czwartek, 29 września 2022

Wspomnienia Julii Drapa z czasów szkolnych

 

Wspomnienia Julii Marii Drapa z domu Woźniak (1924-2009) z czasów jej nauki w choczeńskiej szkole podstawowej (od 1931 roku):

Na rozległym miejscu, otoczonym wokół drzewami, przy skrzyżowaniu dróg, niedaleko od szosy, w pobliżu dawnego domu Pędziwiatra (później mieścił się tam Urząd Gminny) stoi sławna choczeńska szkoła. Budynek to solidny, piętrowy, pamiętający jeszcze czasy austriackie - wyróżnia się od innych budowli z daleka swym dostojnym, masywnym wyglądem. Powie ktos teraz, że to kopciuszek w porównaniu do niektórych, teraźniejszych szkół. Tak, to być może, ale w tych dawnych czasach panowania Franciszka Józefa I, a i później w okresie istnienia II-giej Rzeczypospolitej, był to wspaniały obiekt. zarówno pod względem swej funkcjonalności na owe czasy, jak również na szeroki zakres kształcenia w jej murach absolwentów na poziomie siedmiu klas szkoły powszechnej. Dla porównania trzeba tu wspomnieć, iż przedtem (kiedy nie było jeszcze tego budynku ) w Choczni była czteroklasowa szkoła i to w takim lokalu, który w żadnym wypadku nie mógł spełniać wymogów szkoły z prawdziwego zdarzenia.(…).

Gdyby można było odtworzyć dawny rozkład wewnętrzny tego budynku sprzed 58 laty i usytuowanie poszczególnych pomieszczeń, to trzeba by powiedzieć, iż na parterze były 3 sale lekcyjne i 1 sala nosząca nazwę świetlicy, w której wydawano posiłki dla biednych dzieci, a po południu odbywały się tam zbiórki harcerskie. Natomiast na piętrze, po prawej strpnie znajdowały się 3 sale lekcyjne i kancelaria kierownika szkoły ,a po lewej były 2 sale i gabinet z pomocami naukowymi. Dodać tu jeszcze należy, iż na parterze znajdowało się mieszkanie kierownika szkoły, do którego wejście było z boku. Na szerokim korytarzu pierwszego piętra odbywały się spotkania całego grona uczniowskiego i nauczycielskiego, poświęcone uroczystościom z tytułu świąt państwowych (mowa o czasach przedwrześniowych), jak rocznice niepodległości 11 listopada i święta 3 Maja, czyli uchwalenia I-szej Konstytucji w Polsce przedrozbiorowej oraz uroczystość imienin Marszałka Polski - Józefa Piłsudskiego w dniu 19 marca, którego gipsowe popiersie znajdowało się na końcu korytarza przy oknie. Dziedziniec okalający szkołę był szeroki i rozległy. Na nim mogły się pomieścić liczne rzesze uczniowskie, co pozwalało im w czasie przerw lekcyjnych czyli tzw. pauz - dowolnie wyskakać i wyszumieć oraz odetchnąć świeżym powietrzem. Był tam również (i jest chyba nadał) nieco z tyłu usytuowany, nieocenionej wartości mały budyneczek, inaczej mówiąc pisuar szkolny, który nie tylko służył do załatwiania potrzeb fizjologicznych, ale był również miejscem, gdzie odbywały się poufne rozmowy , a niejednokrotnie azylem dla tych, co chronili się tam w czasie lekcji przed niebezpieczeństwem drenażu mózgów ze strony niektórych belfrów- grożącym niechybną dwóją dla nieprzygotowanych na to delikwentów. W takiej to sławetnej szkole dniem 1 września 1931 r. rozpoczęła nauką główna bohaterka naszej opowieści.(…)

Tata uczył mnie alfabetu przed pójściem do szkoły - byłam chętna do nauki i szybko nauczyłam się - także gdy otwarty się dla mnie jej podwoje AD 1931 - nie miałam żadnych kłopotów, a nawet przewyższałam moje koleżanki i kolegów. (…) Początkowo zostałam przydzielona do klasy „B”, lecz długo w niej nie zagrzałam miejsca. Otóż w klasie wakowało jedno miejsce i pani Taraskowa zaproponowała, aby ktoś z nas wyraził chęć przejścia do klasy „A”. Ponieważ zawsze byłam pierwsza do wszystkiego, podniosłam rękę do góry i tak znalazłam się w gronie uczniowskim, które towarzyszyło mi do siódmej klasy. Wychowawczynią była p. Albina Taraskowa - cały rok uczyła nas wszystkich przedmiotów - książka była tylko jedna - do połowy język polski, a w drugiej jej części była matematyka. Do półrocza pisaliśmy na tabliczkach, do których mieliśmy rysik. i gąbkę - aby w każdej chwili można było zmazać - na nich też pisaliśmy zadania domowe - po półroczu mieliśmy już zeszyty. Pragnę tu podkreślić, iż przed rozpoczęciem nauki cały zespół uczniowski zbierał się wraz z nauczycielami, aby odśpiewać poranną modlitwę (…)

Z kolei już po zakończeniu nauki też w klasie odmawiano modlitwę, zaczynającą się od słów ” Dzięki  Ci Boże za światło tej nauki itd." Religii uczył nas ks. Józef Kmiecik, który był bardzo surowy - na lekcji musiało być cicho, jak makiem zasiał. Trzeba było odpowiadać płynnie na jego pytania i należy tu dodać, że jeśli ktoś miał dwóje z religii na koniec roku, to oczywiście nie mógł przejść do następnej klasy. Dlatego wszyscy uczyli się tego przedmiotu pilnie, gdyż wiedzieli, iż idzie tu o wielką stawkę. (…)

Czas jednak płynął szybko, a ja znalazłam się niedługo w II-giej klasie. Uczył nas wtedy p. Koman i opowiadał nam śliczne bajki. Po nim przyszła pani Hyrlicka, którą nadzwyczaj lubiłam. W trzeciej klasie przyszła nowa nauczycielka - bardzo ładna i sympatyczna p. Chmielowcowa. (…)  

Od czwartej klasy zaczęła się nowa era w szkole - kierownik Gondek odszedł na emeryturę, a na jego miejsce przyszedł Michał Kornelak wraz ze swoją rodziną. Żona jego także nauczycielka została moją wychowawczynią. Była brunetką, ale już wtedy (co nie było jeszcze rozpowszechnione) farbowała sobie włosy na złoty kolor, przez co była ładniejsza. Była bardzo ostra i uważała karę cielesną jako jeden z ważnych atrybutów wychowawczych. Otóż pewnego dnia ja i Marysia Korzenna chciałyśmy sprawdzić nasza ceny w dzienniku klasowym. Umówiłyśmy się, że ona będzie zaglądać do dziennika, a ja jako strażnik będę czuwać przy drzwiach i w razie czego zasygnalizuje zbliżające się niebezpieczeństwo. Wtem nagle otwarły się drzwi, weszła p. Kornelakowa. Zdrętwiałam z przerażenia, ale zaczęłam wołać na Marysię i dawałam jej ostrzegające znaki, niestety za późno.  Oberwałyśmy obydwie po buzi od krewkiej wychowawczyni (w tych czasach dyscyplina była bardzo ostra) i od odechciało się nam raz na zawsze zaglądać do dziennika. Innym wydarzeniem, które skończyło się nader żałośnie była sprawa gąbki. Do mojej klasy chodziła dobrana paczka urwisów takich, jak kuzyn Mietek Woźniak, Józek Kolber, mój przyszły kumpel Karol Janoszek, kuzyn Marian Bandoła, Kazek Ścigalski i wielu innych. Umiłowanym zajęciem tych łobuziaków było płatanie różnych psot i figli, w czym prześcigali się wzajemnie. Pewnego dnia przyszedł jak zwykle do klasy kierownik szkoły p. Kornelak (uczył matematyki). Był to wysoki, młody i przystojny mężczyzna. Chłopcy bali się go, jak ognia, bo lubił pociągać za włosy, co bardzo bolało- dziewczęta bardziej faworyzował - niemniej jednak był trochę złośliwy i  lubił dawać różne przezwiska - potrafił wyśmiać i wykpić lub po prostu dać dwóję. Ten nasz dręczyciel i prześladowca wziął jak zwykle do ręki gąbkę, by wytrzeć tablicę i od razu zwietrzył jakąś niesmaczną psotę, bowiem zalatywał od niej jakiś podejrzany zapach. Jeszcze raz przytknął ją do nosa- ależ tak- gąbka wyraźnie śmierdziała moczem. Twarz czcigodnego belfra stała się nagle purpurowa z gniewu. Zaczął ciskać gromy, grozić karami, jakie spotkają całą klasę, jeśli nie powie nikt, kto to zrobił. Wszyscy zamarli z przerażenia, a w sali zapanowała głucha cisza i zaczęła się przeciągać niebezpiecznie. W tym odrętwieniu jakby machinalnie podniosłam rękę do góry – zdawało mi się, że tylko ja mogę uratować wszystkich przed grożącą im klęską. Z determinacją oświadczyłam, iż widziałam, kto to zrobił, a tym winowajcą był Karol. Nie potrzebuję tu komentować, jaka kara spotkała pechowego figlarza. Od tego momentu poczuł uzasadnioną awersję do swej koleżanki- zdrajczyni. Ja sama później czułam wyrzuty sumienia, ze dałam się ponieść nagłym impulsom, które pchnęły mnie do tego kroku (…) 

Drugim niepoprawnym figlarzem szkolnym był mój kuzyn Mietek. Nie było imprezy komicznej, czy jakiegoś kawału, w którym by on nie brał udziału. Pewnego dnia  klasa nasza poszła rysować stodołę pod kierownictwem p. Nowaka, ponieważ w każdym roku były ustalone pewny obiekty, które trzeba było naszkicować w bloku na kartonie. Po pewnym czasie jakaś koleżanka poszła dokładnie obejrzeć załamanie ściany, które jej nie wychodziło. Lecz za chwilę przyszła przerażona, że w stodole straszy. Oczywiście nie uwierzono jej w to i wprost wyśmiano, że to przywidzenia. Niedługo poszła druga i zobaczyła to samo. Zaintrygowany tym prof. Nowak poszedł to sam sprawdzić, ale nic nie zauważył. Poszły później sprawdzić inne dziewczyny - znów zobaczyły ducha i wróciły przerażone. Okazało się, ze był to Mietek, który założył sobie prześcieradło, a pod niego włożył lampkę elektryczną- wtedy duch pojawiał się i znów znikał. Efktem tego było to, iż wszystkie dziewczyny bały się przechodzić koło stodoły, która znajdowała się na terenie szkolnym. Tym razem jednak nie rozszyfrowano sprawcy tego spirytystycznego seansu, bowiem wtajemniczone osoby nie zdradziły, kto urządził to mrożące krew w żyłach widowisko. (…)

Pewnego dnia p. Kornelakowa zauważyła, iż jem na przerwie nasz razowiec i wtedy poprosiła, bt dac jej skosztować. Wówczas tak to jej smakowało, iż zaproponowała, abym przyniosła jeden bochenek dla niej, a ona da nam 2 bochenki tzw. kupnego, białego chleba. My wcinaliśmy biały chlebuś i dziwiliśmy się, dlaczego dokonała tak niekorzystnej dla niej transakcji. Wtedy może nie potrafiliśmy w pełni zrozumieć, z jakiego powodu to uczyniła, później zrozumieliśmy dokładnie, że nasz razowiec posiadał bogactwo witamin, tak niezwykle potrzebnych organizmowi ludzkiemu.(…)

Wielkim uznaniem w szkole cieszyła się p. Anna Zrazikówna, która poświęcała wiele czasu i trudu, tak w dziedzinie wychowania światka uczniowskiego, jak również jego kształcenia. Mnie uczyła ona zawsze geografii i dzięki niej umiałam ten przedmiot dobrze. Nauczycielka ta w dużej mierze przykładała wagę do wypełniania swych obowiązków i dziatwa szkolna dużo zawdzięczała tej lubianej przez wszystkich „naszej pani”.

poniedziałek, 26 września 2022

Medal dla Choczni w 1948 roku

 18 stycznia 1948 roku przy okazji uroczystego otwarcia linii elektrycznej Gmina Chocznia została odznaczona "Medalem Zwycięstwa i Wolności". Aktu dekoracji dokonał Franciszek Świadek- Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej w Wadowicach w czasie akademii w Domu Ludowym, na którą złożyły się występy orkiestry symfonicznej z Wadowic pod batutą prof. Jarczyka oraz regionalnych zespołów młodzieżowych. Medal został przyznany Choczni w uznaniu jej zasług w walce z okupantem niemieckim w czasie II wojny światowej i wkład w twórczy wysiłek odbudowy kraju po wojnie. Oprócz gminy ten sam medal przyznano także jej siedmiu mieszkańcom. Pisał o tym "Naprzód"- wydawany w Krakowie organ Polskiej Partii Socjalistycznej w numerze z 27 stycznia 1948 roku.

Zdjęcie rewersu i awersu medalu przyznanego jednemu z mieszkańców Choczni

Medal Zwycięstwa i Wolności 1945 był polskim państwowym odznaczeniem wojskowym ustanowionym dekretem Rady Ministrów i zatwierdzonym przez Krajową Radę Narodową 26 października 1945 roku. 

Były nim odznaczane głównie osoby indywidualne- w myśl regulaminu przede wszystkim żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, uczestnicy wojny obronnej w 1939 roku, żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (po powrocie do kraju) i różnego rodzaju partyzanci z okresu II wojny światowej. W dekrecie RM ujęto to w sposób następujący:

W celu upamiętnienia zwycięstwa Narodu Polskiego i Jego Sprzymierzeńców nad barbarzyństwem hitlerowskim i triumfu idei wolności demokratycznej oraz dla odznaczenia osób, które swoim działaniem lub cierpieniem w kraju lub zagranicą w czasie do 9 maja 1945 r. przyczyniły się do tego zwycięstwa i triumfu, ustanawia się "Medal Zwycięstwa i Wolności 1945 r.".

Medal miał średnicę 33 mm i był patynowany na brązowo. Na awersie znajdował się napis Krajowa Rada Narodowa, orzeł- godło państwowe i dwa związane liście dębowe. Na rewersie umieszczono napis w czterech rzędach: RP Zwycięstwo i Wolność 9 V 1945.

Do 1987 roku przyznano prawie 740.000 Medali Zwycięstwa i Wolności.

Niestety nie są mi znane dalsze losy medalu przyznanego choczeńskiej gminie.


czwartek, 22 września 2022

Chocznia w 1890 roku

 

Podstawowych informacji statystycznych o Choczni w 1890 roku dostarcza austriacki spis powszechny, przeprowadzony od 1 do 3 stycznia 1891, w zamyśle uwzględniający sytuację istniejącą 31 grudnia poprzedniego roku (spisowego). Następnie wyniki tego spisu były opracowywane przez Centralną Komisję Statystyczną w Wiedniu i opublikowane w 1893 roku w formie ogólnej w „Wykazie szczegółowym miejscowości Galicyi”, zawartym w 12 tomie „Special-Orts-Repertorien der im Oesterreichischen Reichsrathe vertretenen Königreiche und Länder”.

W podsumowaniu znalazły się następujące informacje o Choczni według stanu na koniec 1890 roku:

- przynależność administracyjna: gmina w powiecie sądowym Wadowice (co ciekawe Kaczyna stanowiąca z Chocznią jedną parafię należała wówczas do powiatu sądowego Andrychów)

- charakterystyka miejscowości: wieś z osadą dworską

- miejscowe urzędy, szkoły, stacje pocztowe i kolejowe i inne: urząd parafii rzymsko-katolickiej, szkoła i austeria (karczma dworska), brak stacji kolejowej (utworzono ją w 1893 roku na istniejącej od 1888 roku linii kolejowej) i poczty (powstałej dopiero w 1906 roku),

- powierzchnia 10,36 km2 (wartość niejasna- obecna powierzchnia Choczni wynosi 20,49 km2 i  od 1890 roku nie ulegała zmianom, co potwierdza kolejny spis z 1900 roku)

- ilość domów: 443 (z tego 5 na Sołtystwie- w zestawieniu „Na granicy Sołtyskiej” oraz 438 w pozostałej części wsi, nie wiadomo dlaczego opisanej w zestawieniu „Na stawkach”)

- liczba ludności: 2700 (23 na Sołtystwie i 2677 w pozostałej części wsi; według danych kościelnych z 1891 roku w Choczni mieszkało 2680 osób)

- ludność męska: 1243 (10 na Sołtystwie i 1233 w pozostałej części wsi)

- ludność żeńska: 1457 (23 na Sołtystwie i 1444 w pozostałej części wsi- na każdego mężczyznę przypadało więc 1,17 kobiety)

- ludność według wyznania: 2655 katolików (czyli 98,3%), 42 izraelitów i 3 osoby innego wyznania

- ludność według używanego języka: 2695 posługujących się na co dzień językiem polskim, 1 osoba niemieckim i 4 innymi językami (może chodzić o jidysz lub czeski, ponieważ migranci z Czech/Moraw również mieszkali wtedy w Choczni),

Osobno podano informacje dotyczące własności dworskiej w Choczni:

- powierzchnia: 1,12 km2 (były to głównie lasy, w 1900 roku podawano 0,85 km2 łącznej własności dworskiej, a w 1911 roku powierzchnia lasów dworskich wynosiła 0,82 km2)

- nazwa Kawkówka (część Choczni przy granicy z Kaczyną przyległa do lasów dworskich)

- domów: 1 (zapewne chodziło o karczmę dworską),

- ludność: 7 osób (rodzina karczmarza- w tym 2 mężczyzn i 5 kobiet, wszyscy wyznania mojżeszowego, posługujący się na co dzień językiem polskim).

Powyższe suche dane statystyczne można uzupełnić na podstawie innych źródeł:

- wójtem gminy choczeńskiej był w 1890 roku Józef Czapik (także organistą),

- kierownikiem szkoły w Choczni Dolnej był Franciszek Wiśniowski, któremu podlegały nauczycielki Helena Glasz i Anna Grabowska (ucząca także w Choczni Górnej)

- proboszczem parafii był ks. Józef Komorek (mianowany w 1890 roku prałatem), a wikariuszem ks. Władysław Reinfuss (zmienił w trakcie roku ks. Feliksa Niżyńskiego),

- właścicielem sołtystwa był Adolf Bichterle,

- właścicielem obszarów dworskich była Albina Dunin, mieszkająca w Głębowicach.

Z instytucji istniejących w 1890 roku w Choczni należy wymienić jeszcze powstałe rok wcześniej Kółko Rolnicze, którego przewodniczącym był Jan Świętek (ojciec Władysława- sołtysa, autora wierszowanego pamiętnika z czasów II wojny światowej). Kółko prowadziło dwa sklepy i czytelnię ludową w domu Antoniego Styły. Kierownikiem czytelni (i sekretarzem Kółka) był Franciszek Wiśniowski, a jej  księgozbiór w 1890 roku liczył 104 pozycje nadesłane przez Towarzystwo Oświaty Ludowej z Krakowa.

Karczmę powyżej obecnej remizy OSP prowadził Wolf Goldberger, a sklep z wyszynkiem w dolnej części wsi Georg Silbiger.

Działały młyny Burzejów i Styłów „Kotusiów” w górnej części wsi i młyn Warmuzów powyżej szkoły w Choczni Dolnej.

Wydarzeniem 1890 roku, w którego przygotowaniu uczestniczyła duża grupa chocznian, było sprowadzenie z Paryża prochów AdamaMickiewicza i ich złożenie na Wawelu. W samej uroczystości pogrzebowej także brała udział duża delegacja z Choczni, a chłopską część konduktu pogrzebowego prowadził Józef Czapik.

Z innych wydarzeń:

- pod koniec sierpnia w Choczni kwaterował 20 pułk piechoty armii c.k i szwadron ułanów podczas przemarszu na manewry cesarskie na Śląsku.

- w choczeńskiej austerii zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach Adam Skalka, wędrowny druciarz z Trencina (obecna Słowacja).

- odbyła się licytacja 1/3 realności należącej do Anny Kolber (nr 111) w celu zaspokojenia niespłaconej należności Józefie Tyralik w kwocie 80 złotych.

poniedziałek, 19 września 2022

Genealogia choczeńskich Bryndzów

Podstawą do sporządzenia genealogii choczeńskich Bryndzów był spis wyborców z 1973 roku, czyli w czasach obowiązywania RODO najnowsze dostępne publicznie źródło, w którym wymienieni są wszyscy dorośli mieszkańcy Choczni sprzed niemal 50 lat. Wyborców noszących nazwisko Bryndza było wówczas 64 mieszkających w 30 domach.  Wszyscy byli potomkami Jana i Agnieszki Bryndzów, którzy zawarli związek małżeński w 1681 roku lub Błażeja i Rozalii Bryndzów, po raz pierwszy odnotowanych w choczeńskich księgach metrykalnych w 1775 roku.

Potomkowie Jana i Agnieszki Bryndzów


Ta starsza z dwóch choczeńskich linii Bryndzów była jednocześnie znacznie liczniejsza- jej przedstawiciele lub osoby z nią związane przez małżeństwa mieszkali w 1973 roku w ponad 20 domach. Od razu należy zaznaczyć, że w genealogii tej części Bryndzów dość wcześnie, bo już wśród synów Jana, pojawia się pewna niejasność. Wynika ona z faktu, że imiona Maciej i Mateusz zapisywano wtedy po łacinie w bardzo zbliżony lub identyczny sposób, a tak właśnie nazywali się synowie Jana, których potomkowie nosili nazwisko Bryndza jeszcze w 1973 roku. Na dodatek mieli po kilka żon, które przeważnie nosiły imię Katarzyna. Stąd nie wiadomo na 100%, czyimi synami byli przedstawiciele następnego pokolenia, czyli wnuków Jana i Agnieszki. Kierując się pewnymi wskazówkami, ale bez całkowitej pewności, dla potrzeb wykresu przyjęto, że Ignacy Bryndza, był synem starszego Mateusza, a Florian Bryndza młodszego Macieja. Oczywiście i Ignacy i Florian byli wnukami Jana- tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Jak widać z załączonego wykresu, linia Ignacego podzieliła się wkrótce na dwie kolejne za sprawą jego synów: Jana i Marka, a następnie nastąpił podział linii Jana na potomków jego synów: Błażeja, Tomasza i Jana juniora. W 1973 roku:

- pod nr 281 mieszkała Helena Bryndza (ur. 1912), wywodząca się od Błażeja, syna Jana,

- pod nr 552 żył Stefan Bryndza (ur. 1927), prawnuk Jana, syna Jana,

- pod nr 569 zapisany był Franciszek Bryndza (ur. 1914), syn Teodora- prawnuka Tomasza Bryndzy,

- pod nr 662 ujęto Stanisława Bryndzę (ur. 1946) i Jana Bryndzę (ur. 1949), synów Antoniego, który był kuzynem Franciszka spod nr 569 i także prawnukiem Tomasza Bryndzy,

- pod nr 296 znajdujemy Marię Bryndza (ur. 1924)- ciotkę w/w Stanisława i Jana (siostrę Antoniego), której przodkiem oczywiście też był Tomasz Bryndza,

- pod nr 679 zamieszkiwał Aleksander Bryndza (ur. 1923), który był pra-prawnukiem Marka Bryndzy, czyli stryja Błażeja, Jana juniora i Tomasza.

Druga główna linia potomków Jana i Agnieszki Bryndzów wywodziła się od jego wnuka Floriana, jego prawnuka Klemensa, a następnie od Franciszka lub Jakuba, synów Klemensa. W 1973 roku do potomków Franciszka należeli:

- Jan Bryndza (ur. 1911) spod nr 180 (prawnuk Franciszka i Teresy),

- Izydor Bryndza (ur. 1897), wdowiec po Otylii i jego synowie: Piotr (ur. 1928) oraz Józef (ur. 1935) spod nr 727 (odpowiednio prawnuk i pra-prawnukowie Franciszka i Teresy),

- Władysław Bryndza (ur. 1949), kolejny syn w/w Izydora, zameldowany pod nr 556,

- Władysław Bryndza (ur. 1930) oraz jego synowie Edward (ur. 1955) i Andrzej (ur. 1954) spod nr 562 (Władysław był bratankiem w/w Izydora),

- Jan Bryndza (ur. 1898), pracownik służby zdrowia spod nr 516 (kuzyn Izydora spod nr 727).

Wśród wyborców z 1973 roku liczniejsi byli jednak potomkowie Jakuba, brata Franciszka, do których zaliczali się:

- wiekowy Józef Bryndza (ur. 1891) spod nr 253 (prawnuk Jakuba),

- Ludwik Bryndza (ur. 1937) spod nr 246, wnuk brata Józefa spod nr 253,

- Kazimiera Bryndza (później Spytkowska) spod nr 242, kuzynka Ludwika spod 246,

- Teofil Bryndza (ur. 1906) i jego syn także Teofil (ur. 1932) spod nr 671- Teofil był kuzynem Józefa spod nr 253 i prawnukiem Jakuba,

- Anna Bryndza (ur. 1902) spod nr 274, kolejna kuzynka Józefa spod nr 253, jak również Teofila spod nr 671,

- Jan Bryndza (ur. 1894) i jego syn Czesław (ur. 1934) spod nr 273a (Jan był bratem Anny spod nr 274,

- Kazimierz Bryndza (ur. 1932) spod nr 222a (syn Jana i brat Czesława spod nr 273a),

- Konstanty Bryndza (ur. 1935) spod nr 275 (kolejny prawnuk Jakuba- drugi kuzyn Anny, Teofila, Jana i Józefa).


Potomkowie Błażeja i Rozalii Bryndzów




Nie wiadomo, czy Błażej Bryndza, urodzony około połowy XVIII wieku był powiązany rodzinnie z innymi Bryndzami, którzy mieszkali w Choczni już w XVII wieku, czy też był przybyszem, który osiadł na stałe w Choczni. Na korzyść drugiej wersji przemawia brak jego metryki chrztu Choczni. Po małżeństwie z Rozalią Turała zamieszkiwał niedaleko szkoły w Choczni Dolnej, a nie na położonej wyżej Bryndzówce. W tym samym domu mieszkał w 1775 roku Antoni Bryndza, który również nie był chrzczony w Choczni. Nazwisko Bryndza utrzymało się do 1973 roku u potomków Sebastiana, syna Błażeja i Rozalii, a następnie w rodzinach dwóch jego synów: Jana i Marcina Bryndzów.  Na liście wyborczej z 1973 roku potomków Jana, syna Sebastiana i wnuka Błażeja reprezentował tylko Czesław Bryndza spod numeru 527a (blisko spokrewniony ze zmarłym w Krakowie twórcą Antonim "Ziemitrudem" Bryndzą). Natomiast potomkami Marcina, przyrodniego brata Jana, byli: Walenty Bryndza (ur. w 1909 r.) spod nr 534, jego syn Józef Bryndza (ur. 1939 w Wadowicach) spod nr 612, Feliks Bryndza (ur. w 1898 roku w Zawadce) spod nr 328, Karol Bryndza (ur. w 1906 r.) spod nr 168 oraz jego bratankowie: Stanisław Bryndza (ur. w 1933 r.) spod nr 176, Bronisław Bryndza (ur. w 1944 r.), Kazimierz Bryndza (ur. w 1948 r.) i Andrzej Bryndza (ur. w 1952 r.) spod nr 562. Do tej linii należał także Michał Bryndza, brat wymienionego wyżej Walentego, po którym wdowa mieszkała pod nr 542. O ile wszyscy potomkowie Marcina byli ze sobą blisko spokrewnieni, to Czesław- potomek Jana, był w stosunku do  najmłodszych z nich kuzynem trzeciego stopnia.

Na koniec można dodać, że w 1973 roku nazwisko Bryndza nosili także potomkowie Ambrożego Bryndzy (wymienianego w subrepartycji z 1775 roku; brak metryki chrztu brak w Choczni), którego nie można powiązać jednoznacznie ani z linią Błażeja, ani ze starszą linią Jana. Z racji zamieszkania w pobliżu Błażeja, a nie na Bryndzówce wydaje się jednak bliższy właśnie Błażejowi, a nie potomkom Jana i Agnieszki z XVII wieku. Tyle że potomkowie Ambrożego nie mieszkali już wtedy w Choczni, a na przykład w Bielsku, czy w Gdyni (kapitan żeglugi wielkiej Władysław Bryndza, urodzony w 1923 roku w Choczni).

Tekst powstał we współpracy z TM.


czwartek, 15 września 2022

Dyrektorzy i prezesi związani z Chocznią

 Zestawienie dyrektorów i prezesów zakladów przemysłowych, handlowych i usługowych, instytucji finansowo-skarbowych oraz różnego rodzaju spółdzielni, którzy urodzili się w Choczni lub byli jej mieszkańcami. Lista nie obejmuje natomiast dyrektorów/prezesów instytucji oświatowych, społeczno-politycznych, sportowych, OSP oraz administracji. Ujęto wyłącznie osoby już nieżyjące. Zestawienie ma charakter otwarty i będzie uzupełniane w miarę napływu nowych informacji.

  • Gabriel Bandoła (1928-1996) Dom Rencistów/Spokojnej Starości w Wadowicach,
  • Kazimierz Bąk (1942-2021) "Bumar-Łabędy" w Wadowicach,
  • Stefan Buthner (1913-1994) Klinika Chirurgii Plastycznej i Estetycznej w Niemczech,
  • Kazimierz Czapik (1925-2012)
  • Eugeniusz Główka (1919-1983) Bielska Fabryka Maszyn "Befama", Starobielska Fabryka Kos,
  • Jerzy Leszek Kornelak (1925-2014) Spółdzielnia Mieszkaniowa im. Kościuszki w Krakowie,
  • Stanisław Lach (1912-1989) Zakłady Eksploatacji Kruszywa w Zatorze, Oświęcimiu i w Krakowie,
  • Edward Malata (1942-2018) PSS "Społem" w Gdańsku,
  • Helena Malata (1931-2018) NBP i BPH w Wadowicach,
  • Stanisław Matuśniak (1926-1992) Spółdzielnia im. Rokossowskiego w Choczni, MPGK w Andrychowie,
  • Zbigniew Nawrocki (19592017) Centralny Ośrodek Szkoleniowy ABW w Emowie,
  • Józef Putek (1892-1974) Chłopskie Towarzystwo Wydawnicze w Choczni,
  • Władysław Ryłko (1895-1969) Spółdzielnia Spożywcza "Zacisze" w Częstochowie,
  • Stefan Słysz (1916-1982) Spółdzielnia Usług Przyzakładowych w Nowej Hucie,
  • Stanisław Szatkowski (1946-2005) Spółdzielnia Inwalidów "Domena" w Wadowicach,
  • Józef Turała (1905-1989) Spółdzielnie "Garbarz", "Białoskórnik" i "Metalowcy" w Krakowie,
  • Józef Marian Woźniak (1927-1994) Okręgowy Urząd Pocztowy w Nysie.


poniedziałek, 12 września 2022

Potomkowie chocznian w niemieckiej Kolonii

 

W niemieckiej Kolonii (Köln) nad Renem oraz w jej okolicach mieszkali i mieszkają nadal potomkowie Jana Edwarda Widlarza, który urodził się w Choczni 4 września 1862 roku, jako drugi z kolei syn rzeźnika Józefa Widlarza i Marianny z domu Kloss. Mimo obco brzmiącego nazwiska matka Jana Edwarda była także rodowitą chocznianką, ale o morawskich korzeniach (link).

Odpis metryki chrztu Jana Edwarda Widlarza

Jan Edward Widlarz, podobnie jak jego starszy brat Karol, wyuczył się w Bielsku na stolarza. W wieku 29 lat poślubił w Skoczowie o sześć lat młodszą od siebie Paulinę Gembalczyk, córkę miejscowego garncarza (1891). 

Jan Edward i Paulia Widlarz- odpis metryki ślubu

Młoda para zamieszkała w Morawskiej Ostrawie, gdzie Jan Edward nadal zajmował się stolarstwem. Zamieszkanie w Ostrawie było dla niego niejako powrotem w rodzinne strony jego dziadka Ignacego Klossa. Wkrótce, bo już w październiku 1892 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Arnold Edward Widlarz. W 1894 roku Widlarzom urodziła się w Ostrawie córka Janina (Joanna) Wiktoria, a rok później syn Bronisław Józef, wpisany w metryce chrztu jako Bruno Josef. Później rodzina Widlarzów przeniosła się do nieodległych Vitkovic, gdzie powiększyła się o syna Roberta (1896), który zmarł  niestety w wieku siedmiu miesięcy (w domu nr 343).

Arnold Widlarz- metryka chrztu

Bruno Widlarz - odpis metryki chrztu

Jan Edward Widlarz prawdopodobnie chorował już wtedy na gruźlicę, która była przyczyną jego śmierci 13 stycznia 1899 roku, czyli w wieku niespełna 37 lat.  Dwa dni później spoczął na cmentarzu w Vitkovicach. 

Jan Edward Widlarz - metryka zgonu

Kolejnym  dokumentem, który pozwala nam dowiedzieć się o dalszych losach jego rodziny, jest świadectwo urodzenia Marii Pauliny Widlarz z 29 grudnia 1899 roku, występującej w tym dokumencie jako córka Pauliny Widlarz z domu Gembalczyk z Vitkovic. Jej ojcem nie mógł być jednak Jan Edward Widlarz, który zmarł ponad 11 miesięcy wcześniej, o czym zresztą wspomniano w tym akcie. Nie jest wykluczone, że ojcem Marii Pauliny był zgłaszający w urzędzie fakt jej narodzin robotnik Izydor Sladczyk. Dla poznania losów potomków Jana Edwarda Widlarza istotnym jest natomiast, że świadectwo urodzenia Marii Pauliny zostało wystawione nie w Vitkovicach, a w Małym Zabrzu na obecnym Górnym Śląsku, a wdowa po Janie Edwardzie zamieszkiwała wówczas w pobliskiej osadzie Dorotheendorf (polska nazwa Kolonia Dorota- obecnie część Zabrza).

Maria Widlarz- świadectwo urodzenia

Nie wiadomo, z jakich przyczyn i kiedy dokładnie potomkowie Jana Edwarda Widlarza oraz wdowa po nim trafili z Kolonii Dorota na Górnym Śląsku do niemieckiej Kolonii nad Renem. Stało się to z pewnością przed 8 stycznia 1929 roku, kiedy to Bruno (Bronisław) Widlarz poślubił w Kolonii o sześć lat młodszą Christel Hennsberg. W październiku tego samego roku przyszła na świat ich córka Irmgard. Bruno i Christel Widlarz mieli jeszcze jedną córkę- Wilmę, która zmarła jednak w 25 godzin po porodzie (w 1936 roku). Wiadomo, że Bruno Widlarz był z zawodu kelnerem. Na zdjęciu rodzinnym z 1932 roku oprócz niego, jego żony i córki, znajduje się także jego matka Paulina, jej drugi mąż (Izydor Sladczyk?) i Arnold Widlarz, który z żoną Lilli (Elisabeth) mieszkał w Friedrich-Wilhelms-Hütte koło Siegburga, położonego między Kolonią a Bonn.

Kolonia około 1932
Siedzi Paulina Widlarz i jej drugi mąż
Stoją od lewej Bruno, Irmgard i Arnold Widlarzowie

Arnold Widlarz z żoną przed swoim domem

Bruno Widlarz, podobnie jak jego ojciec Jan Edward, zmarł w stosunkowo młodym wieku (niespełna 47 lat), dokładnie  18 listopada 1941 roku o godzinie 4.00. Pozostała po nim córka Irmard Widlarz (1929-2015), z zawodu krawcowa, wyszła za mąż za Karla-Heinza Schmitza (1925-2020), wywodzącego się z poważanej w Kolonii rodziny. Miała dwoje dzieci, w tym córkę Annelie, która została żoną Klausa Bartonitschka. To właśnie jemu zawdzięczamy  część z prezentowanych tu interesujących dokumentów i zdjęć rodzinnych przysłanych dla Chocznia-kiedyś.

Bruno Widlarz - nekrolog


czwartek, 8 września 2022

Chocznianie w Jaszczurowej i z Jaszczurowej

 

Pierwszy znany mi przypadek przeprowadzki mieszkańca Choczni do Jaszczurowej wydarzył się w 1867 roku. Stało się to za sprawą małżeństwa 24-letniego Franciszka Bąka z pochodzącą z Jaszczurowej Anną Dura, cztery lata od niego młodszą. Ślub miał miejsce w kościele pod wezwaniem św. Wojciecha w Mucharzu, ponieważ Jaszczurowa należała ( i należy) właśnie do tej parafii. Młoda para zamieszkała pod nr 59, gdzie w 1869 roku przyszedł na świat ich pierworodny syn Józef Bąk. Franciszek i Anna Bąkowie doczekali się w sumie ośmiorga dzieci- oprócz wspomnianego już Józefa byli to: Franciszek, Jan, Helena, Józefa, Władysław, Eleonora i ponownie Franciszek (ponieważ pierwszy o tym imieniu zmarł jako dziecko). Gdy Anna zmarła w 1900 roku owdowiały Franciszek pozostał w Jaszczurowej i dwa lata później poślubił o 35 lat młodszą Mariannę Szczygieł rodem z Zawoi, ale mieszkającą w Śleszowicach, z którą miał jeszcze kolejnych czterech synów: Alojzego, Antoniego, Stanisława i Ignacego oraz dwie córki: Filomenę i Mariannę. Z mucharskich ksiąg metrykalnych wynika, że przed śmiercią Franciszka Bąka w 1917 roku własne rodziny zdążyli założyć: pierworodny Józef Bąk (który zresztą zmarł 15 lat przed ojcem), córka Helena, która poślubiła Piotra Byrskiego i córka Eleonora, która została żoną Jana Piecka.

W 1907 roku w Jaszczurowej mieszkali kolejny Bąkowie z Choczni. Byli to Alojzy Bąk i jego żona Marianna Bąk z domu również Bąk, druga kuzynka wspomnianego wcześniej Franciszka Bąka. Jednak w przeciwieństwie do Franciszka ich pobyt w Jaszczurowej był tylko przejściowy, a jedynym dowodem na to, że rzeczywiście się wydarzył, są przechowywane w mucharskim archiwum parafialnym metryki chrztu i zgonu ich syna Wojciecha z 1907 roku. Trzeba tu dodać, że Alojzy i Marianna Bąkowie przed urodzonym w Jaszczurowej Wojciechem mieli czworo dzieci w Choczni, a po nim także czworo, wszystkie urodzone w Choczni.

Następny po Franciszku i Annie związek małżeński osób urodzonych w Choczni i Jaszczurowej został zawarty w 1903 roku w Białej Krakowskiej. Szczęśliwym małżonkiem Rozalii Zmełty z Jaszczurowej został wówczas kowal Józef Szczur, urodzony w Choczni w 1877 roku. Niespełna trzy miesiące później przyszedł na świat ich syn Edward, późniejszy proboszcz w Kasinie Wielkiej. Szczurowie noszący później nazwisko Szczerzyński byli mieszkańcami osady Bark wchodzącej w skład Komorowic, stanowiących obecnie część Bielska-Białej.

Do pierwszego znanego mi małżeństwa chocznianki i mieszkańca Jaszczurowej doszło dopiero po II wojnie światowej, kiedy to Michał Banaś (ur. 1920) został mężem Stefanii Drożdż, urodzonej w 1928 roku w Choczni.

W choczeńskiej księdze małżeństw (Liber Copulatorum) przed 1990 rokiem odnotowano ponadto związki:

  • Stanisława Dudziaka z Jaszczurowej-Jamnika (ur. 1925) i Wandy Marii Polak z Choczni (ur. 1927) w 1951 roku,
  • Franciszka Józefa Godawy z Jaszczurowej (ur. 1932) i Janiny Ludwiki Polak z Choczni (ur. 1932) w 1952 roku,
  • Stefan Dury z Jaszczurowej (ur. 1899) i Heleny Stuglik z domu Góralczyk z Choczni (ur. 1911) w 1971 roku,
  • Henryka Ficka z Jaszczurowej  i Teresy Wiesławy Zajda z Choczni w 1976 roku,
  • Tadeusza Fili z Jaszczurowej i Renaty Barbary Pietruszka z Choczni w 1983 roku,
  • Bogdana Kowalczyka z Jaszczurowej i Marii Władysławy Wilk z Choczni w 1987 roku.

Za małżeństwo choczeńsko-jaszczurowskie można uznać także związek, który zawarli Adam Biel (1914-1992), wywodzący się z Jaszczurowej, ale urodzony w Niemczech i Józefa Tyralik (1920-2017) z Choczni. Po wojnie Bielowie po krótkim pobycie na Ziemiach Odzyskanych osiadli w Choczni, gdzie Adam został gminnym instruktorem rolnym i agronomem.

Nie był on jednak pierwszą osobą związaną z Jaszczurową, która zamieszkała w Choczni. Już w 1930 roku 50-letni Wojciech Czechowicz z Jaszczurowej zakupił gospodarstwo rolne w Choczni, którego właścicielem był aż do wysiedlenia przez Niemców. Tuż przed wybuchem II wojny światowej został wybrany nawet zastępcą radnego choczeńskiej gromady. Choć dom Czechowicza został zburzony w czasie okupacji, to Wojciech z żoną Marią po wojnie nadal mieszkał w Choczni (w 1946 roku pod nr 417).

W artykule wykorzystano informacje, które nadesłał Tomasz Szweda- dziękuję.



poniedziałek, 5 września 2022

Choczeńska kronika policyjna- część lX

"Nowiny"- dziennik niezawisły demokratyczny ilustrowany w wydaniu z 17 kwietnia 1909 roku zamieściły krótki artykuł o świętokradztwie w Choczni:

Wygrzebane przez bawiące się dzieci złote kielichy i naczynia kościelne na śmietnisku na Dajworze (Kraków), jak się okazało, pochodzą z kradzieży, dokonanej w nocy z dnia 10 na 11 b. m. w kościele w Choczni pod Wadowicami. Zawiadomiony przez policję o znalezieniu tutaj tych przedmiotów, przybył wczoraj do Krakowa ks. kanonik Dunajecki, proboszcz w Choczni i rozpoznał je, jako skradzione z tamtejszego skarbca i zakrystyi. Złodzieje dostali się do kościoła po drabinie przez okno na pierwszem piętrze. Zabrali oni ogółem 7 kielichów złotych, 3 srebrne pozłacane, 4 srebrne, 7 patyn srebrnych, krzyżyk pozłacany i 7 wotów, w łącznej wartości około 1600 koron. Rabusie próbowali włamać się najpierw do urzędu pocztowego, lecz spłoszeni wystrzałem rewolwerowym pocztmistrza, który słysząc łoskot w oknie, strzelił do nich, udali się do kościoła. Skradziona przedmioty ukryli oni chwilowo na śmietniku, nie mogli ich bowiem nigdzie sprzedać z powodu świąt. Poszukiwania na śmietniku trwają w dalszym ciągu, odgrzebano już kilka podstaw do kielichów, brak jeszcze trzech kielichów w stylu gotyckim. Policya jest już na tropie sprawców. Ks. kanonik Dunajecki złożył na ręce policyi 30 koron dla dzieci, które odszukały w śmieciach połamane kielichy i przybory kościelne.


Z kolei "Nowiny" z 22 sierpnia 1912 roku informowały:

 Rabunkowe kradzieże i napady, które w tutejszym powiecie przez kilka tygodni codziennie się powtarzały, zostały dzięki sprężystości inspektora policyi miejskiej p. Uhrynowskiegona razie osłabione. — Głównych sprawców przyłapano w Choczni i osadzono w aresztach sądu tutejszego. Są to parobczaki po lat 18 liczący, którym przewodził niejaki Dąbrowski. Kradzione rzeczy przechowywał jego ojciec. Do kradzieży przyznali się. Aresztowani byli już karani za złodziejstwo. Mimo przymknięcia tych rzezimieszków, rabunki w okolicy Zatora są na porządku dziennym. Urządzona na rabusiów obława nie wydała rezultatów. Także w Wadowicach ponawiają się kradzieże. Onegdaj okradziono restauracyę Szancerowej.

A już 6 dni później w tym samym piśmie pojawiła się kolejna notka, w której wymieniono Chocznię:

 Zamach na prochownię w Wadowicach. Z Wadowic piszą nam- Po szeregu zamachów na prochownie w Austryi, (niektóre zamachy trzeba położyć na karb fantazyi żołnierzy przyp. red.) przyszła kolej także na prochownię w Wadowicach. W nocy z 22 na 23 bm. usłyszeli po godz. 12-tej mieszkańcy domów położonych w pobliżu prochowni 7 strzałów. Straż wojskowa zaniepokojona strzałami wezwała pogotowia z koszar, poczem rozpoczęto dokładne poszukiwania za sprawcą strzałów, ale napróżno. Dochodzenia prowadzone przez cały następny dzień nie wydały także prawie żadnego rezultatu — miano tylko stwierdzić, że do żołnierza, stojącego na straży koło prochowni miał strzelać jakiś młodzieniec, który następnie znikł w pobliskich zaroślach. Znaleźli się podobno świadkowie, pomiędzy nimi także student, którzy widzieli w owej nocy uciekającego, mężczyznę w stronę Choczni. Dochodzenia prowadzone są w dalszym ciągu. Dodać należy, że prochownia w Wadowicach położona jest zaledwie 1 km. od Rynku a 100 m. od najbliższych mieszkań; prawie tuż koło niej, bo tylko w odległości 20 kroków przechodzi gościniec. Z powodu niebezpieczeństwa, którem zagraża miastu , sąsiedztwo prochowni czyni miasto od szeregu lat zabiegi o przeniesienie prochowni, ale bezskutecznie. W razie udałego zamachu całe miasto ległoby w gruzach.

czwartek, 1 września 2022

Wspomnienia z wysiedlenia w 1940 roku

 Wspomnienie o wysiedleniu autorstwa chocznianki Marii Latocha (1931-2003), które ukazało się w piśmie "Carolus" w 2001 roku:

Rok 1940 dobiegał końca. Czarna noc okupacji niemieckiej osnuwała Polskę coraz to głębszymi cieniami, gasząc resztki nadziei odzyskania utraconej wolności. Miałam wtedy lat 9 i byłam drobną, chudziutką dziewczynką, patrzącą na otaczający świat szeroko otwartymi oczami zdziwionego dziecka, któremu życie wydaje się, pomimo wszystko, bardzo ciekawe i pociągające, godne przeżycia do końca, mimo tej rozpętanej pożogi wojennej, po przebytym rok temu froncie wojennym i trzy tygodnie trwającej ucieczce przed wkraczającymi do Kraju wojskami okupanta. Obecnie po powrocie z tej tułaczki i po powrocie ojca z niewoli niemieckiej żyliśmy skromnie i cicho na swoim małym gospodarstwie rolnym. Od dawna już po wsi krążyły ciche, niepokojące pogłoski o mającym nastąpić wysiedleniu mieszkańców Choczni, ale tak naprawdę nikt w to do końca nie wierzył na serio, lub nie chciał uwierzyć w taką możliwość. Bo niby dlaczego mieliby nas Niemcy wywłaszczać i usuwać, skoro jesteśmy lojalnymi obywatelami, płacimy nałożone podatki i daniny i nie drażnimy okupanta swoim utajonym patriotyzmem. A jednak stało się i oto w jeden z mroźnych grudniowych poranków, osnutych jeszcze półmrokiem długiej zimowej nocy, do naszego domku zapukało dwóch niemieckich żandarmów, Ślązaków z pochodzenia i łamaną polszczyzną zmieszaną z żargonem niemieckiej mowy dali nam rozkaz, by do pół godziny stawić się w komplecie w punkcie zbornym w centrum wsi /koło Sokoła/. Równocześnie poinformowali nas, że można zabrać ze sobą rzeczy najpotrzebniejsze - tyle, ile zdołamy unieść w rękach, czy na plecach. Nasza rodzina składała się z 5-ciu członków tj. z rodziców i nas trojga /rodzeństwo starsze ode mnie o parę lat -brat i siostra/. Z powodu dużego mrozu włożyliśmy na siebie ciepłe ubrania i ciepłe obuwie, zabierając ponadto koce, pierzynę i trochę żywności do przetrwania przez kilka najbliższych dni. W punkcie zbornym czekały na nas furmanki -podwody, które niebawem miały nas przewieźć wraz z rzeczami do Szkoły Nr 2 w Wadowicach na Plantach przy ul. Sienkiewicza. Obserwując wszystko wnikliwie byłam świadkiem, jak ludzie z płaczem rzucali się sobie nawzajem w ramiona, żegnając się ze sobą przed tą podróżą w nieznane. Widziałam jak znana mi starsza kobieta z płaczem przepraszała sąsiadów za te niepotrzebne swary o miedzę, garść trawy lub przyorany zagon, czy skibę ziemi. Teraz wydało się to nawet śmieszne, bo oto wszyscy zostaliśmy pozbawieni niemal wszystkiego zrządzeniem wyższym, wszystko trzeba zostawić i iść na poniewierkę bez pewności jutra. Tymczasem domy nasze zajmowała w tym czasie sprowadzona przez Niemców ludność pochodzenia niemieckiego z Bukowiny, tak zwani bauerzy. W Szkole Podstawowej Nr 2 w Wadowicach przetrzymywano nas przez dwie doby. Z powodu mnóstwa ludzi zapchała się kanalizacja i ścieki szeroką strugą spływały po schodach wejściowych z piętra na dół. Spotkała nas tutaj miła niespodzianka, bo oto jeden z bauerów nadzorujący między innymi nasz mały domek - przysłał nam tu do szkoły paczkę z żywnością, sporządzoną z pozostawionych przez nas zapasów twierdząc, że ci ludzie zostawili wszystko, należy im zatem coś posłać na drogę. Po dwóch dniach postoju, pod nadzorem konwoju niemieckiego odstawiono nas do stacji kolejowej w Wadowicach. Po drodze pewien starszy człowiek zasłabł i osunął się na ziemię, ale pod wpływem głośnego dopingu ze strony niemieckiego żołdaka zmuszony był ostatkiem sił podnieść się i słaniając się szedł razem z innymi do celu. Na stacji wtłoczono nas wraz z tobołami do podstawionych wagonów, jak przysłowiowe śledzie do beczek i pod osłoną nocy pociąg przeładowany wysiedlonymi ruszył w stronę Bielska. Nocą przejeżdżaliśmy przez Chocznię. Od strony opustoszałej wsi wiało straszliwym smutkiem i grozą, które wsączały się w dusze wywożonych mieszkańców. Ludzie zaczęli szlochać i lamentować coraz głośniej, ale oto gdzieś z kąta wagonu podniósł się nieśmiały zrazu, potem coraz głośniejszy śpiew znanej pieśni maryjnej: Serdeczna Matko, Opiekunko ludzi Niech Cię płacz sierot do litości wzbudzi, Wygnańcy Ewy do Ciebie wzdychamy, Zlituj się, zlituj, niech się nie tułamy! A następnie: Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki Otaczał blaskiem potęgi i chwały. Niektórzy z wysiedlonych uciszali te śpiewy w obawie przed represjami od Niemców. Jednak nie słyszałam, aby interweniowali konwojenci. Widocznie było ich niewielu i obawiali się drażnić zbuntowanego tłumu wysiedlonych. Złączyłam swój głos i swoje serce ze śpiewem zbuntowanych i cały pociąg głośno śpiewał: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy, Bo niby dlaczego mielibyśmy zamilknąć, skoro sprawując się lojalnie wobec okupanta zostaliśmy przez nie-go tak źle potraktowani, to teraz przynajmniej damy upust swemu patriotyzmowi i umiłowaniu wolności. Szczęściem minęliśmy Oświęcim i pociąg z tym dziwnym „żywym towarem" skierowano do Generalnej Guberni i, wożąc nas po całej tamtejszej Polsce w poszukiwaniu miejsca na rozładunek, co widocznie nie zostało uzgodnione wcześniej. Podróż ta, bardzo męcząca przy trzaskającym mrozie trwała dni kilka. Otulona w matczyną  chustkę wychuchałam w oblodzonej szybie wagonu mały otwór, przez który patrzyłam na pozostawiany w tyle zewnętrzny świat. W ciągu nocy chustka przymarzła do szyby, widocznie temperatura była grubo poniżej zera stopni. Przez Warszawę zawieziono nas do miasta Łodzi, gdzie konwojenci skonfiskowali Żydowi przewożone mleko i każde z nas dzieci otrzymało po szklance zimnego napoju. Był to odruch zdrętwiałego serca okupanta. Stamtąd skierowano nas do województwa lubelskiego, gdzie nareszcie na stacji Nałęczów 3 w pobliżu wsi Piotrowice znaleźliśmy punkt rozładunku. Na stacji czekały już na wysiedlonych chłopskie furmanki z okolicznych wsi. Naszą rodzinę wraz z sąsiadką wdową z dwojgiem dzieci przywieziono do odległej o 4 km wsi Paulinów i wprowadzono do sołtysa. Wieś była mała, liczyła kilkanaście numerów, zamieszkiwali ją chłopi posiadający po kilkanaście ha pola, ale byli też biedniejsi. W ciasnej kuchennej izbie sołtysa, śmiertelnie zmęczona podróżą położyłam się na podstawionej leżance i przez sen słyszałam i czułam, jak nad naszą rodziną odbywa się przetarg. Rodzinę rozdzielono w zależności od potrzeb gospodarzy i przydatności wysiedlonych. I tak ojciec będący jeszcze w sile wieku został zatrudniony w charakterze parobka do „obrządzania" krów i koni, starsza siostra przydała się, jako niańka do bawienia 2-letniej dziewczynki, brat przydzielony został bogatemu gospodarzowi do pasienia 6-ciu krów w lecie i do karmienia tego stada w oborze zimą. Mama została służącą u następnego gospodarza, a ja jako mocno niepełnoletnia zostałam przy mamie do różnych posług. I tak rozpoczął się w naszym życiu nowy rozdział. Było to życie trwające kilka lat na tzw. wysiedleniu, życie w skrajnym ubóstwie, o głodzie i chłodzie, bez uczęszczania do szkoły, przepełnione pracą ale czasem i zabawą z tamtejszymi rówieśnikami, wszak dzieciństwo i młodość mają swoje prawa. Dużo też było wspólnej, rodzinnej modlitwy. Bogu Najwyższemu niech będą dzięki za to, że nie zginęliśmy, jak te ponad 50 milionów istnień ludzkich, które pochłonęła II wojna światowa. Za to, że pozwolił nam wrócić do domu, uzupełnić wykształcenia, odbudować zniszczenia, choć na zdrowiu do dziś czujemy mocne braki. Pomimo wszystko dzięki Bogu i Opiece Matki Bożej - żyjemy!

Fotografia autorki wspomnień