piątek, 29 stycznia 2016

Budowa szkoły w 1861 roku

Do 1861 roku do nauczania dzieci choczeńskich wykorzystywano starą organistówkę, stojącą na gruncie przy kościele, do którego prawa majątkowe rościła sobie zarówno gmina, jak i plebania.

Pierwsze starania w celu powstania szkoły ludowej i zbudowania nowego budynku szkolnego podjęły władze gminne, na czele z wójtem Janem Szczurem i radnymi: Wojciechem Widlarzem oraz Szczepanem Guzdkiem, dokonując niezbędnych formalności urzędowych.

17 lipca 1856 roku w Wadowicach odbyła się rozprawa konkurencyjna w sprawie ustanowienia szkoły ludowej w Choczni i sprawowania nad nią opieki (w tym kosztów utrzymania nauczyciela), o której poinstruowani zostali ksiądz proboszcz Józef Komorek (dotychczasowy opiekun i organizator pracy szkoły) i  władze gminne, które reprezentował ówczesny wójt Jan Rokowski.

17 kwietnia 1860 roku zawarto umowę kupna/sprzedaży kawałka gruntu z myślą o budowie szkoły ludowej, pomiędzy: proboszczem Józefem Komorkiem, a Gminą Chocznia, której władzom przewodniczył wójt Wojciech Widlarz. Powierzchnia działki budowlanej wynosiła 1 morgę i 684 łokcie kwadratowe. Formalnie została oddzielona od posiadłości młynarza Antoniego Warmuza dopiero w 1865 roku. Koszt zakupu działki wyniósł 200 zł reńskich, które po 10 złotych rocznie miał spłacać każdy nauczyciel, mieszkający na jej terenie, o ile użytkował jej niezabudowaną część do własnych potrzeb.

29 maja 1860 roku CK Rząd Krajowy Galicji potwierdził przeznaczenie parceli pod budowę szkoły ludowej.

Do nadzorowania budowy szkoły Gmina Chocznia wyznaczyła swoich przedstawicieli w osobach:
  • byłego wójta Jana Rokowskiego,
  • Macieja Komana,
  • Jana Bryndzy (kontrolera).

Drewno na budowę pochodziło z zapasów zgromadzonych przez gminę w ciągu kilku lat przygotowań do inwestycji, a brakujące 50 łokci dołożyła rodzina Duninów z Głębowic, tytularnych właścicieli wsi, nadal posiadających prawa do patronatu nad szkołą.
Ponadto 10 par krokwi dachowych darował Piotr Dunin, właściciel majątku sołtysiego w Choczni Górnej. Natomiast ze strony probostwa budowniczowie otrzymali drewno dębowe na wykonanie okapów do okien i słupów do drzwi.
Pozostały brakujący materiał został zakupiony ze środków zebranych we wsi, w kwocie przekraczającej 1400 złotych reńskich. Zbiórka na budowę szkoły była powszechna i obowiązkowa, a  wysokość składek uzależniono od stanu posiadania darczyńców.

W listopadzie 1862 roku ukończono budowę nowego, drewnianego budynku szkoły i Józef Cap- kierownik szkoły ludowej rozpoczął w nim zajęcia szkolne.

Gmina zobowiązała się do:
  • pokrywania uposażenia nauczyciela kwotą 150 złotych reńskich rocznie, która pochodziła z zebranych podatków: gruntowego, domowego, zarobkowego i dochodowego i była wypłacana w dwóch ratach z góry,
  • utrzymywania w dobrym stanie nowego budynku szkolnego,
  • sprowadzania na swój koszt 3 sągów drewna na opał do szkolnej izby.
27 marca 1863 roku Urząd Powiatowy w Wadowicach odebrał budynek szkolny na rzecz miejscowej gminy i ustanowił świeckiego dozorcę szkolnego, zamiast dotychczasowego proboszcza.

środa, 27 stycznia 2016

Choczeńskie rody- Balonowie

Według stanu na wrzesień 2002 roku w Polsce mieszkały 1494 osoby o nazwisku Balon. Najwięcej osób o tym nazwisku zamieszkiwało województwo krakowskie, a wśród powiatów- wadowicki (226 osób).  
W sąsiadujących z południową Polską Czechach i Słowacji żyje według najnowszych danych odpowiednio 522 i 114 Balonów.
Balon to również nazwisko popularne w Choczni. Józef Putek jego pochodzenie wywodzi nie od słowa balon, ale od balanów, czyli strażników leśnych lub zamkowych, ewentualnie wojskowych w prywatnych armiach magnackich. Takie określenie funkcjonowało jeszcze w XVII wieku, a do jednostek tych rekrutowano często górali (Wołochów/Walasów), bitnych i świetnych strzelców.
Po rumuńsku bǎlan oznacza blond, natomiast według  językoznawców czeskich Balán to forma skrócona od imienia Baltazar.
Hipotezę o pochodzeniu nazwiska Balon od słowa balan trzeba traktować poważnie, ponieważ w najstarszych choczeńskich księgach metrykalnych zdarzają się różne formy zapisu tego nazwiska: obok Balonów, Balonków, Balończyków doszukać się można i Balanów.
Pierwszy zapis z nazwiskiem Balon pojawia się 24 lipca 1656 roku, przy chrzcie Magdaleny, córki Sebastiana Balona.
W 1663 roku kmieć Balon odprowadzał podatek kościelny (taczmo) z roli sąsiadującej z Świętkiem i Walkiem Styłą.
11 sierpnia 1677 roku ochrzczony został w Choczni Wawrzyniec Balon, syn Wawrzyńca i Jadwigi. To późniejszy wójt Choczni i miejscowy kowal, przodek znacznej części współczesnych Balonów. I nie tylko zresztą Balonów. Jeden z jego synów- Marcin Balon od 1735 roku zaczął być zapisywany jako Dąbrowski, co kontynuowano później w metrykach jego potomków. Z tego powodu przeważająca część współczesnych Dąbrowskich z Choczni to także potomkowie wójta i kowala Wawrzyńca Balona.
Nie jest pewne, czy wszyscy choczeńscy Balonowie pochodzą od wspólnego przodka. W 1690 roku ożenił się w Choczni Michał Balon z Rzyk, niezwiązany wprost z wcześniejszymi choczeńskimi Balonami. A w 1719 pojawił się kolejny „nowy” Balon, ożeniony w Kaczynie Paweł, którego potomków zapisywano najczęściej jako Balonkowie, dla odróżnienia od dawniejszych Balonów.
Wspomniany wyżej Wawrzyniec Balon to nie jedyny znany Balon z Choczni. 
Jeszcze w XVIII wieku Andrzej Balon był choczeńskim karczmarzem, a Mikołaj, Kacper, Błażej i Józef Balonowie oprócz uprawy roli zajmowali się handlem. W 1805 roku ks. proboszcz Majeronowski powierzył Błażejowi i Józefowi legat w kwocie 250 zł reńskich.  Handlarzem był również Melchior Balon (1784-1791), a ponadto przysiężnym (radnym) gminnym (1783). Funkcję przysiężnego sprawował także Wojciech Balon, w podobnym okresie czasu, co Melchior. 
W 1810 roku urodził się Ignacy Balon (LINK), który po skończeniu gimnazjum w Podolinie na Spiszu i studiach teologicznych otrzymał w 1840 roku święcenia kapłańskie. Pracował jako wikariusz w 18 parafiach galicyjskich, ale nigdy nie otrzymał nominacji na proboszcza. 
Wyższe wykształcenie uzyskał również Józef Balon (ur. 1849), który po maturze w gimnazjum św. Anny w Krakowie i studiach na UJ został nauczycielem szkół średnich i pracował jako matematyk w Jaśle. Jego synem był Adam Balon (1884-1963) sędzia w Tyczynie, Tarnowie i Krakowie.
W 1879 roku odwiedzający Chocznię krakowscy dziennikarze zachwycali się talentem rzeźbiarza-samouka Ignacego Balona, wówczas zaledwie szesnastoletniego chłopaka.  
Niewiele starszy od niego był Antoni Balon (ur. 1857)- szanowany gospodarz, w okresie przed I wojną światową członek choczeńskiego „Sokoła”, a w 1920 roku przewodniczący rady nadzorczej. Kasy Stefczyka  w Choczni.
Zasłużonym działaczem „Sokoła” był też Szymon Balon (ur. 1894), który pod wpływem idei sokolskich wstąpił do Legionów Polskich, uczestnicząc w ich szeregach w I wojnie światowej (2 pułk ułanów).
W I wojnie światowej walczył także Karol Balon (ur. 1889), który ranny dostał się do niewoli rosyjskiej, podobnie jak Józef Karol Balon (ur. 1885), wcześniej student prawa UJ (brat Szymona) i inny Józef Balon (ur. 1885), który w niewoli zmarł na czerwonkę. 
W I wojnie światowej brał udział również Franciszek Balon (ur. 1886), przed II wojną światową choczeński radny i członek rady nadzorczej Kasy Stefczyka (do jej likwidacji po wojnie).
Warto wspomnieć jeszcze o kilku kolejnych przedstawicielach choczeńskich Balonów i ich potomkach:
  • Jan Balon (ur. 1878), to organista z Rybnej pod Krakowem u proboszcza Ferdynanda Widlarza rodem z Choczni, swojego szwagra. Jan był ojcem licznej rodziny, spośród jego dzieci (najczęściej uprawiających zawód nauczyciela) najbardziej znani byli: Karol Balon (ur. w 1917 roku w Rybnej), partyzant AK w stopniu porucznika, po wojnie na emigracji w Londynie i w Kanadzie, pełnił między innymi funkcję sekretarza generalnego jednej z europejskich central związkowych-  Central European Federation of Christian Trade Unions (1954), Tadeusz Balon (ur. 1907 w Rybnej), podporucznik piechoty, zamordowany w Katyniu oraz najstarszy syn:
  • Ferdynand Balon (ur. 1898 w Choczni), przedwojenny nauczyciel, po wojnie kierownik szkoły w Rabce (LINK)
  • Józef Ferdynand Balon (ur. 1911), absolwent wadowickiego gimnazjum w 1933 roku, wyświęcony na księdza w 1939 roku, wieloletni proboszcz parafii w Skawicy.
Dawne siedziby i własność Balonów w Choczni ustalić można na podstawie spisu płatników taczma (od 1663 roku), austriackich spisów własności gruntowej- Metryki Józefińskiej z lat 1785-1789 oraz "Grundparzellen- Protocoll" z lat 1844-1852.
Najdawniejsze zapisy w zestawieniach płatników podatku kościelnego (taczma) wskazują, że Balonowie sąsiadowali wtedy ze Styłami i Świątkami, gospodarując powyżej kościoła parafialnego, a poniżej sołtystwa, na północ od Choczenki.
W Metryce Józefińskiej Rola Balonowska (pierwotnie około 80 mórg- to jest około 46 hektarów) usytuowana jest podobnym miejscu-w Niwie Srzedniej nad Sołtystwem, czyli północnej Niwie Zakościelnej z lat 1844-52.
I rzeczywiście również w tym drugim spisie trzech z sześciu właścicieli gruntów o nazwisku Balon (Antoni, Kazimierz i Walenty) miało swoje parcele powyżej kościoła, na północ od Choczenki, w stronę granic Frydrychowic, czyli w tej samej części wsi, co około 50 i 180 lat wcześniej. Do tego dochodziły grunty wywodzących się z Balonów Dąbrowskich, skoncentrowane na tym samym obszarze.
Druga połowa Balonów spisanych w połowie XIX wieku, gospodarowała nieco bardziej na wschód, w Niwie Dolnej od Wadowic (dwóch Jakubów i Marcin).
Łącznie Balonowie posiadali wtedy około 60 mórg, czyli 3/4 pierwotnej roli.
Najbardziej majętny z nich - Walenty Balon spod numeru 220a- był właścicielem ponad 18 mórg i zaliczał się do największych chłopskich posiadaczy w Choczni (10-ty pod względem posiadanej powierzchni gruntu i 20-sty pod względem wyliczonego rocznego dochodu).
Przeciętne gospodarstwo Balonów z Choczni w tamtych czasach przewyższało wielkością i przynoszonym dochodem wartości średnie wyliczone dla całej wsi.

W tym samym cyklu:

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Księża z Choczni- ksiądz Jan Bryndza

Jan Marian Bryndza urodził się 29 stycznia 1909 roku w Choczni w rodzinie Karola i Wiktorii z domu Balon.

W 1929 roku ukończył wadowickie gimnazjum- wychowawcą jego klasy był prof. Zbigniew Czaderski.
Po studiach teologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim został wyświęcony na księdza w Krakowie w 1934 roku i rozpoczął posługę jako wikariusz w Rudawie.
Od 1936 roku przez dwa lata pracował w Płazie koło Chrzanowa, a w 1938 roku został przeniesiony do Cięciny na Żywiecczyźnie, do parafii świętej Katarzyny.
Po wojnie zastępował chorego proboszcza ks. Makowskiego, a w 1947 roku został mianowany administratorem tamtejszej parafii.
W 1949 roku rozpoczął odnawianie wnętrza kościoła (malowanie ścian i sufitu, odnowa ołtarzy oraz obrazów). Na początku lat 60-tych przystąpił do wykonania kamiennej podmurówki i wzmocnienia ścian zewnętrznych. 
W 1966 roku ksiądz Bryndza został oficjalnie proboszczem w Cięcinie. Ponadto w latach 1964-1976 był notariuszem dekanatu Żywiec Południe, a w latach 1971-1976 wicedziekanem dekanatu Żywiec II.
Z tytułu swej działalności był inwigilowany przez Urząd Bezpieczeństwa, karany nieuzasadnionymi grzywnami i pozbawiony prawa wyjazdów zagranicznych- link.
W 1974 roku po długich staraniach (od 1959 roku) uzyskał pozwolenie na budowę nowego kościoła w Cięcinie. Dwa lata później zginął w wypadku samochodowym koło Kalwarii Zebrzydowskiej, wioząc do kurii plany budowy nowej świątyni. Uroczystościom pogrzebowym w Cięcinie 20 stycznia przewodniczył kardynał Wojtyła.  
Przyszły papież wygłosił mowę pogrzebową, której fragmenty podane są na stronie ciecina.eu :

"Myślę, że zmarły kapłan zabrał z sobą do trumny i do groby jakiś szczególny rozdział w życiu naszej archidiecezji, w życiu prezbiterium tej Archidiecezji. Zabrał z sobą do trumny i do grobu jakąś szczególną osobowość - Jego własną, bardzo oryginalną, na którą patrzyliśmy zawsze z sympatią. Bo było coś w tej osobowości bardzo naszego, rodzinnego. Wyniósł to na pewno ze swojego środowiska rodzinnego, ze swojego środowiska parafialnego, przeprowadził przez lata Seminarium, przez lata służby kapłańskiej i w pełni ujawnił właśnie jako Wasz Duszpasterz, jako proboszcz tej parafii.
 Dla mnie rys znamienny śp. Ks. Kan. Jana Bryndzy ujawnił się w szczególnej mierze, kiedy byłem tutaj przed kilku laty na wizytacji biskupiej. Wówczas, przeżywając wraz z nim tę wizytację, także i Jego jakoś szczególnie przeżywałem, poznawałem w łączności z całym przeżyciem parafii. I myślałem, że ten Kapłan głęboko wrósł w społeczność parafialną tutejszej, cięcińskiej parafii...
 Myślę, że trzeba dopełnić Jego testamentu, bo tego testamentu nie zostawił, nie miał czasu go napisać... Jednakże łatwo się domyśleć, że w tym testamencie, któryby napisał gdyby zdążył, na pewno by Wam dwie rzeczy polecił... Jedną, to ażebyście prowadzili dalej i doprowadzili do końca dzieło budowy kościoła... Ale do tego zapisu, który mówi o budowie kościoła nowoczesnego, widzialnego, potrzebnego Waszej wielkiej parafii, trzeba dodać drugi, chyba jeszcze ważniejszy... ażebyście tak jak za jego życia i duszpasterzowania, tworzyli tę żywą, tę bardzo gorącą wspólnotę Ludu Bożego... Żeby Was ożywiała głęboka wiara. Żebyście z tej wiary kształtowali Wasze Życie i osobiste i rodzinne i społeczne, i żeby ona była siłą wiodącą każdego i wszystkich."




piątek, 22 stycznia 2016

"Czas" z 1885 roku o budowie kościoła

"Krakowski "Czas" z 14 stycznia 1885 roku zamieścił artykuł, w którym znajduje się kilka interesujących informacji dotyczących budowy kościoła parafialnego w Choczni.
Można traktować je jako uzupełnienie relacji Józefa Czapika na ten sam temat, zachowanej w dokumencie przechowywanym w wieży kościelnej - (LINK).

Z Wadowickiego- 9 stycznia. 

Co zdziałać może gorliwość kapłana umiejącego pozyskać sobie miłość i zaufanie swojej parafii, świadczy fakt następujący : Jest w Choczni mały kościółek drewniany, stojący od lat 80, nie grożący jednak upadkiem. Za inicyatywą miejscowego proboszcza postanowiono przed 4 laty wznieść nową murowaną świątynię, nie udając się do ofiarności publicznej, i szlachetny tan zamiar przyniósł już owoce. Każdy gospodarz zobowiązał się płacić aż do chwili ukończenia kościoła 2 złr. z chaty, a wszyscy inni parafianie od 15 lat wieku po 50 c. rocznie. Nadto mieli oni dostarczać bezpłatnie robociznę. I nie był to chwilowy poryw. Nigdy, nawet w czasie żniw, nie brakło robotników przy kościele. Dzieci, wracając ze szkoły do domu, zachodziły dobrowolnie na kwadrans lub pół godziny do budującego się kościoła, nosiły cegłę, lub wykonywały jakąbądź inną robotę. Małe dzieci prosiły ze łzami w oczach o pozwolenie przyczynienia się swą pracą do budowy kościoła i szanowny proboszcz umiał im zawsze wynaleźć robotę odpowiednią do ich sił.
Co wszelako jeszcze bardziej zasługuje na uznanie, to mianowicie ojcowska a umiejętna opieka, jaką proboszcz od dawna otaczał rzemieślników miejscowych, co mu dało możność wyzyskać ich przy budowie kościoła. Całą ślusarską robotę wykonał Sikora (LINK), któremu proboszcz dostarczał modeli, prostszych narzędzi rolniczych i robotę u sąsiednich właścicieli. Murarze choczeńscy sami wznieśli nie tylko mury ale i sklepienie, którego łuk ma 13 metrów średnicy. Jakiś staruszek, którego imienia niepomnę, zrobił ze starej dębiny ławki rzeźbione, podobne do ławek w starych kościołach. 
Słowem hasło: „a jako kto może, ku ogólnemu dobru niechaj dopomoże" stało się tu rzeczywistością. Obecnie kościół ukończony i nabożeństwo się w nim odprawia, a tylko trzy wieże, mające zdobić front kościoła, doprowadzone do wysokości dachu wystrzelą w górę w bieżącym roku i uczynią go jednym z najwspanialszych wiejskich kościołów. Wewnątrz kościoła widzimy tylko trzy ołtarze, które zdobiły stary drewniany kościółek i ambonę. Sądząc jednak z gorliwości proboszcza i ofiarności jego parafian, nie ulega wątpliwości, że w krótkim czasie po ukończenia kościoła i wnętrze jego godnie odpowie jego powierzchowności. Byłoby niesprawiedliwością mówiąc o czcigodnym proboszczu Choczni, dziekanie Komorku (LINK), pominąć milczeniem jego zacnego współpracownika, wójta i organistę Capika (LINK). Zamożny, wykształcony, równie gorliwy o chwałę Bożą jak i o dobro ogólne, jest on niestrudzonym przy budowie kościoła, oraz od lat wielu pożytecznym członkiem rady powiatowej. Daje on mieszkańcom Choczni przykład ofiarności i gorliwości. I tak niedawno zawieszono w Choczni nowy dzwon, kosztujący 500 złr., który on ofiarował. Jest to słowem typ przypominający owych kmieci piastowskich, których bodajbyśmy jak najwięcej spotykali. Nic tak nie podnosi godności własnej i własnej siły, jak świadomość dokonanego pożytecznego dzieła. Tu też każdy mieszkaniec Choczni, ma prawo uważać kościół za własne dzieło, gdyż każdy przyłożył doń swą rękę, przyczynił się do jego budowy. Budowa kościoła w tych warunkach, świadczy, że Polak stać się może wytrwałym i niezrównanym pracownikiem, równie jak jest uznanym znakomitym żołnierzem; że pomiędzy ludem naszym jest wielu uzdolnionych do sztuk i rzemiosła, których talenta marnują się i że praca nad ludem naszym wiejskim sowite wyda może owoce. 

środa, 20 stycznia 2016

Wspomnienia wojenne Józefa Widlarza

Józef Widlarz to zapewne jeden z ostatnich żyjących uczestników kampanii wrześniowej 1939 roku. 
Mimo 96 lat wciąż zadziwia fenomenalną pamięcią i dobrym zdrowiem oraz pozytywnym podejściem do życia.
W ciągu dwóch długich rozmów telefonicznych podzielił się ze mną swoimi wojennymi wspomnieniami, które zgodził się opublikować na tym blogu. Niewielka część z podanych przez niego faktów została uzupełniona na podstawie dostępnych źródeł historycznych.
Autor wspomnień urodził się 22 lutego 1920 roku w Choczni, jako syn Wojciecha Widlarza i Marii z domu Korczak. 
Od 1949 roku przebywa na emigracji w USA, aktualnie jest mieszkańcem Cicero pod Chicago.

Część I

Józef Widlarz wstąpił do wojska na ochotnika 14 lutego 1939 roku. Służył w Bielsku,  jako żołnierz  21 Pułku Artylerii Lekkiej, który wchodził w skład 21 Dywizji Piechoty Górskiej, tak zwanych podhalańczyków. 
Przysięgę wojskową odbierał od niego ksiądz kapelan Leon Bzowski, były wikariusz choczeński.  Pan Widlarz wspomina go dobrze, jako „cywilnego księdza”, który po odprawieniu mszy w Choczni, czy innych obowiązkach kościelnych chodził po wsi w cywilnym ubraniu i nie pozwalał parafianom całować się po rękach. Zachęcał, aby całować raczej babcie i inne starsze osoby, ale nie jego, bo to niehigieniczne. Przeciwieństwem ks. Bzowskiego był natomiast zawsze otoczony wianuszkiem kobiet wcześniejszy wikary- ksiądz Józef Kmiecik, nauczyciel religii w choczeńskiej szkole. Ks. Kmiecik źle zapisał się w pamięci p. Widlarza, jako ten, który bił i poniżał uczniów z byle powodu, na przykład brudnych nóg, co przy braku obuwia i chodzeniu boso zdarzało się często.
Dowódcą baterii, w której służył w Bielsku Józef Widlarz, był kapitan Kazimierz Ryłko, pochodzący z Choczni, syn byłego kierownika szkoły w Choczni Dolnej Adama Ryłki. 
Szkolenie wojskowe obejmowało oprócz ćwiczeń musztry, strzelania i zajęć poligonowych, także woltyżerkę, czyli różne ćwiczenia fizyczne na galopującym, kłusującym lub idącym stępa koniu. Wiązało się to z wykorzystywaniem koni w jego jednostce do przemieszczania się artylerzystów i ciągnięcia dział- każde działo było ciągnięte przez 3 pary koni. Podczas szkolenia wojskowego duży nacisk kładziono na to, aby każdy żołnierz mógł w razie potrzeby zastąpić swojego kolegę (w przypadku jego zranienia lub śmierci). Stąd brak było specjalizacji na celowniczych, ładowniczych, działonowych i amunicyjnych.  
Józef Widlarz zdążył jeszcze przed wojną ukończyć kurs podoficerski, ale nie doczekał się awansu. Część zajęć na kursie musiał zresztą opuścić z powodu dokuczliwego owrzodzenia.
Tuż przed wybuchem wojny został wysłany z dwoma innymi żołnierzami do Międzyrzecza, jeden z nich tam pozostał, a on z drugim kolegą wrócił pociągiem do Aleksandrowic koło Bielska. Dalej pociąg już nie jechał. Znali dobrze ten teren z wcześniejszych wart na miejscowym lotnisku.
Rano następnego dnia (1 września) w stodole, w której przenocowali, dały się słyszeć głośne wybuchy. To niemieckie bombowce nadleciały nad Bielsko, co uświadomiło im, że wojna właśnie wybuchła. Zgodnie z rozkazem zamierzali dotrzeć do Bielska, ale odległość była spora. Zatrzymali jadącą w przeciwnym kierunku ciężarówkę i usiłowali namówić kierowcę do podwiezienia ich do Bielska. Gdy ten stanowczo odmówił, zagrozili mu przestrzeleniem opon i dopiero po użyciu tej groźby zgodził się na ich przewiezienie.  
W Bielsku Józef Widlarz spotkał sprzedającą mleko kobietę- Nastkę Spisak z Choczni, która namawiała go do porzucenia służby i powrotu do domu. P. Widlarz odmówił, ale prosił o pozdrowienie rodziny i przekazanie matce, że wszystko z nim w porządku.
Z zapamiętanego przez Józefa Widlarza szlaku bojowego wynika, że w kampanii wrześniowej 1939 roku dzielił losy 65 rezerwowego Pułku Artylerii Lekkiej, mobilizowanego przez jego macierzysty 21 PAL.  Wśród żołnierzy przeważał początkowo wielki optymizm, co do wyniku wojny, odgrażano się, że nie oddadzą Niemcom ani guzika. Z niefrasobliwością podchodzono też do pierwszych nalotów, samoloty które pojawiały się nad kolumnami przemieszczającego się wojska brano omyłkowo za polskie.
Nastroje tonowali bardziej doświadczeni żołnierze, świadomi niemieckiej przewagi. Wśród nich był chocznianin Jan Ramenda, powołany do wojska jako rezerwista, który wiedzę o hitlerowskiej armii wyniósł z wyjazdów zarobkowych do Niemiec.
Ta część Armii Kraków, w której Józef Widlarz służył (II bateria I Dywizjonu), wzięła udział po raz pierwszy w starciach z wojskami niemieckimi w rejonie Mikołowa, jako wsparcie Grupy Operacyjnej Śląsk. Zaczęło się rutynowo- woźnice wyprzęgli ciągnące działa konie i schowali się w pobliskim zagajniku, a oficer-obserwator podawał w którym kierunku mają strzelać, po czym celowniczy nastawiał odpowiednio działo. Bateria pana Widlarza  używała do ostrzału dział o kalibrze 75 mm,  wcześniej ćwiczyła też z haubicami 105 mm.
Kolejne dni zapamiętał jako ciągły odwrót, choć w potyczkach zdarzyło im się rozbić nawet kilka nieprzyjacielskich czołgów. Po ominięciu Krakowa, 7 września koło Proszowic doszło do dużego starcia, w trakcie którego I dywizjon 65 pal stracił 19 zabitych i 32 rannych, wycofując się w kierunku Klimontowa i Kazimierzy Wielkiej. Później w dowodzeniu zapanował coraz większy chaos. Dawało się we znaki zmęczenie i ciągłe niedosypianie, a ciągnące działa konie z trudem dawały sobie radę na piaszczystych drogach. Dużo z nich odniosło wcześniej oparzenia i obtarcia, z powodu używania nowych uprzęży, wyciągniętych z magazynów po mobilizacji, które nie zdążyły odpowiednio zmięknąć. Woźnice narzekali również na jakość tej części używanych koni, którą zarekwirowano od rolników, tuż przed wybuchem wojny.
W czasie wycofywania spotkał wymienionego wcześniej Jana Ramendę, który namawiał go do porzucenia służby i powrotu razem z nim do Choczni. 
Po minięciu wsi Podklasztor koło Krasnobrodu w rejonie Tomaszowa Lubelskiego oddział pana Widlarza został otoczony na polach koło Ulowa i 19 września wzięty do niewoli. Jeńców przetrzymywano na polach uprawnych po drugiej stronie Sanu, pod nadzorem rozstawionych wart, uzbrojonych w broń maszynową. Właściwie nie dostawali nic do jedzenia, żywiąc się tym, co sami wykopali z pól w miejscu uwięzienia. Części bliżej mieszkających jeńców obiecano wypuszczenie do domu, ale tych którzy dali się na to nabrać, po zgłoszeniu się wywieziono do obozów jenieckich.
Po 10 dniach w niewoli Józef Widlarz uciekł pilnującym ich Niemcom i razem z dwoma innymi chocznianami: czołgistą Karolem Czaickim i piechurem Tadeuszem Fajfrem postanowili wrócić do Choczni. Przedzierali się wyłącznie nocami, dzięki czemu bez problemów wrócili 14 października do domów, cały czas ubrani w polskie wojskowe mundury.



poniedziałek, 18 stycznia 2016

Chocznianin w "Zmorach" Zegadłowicza

Chocznianinem,  którego spotkał „zaszczyt” uwiecznienia w „Zmorach” Emila Zegadłowicza, był profesor wadowickiego gimnazjum Jan Guzdek, występujący w powieści co prawda pod własnym nazwiskiem, ale z imieniem Antoni.

Oto co pisał o nim Zegadłowicz:

(…) Gospodarzem klasy był na ten rok (…) pan profesor Antoni Guzdek. Niski, krępy, tłusty (nalane, zwisające policzki trzęsły się przy każdym kroku jak galareta), dość odrażający pan; wąsacz oczywiście, innych nie było; niewiele umiał (uczył łaciny), niewiele nauczał - ale uczył. Był uczycielem. Miał swój system (...) Sy­stem ten dzielił się na dwie odmiany (…). Pierwszą stosował wtedy, gdy siedział za katedrą, drugą, gdy zeszedł pomiędzy ławki. Cały system (może to raczej był sy­stem i podsystem) polegał na biciu w kark lub w twarz; w kark pięścią, w twarz książką. Gdy siedział za katedrą, jak dobry pasterz w obliczu trzody, był tylko wyrokiem, ręką karzącą była pięść uczniowska. Przykład:
- odpowiada iks-ypsylon i ryje (obowiązkowo)
- wtedy sąsiad jego lub z tyłu siedzący otrzy­muje rozkaz:
- dej mu w kark !
Zależnie od sympatii, nastroju, charakteru, siły, bił ów są­siad lżej lub mocniej; jeśli jednak wyraźnie za słabo, to musiał powtórzyć
- ja cię, szkucie, nauczę!
- fest mu dej w kark !
Wtedy już trzeba było grzmotnąć porządnie; jeśli trafiło się za wysoko, delikwent gwałtownie wstrząsał głową, jeśli za nis­ko, to aż tam coś w nim bekło.
Drugą odmianę, wersję, wariację czy też podsystem stoso­wał pan profesor wtedy, gdy z powodów jemu jedynie znanych (dużą rolę odgrywało gwałtowne podejrzenie, czy też uczeń nie pobrykował książki), schodził pomiędzy ławki i znów to czynił jak dobry pasterz ku trzodom swym zstępujący.
Profesor Antoni Guzdek zbytnio swej pamięci nie dowierzał, był z rodu filozofów-sceptyków, posługiwał się przeto zawsze książką, z niej pytał, z niej kontrolował odpowiedzi; w ten sposób starał się dotrzeć do ideału nieomylności; książkę tę (no i wszystkie, z których uczył) miał zawsze uczciwie, mocno, grubo oprawioną; wiadomo: tylko książka oprawiona jest przedmiotem skończonym i trwałym. Stawał tedy, zeszedłszy jak bóg z Olimpu, przed uczniem i rozkazywał: tłumaczyć; jeśli się to tłumaczenie nie na­krywało z przekładem, który miał (raz na zawsze) wpisany w tekst swego egzemplarza mówił: dość!  i trzask chłopca książką przez pysk:
- na drugi raz się nauczysz jołopie(…)
Zresztą był profesor Guzdek człowiekiem dobrym i pobłażli­wym; dwóje dawał nierad — zazwyczaj wszyscy przechodzili do klasy następnej. To właściwie przemawiałoby stanowczo za syste­mem profesora.
Był z natury łagodny i niepamiętliwy; szkołą się nie interesował; był alkoholikiem i w tej namiętności wypowiadał się bez reszty.
Często-gęsto można go było już o godzinie szóstej rano, bez względu na porę roku (nie była to natura drobiazgowa) zastać siedzącego samotnie na schodach przed furtą szkolną; wtulony w murek, drzemał tam sobie smacznie, cierpliwie czekał na ot­warcie wrót szkolnych.(...)
Mądry i świadom biegu ludzkich spraw tercjan Oremus  spenetrował rychło panaguzdkowe zwyczaje i zauważywszy podczas rannego sprzątania (…) skulo­ną postać, namiętności, a raczej folgowaniem jej znużonego człowieka. Otwierał bramę cicho i sprawnie i po pertraktacjach serdecznych wtaszczał biedaczynę do swej izdebki dyżurnej. Wy­kazywał tym postępowaniem dużo taktu, poszanowania władzy i cennych odruchów samarytańskich. (…) Taszczył tedy profesora Guzdka zacny tercjan do swej izdebki; (profesor nie pomagał wiele). Pieczołowicie układał go na kanapie, zdejmował mu trzewiki, odpinał kołnierzyk i zostawiał samego z życzeniem:
- śpij, wieprzku, byś otrzeźwiał  !
Szedł powoli do swych poważnych zajęć.
O wpół do ósmej budził chrapiącego nauczyciela, pomagał mu się ogarnąć, umyć, uczesać, częstował gorącą czarną ka­wą, pięć minut przed ósmą stawał u drzwi w służbowej posta­wie i raportował donośnie:
- panie profesorze za pięć minut rozpoczynamy lekcje !
Wielkim dzwonkiem klekotał początek dnia szkolnego.(…)

Jan Guzdek urodził się 25 września 1857 roku w Choczni, jako syn Ignacego i Franciszki z domu Wątroba. Uczęszczał do gimnazjów: w Wadowicach, księży Pijarów w Tarnowie i św. Anny w Krakowie, gdzie zdał maturę 19 marca 1880 roku. 
Będąc w nowicjacie zakonu pijarów (jako o. Jan od św. Stanisława) studiował teologię w seminarium duchownym w Tarnowie (1878-79), na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego (1879-1880) i w Klagenfurcie w Austrii. Później kontynuował studia na Wydziale Filozoficznym UJ (w latach 1882-1887). 
Pracę rozpoczął jako zastępca nauczyciela w gimnazjum w Brzeżanach (1887-1891) i w Stryju (1891-1894). 
W 1893 roku opublikował traktat „O znaczeniu wychowawczem piśmiennictwa greckiego”. 
W maju 1894 roku uzyskał uprawnienia do nauczania języka łacińskiego i greckiego, jako przedmiotów głównych oraz języka polskiego, jako pobocznego, w gimnazjach z polskim językiem wykładowym. 
W tym samym roku został zatrudniony jako nauczyciel rzeczywisty w gimnazjum w Wadowicach, gdzie pracował do 1906 roku. Wykładał język polski, łaciński i grecki. W październiku 1905 roku Minister Wyznań i Oświaty przyznał mu VIII klasę rangi profesorskiej.
W latach 1906-1911 był profesorem w gimnazjum w Krakowie Podgórzu. 
Jako członek Polskiego Towarzystwa Filologicznego napisał rozprawę „O użyciu wyrazu animus u T.M. Plauta”, zakwalifikowanej do druku przez Akademię Umiejętności w Krakowie w 1887 roku. 
Po śmierci 5 marca 1911 roku został pochowany na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Był mężem Marii z Rozwadowskich, która jako wdowa przeniosła się z Krakowa do Kalwarii. 
Najbardziej znanym jego synem był urodzony w 1893 roku Stryju Władysław Guzdek, student prawa UJ, oficer Legionów Polskich (pseudonim „Rogala”), poległy w czasie I wojny światowej (w 1914 roku).

piątek, 15 stycznia 2016

Sytuacja na rynku pracy w 1898 roku

Przebywający w Wadowicach w 1898 roku korespondent "Kurjera Lwowskiego" przygotował relację, w której informuje między innymi o masowych wyjazdach zarobkowych z Choczni, w poszukiwaniu pracy i lepszych zarobków.
Relacja ta została opublikowana w numerze 195 "Kurjera" z 16 lipca:

(...) Przedsiębiorstw jakichś większych, czy fabryk nie ma w powiecie. Poszukujący zarobku czynią to utartym od dawna sposobem. Jedni idą do kopalń w Ostrawie, inni, tj. górale, bywają stale wynajmowani do żniw na Węgrzech, a wielkie partie obieżysasów wynajmują się do robót polnych w odległych okolicach Niemiec*1
Dla ilustracji wystarczy fakt, że z gminy Choczni, położonej tuż koło miasta Wadowic, a liczącej do 3000 dusz*2, wyemigrowało w tym roku za zarobkiem przeszło 500 robotników i robotnic. Oszczędności, przysyłane przez nich do gminy, wynoszą tygodniowo 300-500 zł. To stanowi źródło utrzymania dla rodzin, pozostałych w domu. Zarobki na miejscu, przy robotach polnych, budowach itp. wynoszą przeciętnie 35 centów (grajcarów) dziennie. 
Fabryka papieru dra Krobickiego i sp. w Wadowicach, zatrudniająca ogółem 150 robotników stałych, płaci od 25 centów do 1 złotego reńskiego dziennie. 
Lichwa nie ma w powiecie wadowickim warunków rozkwitu, powiatowa kasa oszczędności bowiem zaspakaja potrzeby kredytu drobnego prawie dostatecznie, zwłaszcza gdy zarząd kasy, po zmianie składu rady powiatowej, przeszedł w ręce posła Styły*3 i tow.
Ludność żydowska trudni się tedy handlem przeważnie. Wyszynki, w jej ręku zostające przeważnie, nie czynią spustoszenia, bo lud oszczędny i trzeźwy, a w użyciu są najczęściej wino i piwo, bardzo mało używa się wódki.*
Starostwo powiatowe nie jest jeszcze bez zarzutu, że wspomnę tylko o wielkich utrudnieniach, czynionych robotnicom z wydawaniem książek służbowych dla emigracji za zarobkiem do Niemiec (...)


  1. Autor nie wspomina o emigracji do Ameryki, która przybrała na sile w późniejszym okresie, a około 1898 roku obejmowała zaledwie kilka wyjazdów z Choczni rocznie (6 potwierdzonych w 1898).
  2. Według danych kościelnych gmina Chocznia liczyła wówczas dokładnie 3221 osób (w Choczni i Kaczynie).
  3. Chodzi o posła Antoniego Styłę (LINK).
  4. Chocznię zamieszkiwało wtedy 65 Żydów.

środa, 13 stycznia 2016

Bombardowanie 3 września 1939 roku

W uzupełnieniu notatki opisującej pierwsze dni września 1939 roku w Choczni, tuż po wybuchu II wojny światowej (LINK), relacja powstała na podstawie wspomnień żołnierzy zbombardowanych 3 września na Dziale Choczeńskim, którą zamieścił Wojciech Moś w opracowaniu "21 Pułk Artylerii Lekkiej w Kampanii Wrześniowej 1939 roku".

3 września I Dywizjon 21 Pułku Artylerii Lekkiej Wojska Polskiego, który przemieszczał się szosą od Andrychowa w kierunku Wadowic, został pomiędzy 17.00 a 18.00 zbombardowany przez 13 samolotów niemieckich. Bombowce leciały na stosunkowo niskim pułapie obrzucając bombami szosę, zatłoczoną nie tylko przez oddziały wojskowe, ale i uciekającą ludność cywilną.
W chwili rozpoczęcia bombardowania najbardziej wysunięte do przodu były zaprzęgi I baterii. Dzięki szybkiej decyzji dowódców część żołnierzy ukryła się pod rozłożystymi drzewami, a reszta galopem zjechała na okoliczne pola rozpraszając się. Dzięki temu I bateria poniosła małe straty.
W złej sytuacji znalazła się natomiast II bateria. Jej zaprzęgi nie zdążyły zjechać z góry, a  z powodu stosunkowo głębokich rowów przydrożnych zjazd i ucieczka w pola nie były możliwe. A tam gdzie przejazd w bok były możliwy, drogę blokowały wozy cywilów.
Część bomb raziła ogarnięte panika zaprzęgi kolumny amunicyjnej i taborów. Kanonierzy nie mogąc zjechać z drogi porzucali sprzęt i chowali się w polach, część rozpoczęła ostrzał karabinowy lecących bombowców.  Panika wybuchła także wśród cywilów.
Po nalocie dowódcy zaczęli porządkować pododdziały. Na szosie pozostały rozbite pojazdy i działa, paliły się wozy taborowe z sianem, leżało wiele trupów ludzkich i końskich. Ranne i poparzone konie na miejscu dobijano. Oficerowie i podoficerowie przystąpili do zbierania sprzętu, łapano luźno chodzące konie. Podporucznik Makowski odnalazł jedno z dział bez obsługi  w bagnie oddalonym 1,5 km od szosy. Z trudem udał się go wyciągnąć.
Opatrywano i wynoszono rannych, znoszono na pobocza zabitych. W pamięci żołnierzy utrwaliła się młoda dziewczyna, prawdopodobnie pochodząca z Choczni, która wraz z żołnierzami zbierała i opatrywała rannych, pomagała odnosić ich do prowizorycznego punktu opatrunkowego, mieszczącego się w pobliskiej stodole. Dopiero po godzinie od bombardowania przyjechał cywilny lekarz z Wadowic, który pomógł opatrzyć rannych.
Po około dwóch godzinach mniej poszkodowana I bateria zebrała rozproszonych ludzi, konie oraz sprzęt i pomaszerowała w kierunku Wadowic, przez które przeszła w nocy, kierując się w stronę Kalwarii Zebrzydowskiej.

W wyniku bombardowania najbardziej ucierpiała II bateria- zniszczeniu uległy 2 lub 3 działa (relacje nie są zgodne co do dokładnej liczby), 2 jaszcze artyleryjskie z amunicją, zginęło 80 koni. Kolumna amunicyjna straciła co najmniej 4 jaszcze, zostało rozbite 18 wozów taboru żywnościowego. Poległo kilku kanonierów (maksymalnie do 10), kilkunastu było rannych. Szacunkowo kolumna amunicyjna i taborowa straciła około 60 koni.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Choczeńscy młynarze

XVII wiek

Pierwsza znany zapis o właścicielu młyna w Choczni pochodzi z 1633 roku, kiedy to król Władysław IV Waza potwierdził Adamowi Szczurowi prawa do sołtystwa, łącznie z prowadzeniem młyna (LINK). Młyn Szczurów musiał znajdować się w obrębie sołtystwa, a więc w górnej części wsi.
Już pięć lat później, w 1638 roku, ten sam król Władysław nadał przywilej prowadzenia młyna w Choczni rodzinie Guzdków: Łukaszowi i jego żonie Zofii, z tytułu czego mieli odprowadzać rocznie 46 florenów do skarbu koronnego.
W 1660 roku, podczas lustracji dóbr królewskich, młyn Guzdków znajdował się nadal w rękach Łukasza i Zofii, choć skarb koronny nie wykazywał z niego żadnych dochodów.
W 1668 roku pojawia się w kościelnych księgach metrykalnych po raz pierwszy zapis o kolejnym młynarzu w Choczni. Ów młynarz zapisywany był jako Jerzy Wider lub Wydra i prawdopodobnie był powiązany rodzinnie z młynarzami z Jaroszowic, noszącymi to samo nazwisko. Następcą Jerzego był Franciszek Wider, pisany także jako Wydrak, Gołąb, Młynarczyk lub Młynarz. Młyn Widrów/Wydrów usytuowany był w dolnej części wsi, co wynika z zestawień płatników podatku kościelnego (taczma). Po Jerzym i Franciszku żaden z choczeńskich Widrów nie był już zapisywany jako młynarz.
Pod koniec XVII wieku zanotowano jeszcze nazwiska dwóch innych choczeńskich młynarzy:  Tomasza Rzeckiego/Rzyckiego/Młynarza w latach 1688-1697 oraz Piotra Capa/Czapa w 1698 roku.

XVIII wiek

Na początku XVIII wieku (1712) jako młynarza w Choczni podawano Tomasza Capa, urodzonego w 1683 roku, którego nazwisko zapisywano także: Czapik lub Czap. Być może to kontynuator wymienionego wyżej Piotra. Z kolei panieńskie nazwisko jego matki- Gołąb, może sugerować, że Capowie przejęli młyn  wcześniej należący do Franciszka Widra/Gołębia.
W 1731 roku odnotowano napaść trzech zbójników na choczeńskiego młynarza i krupnika (wytwórcę kasz) Józefa Guzdka. Józef zginął „zmęczony” przez zbójników, z których dwóch po złapaniu ćwiartowano żywcem, a trzeciego ścięto i poćwiartowano. Nie wiadomo, czy Józef Guzdek był potomkiem młynarza Łukasza Guzdka z 1638 roku, ponieważ nazwisko Guzdek było w Choczni (i jest) bardzo rozpowszechnione.
W 1740 roku jako młynarza w Choczni wymieniano Wawrzyńca Wawrzyńczaka vulgo (zwanego pospolicie) Widlarz, urodzonego około 1702 roku. Wśród jego potomków utrwaliła się druga forma jego nazwiska (Widlarz), ale następni młynarze - Widlarze żyli w Choczni dopiero w XX wieku.
Aż osiem nazwisk choczeńskich młynarzy podają kościelne księgi metrykalne z lat 80-tych i 90-tych XVIII wieku:
  • 1783 Wojciech Burzey, Jakub Szczur (urodzony 1719)
  • 1784 Jakub Styła (urodzony 1752), Jan Kloska, Benedykt Romańczyk (urodzony 1750)
  • 1786 Kacper Dąbrowski (jako młynarz zapisywany jeszcze w 1807 roku)
  • 1787 Marek Bindowski/Bindosiak
  • 1792 Jan Janikowski.

Dwaj ostatni z nich to przybysze, niepochodzący z Choczni. Jakub Szczur, potomek  właścicieli sołtystwa, pełnił również funkcję choczeńskiego wójta. Właściciel wsi Jan Biberstein Starowieyski skazał go na 25 plag i pięciodniowy areszt za odmowę odrabiania dniówek pańszczyźnianych, przez co „samą hardość w nim uznano i zuchwalstwo”. Spadkobiercy czterech z wymienionych młynarzy (Wojciecha Burzeya, Benedykta Romańczyka, Jakuba Styły i Jakuba Szczura) byli właścicielami młynów również w XIX wieku, a nawet jeszcze później. Dotyczy to szczególnie Jakuba Styły, którego kolejni trzej potomkowie z przydomkiem „Kotuś” posiadali młyn w Choczni Górnej aż do do II wojny światowej.

XIX wiek

Tradycje młynarskie swoich przodków kontynuowali :
  • Ludwik Burzey (notowany jako młynarz 1804-1810), Antoni Burzej (ur. 1863, syn Jana)
  • Józef Szczur (notowany jako młynarz 1806-1832, syn Jakuba), Franciszek Szczurowski (1804-1825, również syn Jakuba, a brat Józefa) i Jan Szczur/Szczurowski (młynarz 1886 i wójt, syn Franciszka). Młyny Szczurów/Szczurowskich usytuowane były w dolnej części wsi u podnóża obecnego osiedla Malatowskiego, pomiędzy gościńcem od Wadowic, a Choczenką. Jan Szczur/Szczurowski objął następnie młyn w Wadowicach, w prowadzeniu którego pomagał mu syn Jan Aleksander Szczur (1877)
  • Józef Romańczyk (1828), Błażej Romańczyk (1829) i jego syn też Błażej  (od 1832), Jan Romańczyk (1832), Józef Romańczyk (urodzony około 1830 roku, młynarz w 1886)
  • Józef Styła "Kotuś" (ur. 1795, młynarz w 1844 roku) i jego syn Antoni Styła "Kotuś"
Młynarzami byli także niepochodzący z Choczni:
  • Józef Wróblowski (Wróbel), podawany w zapisach kościelnych z 1832 roku, którego młyn znajdował się w pobliżu obecnej szkoły w Choczni Dolnej,
  • Tomasz Siepak (podawany w 1807),
  • Jan Nycz (podawany w 1804), którego miejsce urodzenia (Stara Wieś) może wskazywać na związki z właścicielem Choczni i Starej Wsi- Janem Biberstein Starowieyskim.
  • Kacper Harak- młynarz sołtysi (podawany w 1803 roku).
Przez pewien czas młynarstwem zajmował się również sklepikarz Ignacy Kloss, który urodził się w 1789 roku w Szonowie koło Nowego Jiczyna na Morawach, a jego młyn usytuowany był w widłach Choczenki i Młynówki, u podnóża pagórka, nazywanego obecnie Malatowskim (jeden z młynów Szczurów/Szczurowskich). To dziadek późniejszego wójta Choczni- Maksymiliana Malaty.
W latach 1860-1866 jako młynarz podawany jest Antoni Warmuz (młyn przy stawie, powyżej szkoły, w środkowej części wsi) i Józef Jończy. Rodzina Warmuzów przejęła młyn po poprzednim właścicielu Mateuszu Jelonku.
Jako ciekawostkę można podać fakt, że w 1867 roku swojego syna Augusta Karola chrzcił w choczeńskim kościele parafialnym młynarz z Wadowic Jan Hoepfel, mąż Marianny z domu Erichsen z Bierunia.

XX wiek

W XX wieku obok młynów wodnych na Choczence pojawiły się w Choczni również młyny działające na innych zasadach. Można wymienić tu:
  • młyn wiatrowy, należący do Franciszka Widlarza, który prowadzili jego bracia: Antoni Widlarz (ur. 1887) i Wojciech Widlarz (ur. 1880). Wiatrak znajdował się na Choczeńskim Dziale, powyżej stacji kolejowej. Przed II wojną światową Antoni Widlarz przejął również od Ludwika Warmuza (ur. 1886; syn wymienionego wyżej Antoniego) młyn wodny na Choczence w pobliżu szkoły w Choczni Dolnej,
  • młyn parowy należący do kuzynów: Jana Dębowskiego (ur. 1890) i Władysława Janika (ur. 1895), który zanim spłonął w 1934 roku (LINK) znajdował się w pobliżu dzisiejszej estakady obwodnicy im. Władysława Nowaka, przy granicy Choczni i Wadowic.
Największy młyn w przedwojennej Choczni należał do Antoniego Styły „Kotusia”, a później do jego syna Michała Styły. Młyn Styłów mógł przerobić 800 kg ziarna na dobę. A Antoni Styła był również rolnikiem oraz działaczem społecznym  i samorządowym (ławnikiem sądowym, radnym gminnym, członkiem Rady Szkolnej, komitetu parafialnego, komitetu budowy kościoła), zasłużonym szczególnie przy powstaniu szkoły w Choczni Górnej, która przed wybudowaniem mieściła się w jego domu.

W XX wieku młynarstwem w Choczni zajmowali się także:
  • Stanisław Ciejek, rodem z Morawicy pod Krakowem, wymieniany w „Skorowidzu handlowo-przemysłowym Galicji” jako młynarz w 1913 roku,
  • Antoni Burzej, urodzony w 1896 roku, syn Antoniego,
  • Józef Drożdż, właściciel młyna na Zarębkach,
  • Jan Pędziwiatr, urodzony w 1867 roku, który młyna wodnego na Choczence dorobił się dzięki wyjazdom zarobkowym do Ameryki.
Młyny Burzeja, Drożdża i Pędziwiatra zostały zlikwidowane przez Niemców w czasie II wojny światowej.



piątek, 8 stycznia 2016

Założenie kasy zapomogowo - pożyczkowej w Choczni w 1909 roku

24 października 1909 roku została założona spółka oszczędności i pożyczek w Choczni. 

Celem statutowym spółki miało być "staranie o materialne i moralne podniesienie członków", poprzez udzielanie pożyczek z funduszów spółki, popieranie tworzenia spółek i stowarzyszeń zarobkowo-gospodarczych w Choczni oraz danie możności członkom umieszczania na procent zaoszczędzonych pieniędzy. Jeden udział w spółce miał wynosić 10 koron, a jeden członek nie mógł mieć więcej niż 5 udziałów. 
Wzorem dla choczeńskiej spółki były popularne w Austrii i Niemczech pierwsze wiejskie spółdzielnie oszczędnościowo- pożyczkowe, tworzone przez Friedricha Raiffeisena, a pomyślane jako  antidotum na niechęć banków mieszczańskich do finansowania rolnictwa i rolników. 
W Galicji propagatorem pomysłów Raiffeisena był Franciszek Stefczyk, pochodzący z nieodległych od Choczni Bachowic, założyciel pierwszej spółki tego typu w Czernichowie koło Krakowa w 1889 roku. Właśnie od nazwisk Raiffeisena i Stefczyka wzięły się popularne określenia tego rodzaju spółek, jako: Kas Raiffeisena lub Kas Stefczyka.

Pierwszym przewodniczącym dyrekcji (zarządu) spółki w Choczni został rolnik i właściciel szynku Teodor Zając, zastępcą przewodniczącego rolnik i dozorca sądowy Andrzej Zając, a członkami zarządu: Karol Ścigalski (rolnik), Jan Turała (rolnik i murarz) i Piotr Pietruszka (rolnik).

17 listopada 1909 roku spółka złożyła podanie o  przyjęcie do Patronatu Polskich Spółdzielni Rolniczych we Lwowie, której dyrektorem był wymieniony wcześniej Franciszek Stefczyk.

30 listopada 1909 roku Sąd Obwodowy w Wadowicach wpisał do rejestru stowarzyszeń zarobkowych i gospodarczych „Spółkę oszczędności i pożyczek” z siedzibą w Choczni, jako stowarzyszenie zarejestrowane z nieograniczoną poręką.

2 lutego 1910 roku zawarto umowę z kasjerem na cztery lata z pensją 80 koron rocznie. Pierwszym kasjerem został Maksymilian Malata (LINK).

Od 6 lutego 1910 roku Radę Nadzorczą spółki tworzyli:
  • ksiądz Józef Dunajecki jako przewodniczący (LINK)
  • Adam Ryłko, kierownik szkoły, jako zastępca przewodniczącego

oraz członkowie:
  • Kazimierz Leśniak
  • Antoni Balon
  • Szymon Łapka (karczmarz)
  • Leon Ruła

Księdza Dunajeckiego zastąpił wkrótce nowy przewodniczący RN- Antoni Styła (LINK).

22 lutego 1910 roku spółka oszczędności i pożyczek z Choczni została przyjęta do Patronatu Polskich Spółdzielni Rolniczych we Lwowie, jako spółka z nieograniczoną odpowiedzialnością członków.

Tego tematu dotyczy również notatka o walnym zgromadzeniu spółki z 1915 roku- LINK.