czwartek, 29 września 2022

Wspomnienia Julii Drapa z czasów szkolnych

 

Wspomnienia Julii Marii Drapa z domu Woźniak (1924-2009) z czasów jej nauki w choczeńskiej szkole podstawowej (od 1931 roku):

Na rozległym miejscu, otoczonym wokół drzewami, przy skrzyżowaniu dróg, niedaleko od szosy, w pobliżu dawnego domu Pędziwiatra (później mieścił się tam Urząd Gminny) stoi sławna choczeńska szkoła. Budynek to solidny, piętrowy, pamiętający jeszcze czasy austriackie - wyróżnia się od innych budowli z daleka swym dostojnym, masywnym wyglądem. Powie ktos teraz, że to kopciuszek w porównaniu do niektórych, teraźniejszych szkół. Tak, to być może, ale w tych dawnych czasach panowania Franciszka Józefa I, a i później w okresie istnienia II-giej Rzeczypospolitej, był to wspaniały obiekt. zarówno pod względem swej funkcjonalności na owe czasy, jak również na szeroki zakres kształcenia w jej murach absolwentów na poziomie siedmiu klas szkoły powszechnej. Dla porównania trzeba tu wspomnieć, iż przedtem (kiedy nie było jeszcze tego budynku ) w Choczni była czteroklasowa szkoła i to w takim lokalu, który w żadnym wypadku nie mógł spełniać wymogów szkoły z prawdziwego zdarzenia.(…).

Gdyby można było odtworzyć dawny rozkład wewnętrzny tego budynku sprzed 58 laty i usytuowanie poszczególnych pomieszczeń, to trzeba by powiedzieć, iż na parterze były 3 sale lekcyjne i 1 sala nosząca nazwę świetlicy, w której wydawano posiłki dla biednych dzieci, a po południu odbywały się tam zbiórki harcerskie. Natomiast na piętrze, po prawej strpnie znajdowały się 3 sale lekcyjne i kancelaria kierownika szkoły ,a po lewej były 2 sale i gabinet z pomocami naukowymi. Dodać tu jeszcze należy, iż na parterze znajdowało się mieszkanie kierownika szkoły, do którego wejście było z boku. Na szerokim korytarzu pierwszego piętra odbywały się spotkania całego grona uczniowskiego i nauczycielskiego, poświęcone uroczystościom z tytułu świąt państwowych (mowa o czasach przedwrześniowych), jak rocznice niepodległości 11 listopada i święta 3 Maja, czyli uchwalenia I-szej Konstytucji w Polsce przedrozbiorowej oraz uroczystość imienin Marszałka Polski - Józefa Piłsudskiego w dniu 19 marca, którego gipsowe popiersie znajdowało się na końcu korytarza przy oknie. Dziedziniec okalający szkołę był szeroki i rozległy. Na nim mogły się pomieścić liczne rzesze uczniowskie, co pozwalało im w czasie przerw lekcyjnych czyli tzw. pauz - dowolnie wyskakać i wyszumieć oraz odetchnąć świeżym powietrzem. Był tam również (i jest chyba nadał) nieco z tyłu usytuowany, nieocenionej wartości mały budyneczek, inaczej mówiąc pisuar szkolny, który nie tylko służył do załatwiania potrzeb fizjologicznych, ale był również miejscem, gdzie odbywały się poufne rozmowy , a niejednokrotnie azylem dla tych, co chronili się tam w czasie lekcji przed niebezpieczeństwem drenażu mózgów ze strony niektórych belfrów- grożącym niechybną dwóją dla nieprzygotowanych na to delikwentów. W takiej to sławetnej szkole dniem 1 września 1931 r. rozpoczęła nauką główna bohaterka naszej opowieści.(…)

Tata uczył mnie alfabetu przed pójściem do szkoły - byłam chętna do nauki i szybko nauczyłam się - także gdy otwarty się dla mnie jej podwoje AD 1931 - nie miałam żadnych kłopotów, a nawet przewyższałam moje koleżanki i kolegów. (…) Początkowo zostałam przydzielona do klasy „B”, lecz długo w niej nie zagrzałam miejsca. Otóż w klasie wakowało jedno miejsce i pani Taraskowa zaproponowała, aby ktoś z nas wyraził chęć przejścia do klasy „A”. Ponieważ zawsze byłam pierwsza do wszystkiego, podniosłam rękę do góry i tak znalazłam się w gronie uczniowskim, które towarzyszyło mi do siódmej klasy. Wychowawczynią była p. Albina Taraskowa - cały rok uczyła nas wszystkich przedmiotów - książka była tylko jedna - do połowy język polski, a w drugiej jej części była matematyka. Do półrocza pisaliśmy na tabliczkach, do których mieliśmy rysik. i gąbkę - aby w każdej chwili można było zmazać - na nich też pisaliśmy zadania domowe - po półroczu mieliśmy już zeszyty. Pragnę tu podkreślić, iż przed rozpoczęciem nauki cały zespół uczniowski zbierał się wraz z nauczycielami, aby odśpiewać poranną modlitwę (…)

Z kolei już po zakończeniu nauki też w klasie odmawiano modlitwę, zaczynającą się od słów ” Dzięki  Ci Boże za światło tej nauki itd." Religii uczył nas ks. Józef Kmiecik, który był bardzo surowy - na lekcji musiało być cicho, jak makiem zasiał. Trzeba było odpowiadać płynnie na jego pytania i należy tu dodać, że jeśli ktoś miał dwóje z religii na koniec roku, to oczywiście nie mógł przejść do następnej klasy. Dlatego wszyscy uczyli się tego przedmiotu pilnie, gdyż wiedzieli, iż idzie tu o wielką stawkę. (…)

Czas jednak płynął szybko, a ja znalazłam się niedługo w II-giej klasie. Uczył nas wtedy p. Koman i opowiadał nam śliczne bajki. Po nim przyszła pani Hyrlicka, którą nadzwyczaj lubiłam. W trzeciej klasie przyszła nowa nauczycielka - bardzo ładna i sympatyczna p. Chmielowcowa. (…)  

Od czwartej klasy zaczęła się nowa era w szkole - kierownik Gondek odszedł na emeryturę, a na jego miejsce przyszedł Michał Kornelak wraz ze swoją rodziną. Żona jego także nauczycielka została moją wychowawczynią. Była brunetką, ale już wtedy (co nie było jeszcze rozpowszechnione) farbowała sobie włosy na złoty kolor, przez co była ładniejsza. Była bardzo ostra i uważała karę cielesną jako jeden z ważnych atrybutów wychowawczych. Otóż pewnego dnia ja i Marysia Korzenna chciałyśmy sprawdzić nasza ceny w dzienniku klasowym. Umówiłyśmy się, że ona będzie zaglądać do dziennika, a ja jako strażnik będę czuwać przy drzwiach i w razie czego zasygnalizuje zbliżające się niebezpieczeństwo. Wtem nagle otwarły się drzwi, weszła p. Kornelakowa. Zdrętwiałam z przerażenia, ale zaczęłam wołać na Marysię i dawałam jej ostrzegające znaki, niestety za późno.  Oberwałyśmy obydwie po buzi od krewkiej wychowawczyni (w tych czasach dyscyplina była bardzo ostra) i od odechciało się nam raz na zawsze zaglądać do dziennika. Innym wydarzeniem, które skończyło się nader żałośnie była sprawa gąbki. Do mojej klasy chodziła dobrana paczka urwisów takich, jak kuzyn Mietek Woźniak, Józek Kolber, mój przyszły kumpel Karol Janoszek, kuzyn Marian Bandoła, Kazek Ścigalski i wielu innych. Umiłowanym zajęciem tych łobuziaków było płatanie różnych psot i figli, w czym prześcigali się wzajemnie. Pewnego dnia przyszedł jak zwykle do klasy kierownik szkoły p. Kornelak (uczył matematyki). Był to wysoki, młody i przystojny mężczyzna. Chłopcy bali się go, jak ognia, bo lubił pociągać za włosy, co bardzo bolało- dziewczęta bardziej faworyzował - niemniej jednak był trochę złośliwy i  lubił dawać różne przezwiska - potrafił wyśmiać i wykpić lub po prostu dać dwóję. Ten nasz dręczyciel i prześladowca wziął jak zwykle do ręki gąbkę, by wytrzeć tablicę i od razu zwietrzył jakąś niesmaczną psotę, bowiem zalatywał od niej jakiś podejrzany zapach. Jeszcze raz przytknął ją do nosa- ależ tak- gąbka wyraźnie śmierdziała moczem. Twarz czcigodnego belfra stała się nagle purpurowa z gniewu. Zaczął ciskać gromy, grozić karami, jakie spotkają całą klasę, jeśli nie powie nikt, kto to zrobił. Wszyscy zamarli z przerażenia, a w sali zapanowała głucha cisza i zaczęła się przeciągać niebezpiecznie. W tym odrętwieniu jakby machinalnie podniosłam rękę do góry – zdawało mi się, że tylko ja mogę uratować wszystkich przed grożącą im klęską. Z determinacją oświadczyłam, iż widziałam, kto to zrobił, a tym winowajcą był Karol. Nie potrzebuję tu komentować, jaka kara spotkała pechowego figlarza. Od tego momentu poczuł uzasadnioną awersję do swej koleżanki- zdrajczyni. Ja sama później czułam wyrzuty sumienia, ze dałam się ponieść nagłym impulsom, które pchnęły mnie do tego kroku (…) 

Drugim niepoprawnym figlarzem szkolnym był mój kuzyn Mietek. Nie było imprezy komicznej, czy jakiegoś kawału, w którym by on nie brał udziału. Pewnego dnia  klasa nasza poszła rysować stodołę pod kierownictwem p. Nowaka, ponieważ w każdym roku były ustalone pewny obiekty, które trzeba było naszkicować w bloku na kartonie. Po pewnym czasie jakaś koleżanka poszła dokładnie obejrzeć załamanie ściany, które jej nie wychodziło. Lecz za chwilę przyszła przerażona, że w stodole straszy. Oczywiście nie uwierzono jej w to i wprost wyśmiano, że to przywidzenia. Niedługo poszła druga i zobaczyła to samo. Zaintrygowany tym prof. Nowak poszedł to sam sprawdzić, ale nic nie zauważył. Poszły później sprawdzić inne dziewczyny - znów zobaczyły ducha i wróciły przerażone. Okazało się, ze był to Mietek, który założył sobie prześcieradło, a pod niego włożył lampkę elektryczną- wtedy duch pojawiał się i znów znikał. Efktem tego było to, iż wszystkie dziewczyny bały się przechodzić koło stodoły, która znajdowała się na terenie szkolnym. Tym razem jednak nie rozszyfrowano sprawcy tego spirytystycznego seansu, bowiem wtajemniczone osoby nie zdradziły, kto urządził to mrożące krew w żyłach widowisko. (…)

Pewnego dnia p. Kornelakowa zauważyła, iż jem na przerwie nasz razowiec i wtedy poprosiła, bt dac jej skosztować. Wówczas tak to jej smakowało, iż zaproponowała, abym przyniosła jeden bochenek dla niej, a ona da nam 2 bochenki tzw. kupnego, białego chleba. My wcinaliśmy biały chlebuś i dziwiliśmy się, dlaczego dokonała tak niekorzystnej dla niej transakcji. Wtedy może nie potrafiliśmy w pełni zrozumieć, z jakiego powodu to uczyniła, później zrozumieliśmy dokładnie, że nasz razowiec posiadał bogactwo witamin, tak niezwykle potrzebnych organizmowi ludzkiemu.(…)

Wielkim uznaniem w szkole cieszyła się p. Anna Zrazikówna, która poświęcała wiele czasu i trudu, tak w dziedzinie wychowania światka uczniowskiego, jak również jego kształcenia. Mnie uczyła ona zawsze geografii i dzięki niej umiałam ten przedmiot dobrze. Nauczycielka ta w dużej mierze przykładała wagę do wypełniania swych obowiązków i dziatwa szkolna dużo zawdzięczała tej lubianej przez wszystkich „naszej pani”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz