poniedziałek, 29 listopada 2021

Choczeńskie zabytki - obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku"

 W kościele parafialnym w Choczni do dziś eksponowany jest obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku", który pochodzi z drugiej połowy XVII wieku.



Źródło- chocznia.pl (strona parafii)
Obraz widoczny koło ambony

Kompozycja obrazu jest w zasadzie symetryczna- postać Chrystusa, zajmująca przeważającą część obrazu, umieszczona jest na jego osi pionowej. Chrystus został ujęty na obrazie od pasa w górę, zwrócony w prawo, z wyeksponowaniem prawego boku. Ma narzucony na ramiona płaszcz, owinięty wokół bioder i zakrywający lewą rękę z wyjątkiem dłoni. Na szacie poniżej rąk jest namalowana wijąca się biała banderola z napisem "Otwieram ci grzeszniku me boskie wnętrzności Bys się przeyzrał w nich a krwią zmył swe nieprawości". Lewa dłoń wskazuje na ranę w boku, rozwartą między kciukiem a palcem serdecznym prawej dłoni. Wyraz twarzy Chrystusa, zamyślonej i cierpiącej, podkreślony jest przez podniesienie brwi, zmarszczone czoło, szeroko otwarte oczy i wpół otwarte usta. Choć jego postać jest statyczna, to przez zwrócenie głowy i torsu w kierunku widza, mocną mimikę twarzy, czy gesty rąk malujący go artysta starał się osiągnąć efekt ruchu. Ciało Chrystusa ma zachowane prawidłowe proporcje, a przez mocne kontrasty światłocieniowe wydobyto jego muskulaturę. Obraz utrzymany jest w ciepłej tonacji, z przewagą brązów, ugrów i czerwieni. Wpatrując się w niego można dostrzec nawet tak niewielkie szczegóły, jak przekrwione białka oczu Chrystusa, czy rany na grzbietach dłoni, powstałe po przebiciu gwoździami.

Obraz ten został namalowany przez nieznanego artystę w technice olejnej na płótnie lnianym, na zaprawie bolusowej (czyli na czerwonej glince stosowanej w zaprawach pod malarstwo olejne). Jego wymiary wynoszą 137 x 78 cm (płaszczyzna malowania), a grubość 2,5 cm. Z pierwotnych dwóch podobrazi (płóciennego i drewnianego) zachowało się tylko to pierwsze, przymocowane wtórnie do drewnianego krosna. Do tej pory obraz był trzykrotnie konserwowany- po raz ostatni w 1986 roku, kiedy to między innymi zrekonstruowano jego pierwotny kształt i dodano nowe podłoże drewniane, składające się z czterech świerkowych desek.

Zleceniodawcą namalowania tego obrazu był choczeński proboszcz ksiądz Kacper Sasin, który rozpoczął posługę w tutejszej parafii w 1651 roku. Doprowadził on do powiększenia kościoła przez wybudowanie od strony północnej (czyli od strony Choczenki) kaplicy Matki Boskiej oraz połączenie nawy kościoła z dzwonnicą. W powiększonym kościele dotychczasowa liczba ołtarzy (3) uległa podwojeniu. I właśnie w jednym z nowopowstałych ołtarzy umieszczony został nowy obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku". Znajdował się on w ołtarzu usytuowanym na pewnym podwyższeniu naprzeciwko wejścia, nad przejściem od dzwonnicy do nawy. Proboszcz Sasin zlecił wówczas również wykonanie swojego portretu, który najprawdopodobniej wyszedł spod ręki tego samego malarza. Wskazują na to zarówno analizy stylistyczno- porównawcze obu obrazów, jak i ich badania chemiczne. Obydwa te obrazy powstały przed 1679 rokiem.

Po wybudowaniu  nowego kościoła, poświęconego w 1808 roku, obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku" został umieszczony w ołtarzu głównym i był odsłaniany na czas dni postów. W drugiej połowie XIX wieku obraz poddano konserwacji i naprawie, po czym trafił do kolejnego ołtarza, już w obecnym kościele parafialnym. W 1902 roku ówczesny proboszcz ks. Dunajecki wystosował prośbę do biskupa krakowskiego o udzielenie ołtarzowi Pana Jezusa "łaski ołtarza uprzywilejowanego". Umieszczony w nim omawiany obraz otoczony był kultem wiernych. Dlatego nie wiadomo właściwie dlaczego, obraz ten po II wojnie światowej został usunięty z ołtarza i złożony w pomieszczeniu nad zakrystią kościoła, pełniącym rolę magazynu. Tam znajdował się do 1983 roku, czyli rozpoczęcia kolejnych prac konserwatorskich.

Przedstawienie "Chrystusa wskazującego na ranę w boku", jako XVII-wieczne wyobrażenie Chrystusa bolejącego, wywodzi się z malarstwa bizantyjskiego. Było bardzo popularne w średniowieczu, z tym że we Francji, czy we Włoszech, Chrystus przedstawiany był na ogół jako człowiek martwy, a w środkowej i wschodniej Europie malarze przedstawiali go jako żywego, z otwartymi oczami i ranami. Porównując obraz z Choczni z innymi zabytkowymi obrazami z terenu Polski, można stwierdzić, że najbliższy jest mu obraz "Chrystus wskazujący na ranę w boku" z Imbramowic (na północ od Krakowa, obecnie w diecezji kieleckiej), powstały w XVII wieku. Różnice są nieznaczne. Na obrazie z Imbramowic jest inny napis na banderoli (ale bardzo podobny krój liter), Chrystus ma nieco bardziej ekspresyjną twarz i brakuje aureoli. Duże podobieństwo istnieje także między obrazem z Choczni, a zaginionym obrazem o tej samej tematyce z Raciborza, który znany jest z XIX-wiecznej grafiki. Obrazy z Choczni i Imbramowic mogły wyjść spod jednej ręki, natomiast obraz choczeński i raciborski opierały się prawdopodobnie na tym samym pierwowzorze.

Te interesujące informacje można przeczytać w pracy magisterskiej Łukasza Stawowiaka z Wydziału Konserwacji Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, która powstała w 1986 roku.

Podziękowania za udostępnienie dla dr hab. Pawła Pencakowskiego z WK ASP  Kraków i dla MM za jej skopiowanie.

Grafika z pracy magisterskiej z 1986 roku
----

Co ciekawe, autor pracy magisterskiej ani słowem nie wspomina o innym, bardzo podobnym obrazie, którego fotografia widnieje w książce "Wadowice koło Choczni" z sugestią, że to on właśnie znajduje się na stanie parafii:



To też "Chrystus wskazujący na ranę w boku", ale w porównaniu z obrazem wiszącym koło ambony (czyli konserwowanym w 1986 roku) ma inny napis na banderoli: "Patrz grześniku com cierpiał zatwe nieprawości Dałem bok mój Otwozyc dla ciebie zmiłosci". Inne jest też na przykład ułożenie głowy Chrystusa, czy ułożenie jego włosów.




czwartek, 25 listopada 2021

Choczeńskie rody- Grządzielowie

 

Nazwisko Grządziel było kiedyś w Choczni tak popularne, jak obecnie Guzdek, czy Bryndza. I choć nie dotrwało do dzisiejszych czasów, to geny dawnych Grządzielów są obecne u wielu współczesnych chocznian, ich potomków po liniach żeńskich. Grządziel to także jedno z najstarszych nazwisk, które odnotowano na terenie Choczni. Już w 1537 roku, czyli prawie 500 lat temu, w spisie płatników podatku rogowego (od posiadanych krów) figuruje niejaki Rzondiolek (właściciel 9 sztuk bydła) i Grondzielowa, posiadająca 6 krów. Oczywiście Rzondiolek i Grondzielowa to przekręcone formy nazwiska Grządziel, które już dokładnie w tej postaci zapisano po raz pierwszy w 1598 roku. W tym czasie (1598-1602) choczeńscy kmiecie i zagrodnicy utrzymywali nauczyciela, którym był Wojciech Grządziel.  Szkoła  mieściła się w jego domu przy kościele. Wojciech Grządziel nie zajmował się rolnictwem- oprócz domu posiadał tylko ogród, a utrzymywał się z opłat od rodziców uczniów, które wynosiły 2 grosze w przypadku kmieci i grosz od mniej zasobnych zagrodników. Ponieważ Chocznia nie posiadała wówczas własnego proboszcza, to Grządzielowie, tak jak i inni chocznianie, chrzcili swoje dzieci w Wadowicach. W latach 1601-1604 w tamtejszych metrykach chrztów zapisano dzieci: Jana i Anny Grządziołków, Mikołaja i Anny Grządzielczyków, Grzegorza i Małgorzaty Grządziołków, Jana i Łucji Grządzielczyków oraz Wojciecha i Agnieszki Grządzielów. To świadczy o dużym rozrośnięciu rodu Grządzielów- żadne inne nazwisko (prócz Szczurów) nie jest tak licznie reprezentowane w tych zapisach.

 W połowie XVII wieku, gdy zaczęto prowadzić w Choczni własne księgi metrykalne, nazwisko Grządziel jest w nich także bardzo częste. Spis płatników podatku kościelnego z 1663 roku wykazuje istnienie w Choczni gospodarstw prowadzonych przez: Janka, Grzesia i Bartka Grządzielów, a dodatkowo niewymieniony z imienia Grządzielczyk był zagrodnikiem (posiadaczem zagrody bez większych własnych gruntów). Wymienieni Grządzielowie mieszkali na dzisiejszym Osiedlu Malatowskim i zajmowali 3 z czterech tamtejszych  ról, sąsiadując od strony Wadowic z młynarzem Wątrobą a z zachodu z Komanim Pagórkiem. Z rodu Grządzielów wywodził się jeden z siedemnastowiecznych wójtów choczeńskich. Był nim Grzegorz Grządziel, zmarły dokładnie w 1700 roku, który 5 lat wcześniej jako wójt przedkładał w zamku w Oświęcimiu petycję w sprawie szkód wyrządzonych przez stacjonujące w Choczni w okresie zimowych wojsko królewskie.

W 1711 roku, w ostatnim znanym spisie płatników taczma, wymieniono czterech kmieci o nazwisku Grządziel (Łukasza, Jędrzeja, Franka i bezimiennego) oraz jednego zarębnika (Adama). Tylko ów bezimienny gospodarował nadal na Pagórku Malatowskim, natomiast pozostali posiadali gospodarstwa w środkowej części wsi, w sąsiedztwie Świętków i Turałów. Ponieważ nazwisko Grządziel było w Choczni bardzo liczne, to poszczególni przedstawiciele tego rodu otrzymywali dodatkowe przezwiska, takie jak: Polak, Wilk/Wilczek, Giza, Łopata, Sczepan czy Gocał/Gaczoł, które w niektórych przypadkach stały się osobnymi nazwiskami. Przez związki małżeńskie Grządzielowie byli skoligaceni właściwie z wszystkimi dawnym choczeńskimi rodami.

W metrykach kościelnych z drugiej połowy XVIII wieku można zaobserwować znaczny spadek wpisów z nazwiskiem Grządziel. Część dawnych Grządzielów występowała w nich jako Gocałowie/Gaczołowie, inni być może także „ukryli się” pod jakimś niezidentyfikowanym przeze mnie nazwiskiem. W każdym razie spadek liczby Grządzielów w Choczni był zauważalny. A co za tym idzie także spadek znaczenia tego rodu we wsi.  Doszło do tego, że w subrepartycji z 1775 roku, czyli w spisie zobowiązań pańszczyźnianych, nie mam żadnego kmiecia o nazwisku Grządziel ! Występuje tam jedynie Paweł Gocał, wnuk Wojciecha Grządziela z XVII wieku. Ów Paweł mieszkał na obecnym Zawalu i dzielił gospodarstwo z Antonim Guzdkiem. Jego synem był kupiec Tomasz Grządziel Gaczoł (1756-1802), wójt choczeński w 1790 roku, ostatni wyróżniający się przedstawiciel tego rodu. W sporządzonych w podobnym czasie Metryce Józefińskiej i kolejnej subrepartycji znaleźć można: Mateusza Grządziela, zamieszkałego w górnej części obecnego Zawala i Wojciecha Grządziela, który posiadał 8 parcel gruntowych oraz karczmę w dolnej części Zawala (dom nr 6). Nie byli to wszyscy Grządzielowie żyjący wtedy w Choczni, ale ci z nich, którzy posiadali grunta rolne i domy.

W austriackim spisie własności (Grundparzellen Protocoll) z połowy XIX wieku ujęto tylko jednego Grządziela. Był to Antoni, syn Kacpra i Katarzyny z domu Jucha (a wnuk karczmarza Wojciecha), urodzony w 1830 roku, który zamieszkiwał pod numerem 147 przy obecnej ulicy Głównej. Jego grunty ciągnęły się wąskim paskiem od Choczenki po obecne wysypisko komunalne. Zarówno posiadany areał, jak i roczne dochody, plasowały go poniżej choczeńskiej średniej. W 1875 roku Antoni Grządziel (nr 357 – po renumeracji) ofiarował 2 floreny na przeróbkę dotychczasowych dzwonów kościelnych i zakup nowych w obecnej Słowenii. Antoni był dwukrotnie żonaty – z Franciszką Żurek i Reginą Buldończyk, ale dzieci miał tylko z pierwszą żoną. Łącznie 9,  w tym dwóch synów. Najmłodszym z nich był Wojciech, urodzony w 1867 roku. To przedostatnia osoba o nazwisku Grządziel ochrzczona do tej pory w Choczni. Ponadto w czasie I wojny światowej zginął Wojciech Grządziel (w 1914 roku), który według austriackich List Strat urodził się w Choczni w 1891 roku. W metrykach chrztów z Choczni brak jest jednak takiego zapisu. Brak jest również nagrobków Grządzielów na choczeńskim cmentarzu parafialnym, choć z pewnością niektórzy na nim spoczywają. Większość pochowana została wokół kościoła, gdzie mieścił się cmentarz w okresie rozkwitu tego rodu.

Ostatnią osobą o nazwisku Grządziel, która została ochrzczona w Choczni, była Balbina, córka Stanisława i Marii (w 1919 roku). Ewentualne związki tej rodziny z wcześniejszymi choczeńskimi Grządzielami nie są jasne. Stanisław nosił zresztą nazwisko Grządziel po matce (Marii), a nie po ojcu. Mógł być teoretycznie synem jednej z córek wymienionego wcześniej Antoniego, lub przybyszem, który zamieszkał w Choczni około 1916 roku (data śmierci jego syna Andrzeja).  To nazwisko nie ograniczało się tylko do Choczni- Grządzielów można znaleźć także w starych księgach metrykalnych z Wadowic, Jaroszowic, Andrychowa, Frydrychowic, Inwałdu, Zagórnika, Przybradza, czy Zygodowic.

W 2002 roku według danych PESEL mieszkały w Polsce 1633 osoby o nazwisku Grządziel. Najwięcej w Katowicach (129), powiecie brzozowskim na Podkarpaciu (104) i w powiecie miechowskim (82). W powiecie wadowickim takich osób było 27, a w oświęcimskim 19.

Co pochodzenia nazwiska Grządziel, to badające to zagadnienie Teresa Kolber i Ewa Widlarz, wysuwają przypuszczenie, że wywodzi się ono od słowa grządziel, oznaczającego dyszel od pługa.

poniedziałek, 22 listopada 2021

Ludzie związani z Chocznią na cmentarzu w Andrychowie

 Dzięki uruchomionej niedawno stronie internetowej andrychow.grobonet.com zdecydowanie łatwiej można odszukać osoby pochowane na tamtejszym cmentarzu komunalnym oraz zlokalizować ich groby. Wśród nich znajdują się także ludzie urodzeni w Choczni lub związani z Chocznią miejscem zamieszkania:

  • Maksymilian Bryndza (1897-1969)
  • Jan Burzej (1892-1947),
  • Klemens Bury (1920-2004), mistrz masarski,
  • Władysław Gazda (1951-2020),
  • Jadwiga Jończyk z domu Cholewa (1912-1985),
  • Maria Kasperkiewicz z domu Malata (1895-1941),
  • Helena Łapot z domu Stuglik (1924-2000), inżynier,
  • Antonina Mrugacz z domu Woźniak (1938-2010),
  • Stefania Penkala z domu Graca (1913-2016), matka ks. Władysława Penkali,
  • Edward Pędziwiatr (1931-1999), lekarz,
  • Józefa Pyka z domu Graboń (1946-2018)
  • Józef Ramenda (1909-1985), zootechnik,
  • Kazimierz Ramenda (1951-2012),
  • Stanisław Ramenda (1924-2013),
  • Wiesław Ramenda (1944-2017),
  • Franciszka Sordyl z domu Kobiałka (1900-1988), urzędniczka pocztowa,
  • Izydor Synowiec (1888-1951), kolejarz,
  • Karolina Synowiec z domu Chrapkiewicz (1891-1940),
  • Feliks Widlarz (1932-2018),
  • Marian Antoni Widlarz (1930-2004),
  • Magdalena Wnęk z domu Spytkowska (1873-1942),
  • Barbara Bronisława Zgrzybacz z domu Kudłacik (1939-1978),
  • Maria Żydek z domu Gawęda (1909-1994).
Związani z Chocznią miejscem pracy:

  • Guenther Berndsen (1934-2016), nauczyciel w Choczni Dolnej w latach 1999-2001,
  • Maria Dalewska (1889-1938), nauczycielka w Choczni Dolnej w latach 1919-1927,
  • Stanisław Kluska (1876-1937), ksiądz, wikariusz w Choczni w latach 1907-1910,
  • Maria Kowalczyk z domu Orłowska (1901-1983), nauczycielka w Choczni D. w latach 1929-32,
  • Stanisław Lenartowicz (1896-1968), nauczyciel w Choczni Dolnej w latach 1922-1924,
  • Maria Wygoda z domu Komendera (1906-1993), nauczycielka w Choczni Dolnej,


Lista będzie uzupełniana w miarę napływu nowych informacji.

czwartek, 18 listopada 2021

Jak daleko przemieszczali się dawni chocznianie

 Dawni mieszkańcy Choczni nie podróżowali dla przyjemności, w celach określanych obecnie jako turystyczne. Gdy opuszczali Chocznię na dalsze odległości, czynili to najczęściej w poszukiwaniu pracy, prowadząc handel, w celu podjęcia nauki, czy służąc w wojsku. Oddalaniu się od Choczni nie sprzyjały kiepskie drogi oraz brak szybkich środków transportu. Te ostatnie pojawiły się w okolicy dopiero w 1888 roku wraz z uruchomieniem przebiegającej przez Chocznię linii kolejowej (przystanek otwarto pięć lat później). Oczywiście dla wielu istotną przyczyną rzadkiego przemieszczania się była konieczność codziennej, żmudnej pracy, aby po prostu przeżyć do kolejnego zbioru plonów. Z drugiej strony dawne podróże były znacznie mniej zbiurokratyzowane- nie potrzebne były paszporty, wizy, czy inne pozwolenia- wystarczało tylko posiadanie niezbędnych środków finansowych.  

Już w 1581 roku poprzeczkę wysoko ustawił Grzegorz Scurzyk (Szczur), żołnierz piechoty wybranieckiej króla Stefana Batorego, który odznaczył się podczas oblężenia Pskowa, znajdującego się w odległości 1058 kilometrów w linii prostej od Choczni. Ponadto Scurzyk oddalił się wtedy daleko na północ od Choczni (Psków leży na 57 stopniu i 49 minucie szerokości geograficznej północnej- prawie jak Goeteborg w Szwecji), co także stanowiło długo niepobity rekord. 

W XVIII wieku brak świadectw na równie odległe przemieszczanie się chocznian. Niestety nie wiadomo, skąd dokładnie w 1725 listy do brata przesyłał chocznianin Tomasz Zając- wiadomym jest tylko, że znajdował się wtedy w niemieckiej Saksonii, czyli około 425 km od Choczni w kierunku zachodnim. Natomiast Grzegorz Twaróg, żołnierz armii austriackiej, dotarł w 1791 roku pod Chocim (dziś w południowo- zachodniej Ukrainie), gdzie zresztą zachorował i zmarł, czyli na odległość 533 km od Choczni. Współrzędne geograficzne Chocimia (48º 30' 24", 26º 29' 9") sprawiają jednak, że Twaroga można uznać za chwilowego rekordzistę w oddaleniu się od Choczni na południe (i wice-rekordzistę w przemieszczeniu się od Choczni na wschód). 

Kolejne rekordowe osiągnięcia przyniósł dopiero wiek XIX: 

  1. W 1814 roku Marcin Wątroba, żołnierz 56 pułku piechoty i uczestnik słynnej Bitwy Narodów pod Lipskiem, zmarł w wojskowym lazarecie w miejscowości Waldkirch w niemieckiej Badenii-Wirtembergii, gdzie stacjonował po przekroczeniu Dunaju. Czyli pokonał (pieszo) odległość 860 km dzielącą Waldkirch od Choczni, wprawdzie nie rekordową, ale za to najdłuższą w kierunku na zachód od Choczni. 
  2. W 1850 roku w miejscowości Piacenza we Włoszech zmarł na płuca chocznianin Jan Guzdek, żołnierz 56 pułku piechoty, uczestniczącego w nadzorowaniu pokoju po stłumieniu włoskiej Wiosny Ludów. Piacenza leży 923 km od Choczni, na 40 stopniu i 50 min szerokości geograficznej północnej, czyli Guzdek oddalił się wtedy najdalej na południe w porównaniu do położenia Choczni.

Pod koniec tego wieku i na początku następnego rozpoczęła się emigracja chocznian do USA i Kanady, czyli na niespotykaną dotąd odległość od Choczni. Dość powiedzieć, że do wyspy Ellis Island koło Nowego Jorku, gdzie przybywała większość statków z emigrantami, jest prawie 6900 km. A do Chicago, gdzie trafiało wielu chocznian, prawie 7600 km w linii prostej. Ówcześni emigranci z Choczni nie osiedlali się natomiast na Zachodnim Wybrzeżu, gdzie jest jeszcze dalej.  

Jednak na rekordową odległość od Choczni dotarł wtedy nie emigrant do USA, lecz do Brazylii. W 1902 roku szewc Piotr Garżel (1878-1954) osiadł w brazylijskim stanie Parana, a od kojarzonej z nim miejscowości Paulo Fortin dzieli Chocznię odległość 10907 km. Żaden z chocznian przed nim nie dotarł także tak daleko na południe- na 26 równoleżnik szerokości geograficznej południowej. Natomiast w 1916 roku choczeński emigrant Tomasz Guzdek (1888-1918), mieszkaniec amerykańskiego stanu Massachusetts, służył w amerykańskiej armii na granicy z Meksykiem, co oznaczało, że znajdował się co najmniej 9861 km od Choczni, ale jednocześnie najdalej na zachód. W Europie trwały wówczas krwawe zmagania I wojny światowej, w wyniku których wielu choczeńskich żołnierzy trafiło do rosyjskiej niewoli i zostało wywiezionych daleko na wschód, w tym także za Ural, stanowiący granicę Europy i Azji. Najdalej od Choczni więziono Jana Szczura (ur. 1878). Barnauł, w którym się znalazł, dzieli od Choczni 4309 km i była to najdalej położona na wschód od Choczni miejscowość, biorąc pod uwagę wszystkie miejsca katorgi choczeńskich jeńców. Niewiele bliżej, bo 4025 km od Choczni, znajduje się Tomsk, miejsce uwięzienia Józefa Turka (urodzonego w 1884 roku) i Andrzeja Wcisło (1883-1931). Tomsk leży nieco na zachód od Barnaułu, ale za to najbardziej na północ z wszystkich miejsc pobytu chocznian (58 stopień i 36 minuta szerokości geograficznej północnej). Wybuch rewolucji w Rosji spowodował,  że części jeńców udało się wrócić do Choczni. Najbardziej okrężną drogą, przez Władywostok, Szanghaj i Francję, uczynił to Eugeniusz Bielenin (1891-1979). Władywostok na Dalekim Wschodzie, najdalszy punkt na jego trasie, dzieli od Choczni 7780 km w linii prostej i ponad 112 stopni długości geograficznej. Z kolei Szanghaj położony jest znacznie bardziej na południe, na szerokości geograficznej odpowiadającej północnym wybrzeżom Afryki. Na kolejny rekord oddalenia się od Choczni trzeba było czekać do 1926 roku, kiedy to grupa choczeńskich murarzy pod przywództwem Klemensa Turały (1898-1972) wybrała się w poszukiwaniu pracy do Montevideo w Urugwaju. Odległość z Choczni do Montevideo to aż 11995 kilometrów w linii prostej.  Montevido leży też 8 stopni na południe od brazylijskiej Parany, dokąd trafił dotychczasowy rekordzista Piotr Garżel. Do II wojny światowej żadnemu z chocznian nie udało się dotrzeć dalej od Choczni (w sensie odległości w kilometrach) i dalej na południe. Dopiero powojenni emigranci do Argentyny i Australii poprawili “osiągnięcie” Turały i grupy jego murarzy. Osiągnięcie zostało celowo ujęte w nawias, ponieważ Turała i jego kompanii swojego wyjazdu z pewnością nie traktowali w tych kategoriach. 


Podsumowanie do rozpoczęcia II wojny światowej: 

  1. Najdalej od Choczni dotarli choczeńscy murarze pod przewodnictwem Klemensa Turały, to jest na odległość prawie 12.000 km.
  2. Nikt inny z chocznian nie dotarł również bardziej na południe.
  3. Najdalej na zachód zawędrował Tomasz Guzdek, to jest na granicę między USA, a Meksykiem.
  4. Najdalej na wschód przebił się Eugeniusz Bielenin (do Władywostoku).
  5. Najdalej na północ od Choczni przebywali Józef Turek i Andrzej Wcisło (w syberyjskim Tomsku). To najmniej imponujące z wszystkich wymienionych osiągnięć, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia. Aby go pobić, wystarczyłoby na przykład udać się do fińskiego Rovaniemi, umownej stolicy św. Mikołaja, czy choćby do szwedzkiej Uppsali. 

poniedziałek, 15 listopada 2021

Karol Styła i jego rodzina

 W przeciwieństwie do zasłużonego dla Choczni byłego posła Antoniego Styły, o którym przypomina choćby tablica pamiątkowa, umieszczona na budynku starej szkoły w Choczni Dolnej, postacią znacznie mniej znaną był jego młodszy brat Karol Styła.

Być może nie zapisał się trwale w pamięci chocznian, ponieważ większość swojego życia spędził poza Chocznią. Na pewno jednak jego losy i dzieje jego rodziny zasługują na bliższe się z nimi zapoznanie.

Karol Styła był ósmym z kolei dzieckiem Jana Styły i jego żony Wiktorii z domu Polak, a drugim w kolejności ich synem, po sławnym w późniejszym czasie Antonim. Gdy urodził się 23 maja 1868 roku, jego ojciec Jan, były wieloletni żołnierz armii austriackiej, miał już 56 lat. Drugim (i ostatnim) synem dane mu było się cieszyć tylko 6 lat- po śmierci Jana 1 grudnia 1874 roku opiekę nad Karolem i czwórką jego pozostałego w domu rodzeństwa sprawowała już tylko matka Wiktoria. Jego najstarsza siostra Marianna dwa lata wcześniej opuściła już dom rodzinny, poślubiając Jana Bylicę, a kilka kolejnych sióstr zmarło we wczesnym dzieciństwie.

Karol Styła ukończył w Choczni 3 klasy szkoły ludowej i zajmował się pracą w rodzinnym gospodarstwie. W latach 1889-92 odbywał służbę wojskową w trzecim pułku taborów austriackich, przez pewien czas również jako ordynans oficerski. Po powrocie do cywila związał swoje życie z kolejnictwem. W latach 1893-96 znalazł zatrudnienie przy budowie linii kolejowej Bielsko-Kozy. W tym czasie (w 1895 roku) zawarł w Choczni związek małżeński z dwa lata od siebie młodszą Ludwiką Guzdek, córką Andrzeja i Marianny z domu Leśniak, wdowy po Franciszku Widrze.

W kolejnych latach Karol Styła pracował jako prowizoryczny dróżnik kolejowy na trasie Bielsko-Żywiec, a następnie jako strażnik kolejowy. Od 1904 roku był zatrudniony w Kalwarii Zebrzydowskiej, a od 1908 roku na linii Andrychów-Wadowice. Od 1913 roku jego oficjalnym pracodawcą była Sekcja Utrzymania Ruchu w Bielsku (Nordbahndirektion). Po I wojnie światowej pracował na analogicznym stanowisku w PKP. W 1925 roku awansował na starszego dróżnika, a w 1927 roku został przeniesiony w stan spoczynku.

fragment akt pracowniczych Karola Styły

Powyższe informacje pochodzą z zachowanej do dziś w archiwach państwowych teczki pracowniczej Karola Styły. Istotnym uzupełnieniem tych danych są informacje zawarte w niepublikowanych wspomnieniach jego wnuka Jerzego Bielskiego (1929-2015). Pisze on w nich tak o swoim dziadku Karolu:

Dziadek pracował na kolei i początkowo był delegowany do pracy w Morawskiej Ostrawie, gdzie moja mama (Maria, córka Karola- uwaga moja) rozpoczęła naukę w czeskiej szkole (Pan učitel hral na houslach, a mysmy spivali). Po powrocie do Wadowic przejął obsługę szlabanu kolejowego przy ulicy Zatorskiej (tzw. budnik), wraz z chałpą i kawałkiem pola (własność kolei). Dziadek był strasznym kutwą. Na utrzymanie rodziny nie dawał nic (żyli z gospodarstwa rolnego prowadzonego przez babcię), a całą wypłatę (w koronach w złocie) chomikował, co przypłacił życiem. Jego bratowa bowiem (Honorata Styła, żona Antoniego- uwaga moja), będąca w komitecie budowy szkoły w Choczni, namówiła go do pożyczenia 3000 koron na budowę szkoły. Po I-szej wojnie, kiedy upomniał się o zwrot długu, oświadczyła mu, że sprzeda dwie kury (była duża inflacja) i mu dług zwróci. To go tak wkurzyło, że dostał apopleksji (a chorował na rozedmę płuc) i umarł (X 1929). Tak więc szkoła w Choczni (Dolnej- uwaga moja) stoi za pieniądze mojego dziadka.

Niewspomniany w teczce pracowniczej epizod pracy Karola Styły w Morawskiej Ostrawie musiał mieć miejsce pomiędzy 1904 rokiem (początek zatrudnienia w Kalwarii) a 1908 rokiem (początek zatrudnienia w Wadowicach).

A tak w pamięci wnuka zachowała się postać Ludwiki Styła, żony Karola:

Babcia Ludwika bardzo mnie lubiła (z wzajemnością), tak że pierwsze lata mojego życia spędziłem praktycznie „na budce”. Bywało, że moi rodzice (mieszkali po drugiej stronie ulicy) musieli mnie w środku nocy przenosić, bo się darłem „do babusi”. Odkarmiała mnie mlekiem prosto od krowy (asystowałem przy dojeniu) i licznymi jajkami (babciu upać mi jajusio), co podobno przypłaciłem nieżytem żołądka, ale odtąd zawsze lubiłem jajka.

Karol (1868-1929) i Ludwika  (1870-1943) Styłowie spoczywają na cmentarzu parafialnym w Wadowicach (kwatera 98 w rzędzie XXIII).

Doczekali się dziesięciorga dzieci, w tym sześciu synów: Józefa, Jana, Franciszka, Konstantego, Romana i Floriana oraz czterech córek: Dominiki, Marii, Anny i Antoniny. Spośród nich jedynie Jan i Roman zmarli jako dzieci, a z pozostałej ósemki własne rodziny założyło sześcioro. Nie uczynili tego Anna (ur. w 1904 roku), która wstąpiła do zgromadzenia zakonnego (szarytek ?) i najmłodszy Florian, zmarły tragicznie w KL Auschwitz. Ofiarą niemieckiego obozu Auschwitz był też Franciszek Styła (1903-1942), po którego śmierci Styłowie musieli opuścić budkę dróżniczą przy Zatorskiej (obecnie Wojska Polskiego).

Najbardziej znanym dzieckiem Karola i Ludwiki Styłów był wspomniany Florian, podporucznik Wojska Polskiego, któremu poświęcona jest osobna notatka (link).

Osobą znaną w Wadowicach była również ich córka Dominika (1898-1975), mistrzyni krawiecka, od 1927 roku żona Erwina Kęckiego, z którym miała syna Antoniego (1929-2004). Jej synową była Krystyna Kęcka (żona Antoniego), związana pracą i miejscem zamieszkania ze szkołą w Gorzeniu.

Z kolei dzięki wspomnieniom Jerzego Bielskiego i jego syna Jana najwięcej wiadomo na temat losów urodzonej w Choczni Marii (1901-1992), kolejnej córki Karola i Ludwiki Styłów. To ta, która w dzieciństwie pobierała lekcje czeskiego w Morawskiej Ostrawie. W późniejszych latach pracowała w Wadowicach jako krawcowa u siostry Dominiki. 26 grudnia 1926 roku poślubiła w Wadowicach Juliana Bielskiego, sierżanta III Batalionu 12 pułku piechoty. Jej mąż, jak pisze Jerzy Bielski:

(…) brał udział w 1920 roku w obronie Lwowa, skąd wrócił z rozciętą wargą – podobno od szabli kozackiej (wg mamy – od kufla piwa). Jako weteran miał prawo awansować na stopień oficera, ale po zdaniu matury (miał ukończone dwie klasy seminarium nauczycielskiego). W tym celu zakupił podręczniki (za pieniądze mamy), ale jej nigdy nie zdawał, tak że do końca życia pozostał sierżantem.

Co do rozciętej wargi Juliana Bielskiego, to wśród jego potomków znane były także inne wersje tego wydarzenia- ta rana miała jakoby powstać po rykoszecie kuli karabinowej lub po uderzeniu dyszlem wozu wskutek nieostrożnego podejścia do konia.

9 kwietnia 1929 roku Maria Bielska urodziła w Wadowicach syna Jerzego, który tak pisze o tym wydarzeniu i następujących bezpośrednio po nim:

(…) byłem bardzo zdechły, tak że ochrzczono mnie już 16 kwietnia w trybie nagłym (rodzice chrzestni: ciotka Hanka i wujek Franek – rodzeństwo matki). Nadano  imię Jerzy. Podobno miał być jeszcze Maciej, ale ojciec zapomniał to zgłosić (wg. mamy był wtedy podobno „na cyku”), tak że w akcie urodzenia nie mam tego imienia.(…)

A tak wyglądało to w wersji jego syna Jana Bielskiego:

(…) Z opowieści Dziadka (Juliana Bielskiego- uwaga moja) pamiętam jak mówił, że Tata był bardzo chory, że aż bali się czy przeżyje i dlatego szybko Go ochrzcili. I, według Dziadka, „po tym chrzcie świętym, jak ręką odjął”, czyli Tata natychmiast wyzdrowiał. Nie jestem niestety pewien czy to z tą okolicznością należy łączyć dziadkową determinację, że „nie da dziecka rżnąć”, kiedy chodziło o przeprowadzenie operacji. Jego ojcowska troska jakby nieco zmalała, kiedy wyszedłszy w poszukiwaniu lekarza wrócił po trzech dniach, bo spotkał jakiegoś kumpla. Decyzję o operacji Babcia podjęła sama.

W 1934 roku III batalion 12 pułku piechoty został przeniesiony z Wadowic do Krakowa. W związku z tym Bielscy także opuścili Wadowice i zamieszkali w koszarach przy ulicy Warszawskiej, na których miejscu znajdują się obecnie budynki Politechniki Krakowskiej (Dziadek, biorąc nas tam na spacery pokazywał, że tam gdzie dziś wydział Architektury była żandarmeria, tam gdzie biblioteka były stajnie (za czasów naszego dzieciństwa była tam stołówka, z której zapachy ogarniały ‘pół ulicy’ Szlak, a czuliśmy je czekając na znajdującym się tam wtedy przystanku stodziewiętnastki), tam gdzie budynek główny były mieszkania dla kadry itd.- wspomina Jan Bielski).

W koszarach przy Warszawskiej Bielscy mieszkali przez trzy lata, jak wynika z kolejnego fragmentu wspomnień Jerzego Bielskiego:

W 1937 r. usunięto z terenu koszar rodziny wojskowe (ok. 10) i wtedy przeprowadziliśmy się na ul. Mazowiecką 7. W 1938 Hitler wyrzucił z terenu Niemiec Żydów posiadających obywatelstwo polskie. Wtedy właściciel kamienicy (Żyd) wypowiedział nam mieszkanie, bo potrzebował je dla swoich ziomków z Niemiec. Przeprowadziliśmy się na ul. Warszawską 18, gdzie ojciec i matka (Julian Bielski i Maria Bielska z domu Styła – uwaga moja) mieszkali aż do śmierci.

We wrześniu 1939 roku Bielscy uchodzili na wschód przed zbliżającymi się wojskami niemieckimi, mijając kolejno Bochnię, Tarnów i Jarosław, by ostatecznie dotrzeć do Lwowa. Oblężenie Lwowa przez Niemców, a następnie wkroczenie Rosjan przeżyli w przyszpitalnym pokoiku, zorganizowanym przez wspomnianą wcześniej zakonnicę Annę Styła, która była w nim zatrudniona. Ostatecznie Bielscy zdecydowali się na powrót do Krakowa i po nielegalnym przekroczeniu Sanu dotarli tam pociągiem z Jarosławia 24 września, czyli w dniu utworzenia przez Niemców Generalnego Gubernatorstwa.

W czasie II wojny światowej razem z Bielskimi zamieszkiwał Florian Styła, brat Marii, aż do momentu jego aresztowania, a jesienią 1944 roku wprowadzili się do nich Lipińscy- rodzina Antoniny (1908-1977), kolejnej córki Karola i Ludwiki Styłów. W 1945 roku Antonina z mężem Janem i córkami Marią oraz Anną wyjechały do Puszczykowa pod Poznaniem, gdzie Jan został inspektorem oświatowym w poznańskim kuratorium, a Antonina uczyła w miejscowej szkole. Na cmentarzu w Puszczykowie znajdują się dziś groby Antoniny i Jana Lipińskich, a także zakonnicy Anny Styła (siostry Antoniny), która zamieszkiwała z Lipińskimi pod koniec życia.



W osobnej notatce zostaną przedstawione życiorysy wnuków Karola Styły- księdza Jacka Styły i porucznika Marynarki Wojennej Włodzimierza Styły.


czwartek, 11 listopada 2021

Wspomnienia legionisty z pobytu w Choczni w 1914 roku- część II

 Dalszy ciąg wspomnień Tadeusza Chełmeckiego, żołnierza Legionów Polskich, stacjonującego w Choczni w 1914 roku. Co ciekawe, znalazła się w nich także próbka choczeńskiej gwary sprzed 107 lat.

Pierwsza część jego wspomnień jest dotępna tu: (link)

----

Rano poszedłem do służby. Stanąłem najspokojniej przed ambulansem i równocześnie kwaterą lekarzy w oczekiwaniu zleceń, aż mię zawołała jakaś kobiecina, okazało się, że jest właścicielką tego domu w Choczni, w którym kwaterowali lekarze i kazała zrobić porządek w pokoju. Mówię, że to nie do mnie należy.

 - Jakto  odpowiada. kobiecina i po chwili:

- jo wom ta panie radze, zróbcie po dobrości, bo wszyscy, co ich tu przysełajom, to robiom. Mnie toto nic nie obchodzi, bo mi nie płacom, ale zawdy mi żol, jak dochtory swarzą chłopoków, że porzundek nie jest zrobiony. Łóżka umicieto słać?

- Nie

- No to jo wom pościele, ale z nocników to se wylijcie sami

- Z jakich nocników?

- A z tych co stojom pod łózkami - i widząc moją przerażoną minę, ciągnęła dalej:

- ii był tu tyz taki nizinier1, co nie chcioł wylać, to mu pedziały, ze w wojsku ni ma nizinierów ino zołnierze, no i cóz, wzion i wyloł, ino go jesce wyzwały. A wylijcie na grzundki, to się nie zmarnuje.

 Co było robić, wylałem babie na grządki tą cenną zawartość, przeklinając doktorów i myśląc sobie, jak to dużo jednak poezji zawiera w sobie życie wojskowe. No nareszcie ten cholerny porządek zrobiony. Stanąłem na drodze, aby pokazywać maruderom, gdzie lekarze, a gdzie izba chorych, bo napisów nie było i myślałem o Felku, bo lubiliśmy go wszyscy, a kara czekała go dosyć duża, za granie w karty, światło w stodole i co najgorsza, kopnięcie pana feldfebla i podanie fałszywego nazwiska. Nagle słyszę komendę:

- Baczność ! W prawo patrz!

I patrzę, a tu Artur, Wałek i Franek maszerują, ocierając łzy ze śmiechu, a na odwach2 pod karabinem prowadzi ich Felek i salutuje przede mną, niby z tego powodu, że ja na posterunku, a on tylko konwojent. Okazało się, że gdy dowódca kompanii wywołał Fijołka do „raportu”, no i naturalnie nikt się nie odzywał, Felek stojąc w szeregu robił takie miny dopóty, aż go wreszcie kompanijny wywołał i zapytał, czego chce?  Felek tłómaczy, że ci trzej nic nie są winni, bo ich do wszystkiego namówił ten Fijołek, który zdaje się jest z innej kompanji, no i z pewnością podał fałszywe nazwisko. Kompanijny uśmiał się z min Felka i w nagrodę za to, że jest taki porządny i tak broni swoich kolegów, kazał mu ich zaprowadzić na odwach. Felka z radości, że mu się upiekło, obnieśli potem w triumfie na rękach naokoło stodoły. Co prawda, dzięki Felkowi, kradzieży u nas wcale nie było. Raz, jakoś na drugi dzień po naszem przyjściu do Choczni, zginęło, nie pamiętam komu, 6 koron. Dowiedział się o tem Felek; za godzinę przyniósł pieniądze, a na zapytanie kto ukradł, odpowiedział tylko, że ten, komu znać na twarzy 10 palców. O tem, kto ukradł nie dowiedzieliśmy się nigdy. Przyszedł nowy dowódca plutonu obywatel Aleksander Wojtecki3, blondyn, średniego wzrostu, pochodzi z kieleckiego, słuchacz 2-go roku filozofii. Dziwnie nam odrazu przypadł do serca. Przedewszystkiem przyszedł z I-szej Brygady, otoczony aureolą stoczonych kilku potyczek z Moskalami, a powtóre, nie jest sztywny, postawił nas na baczność, zobaczył wszystkich, kazał się rozejść i zaczął z nami gawędzić. Mówi, że chce poznać pluton, którym ma dowodzić. Pierwsza rzecz, opowiedzieliśmy mu o Felku, bo, coprawda, baliśmy się, żeby Felek nie zrobił jakiego kawału, onby go wziął do galopu i w rezultacie Felek poszedłby pod karabin, ale nowego plutonowego by ośmieszył. Opowiedzieliśmy więc coś niecoś i odrazu taszczymy Felka do niego. Strasznie wszyscy byliśmy ucieszeni, bo i Felek bez żadnych szop stanął na baczność i obywatel Wojtecki znalazł się morowo. Poklepał Felka po ramieniu i mówi:

-Właśnie obywatelu, takiego jak wy potrzeba mi w plutonie, róbcie ile chcecie i ile się wam podoba kawałów, aby nam zawsze wszystkim było wesoło.

Felek zasalutował jak należy, porządnie zrobił w tył zwrot, powiedział nam, że obywatel Wojtecki jest morowy. A no jutro ta sławetna przysięga. Ucieszyłem się strasznie, bo mnie i kilku jeszcze z naszego plutonu przydzielili do skrobania kartofli — a więc na przysięgę nie poszedłem. Co prawda, wolałbym przez tydzień nosić doktorom nocniki, niż robić z siebie błazna, powtarzając machinalnie słowa przysięgi, a w duchu złorzecząc temu właśnie za tą przysięgę, komu się niby przysięga. Nie ciekawiło mię zupełnie, jak się przysięga odbyła, a na zapytanie moje po powrocie czy są już teraz wierni, odpowiedzieli mi, że teraz dopiero całą Austrję mają gdzieś i że takiej szopy jak ta przysięga jeszcze nie widzieli, no i że wszyscy mruczeli, a nikt słów nie powtarzał.

Coś o naszym prowiantowym nie tęgo słychać, jedzenie podłe, podobno go biorą do galopu, a on się wywija, jak może. Nie wiem dokładnie, o co go tam posądzają, ale coś jest zdaje się, w nieporządku. Stałem dwie godziny pod karabinem, bo chcieli mię zrobić jakimś rachunkowym, ale uciekłem na ćwiczenia, a gdy mnie przyprowadzili z powrotem, powiedziałem, że nie będę, bo nietylko rachunków, ale i pisać zapomniałem, no i gotówbym się jeszcze tak pomylić, że musiałbym stać za karę pod karabinem, a kompanijny siedzieć w dziurze. Na to mi obywatel Stryj odpowiedział, że pod karabin pójdę odrazu i wyrzucił z kancelarii. Pod karabinem stałem, ale żadnym rachunkowym nie będę. Dosyć mam już tej matematyki i tych ciągłych korepetycji z gimnazjum, a zresztą nie po to poszedłem do Legjonów, żeby liczyć krupy. Felek powiada, żem się powinien był na dowód, że zapomniałem liczyć, pomylić i stać 15 minut; prawda chciałem to zrobić, ale cóż kiedy komendant warty nie chciał się pomylić i musiałem odstać swoje aż hej. Austrja bierze po skórze. Lwów już podobno zajęli Moskale4. To niby myśmy razem z Austrią mieli bić Moskali, a tu tymczasem ona bierze wały. Mam wrażenie jednak, że to tylko chwilowe, przecież nie sposób, żebyśmy z tej wojny nie dostali Polski wolnej. Jak się to stanie, to niech myślą ci, co, nas poprowadzili, a naszym obowiązkiem jest tylko się bić, a nie za dużo myśleć, bo i tak nic nie wymyślimy. Dzisiaj batalionowy Kitay5osobiście przeczytał naszej kompanii rozkaz, że już nie wolno mówić obywatelu, tylko panie. I tak nie ma już „obywatelu Komendancie”, tylko „panie komendancie plutonu, kompanji itd.”, nie sekcyjny, tylko pan kapral, a żołnierzom do siebie nie wolno też mówić obywatelu, lecz „panie żołnierzu”. Chyba długo poczekają, aż się od obywatela. odzwyczaimy, bo w naszej kompanji nie ma ani jednego, któremu by się to nowe „panie” podobało, a i sam ob. Kitay pożegnał nas po tym całym rozkazie

 Cześć Obywatele!

Rozkaz ten wyszedł podobno dlatego, że generał Baczyński6 miał się czuć bardzo obrażony, gdy w Oleandrach w Krakowie7, któryś strzelec na zapytanie generała, czy dobrze się czuje w wojsku, zamiast odpowiedzieć: „Tak jest ekscelencjo" !, odpowiedział, „G..wno dobrze obywatelu generale !” 

Dowódca baonu zrobił dzisiaj zbiórkę obydwu batalionów; kilku lekarzy chodziło wzdłuż szeregów i kto im się tylko nie podobał, kazali mu wystąpić: Potem nastąpiła zbiórka tych, którzy wystąpili, my znowu musieliśmy łączyć i tak się ta historia powtarzała do trzech razy, aż nas z obu baonów pozostało 1000 ludzi. Nie wiedzieliśmy z początku, co to wszystko ma znaczyć, aż nagle ktoś, nie wiadomo skąd, bąknął, że my pójdziemy zaraz na front, a tamci do Krakowa z powrotem, że nam mają dać dobrą szkołę i dlatego nas tak przebrali, aby nikt nie był słaby. Pomięszali nas teraz, że niech Bóg broni. Od nas między innymi odszedł prof. Tync, architekt i Felek, ku zmartwieniu wszystkich. Jesteśmy teraz w pierwszym plutonie, 7-mej kompanji, 3-go pułku piechoty I-go Legionu Zachodniego, a chociaż teraz jest przynajmniej połowa z kieleckiego, to jednak  i oni krzyczą, że nasz batalion to czysto krakowski. Dowódcą kompanii został ob. Tarkowski8 (pseudonim „Czechna” z baonu kieleckiego) student politechniki lwowskiej. Do naszego plutonu przyszedł ob. Godzijewski9, jako młodszy od obywatela Wojteckiego, ale coś za dwa dni odrazu dostał pluton czwarty. Tego feldfebla z 2-go plutonu nareszcie zabrali i to, jak mówią, w kajdankach podobno odwieźli, bo coś tam miał skraść w wojsku austrjackiem i uciekł do nas. Felek, odchodząc od nas, pobił się na, pożegnanie z ob. Dziedzicem z 2-go plutonu. Dziedzic, robotnik z Prus, w porównaniu do Felka olbrzym, ale okropnie ciężki. Felek się czegoś przypiął do niego i nigdy mu nie dawał spokoju, a dziś to już specjalnie chyba zawziął się i tak kpi z niego, że go przecież rozruszał. Aniśmy się spostrzegli, jak Dziedzic skoczył do Felka z pięściami i zanim znowu zdążyliśmy Felkowi pobiedz na pomoc, już Dziedzic dostał w gębę i leżał jak długi na ziemi, a Felek trącał go delikatnie nogą pytając: 

- Obywatelu, coście zasłabli, że was tak pieronem zmietło z ziemi? 

Dziedzic porwał się do Felka i znowu jak długi rozciągnął się na ziemi. Wstał, ale już nie zabierał się do bitki, a myśmy stali z rozdziawionemi gębami, bo przecież Dziedzic był przynajmniej o dwie głowy wyższy od Felka. Wreszcie Felek podszedł do Dziedzica, podskoczył, złapał go za szyję i zaczął przepraszać, że ta bitka to tylko dlatego, że mu smutno, iż od nas odchodzi. Rozśmieszył nas wszystkich, ale przez to jeszcze go nam bardziej żal. Dostaliśmy żołd. Na noc poszedłem do dowódcy baonu, jaka łącznik naszej kompanii. Gdym wrócił w południe, wszyscy już byli umundurowani.  Mnie zostawili cały mundur, ale czapki nie mam. Co teraz robić? W cywilu już przecież chodzić nie mogę. Resztki tego cywila zostawiłem u ks. wikarego10. śmieją się wszyscy ze mnie, bo chodzę z gołą głową. Nie wiem, czy naprawdę dla mnie czapki nie było, czy też mi ją schowali. Z tej rozpaczy poszedłem do karczmy na wódkę. A tam znowu ze mnie kpią: 

Obywatela oddej ciako !11 

Niech was cholera zatłucze, co tu robić? Kupić nie ma gdzie; tak, to względnie dosyć porządnie wyglądam, jakiś mundur dostałem nie zanadto wielki, buty, getry austriackie, spodnie, pas, bagnet, ładownice, wszystko to dosyć porządnie wygląda, bom się ściągnął jak należy, tylko ta cholerna czapka. Przecież w twardym meloniku nie sposób chodzić przy mundurze. Wypiłem. trzy wódki i wyszedłem wściekły z powrotem na kwaterę; tak czekałem na ten mundur, dostałem i teraz bardziej nigdzie się ruszyć nie mogę.


1 nizinier- gwarowo inżynier.
2 odwach- areszt, wartownia.
3 Aleksander Wojtecki, urodzil się w 1890 roku w Morawianach, na początku 1915 roku został ranny i podczas leczenia zdał eksternistycznie maturę w Wiedniu, w 1918 roku został przyjety do Wojska Polskiego w stopniu podporucznika, brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a po jej zakończeniu przeszedł do rezerwy w stopniu kapitana. Ukończył studia na Uniwersytecie Poznańskim, w 1933 roku obronił doktorat. Był autorem kilku książek.
4 wojska rosyjskie zajęły Lwów 3 września 1914 roku.
5 Paweł Kittay urodził się w 1889 roku w Pawłowie koło Lwowa. Przed I WŚ studiował w Krakowie i we Lwowie, był znanym taternikiem. W 1915 roku został zwolniony z Legionów z powodu choroby. Pracował w firmie eksportowej i przebywał Chinach, Afryce Południowej, Indiach. Przez jakiś czas w czasie II wojny był attaché prasowym polskiej ambasady w Chunkingu. Będąc w Indiach ciężko zachorował. Był leczony w Londynie, potem w Nowym Jorku, gdzie zmarł w 1948 roku.
6 Rajmund Baczyński, urodzony w 1857 roku w Krakowie, był generałem armii austro-węgierskiej, w 1914 roku mianowanym dowódcą Legionu Zachodniego. W 1915 roku awansowany na stopień feldmaszałka, w 1916 roku przeniesiony w stan spoczynku. W 1918 roku przyjęty do Wojska Polskiego bez przydziału. Zmarl w 1929 roku w Poznaniu.
7 Oleandry w Krakowie- ulica w Krakowie, w mieszczącym się przy niej teatrze nocowali w 1914 roku I Kompanii Legionów i stamtąd wyruszyli w kierunku Królestwa Polskiego.
8 Zygmunt Tarkowski urodził się w 1889 roku w Rzeczycy (powiat Biała Podlaska). W 1914 roku został mianowany porucznikiem, a w 1915 roku kapitanem. Poległ w bitwie pod Kostiuchnówką 5 listopada 1915 roku. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Virtuti Militari.
9Godzijewski- prawdopodobnie Godziejewski.
10 mowa o ks. Franciszku Żaku.
11czapka wojskowa, nakrycie głowy austriackiej piechoty.

poniedziałek, 8 listopada 2021

Choczeńska kronika sądowa - część V

 

W związku z trudną sytuacją zaopatrzeniową w Polsce po I wojnie światowej 11 stycznia 1919 roku powstał Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, którego zadaniem, jak nazwa wskazuje, była walka z wszelkimi przejawami lichwy i spekulacji artykułami pierwszej potrzeby. Urzędnicy mogli konfiskować przedmioty oraz nakładać kary administracyjne w postaci 3-miesięcznego aresztu lub grzywny do 50 tysięcy marek polskich. Oddziały terenowe tego urzędu miały siedziby w sądach okręgowych i działały na obszarze właściwości tychże sądów.

"Dziennik Cieszyński" z 11 kwietnia 1922 roku zamieścił imiona i nazwiska osób, na które bielski Urząd do Walki z Lichwą nałożył kary w marcu 1922 roku.

Wśród nich znalazł się niejaki Józef Waluś z Choczni, ukarany za "lichwę mlekiem" w Bielsku grzywną w wysokości 1000 marek z zamianą na 5 dni aresztu.

----

"Dziennik Zachodni" z 25 czerwca 1947 roku informował:

W Sądzie Okręgowym w Wadowicach rozegrał się finał bójki, jaka miała miej­sce w Trzy Króle, w restaura­cji Fujawy w Choczni. Teofil Wider z Wadowic, będąc przejazdem w Choczni, wstąpił do restauracji Fujawy, gdzie czasie zabawy doszło do bójki na sztachety. Widera porwał rów­nież za sztachetę i atakując prze­ciwników uderzeniem w głowę spowodował złamanie czaszki i w następstwie śmierć Stanisława Żaka, nieznanego sobie zresztą osobiście.Sąd uznał, że zabójstwo zosta­ło dokonane nie umyślnie i ska­zał oskarżonego Widerę na 6 lat więzienia, darowując mu połowę kary na mocy amnestii.

Wspomniany Teofil Wider był rzeczywiście mieszkańcem Wadowic (dzisiejszej ulicy Sadowej), ale wywodził się z Choczni. Był synem Aleksandra Widra i Joanny/Janiny z domu Moskalik. Żył w latach 1904-1971; z żoną Heleną z Byrskich z Kaczyny doczekał się siedmiu córek i jednego syna, ale większość z nich zmarła wkrótce po urodzeniu.

----

Z kolei "Dziennik Bałtycki" z 10 stycznia 1963 roku, podawał, że:

W środę 9 bm Prokuratura Wojewódzka w Krakowie zakończyła śledztwo przeciwko grupie byłych pracowników Spółdzielni Inwalidów "Wisła", oskarżonych o dokonanie milionowych nadużyć. Jak wynika z aktu oskarżenia były kierownik działu włókienniczego Spółdzielni "Wisła" w Choczni (powiat Wadowice) Eugeniusz I. oraz były kierownik Zakładu Włókienniczego tej spółdzielni w Żywcu - Józef K., przy pomocy wspólników, zagarnęli w wyniku nieuczciwych machinacji ponad 2 miliony złotych. W procesie, który odbędzie się przed Sądem Wojewódzkim w Krakowie zeznania złoy ponad 60 świadków.

Spółdzielnia Inwalidów mieściła się w budynku choczeńskiego Domu Ludowego/Sokoła.

----

Na koniec sprawa sądowa z 1906 roku, opisywana przez "Dziennik Cieszyński", w której także pojawia się wzmianka o Choczni:

Wydanie z 4 sierpnia 1906 roku:

Donieśliśmy przed miesiącem, że wdowa Mayerowa, została skazana na 2 lata aresztu za oszustwa tytoniowe. Zwróciła się ona po swem skazaniu z prośbą do władz, by karę mogła odsiadywać w Białej, ze względu na dzieci, które tu pozostawiła. Prośba ta nie została wysłuchaną i Mayerowa miała zostać odstawioną do więzienia w Wadowicach. Stało się to we wtorek. Przy żegnaniu się z dziećmi przyszło do tak wstrząsających scen, że wielu z przypatrującej się publiczności stanęły łzy w oczach. Dzieci formalnie nie chciały matki puścić. Nie dość na tem. Szesnastoletnia córka wyjechała tego samego dnia do Bystrej i tam strzeliła do siebie z rewolweru. Nieszczęśliwą przewieziono do szpitala powszechnego, trzema zaś pozostałemi nieletniemi dziećmi zajęła się gmina.

I ciąg dalszy tej sprawy w wydaniu z 11 sierpnia:

Przed kilku dniami wysłana do więzienia wadowickiego wdowa Jetty Mayerowa z Białej została wypuszczona na wolność. Stało się to wskutek zarządzenia lwowskiej krajowej Dyrekcyi finansowej. Mayerowa udała się do swych krewnych w Choczni.

----