym oprócz dochodów z gruntu znaczne przychody mogło przynosić też rzemiosło lub prowadzenie młyna, czy też karczmy.
Właśnie chałupnicy z gruntem, czyli posiadacze domu i kawałka pola, ale żyjący nie tylko z jego uprawy, stanowią osobną  w stosunku do rolników kategorię płatników czynszu pańszczyźnianego. Ich nazwiska to: Szczur, Zając, Sikora, Rudzki i Turała.
Pańszczyzna dotyczyła także poddanych z choczeńskiego majątku sołtysiego Duninów (nazwiska: Drapa, Ryczko, Graboń/Grabowski, Radwan, Rzycki, Kwiatkowski, Trzop) oraz poddanych plebana choczeńskiego (nazwiska: Bylica, Piątek/Kowalczyk, Bacak/Wcisło, Korbel/Kolber).


Pełna lista płatników czynszu pańszczyźnianego ad 1789 zamieszczona zostanie w jednym z kolejnych wpisów.

wtorek, 16 czerwca 2020

Książka o gimnazjum w Choczni

W ubiegłym roku ukazała się książka pod tytułem "Dzieje Gimnazjum w Zespole Szkół Nr 1 w Choczni 1999-2019".


Jej autorem jest doktor Jacek Kulpiński, starszy wykładowca na Wydziale Wychowania Fizycznego Uniwersytetu Rzeszowskiego, a recenzentem naukowym dr hab. Andrzej Nowakowski, profesor PWSZ w Tarnowie i współautor książki "Dzieje szkoły w Choczni Dolnej" z 2011 roku.
Książka dr Kulpińskiego liczy 174 strony, na których znajdują się między innymi:
  • przedmowa Daniela Mastka, dyrektora opisywanego gimnazjum,
  • zestawienie osiągnięć gimnazjalistów w latach istnienia tej placówki,
  • lista przedstawicieli grona nauczycielskiego,
  • spis absolwentów tej szkoły w latach 2002-2019,
  • 50 fotografii dokumentujących wydarzenia z życia szkoły (m.in. wizyty Lecha Kaczyńskiego i kardynała Dziwisza, otwarcia sali gimnastycznej i pracowni komputerowej), ukazujących jej budynek i uczniów- podczas nauki, wycieczek, konkursów i olimpiad przedmiotowych oraz zawodów sportowych.
To z pewnością bardzo interesująca, pamiątkowa pozycja dla byłych uczniów tego gimnazjum, ich rodziców i bliskich, a także kadry nauczycielskiej.
Z punktu widzenia historycznego najciekawsze są wstęp i dwa pierwsze rozdziały książki:
  • Zarys historyczny oraz rozwój wsi Chocznia,
  • Karta z historii powstania szkoły powszechnej w Choczni Dolnej i jej działalność.
Niestety właśnie w tych rozdziałach znajdują się dość liczne błędy i uproszczenia, które rzutują na merytoryczną ocenę tej publikacji. Zwraca również uwagę wstawianie przez autora dużych fragmentów wprost z tekstu o historii Choczni zamieszczonego oryginalnie na wikipedii.
Dr Kulpiński myli się na przykład, gdy pisze:
- o sąsiadach Choczni, pomijając Tomice,
- o okresie kierowania szkołą przez Tadeusza Nowaka (do 1957 zamiast do 1964),
- o otwarciu cmentarza (1880 zamiast 1836),
- o właścicielu Choczni Janie Biberstein-Starowieyskim, łącząc w jedną postać ojca Jana Kantego (zm. ok. 1786) i jego syna Jana Chrzciciela (zm. 1806),
- o silnym rozwoju tkactwa pod koniec XIX wieku (gdy rzeczywiście silne niegdyś tkactwo zupełnie podupadło w połowie XIX wieku),
- o latach występowania epidemii w Choczni i liczbie ich ofiar (link i link),
- o utworzeniu orkiestry strażackiej w 1923 roku (zamiast o utworzeniu orkiestry sokolej),
- o utworzeniu urzędu pocztowego (1926 zamiast 1905),
- o Drużynach Bartoszowych w Choczni przed I wojną światową (istniała tylko Choczeńska Sokola Drużyna Polowa),
- o datach budowy Domu Katolickiego,
- o Józefie Putku, przypisując mu błędnie posłowanie już w okresie galicyjskim i wywiezienie w czasie wojny do Rzeszy (o ile tak można określić uwięzienie w KL Auschwitz i Mauthausen),
- o ciężkich walkach na Dziale Choczeńskim 2 i 3 września 1939 roku (?), zamiast o bombardowaniu cywilów i wojska przez niemieckie samoloty,
- o dacie elektryfikacji wsi.
Przekręcone bywają nazwiska chocznian (Scuryk zamiast Scurzyk, Druszcz zamiast Drożdż) lub w ogóle są pominięte, jak w przypadku choczeńskiego zbójnika Wcisły, podanego tylko jako Wawrzek (Wawrzyniec).
Co istotne, nie zostały uwzględnione tak ważne dla historii Choczni wydarzenia, jak na przykład:
- spór o choczeńskie dzwony w okresie międzywojennym (1927-28),
- rozwiązanie Rady Gminnej w 1930 roku,
- zawiązanie i działalność kasy zapomogowo- pożyczkowej (Raiffeisena/Stefczyka),
- zawiązanie i działalność katolickich stowarzyszeń młodzieży w okresie międzywojennym.
Oczywiście książka dotyczy historii gimnazjum, a nie historii wsi, ale skoro zamieszczony został w niej wstęp historyczny, to rolą autora jest także należyte dochowanie w nim prawdy historycznej.

piątek, 12 czerwca 2020

"Gazeta Krakowska" z 1966 roku o kłótliwości chocznian

"Gazeta Krakowska" w numerze z 12 października zamieściła relację z Choczni pod tytułem "Byle nie zakończyło się na zabraniu", którego autor podpisał się inicjałami ZG:

List był adresowany do Komitetu Powiatowego Partii w Wadowicach. Jego autorem —Bolesław Zając z Choczni, rolnik. „Gdy byłem jeszcze małym dzieckiem — pisał o swej sąsiadce — ob. L. prowadziła długoletni spór sądowy z moim zmarłym ojcem o sprawy graniczne zaorania miedzy. Odziedziczając po ojcu gospodarstwo rolne odziedziczyłem również spory z ob. L., których było już kilka i często z odwołaniem się od wyroków Sądu Powiatowego do Sądu Wojewódzkiego w Krakowie za urojone wyrządzanie jej szkód rolnych, zaorywanie miedzy, obrazy słowne itp." Tu następował opis sześciu „poważniejszych" spraw — cywilnych i karnych — jakie miały miejsce od roku 1960, o co postarali się L. i inny sąsiad TM. Zdesperowany autor listu prosił o zapobieżenie podobnym incydentom, konkludując „tracimy niepotrzebnie czas i pieniądze na adwokatów, różne komisje i rozprawy sądowe. Zamiast pracować na gospodarstwie, dopilnować gospodarki, wychowywać dzieci i ułożyć w końcu życie, my wzajemnie się niszczymy." 
Spór L. — Zając nie jest bynajmniej przypadkiem odosobnionym. Chocznia cieszy się pod tym względem nie najlepszą sławą. Sąsiedzkie waśnie i zatargi występują tu częściej, niż w innych wsiach. W tej sytuacji towarzysze z Komitetu Powiatowego — po zasięgnięciu opinii miejscowych członków partii — zaproponowali zwołanie otwartego zebrania podstawowej organizacji partyjnej i omówienie na jego forum zagadnienia stosunków międzyludzkich. 
Przyszli. Przynajmniej setka osób. Wśród nich i tacy, którzy swych pretensji wobec sąsiadów próbowali dochodzić w sądzie. Sporo kobiet. Nie dla wszystkich starczyło miejsc w szkolnej klasie. Tłoczyli się w drzwiach. Referat wygłoszony przez sekretarza POP Jana Świerkosza był krótki, rzeczowy. — Gromada Chocznia — powiedział m. in. — liczy 4590 mieszkańców. W tym około 150 należy zaliczyć do grupy ludzi skłóconych zwaśnionych wzajemnie. Jest to statystyka bolesna i o tej właśnie grupie mieszkańców chcemy mówić. Do najbardziej skłóconych sąsiadów i rodzin należą niektórzy mieszkańcy Malatowskiego Pagórka a mianowicie: L. —Zając, TM, G., JM. Na drugim — Pagórku Ramendowskim — SK, AW, M., w Choczni Dolnej BW i JW, FW - AS, JS, SW... 
W sumie wymienionych zostało trzydzieści pięć nazwisk. — W większości przypadków —kontynuował tow. Świerkosz —są to zatargi o miedze, zniesławienia, pobicia itp. Są zatargi, które ciągną się od lat międzywojennych. Można do nich zaliczyć spór ciągnący się w nieskończoność między rodziną M, Zają-ców i L. Inna bolesna sprawa. WZ urodziła i wychowała dwie córki, obecnie matka przez własne córki została pozbawiona dachu nad głową i musi przebywać u obcych ludzi, mimo że dom, w którym mieszka jedna z córek, stanowi własność matki... 
Do wypowiadania się nie trzeba było zebranych namawiać. Przewodniczący GRN Klemens Guzdek pierwszy wpisał się na listę dyskutantów i ośmielił innych. Mówił o złośliwości i zawiści, będących przyczyną większości zatargów. Największa zawziętość charakteryzuje tych, którzy racji nie mają. Przykładem kobieta, która przyszła do gromadzkiej rady ze skargą na sąsiadkę. Okazało się, że pretensje były niesłuszne. Następnego dnia ta sama niewiasta ponownie przyszła do GRN, aby oznajmić, iż wnuczka jej sąsiadki, zatrudniona w gospodzie GS nie ma świadectwa 7 klasy. 
— Co się dziwić chłopom, że do zgody nieskorzy — zaczął jeden z mężczyzn. — Nauczycielka z naszej szkoły wcale nie lepsza. Jak może innym życie zatruwa — drogę zaorała spuściła psa — pogryzł dziec-ko. Podchwyciła ten ton Stanisława Zając, żaląc się, że nauczycielka dopuściła się nawet pobicia jej matki staruszki. — Byłem w Komisji Porozumiewawczej, trafiłem do Partii w Waclowicach i wciąż nie mam życia z sąsiadem. Wychodzi na to, że on człowiek partyjny i ma większe prawa. Musiałbym co drugi dzień chodzić do sądu, a te sprawy i tak już kosztowały mnie jedną krowę — wyrzekał Widlarz z Zawala. Mówili o tym, co ich dręczy. A jednak wyczuwało się, że wymienienie w referacie nazwisk „bohaterów" wielu sporów, ukazanie problemu w sposób bardzo konkretny niejednego przyprawiło o pewne zażenowanie. Stąd ton samousprawiedliwiania się w niektórych wypowiedziach i tłumaczenia, iż z konieczności absorbują sąd swymi sprawami, chociaż procesy, płacenie adwokatom nikomu nie sprawią satysfakcji. Nie brakło i propozycji. Prezes kółka rolniczego Guzdek, Gzela i kilku innych podnosili wielką rolę Komisji Porozumiewawczej przy GRN w łagodzeniu sporów, pod warunkiem przyznania jej większych uprawnień. — Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy ile mamy spornych spraw w gromadzie — powiedział tow.  Ścigalski. —Komisja Porozumiewawcza niejednej może zaradzić. Jej członkowie lepiej znają stosunki i warunki w gromadzie niż sędzia, czy biegły. Ranga Komisji na pewno wzrośnie —również w oczach rolników —jeśli z jej opinią zdaniem będzie się liczył sąd... 
Nie należy oczekiwać, że po tym zebraniu w Choczni zapanuje idealna zgoda. To może być jedynie początek pewnych zmian na lepsze. Pierwsza publiczna dyskusja o sprawach drażliwych, nieobojętnych dla wielu mieszkańców gromady, w trakcie której imiennie wskazywało się zwaśnione strony powinna być wykorzystana dla kształtowania atmosfery dezaprobaty wobec wszelkich pieniaczy, osobników, wyżywających się w kłótniach i zwadach, zatruwających życie innym. (...) Byle nie skończyło się na... zebraniu. (ZG) 

Mimo że, od opisanych wydarzeń minęło ponad 50 lat i wymienieni w tekście "kłótnicy" już nie żyją, to wspomnienia o niektórych z tych sporów są wciąż żywe i budzą emocje. Dlatego nie zdecydowałem się na opublikowanie pełnych nazwisk części osób wymienionych w tekście, a jedynie pierwsze litery ich imienia i nazwiska lub tylko nazwiska.

środa, 10 czerwca 2020

Boże Ciało w 1932 roku

Ciekawy opis procesji Bożego Ciała w Choczni w 1932 roku zawarła w swoich wspomnieniach Irena Słysz z domu Porębska, która miała wówczas 10 lat. Ten dzień szczególnie zapadł jej w pamięć nie tylko ze względu na świąteczne obchody, ale i gwałtowną, niespodziewaną burzę, która tego samego dnia po południu rozpętała się nad Chocznią.
Sama procesja przebiegała tradycyjnie. Dzwoniły niedawno sprawione i poświęcone dzwony, a na czele tłumu wiernych podążali mężczyźni niosący kościelne chorągwie z podobiznami świętych. Po nich kroczyły kobiety dźwigające na drewnianych drążkach wysokie na metr gipsowe figurki świętych, stojące na politurowanych postumentach. Kobiety te nazywano powszechnie dziewkami. Były to często stare panny, których uroda delikatnie mówiąc, nie rzucała się w oczy. Z pewnością jednak wyróżniały się uduchowieniem i pobożnością, a udział w tej uroczystości stanowił dla nich duże wyróżnienie. Dziewki były ubrane w białe bluzki i plisowane spódnice- każda czwórka miała inny kolor spódnicy, co ubarwiało procesję. Od głowy figurki, którą niosły, biegły cztery długie wstęgi, trzymane na dole przez dziewczynki komunijne, ubrane na biało, z mirtowymi wiankami na głowach. Kolejne dziewczynki komunijne nabierały płatki kwiatów z koszyczków, zawieszonych na białych wstążkach na ich szyjach i sypały je na komendę pod nogi księdza, niosącego złotą, połyskującą w słońcu monstrancję.
Mała Irena myślała, że w monstrancji świecą kolorowe szkiełka, ale babcia wytłumaczyła jej, że to drogie kamienie. Zastanawiała się również, czy księdza trzymającego ciągle monstrancję w górze nie zabolą od tego ręce. Prowadzili go pod rękę dwaj najbogatsi gospodarze. Również mężczyźni niosący zielony baldachim nad księdzem zaliczali się do bardziej majętnych rolników. Jeden z nich, pochodzący z Komaniego Pagórka, był znany małej Irenie z tego, że nadużywał siły fizycznej w stosunku do swojej żony.
Procesja poruszała się wolno wokół kościoła do bardzo zielono umajonych czterech ołtarzy. Wszyscy głośno śpiewali, niektórzy mniej lub bardziej fałszując. Na twarzach części uczestników mała Irena nie widziała śladów rozmodlenia, widać było, że swój udział traktują rutynowo, jak uczestnictwo jedynie w czymś, w czym się uczestniczyć powinno.
Dla Ireny procesja była bajecznie kolorowa i bogata we wrażenia. Była jednocześnie jej uczestnikiem i obserwatorem, aż do chwili, gdy zamilkły dzwony i uczestnicy wkroczyli do kościoła.
Po nabożeństwie szykowano w domu świąteczny obiad: rosół z ziemniakami, kapustę kiszoną zasmażaną słoniną i kawałek mięsa, znów z ziemniakami.
Boże Ciało uznawano za jedno z ważniejszych świąt w roku.

poniedziałek, 8 czerwca 2020

Marian Giełdoń - żołnierz spod Tobruku i Monte Cassino

Marian Andrzej Giełdoń nie był rodowitym chocznianinem. 
Urodził się 1 października 1910 roku w Krakowie Grzegórzkach, jako syn Jana i Marii z domu Moskała i tam przy ulicy Benedyktyńskiej 120 spędził dzieciństwo. Po ukończeniu 7 klas szkoły powszechnej uczęszczał do Szkoły Kupiecko-Handlowej im. Kopernika w Krakowie. Na świadectwie końcowym, wystawionym w 1927 roku, jego postęp ogólny oceniono jako dobry, przy bardzo dobrym zachowaniu i frekwencji. Marian Giełdoń nie podjął jednak pracy zgodnej z wykształceniem, czyli w charakterze praktykanta handlowego, lecz zatrudnił się w warsztacie mechaniczno- samochodowym Rippera. Już jako szofer od 1929 roku pracował w krakowskiej fabryce obuwia „Marko”. W 1930 roku zgłosił się na ochotnika do wojska  i otrzymał przydział do 5 Dywizjonu Żandarmerii w Krakowie. W 1931 roku ukończył Szkołę Podoficerską Żandarmerii w Grudziądzu, a rok później kurs majstrów wojskowych w 5 Baonie Pancernym w Krakowie. W 1934 roku otrzymał uprawnienia do prowadzenia wojskowych samochodów osobowych, ciężarowych i motocykli oraz Odznakę Strzelecką, a rok później prawo do noszenia Państwowej Odznaki Sportowej klasy III.
Marian Giełdoń 1934
W 1935 roku, po odbyciu zasadniczej i nadterminowej służby wojskowej, kapral Giełdoń pozostał w wojsku jako żołnierz zawodowy. Służył w żandarmerii nie tylko w Krakowie, ale także w Katowicach i w Oświęcimiu. W marcu 1939 roku został awansowany na stopień plutonowego.
W tym samym 1939 roku, a konkretnie 5 sierpnia, Marian Giełdoń poślubił w choczeńskim kościele parafialnym o cztery lata młodszą od siebie Leokadię Fujawa, córkę Jana i Marii z domu Kręcioch (link). Wybuch wojny 1 września sprawił, że jego małżeństwo z Leokadią przez kolejne 7 lat było tylko związkiem na odległość. Leokadia pozostała w Choczni, pomagając rodzicom w prowadzeniu znanego w Choczni sklepu z wyszynkiem, a Marian wyruszył na front. Cofając się przed nacierającymi oddziałami niemieckimi, 18 września 1939 roku przekroczył granicę polsko-rumuńską i został osadzony w obozie dla internowanych w Caracal w południowej Rumunii. Po nieudanej próbie przedarcia się do Francji od 4 listopada 1939 roku był więziony w górskiej twierdzy Fogaras. We wrześniu 1940 roku udało mu się wydostać z Rumunii. Dotarł do Hajfy w Palestynie, gdzie 15 września 1940 roku wstąpił do tworzonego tam 2 Pułku Strzelców Podhalańskich. Przeszedł szkolenie w obozie treningowym w Latrun i już w styczniu 1941 roku został przeniesiony na pozycje frontowe do Aleksandrii w Egipcie, a 5 miesięcy później trafił do służby transportowej Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich pod dowództwem gen. Kopańskiego. 
Latrun (Palestyna) 1940
Kupowanie pomarańczy od miejscowych Arabów
Latrun 1940
Palestyna 1940
Fryzjer oddziałowy
Latrun 1940
Zbiórka kompanii do modlitwy wieczornej
Szpital polowy Sarafant (Palestyna) 1940
Marian Giełdoń (w środku) z kolegami
Egipt Kanał Sueski 1940

Kolejny etap jego służby wojskowej stanowił udział w obronie twierdzy Tobruk w Libii (od 7 września 1941 do 3 stycznia 1942). Tam w listopadzie 1941 roku otrzymał awans stopień sierżanta.
Al Ghazala (Libia) 1942
30 marca 1942 roku, po zakończeniu kampanii libijskiej, skierowano go na urlop wypoczynkowo-zdrowotny do Palestyny. Oprócz pobytu u zaprzyjaźnionej rodziny Kaplan i zwiedzania Palestyny, Marian Giełdoń uczestniczył tam jako instruktor w kursie doskonalącym dla kierowców w obozie wojskowym w Castinie.

Na rzece Jordan  (1942)
Castina (Palestyna) 1942
Jazda szkolna
W maju 1942 roku na bazie Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i dwóch dywizji piechoty, przybyłych z ZSRR, utworzono 3 Dywizję Strzelców Karpackich,  w której naturalną koleją rzeczy znalazł się również sierżant Giełdoń. W 1943 roku prowadził kolejny kurs dla kierowców, tym razem na pustyni w Iraku  w okolicach miasta Kirkuk.
Kirkuk (Irak) 1943
Na przełomie 1943 i 1944 roku został przeniesiony z całą 3 DSK do Włoch, gdzie brał udział w walkach z Niemcami, między innymi pod Monte Cassino, jako kierowca w 18 Kompanii Zaopatrzeniowej. We Włoszech doczekał końca wojny, a w sierpniu 1946 roku został przeniesiony do Anglii i 19 listopada zdemobilizowany.
Rzym 1946
Monte Cassino 1946
W oczekiwaniu na powrót do Polski przebywał w obozie w Halstead w hrabstwie Essex.
4 grudnia 1946 roku dotarł statkiem do Gdańska, a stamtąd koleją do Choczni. Na miejscu pomagał żonie i teściowi w prowadzeniu sklepu oraz w uprawie roli.
5 maja 1950 roku przyszła na świat jego jedyna córka Grażyna, później po mężu Szatkowska. W 1951 roku ukończył kurs dla organizatorów punktów skupu mleka i taki właśnie punkt prowadził przy rodzinnym domu. Zmarł 2 stycznia 1952 roku i spoczął na choczeńskim cmentarzu parafialnym.
Za swoje zasługi wojenne był odznaczony:
- Odznaką Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich (1943),
- Gwiazdą za Wojnę 1939-1945 (1945),
- Gwiazdą Italii (1945),
- Gwiazdą Afryki (1945),
- Krzyżem Pamiątkowym Monte Cassino (1945),
- Pamiątkową Odznaką 3 Dywizji Strzelców Karpackich (1945),
- Medalem Wojska (1946),
- Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami (1946),
- Odznaką Grunwaldzką (1947).



Opracowanie szczegółowego życiorysu Mariana Giełdonia było możliwe dzięki dokumentom i zdjęciom, udostępnionym przez jego wnuka Sławomira Szatkowskiego.

piątek, 5 czerwca 2020

Stare fotografie z Choczni

Józef Żak (ur. 1902) przed młynem Burzejów w Choczni Górnej
Na miejscu dawnego młyna znajduje się obecnie kaplica
Fotografię nadesłał Radek Burzej
Proszę o nadsyłanie archiwalnych fotografii dokumentujących ciekawe wydarzenia, budynki, życie codzienne i ludzi w dawnej Choczni na adres: chocznia.kiedys@gmail.com

środa, 3 czerwca 2020

Chocznianie pochowani w Inwałdzie

Osoby urodzone w Choczni, które spoczywają na cmentarzu w Inwałdzie- lista sporządzona na podstawie grobonetu i metryk choczeńskich, w miarę napływu nowych informacji będzie uzupełniana:
  • Maria Bryndza z domu Dąbrowska (1922-1994), córka Franciszka i Apolonii
  • Józef Dąbrowski (1881-1938), syn Wojciecha i Magdaleny
  • Józef Dąbrowski (1889-1973), syn Szymona i Ludwiki
  • Stanisław Drapa (1917-1984), syn Adama i Apolonii
  • Franciszek Fajfer (1901-1975), syn Michała i Marii
  • Adam Fajfer (1925-1990)
  • Jan Fajfer (1931-1991)
  • Antoni Gazda (1907-1986), syn Franciszka i Wiktorii
  • Ignacy Guzdek (1951-2018), syn Klemensa i Heleny
  • Jan Gzela (1887-1967), syn Szymona i Katarzyny
  • Zygmunt Hałat (1954-2007), syn Kazimierza i Marii
  • Eugeniusz Kobiałka (1949-2018), syn Józefa i Tekli
  • Ludwika Niedziółka z domu Zając (1876-1945), córka Szymona i Marianny
  • Adolf Pindel (1936-2000), syn Jana i Anieli
  • Anastazja Spisak z domu Ruła (1901-1959), córka Aleksandra i Salomei
  • Stanisław Wcisło (1931-1963), syn Wincentego i Elżbiety
  • Władysław Wcisło (1906-1981), syn Karola i Agnieszki
  • Władysław Wcisło (1931-1986), syn Franciszka i Ludwiki
  • Anastazja Widlarz z domu Nowak (1903-1983), córka Mikołaja i Heleny
  • Edward Widlarz (1936-1995), syn Jana i Heleny
  • Stanisław Widlarz (1906-1964), syn Wojciecha i Balbiny
  • Alojzy Wójcik (1917-1997)
  • Maria Zając z domu Łopata (1877-1955), córka Michała i Franciszki
  • Michał Franciszek Zając (1882-1926), syn Szymona i Marianny

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Spory emigranta Kręciocha z własną parafią

Jak się okazuje, w spory i w konflikty z władzami kościelnymi i własną parafią nie wchodził tylko Józef Putek i część jego zwolenników, ale także choczeński emigrant Wojciech Kręcioch (1859-1938) w amerykańskiej miejscowości Fall River w stanie Massachusetts.
Co ciekawe, choczeńska rodzina Wojciecha Kręciocha zaliczała się do frakcji prokościelnej i przeciwników Józefa Putka. Jego o dwa lata starszy brat Franciszek Kręcioch był kościelnym kantorem (śpiewakiem), członkiem choczeńskiej rady parafialnej i organizatorem corocznych pielgrzymek do Kalwarii i Częstochowy. 
Tymczasem Wojciech Kręcioch w 1918 roku otrzymał od władz kościelnych zakaz wstępu do macierzystej parafii pod wezwaniem św. Trójcy (Holy Trinity) w Fall River. Ten zakaz rozciągał się na całą rodzinę Wojciecha Kręciocha i gdy jego syn usiłował wziąć udział w nabożeństwie 29 sierpnia, to został usunięty z kościoła siłą.
O sporze Wojciecha Kręciocha z parafią można się dowiedzieć z korespondencji pisma "Fall River Daily Evening News" z 4 września 1918 roku.
Dziennik ten relacjonuje wystąpienie Wojciecha Kręciocha przed sądem, w którym domagał się on zapewnienia mu możliwości oddawania czci i uczestniczenia w nabożeństwach rzymskokatolickiego kościoła w Fall River, które, jak twierdził, "zostały mu odmówione". W pozwie sądowym napisał, że był członkiem i czcicielem tego kościoła od czasu jego założenia i zawsze przestrzegał jego zasad i przepisów. 
Natomiast ze względu na strach przed uszkodzeniem ciała i wobec gróźb przedstawicieli administracji kościelnej, obawiając się upokorzenia i obrażeń, oświadczał, że obecnie nie bierze udziału w nabożeństwach, dopóki sąd nie przywróci mu jego praw.
W dniu 26 lipca otrzymał pismo od władz kościelnych, w którym zarówno jemu, jak i jego rodzinie zakazano wstępu do kościoła z powodu "rzekomego niezadowolenia", które miał wywołać w parafii oraz przez bezprawne zdaniem strony kościelnej wezwanie policji przed kościół, bez wiedzy i zgody rady parafialnej. 
Niestety "Fall River Daily Evening News" nie przytacza argumentów strony przeciwnej, przez co tło tego sporu nie jest całkiem jasne. Nie jest znany także wyrok sądu w tej sprawie.
Wydaje się, że problemy Wojciecha Kręciocha z własną parafią zaczęły się co najmniej osiem lat wcześniej.
W 1910 roku "Dziennik Chicagowski" relacjonował inną sprawę sądową, w której pojawiał się także Wojciech Kręcioch. Oskarżonym w tej sprawie był niejaki Andrzej Orlik, który wykradł dokument zobowiązujący go do usunięcia z parafii św. Trójcy w Fall River proboszcza ks. Basińskiego za kwotę 300 dolarów. Ponieważ nie wywiązał się z tego zadania i nie chciał otrzymanych pieniędzy zwracać, to wykradł podpisane przez siebie zobowiązanie. Osobą, która wręczyła mu owe 300 dolarów, domagając się w zamian usunięcia proboszcza, był właśnie Wojciech Kręcioch, określany przed sądem jako "prowodyr parafii niezależnej".
Sąd uznał jednak, że dokument wykradziony przez Orlika był nieważny i "w zasadzie swojej zbrodniczy", po czym uniewinnił oskarżonego. Pieniądze Kręciocha w ten sposób przepadły.