poniedziałek, 28 listopada 2022

Sukcesy choczeńskich rolników i hodowców


W dziewiętnastym wieku chocznianie dali się poznać jako znakomici hodowcy koni. Świadczą o tym nagrody przyznawane im przez rząd Galicji, który w ten sposób starał się wpłynąć na polepszenie jakości koni użytkowych. Nagrody te miały stanowić bodziec do dalszej pracy i wzór dla sąsiadów. Przyznawano je podczas licznie organizowanych wystaw, na których eksperci oceniający konie zwracali uwagę na to, czy zwierzę nadaje się do ciężkiej pracy na roli i do rozmnażania.

Już 30 maja 1825 roku nagrodę w wysokości 20 czerwonych złotych otrzymał w Wadowicach Piotr Chaczek z Choczni „za przychów naypięknieyszych źrzebców po stadnikach skarbowych”. Określenie stadniki skarbowe oznacza tu ogiery półkrwi stanowiące własność rządu i wykorzystywane do celów rozpłodowych.

Natomiast 22 czerwca 1832 roku nagrodę ze Skarbu rządowego w wysokości 12 dukatów w złocie otrzymał w Wadowicach Bartłomiej Malata z Choczni za „przychów 3-letniego źrebca” (uwiadomienie Rządu krajowego nr 37937). W uzasadnieniu nie ma tym razem mowy o tym,  że koń wyhodowany przez Malatę pochodził ze skrzyżowania jego klaczy z ogierem rządowym- niewykluczone więc, że i ojciec i matka nagrodzonego źrebaka należeli do nagrodzonego hodowcy.

Kolejne wyróżnienie spotkało choczeńskiego hodowcę klaczy zarodowych w 1857 roku. Był nim Maciej Wątroba, nagrodzony 16 września premią w wysokości 12 dukatów w złocie w konkursie zorganizowanym w rejonie wadowickim przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i c.k. Armee Ober Commando.

Trzy lata później nagrodę pieniężną na wystawie Towarzystwa Rolniczego w Krakowie otrzymał za wyhodowanego przez siebie i zaprezentowanego konia niewymieniony z nazwiska włościanin z Choczni.

Doceniano także choczeńskich hodowców bydła. 30 października 1885 roku odbyła się w Wadowicach wystawa, którą „Tygodnik Rolniczy” opisywał tak:

Przy licznym udziale członków Towarzystwa Rolniczego okręgowego wadowickiego odbyła się 30-go października r. b. wystawa i premiowanie bydła włościańskiego w Wadowicach. W nowo wystawionym gmachu rzezalni miejskiej, który również jak i cały plac wystawy wspaniale był przyozdobiony chorągwiami, zielenią, godłami krajowemi i powiatowemi, zebrał się Wydział Towarzystwa Rolniczego pod przewodnictwem zacnego i gorliwego swego prezesa w asystencyj p. wiceprezesa, przy udziale c. k. radny starosty miejscowego (…), a gdy zebrali się sędziowie natychmiast przystąpiono do oglądania i ocenienia wystawionego bydła. Obszerny dziedzieniec rzezalni miejskiej nie był wstanie pomieścić nawet przyprowadzonego bydła, z dalszych okolic, więc i plac na około budynku otoczony był zewsząd licznemi tłumami ludu, oczekującego z swem bydłem z ciekawością, niecierpliwością lecz spokojnie ukazania się sędziów. Ostatnia wystawa tego rodzaju odbyła się w Wadowicach przed sześcioma laty; z przyjemnością i z zadowolnieniem przekonali się sędziowie, że usiłowania Tow. roln. okrg. ku podniesieniu bydła włościańskiego jeżeli nie świetnym, to przynajmniej bardzo zadawalniającym uwieńczone zostały skutkiem, liczba bowiem wystawionego bydła przez 163 wystawców doszła do 249 sztuk, nietylko co do ilości lecz także co do jakości o wiele przewyższyła ostatnią wystawę. Widoczny okazał się postęp w pojęciu gospodarzy o należytym przychowku bydła, większa część z nich bowiem przyprowadziła krowy z odchowanemi po nich jałówkami rocznemi i dwuletniemi, kilkunastu nawet miało i buhajki własnego chowu, a dwóch czy trzech zamożniejszych gospodarzy przedstawiło całe grupy bydła, składające się z 5-ciu do 6-ciu sztuk własnego odchowku, które bardzo sędziów zadowolniły, mianowicie bydło włościanina Stanisława Pasierba z Choczni pod Wadowicami, który posiadając tylko kilka morgów gruntu własnego, przedstawił grupę 6 sztuk bydła doborowego, za co też pierwszą nagrodzony został premią, w wysokości 25 złotych reńskich.

Nagrodzony Stanisław Pasierb nie był rodowitym chocznianinem, lecz pochodził z Przybradza. W Choczni zamieszkał po poślubieniu Joanny, wdowy po Wojciechu Wątrobie.

Jeżeli chodzi o produkcję roślinną, to przed I wojną światową wyróżniał się Antoni Styła, rolnik i poseł, który w 1907 roku prowadził pole doświadczalne z owsem i jęczmieniem jarym.

Następne sukcesy choczeńskich rolników zostały odnotowane przez ówczesną prasę w okresie międzywojennym.

W 1933 roku I nagrodę w konkursie ogródków warzywnych zdobyła Bronisława Kręcioch z domu Habina. W tym samym roku rozstrzygnięto również całą grupę konkursów organizowanych przez Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej. W konkursie uprawy kukurydzy odmiany „Wczesna bydgoska” zwyciężyła Chocznia przed Marcyporębą i Wolą Batorską, otrzymując nagrodę powiatową. Chocznia wygrała również w kategorii uprawy marchwi pastewnej.

Rok 1935 przyniósł pierwszy znany sukces choczeńskiego sadownika. Był nim Józef Kobiałka, zdobywca trzeciej nagrody w konkursie ogrodniczym „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” za wyhodowane brzoskwinie.

W 1937 roku w konkursie organizowanym przez Okręgowe Towarzystwo Rolnicze została nagrodzona dyplomem Czesława Hawryszko z Choczni, wywodząca się po matce z choczeńskiego rodu Dąbrowskich.

Pewne sukcesy odnotowali choczeńscy rolnicy także w okresie powojennym. W 1954 roku na wystawie rolniczej w Wadowicach swoje plony prezentował chocznianin Józef Guzdek. Były to okazałe słoneczniki z jego poletka doświadczalnego, tak dorodne, że jak pisano „dorosłego człowieka spoza nich nie widać” oraz buraki cukrowe, z których uprawy Guzdek uzyskiwał plon w wysokości ponad 400 kwintali z hektara. Na tej samej wystawie doceniono też Stefana Góralczyka z Choczni, który osiągnął plon 28 kwintali z hektara pszenicy. Jego portret zamieszczono w „Alei Przodujących Rolników”. Można tu dodać, że przy obecnych sposobach uprawy średni plon z hektara pszenicy przekracza 40 kwintali.

czwartek, 24 listopada 2022

O dawnej Choczni i chocznianach w literaturze tworzonej przez nie-chocznian

 

Oprócz dawnych kronik, opracowań naukowych, głównie  historyczno- geograficzno- statystycznych, wzmianki o Choczni pojawiają się również w dziełach literackich. Najczęściej są to wspomnienia samych chocznian udostępnione szerszemu gronu czytelników lub funkcjonujące tylko w obiegu rodzinnym: Eugeniusza Bielenina, Józefa Turały, Józefa Kręciocha, Ryszarda Woźniaka, Julii Drapa z domu Woźniak, Marii Widlarz z domu Kumala, Ireny Słysz z Porębskich, Józefa Sępka, Wojciecha Kolbra, Władysława Świętka, Kazimierza Ścigalskiego oraz związanego z Chocznią rodzinnie Jędrzeja Wowry. Ponieważ fragmenty tych wspomnień były już omawiane we wcześniejszych artykułach, to tym razem proponuję skupić się na literaturze tworzonej przez ludzi spoza Choczni, w której występuje co najmniej nazwa tej miejscowości. Podobnie jak w przypadku chocznian są to głównie wspomnienia osób, które w pewnym momencie swojego życia znalazły się w Choczni. 

Jako najdawniejszy przykład należy wymienić poetę Kazimierza Brodzińskiego, goszczącego w Choczni 8 i 9 maja 1812 roku, podczas przemarszu wojsk Józefa Poniatowskiego, idącego na odsiecz Napoleonowi. To, co Brodziński zapamiętał sobie z tych dwóch dni, można przeczytać w 10 tomie jego zebranych dzieł z 1844 roku lub w artykule A. Łuckiego "K. Brodzińskiego nieznane pisma prozą" z 1910 roku, a zainteresowanych szczegółami odsyłam do wcześniejszego artykułu na „Chocznia kiedyś” (link)

Prawie 80 lat później przez Chocznię przejeżdżał Jan Jakóbiec ze Słotwiny koło Żywca (1876-1955), który zamierzał podjąć naukę w wadowickim gimnazjum. Jego wspomnienia z tej podróży są zawarte w książce „Na drodze stromej i śliskiej”:

Ojciec w ostatni dzień sierpnia zamówił furmana w osobie „Szwedka", który miał dobrego konia i znał już drogę, bo odwoził  tam rekrutów. Wyjechaliśmy tedy wczesnym rankiem przy rzewnych łzach matki, ale też wśród jej błogosławieństw i modlitw przez Żywiec na Kocierz. Kocierz, to góra, przez którą prowadzi wspaniała serpentyna wśród  lasów szpilkowych. Na szczycie góry olbrzymi zajazd-zjedliśmy obiad z przywiezionych zapasów domowych i popaliśmy konia. Następnie wyruszyliśmy już stroną spadzistą w kierunku Andrychowa. Przejeżdżaliśmy koło cmentarza, a Szwedek zwrócił nam uwagę na wspaniałe mauzoleum rodziny hr. Bobrowskich, (…). Następnie przejeżdżaliśmy przez Inwałd,  gdzie znowu zwrócił naszą uwagę wspaniały pałac z pięknym ogrodem, własność hr. Romerów.(…) Nareszcie zajechaliśmy do Choczni, ostatniej placówki przed Wadowicami. Także tutaj przyjęła nas gościnnie miejscowa karczma, jeszcze większa niż na Kocierzu. Tutaj mieliśmy zanocować, naturalnie w stajni, skuleni na wozie. Następnego dnia, a było to 1 września, poszliśmy do zapisu przed oblicze samego dyrektora.

Mniej więcej tego samego okresu dotyczą wspomnienia Stanisława Szczepańskiego zawarte w książce „Z dziejów ruchu ludowego w Polsce: wspomnienia, przeżycia i fakty”. Szczepański kreśli w niej sylwetki dwóch znanych mu osobiście chocznian:

- Józefa Czapika:

Kto był w Choczni, ten z pewnością pamięta okazały dom murowany przy kościele w pobliżu, jak krzyżuje się droga gminna z gościńcem rządowym. Był to dom ówczesnego wójta, zarazem organisty choczeńskiego, Józefa Czapika. Znany to był na okolicę wójt, albowiem funkcje urzędowe sprawował jeszcze za czasów pańszczyzny, obeznany był zgrubsza z ustawami, nieźle się wysławiał, a posiadając znajomość tajemnic życia nie tylko swego kanonika, ale i okolicznych proboszczów, teroryzował wszystkich.

- i Antoniego Styły:

Człowiekiem bardzo oryginalnym pod każdym względem (…) był dwukrotny poseł sejmowy Antoni Styła z Choczni, który politycznie służył najpierw pod Stojałowskim, a potem od r. 1896 do obozu Stapińskiego się przerzucił. Styła należał do ludzi, który każdemu bez ogródek wypalił prawdę w oczy, przyczem niejednokrotnie dosadnych wyrazów używał wcale nie wybieranych, nierzadko nawet trywialnych. Pomimo wszystko jest to człowiek, który zasługuje na mir, a w stosunkach gościnności niełatwo mu ktoś sprosta. Wiele, bardzo wiele przyjemnych chwil spędzało się u Styły, jakby na łonie piastowskiej rodziny. Pracowity i zapobiegliwy a jednak do największych obowiązków zaliczał pracę polityczną, która mu dość przykrości i cierpień przysparzała, co go jednak do „kochanej polityki" nie zrażało. Jak tylko zatrąbili na wyborczą wojenkę, wlókł się z nami po zgromadzeniach i chłopom „do głowy oleju przylewał".

Następne chronologicznie wspomnienia związane z Chocznią należały do legionistów Piłsudskiego, stacjonujących w Choczni jesienią 1914 roku. Do najobszerniejszych należą reminiscencje Tadeusza Chełmeckiego ze Szczawnicy, opublikowane w 1931 roku w „Panteonie Polskim” pod tytułem „Z Krakowa na Sybir”. Zostały one przytoczone na „Chocznia kiedyś” w ubiegłym roku w trzech osobnych odcinkach (link 1, link 2, link 3).

Pewną ciekawostkę stanowi zawarta w nich próbka choczeńskiej gwary.

Poza Chełmeckim o pobycie w Choczni wspominali między innymi:

- Julian Kulski w książce „Z minionych lat życia 1892-1945”,

- Stefan Pomarański  w książce „W awangardzie: ze wspomnień piłsudczyka”,

- Roman Starzyński (brat prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego) w książce „Cztery lata wojny w służbie komendanta: przeżycia wojenne 1914-1918",

- Antoni Maj w „Panteonie Polskim” z 1928 roku.

-  Józef Herzog w książce „Krzyż Niepodległości: wspomnienia ze służby w Legionach”.

Wzmianki o Choczni z okresu międzywojennego pochodzą natomiast ze wspomnień:

-  wymienionego wyżej Stanisława Szczepańskiego, który tak pisał o pobycie Wincentego Witosa w Choczni i jego stosunku do Józefa Putka:

W  r. 1921 Witos przyjechał do Wadowic w sprawie urzędowej. Przy tej sposobności pojechał do gminy Choczni do posła Putka w odwiedziny, gdzie razem podobno za zdrowie swoje przypijali. Na drugi dzień poseł Putek pojechał koleją do Tarnowa na poufne zebranie zwolenników Lewicy P. S. L., zaś poseł Witos pojechał też równocześnie automobilem do Wierzchosławic pod Tarnowem. Gdy poseł Putek wszedł w Tarnowie na salę, zobaczył obok siebie swata Witosa — Stawarza, zięcia Witosa i innych jego familjantów z pałami, którzy byliby go wtedy uśmiercili, gdyby nie pomoc robotników socjalistycznych. Poseł Witos przezornie siedział w Wierzchosławicach i czekał... na raporty o zdrowiu posła Putka, za które w Choczni kielichy przechylał.

- samego Witosa w książce „Moje wspomnienia”, nawiązujące do Putka i odwołania władz gminnych w 1929 roku,

- Jerzego Cesarskiego w książce „PPS wspomnienia z lat 1918-39” podającego kulisy zwolnienia Andrzeja Gondka ze stanowiska kierownika szkoły w Choczni w 1933 roku (za jego negatywny stosunek do Piłsudskiego, czemu dał wyraz w kronice szkolnej),

- Adolfa Nowaczyńskiego, który wspominając lata szkolne w Wadowicach, zachwyca się ich okolicami:

Okolice miasta bezwzględnie piękniejsze od okolic Neapolu czy Stockholmu, tylko mniej reklamowane i przez to mniej znane w Europie. Taki Gorzeń, taka strada do Choczni i Andrychowa, takie partje pejzażowe za „Zbożnym Rynkiem, aleja do Tomic (baronów Gostkowskich), taki park Monceau za kościołem wdole (dziś mocno zaniedbany), to wszystko fragmenty świata, które się zawsze przypomina ("Słowa, słowa, słowa" z 1938 roku)

- liście Stefana Żechowskiego, autora ilustracji do „Motorów” Zegadłowicza do Mariana Ruzamskiego z 5 grudnia 1937 roku (publikacja Mirosława Wójcika w „Akcencie” nr 1-2 z 2000 roku), w którym autor wspomina wizytę u dr Putka w Choczni, związaną z pomocą prawną wobec konfiskaty przez policję „Motorów”.

Z kolei z pierwszych lat II wojny światowej pochodzą informacje o choczeńskim epizodzie w życiu Tadeusza Sadowskiego, opisanym w książce Jerzego Woydyłły „Tomo: Polak wśród jugosłowiańskich partyzantów”. Woydyłło pisze w niej, że Sadowski zgłosił się dobrowolnie do pracy u bauera Knolla w Choczni, by uniknąć wywózki na przymusowe roboty i mimo ciężkich warunków wytrwał w niej półtora roku,  Przytacza też kilka szczegółów dotyczących stosunku bauerów do ich pracowników.

Oczywiście nawiązania do Choczni pojawiają się nie tylko w literaturze wspomnieniowej, cennej zwłaszcza dla badaczy przeszłości tej wsi, ale także wśród innych gatunków literackich.

Już w 1875 roku ukazała się powieść księdza Michała Króla, rektora seminarium duchownego w Tarnowie, zatytułowana „Sieroty Zebrzydowskiego, czyli akademicy krakowscy”, której bohaterowie podróżują choczeńskim Starym Gościńcem. Występuje on w tej powieści jako trakt między Chocznią a Frydrychowicami – droga dość złej jakości.

Kilka napomknień o Choczni znaleźć można w twórczości Zegadłowicza- w cyklu „Żywot Mikołaja Srebrempisanego” występuje na przykład pomocnik murarski Józef Bryndza z Choczni („Z pod młyńskich kamieni”) i ludność Choczni, która tłumnie pojawia się na pogrzebie pana Michała („Uśmiech”). Co ciekawe, Krystyna Kolińska w nawiązującej tytułem książce o Zegadłowiczu („Zegadłowicz. Podwójny żywot Srebrempisanego”) przywołuje postać Henryka M. z Choczni, oficera marynarki, który pisze wiersze. Zapewne doszło tu do przekłamania inicjału nazwiska tegoż poety i autorka miała na myśli żyjącego do dziś w Szczecinie Henryka Ramędę.

Chocznia pojawia się również w wierszu Henryka Szczerbowskiego, upamiętniającym przysięgę legionistów Piłsudskiego w Choczni w 1914 roku (link).

Ostatni wyszukany przeze mnie cytat z Chocznią pochodzi z książki Katarzyny Banachowskiej-Jaśkiewicz pt. „Niepamięć”- opowieści o dorastaniu żydowskiej dziewczynki Marii w międzywojennych Wadowicach. Maria z „Niepamięci” do Choczni chodziła często z ojcem polami na spacer, przechodziło się Dział Choczeński , a potem była wieś , ukryta w sadach , przycupnięta obok skarpy.

poniedziałek, 21 listopada 2022

Chocznianie ze starej (i znanej ) fotografii- powtórna identyfikacja

 To jedna z bardziej znanych fotografii, przedstawiajacych Józefa Putka i grono jego choczeńskich współpracowników. Obejrzeć ją można choćby w książkach "Wadowice koło Choczni", czy "Śmierć i wygnanie" Władysława Świętka,  gazecie "Przyjaciel Ludu" z 1947 roku, a także w notatce z tego bloga z października 2015 roku:


Ponieważ od wykonania tego zdjęcia upłynęło już wiele czasu, to współczesnym mieszkańcom Choczni dużą trudność sprawia pełna identyfikacja uwiecznionych na nim postaci. Próbę ustalenia, kto jest kim na tej fotografii, podjęliśmy dwa lata temu przy okazji wydawania reprintu wierszowanych wspomnień sołtysa Świętka. Niestety próba ta zakończyła się tylko połowicznym sukcesem i dwie spośród piętnastu osób pozostały nadal nierozpoznane. Natomiast niedawno okazało się, że w przypadku kolejnych dwóch osób ustalenie ich tożsamości było prawdopodobnie błędne. Tak przynajmniej wynika z opisu zdjęcia autorstwa Zofii Pamuła (1926-1999), córki sołtysa Świętka, który nadesłał Władysław Stuglik. Pani Zofia miała zapewne okazję dobrze poznać wszystkich sfotografowanych i prawdziwość jej opisu trudno podważać. Według niej na zdjęciu znajdują się:

- wśród siedzących od lewej strony: Klemens Guzdek, Władysław Świętek (jej ojciec), Józef Putek, Andrzej Zając, Maksymilian Malata, Józef Twaróg i Kazimierz Śzczur,

- wśród stojących od lewej strony: Kacper Legut, Andrzej Romańczyk, Michał Stuglik, Michał Styła, Józef Piegza, Karol Wider, Franciszek Szczur i Tomasz Szczur.

Czyli jako całkiem "nowe" postaci pojawiawią się Józef Twaróg (dotychczas NN), radny gminny i gromadzki żyjący w latach 1883-1942, Franciszek Szczur (zamiast Leona Bąka) i Kazimierz Szczur, mylony wcześniej ze swoim bratem Tomaszem, który według Zofii Pamuła jest jednak na zdjęciu, tyle że jako drugi z wcześniej nierozpoznanych.

Dla porządku można jeszcze dodać, że we wspomnianej wcześniej książce "Wadowice koło Choczni" wskazano jedynie Józefa Putka (prawidłowo) i Antoniego Styłę (błędnie- zamiast występującego na nim w rzeczywistości Andrzeja Zająca).

Największe zaskoczenie budzi obecność na tej fotografii Franciszka Szczura (1902-1977), który w przeciwieństwie do pozostałych uwiecznionych osób przed II wojną światową nie był działaczem samorządowym, spółdzielczym, czy też członkiem zarządu choczeńskiej Kasy Stefczyka, lecz w działalność tego typu zaangażował się dopiero po wojnie. 

Wielkim nieobecnym pozostaje z kolei Leon Bąk, który biorąc pod uwagę jego zasługi, stopień zażyłości z Putkiem, itp. z pewnością powinien się na tym zdjęciu znaleźć.

Nie dziwi natomiast nieobecność Antoniego Styły- choć nadal nieznana jest data wykonania tej fotografii, to wiele wskazuje na to, że stało się to już po jego śmierci w 1933 roku.

Na koniec kilka słów o tym, jak właściwie należy zatytułować to zdjęcie. Nie jest to z pewnością Zarząd Kasy Stefczyka, jak chcieli autorzy książki "Wadowice koło Choczni" i artykułu w "Przyjacielu Ludu", ani grupa choczeńskich przedwojennych społeczników i aktywistów (wobec obecności Franciszka Szczura). Tytuł "Chocznianie" z książki Świętka jest oczywiście prawidłowy, ale zbyt ogólny. Może więc należałoby zatytułować tę fotografię tak, jak zrobiła to w swoim opisie Zofia Pamuła, czyli "Chocznianie-przyjaciele Józefa Putka", pamiętając jednak, że tych przyjaciół wartych uwiecznienia było znacznie więcej.

czwartek, 17 listopada 2022

O przedsiębiorstwach produkcyjnych związanych z dawną Chocznią

 

Pierwsze przedsiębiorstwo produkcyjne w Choczni pojawiło się pod koniec XIX wieku. Oczywiście o wiele wcześniej funkcjonowały już w Choczni na przykład młyny wodne i niektóre z nich z pewnością można uznać za przedsiębiorstwa, tyle że przetwórcze. O nich przeczytać można we wcześniejszym artykule (link). Podobnie było z powstałą na początku XIX wieku mleczarnią, której działalność kontynuowała w okresie międzywojennym mleczarnia spółdzielcza. Natomiast istniejące wcześniej cegielnie nie miały charakteru przedsiębiorstw ze względu na ich ograniczoną działalność, często tylko na własne i sąsiedzkie cele. Działalność wytwórczą prowadziły też liczne zakłady rzemieślnicze: kowale, kołodzieje, szewcy, krawcy, kamieniarze, itp. W gronie rzemieślników aspirujących do roli przedsiębiorców można wymienić Wawrzyńca Świętka (1866-1958), oferującego swoje ule i młynki do czyszczenia zboża za pośrednictwem ogłoszeń prasowych.

Początki zorganizowanej przedsiębiorczości produkcyjnej w Choczni są związane z osobami pochodzenia żydowskiego. Już w 1898 roku działa w Choczni fabryka mydła prowadzona przez Natana Silbigera, w której pracowali robotnicy pochodzący także z innych niż Chocznia miejscowości. Z galicyjskich roczników przemysłowych wiadomo, że fabryka mydła kontynuowała swoją działalność przez co najmniej 3 lata. Jej lokalizacji nie udało mi się ustalić. Skądinąd wiadomo jednak, że Silbigerowie mieszkali w Choczni przy cesarskim gościńcu tuż przy granicy z Wadowicami i to może być ewentualną wskazówką, gdzie fabryka ta mogła się znajdować.

Na drugim końcu Choczni- przy granicy z Inwałdem jeszcze przed pierwszą wojną światową istniała duża cegielnia, której właścicielami byli Loebel Landau i Lipman Sternlicht, a kierownikiem chocznianin Marek Guzdek. Cegielnia ta wymieniana jest w „Skorowidzu handlowo-przemysłowym Królestwa Galicyi” z 1912 roku. W tym samym roku Marek Guzdek przez ogłoszenia prasowe poszukiwał do niej wykwalifikowanych pracowników.

Oprócz tego pod chyba nieco przesadzoną nazwą Fabryka Krzeseł prowadził swoją działalność produkcyjną stolarz Jan Twaróg (1877-1954), wykorzystujący doświadczenia nabyte w pracy w Fabryce Mebli, Trumien i Parkietu pod śląsko- morawską Ostrawą. Józef Twaróg i współpracujący z nim starszy brat Andrzej (1871-1935) po I wojnie światowej osiedlili się na stałe w Wielkopolsce i tam rozwijali z sukcesami swoje zakłady stolarskie.

Okres I wojny światowej zdecydowanie nie sprzyjał przedsiębiorcom i kolejne zakłady produkcyjne zaczęły się pojawiać w Choczni już w niepodległej Polsce.

W 1918 roku wypiek opłatków liturgicznych próbował rozwijać w Choczni miejscowy organista Franciszek Jurecki. Miał on jednak silną konkurencję w postaci istniejącej wcześniej wytwórni opłatków z Wadowic, prowadzonej przez miejscowego organistę Jana Niewidomskiego (1878-1941), który w 1921 roku z dwoma wspólnikami założył Małopolską Fabrykę Opłatków (MAFO). Jan Niewidomski, znany wcześniej pod nazwiskiem Niewidok, był zresztą częstym gościem w Choczni, najpierw jako uczestnik spotkań ludowców związanych z Józefem Putkiem, a później w roli agitatora za konkurującym z nimi Bezpartyjnym Blokiem Wspierania Rządu. Drugi z założycieli MAFO- Wojciech Mirocha (1882-1945) rodem z Zembrzyc, reemigrant ze Stanów Zjednoczonych, był także powiązany z Chocznią, jako właściciel gospodarstwa rolnego położonego na jej terenie (przy granicy z Zawadką). Mirocha był właścicielem 1/3 udziałów i zajmował się produkcją. W 1925 roku wystąpił ze spółki, sprzedał swoją część pozostałym właścicielom i zbudował w sąsiedztwie własną Fabrykę Opłatków i Andrutów, uruchomioną w 1926 roku i zatrudniającą do 130 osób. Choć Mirocha pozbył się gospodarstwa w Choczni, by wnieść do MAFO pieniądze uzyskane z jego sprzedaży, to nadal podtrzymywał związki z Chocznią. Od 1931 roku był członkiem Rady Nadzorczej Kasy Stefczyka w Choczni, w której posiadał swoje udziały.

Z przedsiębiorstw działających w Choczni przed II wojną światową można wymienić jeszcze wytwórnię nart należącą do przybyłej z Krzeszowa rodziny Bargiel, która część swoich wyrobów sprzedawała na potrzeby Wojska Polskiego oraz przede wszystkim wspomnianą już wcześniej Spółdzielnię Mleczarską, o której działalności można przeczytać tu (link).

Ponadto jako ciekawostki można podać, że w podkarpackim Krośnie fabrykę pieców kaflowych prowadził w okresie międzywojennym Karol Józef Widlarz (1893-1950), syn pochodzącego z Choczni Karola Widlarza (ur. w 1860 roku), a w amerykańskim Chicago wodę sodową we własnej fabryczce produkował emigrant z Choczni Stanisław (Stanley) Sikora (1889-1958), syn choczeńskiego wójta i kowala Antoniego Sikory.

Po drugiej wojnie światowej największym przedsiębiorstwem produkcyjnym działającym w Choczni była Spółdzielnia Inwalidów- najpierw nosząca nazwę „Wisła”, a później „Pionier”. Spółdzielnia ta dzierżawiła budynek od Kółka Rolniczego bezpośrednio przy szosie z Wadowic do Andrychowa. Spółdzielnia „Wisła”, którą kierował Mieczysław Rozgoziński, zajmowała się produkcją watoliny, czyli grubej dzianiny stosowanej do ocieplania odzieży (10.700 kg w 1963 roku), a także kołder i włóczki anilinowej (347 kg w 1963 roku). Wykonany towar był odstawiany do centrali spółdzielni w Krakowie lub do zamawiających go sklepów. Zakład ten zatrudniał kilkanaście osób, w większości inwalidów, w tym także osoby z terenu Choczni (w 1962 roku- 6 osób). Przeciętna płaca wynosiła nieco ponad 1100 złotych, a zysk roczny ponad 100.000 zł (128.000 w 1963 roku). 30 czerwca 1964 roku Spółdzielni „Wisła” skończyła się umowa dzierżawy pomieszczeń KR, a nowa umowa dzierżawy została zawarta ze Spółdzielnią Inwalidów „Pionier”, produkującą wyroby metalowe. Ostatecznie produkcję włókienniczą zakończono w lutym 1965 roku i po adaptacji pomieszczeń i zmianie parku maszynowego przystąpiono do nowych zadań. Co ciekawe, produkcja Spółdzielni „Pionier” w Choczni była specjalnego znaczenia z punktu widzenia obronności kraju i z tego powodu utajniano jej szczegóły. W 1966 roku zatrudnienie w choczeńskim zakładzie wzrosło do 33 osób, z których 30 było inwalidami, a w 1969 roku osiągnęło poziom  48 osób, z czego 12 pochodziło z Choczni. „Pionier” stanowił też tak zwany zakład opiekuńczy w stosunku do położonego w bezpośrednim sąsiedztwie przedszkola, przyczyniając się do jego utrzymania.

poniedziałek, 14 listopada 2022

Fotografie choczeńskich emigrantów- część XVI

 Estera Silbiger była córką choczeńskiego sklepikarza Georga Samuela/Shmula Silbigera i jego żony Róży z domu Mehl. Urodziła się w Choczni 8 września 1888 roku. W styczniu 1920 roku poślubiła w Wiedniu Meyera Freiheitera z Rawy Ruskiej i jeszcze tego samego roku urodziła mu córkę Stellę. Trzy lata później przyszedł na świat ich syn Felix. Freiheiterom udało się opuścić Europę w sierpniu 1939 roku i statkiem z Cherbourga we Francji dotrzeć do Nowego Jorku. Tam po pewnym czasie otrzymali amerykańskie obywatelstwo i zamieszkali na stałe w nowojorskim Brooklynie. Mąż Estery, która w Ameryce używała imienia Ernestyna, pracował jako kuśnierz, a jej córka Stella znalazła zatrudnienie jako laborantka. Ona sama zajmowała się domem. Zmarła 8 kwietnia 1965 roku i spoczęła na cmentarzu Mount Hebron w nowojorskiej dzielnicy Queens. W tym samym grobie pochowany został w 1952 roku jej mąż Meyer Freiheiter. 


Wprawdzie Feliks Bator urodził się w 1894 roku w podkrakowskim Kaszowie, to do Stanów Zjednoczonych Ameryki wyemigrował z Choczni. Stało się to w kwietniu 1913 roku. W dokumentach przewozowych płynącego z Bremy statku Kaiser Wilhelm II podawał, że jest z zawodu rzeźnikiem, udaje się do swojego ojca też noszącego imię Feliks, a w Choczni pozostawia matkę Marię. Feliks junior zamieszkał w stanie Connecticut na wschodnim wybrzeżu USA. W spisie mieszkańców z 1940 roku figuruje wraz z żoną Mary i córkami: Felicją, Krystyną i Marianną jako mieszkaniec New Britain. Zmarł w 1965 roku.


Maria Jura urodziła się w Choczni 19 stycznia 1903 roku. Była córką Ludwika i Antoniny z domu Siepak. W przeciwieństwie do wymienionych powyżej wyemigrowała nie do USA, lecz do Francji. Jej mąż nazywał się Georges Henri Decroix (1907-2000). Maria Decroix z domu Jura zmarła w wieku 94 lat w podparyskiej miejscowości Le Raincy w departamencie Seine- Saint Denis.



czwartek, 10 listopada 2022

Wasylewscy- potomkowie choczeńskich Duninów z Sołtystwa

 Choć Duninów, byłych właścicieli majątku sołtysiego, nie ma już w Choczni od ponad 150 lat, to liczni ich potomkowie, wprawdzie nieużywający już tego nazwiska, żyją w Polsce i poza jej granicami do dziś. Należą do nich także przedstawiciele rodziny Wasylewskich, których losy i dokonania warto przypomnieć. Historię wzajemnych relacji Duninów i Wasylewskich należy rozpocząć od Barbary Karoliny Dunin, córki Józefa i Justyny Duninów z choczeńskiego Sołtystwa, która przyszła na świat w Witanowicach w 1797 roku. Witanowice jako miejsce jej urodzenia pojawiają się nieprzypadkowo, ponieważ Duninowie z choczeńskiego majątku sołtysiego posiadali również włości i dworek w Witanowicach Górnych, a także w Lgocie Górnej, stanowiące dziedzictwo Justyny Dunin z Remerów, matki Barbary Karoliny. W przeciwieństwie do swojej siostry bliźniaczki ochrzczonej trojgiem imion: Tekla Salomea Hipolita, Barbarze Karolinie Dunin udało się przeżyć okres dziecięcy i osiągnąć dorosłość. W Choczni, w której mieszkała od co najmniej 1808 roku, wyszła za mąż za zbliżonego jej wiekiem Jana Nepomucena Woyciechowskiego. Miała wtedy 23 lata. W 1821 roku urodziła Janowi córkę, której patronką wybrali św. Symferozę z Tivoli, wdowę i męczenniczkę z II wieku naszej ery. W metrykach małżeństw zawartych w choczeńskim kościele parafialnym pod rokiem 1841 widnieje zapis o ślubie tejże Symforozy Woyciechowskiej z 26-letnim Janem Wasylewskim, mandatariuszem z Bulowic. Wasylewski jako urzędnik dworski wykonywał czynności policyjno-administracyjno-sądowe w stosunku do chłopów z Bulowic w sprawach związanych z ich powinnościami pańszczyźnianymi. Pochodził z drugiego końca Galicji- z miasta Brody pod Lwowem, gdzie jego ojciec Grzegorz był przodownikiem miejskich służb porządkowo-policyjnych. Natomiast nauki pobierał w jezuickim Collegium Nobilium w Tarnopolu. Nie wiadomo, dlaczego Jan Wasylewski układał sobie życie w miejscowościach tak odległych od jego rodzinnych Brodów. Stanisław Wasylewski, wnuk Jana, o którym będzie mowa w dalszej części tej notatki, podejrzewał, że dziadek mógł mieć na sumieniu jakąś przewinę, o której nawet jego dzieci nic nie wiedziały, ponieważ jak pisał "przystojny, wymowny dziad nie zwykł, obyczajem ówczesnym, wdawać się w rozmowy z dziećmi". A dzieci te przychodziły na świat tam, gdzie Jan Wasylewski znajdywał zatrudnienie- starsze więc z Bulowicach, Gierałtowiczkach i pobliskim Zatorze, a młodsze w Wadowicach, w których Wasylewski pracował do emerytury na posadzie oficjalisty (urzędnika) sądowego. Wasylewscy dbali o edukację swoich synów oraz starali się korzystnie wydawać za mąż swoje córki. Z czterech ich synów urodzonych w Gierałtowiczkach, trzech zrobiło spore kariery. 

Teodor Henryk Wasylewski (1850-1903) po ukończeniu Gimnazjum św. Anny w Krakowie i studiach na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego początkowo zarobkował jako guwerner w domach magnackich, a w 1875 roku wystarał się o posadę nauczyciela nadetatowego w ck Wyższej Szkole Realnej w Krakowie. Później pracował w Gimnazjum św. Jacka w Krakowie, a w 1879 roku, po uzyskaniu kwalifikacji do nauczania historii i geografii w szkołach średnich, został przeniesiony do gimnazjum w Nowym Sączu, a po kolejnych dwóch latach do IV Gimnazjum we Lwowie. W 1886 roku ostatecznie osiadł w Stryju, gdzie pozostał już do końca życia. Tam oprócz historii i geografii wykładał w miejscowym gimnazjum także język polski i kaligrafię. W pamięci swoich bliskich i uczniów zapisał się jako dusza towarzystwa, dowcipniś, karykaturzysta, organizator przedstawień teatralnych i zdolny malarz, pobierający swego czasu nauki u Juliusza Kossaka. Pisał wiele, ale prawie niczego nie publikował. Najczęściej były to inteligentne listy i wiersze okolicznościowe, z których utwór w dniu pogrzebu Mickiewicza zyskał w roku 1891 sporo rozgłosu.

Jego młodszy brat Tytus Seweryn Wasylewski (1852-1899), także absolwent Gimnazjum św. Anny, podjął studia medyczne na UJ, gdzie był stypendystą Funduszu dr Radziwońskiego. Po studiach pracował w klinice uniwersyteckiej i w Szpitalu św. Łazarza. Był autorem licznych publikacji naukowych,  członkiem Krakowskiego Towarzystwa Lekarskiego, Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, przysięgłym sądowym i lekarzem wojskowym. W 1883 roku opuścił Kraków, by objąć kierownictwo szpitala w Podhajcach. Tam już jako podporucznik był także lekarzem batalionowym oddziałów obrony krajowej. W 1887 roku Tytus Wasylewski był lekarzem powiatowym w Nisku, a później aż do śmierci pracował jako lekarz okręgowy w Rohatynie koło Stanisławowa. Miał dwójkę dzieci. Jego bratanek Stanisław określał go jako skrupulanta i sensata, czyli człowieka przesadnie poważnego, silącego się na uczoność.

Następnym z kolei synem Jana i Symforozy Wasylewskich był Mieczysław Zygmunt (ur. 1853), a kolejnym Bolesław Franciszek Wasylewski (1855-1917). Bolesław w przeciwieństwie do starszych braci ukończył nie Gimnazjum św. Anny, lecz nowo utworzone gimanzjum w Wadowicach. Później kształcąc się na Politechnice Lwowskiej, uzyskał tytuł inżyniera. Zaraz po studiach (1876) objął kierownictwo warsztatów w Zakładzie dla Sierot i Ubogich Fundacji Skarbka w Drohowyżu. Tam poznał swoją przyszłą żonę Jadwigę Starkel. Ich ślub został potraktowany jako mezalians. Jadwiga wywodziła się z ziemiańskiej rodziny herbowej, a jej wybranek pieczętował się jedynie pieczątką urzędniczą. Choć nosił szlacheckie nazwisko, to do szlachty odnosił się sceptycznie, a herbowych ze strony swojej matki Symforozy i żony Jadwigi raczej lekceważył. Podobną awersję do "kontuszowych" czuła jego wybranka. Po ślubie Bolesław Wasylewski znalazł zatrudnienie przy budowie liniii kolejowej Jarosław- Sokal, a następnie w warsztatach kolejowych. Mieszkał z rodziną najpierw w Stanisławowie, później w Stryju, a na koniec we Lwowie. Z powodu swojej obowiązkowości całe dnie do późna spędzał w pracy, ale jego pasją były polowania i dzika przyroda. Miał sześcioro dzieci, a po śmierci jego matki Symforozy (w 1885 roku w Wadowicach) zamieszkał z nimi owdowiały Jan Wasylewski.

Córki Jana i Symforozy Wasylewskich przysparzały im zarówno radości, jak i pewnych kłopotów. Niewiele wiadomo o Julii Kazimierze Wasylewskiej, która w 1874 roku jako 26-letnia panna poślubiła w Choczni znacznie starszego od siebie wdowca Wilibalda Sleczkowskiego. Pochodzący z Krosna Sleczkowski (1823-1907) miał za sobą ciekawą przeszłość. W 1846 roku zamieszany był w działalność niepodległościową i przygotowania do Powstania Krakowskiego. W 1847 roku został skazany na 12 lat więzienia i uwięziony w twierdzy Szpilberg w morawskim Brnie. Tam zachorował, ale na szczęście dla niego w marcu 1848 roku objęła go amnestia i został uwolniony. Zwrócono mu także szlachectwo, którego został sądownie pozbawiony i znalazł pracę w charakterze poborcy podatkowego. Najpierw w Brzesku, później w Jarosławiu, Wadowicach i w końcu już jako nadpoborca w Głównym Urzędzie Podatkowym w Krakowie. Jako emeryt był podskarbim w Akademii Umiejętności w Krakowie i działaczem Czerwonego Krzyża. W 1890 roku jego druga żona Julia Wasylewska już nie żyła, ponieważ w spisie mieszkańców Krakowa Sleczkowski figuruje jako wdowiec, mieszkający tylko z córkami z pierwszego związku.

Bardzo sławna stała się za to najstarsza znana córka Wasylewskich- Waleria urodzona około 1844 roku w Zatorze. Po poślubieniu architekta i budowniczego Zygmunta Wierzbickiego (ur. 1841) występowała na kartach historii jako Waleria Wierzbicka. Wierzbiccy mieszkali początkowo we Lwowie, a później przenieśli się do Krakowa, gdzie Zygmunt w krótkim czasie zmarł (1876). Waleria jako wdowa z czwórką dzieci znalazła się kilka lat później pod wpływem Aleksandra Zawadzkiego, przystojnego i wymownego agitatora socjalistycznego. Do spotkań zwolenników, a szczególnie zwolenniczek idei socjalistycznych propagowanych przez Zawadzkiego dochodziło często w kamienicy przy ulicy Lubicz, należącej do Wierzbickiej. Brała w nich także udział między innymi jej młodsza siostra Wanda Wasylewska, urodzona w 1858 roku w Wadowicach i Maria Woyciechowska z Czaplickich, wdowa po jej zmarłym wujku Karolu Woyciechowskim (patrz- "Chocznianka działaczką ruchu socjalistycznego w XIX wieku"). Ostatecznie nieprzestrzegających reguł konspiracji socjalistów z Krakowa dosięgły represje ze strony władz. Doszło do procesu sądowego, w którym Wierzbicka i Wojciechowska zostały skazane na kilka tygodni aresztu, a Wandę Wasylewską uniewinniono. Ich "kaźń" nie była jednak zbyt ciężka, uwięzione otrzymywały w areszcie od znajomych kwiaty, dbano także o ich odpowiednie odżywianie. Wśród darczyńców na rzecz uwięzionych znalazł się też podobno kleryk Józef Bilczewski, znajomy Wandy z Wadowic, który został później arcybiskupem lwowskim, a od 2005 roku także świętym kościoła katolickiego. Mimo łagodnego wyroku sprawa wywołała skandal towarzyski. Jak pisze Stanisław Wasylewski- "panowała wówczas opinia, że socyalistki moja pani, to coś niepojętego. Lepiej zaciukać dwóch mężów i pięcioro dzieci, lepiej ukraść, podpalić". Jan Wasylewski przez długie lata nie mógł do końca wybaczyć córkom, "że taką publikę mu uczyniły". Waleria Wierzbicka mieszkała później nadal przez długie lata w Krakowie, w 1900 roku w spisie mieszkańców jest ujęta razem ze swoją ciotką Feliksą Woyciechowską i synem Gustawem. Zmarła właśnie u tego najmłodszego syna w Grybowie w 1917 roku.

Wśród córek Jana i Symforozy Wasylewskich wyróżniała się również najmłodsza Kamilla Bronisława Wasylewska, urodzona w 1860 roku w Wadowicach. Gustaw Studnicki pisał w "Kto był kim w Wadowicach", że w latach 1879-86 była nauczycielką w szkole żeńskiej w Wadowicach. W 1886 roku wyszła za mąż za starszego od siebie aż o 26 lat Józefa Adama Grekowicza, pochodzącego z litewskiego zaścianka Michalewo w okolicach Mińska (dzisiejsza Białoruś). Grekowicz był dla Kamilli fascynującą postacią. Ukończył prestiżową Akademię Wojskową w Petersburgu i służył w randze kapitana w carskim pułku witebskim, stacjonującym w Kaliszu. Po wybuchu Powstania Styczniowego w 1863 roku został mianowany pułkownikiem wojsk powstańczych i uczestniczył w walkach z wojskami rosyjskimi pod Radomskiem, Miechowem (gdzie został ranny), Igołomią i na Lubelszczyźnie. W 1864 roku wyemigrował przez Rumunię do Turcji, a następnie do Francji. Tam ukończył studia inżynierskie. Pracował później przy budowie dróg, mostów i linii kolejowych w Serbii, Bułgarii, Turcji,  a nawet na Haiti i Martynice. Józef i Kamilla Grekowiczowie zamieszkali w Buczaczu. Tam urodziły się ich cztery córki. W 1907 roku, gdy Józef dostał wylewu, rodzina Grekowiczów przeniosła się do Lwowa. Pięć lat później mąż Kamilli zmarł i został uroczyście pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim. Kamilla przeżyła go o 19 lat, mając jeszcze okazję docenić sukcesy zawodowe swoich córek.

Józef Grekowicz


Interesujących postaci nie brakowało także w pokoleniu wnuków Jana i Symforozy Wasylewskich:

Zygmunt Stanisław Wierzbicki (1874 Lwów - 1934 Kraków) syn Walerii, był lekarzem wojskowym, oficerem floty austro-węgierskiej, a później podpułkownikiem Wojska Polskiego,

Gustaw Wierzbicki (1876 Kraków - 1943 Grybów) najmłodszy syn Walerii, był lekarzem okręgowym w Grybowie, mężem Marii Paschek, córki właściciela tamtejszego browaru, 

Stanisław Wasylewski (1885 Stanisławów – 1953 Opole) syn Bolesława, to literat, publicysta, dziennikarz, krytyk literacki, tłumacz, popularyzator historii, autor ponad 20 książek, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego, dr filozofii Uniwersytetu Poznańskiego,



Halina Krańska (1906 Lwów -1990) córka Bolesława, to inżynier w przemyśle naftowym, absolwentka Politechniki Lwowskiej,

Bolesław Wasylewski (1907 Lwów - 1944 Warszawa) syn Bolesława, to dziennikarz, profesor gimnazjalny, zginął w czasie Powstania Warszawskiego, mąż Heleny Jęczmyk (1914-2003), filolog, absolwentki UW, sanitariuszki w Powstaniu Warszawskim, nauczycielki szkół średnich,

Maria Ewa Grekowicz-Hausnerowa (1889 Buczacz - 1939 Lwów) córka Kamilli, to absolwentka seminarium nauczycielskiego we Lwowie, pisarka, felietonistka, malarka  i nauczycielka malarstwa, żona Artura Hausnera (1870-1941) polityka, działacz socjalistyczny, posła do Sejmu RP,

Michalina Grekowicz-Hausnerowa (1891 Buczacz - 1967 Kraków) córka Kamilli, lwowska dziennikarka prasowa i radiowa, nauczycielka, referent prasowy w lwowskim magistracie, autorka przewodnika po Huculszczyźnie, po wojnie dziennikarka, urzędniczka i bibliotekarka w Szczecinie i w Krakowie, żona inżyniera Franciszka Hausnera (?- zm. 1947 Szczecin).

Ponadto:

-  Zofia Kazimiera Grekowicz (1896-1953), siostra Marii i Michaliny, była żoną Mieczysława Bętkowskiego, żołnierza Legionów Polskich w czasie I wojny światowej i majora Wojska Polskiego, który w czasie II wojny światowej trafił do obozu jenieckiego, po czym zaginął bez wieści i został uznany za zmarłego,

- Wanda Wierzbicka (1871-1909), córka Walerii, była żoną Felicjana Szopskiego (1865-1939) kompozytora, publicysty muzycznego i pedagoga.

Na koniec kilka akapitów o prawnukach Jana i Symforozy Wasylewskich:

- Stanisław Wierzbicki (1908-1942) syn Gustawa i wnuk Walerii, był magistrem farmacji i zginął w obozie koncentracyjnym Mauthausen. Jego siostra Maria była żoną Zbigniewa Skolnickiego, prezydenta Krakowa w latach 50. i 60.,

- Andrzej Wasylewski (ur. 1937) syn Bolesława i wnuk Bolesława, to reżyser (między innymi spektakli teatru TV), scenarzysta, publicysta, fotograf i popularyzator jazzu (artykuł na wikipedii)

- Ludmiła Hausner (ur. 1922) córka Marii i wnuczka Kamilli, w czasie II wojny światowej została zesłana do Kazachstanu, skąd udało się jej przedostać do Teheranu, a później do obozu dla uchodźców we wschodniej Afryce, gdzie przebywała także po wojnie.

poniedziałek, 7 listopada 2022

Czeladnicy i terminatorzy krawieccy z Choczni w wadowickich księgach cechowych 1840-1923

 

W tych wadowickich księgach cechowych, które zachowały się do dziś w zasobach archiwów państwowych, pierwszym chocznianinem zapisanym do nauki zawodu krawieckiego był Wojciech Romańczyk, urodzony w 1822 roku, jako syn Jana i Zofii z domu Zając. Osiemnastoletni Wojciech został przyjęty na 2,5 roku do terminu u majstra Kazimierza Przybylskiego w Wadowicach. 26 lipca 1843 roku „przy zgromadzeniu maystrów i otwartej ladzie” stanął jego pryncypał i zażyczył sobie, by „chłopca swego wyterminowanego” Wojciecha Romańczyka wyzwolić na czeladnika. Ponieważ Wojciech „tak szkolne iak i kościelne zaświadczenia doniósł”, to majstrowie postanowili go wyzwolić i przyjąć za towarzysza swego do cechu. W 1846 roku krawiec Wojciech Romańczyk ożenił się z Rozalią Wawro z Gorzenia Dolnego i zamieszkał z nią w tej miejscowości. Jeszcze w tym samym roku urodził się im syn Józef, który kontynuował tradycje zawodowe ojca i jako majster krawiecki z Tomic widnieje w późniejszych zapisach księgi cechowej.



Rok po wyzwoleniu się Wojciecha Romańczyka do trzyletniego terminu u tego samego Przybylskiego został przyjęty Szymon Pietruszka z Choczni, syn Jana i Katarzyny z Dąbrowskich, urodzony w 1829 roku. Przy zapisie do terminu zagwarantowano, że „wyzwoliny i przyodziewa maią rodzice tegoż zapłacić”. Pietruszka tak jak i Romańczyk nie wykonywał swego zawodu w Choczni, ponieważ po poślubieniu o 15 lat starszej od siebie wdowy Anny Migdalskiej przeniósł się do Andrychowa.

Kolejnymi terminatorami krawieckimi (lub później czeladnikami) choczeńskiego pochodzenia byli:

- Szymon Pietruszka (1840-1889) syn Walentego i Salomei z domu Koman, wyzwolony na czeladnika w 1860 roku, po terminowaniu u Karola Bruno. Pietruszka był choczeńskim radnym, podwójcim i członkiem komitetu budowy kościoła,

- Jan Bandoła (ur. 1844) wyzwolony na czeladnika w 1863 roku po terminowaniu u majstra Józefa Holika. Syn Jacentego i Katarzyny z domu Kowalczyk,

- Władysław Twaróg (ur. 1873), w 1886 roku zapisany na 4 lata do terminu u mistrza Franciszka Holika,

- Józef Pietruszka (ur. 1876), w 1890 roku zapisany do przyuczenia u wspomnianego wyżej majstra Józefa Romańczyka w Tomicach, za co jego matka Maria zapłaciła 30 złotych reńskich (w trzech ratach). Wyzwolony na czeladnika w 1894 roku. W 1909 roku przebywał w USA, a dziewięć lat później zmarł w Choczni, pozostawiając żonę Marię z Widrów i czworo dzieci,

- Jan Garżel, urodzony w 1874 roku, który najpierw terminował w Kętach, a w 1890 roku zapisany został na dokończenie nauki u Józefa Romańczyka. Został wyzwolony na czeladnika 4 lata później, a jego dalsze losy nie są mi znane,

- Jan Pindel (ur. 1888) w 1902 roku zapisany do terminu u krawca Franciszka Zawiły i wyzwolony na czeladnika w 1904 roku. Jako mistrz krawiecki podawany jest od 1912 roku z Lipnika (obecnie Bielsko-Biała),

- Andrzej Romańczyk, rówieśnik Jana Pindla, zapisany dwa lata później do tego samego majstra Zawiły i wyzwolony w 1907 roku. Podobnie jak Pindel pracował w Lipniku,

- Wawrzyniec Guzdek, urodzony w 1891 roku, który w listopadzie 1904 roku trafił pod opiekę majstra Józefa Romańczyka w Tomicach. W księdze brak jest adnotacji o ukończeniu terminu i wyzwoleniu na czeladnika. Guzdek mieszkał później przynajmniej przez pewien czas w Choczni, ponieważ w tamtejszym kościele w 1919 roku poślubił Anielę Bryndzę, a w 1921 roku dał ochrzcić swoją córkę Genowefę.

W tym samym czasie co Guzdek i Andrzej Romańczyk na dokończenie nauki u Jana Kumali został zapisany Błażej Habina z Toporzyska koło Jordanowa (ur. 1881), który w 1906 roku poślubił choczniankę Annę Widlarz i zamieszkał z nią początkowo w Krakowie, a później w Choczni. Habinowie doczekali się pięciorga dzieci, ale ich małżeństwo nie przetrwało próby czasu i ostatecznie Błażej opuścił i Annę i Chocznię.

Chocznianinem z urodzenia nie był również Roman Jarco vel Jarczak z Wadowic (ur. 1890), który został zapisany przez matkę na dwuletnie terminowanie u mistrza Stanisława Gracyasza. Po wyzwoleniu w 1908 roku Jarczak ożenił się z Matyldą Łapka, córką choczeńskiego karczmarza i zajmował się handlem węglem i sianem, przejmując stopniowo interes teścia. W marcu 1925 roku podczas sporu z innym handlarzem siana spod Oświęcimia postrzelił go z rewolweru w klatkę piersiową. Zdarzenie miało miejsce na Śląsku, pomiędzy Imielinem a Chełmem. Sąd skazał go na 6 miesięcy pozbawienia wolności. Po odbyciu kary Jarczak z rodziną wyemigrował do Kanady, a po śmierci w 1982 roku spoczął na cmentarzu St. Alphonsus w Windsor, Essex County w kanadyjskiej prowincji Ontario.

Znanym krawcem w Wadowicach był Ludwik Pindel (ur. 1896), który w latach 1909-11 opanowywał tajniki zawodu krawieckiego u mistrza Tomasza Cichonia. W czasie I wojny światowej Pindel był żołnierzem armii ck i odniósł ranę w walce. Był mężem Michaliny z Miałkowskich, zmarł w Wadowicach w 1984 roku.

Pierwszą kobietą z Choczni, która pojawia się jako terminatorka krawiecka w wadowickiej księdze cechowej, była Dominika Styła, bratanica zasłużonego dla Choczni posła Antoniego Styły. Styłówna (1898-1975) praktykowała u mistrzyni krawieckiej z Choczni Balbiny Wcisło i w 1921 roku zdała egzamin czeladniczy przed komisją cechową. Później po wyjściu za mąż był znana jako Dominika Kęcka i sama przyuczała do fachu krawieckiego kolejne kandydatki,  w tym swoją młodszą siostrę Marię Styła (1901-1992), która z mężem Julianem Bielskim, sierżantem 12 pułku piechoty, od 1934 roku mieszkała w Krakowie.

Jako terminatorki krawieckie podawane są również:

- Dora (Dorota) Muenz, wyznania mojżeszowego, córka choczeńskiego karczmarza, kształcąca się u Balbiny Wcisło, która w czasie II wojny światowej była więziona w obozie koncentracyjnym Theresienstadt, a następnie w Auschwitz, gdzie zginęła w 1943 roku.

- Jadwiga Kumala (1901-1960), córka mistrza krawieckiego Jana Kumali, ucząca się zawodu u tej samej Balbiny Wcisło. Kumalówna pracowała później jako gospodyni księdza Żeliwskiego na plebaniach w Podstolicach, Białym Kościele i w Barwałdzie.

- Maria Aniela Bąk (1904-1986) później po mężu Bałys, terminująca od 1921 roku u Balbiny Wcisło, wypisana na czeladnika w 1923 roku,

- Balbina Widlarz (1904-1935) później po mężu Kowalska, w 1922 roku wpisana do terminu u Magdaleny Styleńskiej.

W tym żeńskim gronie po I wojnie światowej znaleźli się także:

- Franciszek Wilk (ur. 1903), syn Stanisława i Elżbiety z domu Kolber, terminujący w latach 1919-23 u majstra Ludwika Hubera w Wadowicach,

- Józef Korczak (ur. 1907), syn Józefa i Wiktorii z domu Guzdek, terminujący od 1921 roku u mistrza Silbermanna.

czwartek, 3 listopada 2022

Choczeńskie rody- Stankowiczowie/Stankiewiczowie

 

Nazwisko Stankowicz lub Stankiewicz pochodzi od Stanka, czyli popularnego słowiańskiego imienia Stanisław. Synów, czy też syna żyjącego kiedyś w Choczni lub jej okolicy Stanka nazywano Stankowic/Stankowicz/Stankiewicz i to miano tak do niego/nich przylgnęło, że stało się z czasem formalnym nazwiskiem. Na podobnej zasadzie w XVII wieku syna Guzdka nazywano Guzdkowiczem/Gustkowicem, a syna Gzeli – Gzelowicem, choć ostatecznie te określenia nie stały się nazwiskami ich potomków. Okres największego znaczenia w Choczni rodu Stankiewiczów vel Stankowiczów przypada na wiek XVIII. W choczeńskich księgach metrykalnych odnotowano ich już pod koniec XVII wieku, a konkretnie w 1690 roku, kiedy to Tomasz i Ewa Stankowiczowie ochrzcili w Choczni swojego syna Urbana. Nie jest wykluczone, że para ta miała dzieci w Choczni już wcześniej, ale zapisane nie pod nazwiskiem Stankowicz czy Stankiewicz, lecz jako Siodlarz, od zawodu wykonywanego przez Tomasza. Pewne jest natomiast, że Tomasza i wszystkich kolejnych choczeńskich Stankowiczów/Stankiewiczów do końca XVIII wieku określano również mianem (drugim nazwiskiem) Chachuła, pisanym zresztą na różne sposoby (też Hachuła, Hahuła, czy Chahuła). Niestety metryki z kilku kolejnych lat przypadających po chrzcie Urbana Stankowicza nie zachowały się do dziś, więc nie wiadomo, czy synem Tomasza i Ewy był także Sebastian Stankowicz, którego dzieci odnotowano w metrykach  z lat 1727-1734. Wydaje się jednak, że Stankowiczowie Chachułowie w latach 1690-1727 ciągle mieszkali w Choczni, o czym świadczą zapisy wymieniające osoby o tym nazwisku jako rodziców chrzestnych choczeńskich dzieci. Nie ma ich co prawda w ówczesnych spisach płatników taczma, czyli rolników płacących podatek kościelny, gdyż ich podstawowym źródłem utrzymania nie była uprawa roli, ale rzemiosło. Wspomniany wyżej Sebastian Stankowicz vulgo Chachuła był majstrem szewskim i starszym (przełożonym) cechu szewskiego w Wadowicach w 1735 roku. Szewcem był również Kacper Stankowicz vulgo Chachuła (brat Sebastiana?), który w 1739 roku ochrzcił w Choczni syna Jacentego oraz Jakub (ur. w 1727 roku) i Walenty (ur. w 1734 roku), synowie Sebastiana. Z kolei brat bliźniak Walentego- Maciej Stankowicz - trudnił się tkactwem. Wszyscy wymienieni tu synowie Sebastiana związani byli i z Chocznią i z Wadowicami. Jakub i Walenty byli członkami wadowickiego cechu szewskiego i zawierali w Wadowicach związki małżeńskie- w 1743 roku Walenty ożenił się z wadowiczanką Reginą Zębaty, a Jakub w 1750 roku poślubił w Wadowicach Reginę Wawro z Gorzenia. Co ciekawe Jakub i Walenty byli dwukrotnie żonaci i wszystkie ich żony nosiły imię Regina- oprócz wymienionych wyżej były to chocznianki Regina Zając i Regina Urban. Natomiast Maciej Stankowicz osiadł na stałe w Wadowicach i pełnił tam także funkcję organisty (1777). Nie jest wykluczone, że do grona potomków Stankowiczów z Choczni zaliczał się Mateusz Stankowicz wadowicki burmistrz z I połowy XIX wieku. W 1775 roku szewc Walenty Chachuła wymieniany jest w subrepartycji jako choczeński zagrodnik posiadający 2 krowy i płacący czynsz pańszczyźniany w wysokości 2 złotych. Walenty pojawia się także w kolejnej subrepartycji z 1789 roku i z pochodzącej z tego samego czasu Metryce Józefińskiej. Według tejże Metryki Walenty zamieszkiwał pod Pagórkiem Komanim na skraju obecnego Osiedla Malatowskiego (Rola Maykutowska). Jego własnością była także łąka, na której obecnie znajduje się boisko sportowe klubu „Olimpia” Chocznia. W 1794 roku Walenty Stankowicz vulgo Chachuła jest podawany jako pełniący funkcję choczeńskiego wójta. Był to syn wymienionego wyżej Jakuba, urodzony w 1755 roku i zmarły w 1795 roku. Z kolei jego syn Marcin Stankowicz (1783-1836) odnotowany jest jako choczeński kościelny w II dekadzie XIX wieku. Natomiast na początku XIX wieku właścicielem gospodarstwa Stankiewiczów był Bartłomiej (ur. 1763), syn Jakuba, czyli młodszy brat wójta i szewca Walentego (1755-1795) i stryj kościelnego Marcina. Po Bartłomieju, też szewcu z zawodu, odziedziczył je jego wnuk Jędrzej, urodzony w 1825 roku, jako syn Jana i Franciszki z domu Malata. Według spisu własności z połowy XIX wieku (1864-52) w Choczni znajdowały się dwa gospodarstwa Stankowiczów/Stankiewiczów. Pierwsze z nich prowadził pod Komanim Pagórkiem wspomniany już Jędrzej, który stracił dom w wyniku pożaru w 1852 roku, a drugie przy dzisiejszej Białej Drodze było własnością jego stryja Michała Stankowicza (1800-1854), syna Bartłomieja i Gertrudy z domu Koman. Obydwa te gospodarstwa były niewielkie obszarowo i przynosiły dochód znacznie poniżej choczeńskiej średniej. Prawdopodobnie głównym źródłem utrzymania Stankowiczów/Stankiewiczów było nadal rzemiosło szewskie. Wiadomo, że tradycje przodków w tym zawodzie kontynuowali dwaj synowie Jędrzeja – Antoni i Tomasz Stankowiczowie. Młodszy Tomasz (1862-1909), wyzwolony na czeladnika w 1885 roku po terminowaniu u mistrza Józefa Palusińskiego w Wadowicach, ostatecznie osiadł w Andrychowie, gdzie zapoczątkował tamtejszą linię tego rodu. Nieco młodszy od niego Franciszek Stankowicz (1874-1922), wnuk Michała z Białej Drogi, wyemigrował z kolei w okolice czeskiej Ostrawy i pracował jako górnik w Marianskich Horach. Potomkowie Franciszka zapisywani byli już jako Stankovič, a najbardziej znaną z nich była jego wnuczka Milada Šafrankova-Waldhansova (1928-1991), solistka opery w Ostrawie. 

Ostatnia osoba o tym nazwisku została ochrzczona w Choczni w 1911 roku. Była to Maria, prawnuczka Michała z Białej Drogi, która zmarła trzy lata później. W powojennych zestawieniach – wyborców z 1946 i 1973 roku, czy poszkodowanych w wyniku II wojny światowej nazwisko Stankowicz bądź też Stankiewicz już nie występuje. Świadectwem obecności tego rodu w Choczni jest natomiast tablica nagrobna Czesława Stankiewicza, żyjącego w latach 1954-2008, który co prawda nie urodził się w Choczni, lecz w Lutomi koło Świdnicy na Dolnym Śląsku, ale jako syn  Karola Stankiewicza z Choczni- starszego brata wyżej wspomnianej Marii. Nazwisko Stankiewicz nosi również syn jego żony, podawany jako mieszkaniec Osiedla Komaniego. Potomkami Stankowiczów są też mieszkający w Choczni Mrzygłodowie. 

Nazwisko Stankowicz nie jest obecnie zbyt częste, 20 lat temu nosiło go zaledwie 101 osób, najwięcej w powiecie wielickim, tatrzańskim i w Krakowie. Znacznie więcej było Stankiewiczów, bo aż 21244. To nazwisko najczęściej występowało w Polsce północno- wschodniej- na Podlasiu, Suwalszczyźnie i województwie warmińsko-mazurskim. Liczniejsi niż Stankowiczowie byli w 2002 roku także Chachułowie, których w bazie PESEL znajdowało się 1247, najczęściej zameldowanych w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego i Łodzi.