czwartek, 28 września 2023

Franciszek Wiśniowski - kierownik szkoły w Choczni

 


Franciszek Wiśniowski, przyszły kierownik szkoły w Choczni urodził się 27 stycznia 1853 roku w Jakubkowicach koło Łososiny Dolnej (obecny powiat nowosądecki) w rodzinie Józefa Wiśniowskiego i jego żony Zofii z domu Garbacz. Na chrzcie otrzymał imiona Franciszek i Paweł.

Gdy w 1886 roku przybył do Choczni, był już doświadczonym pedagogiem. Uczył wcześniej w Rajbrocie, Starym Wiśniczu, Uściu Solnym i Lanckoronie, a w 1884 roku już jako kierownik szkoły uczestniczył w zjeździe Towarzystwa Pedagogicznego w Tarnowie. W Choczni pracował i mieszkał przez niemal 9 lat, kierując szkołą w dolnej części wsi, za co otrzymywał pensję w wysokości 450 złotych reńskich rocznie. Dał się poznać także jako aktywny działacz społeczny i to na różnych polach. W 1888 roku należał do Krakowskiego Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt, a rok później był współtwórcą kółka rolniczego w Choczni i jego sekretarzem, jak również inicjatorem powstania czytelni ludowej w Choczni i jej pierwszym kierownikiem. Otwarcie tej czytelni, mieszczącej się w domu Antoniego Sikory, relacjonował krakowski „Czas” w wydaniu z 27 lutego 1890 roku. Ponadto wraz z licznym gronem chocznian wykupił udzialy w Towarzystwie Zaliczkowym i Ochrony Własności Ziemskiej w Wadowicach, w którym został jednym z dyrektorów. W 1893 roku odnotowano jego udział w katolickim wiecu w Krakowie i Towarzystwie Bursy Stefana Batorego w Wadowicach, ułatwiającym zakwaterowanie zamiejscowym uczniom wadowickiego gimnazjum.

Wiśniowski z żoną Marianną z domu Boehm mieszkał tuż przy szkole w tak zwanej zagródce Wróblowskiego (od nazwiska poprzedniego właściciela, który scedował ją na rzecz kościoła i szkoły), Koszt dzierżawy od gminy zagródki razem z ogrodem wynosił 10 złotych reńskich rocznie. Tam przyszli na świat jego synowie Bronisław, Adam, Stefa/Szczepan i Stanisław. W drugiej połowie swojego pobytu w Choczni stosunki Wiśniowskiego z władzami miejscowej gminy zaczęły się psuć. Nie zawsze płacił on terminowo za dzierżawę zagródki i  nie odprowadzał podatku gruntowego, wobec czego w 1893 roku wypowiedziano mu umowę dzierżawy. Później tę dzierżawę odnowiono, ale warunkowo. Kontrowersję wśród radnych, władz gminy i proboszcza Komorka wzbudziła również korespondencja z Choczni, jaką Wiśniowski nadesłał do pisma „Lud Polski”. Zdaniem radnych w zbyt korzystnym świetle przedstawił tam działalność kółka rolniczego i czytelni, czyli organizacji, w których sam działał, rozmijał się w niektórych przypadkach z prawdą i nie wspomniał nic na temat budowy nowego kościoła, zakończonej sukcesem dzięki dużemu wysiłkowi finansowemu i robociźnie samych chocznian. Wzburzeni radni i proboszcz uznali tę korespondencję za „profanację rzeczy świętej”. Natomiast wśród władz powiatowych i wyższych Wiśniowski miał opinię agitatora ruchu ludowego i gorliwego zwolennika "usamowolnienia ludu".

Nie może zatem dziwić, że z końcem grudnia 1895 roku Franciszek Wiśniowski został przeniesiony służbowo do Woli Batorskiej. Później pracował w Nieszkowicach (1903), Łękawce (w latach 1903-1904), gdzie uczył też religii, Smęgorzowie (od 29 kwietnia 1904 do co najmniej 1912 roku, kiedy to został nauczycielem kierującym).

Zmarł w Krakowie 2 stycznia 1934 roku. Stanisław Wiśniowski, jeden z jego synów urodzonych w Choczni, zginął jako żołnierz Legionów Polskich w bitwie pod Łowczówkiem (koniec grudnia 1914 roku) i został pochowany na tamtejszym cmentarzu wojennym. Drugi jego syn urodzony w Choczni – Bronisław Wiśniowski – wyemigrował w 1907 roku do Stanów Zjednoczonych Ameryki.  

poniedziałek, 25 września 2023

Chocznianie na weselu opisanym przez Wyspiańskiego

 

„Wesele” Stanisława Wyspiańskiego bywa uważane za najważniejszy polski dramat XX wieku.  Utwór nawiązuje do prawdziwego wesela z 20 listopada 1900 roku pomiędzy poetą Lucjanem Rydlem i Jadwigą Mikołajczyk z podkrakowskich wtedy Bronowic. Wyspiański uwiecznił w nim szereg autentycznych uczestników wesela Rydla i Mikołajczykówny.

Wśród postaci, które również brały udział w tym sławnym weselu, a nie zostały opisane w dramacie, znaleźli się między innymi Kumalowie od niedawna mieszkający w Choczni. Od niedawna to znaczy najprawdopodobniej od lipca 1900 roku, czyli od kilku miesięcy. Tak wynika z kilku faktów- daty urodzenia ich córki Jadwigi jeszcze w Krakowie (20. 10. 1899), daty urodzenia jej imienniczki już w Choczni (4.05.1901) i spisanych wspomnień ich córki Marii, według których przeprowadzka z Krakowa do Choczni (obecny adres ul. Kościuszki 12) wydarzyła się pewnego pięknego, lipcowego dnia.

Jan i Maria Kumalowie wraz z kilkorgiem starszych dzieci zostali zaproszeni na wesele w Bronowicach przez Józefa Mikołajczyka, najstarszego brata Panny Młodej. Postać Józefa również nie pojawia się w dramacie w przeciwieństwie do czworga jego rodzeństwa: Anny Tetmajer, czyli Gospodyni z „Wesela”, żony Włodzimierza Tetmajera, Marii Susuł, czyli w „Weselu” Marysi, Jana Mikołajczyka, który był pierwowzorem Jaśka – drużby Pana Młodego oraz oczywiście Jadwigi Mikołajczyk – Panny Młodej.

Józef Mikołajczyk, z zawodu „pachołek magistracki”, był o osiem lat młodszym mężem Karoliny z Gąciarskich – siostry Marii Kumalowej i temu powinowactwu Kumalowie zawdzięczają swoją obecność w tym wiekopomnym wydarzeniu. Z grona znanych postaci mieli okazję spotkać tam poetę Kazimierza Przerwę-Tetmajera, jego brata - malarza Włodzimierza Tetmajera, Zofię Pareńską, późniejszą żonę Tadeusza Boya-Żeleńskiego, czy samego Wyspiańskiego.

Zapraszający Kumalów Józef Mikołajczyk przeżył zarówno państwa młodych (Rydel zmarł w 1918 roku, a jego żona Jadwiga w 1936 roku), jak i Wyspiańskiego (zm. 1907), Tetmajerów i samych Kumalów, których nagrobek istnieje do dziś na cmentarzu w Choczni (Jan zmarł w 1921 roku, Maria nieco ponad trzy lata później).

Po śmierci w 1955 roku Józef Mikołajczyk spoczął na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w tym samym grobie co jego ojciec Jacenty Mikołajczyk – Ojciec z „Wesela” Wyspiańskiego.  W tym samym grobie zostało pochowanych między innymi troje jego dzieci, które miał już z Karoliną z Gąciarskich w 1900 roku: Józefa Lewińska, Jan Mikołjaczyk i Ignacy Mikołajczyk oraz Marianna Gąciarska, ciotka Karoliny i Marii Kumala, której darowizna ułatwiła Kumalom zakup domu w Choczni.

Jan i Maria Kumala
Zdjęcie z archiwum Anny Michalik


piątek, 22 września 2023

Sprawy sądowe z pierwszej połowy XVIII wieku

Wybierani przez gromadę choczeńską wójt i przysiężni posiadali nie tylko władzę wykonawczą, ale i sądową, rozstrzygając spory między mieszkańcami Choczni i wydając wyroki w sprawach karnych dotyczących mniej poważnych przestępstw. Taki stan rzeczy utrzymywał się od XVI do XIX wieku, mimo że Chocznia w 1772 roku znalazła się w monarchii austriackiej.

Przykładami zachowanych do dziś wyroków wójta i przysiężnych choczeńskich z XVIII wieku są między innymi sprawy o:

  • "spaszenie owsa" Antoniego Ramendy przez Antoniego Patyraka (Pateraka), za co ten drugi miał wypłacić poszkodowanemu "tynfów 2" (monet o wartości nominalnej równej złotemu, ale o zaniżonej ilości srebra użytego do ich wybicia) oraz oddać 3 funty wosku pszczelego do kościoła w Choczni (na świece), i po 2 grzywny na rzecz urzędów gromadzkiego i dworskiego;
  • maltretowanie rodziców przez syna, o czym powiadomił wójta i przysiężnych "pracowity" Franciszek Koman z żoną. Ich syn Wojciech "przez wychowanie rodziców złe y nie cnotliwe życie, na reście i na oyców własych porywał się do bicia, tak oyca iako i matki". Świadkowie potwierdzili, że tenże Wojciech chciał połamać rodzicom ręce i urwać matce głowę, wobec czego skazano go na 500 "plak" (uderzeń rózgą) oraz oddanie dziesięciu grzywien kosciołowi, sześciu dworowi i trzech gromadzie. Natomiast jego ojca Franciszka także uznano winnym tego, że nie zgłosił na czas złego postępowania syna, w związku z czym nie udało się już zapobiec temu maltretowaniu;
  • kłótnię i bójkę między sąsiadami- Antonim Paterakiem z żoną, a z drugiej strony Jakubem Szczurem z synami. Najbardziej poszkodowanym był Jakub Szczur, do którego musiano wzywać cyrulika. Koszy jego sprowadzenia w wysokości 10 złotych górskich miał pokryć Paterak, a ponadto zobowiązano go, by oddał "Szczurowi grzywien cztyry, gromadzie grzywien trzy, a kościołowi fontów wosku cztyry", ponieważ kłótnię wszczęła jego żona. Na odpowiednio niższe grzywny skazano także Jakuba Szczura i jego syna, jako że Paterak w bójce poniósł również obrażenia. Podarowano ponadto należne plagi rózgami Paterakowi i Szczurom, mając na uwadze szczególnie wiek Jakuba. Wyrok wydali w obecności Franciszka Jezierskiego, administratora starostwa barwałdzkiego: wójt Łukasz Woźniak i przysiężni - Michał Drapa, Franciszek Styła, Antoni Ramenda i Wojciech Guzdek, potwierdzając go przez położenie na dokumencie trzech krzyżyków, ponieważ nie umieli pisać;
  • pobicie Michała Gancarczyka, którego Walenty Trzaska uderzył na drodze w zęby i przeciął mu wargę. Inkwizycya (śledztwo) wykazało, że "kłótnie się działy między niemi, których tu wyrazić niepodobna". Sprawcę skazano na 30 plag oraz po trzy grzywny na rzecz gromady i dworu, a "do kościoła wadowskiego wosku fontów cztyry";
  • za "występek przeciwko przykazaniu Boskiemu i obraze Pana Boga" skazano Kacpra Guzdka na 100 plag rózgą i Katarzynę Widrzonkę także na 100 plag "która sie z pomienionym Kacprem grzechu dopuściła". Jak się okazało, efektem tego występku było "porodzenie przez występnicę nieżywego dziecka".  Winnym uznano również Wojciecha Guzdka, ojca Kacpra, za to że nie upilnował syna i służącej w jego gospodarstwie Widrzonki. Miał z tego tytułu oddać do kościoła 10 funtów wosku oraz po trzy grzywny gromadzkie i dworskie;
  • pobicie Franciszka Trzaska przez Tomasza Twaroga "gdzie urząd choczeński wysłuchawszy obu stron uznaje słuszność y naznacza temu ubitemu Franciskowi Trzaskiemu, aby Tomasz Twaróg oddał złotych 20 rachuiąc każdy złoty czeskich 6. y zaraz przytem na urzędzie aby sie przeprosili, tak by żadney pretensyi do siebie nie mieli i sukcesorowie (potomkowie) ich". Ponadto Tomasz Twaróg miał dać kościołowi 3 funty wosku, 3 grzywny dworskie i 2 gromadzkie. Działo się to "w Roku Pańskim 1739, dnia 30 kwietnia, przy bytności moiey i całym Urzędzie". Podpisał Krzysztof Goworek, administrator w wadowickim wójtostwie Mikołaj.

poniedziałek, 18 września 2023

"Putek, jakiego nie znacie" - walka z Józefem Putkiem na łamach „Ludu Polskiego” w latach 20. XX wieku

 

Działalność polityczna choczeńskiego wójta i posła Józefa Putka była w latach 20. XX wieku krytykowana nie tylko przez zwolenników partii chrześcijańsko-narodowych, ale także przez ludowców, których sam przecież reprezentował w Sejmie RP. Echa tej krytyki znaleźć można w tygodniku „Lud Polski”, sprzyjającym Wincentemu Witosowi, przewodniczącemu PSL Piast. Ta partia polityczna, w przeciwieństwie do PSL Wyzwolenie, w której działał Putek, miała program bardziej konserwatywny i prokatolicki. Redaktorzy „Ludu Polskiego” i anonimowi korespondenci tego pisma z Choczni stawiali Putkowi nie tylko rzeczowe zarzuty, ale także atakowali go pozamerytorycznie, opisując faktyczne i rzekome jego cechy, czy postępowanie.

Gdyby przyjąć w 100% za prawdziwe, to co pisano o Putku w „Ludzie Polskim”, to okazałby się on między innymi tchórzem i dekownikiem uciekającym przed służbą wojskową, nieudolnym muzykantem, który uczył się grać na klarnecie, by uniknąć służby na froncie, alimenciarzem, bolszewikiem, filosemitą, człowiekiem chorobliwie wścibskim i rudzielcem o posturze niewiele większej od fraka, w którym występował w Sejmie.

Oczywiście działalność polityczną Józefa Putka można różnie oceniać, dla wielu był on i jest postacią kontrowersyjną. Jednak posuwanie się przez jego ludowych oponentów do ataków ad personam świadczy o braku ich rzeczowych argumentów i bezsilności w walce ze skutecznie oddziaływującą na wyborców retoryką Putka. Zresztą tę skuteczność Putka jako trybuna ludowego, przyczyniającego głosów Wyzwoleniu kosztem Piasta,  z pewną zawiścią sami zauważają.

Już 21 lutego 1921 roku, a więc jeszcze przed wyborami, dostrzeżono kandydaturę Putka i ostrzeżono przed nim wyborców, pisząc między innymi:

Takim lisem w ludzkiej postaci jest tak zwany Putek, warchoł, wieczny kandydat adwokacki, kandydat na komisarza bolszewickiego i jedyna podpora Jasia Stapińskiego, pana na Klimkówce i wiertacza w cudzej nafcie. W okręgu wadowickim poznali się już chłopi na jego bolszewickiej robocie, szuka więc ten lis polityczny innego okręgu, gdzie go jeszcze nie znają. Tym razem chce Putek uszczęśliwić swą osobą okolice Chrzanowa. (…) W niedzielę dnia 13 b. m. zjechał Putek cichaczem do Domagalskiego do Chrzanowa i tu zrobili przy udziale 50 cierpliwych słuchaczów zgromadzenie, wybrawszy na przewodniczącego arcybigota i księżowskiego lizołapę. (…) Na tem tak licznem zgromadzeniu szkalowali wszystkich, skazując co drugiego na powieszenie. Nie zapomnieli i o żydach, jako podporze bolszewizmu. Zwymyślali każdego, ktoby myślał o odrodzeniu handlu i przemysłu, który — zdaniem ich — ma wyłącznie pozostać w rękach żydowskich, gdyż żaden Polak handlem trudnić się nie może. Zakończyli zaś ten „wiec” rezolucją, według której Putek ma być polskim premjerem na miejscu Witosa, a Domagalski ministrem skarbu.

Natomiast 10 kwietnia 1921 roku anonimowi „chłopi z Choczni” tak przedstawiali życiorys Putka na łamach wyżej wymienionego pisma:

P. Putek, pomimo młodego wieku, ma już za sobą przeszłość bardzo burzliwą. Jadł chleb z niejednego pieca, wszelakiego szczęścia próbował i niejednego rzemiosła się uczył. W pierwszej młodości, za czasów studenckich, trudnił się kolportażem „Przyjaciela Ludu“, potem zadarł z władzami szkolnemi i wyleciał za to ze szkoły, jak to mówią — na łeb, na szyję! Wreszcie stał się stałym naganiaczem Stapińskiego (wydawcy Przyjaciela Ludu i przywódcy PSL Lewica – uwaga moja) i w tym „fachu" pracował dość długo, bo aż do wybuchu wojny. W czasie ogólnej mobilizacji w r. 1914 zamiast iść do wojska lub do legjonów wstąpić — jak ta wielu jego kolegów uczyniło — przebrał się w skórkę tchórza i schował się gruntownie w swojej wsi Choczni, wydreptawszy wpierw w starostwie i gminie synekurę pisarza gminnego. W ten sposób dzisiejszy poseł, wówczas młodzieniec dwudziestokilkuletni, „zadekował się” odważnie przed wojskiem — wtedy, gdy krew przelewali jego rówieśnicy, ludzie siwi i ojcowie rodzin. Razu pewnego dowiedział się skądś p. Putek (on ma zawsze dobry węch), że może być krucho z jego sekretarstwem, a nawet mógłby być przeniesiony z frontu wadowickiego na inny (o zgrozo!) odcinek wojenny, gdzie głośno strzelają i dziurawią ludzkie ciała. Taki los się p. Putkowi nie uśmiechał, odwagi nijakiej w sobie nie czuł, na wspomnienie o wojsku i karabinie dostawał t. zw. „wielkiej choroby”, więc zdecydował się na pomysł genjalny, godny zaiste tylko Putka. Jeśli już mam iść do wojska — pomyślał z goryczą w sercu —to niechże przynajmniej idę do muzyki, poczem zrobił silne postanowienie wyuczenia się gry na klarnecie. Ponieważ jednak klarnetu nie posiadał, a gotówka się go stale nie trzymała — pobiegł „w dyrdy" do pewnego aptekarza w Wadowicach, prosząc go na wszystkie świętości, aby mu wypożyczył klarneta. Aptekarz na razie nie chciał się zgodzić, ale widząc łzy w oczach Patka — zmiękł; od tego czasu p. Putek zaawansował na lirnika i wyrabiał w sobie powoli muzykalne zdolności. Wprawdzie mieszkańcy Choczni nie poznali się nigdy na jego muzycznych zdolnościach, chociaż im codziennie bezpłatnie serenady wygrywał, ale za to okoliczne psy na dźwięk jego klarnetu przeraźliwie wyły, a dzieci robiły taki harmider, że nawet później, gdy przestał grać i klarnet trzymał — „wszystkim się zdawało, że to Putek gra jeszcze, a to echo grało...”. Edukacja była jednak bezcelowa, grać się bowiem nie nauczył, ale i do wojska nie poszedł. Za to lekcja gry na klarnecie przydała mu się bardzo w Warszawie, gdzie, jak wiadomo, Putek posłuje. Tam to obecnie popisuje się znowu, w braku klarnetu, który musiał oddać, dzwonkiem, piszczałką, gwizdkiem, przed obliczem Sejmu. Słuchy dochodzą, że ma nawet zamiar stworzyć specjalną orkiestrę sejmową, w której zostanie dyrygentem, czy nawet kapelmistrzem, ku chwale jego wyborców, Sejmu i ojczyzny. Jakiego fachu chwyci się jeszcze w swojem życiu p. Putek — Bóg raczy wiedzieć, bo już prawie że wszystkiego się uczył, choć nie wiele umie. W każdym razie skończy „wysoko", a być też może, że się znajdzie jaki wielbiciel jego wszechstronnego talentu, ćo uwieczni jego imię i przekaże historji, „braciom na otuchę". Szkoda tylko, że H. Sienkiewicz nie żyje, bo miałby temat do świeżej nowelki p. t.: „Putek muzykant”. A ta chwała p. Putkowi bezsprzecznie się należy.

Należy docenić błyskotliwość i złośliwość tego tekstu, ale też wiedzieć, że Putek sekretarzem gminy Chocznia był już przed wojną, podobnie jak muzykiem – członkiem orkiestry gimnazjalnej, a w czasie I wojny światowej donosy, że unika służby w armii austriackiej, słał do władz jego przeciwnik z Choczni - Tomasz Bursztyński - emerytowany żandarm ck. Sprawdziło się też wyrażone wyżej przeczucie, że Putek daleko zajdzie (bo aż do ministerialnych gabinetów).

19 czerwca tego samego roku podobne zarzuty powtórzono, tym razem w formie wierszowanej pod tytułem „Putek z klarnetem”:

Dzisiaj wam, moi mili czytelnicy,

Opowiem rzeczy, o których nie wiecie,

Lecz to musicie trzymać w tajemnicy,

By nie rozeszła się ta wieść po świecie...

.Bo by pan Putek, „bohater z Tamowa",

Pęknął ze złości — i heca gotowa...

On już przeróżne koleje przechodził:

„Przyjaciel Ludu" za młodu sprzedawał,

A Jaś Stapiński robił mu nadzieje,

Że będzie z niego... polityka kawał.

I tak mu przyszłość śniła się świetlana

Pod opiekuńczą dłonią pana Jana

A potem w Choczni był pisarzem gminnym,

Tam też przeróżne robił interesu,

A choć cyganił -— był zawsze niewinnym,

Bo miał spryt koci, a zmysł, jak u biesa.

Dobrze mu było, bo blagować umiał,

A nikt się na nim w Choczni nie rozumiał,..

Lecz i to rzucił i pomyślał sobie:

Co ja tu będę prostej służył gminie,

Lepszą w starostwie karjerę zrobię,

Tam więcej zysku do kieszeni wpłynie...

No i pan Putek z gminnego pisarza

Zasiadł w starostwie w krześle sekretarza.

Sekretarz przecież ma znaczenie w mieście,

Lecz i dla znacznych jest chwila przeklęta.

A że się kochał tam w pewnej niewieście,

Płacił jej, biedak, za to alimenta,

Bo, trudna rada... przyjemności chwilka...

Lecz, że wilk nosił — ponieśli i wilka...

Ale to wszystko furda, mości panie,

Co alimenta... zapłacę i basta.

Ale tu wojna — wszystko na wulkanie-—

Idą do wojny i wioski, i miasta,

Blady strach przejął Putka do żywego,

Bo się bał frontu, jak czart święconego.

Więc co tu robić... myśli mu się mnożą,

Aże wymyślił na ostatku przecie —

i do muzyki poczuł iskrę bożą —

A więc zaczął się uczyć... na klarnecie,

Ażeby nie iść w ten wir walki dziki,

Więc do wojskowej chciał wstąpić muzyki...

To nie są żarty, prawda oczywista,

Bo to tchórz straszny z tego pana Putka —

Lecz dziś jest posłem i z tego korzysta,

Bo kogo może — wystrychnie na dudka...

Jest ekonomem Jasia Stapińskiego,

Razem z nim skórę drze z chłopa biednego-,

Jeszcze wam dużo opowiem nowości,

Bo do pisania chęć mnie wielka bierze,

A chociaż Putek będzie klął ze złości —

Ciąg dalszy będzie w następnym numerze...

Nowością są tu zarzuty alimentacyjne, na które pewne światło rzuca dopisek w akcie chrztu Tadeusza, urodzonego w 1919 roku syna choczeńskiej nauczycielki, o brzmieniu „pater putativus Joseph Putek” (przypuszczalny ojciec Józef Putek).

W wydaniu z 8 października 1922 roku odbył się w „Ludzie Polskim” sąd nad Putkiem, określanym jako szkodnik:

Jednym z takich nałogowych rozbijaczy i zboczonych polityków jest w pow. wadowickim p. Putek, młodzieniaszek o ciemnej i burzliwej przeszłości, nieokiełzanej naturze i malej wartości moralnej. Już młodzieńcem będąc, miał rogatą duszę, więcej się oddawał polityce, niż nauce, to też ze szkoły został przepędzony. Nic ze szkoły nie wyniósł, ani się nie nauczył - pozostał t. zw. „rozpapranym" czy żelaznym studentem, stając się ciężarem biednych rodziców, a utrapieniem rodziny. Miernie od natury uposażony, mało co większy od fraka, w którym między chłopami paraduje, o twarzy lisa, który czycha na ofiarę — ma jednak, jak to mówią, „pysk wykuty", to też po tchórzliwem ukrywaniu się w czasie wojny, pokazał się jak mysz z dziury na widownię z chwilą powstania Polski i odrazu zakandydował podczas wyborów do Sejmu w r. 1918 i posłem wybrany został. W Warszawie wstąpił od razu do grupy Stapińskiego, jako „radykalny" ludowiec i działalność swoją rozpoczął od walki z piastowcami, ze zdrowym rozsądkiem i ze wszystkimi, co nie po studencku myśleli. —Poza tem walczył na zęby i noże z duchowieństwem, o czem jedynie w Sejmie gadał, sympatyzował jawnie z bolszewikami, a żydom gdzie i jak mógł, szedł na rękę. Sławna była swego czasu jego interpelacja w Sejmie  „z powodu, ograniczenia praw żydowskich w Polsce", na której podpisali się sami Żydzi i jeden jedyny Polak, p. Putek. Oczywiście, że na to, co robi p. Putek nie patrzą się dobrze jego wyborcy, to też w powiecie wadowickim utracił zupełnie grunt pod nogami i karjera jego jest, właściwie w tym powiecie skończona.

Ta skończona kariera zaowocowała w kolejnych wyborach z 1928 roku poparciem w Choczni 75% wyborców i zwycięstwem  między innymi w Rzykach (81,6% głosów), Barwałdach, Radoczy, Wieprzu, Ponikwi, Głębowicach, Sułkowicach, Tarnawie i Zembrzycach. Putek był już wtedy od 8 lat doktorem praw, a nie wiecznym studentem i mieszkał w Choczni we własnym domu, utrzymując schorowaną matkę (a nie odwrotnie).

23 marca 1924 roku ponownie wyciągnięto na światło dzienne między innymi sprawę domniemanych alimentów i zarzucono Putkowi nadmierne wścibstwo wobec kolegów posłów ludowych:

Niejaki Józef Putek od Wadowic, naprzód pisarz gminny, wójt w Choczni, potem wyzwolony kandydat adwokacki, a wreszcie z łaski swej dość tęgo wykłapanej jadaczki także i poseł, miewa dość często dziwne skłonności do szpiclowania swoich kolegów sejmowych i węszenie po Sejmie, co też który z posłów, przede wszystkiem z Piastowców, jada, gada, jak się goli, kicha, spełnia swe naturalne potrzeby itp. Ponieważ zaś przy tych wszystkich „czynnościach" ma zwykle niesamowity wygląd rozgorzałego z namiętności i wściekłości sadysty, wszyscy posłowie unikają jak mogą Putka, woląc w każdym razie spotkać na swej drodze wściekłego psa czy inne obrzydłe zwierzę. (…) Może i Putek wścibić swój nos, a nawet całą rudą głowę jeszcze do innego dyskretnego saloniku, z którego posiłkując się, może i Putek dokonać owego „masarzu" i „manikirów", o które tak zazdrośnie p. Cielucha (posła PSL Piast – uwaga moja) posądzał. Korzyści z tego będzie wiele. Naprzód dogodzi swym wybujałym i zwierzęcym namiętnościom, po tem „masarzowaniu” przybierze koloru jeszcze więcej bronzowego, z którym mu ponoć tak do twarzy — ponadto ów „masarz” zastąpi mu wodę kolońską i francuskie mydełko, których przecie jako wiecznie wyfrakowany „dżentelmen" używa. Przez to będzie mógł zaoszczędzić bardzo dużo miljonów na spłacenie alimentów, bowiem pod tym względem jest Putek, jak słychać nigdy niewypłacalnym.

Wreszcie 15 kwietnia 1926 roku Józef Kołodziej tak kreślił sylwetkę przeciwnika politycznego:

Syn praczki z Choczni, z nędzą się borykał,

Był często w biedzie, wie co znaczy smutek,

Dziś chłopów, księży, nie cierpi radykał.

Żydów miłuje za to — rudy Putek.

Dla pełnej jasności warto dodać, że i Putek nie pozostawał dłużny wobec swoich oponentów politycznych, używając podobnych chwytów, co i oni. Te polemiki wykraczają jednak poza obszar zainteresowania historią chocznian i Choczni.

czwartek, 14 września 2023

Krzyż Walecznych dla Klemensa Turały

 Klemens Turała był czwartym z kolei dzieckiem choczeńskiego rolnika oraz murarza Jana Turały i jego żony Julii z domu Cap. Urodził się w Choczni 1 listopada 1898 roku. W czasie I wojny światowej służył w armii austriackiej i podczas walk na froncie włoskim dostał się do niewoli. Po wyjściu na wolność udał się do Francji, by 7 listopada 1918 roku wstąpić na ochotnika do Armii Polskiej dowodzonej przez generała Józefa Hallera. Przebywał przez kilka miesięcy w obozie koło Nancy, gdzie przechodził gruntowne wyszkolenie. 

15 kwietnia 1919 roku wyruszył wraz z Błękitną Armią ze stacji kolejowej Bayon do Warszawy. Trasa transportu wiodła przez Moguncję, Erfurt, Lipsk i Kalisz. Z Warszawy zostali skierowani na miejsce koncentracji w rejonie Chełm-Kowel-Włodzimierz i w maju przystąpili na Wołyniu do walk najpierw z wojskami ukraińskimi, a następnie przeciwko okupującym Ukrainę wojskom Rosji bolszewickiej. 

17 września pułk, w którym służył, otrzymał nazwę 43. Pułk Strzelców Kresowych, a w listopadzie jego dowództwo objął major Piekarski. W czasie postoju zimowego nad rzeką Słuczą Turała uniknął epidemii tyfusu, która zdziesiątkowała jego jednostkę. 

Na wiosnę pułk przystąpił do ofensywy, a w maju 1920 roku doszło do pierwszych krwawych starć z Armią Konną Budionnego. Turała brał udział w bitwie pod Dziunkowem 22 maja, gdzie udało się zatrzymać sowiecką ofensywę. W czasie tego boju niejednokrotnie dochodziło do starć na bagnety i walk wręcz. Ponieważ Armia Budionnego przełamała jednak front na północ od 43. PSK, to zarządzono odwrót.

W trakcie zajmowania nowego rejonu pod Horynką (obecnie Rejon Krzemieniecki Obwodu Tarnopolskiego na Ukrainie) pułk natknął się 13 lipca 1920 roku na przeważające siły kawalerii sowieckiej. 14 lipca, gdy bolszewicy okrążali wieś Kuszlin od strony południowej, starając się odciąć część wojsk polskich, plutonowy Klemens Turała został wysłany z połową plutonu zabezpieczenia odwrotu. Jak pisał jego dowódca kapitan Tyczyński:

Nie zważając na gwałtowny ogień i przeważającą liczbę nieprzyjaciela powstrzymał jego ruchy tak długo, iż pozwolił wycofać się zagrożnym dwóm kompaniom piechoty. 

Dopiero po zabezpieczeniu odwrotu Turała wycofał swój oddział, nie tracąc przy tym żadnego żołnierza. Ogółem jego pułk stracił jednak w tych walkach kilkudziesięciu żołnierzy, którzy zostali pochowani w Kuszlinie.

Po tym bohaterskim dokonaniu przełożeni Turały złożyli wniosek o odznaczenie go Krzyżem Walecznych, który wręczono mu w listopadzie 1920 roku.

On sam w dalszym ciągu brał udział w starciach z bolszewikami pod Lwowem, kontrofensywie na Lubelszczyźnie, forsowaniu Bugu pod Grodnem i ponownych walkach na Wołyniu. Zawieszenie broni 18 października 1920 roku zastało go w Zwiahlu.


Po przejściu do cywila w stopniu starszego sierżanta Turała zajmował się murarką, głównie na Śląsku, ale uczestniczył też w odnawianiu choczeńskiego kościoła w 1924 roku. Rok wcześniej (12 listopada 1923 roku) poślubił w Choczni o sześć lat młodszą Walerię Widlarz. W 1926 roku wyemigrował z grupą chocznian do Montevideo w Urugwaju, gdzie pracował jako mistrz murarski i kierownik budów. Po pewnym czasie dołączyła do niego żona i urodzony w Choczni syn Edward. W 1928 roku Turała znalazł się w Komisji Rewizyjnej Towarzystwa Polskiego im. T. Kościuszki w Montevideo. W Urugwaju przyszli na świat jego dwaj kolejni synowie: Clemente (Klemens) i Adolfo Roberto.

Zmarł na emigracji 1 października 1972 roku.


poniedziałek, 11 września 2023

Sprzedaż młyna Wątrobów w 1670 roku

 Sprzedaż młyna Wątrobów w 1670 roku była największą transakcją kupna/sprzedaży w siedemnastowiecznej Choczni. W rękach Wątrobów młyn ten, usytuowany w dolnej części wsi (na terenie obecnego lądowiska helikopterów), pozostawał przez 32 lata. W 1638 roku otrzymał go na mocy przywileju królewskiego Łukasz Guzdek alias Wątroba, a po jego śmierci w 1659 roku przeszedł na własność żony Zofii i syna też noszącego imię Łukasz. Starostwo barwałdzkie dzierżawiące Chocznię tolerowało nawet fakt, że Łukasz junior unikał płacenia podatków, byle tylko nie porzucił młyna, co byłoby dla chocznian i starostwa większą stratą.  Drugi z synów - Tomasz Gustkowicz Wątroba - zakupił ziemię po północnej stronie Choczenki i postawił dom przy obecnym Zawalu.

16 sierpnia 1670 roku Łukasz Wątroba młodszy ze swoją matką "stanęli oblicznie" przed władzami gminy choczeńskiej i Wojciechem Zaleskim, administratorem majątku  Mikołaj, reprezentującym starostwo barwałdzkie, by sprzedać "młyn we wsi Hocnie" z wszelkimi przyległościami, położony między rolą rodziny Złych Maćków, a Górą Grządzielowską (obecnym Pagórkiem Malatowskim).

Kupcem był Franciszek Gołąb. który zapłacił za młyn aż "trzysta y dwanaście" złotych. Była to kwota o 38% wyższa od tej, jaką za ten sam młyn zapłacono pół wieku wcześniej.

Należy tu dodać, że Franciszek Gołąb, który bywał określany w różnych dokumentach także jako Wydrak, Młynarz, czy Molitor, to przodek wszystkich współczesnych choczeńskich Widrów. Prawdopodobnie przybył do Choczni z Jaroszowic, gdzie rodzina o tym samym nazwisku także trudniła się młynarstwem.

Syn Franciszka młynarza w 1733 roku zakupił ziemię od Wcisłów i rodzina ta gospodarowała odtąd na ziemiach położonych powyżej obecnej remizy OSP, ciągnących się pasem od Choczenki, po granice Inwałdu.



czwartek, 7 września 2023

Choczeńskie rody - Harnikowie

 

Historia tego rodu w Choczni zaczyna się w 1804 roku od ślubu 21-letniego Grzegorza Harnika z 18-letnią Franciszką, córką Łukasza Juchy. Grzegorz był synem Kazimierza Harnika (zapisanego jako Charniczek) z Witanowic i poddanym sołtysa Dunina. 

W 1811 roku Grzegorz Harnik, już jako wdowiec, poślubił Franciszkę z domu Strzeżoń, a w 1825 roku po raz trzeci wstąpił w związek małżeński z Marianną z domu Szczur. 

W podobnym czasie (1812) pojawił się w choczeńskich zapisach metrykalnych Filip Harnik, nieco młodszy od Grzegorza, który został mężem wdowy Heleny Romańczyk z domu Turała, akuszerki proszonej często do porodów dzieci. Jednak nazwisko Harnik przetrwało w Choczni do współczesności tylko wśród potomków Grzegorza i jego drugiej żony. 

W austriackim spisie własności z lat 1846-52 wykazany jest syn Grzegorza - Kacper Harnik (1822-1887), który posiadał w Niwie Zakościelnej (obecnie Biała Droga) prawie 7 mórg pola i dom nr 322. Wcześniej te grunty należały do Zająców, z których wywodziła się żona Kacpra, nosząca imię Marianna. Kacper i Marianna mieli ośmioro dzieci, ale własne rodziny założyli tylko: Elżbieta (żona Antoniego Bąka), Franciszka (żona Piotra Banasia) i Antoni, mąż Ludwiki z domu Buldończyk. 

W 1855 roku Kacper Harnik odprowadzał z tytułu podatku kościelnego po 3 garnce żyta i owsa rocznie, a w 1875 roku ofiarował niecałe 2 złote na przeróbkę starych i zakup nowych dzwonów do choczeńskiego kościoła. Nic na ten cel nie wpłacił jego brat Jakub Harnik, który mieszkał pod nr 382. 

Z czwartego pokolenia choczeńskich Harników najbardziej znani byli trzej synowie Antoniego i Ludwiki: Kacper (ur. 1893), który zginął w czasie I wojny światowej w 1916 roku jako żołnierz 16. Pułku Piechoty, Franciszek (ur. 1895), który terminował u mistrza stolarskiego Franciszka Polaniaka w Wadowicach, w 1914 roku wyzwolił się na czeladnika, a 2 lata później zmarł oraz Feliks Harnik (ur. 1912), który w 1937 roku poślubił Marię Gibas. Ich siostra Apolonia została żoną Jana Michalaka, a druga siostra Maria wyszła za Michała Cholewę. 

W czasie II wojny światowej Feliks Harnik pracował w tartaku na Morawach. Z tego okresu w archiwach gminnych zachowała się wzmianka o jego konflikcie z choczeńskim proboszczem. Żaden z Harników nie figuruje w wykazie szkód spowodowanych przez niemieckiego okupanta. 

W 1946 roku na liście głosujących w Referendum Ludowym jako jedyni Harnikowie znaleźli się Feliks i Maria, mieszkańcy domu nr 377. 

W 1953 roku Feliks Harnik wszedł z ramienia PZPR w skład Frontu Narodowego w Choczni, formacji, która posiadała monopol na zgłaszanie kandydatów do Sejmu i rad narodowych wszystkich szczebli. W ankiecie personalnej Feliks Harnik podawał, że pracuje jako strażnik więzienny i mieszka niedaleko cmentarza. 

W 1973 roku na liście choczeńskich wyborców obok Feliksa i Marii Harników znalazł się ich syn Zdzisław. 

Ciekawe jest pochodzenie nazwiska Harnik. Dr Teresa Kolber wywodzi je albo od słowa harny, czyli krnąbrny, hardy, zarozumiały, dumny lub od harnika oznaczającego członka formacji wojskowo-policyjnej na służbie zamkowej, inaczej hajduka. W tej drugiej interpretacji nazwisko Harnik miałoby podobne pochodzenie, co częste w Choczni nazwisko Balon i nawiązywałoby do zawodu wykonywanego po wojnie przez Feliksa Harnika. 

W 2022 roku było zarejestrowanych w Polsce 256 Harników. Zdecydowanie najwięcej z nich mieszkało w powiecie nowosądeckim i Nowym Sączu.

poniedziałek, 4 września 2023

Władze Gminy Chocznia a jej żydowscy mieszkańcy w II połowie XIX wieku i na początku XX wieku

W choczeńskiej Księdze Gromadzkiej z lat 1867-1905 znajdują się interesujące informacje o żydowskich mieszkańcach wsi, prowadzonej przez Żydów z Choczni i okolicy działalności biznesowej oraz stosunku władz gminy do Żydów i ich przedsięwzięć.

10 sierpnia 1873 roku Rada Gminna odmówiła przynależności gminnej Mendlowi Silbigerowi wyznania mojżeszowego, który od kilku lat mieszkał w Choczni i zajmował się prowadzeniem karczmy, ponieważ mimo wezwania zwierzchności gminnej nie stawił się przed radnymi i nie przedstawił osobiście swojego wniosku.

25 marca 1876 roku radni odnieśli się do działalności składu desek Joachima Schoenkera z Suchej, który był usytuowany przy północno-zachodniej ścianie austerii murowanej (karczmy z zajazdem) w centralnej części wsi. Stwierdzono, że funkcjonowanie składu w dotychczasowej formie narusza przepisy policyjne (przeciwpożarowe), ponieważ w pobliżu składanych desek stale palone są cygara i tytoń w fajkach, załadunek i rozładunek desek odbywa się często w świetle lamp naftowych, a przewożący deski rozsypują w pobliżu składu siano i słomę, co grozi zaprószeniem ognia i jego rozprzestrzenieniem się przez wiejące wiatry na budynki okolicznych mieszkańców. Skład desek Schoenkera nie był ponadto w żaden sposób ogrodzony („oparkaniony”), a właściciel przy jego powstawaniu nie wystąpił o  pozwolenie od zwierzchności gminnej. Wobec tego radni postanowili wezwać handlarza Schoenkera, aby wystąpił o pozwolenie na prowadzenie tej działalności i „oparkanił” swój skład, by składał deski nie bliżej niż 12 metrów od ścian austerii i nie wyżej niż na 5 metrów oraz by uprzątnął deski składane na podwórzu austerii do 48 godzin pod karą 3 złote reńskie. Ponadto Schoenker został zobowiązany do „ustanowienia stróża nocnego do 48 godzin do dozorowania miejsca składu desek”, nieprowadzenia załadunku i rozładunku desek przy świetle lamp naftowych pod karą 3 złr, niepalenia przez jego pracowników i woźniców fajek oraz cygar w przejściach między składanymi w stosy („baszty”) deskami i na górze owych „basztów” pod karą 3 złr. Zakazano także woźnicom przywożącym deski stać z wozami na gościńcu przed składem i popasać tam konie. Za naruszenie przepisów policyjno-budowlanych ukarano Schoenkera karą w wysokości 3 złote reńskie, którą miał do 14 dni wpłacić do „kasy miejscowych ubogich”.

17 marca 1878 roku radni zajmowali się między innymi sprawą „odzyskania od starostwa” paszportu zagranicznego przez Samuela Georga Silbigera, syna wspomnianego wcześniej Mendla, ale wobec faktu, że nie posiadał on przynależności gminnej, odmówiła wystawienia zeznania na jego temat.

30 stycznia 1886 roku Rada Gminna nie uznała przynależności do Choczni „żadnych izraelitów w niej zamieszkałych”, co powodowało, że w razie zubożenia lub niezdolności do pracy nie mogli liczyć oni na pomoc ze strony miejscowego samorządu.

16 lutego 1891 roku „Rada gminna na otrzymaną wiadomość, że Georg Silbiger w domu swem pod nr 1 w Choczni (przy granicy z Wadowicami obok dzisiejszego „Stopa” – uwaga moja) wynajął lokal na umieszczenie trunków spirytusowych i wyszynk tych” uchwaliła swój sprzeciw ze względów sanitarnych, „albowiem fabryka mydlarni tam się znajduje i odory niemiłe rozchodzą się”, ze względów bezpieczeństwa, ponieważ warzenie mydła i używany przy tym silny ogień mógłby spowodować pożar i wybuch „trunków spirytusowych”, niebezpieczny nie tylko dla choczeńskich sąsiadów, ale i pobliskich stodół na terenie Wadowic oraz ze względów policyjnych, ponieważ szynk na granicy Choczni i Wadowic mógł zdaniem radnych ściągać różnego rodzaju publiczność przy okazji targów, jarmarków i zgromadzeń, nawet z zagranicy i z grona wojskowych stacjonujących w Wadowicach, co mogło stanowić zarzewie potencjalnych konfliktów i burd, a także ponownie zagrożenie pożarowe przez palaczy tytoniu i cygar, przebywających w tym lokalu

28 lutego 1892 roku radni choczeńscy negatywnie zaopiniowali prośbę Albiny Dunin o „udzielenie kocesyi na wykonywanie przemysłu gościnnego” Loebowi Rosenbergowi w dawnej austerii pod nr 320. Radni nie mieli nic przeciwko temu, by w dawnej austerii należącej do Duninów ponownie uruchomić możliwość noclegów „dla obcych podróżnych i przyjeżdżających w wypadkach nagłych” do nieodległych Wadowic, ale nie zgodzili się, by biznes ten prowadził Loeb Rosenberg, gdyż „na samem początku zamieszkiwania w Choczni kupił kradzioną słomę i siano od złodzieja”, mając świadomość od kogo kupuje, więc jego osoba nie wzbudzała zaufania zwierzchności gminnej.

11 marca 1895 roku radni dyskutowali o zgodzie na działalność przemysłowców żydowskich w niedziele, ale doszli do wniosku, że tak zgoda jest niepotrzebna, ponieważ nie ma takich warsztatów, które nie mogłyby przerwać swojej działalności na niedzielę, a ponadto „przy tych przemysłach, które istnieją, posługują się Żydzi katolikami, z tego demoralizacya większa powstałaby między ludnością katolicką”.

25 kwietnia 1897 roku radni wydali opinię do starostwa, że nie widzą potrzeby otarcia w dawnej austerii pod nr 320 wyszynku wina i herbaty przez Leni Rosenberg („bez takiego szynku obejdzie się”) i podtrzymali to stanowisko na kolejnym posiedzeniu w dniu 17 sierpnia większością 12 głosów („nie widzi się potrzeby zaprowadzenia domu zajezdnego w domu nr 320 Leni Rosenberg dla miejscowych, a dla obcych, że Wadowice blisko”). 17 grudnia ponownie zajęto się sprawą zmienionej koncesji dla Leni Rosenberg, tym razem na: przyjmowanie obcych w gospodzie, podawanie kawy i herbaty bez domieszki rumu, podawanie potraw i wyszynk wina, po czym postanowiono „na żaden z 4-ech przytoczonych punktów nie dawać pozwolenia”. Jednocześnie utajniono kto i jak głosował w tej sprawie, by nie narażać radnych na nieprzyjemności ze strony zainteresowanych.

15 maja 1898 roku Rada Gminna „rozpatrując się nad zakupem domu przez Żyda od Izydora Porębskiego uchwaliła na wniosek Jana Świętka, aby temu, kto sprzeda dom Żydowi, nie pozwolono na budowę nowego domu" i tę uchwałę poleciła doręczyć Izydorowi Porębskiemu, zaś na wniosek Franciszka Wcisły uchwalono ogłosić, "aby kto ma sprzedać grunt Żydowi, nie czynił tego bez zezwolenia Rady Gminnej”.

19 czerwca 1898 roku postanowiono nałożyć karę 50 złotych reńskich na Lipmana Wachsmana, „że bez wiedzy urzędu gminnego przedsięwziął zmiany w domu” oraz na wniosek Antoniego Styły zażądać od niego świadectwa moralności i przynależności gminnej. Chodziło o dom kupiony przez Wachsmana od Izydora Porębskiego. 2 października poinformowano radnych, że Lipman Wachsman wniósł w tej sprawie rekurs (odwołanie) do starostwa. 

23 lipca 1899 roku Moses Schöngut fałszywie zwany Haas wniósł prośbę o zgodę na otwarcie „rzeźni przy jego domu tuż obok rzeki Choczenki” (przy moście w ciągu drogi Wadowice-Andrychów; uwaga moja), na co radni wybrali komisję w składzie: Jan Zając, Wojciech Malata, Antoni Sikora, Jan Turała i Jan Świętek, by zbadali czy miejsce na rzeźnię jest odpowiednie i czy gmina może wyrazić na to zgodę.

8 lutego 1901 roku uchwaliła tryb tajny przy nadaniu prawa przynależności do Choczni dla Andrzeja Targosza z Kukowa, Michała Miski z Krzeszowa i Wolfa Goldbergera z Zatora, po czym prawo to przyznano jednogłośnie dwóm pierwszym, a w sprawie Goldbergera  postanowiono „z pewnych względów” decyzję odłożyć i przejść do następnego punktu porządku dziennego. 11 sierpnia ponownie zawieszono decyzję w tej sprawie, a 3 listopada odmówiono jego prośbie, ponieważ nie utracił przynależności do Zatora.

25 marca 1901 roku odmówiono prośbie Maurycego Münza o wydłużenie dopuszczalnych godzin działalności prowadzonego przez niego wyszynku.

3 listopada 1901 roku Magistrat Kalwarii zwrócił się o przyznanie prawa przynależności do Choczni mieszkającemu w niej Pinkasowi Offnerowi. Rada Gminy odmówiła tej prośbie, ponieważ sam Offner „o prawo przynależności nie prosił i nie prosi”. 22 listopada 1901 roku przesłuchano Offnera i decyzję odmowną podtrzymano, a 15 czerwca 1902 roku, gdy Offner prośbę w końcu złożył, to ponownie mu odmówiono.

24 stycznia 1902 roku odmówiono prośbie o przynależność Szymonowi Klausnerowi z Woźnik.

15 marca 1902 roku radni gminni złożyli zażalenie do Wydziału Powiatowego z powodu zniszczeń drogi prowadzącej przez Chocznię, które powstały wskutek wywozu drewna z lasu przez handlarza Hermana Reicha z Wadowic. Sprawy tej nie udało się załatwić do 13 listopada 1902 roku, kiedy to okazało się, że Reich niszczy drogę także przez wywóz szutru i kamieni z kamieniołomu na granicy z Kaczyną. Ponownie niszczenie drogi przez Reicha było omawianie na posiedzeniu 18 czerwca 1905 roku. Wtedy okazało się, że Reich płaci Wydziałowi Powiatowemu 9 koron rocznie, ale Chocznia nic z tego nie ma.

18 czerwca 1905 roku przyjęto do choczeńskiej gminy Maurycego Münza „wraz z całą familią”, jako pierwszego mieszkańca pochodzenia żydowskiego.