1 września 1939 roku (piątek)
Chocznię opuścił stacjonujący w niej przez tydzień niepełny batalion 12 Pułku Piechoty Wojska Polskiego.
2 września 1939 roku (sobota)
Szosą od strony Inwałdu przemieszczały się przez Chocznię w tumanach kurzu i wielkim nieładzie tłumy uchodźców cywilnych i oddziały wojskowe, wchodzące w skład 21 Dywizji Piechoty Górskiej z Bielska. Ewakuacja przebiegała również koleją.
3 września 1939 roku (niedziela)
Trwało nieprzerwanie przemieszczanie się uchodźców. Rano nad Chocznią pojawiły się dwa samoloty niemieckie, ostrzelane przez wojskowy patrol polski, ze stanowisk na Dziale, w pobliżu szkoły i pod Pagorkiem Malatowskim. Około południa rozpoczął się ostrzał gościńca przez samoloty niemieckie, grad kul karabinów maszynowych poranił wielu uchodźców. Część wychodzących z niedzielnej mszy chocznian zawróciła i schroniła się we wnętrzu kościoła. Zarząd miejscowej mleczarni i Kasy Stefczyka wyniósł z Domu Ludowego i zabezpieczył przed zniszczeniem akta tych spółek. Około 18.00 nastąpił nalot 13 samolotów niemieckich, które zrzuciły bomby na zapchaną uchodźcami szosę. Pierwsza z nich spadła w niezbyt dużej odległości od szkoły w Choczni Dolnej, wyrywając w ziemi dużych rozmiarów jamę i powodując wypadnięcie szyb z wielu pobliskich domów, plebani, a także uszkodzenia dachówek.
Na Dziale Choczeńskim bomby zabiły 29 osób, w tym 11 żołnierzy (patrz lista ofiar) oraz ponad 50 koni, i kilka sztuk bydła. Ranni zostali pozbierani przez sanitariuszy "Czerownego Krzyża" i odwiezieni do szpitala w Wadowicach. Spośród miejscowych obrażenia odnieśli: Kacper Garżel i Stanisław Dębak. Po bombardowaniu gościniec opustoszał, pozostały na nim tylko rozbite wozy i uszkodzony sprzęt wojskowy. Uchodźcy nocowali wprost na polach, w zaroślach lub w piwnicach i stodołach choczeńskich gospodarzy. Trwały również poszukiwania rozpierzchniętego bydła i pogubionego podczas ucieczki dobytku. Nocą rozpoczął się ostrzał artyleryjski, uszkadzając budynki mieszkalne i zabudowania gospodarcze. Spłonęła stodoła Stanisława Zająca na Komanim Pagorku, uszkodzony został budynek mieszkalny, którego właścicielem był Wojciech Copija i stodoła Kurka. Na Zawalu wyleciały szyby z okien domów: Antoniego i Piotra Szymonków, Tomasza Szczura i wielu innych. Pociski padały także na ogrody na Komanim Pagórku i łąkę plebańską nad Konówką. Mimo ostrzału ciemności wykorzystywali złodzieje, kradnąc pozostawiony bez opieki dobytek uchodźców, a nawet obdzierając trupy zabitych.
4 września 1939 roku (poniedziałek)
Od wczesnego rana ostrzał artyleryjski przesunął się dalej na zachód i pociski przestały spadać w Choczni, około 6.00 ostrzał ustał. Między 7.00 a 8.30 wkroczyło do Choczni wojsko niemieckie, witane entuzjastycznie przez nastawionego proniemiecko mieszkańca wsi - Tomasza Płonkę. Regularne wojsko niemieckie nie zatrzymało się w Choczni i podążyło w kierunku Wadowic, natomiast we wsi pozostały patrole żandarmerii, rozwieszając obwieszczenia władz okupacyjnych. Jeden z patroli wtargnął do szkoły, zerwał wiszące godło państwowe i zniszczył szkolną chorągiew.
5 września 1939 roku (wtorek)
Na cmentarzu pochowano w zbiorowej mogile 10 zabitych w bombardowaniu polskich żołnierzy oraz 15 osób cywilnych. Żandarmeria niemiecka nakazała sołtysowi Władysławowi Świętkowi zwołać ludzi do usunięcia z gościńca zabitych zwierząt i zakopania ich w głębokich na swa metry dołach, usytuowanych wzdłuż drogi. Spisane i zabezpieczone zostały również wszelkie pozostawione na gościńcu rzeczy osobiste uchodźców.
Wykorzystano informacje zawarte między innymi w:
- "Kronice wsi Chocznia" Józefa Turały
- wojennym pamiętniku sołtysa "Śmierć i wygnanie" Władysława Świętka
- "Stuletniej księdze zdarzeń i ludzi" Józefa Putka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz